ROZDZIAŁ TRZECI
Na pogrzeb Charlotte Emily, wicehrabiny Win-
throp, zjechało wiele osób. Stary kamienny kościółek
wypełniony był szczelnie i kiedy wielebny Howard
wygłaszał kazanie pełne smutku i powagi, damy po-
płakiwały cichutko, dyskretnie przykładając do oczu
koronkowe chusteczki.
Hanna, jak zwykle, siedziała w pierwszej ławce,
z lewej strony Robert, z prawej sir Roger Montgomery
z małżonką, siostrą zmarłej wicehrabiny. Miejsca obok
były puste, brakowało bowiem siostry ciotecznej wice-
hrabiny, lady MacInnes, która przysłała wiadomość, że
przyjedzie natychmiast, gdy tylko poprawi się stan jej
ciężko chorego męża. Dalsze ławki zajęli liczni kuzyni
i kuzynki, zaprzyjaźnione rodziny z sąsiedztwa oraz
prawie cała służba z Gillingdon Park.
Msza była długa i bardzo uroczysta, taka, jakiej
zapewne życzyłaby sobie lady Winthrop, i Hanna, po
raz pierwszy od śmierci matki, poczuła się spokojniej-
sza. Wpatrywała się w wiązankę z białych róż, którą
osobiście położyła na trumnie. Wszyscy wiedzieli, że
białe róże to były ukochane kwiaty wicehrabiny.
Między róże Hanna wsunęła niewielki rulonik białego
papieru, na którym wykaligrafowała słowa ułożonej
przez siebie modlitwy. Czuła, że Pan Bóg wysłuchał jej
modlitw i uciszył jeszcze do niedawna panującą w jej
sercu wielką rozpacz, każąc jej pomyśleć, że matka
przecież jest szczęśliwa. Jej dusza uleciała do nieba, aby
tam połączyć się z duszą ukochanego małżonka, a jej
doczesne szczątki na zawsze spoczną obok ciała męża
w rodzinnym grobowcu.
Robert i pięciu innych dżentelmenów niosło trumnę
z kościoła do grobowca, a żałobne dzwony swym
dostojnym, przejmującym dźwiękiem głosiły światu
wieść, że wicehrabina Winthrop odbywa właśnie swo-
ją ostatnią ziemską drogę i udaje się na wieczny
spoczynek.
Stypę pomogły przygotować znajome panie z sąsiedz-
twa. Hanna, jak ogłuszona, witała się, dziękowała za
wyrazy współczucia, nie zdając sobie sprawy, ani z kim
się wita, ani komu przed chwilą udzieliła odpowiedzi.
Starała się być dla wszystkich bardzo miła, każdemu
bez wyjątku podziękować za to, że przybył na pogrzeb.
Zauważyła, że Robert przygląda jej się bacznie, może
obawiał się, że ona zaraz się załamie, rozpłacze w głos
i ucieknie z salonu. Ale jego troska wcale nie była jej
potrzebna, czuła przecież, że ma w sobie dość siły, żeby
podołać smutnym obowiązkom.
45
Skandaliczne zaloty
– Moje biedactwo – mówiła lady Montgomery,
tuląc do siebie siostrzenicę. – Jakiż to smutny dzień dla
nas wszystkich! Ale dla ciebie najbardziej...
– Tak, proszę cioci – odparła drżącym głosem Han-
na. – Jedyna pociecha, że mama już nie cierpi.
– Biedna Lottie! Serce mi się kraje, kiedy przypomnę
sobie, jak wyglądała w tej trumnie. A kiedyś była tak
piękna, radosna... Och, mój Boże, jak to wszystko
przemija... O, Robercie, jak dobrze, że tu jesteś. To
musiał być dla ciebie wielki wstrząs.
– Tak, droga ciotko – odparł posępnym głosem
Robert, podchodząc bliżej. – Hanna pisała, że matkę
męczą ataki kaszlu, nie przypuszczałem jednak, że ta
dolegliwość będzie tak poważna.
– Tak już jest, mój drogi. Jesteśmy tu, na tym
padole, i znikamy w jednej chwili...
– A jak się miewa Alice, proszę cioci? – spytała
Hanna, czując, że jednak się rozpłacze, jeśli nie prze-
staną mówić o sprawach bolesnych. – Było mi przykro,
że nie mogła przyjechać na pogrzeb mamy.
– Wybacz, Hanno, ale jest ona bardzo cierpiąca
– wyjaśniła skwapliwie ciotka. – Kiedy dotarła do nas
ta smutna wieść, Alice od razu dostała straszliwej
migreny. Tak bardzo rozbolała ją głowa, że cały dom
musiał chodzić na palcach. Tę przypadłość miewa,
niestety, dość często...
