Wykład 10 - NATO
Dziś chciałbym zaprezentować wykład nt. Sojuszu Północnoatlantyckiego, a zatem NATO jako przykład organizacji wspólnej obrony. Mocno podkreślam tę terminologię, mam nadzieję, że po wykładzie nt. polityki zagranicznej bezpieczeństwa Unii i jej wymiarze wojskowym jesteście już państwo na to uczuleni. Sojusz Północnoatlantycki jest to organizacja wspólnej obrony (common defence), a nie wspólnego bezpieczeństwa (common security) i tym różni się zarówno od ONZ, jak i od Ligi Narodów i OBWE, które wszystkie są organizacjami wspólnego bezpieczeństwa. Ten natomiast oparty jest na zasadzie muszkieterskiej, tzn. „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, członkowie tego ugrupowania przyjęli prawne zobowiązania wzajemnej obrony przed napaścią z zewnątrz, a nie wygaszania konfliktów między uczestnikami porozumienia, tak jak to było w przypadku Ligi Narodów, ONZ, czy OBWE.
Okoliczności powstania Sojuszu Północnoatlantyckiego są znane, bowiem to są te same okoliczności, które towarzyszyły początkom integracji europejskiej, w tym również w zakresie bezpieczeństwa. Przypomnę, zatem, że mówimy o sytuacji, jaka istniała bezpośrednio po II wojnie światowej, w której ośrodki siły wojskowej znajdowały się w USA, Związku Sowieckim i Wielkiej Brytanii. W momencie tworzenia Paktu, czyli 4.04.1949, kiedy podpisano Pakt Północnoatlantycki w Waszyngtonie, istniały już struktury europejskie, odpowiedzialne za bezpieczeństwo kontynentu, zachodnioeuropejskie, czyli Unia Zachodnia, która oczywiście, co było wyraźnie widać, nie była w stanie podołać zadaniom, jakie na nią nałożono, bez potencjału amerykańskiego obrona narodu przed potencjalnym ekspansjonizmem sowieckim była niemożliwa. Stąd też pierwotne zadania NATO zostały najcelniej ujęte w słynnej wypowiedzi Lorda Ismaya, pierwszego sekretarza generalnego NATO. Chciałbym, żebyście państwo to zdanie zapamiętali, albowiem to, że NATO powstało do obrony przed Związkiem Sowieckim to wszyscy pamiętają, ale miało jeszcze dwie inne poważne funkcje. Przytoczę to w oryginale: „To keep Americans in, Russians out and Germans down”. Był to rok 1949, a zatem owa funkcja, mówiąc językiem dyplomatycznym, stworzenia bazy dla budowy zaufania do Niemiec, w postaci rozmieszczenia na terytorium Republiki Federalnej 300 tysięcy żołnierzy amerykańskich, była niezbędnym warunkiem wzajemnego porozumienia francusko - niemieckiego w warunkach zaufania co do tego, ze ekspansjonizm niemiecki się nie odrodzi, nie miał po prostu takiej fizycznej możliwości. Zatem w odróżnieniu od sytuacji, jaka zaistniała po I wojnie światowej, jak państwo pamiętacie Amerykanie wzięli udział w konflikcie, przyczynili się walnie do jego rozstrzygnięcia na rzecz aliantów, po czym wycofali się na 20 lat z polityki międzynarodowej w izolacjonizm północnoamerykański, dając tym samym powód i tworząc podstawową przyczynę niestabilności systemu wersalskiego, który współtworzyli. Oni tworzyli Ligę Narodów, oni tworzyli porządek wersalski oparty na zasadzie samostanowienia narodów, po czym nie przyjęli na siebie ciężaru jego stabilizowania, tylko wycofali się za ocean i wszystko skończyło się II wojną światową. Tego błędu nie powtórzono po 1945 roku, Amerykanie pozostali w Europie, a narastające napięcie i obawa związana z ekspansjonizmem sowieckim, zakotwiczyły na stałe obecność wojskową amerykańską w Europie i dały jej formalny kształt w postaci Sojuszu Północnoatlantyckiego z 4.04.1949.
Pierwotnymi sygnatariuszami porozumienia było 13 państw, w tym Puerto Rico, które od 1952 roku jest państwem stowarzyszonym z USA i nie występuje już w tej chwili jako osobny członek Sojuszu. Natomiast jeszcze w momencie podpisywania traktatu, w 1949 roku, jako takie występowało. Do tej pierwotnej trzynastki, czyli Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, Kanady, krajów Beneluksu, Norwegii, Danii, Włoch, Portugalii i Islandii w 1952 roku dołączyła Grecja i Turcja, a w roku 1955 Republika Federalna Niemiec. Jak pamiętamy po fiasku koncepcji Europejskiej Wspólnoty Obronnej doszło do prostej remilitaryzacji Niemiec i tworzenia narodowej armii niemieckiej, czyli Bundeswehry, która została włączona do struktur wojskowych Sojuszu Północnoatlantyckiego i w ten sposób Sojusz również przyczynił się do realizacji trzeciej części triady Lorda Ismaya, bowiem Niemcy nie mieli własnego sztabu generalnego ani własnego ministerstwa obrony, stąd też byli w sytuacji „keeping down”. Grecja zawiesiła swoje członkowstwo w strukturach wojskowych Sojuszu w roku 1974, w związku z konfliktem z Turcją o Cypr i powróciła do nich dopiero w roku 1980. Natomiast Francja w roku 1966 wystąpiła ze struktur wojskowych Sojuszu i od tej pory funkcjonuje jedynie jako członek polityczny NATO, stąd przedstawiciele Francji nie są obecni w istotnych strukturach decyzyjnych Sojuszu Północnoatlantyckiego i w jego strukturze wojskowej po prostu, siły zbrojne Francji nie podlegają dowództwu Sojuszu Północnoatlantyckiego. W roku 1982 roku do Sojuszu przystąpiła Hiszpania, ale w latach 1986 - 1996, z tej racji, że była słabo zagrożona, a że była wówczas również rządzona przez socjalistów, w związku z czym, podobnie jak Francja czy Grecja, zawiesiła swoje członkostwo i dopiero w 1996, już pod rządami Aznara, powróciła do struktur wojskowych Paktu. W roku 1999 NATO zostało rozszerzone o Polskę, Czechy i Węgry, a w roku 2004 o Litwę, Łotwę, Estonię, Słowację, Rumunię, Bułgarię i Słowenię, i w ten sposób osiągnęło obecną liczbę członków, czyli 27 państw członkowskich. W kolejce do NATO pozostają jeszcze kolejne kraje, najbardziej prawdopodobne jest szybkie członkostwo Chorwacji, ale także występują o to: Gruzja, z dużymi wahaniami Ukraina, to zależy od tego, kto tam rządzi i niewielkie państwa bałkańskie: Albania i Macedonia.
