02 (02) grudzień 1996 r.
INDEKS ROZWAŻAŃ
Uniwersytet jest miejscem dialogu: miejscem na dialog i miejscem, które zawdzięcza swoje bycie dialogowi. Co rozumiemy tutaj przez dialog? Bo przecież nie chodzi tylko
0 ćwiczenia ze studentami czy pogawędki na uczelnianym korytarzu.
Dialog jest to - jak sądzę -gotowość do otwartości na rozmowę z innymi. I tyle /aż tyle/. Dialog to również gotowość wysłuchania, minimum dobrej woli. Sprawy oczywiste? A jednak w sytuacji, gdy na pierwszym miejscu stawia się pracę naukową, dialog - trochę na zasadzie dialektycznej - niejednokrotnie staje się narzędziem, czasem zaś przeszkodą w tej pracy. Pozostaje pytanie, moim zdaniem pytanie retoryczne, czy tzw. „szczęście” /również „szczęście ludzkości”, jeśli nadal w nie wierzymy/ można osiągnąć poza rozmową, lekceważąc rozmowę lub pomniejszając jej znaczenie. Czy laka praca nie przypominałaby monologu, w trakcie którego zapewnilibyśmy siebie o własnej wielkości i osiągniętych rezultatach, monologu narcystycznego
1 - proszę wybaczyć mi słownictwo - onanistycznego?
Uniwersytet jest miejscem osobliwym; istnieje zasadnicza różnica pomiędzy nim a kurzą fermą czy fabryką samochodów. Różnica polega nie na tym, że w fabryce produkuje się samochody, a na Uniwersytecie - przynajmniej teoretycznie - wiedzę i dialog, lecz na tym, że sama idea Uniwersytetu jest ukonstytuowana przez te dwa pojęcia; ergo, Uniwersytet produkuje więdzę naukową i dialog w ten sposób, że określa się go jako miejsce nauki i że - jak już wspomniałem -jest on miejscem, które zawdzięcza swoje bycie dialogowi /nb. jest to szczególnie prawdziwe w odniesieniu do Uniwersytetu Opolskiego, o czym jeszcze na końcu/. W tym kontekście powiedzieć można, że, po pierwsze: Uniwersytet buduje, „produkuje" sam siebie /chciałoby się rzec - doskonali siebie /, po drugie zaśrowo budowanie możliwe jest
Rozmowy sq niezbędne
tylko na fundamencie rozmowy. Modelem niech tu będzie Akademia Platońska, zaś modelem negatywnym - kurza ferma.
Dialog jako wyzwanie. Nie wystarczy przy tym definicja pojęcia. Słownik języka polskiego PWN definiuje rozmowę jako „wzajemną wymianę myśli za pomocą słów; mówienie z kimś, rozmawianie, konwersacja, pogawędka” /nie mylić z „rozmownością” czyli gadatliwością/. Bogiem a prawdą, nic nam ta definicja nie wyjaśnia. Dlatego o- są one wypełniane chętnie. Przesada?
Chciałbym zwrócić uwagę na to, iż - jak zauważa Barth -przeciwieństwem „chętnie” nie jest „niechętnie”, lecz; „obojętnie”. Pojmuję to w ten sposób, że lepiej kłócić się niż zamykać na dialog i pozostawać w przekonaniu, że „wie się lepiej”. To zamykanie się ten wieczny monolog /a przez monolog rozumiem także popularną „rozmowę na odpezepnego”/ to stłe zagrożenie dla idei Uniwersytetu i dla poszcególnych uniwersytetów'.
W dcfinicjię dialogu nieodmiennie wpisana jest potrzeba i wymóg odpowiedzi. Odpowiedzi
Fot. Archiwum
a także - odpowiedzialności. Zresztą oba słowa łączy nierozerwalna więź: odpowiedzialność to po prostu ciągłe odpowiadanie na wezwanie drugiego człowieka. Nie trzeba wcale uprawiać filozofii, aby dojść do wniosku, że pojęcie odpowiedzialności jest bardzo ściśle związane z ideą Uniwersytetu.
Emmanuel Levinas tak to ujmuje: „Odpowiedzialność rozumiem jako odpowiedzialność za drugiego, a więc odpowiedzialność za to, co nie jest moją sprawą lub nawet mnie nie dotyczy”. 1 dalej: „Więź z drugim zawiązuje się tylko jako odpowiedzialność*, niezależnie od tego, czy'jest ona przyjęta czy odrzucona, czy się wie, czy nie, w jaki sposób przyjąć ją na siebie, czy można, czy nie, zrobić coś konkretnego dla drugiego. Powiedzieć: ot jestem. Zrobić coś dla drugiego, dać”.
Myśliciel ten dodaje, że odpowiedzialność poprzedza naszą wolność. Najpierw jesteśmy odpowiedzialni, później wolni. To wymagające żądanie, nie tylko dla studenta czy pracownika uniwersyteckiego, ale w ogóle dla człowieka. Wydaje mi się jednak, że rzecz nie w tym, by żądanie to spełnić, ale by próbować je spełnić. W końcu próbować rozmawiać, próbować słuchać i próbować być odpowiedzialnym to coś zupełnie innego niż unikać rozmowy czy być dumnym z własnej nieodpowiedzialności.
„Bebechy życiowe” to termin spopularyzowany przez Stanisława Ignacego Witkiewicza. Na wpół żartobliwie pisał on
0 „bebechatowości” czy „rozbe-beszeniu” sztuki i życia. Samo sformułowanie jest trochę dwuznaczne: „bebechy” to to wszystko, co ma związek z ciałem, ziemią, często śmiercią. .Ale nas interesują teraz bebechy czysto życiowe: zatkany zlew, bezsensowna pogoń za jakąś pieczątką czy poszukiwaniem urzędnika, który właśnie wyszedł.
Jakie są bebechy życiowe pracownika naukowego uniwersytetu?
Bardzo podobne. Należałoby raczej zapytać: jak mają się bebechy życiowe do idei Uniwersytetu? Pytanie bodaj dramatyczne: w wakacyjnym numerze „Odry” /7-8 1996/ Jerzy Jastrzębski pisze: „już teraz na wielu kierunkach okrojono drastycznie program nauczania: rezygnuje się z nauki języków obcych /nawet na nefrologiach/, z wychowania fizycznego, z przedmiotów pedagogicznych itp. Likwidowany bywa podział na grupy, nawet tam gdzie jego utrzymanie jest nie tylko wskazane, ale wręcz niezbędne. /.../ W swym upadku uczelnie polskie dawno już przekroczyły punkt krytyczny, punkt, poza którym rozpoczyna się imitowanie zadań naukowych i dydaktycznych, demoralizacja kadry
1 studentów, upadek zawodowego etosu”. m-