Mój kolega po piórze, pracujący swego czasu dla jednego z największych polskich dzienników, otrzymywał ogromne ilości listów (tak - listów, nie maili!) od czytelników. Każdorazowo zasiadał przy nich i dokonywał wstępnej selekcji: do kosza... do kosza... ten też do kosza... o, ciekawy! zostawiam...
Byłam święcie przekonana, że korespondencja, którą przeznacza do dalszej lektury to wyłącznie ta zawierająca słowa uznania dla jego doskonałego pióra i wspaniałych dziennikarskich dokonań. Tymczasem było dokładnie odwrotnie!
- A co mi po pochwale?! I tak wiem, że jestem dobry! Szkoda czasu na czytanie tego, co już wiem - powiedział mi kiedyś. - Za to, kiedy widzę list zaczynający się od nagłówka „Ty durny jełopie!” (lub temu podobne), to czytam od razu, bo to dzięki krytyce najwięcej się uczę.
Krytyka i porażka
Pochwały utwierdzają nas w tym, co robimy dobrze. Ale to słowa krytyki powodują rozwój. Podobnie jest z sukcesem i z porażką.
Sukces nas rozleniwia, porażka - motywuje do działania i do szukania rozwiązań.
Czy tak jest zawsze? Oczywiście, że nie. Dla wielu osób to właśnie sukces jest tym czynnikiem, dzięki któremu zaczynają się starać coraz mocniej. Stają się jeszcze bardziej twórczy.
Porażka również nie zawsze musi być motywująca. Częstokroć jest na tyle bolesna, że odbiera chęć robienia czegokolwiek.
Porażka i sukces to stały element naszego życia. Codziennie jesteśmy oceniani: przez współpracowników, podwładnych lub przełożonych, w końcu - przez samych siebie. Z sukcesem radzimy sobie nieźle lub całkiem dobrze. Gorzej - gdy trzeba sobie poradzić z porażką.
Dlaczego nasza reakcja na porażkę bywa zła?
Bo takiego zachowania nas nauczono - i to już na najwcześniejszym etapie życia. Doświadczenia, jakich nabywaliśmy w kolejnych latach, tylko utwierdzały nas, że porażka jest czymś złym. Nieszczęściem. A może nawet jakimś fatum? Słyszy się przecież, że ktoś nie może otrząsnąć się po porażce lub nie jest w stanie dojść do siebie. Porażka może przytłaczać, załamać, a nawet dobić.
Fakt, porażka rzeczywiście załamuje, przytłacza i dobija, jeśli w dzieciństwie nafaszerowano nas takim nastawieniem do niej. Pierwsze poważne „faszerowanie” miało miejsce w okolicach pierwszego roku życia. Jednak faszerowanie faszerowaniu nie równe i mogło odbywać się na kilka sposobów. W efekcie tego ówczesny roczny brzdąc dziś będzie wykazywał pewne charakterystyczne sposoby zachowań w obliczu życiowych trudności.
Nadtroskliwość
Zachowania nadtroskliwe typowe są dla rodzin, gdzie pojawia się długo wyczekiwany potomek. Najczęściej pomiędzy potomkiem a pozostałymi członkami rodziny istnieje spora różnica wieku i/lub: dziecko ma płeć odmienną od płci pozostałych dzieci w rodzinie (np. długo wyczekiwany wnuczek). Często nadtroskliwość związana jest także z chorobą dziecka.
Nadtroskliwe zachowania skłaniają się ku temu, aby wszystko wykonywać za dziecko. Z różnych powodów. Bo się pobrudzi, zmęczy, zmarznie, zgrzeje, spoci, etc. Usuwanie wszelkich kłód sprzed nóg jest normą. Nauka tzw. samodzielnego chodzenia odbywa się w licznej asyście i każdy najmniejszy upadek jest zaraz neutralizowany jakimś łakociem albo zabawką. Wszystko po to, byleby tylko dziecko nie zauważyło, że „zrobiło sobie krzywdę”.
Owo, tak troskliwie „hodowane” dziecko, w swoim dorosłym życiu będzie oczekiwać od otoczenia identycznych zachowań. Tzn. kogoś, kto dosłownie wszystko za niego będzie robić. We wszystkim asystować. Z dzieciństwa pozostanie mu nieumiejętność radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, ponieważ takich nie zna! Wielce prawdopodobnym jest, że nawet najdrobniejszy problem okaże się przeszkodą nie do pokonania.
Obojętność
Obojętność, choć mocno okalecza emocjonalnie dziecko, równocześnie zmusza je do szukania rozwiązań na własną rękę.
Ten typ wychowania dziecka jest często spotykany w rodzinach patologicznych, gdzie dziecko samo ma się wychować i wszystkiego nauczyć. Ewentualnie - „ulica je nauczy”.
Malec mający trudności z czymkolwiek, na początku płacze. To taka dziecięca forma wołania o pomoc. Kiedy na owo wołanie nikt nie reaguje, dziecko próbuje radzić sobie samo. Właściwy krok to sukces, upadek - to znów chwila płaczu i... kolejna próba. I tak bezustannie, aż do momentu, kiedy nie opanuje umiejętności.
Jako dorosły człowiek będzie żyć w przeświadczeniu, że „jest na tym świecie zupełnie sam” i „nikt mu ręki nie poda”. Na problemy będzie reagował identycznie jak przed laty: trochę popłacze, polamentuje, poużala się nad sobą, po to, aby za chwilę się otrząsnąć i spróbować szukać rozwiązania. Tak właśnie będzie działał w obliczu porażki.
Tragizowanie/wyolbrzymianie
Ten sposób tzw. wychowywania cechuje osoby, które... najprawdopodobniej zostały wychowane w identyczny sposób. Każde wydarzenie to powód do roztrząsania, debatowania. Lamenty, palpitacje serca i krople walerianowe na serce to najczęstsze wspomnienia z dzieciństwa kogoś, kto wyrastał w takim otoczeniu.
Strach jest emocją, która tutaj decyduje o wszystkim. Dziecko chce pobiegać i natychmiast wywołuje tym żarliwą debatę, czy może biegać? Czy biegając będzie bezpieczne? Jak będzie biegać i się spoci, to przecież zachoruje! I jeszcze bandyci - ci tłoczą się na każdym rogu...
Każdy krok dziecka podszyty jest więc strachem. Świat zewnętrzny jawi się jako jedne wielkie niebezpieczeństwo, a każde nowe doświadczenie może kosztować utratę życia.