Traktat Waszyngtoński, podpisany w 1949 roku, nakładał bardzo precyzyjne zobowiązania, choć nie tak precyzyjne jak Traktat Brukselski w przypadku Unii Zachodniej, później Unii Zachodnioeuropejskiej, nie mniej jednak dostatecznie precyzyjne zobowiązania do wspólnej obrony. Jego istotą jest art. 5. Traktatu Waszyngtońskiego, który zobowiązuje sygnatariuszy do przyjścia z pomocą pozostałym członkom Paktu w przypadku, gdy zostali oni zaatakowani w sposób, który uzna za stosowny, aż po interwencję zbrojną włącznie i na tym polega owa słabsza natura gwarancji natowskich, teoretycznie oczywiście, prawnie, a nie fizycznie niż (?) natury gwarancji Unii Zachodnioeuropejskiej, bowiem w art. 5., bo jest to ten sam numer Traktatu Brukselskiego, jest wyraźnie zobowiązanie do przyjścia z pomocą wojskową, natomiast w art. 5. Traktatu Waszyngtońskiego jest jedynie stwierdzenie, że ze skuteczną pomocą, taką, jaką państwa członkowskie uznają za stosowne, co oczywiście z bardzo wielką przesadą niektórzy interpretowali jako sytuację, w której będą masowo wysyłane sms-y z hasłem „we pray for you” w razie ataku nieprzyjaciela. Na temat NATO funkcjonuje kilka rozmaitych dowcipów, poczynając od samego skrótu, który zdezaktualizował się w roku 1999, bowiem do 1999 roku NATO nie prowadziło żadnej rzeczywistej akcji zbrojnej, w związku z czym przed 1999 istniał humorystyczny sposób rozwiązywania skrótu: „no action, talks only”. Natomiast po tym okresie już aktualność tego żartu została zlikwidowana.
Sojusznicy zobowiązani są do przyjścia sobie z pomocą w obszarze północnoatlantyckim, który z kolei jest definiowany jako terytorium pozostające pod suwerennością któregokolwiek z państw członkowskich i znajdujące się na północ od Zwrotnika Raka. Tutaj są pewne niejasności, takie mianowicie, że nie uznawano za takowe obszarów kolonialnych, stąd też np. NATO nie było zaangażowane w wojnę w Algierii francuskiej, chociaż toczyła się ona na północ od Zwrotnika Raka i obejmowała terytorium pod suwerennością francuską.
NATO oczywiście przeżyło daleko idącą ewolucję. W momencie powstania rdzeniem sojuszu były oczywiście Stany Zjednoczone i ich siły zbrojne, w tym także ówczesna pozycja monopolisty USA w zakresie broni jądrowej odgrywała istotną rolę. Pierwszą doktryną wojenną Sojuszu była doktryna zmasowanego odwetu. O doktryny i ich ewolucje będę pytał, zatem zwróćcie na to uwagę. Doktryna zmasowanego odwetu wynikała logicznie z faktu znacznej przewagi ilościowej konwencjonalnych sił zbrojnych sowieckich i satelitów Związku Sowieckiego w Europie, która to przewaga była równoważona aż do 1961 roku przez jądrową przewagę amerykańską. Zatem w razie zmasowanej inwazji lądowej wojsk konwencjonalnych, przede wszystkim olbrzymich ugrupowań pancernych, jakimi dysponowali Sowieci, miały być one powstrzymane przy pomocy zmasowanych uderzeń jądrowych. Ta doktryna miała sens wojskowy jedynie w sytuacji rzeczywiście miażdżącej przewagi, najpierw amerykańskiego monopolu na broń jądrową do 1949 roku, później natomiast, mimo przełamania owego monopolu przez fakt pierwszej sowieckiej eksplozji jądrowej (trzeba pamiętać, że na potencjał uderzeniowy jądrowy składają się dwie rzeczy: głowice jądrowe i środki ich przenoszenia). W związku z tym, że Sowieci wyprodukowali
w 1949 roku głowicę jądrową, monopol uległ złamaniu, niemniej jednak nie było równości w zdolności rażenia terytorium drugiej strony, a to dlatego, że początki broni jądrowej czy przenoszenia głowic jądrowych, związane były z lotnictwem bombowym po prostu, tak jak w jedynym na szczęście przypadku użycia tej broni w Hiroszimie i Nagasaki, zrzucono po prostu bomby atomowe, a nie ostrzelano rakietami. Zasięg rakiet amerykańskich, które były rozmieszczone w Europie był dostateczny, aby sięgnąć Sowietów, natomiast Związek Sowiecki nie dysponował żadnymi bazami w pobliżu granic Stanów Zjednoczonych, stąd zresztą próba utworzenia takich baz i słynny kryzys karaibski z 1962 roku, cały spór o Kubę, ale generalnie problemem było dosięgnięcie terytorium Stanów Zjednoczonych. Nie jest przypadkiem (i o to też będę pytał), że doktryna zmasowanego odwetu wygasła w roku 1961. Warto zwrócić uwagę na powiązanie wyścigu zbrojeń i wyścigu w zakresie podboju przestrzeni kosmicznej. W 1957 roku Sowieci wystrzelili pierwszego sztucznego satelitę, Sputnika z psem Łajką na pokładzie, natomiast w roku 1961 doszło do pierwszej podróży człowieka, czyli do lotu Gagarina, o ile do niego doszło, bo tu są pewne wątpliwości, ale nie będę ich rozstrzygał, bo nie jestem specjalistą od tej historii akurat. W każdym razie czy lot był autentyczny, czy też nie zostało stworzone wrażenie, że Związek Sowiecki wysłał człowieka w kosmos. Szczerze mówiąc już wystrzelenie Sputnika było dostatecznym powodem, aby odejść od doktryny zmasowanego odwetu, a to z tego powodu, że jeśli Związek Sowiecki osiągnął technologię rakietową, pozwalającą na umieszczenie kapsuły ze sztucznym satelitą na orbicie okołoziemskiej, to jest to równoznaczne ze zbudowaniem pocisku rakietowego, który jest w stanie wynieść cokolwiek, w tym również głowicę jądrową, niekoniecznie psa Łajkę i dostarczyć tę głowicę w dowolny punkt na globie ziemskim, a to oznaczało osiągnięcie zdolności uderzenia jądrowego na terytorium USA z pocisku wystrzelonego z terytorium Związku Sowieckiego. W praktyce zatem, przełamanie przewagi amerykańskiej nad Sowietami w zakresie broni jądrowej nastąpiło w roku 1961 czy między 1957 a 1961, kiedy to Sowieci uzyskali zdolność rażenia terytorium USA własnymi głowicami jądrowymi. I to właśnie spowodowało zmianę doktryny Sojuszu, która z doktryny zmasowanego odwetu przeszła na doktrynę elastycznego reagowania, połączoną z zasadą „forward defence”, czyli wysuniętej obrony. Zasada ta zakładała rozmieszczenie poważnych, realnych, nie tylko symbolicznych sił zbrojnych, w strategicznie ważnych regionach na przewidywanych kierunkach włamań ofensywy sowieckiej po to, aby stworzyć sytuacje wykluczające jakiekolwiek wątpliwości, jakiekolwiek iluzje, co do tego czy sojusznicy przyjdą zaatakowanym z pomocą. Wojska amerykańskie stacjonowały w Europie: w Niemczech, innych krajach europejskich, do 1966 roku także we Francji, ale wojska francuskie również stacjonowały w Niemczech, i brytyjskie, i kanadyjskie. Nie dlatego, że akurat ten kontyngent kanadyjski miał takie wielkie znaczenie militarne, że jak Rosjanie się dowiedzieli, że i Kanadyjczycy są, że z Amerykanami to może byśmy wygrali, ale z Kanadyjczykami i Francuzami to już nie. Po co zatem te wojska były rozmieszczane? Po to, aby nikt w Moskwie nie miał żadnych złudzeń co do tego, czy Sojusz zareaguje czy nie. Było to odwrócenie sytuacji z roku 1939. Nie chcę przez to powiedzieć, że studiowano sytuację Polski i na jej bazie podjęto decyzję, bo tak nie było oczywiście, ale zauważmy, że Hitler mógł mieć uzasadnione wątpliwości czy nasi sojusznicy wykonają przyjęte zobowiązania, podjął ryzyko i okazało się, że się nie pomylił, przynajmniej nie aż tak bardzo, w sensie militarnym, w sensie politycznym owszem. Tu chodziło o to, żeby Rosjanie nie mieli w ogóle takich dylematów, uderzenie na Niemcy, na terytorium, na którym znajdowały się wojska amerykańskie, francuskie, brytyjskie i kanadyjskie oznaczało podjęcie decyzji na Kremlu o wejściu w kontakt bojowy z tymi siłami, a nie podjęcie decyzji w Waszyngtonie, Paryżu, Londynie czy Ottawie w zakresie tego czy przysłać te siły na pomoc zaatakowanemu sojusznikowi czy też nie. A zatem potencjalny agresor był obciążony przyjęciem na siebie decyzji i ryzyka o rozpętaniu wojny światowej ze wszystkimi sojusznikami, a nie tylko z państwem zaatakowanym, licząc na to, że reszta ze strachu przed potęgą agresora, nie poprze zaatakowanego. Tę sytuację „w pigułce” było tym bardziej widać w Berlinie zachodnim, który przecież znajdował się w centrum ugrupowania sowieckiego i to nie potęga militarna rozmieszczonych w zachodnich dzielnicach Berlina oddziałów alianckich chroniła miasto, tylko polityczne znaczenie obecności wojskowej, która wymagałaby otwarcia ognia do żołnierzy amerykańskich, francuskich i brytyjskich, co oczywiście oznaczało rozpętanie wojny światowej, dlatego ona nie wybuchła. Stąd owa zasada „forward defence”, ponieważ jednocześnie uznawano, że ten argument na być przekonujący, to nie mogły być siły symboliczne, z którymi starcie można było potraktować w kategoriach incydentu, przeprosić albo powiedzieć, że to pomyłka. To musiały być na tyle masowe zgrupowania, aby starcie
z nimi oznaczało już prawdziwą wojnę, nie mogły być operacją wykonaną przypadkowo.