– Jak niefortunnie, że właśnie teraz – szepnęła Hanna.
– Mam nadzieję, że Alice szybko odzyska siły – ode-
zwał się uprzejmie Robert. – Słyszałem, że kuzyneczka
robi furorę w towarzystwie.
46
Gail Whitiker
– O, tak, mój drogi! Bardzo wielu młodych dżentel-
menów składa jej wizyty – oznajmiła z błyskiem w oku
dumna matka. – Sir Roger i ja mamy nadzieję, że nasza
córka jeszcze w tym roku wyjdzie dobrze za mąż. A ty,
droga Hanno? Dlaczego nie przyjeżdżasz do nas, do
Londynu? Nie zamierzasz chyba całego życia spędzić
w Gillingdon Park?
– Nie wiem – bąknęła, zmieszana nagle Hanna.
– Prawdę mówiąc, nie zastanawiałam się jeszcze, co
zamierzam robić dalej.
– Ale za zaproszenie drogiej ciotki siostra moja
pięknie dziękuje i na pewno je rozważy – wtrącił nagle
Robert. – Ja też sądzę, że najwyższy czas, aby Hanna
pojechała na sezon do Londynu.
Hanna spojrzała na niego, zdumiona. A to paradne!
Ten brat, dotychczas tak niełaskawy, teraz raptem
zaczyna wtykać nos w jej sprawy.
– Przyjedziesz, moja droga, prawda? – pytała ciotka,
ujmując dłoń siostrzenicy i czule ją poklepując.
– Wiem, że Lottie zawsze tego sobie życzyła. Nie
musisz się śpieszyć z decyzją, dziecko, ale pamiętaj, sir
Roger i ja będziemy bardzo radzi gościć ciebie w na-
szym domu. Możesz zostać u nas tak długo, jak
zechcesz. Naturalnie, ze względu na żałobę nasze
kontakty towarzyskie przez kilka najbliższych miesię-
cy będą ograniczone, ale przecież miło nam będzie ze
sobą, w gronie rodzinnym. Alice zawsze darzyła ciebie
wielką sympatią.
– Bardzo wdzięczna jestem cioci za zaproszenie
– powiedziała Hanna z miłym uśmiechem, skrzętnie
47
Skandaliczne zaloty
ukrywając wzburzenie, wywołane uwagą brata. – I na
pewno wszystko rozważę, ciocia pojmuje jednak, że są
pewne sprawy, tu, na miejscu, którymi teraz muszę się
pilnie zająć.
Było oczywiste, że ciotka Prudence nie bardzo rozu-
mie, cóż pilnego może powstrzymywać młodą pannę
przed wyjazdem do Londynu. Nie nalegała jednak,
tylko uściskawszy Hannę jeszcze raz, odeszła kilka
kroków i zagadnęła panią Branksmuir i jej córkę. Obie
panie natychmiast zaczęły coś skwapliwie tłumaczyć,
zachwycone, że tak szlachetnie urodzona dama raczyła
zaszczycić je swoją uwagą. Robert również się od-
wrócił, nawiązując rozmowę z dżentelmenem, który
stał w pobliżu. Hannie ofiarowano więc chwilę samo-
tności, chwilę jednak bardzo krótką.
– Witam panią, panno Winthrop – powitał ją ofic-
jalnie Philip Twickenham i, zniżywszy głos, spytał,
patrząc na Hannę z wielką troską. – Jak się czujesz,
droga przyjaciółko? Jak to znosisz?
Hanna, choć smutna i jeszcze troszkę zirytowana,
obdarzyła Philipa miłym uśmiechem. Drogi Philip, zna
go przecież prawie całe życie. W ostatnich latach
bardzo wydoroślał, był teraz przystojnym młodym
mężczyzną, miał gęstą jasną czuprynę i zielone oczy,
bardzo wesołe i pełne ciepła. Z natury przyjacielski
i skory do śmiechu, z wiekiem stał się bardziej po-
wściągliwy i rzadko okazywał swój temperament, aż
nadto widoczny w wieku dziecięcym. Hanna nie
dziwiła się, że większość dam znajduje Philipa nad-
zwyczaj pociągającym, sama też chwaliła jego ujmują-
48
Gail Whitiker
cą powierzchowność i nader miły sposób bycia. A jed-
nak ten dżentelmen nigdy nie wywoływał na jej
twarzy rumieńca. Dla niej pozostał tym piegowatym
chłopakiem, który namawiał ją, aby wspięła się na stary
wiąz rosnący przed domem, i sadzał ją na swego kuca,
kiedy Hanna była panienką zaledwie sześcioletnią.
