•i*
HAROLD PI STER
MEG Co mówisz?
STANLEY Tak. Rozważam tę propozycję.
, MEG Nieprawda.
STANLEY Dobre warunki. Nocny lokal. W Berlinie.
MEG W Berlinie?
STANLEY W Berlinie. Nocny lokal. Gra na fortepianie. Fantastyczna gaża.
MEG Na jak długo? -ij
j STANLEY Nie zostajemy w Berlinie. Potem jedziomy do Aten.
| MEG Na jak długo?
STANLEY Tak. Potem na krótko do... euh... jak się nazywa...
: MEG Gdzie?
STANLEY Konstantynopol. Zagrzeb. Władywostok. Takie światowe tournee.
MEG (siada przy stole) Grałeś tam kiedyś?
STANLEY Czy ja tam grałem? Grałem na całym świecle. W całym kraju, (pauza) Kiedyś dałem recital.
MEG Recital?
STANLEY (zamyślony) Tak. Dobry byi recital. Wszyscy tam byli tego wieczora. Każdy jeden z nich. Miałem olbrzymie powodzenie. Tak. W Puddmgu Dolnym.
MEG Jak byłeś ubrany?
STANLEY (do siebie) Moje uderzenie było wręcz niewiarygodne. Jedyne na świecie. Potem przyszli do mnie. Przyszli i powiedzieli, że są mi wdzięczni. Piliśmy szampana wtedy — wszyscy, (pauza) Niewiele brakowało, a mój ojciec byłby przyjechał, żeby mnie usłyszeć. Zawiadomiłem go w każdym razie, posłałem mu pocztówkę. Ale nie zdążył, czy coś w tym rodzaju. Nie, zgubiłem adres — tak, o to szło. (pauza) Tak. I wiesz, co potem zrobili? Zniszczyli mnie. Posiekali na drobny mak. Wszystko było ukartowune, przygotowane do najdrobniejszego szczegółu. Mój następny recital. To było łCdzic indziej. Zimą. Pojechałem tam. Gdy przyjechałem, sala była zamknięta, dom 2abily deskami, nawet dozorcy nic było. Wszystko pozamykali. (zdejmuje szklą i wyciera je o pyjamę) Podstawili mi nogę. Wzięli mnie podstępem. Chciałbym wiedzieć, kto to zmontował, (z goryczą) Dobra, wiem co się święci. Chcą, żebym na kolanach się czołgał przed nimi. Nie musicie mi mówić... Wiem, co się święci, (nakłada okulary, patrzy na Meg) No i co, stara... Dobre stare psisko z cicbie._£u«taje i przechyla się do niej nad slotem) Jesteś dobre Staro psisko, prawda?.
MEG Nie odchodź już, zostań ze mną. Lepiej na tym wyjdziesz. Zostań ze swoją starą Meg. (Stanley jęczy i niemal leży na stole) Zle się czujesz dzisiaj, Stan? Nic mJałeś wypróżnienia?
Stanley sztywnieje, z wolna się wyprostowuje, patrzy na Meg, mówi cicho i znacząco.
STANLEY Meg, wiesz co?
MEG Co?
STANLEY Znasz ostatnią nowinę?
MEG Nie.
STANLEY Na pewno już wiesz.
MEG Nie wiem.
STANLEY Mam cl powiedzieć?
MEG Jaką nowinę?
STANLEY Nie słyszałaś?
MEG Nie.
STANLEY (zbliżając się do niej) Dzisiaj przyjeżdżają.
MEG Kto?
STANLEY Przyjeżdżają krytym wozem.
MEG Kto?
STANLEY I wiesz, co mają w tym wozie?
MEG Co?
STANLEY W wozie mają taczkę.
MEG (bez tchufSieprawda:"
URODZINY STANLEYA
45
STANLEY Prawda.
MEG Kłamiesz.
STANLEY (nacierając na ntq) Wielką taczkę. I kiedy wóz się zatrzyma, to WY' ciągną tę taczkę, wciągną ją po Ścieżce przez ogród, a potem zapukają drzwi.
MEG Nie zapukają.
STANLEY Szukają tu kogoś.
MEG Nieprawda.
STANLEY Szukają kogoś. Pewną orobę.
MEG (zachrypniętym ęłosem) Nic, n<e szukają!
STANLEY Mam cl powiedzieć, kogo?
MEG Nie!
STANLEY N!e chcesz, żebym ci powiedział?
MEG Kłamiesz! „ . , nrnt
Słychać pukanie do -drzwi wejściowych. Mey przcslizyujc się za plecom* Stanlcya i bierze swoją torbę na zakupy. Znów pukanie do drzwi. Mey wychodzi w lewo. Stanley zakrada ste pod drzwi ł słucha.
GLOS Dzień dobry, pani Boles. Nadeszło.
MEG Ach, nadeszło?
GLOS Tak, właśnie nadeszło.
MEG Więc to Jest to?
GLOS Tak. I pomyślałem sobie, że od razu pani przyniosę.
MEG Ładne jest?
GŁOS Bardzo ładne. Co mam z tym zrobić?
MEG Cóż, ja... (szep.ee)
GŁOS Nie, oczywiście... (szepce)
MEG Dobrze, ale... (sscpce)
GŁOS Nie. ja nie... (szence) Do widzenia, pani Boles.
Stanley szybko sieda przy stole. Wchodzi Lulu.
LULU O. dzień dobry.
STANLEY Dzień debry.
LULU Chciałam to tylko tutaj zestawie.
STANLEY Proszę. (Luju podchodzi do kredensu i kładzie nan o„.rqyln. solidnie tcygłądającą paczkę) To spora paczka.
LULU Niech pan tego nie rusza.
STANLEY Czemu miałbym to ruszać?
LULU W każdym razie, niech pan tego nie rusza.
STANLEY Niech no pani usiądzie na chwilę. .
LULU (idqc w oto.b sceny) Dlaczego pan drzwi nic otwiera. Dusjio tu.
Ołwfera tylne drzwi. . _ ... . ,
STANLEY (wstając) Duszno? Ale co też pani mówi. Dziś rano robiłem u dezynfekcję.
LULU (przy drzwiach) No, tak lepiej.
STANLEY Więc pani mi nie wierzy?
STANLEY Nie wierzy mi pani, że dziś rano wyszorowałem tu wszystko Det-tolem?
LULU Sam pan chyba nie szorował?
STANLEY O pół do siódmej kąpałem sic w morzu.
LULU Naprawdę?
STANLEY Niech pani siada.
LULU Na chwilkę. _
Siada, wyjmuje pudcmiczkę, pudruje sobie nos.
STANLEY Więc nie pcwic mi pani, co jest w -tej paczce?
LULU Kto panu powiedział, żc wiem?
STANLEY Nie wie pani?
LULU Nigdy tego nie mówiłam. . . .
STANLEY (triumfująco) To jak może mi pani powiedzieć, co w nic. jcs., je4M pani nie wie, co w niej jest?