Elastyczne reagowanie miało polegać na eskalacji uderzeń jądrowych. Od pojedynczych uderzeń, które miały być, tak jak i w ogóle broń jądrowa, która zawsze powinna być postrzegana jako instrument gry politycznej, a nie operacji wojennej, pojedyncze uderzenia jądrowe miały najpierw przekonywać agresora, że jeśli będzie kontynuował operację to spotka się z potężniejszymi uderzeniami aż do uderzenia na pełną skalę. Innymi słowy miały świadczyć o determinacji Sojuszu do obrony własnych członków. Podobne znaczenie miało naturalnie rozmieszczenie rakiet atomowych, pocisków jądrowych średniego zasięgu w Europie, naturalnie amerykańskich na terenie Danii, Niemiec czy Norwegii. Jest oczywiste, że sztabowcy sowieccy mogli udzielić tylko jednej odpowiedzi na pytanie czy terytorium, na którym znajdują się amerykańskie pociski jądrowe będzie bronione przez USA, czy też Amerykanie je porzucą. Więc oczywiście stacjonowanie tych pocisków, tu zwracam uwagę na fakt, że, oczywiście biorąc pod uwagę pociski średniego zasięgu parametry fizyczne się tutaj liczyły, to, że one musiały gdzieś w Europie stacjonować, żeby dolecieć do Związku Sowieckiego, ale w praktyce, to zresztą do dziś jest istotna reguła rozmów w kontekście rozmieszczenia bądź nie sowieckich pocisków jądrowych w Obwodzie Kaliningradzkim czy na Białorusi, jeśli są to pociski o zasięgu 5 tys. km to one i zza Uralu też dolecą, ale zasadniczo liczy się nie to skąd startują, tylko gdzie są wycelowane. Stad też rozmieszczenie amerykańskich pocisków średniego zasięgu w Europie było demonstracją polityczną, że tereny, na których są rozmieszczone będą bronione, a nie, że z tych terenów akurat wygodnie się strzela, bo to nie miało większego znaczenia. A zatem druga z doktryn Sojuszu, chronologicznie i historycznie, doktryna elastycznego reagowania, wynikała z utraty monopolu jądrowego i zagrożenia terytorium narodowego Stanów Zjednoczonych sowieckim uderzeniem jądrowym, w związku z uzyskaniem przez Związek Sowiecki zdolności przenoszenia głowic jądrowych na bazie balistycznych pocisków międzykontynentalnych. Ta zasada została do końca zimnej wojny, zasada elastycznego reagowania, wysuniętej obrony, zmasowanej obrony, „forward defence”.
W roku 1990, w momencie rozpadania się bloku sowieckiego, w zasadzie zaniku zewnętrznego imperium, doszło do szczytu NATO w Londynie, który uznał realia w tym sensie, że zaczyna się zmieniać otoczenie międzynarodowe. Był to pierwszy szczyt prawie postzimnowojenny, bo jeszcze istniał Związek Sowiecki. Kolejny szczyt w Rzymie w 1991 roku miał znaczenie przełomowe, a to z uwagi na fakt, że uznał zanik zagrożenia zmasowaną inwazją ze wschodu, rozpadł się Związek Sowiecki, rozpadł się blok sowiecki, nie było wyobrażalne politycznie ani militarnie, aby jakiekolwiek zmasowane siły najeźdźcy zwróciły się na Europę ze wschodu właśnie i to spowodowało zmianę doktryny Sojuszu. Przyjęto, zamiast założenia „forward defence”, zasadę „forward presence”, czyli wysuniętej obecności. Nie było już zmasowanych, gotowych do inwazji sił sowieckich, a zatem nie było potrzeby utrzymywania zmasowanych sił obronnych Sojuszu. Dla podkreślenia politycznych związków pozostawiono ograniczone kontyngenty, redukując obecność wojskową amerykańską w Europie o 25%, a na kierunku centralnym, tam, gdzie była najbardziej zmasowana, aż o 45%. Podobnie Brytyjczycy wycofali wkrótce swoją armię, także Kanadyjczycy odpłynęli za ocean, jak wiecie z wykładów o europejskiej polityce bezpieczeństwa i obrony, pozostali Francuzi, tworząc brygadę mieszaną z Niemcami, która dala początek eurokorpusowi, ale to z zupełnie innych względów. Innymi słowy Sojusz zachował swoją funkcję w zakresie art. 5., funkcję obrony terytorium państw członkowskich, natomiast uznał realia polegające na tym, że nie było rzeczywistych powodów oczekiwania takiej inwazji i potrzeby gotowości do jej odparcia.
