154 S. PRZYBYSZEWSKI
tać w swej duszy, śledzić połączenia swych wrażeń, ich powinowactwa i najodleglejsze echa, wiersz ten odsłania się w całej swej piękności:
Poeta siedzi w cieplarni, może w mrocznej komnacie starego zamku, może w bajecznym jakimś ogrodzie. Pełno kwiatów wokół niego, przepyszne kamelie, odurzające akacje w pełnym rozkwicie; czernieje „szkarłat królewskich lilij”; tuberozy, „co tchną czarem odurzeń” — a nad nim „tańce gwiazd pod oponą nieb os ów”, tańce nie potrzebujące „skrzypcowych łkań”, a w czarownych mrokach „pląsy świetlaków1, pełne migotań i drgań”.
A woń kwiatów, „kaskady” woni „płynące pod zamyślonych iw2 czarne arkady”, czarowny cud rajskiego ogrodu, bezgłośne pląsy gwiazd, hipnotyzujące migotania świętojańskich robaczków, wszystko to wywołuje w duszy poety jakiś senny zachwyt, senne jakieś omdlenie, zamyka oczy, czar odurzenia potężnieje i w całym tym rozkosznym obezwładnieniu zmysłów otwiera się głąb duszy; przed jego wewnętrznym okiem przesuwają się „korowody umarłych cieni”, woń kamelii wywołuje postać Ofelii, bo kiedyś może stroiła się kochanka poety w przepych tego kwiecia i odtąd połączyła się nierozerwalnie woń kamelii z tą już w pamięci zanikła postacią — „akacjowe puchy” czarują w sennej duszy postać Leonory, bo kiedyś może w upajającym odurzeniu wiosennych wieczorów błądził z nią długo w bezmiernych alejach akacjowych; a parne tuberozy spowiły się już na zawsze z nikłą a tajemniczą Ninon, co na łożu kwiecia tuberozy w lubieżnych drganiach rozciągała swój nagi przepych.
I płyną, płyną bezustannie te korowody umarłych cieni, przesuwają się postacie w nieskończonym szeregu przez jego duszę, coraz to nowa woń świeżych kwiatów’ spływa bezwiednie w jego nerwy i wywołuje, i ucieleśnia coraz to nowe postacie — naraz pęka czar, oczy szeroko się rozwierają..
„Księżyca łódź pomyka w dal”, rozpływają się w zaświatach senne widziadła, giną, nikną — ach, jakżeż im żal, że już ginąć muszą...
I proszęż mi powiedzieć, czy to nie cudownie piękne? Co w tym jest śmieszne, co chorobliwe, co głupie?
To tylko chyba poecie zarzucić można, że nic pisze dla bezmyślnego tłumu, w którego duszy ani zmierzch, ani woń kwiatów, ani odurzający czar wiosennych gwiazd żadnego oddźwięku znaleźć nie może, bo dusza jego za tępa.
STRESZCZAM:
Dusza jest absolutem, a drobniuteńkim jej przejawem to świadome Ja.
Absolutna świadomość — (a więc w ludzkim pojęciu bezmierne obszary nieświadomości) — to absolutny geniusz.
Cała tęsknota ludzka, dążenia do „ideału”, pragnienie doskonalenia się, to była właśnie tęsknota za uświadomieniem sobie coraz to nowych, coraz to dalszych obszarów absolutnej duszy.
Wszelka doskonałość dokonywała się tym, że człowiek zamykał oczy na „realną” rzeczywistość, zagłębiał się w siebie, badał i śledził zjawiska własnej swej duszy, a światło promieniejące z tego ogniska wszechbytu rozjaśniało mu wszelkie tajnie i zagadki.
Tak doszli do nadludzkiej potęgi indyjski mahatma3,
świetlak — świetlik, robaczek świętojański.
iwa (z fr. Vif) — tu: cis.
mahatma — wielka dusza, tytuł nadawany w Indiach osobom, które osiągnęły szczególnie wysoki poziom rozwoju duchowego.