276 Odczytać rzeczywistość
że pływał. Zupełnie odmienna jest sytuacja Salgariego. Jak wiadomo, Salgari wcale nie podróżował, albo prawie wcale, a zatem jego Malezja, luksusowe urządzenie buen retiro w Mompracem, pistolety z rękojeścią z kości słoniowej, rubiny duże jak orzechy, długie strzelby z cyzelowanymi lufami, prahos, karabiny maszynowe z demobilu, nawet betel, wszystko to materiał antykwaryczny, bardzo drogi. Zbudowanie, nabycie, zatopienie „Króla Mórz”, i to przed amortyzacją kosztów, wymagało wydania nie lada fortuny. Zbędne jest zastanawiać się, skąd Salgari, zawsze bez grosza, wziął na to wszystko pieniądze. Nie zamierzamy uprawiać tu wulgarnej socjologii, ale możemy przypuszczać, że podpisywał weksle. Nie ulega jednak wątpliwości, że biedak zmuszony był zrekonstruować wszystko w studiu, zupełnie jak gdyby to była premiera w La Scali.
Porównanie Conrad-Salgari sugeruje jeszcze jedną paralelę: bitwy pod Waterloo w Pustelni parmeńskiej i w Nędznikach. Jasne jest, że Stendhal wykorzystał autentyczną bitwę i dowodem na to, że jej nie wymyślił, jest fakt, że Fabrycy nie umie się w niej połapać. Hugo natomiast rekonstruuje ją ex novo, niczym mapę imperium, opisuje masowe ruchy wojsk oglądane z lotu helikoptera, kulejące konie, salwy artylerii, które usłyszałby z daleka nawet Grouchy. Nie chcę uciekać się do paradoksów, ale w tym wielkim remake ’u tanie jest tylko merde Cambronne’a.
I wreszcie ostatnie porównanie. Z jednej strony, mamy do czynienia z dochodowym interesem, jakim okazali się Narzeczeni, nawiasem mówiąc, przykład bestselleru, a zarazem dobrej powieści, gdzie każde słowo obliczone zostało na sukces, gdyż autor przeanalizował uprzednio nastroje współczesnych sobie Włochów. Od zamków na wzgórzach do odnogi jeziora Como aż do Porta Renza, Manzoni miał to wszystko do swojej dyspozycji na miejscu, a mimo to, proszę zwrócić uwagę, jak skrupulatnie posługuje się dokumentami, z jaką jansenistyczną uczciwością uprzedza nas, że nie rekonstruuje samodzielnie, a jedynie przedstawia to, co każdy może znaleźć w bibliotece. Wyjątkiem jest anonimowy rękopis, jedyne ustępstwo na rzecz antykwarycznych eksponatów. Ale w tamtych czasach musieli być jeszcze w Mediolanie owi księgarze-antykwariusze, jakich spotkać można dziś jeszcze w Barrio Gotico w Barcelonie, którzy za niewielką sumkę gotowi byli spreparować fałszywy pergamin, tak że nikt się nie mógł połapać, iż nie jest prawdziwy.
Coś zupełnie odwrotnego ma miejsce, nie mówię już w przypadku powieści historycznych, fałszywych jak Trova-tore, ale w przypadku całego Sade’a i powieści gotyckiej, jak wynika to z niedawno wydanej książki Giovanny Franci (i jak opisał to już przedtem, w innych wprawdzie kategoriach, Mario Praż) La messa in scena deł terrore. Nie wspomnę już o ogromnych kosztach, które musiał ponieść Beck-ford, aby napisać swego Watheka, gdzie mamy do czynienia z symboliczną wręcz rozrzutnością, większą niż w Vittoriałe d’Annunzia. Ale również zamki, klasztory, krypty Radclif-fe, Lewisa czy Walpole’a to nie jest coś, co można znaleźć już gotowe na każdej ulicy, możecie mi wierzyć. Chodzi o książki bardzo drogie, które, chociaż stały się bestsellerami, nie przyniosły zwrotu kosztów i całe szczęście, że ich autorzy byli arystokratami mającymi własne dobra, ponieważ nawet ich spadkobiercy nie zdołaliby wyrównać strat* usiłując pokryć je z dochodów z praw autorskich. Do tej samej grupy całkowicie sztucznych powieści należy też oczywiście Gargantua i Pantagruel Rabelais’go. I, prawdę mówiąc, Boska Komedia.
W pół drogi sytuuje się Don Kichot. Kawaler z La Man-chy wędruje wprawdzie po świecie, który jest, jaki jest, są już niby na nim wiatraki, ale biblioteka musiała go kosztować majątek, ponieważ wszystkie te romanse rycerskie to nie są oryginalne wersje, napisał je na nowo Pierre Me-nard.