Jednocześnie, podobnie jak w przypadku Unii Europejskiej, rozpalające się wojny jugosłowiańskie wykazały, że istnieją innego rodzaju wyzwania z zakresu bezpieczeństwa i w ten sposób narodził się na początku lat 90. problem, podobny jak w przypadku UE, tylko odpowiedź była inna, a mianowicie to problem „out of area operations”, określany w nomenklaturze natowskiej jako „non-article 5 operations”. Mamy zatem „article 5 operations”, operacje z zakresu art. 5. Traktatu Waszyngtońskiego, czyli obrony terytorium państw członkowskich (taka operacja jeszcze się nie toczyła i jak być może wiecie, jeden jedyny raz w historii NATO podjęło decyzję o uruchomieniu działań na bazie art. 5. Traktatu Waszyngtońskiego i było to po 11 września 2001, bowiem uderzenie miało miejsce na terytorium Stanów Zjednoczonych, a zatem wypełniało wszelkie znamiona uderzenia na sojusznika do solidarności, z którym zobowiązani byliby pozostali sygnatariusze, tyle że Amerykanie nie skorzystali już z tej oferty po doświadczeniach kosowskich, o czym za chwilę). Sojusz, zatem, przyjął doktrynę interwencji militarnych jako rodzaj żandarma międzynarodowego i te interwencje określane są mianem operacji spoza art. 5. traktatu Waszyngtońskiego, czyli właśnie „non-article 5 operations”. Sojusznicy nie są do nich zobowiązani prawnie. O ile są zobowiązani traktatowo do przyjścia z pomocą napadniętemu,
o tyle nie są zobowiązani do udziału w operacjach ekspedycyjnych poza terytorium Paktu Północnoatlantyckiego, stąd jak wiadomo, nie we wszystkich operacjach biorą udział wszyscy sojusznicy.
Szczyt w Rzymie rozpoczął także debatę nad zmianami podstaw politycznych doktryny wojskowej Sojuszu i po raz pierwszy w historii uzyskała ona kształt pisemny, jako osobny dokument. Doktryna strategiczna Sojuszu z 1991 roku, przyjęta właśnie na szczycie w Rzymie, w odróżnieniu od wcześniejszych, doktryny zmasowanego odwetu czy też elastycznego reagowania, które nie miały dokumentu wspólnej koncepcji wojskowej czy doktryny wojennej.
Kolejna doktryna wojenna Sojuszu z 1999 roku przyjęta została na szczycie w Waszyngtonie, rozbudowując elementy interwencji poza terytorium traktatowym i od tej pory, czyli już od 8 lat, nie ma żadnych modyfikacji doktryny wojskowej Sojuszu. Trwa cicha debata na ten temat, czy należy wszcząć dyskusję nt. modernizacji doktryny. Polska jest temu przeciwna, słusznie moim zdaniem, obawiając się, że otwarcie debaty nad nową doktryną strategiczną spowodowałoby jej zmiany w kierunku dla Polski niekorzystnym, tzn. w kierunku osłabienia art. 5. Traktatu Waszyngtońskiego, a rozbudowania operacji spoza art. 5., podczas gdy, jak słusznie mówią nasi dyplomaci, ale nie za głośno, bo to byłoby nierozsądne, „the beauty of NATO is in article 5”. Z polskiego punktu widzenia cała atrakcyjność Sojuszu polega na gwarancjach bezpieczeństwa dla terytorium państwa polskiego, jakkolwiek oczekując takich gwarancji, solidarności sojuszniczej, oczywiście musimy być gotowi także do współuczestniczenia w eksporcie stabilizacji, nie tylko w konsumowaniu bezpieczeństwa, ale także w jego produkowaniu.
Wprowadzono jeszcze w 1991 roku nową koncepcję, współpracujących ze sobą instytucji działających na rzecz pokoju (new interlocking security architecture) czyli nowej wzajemnie się zazębiającej architektury bezpieczeństwa, pod którym to terminem rozumiana jest sytuacja, w której Sojusz Północnoatlantycki stara się współpracować z innymi organizacjami w zakresie bezpieczeństwa międzynarodowego, takimi jak Narody Zjednoczone czy OBWE, czy wreszcie Unia Europejska po to, aby nie przyjmować na siebie obowiązku zapewnienia wykonania wszystkich funkcji związanych z daną operacją. I to dosyć wyraźnie widać, Europejczycy niezbyt chętnie się do tego przyznają, że jak to określają złośliwi komentatorzy, Amerykanie czy też NATO jest od gotowania posiłku, a UE od zmywania po posiłkach. Czyli NATO przeprowadza wojnę, uderzenia wojskowe, natomiast Europejczycy zapewniają posprzątanie po zabawie, czyli osłonę humanitarną, pomoc w odbudowaniu zniszczeń, itd. NATO zatem niechętnie angażuje się w operacje typu „peace-keeping”, bo są to operacje długotrwałe, wiążące siły wojskowe na długi czas, stąd po rozstrzygnięciu konfliktu wojskowego, tak jak mieliśmy do czynienia na Bałkanach, chętnie oddaje misje „post-conflict stabilization” - stabilizacji po zakończeniu działań wojennych, albo to tworzonym ad hoc dla każdej specyficznej operacji siłom pod przewodem NATO, o tym jeszcze za chwilę, albo wręcz sceduje to na ONZ, jak w przypadku Kosowa czy też na UE, tak jak w przypadku Macedonii czy Bośni i Hercegowiny po to, aby uwolnić się od tych zobowiązań.
Kolejnym istotnym momentem był Szczyt Brukselski z 1994 roku, gdzie odniesiono się do europejskich koncepcji bezpieczeństwa, czyli pomysłu europeizacji NATO. Tam powstała idea ESDI, czyli European Security and Defence Identity (Europejskiej Tożsamości w Dziedzinie Bezpieczeństwa i Obrony), mam nadzieję, że pamiętamy to z polityki bezpieczeństwa i obrony UE, dla odróżnienia od ESDP, czyli European Security and Defence Policy, ESDI miała być koncepcją natowską, miała być europejskim filarem NATO, a nie zbrojnym ramieniem UE i w tej formie funkcjonowała do 1999 roku. Również w 1994 roku w Brukseli doszło do zaakceptowania, mam nadzieję, że już wspomnianego przeze mnie pomysłu Combined Joint Task Forces. Była to koncepcja udostępnienia dla operacji ściśle europejskich zasobów NATO, albowiem w sytuacji, w której Stany Zjednoczone nie chciałyby się angażować w jakąś operację ze względów politycznych, o których mówiłem na poprzednich wykładach, ponieważ ich interesy jako takich sojuszników w Europie nie są zagrożone w sposób fundamentalny, w związku z czym istnieje problem polityczny jak wytłumaczyć wyborcom i podatnikom amerykańskim dlaczego mają finansować i ponosić ciężary ludzkie rozstrzygania najdrobniejszych problemów bezpieczeństwa Europejczyków, którzy sami są zbyt wygodni, aby się tym zająć. Aby rozwiązać ów problem opiszemy manewr „burden? sharing”, problem podziału ciężaru wspólnego transatlantyckiego bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone w połowie lat 90., właśnie w łonie NATO, poparły koncepcję utworzenia, czy podniesienia europejskich zdolności interwencyjnych. Jak pamiętamy, w okresie zimnej wojny europejskie państwa członkowskie NATO nie miały potrzeby rozwijania zdolności interwencyjnych przerzutu sił na duże odległości, miały się bronić u siebie, Amerykanie mieli zdolności przerzutu. Po zakończeniu zimnej wojny takie zdolności należało nabyć i należało stworzyć warunki kompatybilności, czyli zdolności współdziałania z siłami amerykańskimi, które technologicznie wyraźnie uciekały, zresztą uciekły Europejczykom, są póki co nie do dogonienia. Stąd też pomysł, aby powołać europejskie siły interwencyjne, oparte właśnie na zasadzie „Combined Joint Task Forces”. Ten skrót CJTF jest często tłumaczony jako „połączone siły do zadań specjalnych”, co jest moim zdaniem błędnym tłumaczeniem. Rozwinięcie skrótu nie zawiera „special operations” ani „special tasks”. Są to „połączone wspólne siły zadaniowe”, czyli siły tworzone ad hoc do wykonania jakiejś misji militarnej. Combined, czyli złożone ze wszystkich rodzajów wojsk, czyli wojsk lotniczych, morskich i lądowych. Joint, czyli wspólne, wielonarodowe. Task, czyli tworzone dla wykonania określonego zadania, forces - siły zbrojne.
