COACHING1 MENTORING W PRAKTYCE
CZĘSCII. OPROGRAMOWANIE KLIENTA
marka była w odwrocie. Wujek Rysio miał stację paliwową ze sklepem i barem, a trzech młodszych, w tym Adam, dobre wykształcenie samochodowe.
Jurek, syn siostry ojca, cioci Lusi, pracował od kilku tygodni u nowego dilera w Dawidowie Podgórnym. Szukali ludzi na różne stanowiska i tak Adam znowu został handlowcem. W pierwszym kwartale sprzedał w rodzinie i znajomym szesnaście różnych modeli, a potem zaczął wykorzystywać swoje kontakty z ubiegłego roku, z firmy olejarskiej. Znał wszystkie warsztaty w województwie na pamięć, więc zacz.ął proponować małe dostawczaki, na które był stosunkowo mały popyt. Inni handlowcy siedzieli i czekali, aż klienci przyjdą do salonu, Adam szybko dogadał się z szefem i jeździł do klientów. Wciągnął też w taki model pracy swojego ciotecznego brata Jurka i stopniowo zaczęli docierać do coraz większej liczby firm. Jechali w trasę dostawczakiem z nowej linii, który od razu na miejscu można było pokazać. Szef ze starej firmy olejarskiej miał początkowo pretensje, że to jakaś „krecia robota”, ale pojechali do niego z wujkiem Rysiem i z Jurkiem, z porządnym koniakiem, i dogadali się, że sprzedaż samochodów dla właścicieli warsztatów to przecież żadna konkurencja. Klientom nadal można oferować olej amerykański, a właściciele mogą przecież brać w leasing samochody francuskie. Diler z Dawidowa sprzedaje przecież nowe auta, a nie oleje.
Tamara Tomańska zajmuje się tłumaczeniami materiałów biznesowych, umów, dokumentów prawnych dla znanego koncernu samochodowego. Od kilku miesięcy ma wreszcie ten komfort, że pracuje głównie w domu. Mąż dłubał i grzebał się latami, jak to on - powolny i niezdecydowany, ale tej jesieni zakończył remont poddasza i urządził jej mały, przytulny gabinecik. Podłączenie stałej linii internetowej dopełniło reszty. Tamara nie musi się już mordować codziennymi dojazdami, tłumem w kolejce podmiejskiej, a potem kolejnym tłumem w autobusie i tramwaju. Nie musi tracić wielu godzin na dojazdy. Z samochodu już wcześniej zrezygnowała, bo powrót do domu wiązał się ze ślęczeniem w korkach - co doprowadzało ja do furii. Po stłuczce i strasznej awanturze z kierowcą-idiotą, który w nią uderzył, a potem z równic nicrozgarniętymi policjantami, przerzuciła się na pociąg. Od stacji PKP do ich domu na przedmieściu ma jeszcze do przejścia około 1800 metrów przez park, więc przynajmniej to było dobre - spacer, wyciszenie, podobne jak w górach. Tamara kocha góry. Tak naprawdę tylko tam czuje się dobrze. He razy może sobie na to pozwolić, stara się wyjeżdżać na wspinaczkę, choćby w Alpy, z grupą wypróbowanych od lat przyjaciół.
Nie lubi miasta, najchętniej nie jeździłaby tam w ogóle. Dzieci i mąż trochę się naśmiewają z jej nieufnego podejścia do nowości, do kontaktu z obcymi ludźmi, a zwłaszcza z jej niechęci do wyjazdów do centrum. Krąg jej znajomych to pięć-sześć osób, ciągle ci sami ludzie, najczęściej związani, jeszcze na studiach, z alpinistyką. Złości się, kiedy słyszy od dzieci te przemądrzałe uwagi, podsycane zwłaszcza przez męża, że jest Yeti. Tamara nie lubi gwaru, ścisku, hałasu, smrodu tej całej ludzkiej przepychanki. I ma świętą rację jeśli wszystkie sprawunki, zakupy może załatwić w sklepie u Zosi, 25 metrów od domu, a resztę na poczcie 50 metrów od domu, to miasto nie jest jej potrzebne do szczęścia.
Praca w domu ma też dobre strony pod tym względem, że nic musi widywać tego gbura, nowego szefa marketingu, tego od kontaktów prawnych z zagranicą i z centralą. Facet
148