nać, że „zasada przyczynowości” bynajmniej nie zniknęła ze współczesnej nauki; wszyscy filozofowie nauki przyjmują ją w tej czy innej formie. Ów spór o przy-czynowość odbywał się w ramach jednego i tego samego paradygmatu myślenia naukowego. Natomiast teza, której bronię w tej książce, brzmi, że związki między zjawiskami badanymi przez nauki humanistyczne i społeczne są w swej istocie odmienne od tych, które badają nauki przyrodnicze, niezależnie od tego, czy zasadę przyczynowości w naukach przyrodniczych rozumiemy w węższym czy szerszym sensie.1 Podstawowa różnica polega na tym, że w sferze społecznej związki między faktami nie są nigdy tylko związkami empirycznymi, ale też związkami sensu. Wszystkie prawidłowości przyrody mają charakter empiryczny, są więc przypadkowe: przyczyna i skutek są od siebie logicznie niezależne. Czym innym jest logiczna relacja między racją i jej następstwem, czym innym relacja empiryczna między przyczyną i skutkiem. Pierwsza jest konieczna, bezwzględnie konieczna, druga z zasady przypadkowa. To pochodzące od Hume’a rozróżnienie leży u podłoża całego pozytywizmu. Rzecz jednak w tym, że nie stosuje się ono do zjawisk w sferze społecznej. Obecnie argument ten został rozwinięty przez filozofów analitycznych pozostających pod wpływem późnej filozofii Wittgensteina, ale spotkamy go również u innych myślicieli, których poglądy będę analizował.
Różna natura związków badanych przez nauki przyrodnicze i nauki humanistyczne sprawia, że nauki te mają odmienny charakter. Nawet gdyby został zrealizowany program Weizsackera stworzenia jednolitej „uniwersalnej” fizyki, musielibyśmy, co przyznaje sam Weizsacker, obok przyczynowego wyróżniać inne podejście do człowieka: „ludzko-rozumiejące”, w którym nie jest on poznawanym przedmiotem, lecz współpodmio-tem i partnerem. Nadal kwestią do rozwiązania pozostałby wzajemny stosunek tych podejść; nadal istniałaby potrzeba odpowiedzi na „wielkie” pytanie, „jak to się dzieje, że duch obcuje ze sobą na dwa tak różne sposoby jak spotykane w medycynie podejście przyro-doznawczo-przyczynowe i podejście ludzko-rozumiejące”.2 Nadal też kwestią otwartą byłby status i metody nauk opartych na rozumieniu.
Te nie rozwiązane zagadnienia wskazują, że niemożliwe jest objęcie świata jedną nauką typu przyrodo-znawczego; przyszła fizyka (obejmująca również psycho-fizykę — fizykę procesów psychicznych) również miałaby „regionalne” granice;13 także ona mogłaby objąć jedynie jakiś region, część czy aspekt świata, niezależnie od tego, jak daleko rozciągnęłaby zakres przyrodo-znawczego sposobu myślenia. Zawsze pozostałyby zjawiska, których żadna fizyka nie może uczynić swym tematem, gdyż: „świat nie jest przyrodą”.*4
Mogłaby nasunąć się tu pewna wątpliwość w związku z tym, że „zasada determinizmu” zdaniem Bungego obejmuje swym zakresem także „determinowanie teologiczne" oraz dopuszcza wolność i samoksztołtowanie się człowieka. Twierdzi on jednak, że zjawiska te niczym nie różnią się od z pozoru analogicznych zjawisk w przyrodzie — na przykład wolność „polega na prawidłowym samodeterminowaniu się obiektów na wszelkich poziomach rzeczywistości” (s. 227). Teza ta nie została jednak uzasadniona. Będę starał się w tej książce przedstawić parę argumentów przemawiających za tym, że jest ona fałszywa.
63 C. F. von Wei2sacker, Jedność przyrody, s. 341.
'•3 Wbrew temu, co twierdzi von Weizsacker. Por. Jedność przyrody, s. 374.
w E. Husserl, Die Krisis..., s. 390.