Skąd ta koncepcja i o co chodzi? Jaki problem miała rozwiązać?
Jest oczywiste, że żadne państwo nie może utrzymywać dwóch armii jednocześnie, jednej na potrzeby NATO, drugiej na potrzeby Unii, w związku z tym fizycznie są to te same jednostki, które mają podwójne przyporządkowanie („double subordination”) i zależnie od potrzeb politycznych, decyzją własnych rządów narodowych mogą być użyte pod flagą Unii, bądź pod flagą NATO i wykonywać operacje albo jako część struktury natowskiej, albo jako część struktury unijnej. Ponieważ Unia nie miała własnych sił zbrojnych i nie ma, w związku z czym Sojusz zgodził się w 1994 roku na wyodrębnienie filaru europejskiego, który na zasadzie „Combined Joint Task Forces” miałby pod flaga unijną, gdyby zaszła taka potrzeba, ale jako struktura natowska, działać na rzecz interesów europejskich. Koncepcja ESDI została ostatecznie pogrzebana w 1999 roku i zastąpiona koncepcją ESDP, natomiast sama struktura, sam pomysł z „Combined Joint Task Forces” funkcjonuje nadal z tego prostego powodu, że nie może tworzyć dwóch odrębnych armii, byłoby to nielogiczne politycznie i technicznie nawet trudno wyobrażalne.
Sojusz rozwinął dosyć rozbudowany system dialogu z państwami spoza Paktu Północnoatlantyckiego. Od 1991 roku, kiedy powstała North Atlantic Cooperation Council, czyli Północnoatlantycka Rada Współpracy, łącząca ówczesne państwa NATO i byłe państwa Układu Warszawskiego, kraje postsowieckie po rozpadzie Związku Sowieckiego. W 1997 roku została ona przekształcona w Euroatlantycką Radę Partnerstwa - Euro-Atlantic Partnership Council, proszę dostrzec tę różnicę, ale pamiętali, że jest to faktycznie to samo ciało, tyle że rozmaicie nazywane, albo Północnoatlantycka Rada Współpracy, albo Euroatlantycka Rada Partnerstwa, jedna w 1991, druga w 1997. Ponadto w 1994 roku, również po szczycie w Brukseli stworzono koncepcję Partnership for Peace, czyli Partnerstwo dla Pokoju, która była odpowiedzią administracji Clintona na nasilające się żądania państw Europy Środkowej, przede wszystkim Polski, otwarcia się NATO na dawne państwa satelickie Związku Sowieckiego i była ofertą złożoną Polsce, Węgrom, Czechom i Słowakom zamiast członkowstwa, tak została w Warszawie odebrana. Została odebrana negatywnie, jako coś, co miało nas skierować na boczny tor integracji z Sojuszem, podczas gdy faktycznym, głównym celem Polski było członkostwo. Szczęśliwie dyplomacja polska nie poszła w kierunku narzekania na oferowany jej instrument, tylko w kierunku jego przekształcenia z bocznego toru w tor główny, co się z powodzeniem udało. Partnerstwo dla Pokoju dla tych krajów, które miały ku temu wolę i determinację, stało się drogą do NATO, a nie drogą obok NATO. Do Partnerstwa dla Pokoju przystąpiło dwadzieścia kilka państw, w tym wszystkie republiki postsowieckie, z wyjątkiem Tadżykistanu i oczywiście nie wszystkie miały ambicje integrowania się z NATO, stąd też funkcjonuje w tej chwili Partnerstwo także jako rodzaj mniejszej, bardziej intensywnej współpracy, w tej chwili już nieco zapomnianej, z krajami partnerskimi.
Ponadto w 1997 roku doszło do powołania Stałej Rady NATO-Rosja w formule „16+1”, a później, po 1999 roku „19+1”. Dopiero w maju 2002 roku, po szczycie NATO-Rosja w Rzymie, pod wrażeniem wolty Putina po 11 września 2001 roku, poparcia USA, kiedy na zachodzie miano daleko idące złudzenia, co do natury polityki rosyjskiej, doszło do przekształcenia Stałej Rady NATO-Rosja z formuły „19+1” w formułę „20”. W tej chwili „28”, bo mamy 27 państw natowskich i Rosję. Będę wymagał wyjaśnienia co to znaczy, podanie samych formułek „19+1” i „20” niczego nam nie wyjaśnia, możecie to zapisać i nauczyć się na pamięć, ale będę wymagał wyjaśnienia jaka jest różnica pomiędzy formułą „19+1” a formułą „20” poza tym, że wykonaliśmy równanie. Jest to taka różnica, jaka istniała pomiędzy formułą pierwszych negocjacji akcesyjnych, czyli „9” a ostatnich negocjacji, czyli „15+1”, tylko że ewolucja zaszła w drugą stronę. Jak pamiętamy, w przypadku pierwszych negocjacji brytyjskich przy jednym stole siedziało sześć państw członkowskich Wspólnoty Europejskiej i trzy, cztery właściwie wówczas, bo jeszcze z Norwegią, państwa kandydujące, czyli była to formuła „10”, albowiem wszyscy uczestnicy debat przy stole negocjacyjnym mieli równoprawne stanowisko. Natomiast formuła akcesyjna polska, „15+1” oznaczała, że mamy zintegrowane stanowisko wspólnot europejskich i osobne stanowisko Polski. Ta sama reguła obowiązywała w dawnej Stałej Radzie NATO-Rosja „19+1”, gdzie Rosja była konsultowana dopiero po osiągnięciu porozumienia wewnątrz NATO i była konfrontowana ze wspólnym stanowiskiem NATO. Natomiast wyrazem zaufania do Rosji i do jej opcji prozachodniej po 11 września 2001 roku, ucieleśnionym właśnie decyzją szczytu NATO-Rosja z Rzymu z 2002 roku, było przyjęcie formuły „20”, czyli formuły, w której Rosja była dopuszczona do debaty nad daną kwestią zanim zostało wypracowane wspólne stanowisko NATO. Stąd obradowało 20 państw, a nie 19 państw natowskich plus Rosja. I teraz oczywiście 28, a nie 27 natowskich plus Rosja. Oczywiście nie dotyczy to kwestii wewnątrzsojuszniczych. To, czy NATO ma bronić swoich członków czy nie, nie zależy od woli Rosji. Rosja jest konsultowana, tzn. przyjęto zasadę, że ma być informowana, ma nie być zaskakiwana, natomiast nie ma prawa weta. Rosjanie powinni wiedzieć, jakie są plany Sojuszu, np. o rozszerzaniu się czy rozmieszczaniu takich czy innych instalacji, nie powinni być w tym zakresie zaskakiwani, mają być informowani, natomiast nie mają prawa skutecznego protestowania przeciwko tego typu decyzjom.
