144
Ćwiczenie mowy.
Paf! strączek otworzył się nagle, a wszystkie ziarnka wysypały się na rękę dziecięcą. Mały chłopczyk trzymał je mocno, mówiąc, że będą wyborne do pukawki, a jednem z nich wystrzelił natychmiast.
— Lecę w świat! trzymaj mię, jeśli możesz! — zawołało ziarnko.
— Ja — rzekło drugie — dążę prosto do słońca; najodpowiedniejsze to miejsce dla mnie.
— My dojdziemy najdalej — rzekły dwa inne i upadły na ziemię; podniesiono je jednak i wystrzelono.
— Niech się dzieje, co chce! — mówiło ostatnie, lecąc w górę.
Wpadło do małej szczeliny narożnego okna, napełnionej
miękką ziemią i mchem; ziemia otuliła je po macierzyńsku, a mech ogrzał z miłością. Leżało ukryte, ale nie zapomniane.
Małe narożne okienko zamieszkiwała uboga wdowa, przepędzająca dni całe poza domem, w ciężkiej pracy. Była uczciwa, pracowita, mimo to zarobek jej wystarczał zaledwie na utrzymanie życia. W małej izdebce leżała jej jedyna trzynastoletnia córka, chorująca od roku.
Całe dni przepędzała w łóżku, nie mogąc umrzeć, ale i nie mając sił do życia.
Ona pewnie połączy się ze swoją małą siostrzyczką — mówiła wdowa. — Miałam dwoje dzieci; Bóg podzielił się niemi ze mną; jedno wziął do siebie, a jedno mnie zostawił. Chciałabym je zatrzymać, ale Pan Bóg inaczej rozporządził i dlatego zabiera ją do siebie.
Mała dziewczynka jednak nie umierała, cierpliwie znosiła boleści, leżąc sama jedna, gdy matka chodziła za zarobkiem.
Było to raniutko na wiosnę. Matka właśnie wychodziła na robotę. Jasne promienie słońca ożywiały izdebkę, padały na podłogę, oświetlały okienko. Chora dziewczynka spojrzała na szybę.
— Coś zielonego porusza się za oknem. Mamo, co to jest? — zawołała nagle.
Matka otworzyła okienko.
— Ach! — rzekła — to śliczna mała roślinka, młody groszek. Ot, masz teraz swój własny ogródek, którym możesz się cieszyć.