Fizyka jądrowa w ośrodku warszawskim (rozmowa ze Zdzisławem Wilhelmim)
Pan Czesław służył profesorowi rachmistrzowską pomocą i kiedy profesor usiłował ubarwić swój wykład konkretnym liczbowym przykładem, gorliwie wykonywał przeliczenia jednych jednostek na inne, konie mechaniczne na kilowaty, radiany na stopnie.
Prawie wszyscy profesorowie wykładali na naszej uczelni po polsku, a nie pc ukraińsku, choć domagały się tego sowieckie władze uczelni. Tylko jeden z naszych nauczycieli, choć Polak, uległ tym naciskom. Był to chemik, doc. Michał Śmiałowski, który na swych wykładach z chemii dla I roku mojego Wydziału posługiwał się, zresztą, bardzo nieudolnie, językiem ukraińskim (po wojnie zrobił on karierę polityczną jako sekretarz III Wydziału PAN).
Popularną postacią był na Politechnice Lwowskiej w owym czasie prof. Kazimierz Bartel, specjalista od geometrii wykreślnej, były wielokrotny premier rządu polskiego, którego władze sowieckie z sobie tylko wiadomych powodów nie zlikwidowały, jak wielu innych polskich, sanacyjnych polityków. Nie uniknął on jednak śmierci, kiedy latem 1941 r. Hitler wszczął wojnę przeciw swemu wiernemu sojusznikowi Związkowi Sowieckiemu - i Lwów zajęły wojska niemieckie. Prof. Bartel został wtedy aresztowany i zamordowany wraz z grupą innych profesorów, wśród których znaleźli się także profesorowie Kazimierz Vetu-lani, Antoni Łomnicki, Włodzimierz Stożek i wielu innych wybitnych Polaków, a wśród nich pisarz Tadeusz Boy-Żeleński, chemik Stanisław Piłat, chirurg Tadeusz Ostrowski i inni. Mordu tego dokonali nacjonaliści ukraińscy z batalionu „Nachtigall”, stojącego u boku Wehrmachtu.
Zajęcie Lwowa przez Niemców i wcielenie go do Generalnego Gubernatorstwa oznaczało, oczywiście, zamknięcie Politechniki, jak i wszystkich w ogóle uczelni na polskich terytoriach okupowanych przez hitlerowców. Nie miało sensu pozostawanie nadal w tym mieście bez środków do życia, wróciłem więc do domu, do Łomży.
Rozpoczął się wtedy dla mnie okres intensywnej pracy podziemnej w Związku Walki Zbrojnej, przemianowanym w 1942 r. na Armię Krajową. Należałem wprawdzie od dawna (już od końca 1939 r.) do konspiracji niepodległościowej, ale w czasie dwóch lat „pierwszej okupacji sowieckiej” nasza działalność była dość wątła. Dopiero teraz, w nowej sytuacji, gdy siły niemieckie były zaangażowane w potężne zmagania na wschodnim froncie, w podziemiu „londyńskim” nastąpiło wielkie ożywienie. Największy nacisk był położony na wywiad wojskowy i właśnie do tej służby zostałem skierowany przez moich dowódców (może dlatego, że znałem nieźle język niemiecki). „Zainstalowano” mnie jako technika elektryka w instytucji niemieckiej wykonującej prace budowlane na potrzeby Wehrmachtu. Uzyskałem w ten sposób dostęp do ob:ektów wojskowych (koszar, magazynów, kancelarii jednostek wojskowych itd.) i łatwy kontakt z żołnierzami i oficerami, wśród których znajdowałem swoich informatorów. Równocześnie z wykonywaniem tej pracy, bardzo niebezpiecznej i trzymającej w ustawicznym napięciu, byłem zaangażowany i w inną robotę konspiracyjną: przechodziłem przeszkolenie wojskowe i dowódcze w tajnej podchorążówce AK i sam uczyłem innych w szkole podoficerskiej, brałem też udział w działaniach Kierownictwa Dywersji (Kedywu). Ponadto prowadziłem (od 1942 r.) na terenie Łomży tzw. Akcję N, tj. dywersję psychologiczną. Celem tej akcji rozwijanej w wojskowym i cywilnym środowisku niemieckim było osłabianie woli walki, podrywanie wiary w zwycięstwo, szerzenie rozkładu ideologicznego. Głównym środkiem stosowanym przez nas był kolportaż wśród Niemców (głównie na terenie koszar) nielegalnej prasy (Ost-wache, Der Frontkampfer, KJabautermann i in.) wydawanej w języku niemieckim rzekomo przez rozmaite podziemne organizacje antyhitlerowskie, a faktycznie przez akowskie Biuro Informacji i Propagandy (BIP).
Jeden z fałszywych dowodów Z. Wilhelmiego, wystawiony w roku 1943 na nazwisko „Jan Borawski”
Po dwóch latach pracy wywiadowczej i N-owskiej, w której stale byłem, można powiedzieć, na pierwszej linii, tj. w ustawicznym, bezpośrednim kontakcie z wrogiem, „poślizgnęła mi się noga” i popadłem u Niemców w podejrzenie. Doszło do mego aresztowania, ale udało mi się uciec. Zostałem wtedy - jako „spalony” - wysłany w teren i odkomenderowany do dyspozycji komendanta obwodu. Od tej chwili (jesień 1943 r.) aż do końca 1945 r. nie rozstawałem się z bronią, pełniąc funkcję szefa wywiadu obwodu łomżyńskiego AK, biorąc udział w działaniach partyzanckich na terenie Białostocczyzny i w operacjach bojowych „Burza” - tego „kroczącego” powstania narodowego, którego fragmentem było powstanie warszawskie. Zgodnie z rozkazem naszego naczelnego dowództwa mieliśmy na krótko przed wycofaniem się Niemców uderzać na nich całą siłą, opanowywać teren, by wykraczającą Armię Sowiecką spotkać jako prawowici gospodarze tego terenu i sojusznicy oraz aby wraz z nią prowadzić dalszą walkę z Niemcami.
208