Również w 1997 roku powstała Komisja NATO-Ukraina, zauważmy, że szczebel niżej - nie rada, tylko komisja. Jej obrady, mniej znane, bowiem skala ambicji ukraińskich i potencjał ukraiński jest inny, także od tego momentu się toczą. Istnieje również Partnerstwo Śródziemnomorskie, do którego należy kilkanaście krajów Morza Śródziemnego. Jest to forum dialogu na tym obszarze pomiędzy NATO a głównie arabskimi państwami północnej Afryki i Lewantu, czyli Bliskiego Wschodu. O owe formy współpracy pomiędzy Sojuszem a państwami spoza sojuszu także będę pytał na egzaminie i prosił o wyjaśnienie owych zawiłości formuł „19+1” czy teraz „28”, a wtedy „19+1” bądź „20”. Jesteście oczywiście państwo zobowiązani także do znania struktury, zarówno cywilnej, jak i przynajmniej głównych elementów struktury wojskowej Sojuszu, oczywiście nie będę wymagał wszystkich dowództw regionalnych, po pierwsze dlatego, że to się zmienia, po drugie nie jest to istotne, jest to duża praca pamięciowa, z której nic nie wynika. To jednak, co należy wiedzieć do egzaminu to to, że ciałem zwierzchnim Sojuszu Północnoatlantyckiego jest Rada Północnoatlantycka, która występuje w trzech formach, politycznie równorzędnych, tzn. jako:
Szczyt NATO, gromadzący szefów rządów i głowy państw
Rada Ministrów Spraw Zagranicznych
Rada Stałych Przedstawicieli, czyli ambasadorów państw członkowskich przy NATO, przy kwaterze głównej, która mieści się w Mons pod Brukselą, w Belgii.
Decyzje podjęte przez Radę Północnoatlantycką, bez względu na to, na jakim szczeblu są podejmowane, mają tę samą moc wiążącą, a jednocześnie obowiązuje w niej zasada jednomyślności, nie ma głosowania. Żeby NATO podjęło jakąś decyzję musi być jednomyślność. Jest naturalnie tak, że niepisany balans sił sprawia, że to Stany Zjednoczone mają głos rozstrzygający, ale jest to sytuacja polityczna, a nie obwarowana traktatowo czy prawnie.
Kolejną instytucją, obok kwatery głównej Rady Północnoatlantyckiej, jest Komitet Planowania Obrony, Defence Planning Committee, który spotyka się na szczeblu ministrów obrony. Zauważmy, że Rada spotyka się na szczeblu m.in. ministrów spraw zagranicznych, natomiast KPO na szczeblu ministrów obrony narodowej państw członkowskich. KPO spotyka się 2 razy do roku, a częściej zależnie od potrzeb na szczeblu ich zastępców, ich przedstawicieli przy NATO.
Również dwa razy do roku, w związku z posiedzeniami Komitetu Planowania Obrony, spotyka się Grupa Planowania Nuklearnego, w której państwa reprezentowane są także przez ministrów obrony narodowej, stąd rytm tych spotkań skoordynowany jest z rytmem spotkań Komitetu Planowania Obrony. Spotkania te mogą odbywać się częściej niż dwa razy w roku, lecz jedynie na szczeblu przedstawicieli ministrów.
Francja nie jest reprezentowana w Komitecie Planowania Obrony, ponieważ jest poza strukturami wojskowymi Sojuszu.
Natomiast w Grupie Planowania Nuklearnego i w strukturach wojskowych NATO Islandia jest reprezentowana przez swojego cywilnego przedstawiciela, ponieważ choć jest ona członkiem NATO, nie posiada armii.
Naczelnymi instytucjami NATO są zatem:
Kwatera Główna Sojuszu,
Rada Północnoatlantycka (North Atlantic Council - NAC),
Komitet Planowania Obrony (Defence Planning Committee - DPC),
Grupa Planowania Nuklearnego (Nuclear Planning Group),
Sekretariat Generalny NATO i Sekretarz Generalny, którym obecnie jest Jaap de Hoop Scheffer.
Sekretariat ma charakter struktury administracyjnej. Pracują w nim ludzie oddelegowani przez państwa członkowskie na 3-4 letnie kontrakty lub rekrutowani są bezpośrednio przez struktury NATO w Brukseli.
Istnieje także Komitet Wojskowy (Military Committee), w skład którego wchodzą szefowie sztabów sił zbrojnych państw członkowskich (mogą być oni zastępowani w tym gremium przez swoich reprezentantów). Komitet Wojskowy jest najwyższym organem wojskowym NATO.
Wśród struktur wojskowych należy przede wszystkim wymienić Kwaterę Główną Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie, czyli SHAPE (Supreme Headquater Allied Powers Europe), która jest najwyższym dowództwem alianckich sił zbrojnych na kontynencie.
Na czele SHAPE stoi Dowódca Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie, czyli SACEUR (Supreme Allied Commander Europe).
[Jeśli mówimy o dowództwie skrót SACEUR oznacza Supreme Allied Command Europe]
Istnieje także Naczelny Dowódca Połączonych Sił Zbrojnych NATO na Atlantyku, czyli SACLANT (Supreme Allied Commander Atlantic).
Jako trzecia struktura wojskowa NATO występuje Grupa Planowania Regionalnego Kanada-USA (Canada-United States Regional Planning Group - CUSRPG), której zadaniem jest opracowywanie planów obrony terytorium obu państw.
Zatem obok Kwatery Głównej Sojuszu mamy wymienione powyżej dowództwa regionalne: europejskie - SHAPE i SACEUR, atlantyckie - SACLANT oraz Grupę Planowania Regionalnego Kanada-USA.
Oczywiście zawsze dowódcą naczelnym NATO jest generał amerykański.
Istnieje także cała sieć dowództw, których skróty utworzone są przez połączenie terminu - siły zbrojne oraz kierunku, bądź regionu geograficznego.
W ten sposób do niedawna istniało kilkadziesiąt dowództw, jednak ta struktura jest sukcesywnie redukowana.
Siły zbrojne będące w dyspozycji NATO dzielą się na trzy zasadnicze rodzaje (pod względem gotowości bojowej):
Siły reagowania (Reaction Forces), podzielone na:
Siły Natychmiastowego Reagowania (Immediat Reaction Forces - IRF), składające się ze wszystkich trzech rodzajów wojsk : lądowych (land) - IRF(L), lotniczych (air) - IRF(A), morskich (maritime) - IRF(M).
Siły Szybkiego Reagowania (Rapid Reaction Forces - RRF), składające się także ze wszystkich trzech rodzajów wojsk.
Główne Siły Obrony (Main Defence Forces) - w ich skład wchodzą wszystkie rodzaje wojsk. Tworzą je jednostki narodowe i wielonarodowe o różnym stopniu gotowości bojowej. Są one używane w przypadku ataku na terytorium państw członkowskich.
Siły wzmocnienia (Augumentation Forces) - wojska przeznaczone do wsparcia przedstawionych wyżej formacji w ramach pełnego rozwinięcia bojowego sił zbrojnych Sojuszu. Są one mobilizowane w trzeciej kolejności.
Do struktur wojskowych Sojuszu należą armie operacyjne państw członkowskich, natomiast nie należy do nich obrona terytorialna.
Poza wymienionymi wyżej trzema zasadniczymi rodzajami sił zbrojnych NATO istnieje także podporządkowana tylko dowództwu NATO formacja Siły Obrony Terytorialnej, jednak nie występuje ona we wszystkich państwach.
W myśl obecnie obowiązującej doktryny Sojuszu każde państwo członkowskie zobowiązane jest do wykształcenia trzech rodzajów zdolności wojskowej:
Zdolność do utrzymania się do czasu nadejścia pomocy.
