Zdaje się, że następnego dnia ten sam okręt podpłynął blisko Władysławowa w samo południe. Widziałem go wyraźnie, jak stał ustawiony równolegle do portu Władysławowa. I znowu po strzałach naszej baterii przybrzeżnej otoczył się szczelną zasłoną dymną, po rozwianiu się której widoczny już był daleko na morzu.
Niemcy zbliżali się powoli. Weszli do Pucka. Siły nasze są bardzo szczupłe, dalekie od siły batalionu piechoty. Pomiędzy grupami żołnierzy na przedpolu rozległe przestrzenie, przez które można by się spodziewać ewentualnego przejścia sił nieprzyjacielskich, szczególnie nocą.
O stworzeniu jednolitej linii obrony nie ma mowy. W tych warunkach dowódca ostatecznie decyduje się na opuszczenie Hałlerowa i okopanie się około przyczółka helskiego, z oparciem się o wspomnianą wyżej baterię przybrzeżną w pobliżu portu Władysławowo z jednej i Zatokę Pucką z drugiej strony.
Znowu wyczekiwanie. Patrole niemieckie weszły do Hałlerowa. Zostaję wycofany z punktu opatrunkowego około 1 km w głąb lasu helskiego.
Jednego dnia nad ranem słychać było strzały niemieckich karabinów maszynowych od strony wzniesień koło zatoki. Zostałem wezwany do linii frontu, gdzie leżał jeden z żołnierzy, z przestrzałem karabinowym przez płuca. Założyłem prowizoryczny opatrunek i odesłałem go do szpitala polowego w Juracie. Obstrzał karabinów maszynowych niemieckich trwał. Słychać było typowy szelest kul karabinowych, górujących nad nami wśród liści drzew. Leżałem schowany za małym wzniesieniem terenu i w tym czasie podszedł do mnie dowódca batalionu i powiedział, że został odwołany do Juraty, a dowództwo batalionu obejmuje porucznik z Korpusu Ochrony Pogranicza, który każdej chwili ma nadejść. Istotnie, wkrótce od strony Helu nadszedł porucznik na czele posiłkowego plutonu4. Dowiedziałem się, że batalion nasz ma wykonać natarcie na Halle-rowo i miejscowość odbić. Cofnąłem się znowu do mego punktu poza linię frontu i czekałem.
Strzały obustronne stawały się coraz gwałtowniejsze i wkrótce usłyszałem łoskot motorów samolotowych i zauważyłem nisko nad lasem latające samoloty niemieckie. Równocześnie słychać było detonacje bomb oraz strzały karabinów maszynowych latających nad nami samolotów.
Te strzały wydawały się szczególnie denerwujące, karabiny musiały być szybkostrzelne, a strzały zlewały się w obrzydliwy szelest o charakterze jakby urywanego charkotu.
Leżałem pod drzewem z hełmem stalowym wbitym w podściółkę lasu i czekałem na dalszy bieg wypadków. Trudno mi dziś obiektywnie ocenić, jak długo trwała ta dosyć ogłuszająca i ogłupiająca kanonada, lecz po pewnym czasie zauważyłem grupki żołnierzy posuwające się pośpiesznie i bezładnie drogą helską w kierunku Chałup.
1 Wspomnianym przez autora dowódcą plutonu był por. Jan Wojciechowski.
222