Zdolność do przyjęcia pomocy, czyli wystąpienia w roli hosting nation. Chodzi tu przede wszystkim o zapewnienie stosownej obsługi logistycznej posiłkom sojuszniczym.
Zdolność do przyjścia z pomocą sojusznikom.
NATO po 1991 r. przyjęło na siebie zobowiązania w zakresie bezpieczeństwa międzynarodowego i w swojej doktrynie świadomie zatarło klarowność rozstrzygnięcia w kwestii tego czy w przypadku podjęcia zbrojnej interwencji wymagany jest mandat ONZ lub OBWE, uchylając się od przyjęcia jednoznacznego zobowiązania.
Postulat aby wszelkie natowskie operacje były prowadzone wyłącznie na bazie mandatu ONZ, czy też za zgodą OBWE, jest dyplomatyczną formą zgłoszenia żądania by bezwzględnym wymogiem polityczno-prawnym podjęcia aktywności wojskowej przez NATO było uzyskanie zgody ze strony przywódcy Federacji Rosyjskiej, którym obecnie jest były pułkownik KGB oraz biura politycznego Komunistycznej Partii Chin.
Zarówno Rosja jak i Chiny dysponują bowiem stałymi miejscami w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i jednocześnie vetem wstrzymującym. Byłoby to oddanie w ręce Rosjan i Chińczyków instrumentu paraliżowania działań NATO i dlatego NATO się na to nie godzi.
Wskutek wyzwań, jakie stały przed NATO w latach 90 doszło do pierwszego w historii sojuszu użycia sił zbrojnych w akcji wojskowej.
W 1995 r. bombardowania lotnicze wymierzone w siły serbskie w Bośni i Hercegowinie wymusiły układ pokojowy z Dayton (1-21.11.1995).[porozumienie zostało formalnie podpisane w Paryżu 14.12.1995]
Na znacznie większą skalę doszło do użycia wojsk sojuszniczych w Kosowie w 1999 r. Była to pierwsza rzeczywista wojna NATO toczona w oparciu o zasadę „zero strat własnych” (jest to jak dotąd jedyna wojna w historii ludzkości, w której jedna ze stron nie poniosła żadnych strat w ludziach).
Doświadczenie wojny w Kosowie było bardzo istotne dla dalszej ewolucji NATO i przyczyniło się do stopniowego zmniejszania roli Sojuszu. Okazało się, że sojusznicy europejscy nie są w stanie włożyć odpowiedniego wysiłku wojskowego w przeprowadzaną operację (80% sprzętu należał do USA), natomiast bardzo komplikują procedury decyzyjne (wszystkie państwa, które wysłały swoje kontyngenty wojsk do Kosowa chciały mieć współdecydujący głos w kwestii określania celów ataku i metod jakimi miał posługiwać się Sojusz).
Doświadczenie owego przerostu politycznych ambicji państw mających stosunkowo niewielki wkład w działania wojskowe spowodowało, że Amerykanie stracili chęć do przeprowadzania dalszych operacji tego typu.
Z tego powodu przywołanie po 11 września 2001 r. art. 4 Traktatu Waszyngtońskiego nie skończyło się odwołaniem do instrumentarium sojuszniczego, lecz stworzeniem odrębnej koalicji do działań zbrojnych w Afganistanie i Iraku, czyli grupy tych państw, które rzeczywiście były w stanie wysłać liczące się kontyngenty.
Jednocześnie posunięcie to spowodowało otworzenie się USA na pomysł poszerzania Sojuszu w innych kierunkach w tym np. na Australię i Nową Zelandię (kraje te wysłały liczące się wojska do Iraku, czego nie zrobiła większość sojuszników z NATO).
Rozważana jest także kwestia członkostwa Izraela, przy czym nie do końca leży to w interesie tego państwa. Członkostwo w sojuszu nakłada pewne więzy polityczne na podejmowane decyzje, w związku z tym np. decyzja o ataku na Liban nie mogłaby być podjęta przez Izrael samodzielnie, jeśli byłby on częścią NATO.
Amerykanie dążą do kontynuowania procesu rozszerzenia Sojuszu także na kraje takie jak Gruzja, Ukraina, Chorwacja, Albania, Macedonia, a w przyszłości Serbia.
Zwolennikiem kontynuacji rozszerzenia Sojuszu jest również Polska. Jednakże o ile popiera ewentualne członkostwo Gruzji, Ukrainy, a w przyszłości Białorusi, o tyle nie jest zachwycona otwarciem się na państwa anglosaskie takie jak Australia i Nowa Zelandia czy też kraje bałkańskie. W pierwszym przypadku ze względu na rozszerzenie skali odpowiedzialności Sojuszu na Oceanię. W drugim przypadku zachodzi natomiast pewien problem techniczny. W roku 2004 do NATO przystąpiły trzy państwa bałtyckie, które są na tyle małe, że nie są w stanie utrzymywać na odpowiednim poziomie własnego lotnictwa, które byłoby w stanie kontrolować przestrzeń powietrzną (standardy bezpieczeństwa NATO są jednolite i cała przestrzeń powietrzna Sojuszu musi być kontrolowana w ten sam sposób). NATO zorganizowało więc tzw. Air Policing Mission. Jest to misja kontroli przestrzeni powietrznej nad państwami bałtyckimi oparta na zasadzie 3-miesięcznych turnusów, podczas których dane państwo członkowskie wysyła tam swoje klucze myśliwców. Misja kontroli nieba nad Litwą, Łotwą i Estonią jest zadaniem bardzo odpowiedzialnym, ponieważ występują tam częste przypadki naruszenia przestrzeni powietrznej NATO przez samoloty rosyjskie. Gdyby rozszerzyć NATO o kraje bałkańskie, do Sojuszu dołączyłyby państwa, które także nie dysponują odpowiednim lotnictwem na odpowiednim poziomie. Wymagałoby to powołania kolejnej Air Policing Mission. Jednakże Sojusz nie posiada sił powietrznych, które można by wydzielić dla drugiej misji. NATO nie ustanawia wymogów, których nie jest w stanie spełnić, zatem ewentualna akcesja Chorwacji, Albanii czy Macedonii oznacza prawne obniżenie standardów bezpieczeństwa przestrzeni powietrznej Sojuszu, co z oczywistych względów jest dla Polski niekorzystne. Jednocześnie nasz kraj nie może otwarcie sprzeciwiać się perspektywie otwarcia na Bałkany, ponieważ mogłoby to stanowić argument przeciwko przyszłej akcesji Ukrainy, na czym bardzo zależy polskim władzom.
W latach 90 w NATO wykształciła się specyficzna forma współpracy z państwami spoza Sojuszu, na rzecz stabilizacji obszarów dotkniętych konfliktem.
Istnieje osobna kategoria sił zbrojnych z udziałem NATO - NATO Lead Forces, czyli sił pod przewodem Sojuszu. W przeszłości działały 3 tego typu formacje:
IFOR (Implementation Forces) - utworzone w 1995 r.na mocy porozumienia z Dayton w celu stłumienia konfliktu w Bośni i Hercegowinie
SFOR (Stabilisation Forces) - formacja przekształcona z IFOR dla utrzymania stanu wygaszenia konfliktu w Bośni i Hercegowinie
KFOR (Kosovo Forces) - wielonarodowe siły pokojowe pod przewodem NATO operujące w Kosowie od 12.04.1999 r.
Przy okazji operacji bałkańskich miały miejsce pierwsze posunięcia, które skutkowały rozszerzaniem faktycznych, choć jeszcze nie politycznych, gwarancji natowskich.
Na potrzeby obsługi logistycznej operacji Sojuszu na Bałkanach, w Kaposvar na Węgrzech została utworzona baza wojskowa. W tej sytuacji możliwe rozlanie się konfliktu na Węgry musiało stawiać przed Belgradem pytanie o to co zrobić z tą natowską bazą. Obecność sił Sojuszu na Węgrzech była dla Serbów mocnym argumentem przeciwko rozszerzaniu konfliktu.
Ewentualna eskalacja nie była czysto teoretyczna, ponieważ Baczkę i Wojwodinę zamieszkiwała wówczas 300-400 tys. mniejszość węgierska. Pomimo tego, że gdy Slobodan Milosevic zniósł jednocześnie autonomię Kosowa oraz Baczki i Wojwodiny, Albańczycy zareagowali zbrojnie, a Węgrzy nie, to groźba konfliktu była wciąż bardzo realna.
Z tego względu Sojusz nie zdecydował się na inwazję na Serbię od północy, ponieważ gdyby wojska natowskie, w tym węgierskie, wkroczył do serbskiej prowincji zamieszkałej w dużej części przez Węgrów trudno byłoby im się później stamtąd wycofać. Nikt nie byłby w stanie powstrzymać miejscowej ludności węgierskiej przed chęcią odłączenia się od Serbii, a należy pamiętać, że intencją NATO nie była zmiana granic.
Rzeczpospolita Polska stała się pełnoprawnym członkiem NATO 12.03.1999 r.
Polską specyfiką jest utrzymywanie, jako jedynego członka Sojuszu, wspólnych jednostek wojskowych z państwami spoza NATO.
Od 1997 r. nasz kraj posiada wspólny batalion z Litwą - POLLITBAT (Polish-Lithuanian Peacekeeping Battalion) (od 2004 r. Litwa jest członkiem Sojuszu), liczy on ok. 750 żołnierzy. Siły polskie (dwie kompanie) rozmieszczone są w Orzyszu na Mazurach, a litewskie w Ojcie (kompania zmechanizowana formacji Grażvydas Wilkas ,czyli Żelaznego Wilka). Batalion ten przeznaczony jest do operacji pokojowych. Pluton litewski uczestniczył w polskim kontyngencie zarówno w Bośni i Hercegowinie, jak i w Kosowie oraz w Iraku (w kontyngencie polsko-ukraińsko-litewsko-łotewsko-węgiersko-bułgarsko-mongolskim). Odpowiedź na pytanie o to dlaczego Mongołowie znaleźli się w Iraku jest prosta: wystarczy spojrzeć na mapę (jak można prowadzić politykę państwa, które posiada 2 mln ludności i położone jest między Chinami a Rosją? Mongołowie muszą oprzeć się na USA)
Drugim wspólnym batalionem jest batalion polsko-ukraiński - POLUKRBAT
(Polish-Ukrainian Peacekeeping Battalion), liczący także ok. 750 żołnierzy. Występował w tych samych misjach co POLLITBAT, jednak wkład Ukraińców w przeprowadzane operacje był znacznie większy. Polska część tego batalionu stacjonuje w Przemyślu, natomiast ukraińska w Jaworowie. Jest to obecnie jedyna jednostka o charakterze ściśle militarnym, w której skład wchodzą odziały członka NATO i państwa pozostającego poza strukturami Sojuszu.
Istnieje także węgiersko-ukraiński batalion Tisa, czyli Cisa, ale jest to jednostka przeznaczona do zadań z zakresu obrony cywilnej, powołana dla likwidacji skutków powodzi.
Polska ma także udział w polsko-niemiecko-duńskim Wielonarodowym Korpusie Północno-Wschodnim z kwaterą główną w Szczecinie. Składa się on z 3 dywizji, a ponieważ jest to ciężka jednostka zmechanizowano-pancerna nie nadaje się ona do interwencji zagranicznych.
NATO znajduje się obecnie w fazie pewnego marazmu. Okazał się on nieprzydatny jako instrument wsparcia dla militarnych ambicji Amerykanów i ich koncepcji uderzeń prewencyjnych.
Sojusz doznał poważnego ciosu przy okazji sporu o interwencje w Iraku, kiedy Niemcy i Francja odmówiły zastosowania art. 4 Traktatu Waszyngtońskiego, czyli udzielenia wsparcia Turcji w sytuacji zagrożenia. Rząd w Ankarze zwrócił się bowiem do NATO, mając w perspektywie interwencję amerykańską w Iraku, z prośbą o rozmieszczenie dodatkowych sił w celu uniknięcia irackiego ataku odwetowego na terytorium Turcji. Odmowa zastosowania art. 4 była pierwszym przypadkiem złamania zobowiązań sojuszniczych w historii NATO. Kryzys ten znacznie osłabił tureckie zaufanie do Sojuszu, a także ochłodził stosunki transatlantyckie.
W samym Pakcie Północnoatlantyckim ma też miejsce stały, długotrwały konflikt pomiędzy Turcją a Grecją. Państwa te bardziej obawiają się siebie nawzajem niż możliwego ataku spoza Sojuszu.
Spór ten jest dwuczęściowy. Z jednej strony jest to konflikt o Cypr i realizację greckiej idei Enosis, czyli jedności państwowej wszystkich Greków. Od 1974 r. jest to spór ostry w związku z próbą zamachu stanu dokonaną przez Greków. Na ten krok Turcja odpowiedziała interwencją zbrojną, w wyniku której doszło do podziału wyspy.
Drugim elementem tego sporu jest konflikt o wyspy na Morzu Egejskim, z których najsłynniejsza jest wyspa Kardak (nazwa tur.), czyli Imia (nazwa grec.). Zgodnie z legendą wyspa ta powstała gdy Cyklop cisnął głazem za odpływającym Odysem, co daje wyobrażenie o wielkości przedmiotu sporu. Flota grecka lub turecka od czasu do czasu prowadzi manewry w okolicach wyspy, bardzo przy tym uważając żeby nikogo nie trafić.
Konflikt z Turcją jest przyczyną tego, że Grecja jest w czołówce państw NATO pod względem wydatków na zbrojenie.
NATO wyraźnie wyewoluowało w kierunku organizacji, której głównym zadaniem wydają się być interwencje zagraniczne. Jednak od czasu konfliktu w Kosowie coraz częściej przejmuje jedynie rolę stabilizującą (Post Conflict Stabilization).
O nowej doktrynie dynamizacji działań Sojuszu nikt nie chce dyskutować z obawy przed tym, że jeśli ruszy całą strukturę to zamiast osiągnąć lepsze porozumienie doprowadzi do dekompozycji istniejącego systemu. Sojusz jest skazany na trwanie w tym marazmie do czasu aż pojawi się wyzwanie tej skali, że wszyscy zgodzą się by na nie wspólnie odpowiedzieć.
Istniejąca sytuacja spowodowała przechodzenie USA, które jest trzonem Sojuszu na system porozumień dwustronnych. Obserwujemy także odchodzenie Turcji od tradycyjnej postawy pro-atlantyckiej, co jest spowodowane tym, że gdy Amerykanie zaatakowali Irak stworzyli faktycznie niepodległy Kurdystan Północny w tym kraju, co jest poważnym zagrożeniem dla jedności Turcji w obecnym kształcie i powoduje zbliżenie turecko-irańskie i turecko-rosyjskie.
1