– Dziękuję, jakoś temu podołam, Philipie, ale przy-
znam, że pragnęłabym już chwili samotności.
– To zrozumiałe, w takim dniu... bardzo ci współ-
czuję, Hanno. Widzę, że lord Winthrop zjawił się na
pogrzebie. Jak układa się między wami?
– Trudno powiedzieć – odparła wymijająco Hanna,
spoglądając na brata. – Robert przyjechał wczoraj
wieczorem, nie było czasu na dłuższe rozmowy.
– Czy on osiądzie teraz w Gillingdon Park?
– Sądzę, że pozostanie w Londynie, dopóki się nie
ożeni. W każdym razie on jest teraz panem Gillingdon
Park.
– A ty? Co zamierzasz, Hanno? Zostaniesz tutaj?
Ta poufała forma nie dziwiła Hanny, już dawno
ustalili z Philipem, że nadal będą mówić sobie po
imieniu, a już na pewno, kiedy rozmawiać będą tylko
we dwoje.
– Prawdę mówiąc, jeszcze nie wiem, Philipie. To
wszystko stało się tak nagle...
– Twoja matka z całą pewnością zadbała o twoją
przyszłość.
– Naprawdę nie wiem, Philipie, choć mój brat zdaje
się być przekonany, że mama zostawiła mi pokaźny
spadek.
49
Skandaliczne zaloty
– Ja też twierdzę, że tak będzie – oświadczył Philip
stanowczym głosem, co zdumiało nieco Hannę.
– W końcu to ty byłaś z matką, byłaś najlepszą z córek,
a Robert...
– Witaj, Twickenham – powiedział Robert, wyras-
tając nagle jak spod ziemi.
– Witam, lordzie Winthrop – odparł Philip, niedbale
skinąwszy głową. – I proszę przyjąć ode mnie wyrazy
najgłębszego współczucia.
– Dziękuję, Twickenham, dla naszej rodziny to
bardzo bolesna strata. A o tobie słyszałem nowinę
raczej radosną.
– Słucham?
– Winszuję zaręczyn z panną Branksmuir!
– Co? Ach, tak, tak, dziękuję.
Philip, sam zdumiony swoim brakiem pamięci, zaru-
mienił się jak panna.
– Przyznam się, że trochę mnie to zaskoczyło
– ciągnął Robert, przenosząc wzrok z Philipa na
Hannę. – Byłem pewien, że staniesz u ołtarza z moją
siostrą.
– Ależ Robercie! – wykrzyknęła Hanna, nie wierząc
własnym uszom, że brat pozwala sobie na tak bez-
ceremonialne uwagi. – Co ty mówisz? Pan Twicken-
ham poczuje się zażenowany!
– Wcale nie – zaprotestował nagle Philip Twicken-
ham. – I nie zaprzeczam. Masz pan rację, milordzie.
Gdyby istniał choć promyk nadziei, bez wahania
prosiłbym pańską siostrę o rękę. Ale, niestety, dla
panny Winthrop od najmłodszych lat byłem jedynie
50
Gail Whitiker
towarzyszem dziecięcych zabaw, a czasami... wielkim
utrapieniem. Podejrzewam, że nawet teraz nie widzi
we mnie dżentelmena, który mógłby zostać jej mał-
żonkiem, a jedynie niesfornego młokosa. Czyż nie tak,
panno Winthrop?
Hanna, zbita z tropu, ociągała się z odpowiedzią.
– No więc, jak to jest, Hanno? – pytał z uśmiechem
Robert.
– No... cóż... Mnie bardzo trudno uwierzyć, że pan
Twickenham chciałby ożenić się z damą, która kiedyś
wepchnęła go do stawu.
– Ty to zrobiłaś? – spytał Robert, spoglądając z nie-
dowierzaniem na wytworną siostrę.
– A owszem, owszem, własnoręcznie uczyniła to
panna Winthrop – pośpieszył z wyjaśnieniem Philip,
uśmiechając się wesoło. – Wepchnęła mnie do stawu na
farmie Brownleya, a żaden staw w okolicy nie był tak
brudny i, proszę wybaczyć, tak śmierdzący.
– A więc, jak widzisz, Robercie – rzekła z uśmie-
chem i wyraźną ulgą Hanna – grzech z dzieciństwa
zniweczył wszelką nadzieję na moje wspólne życie
z panem Twickenhamem. Byłam okropną, nieokrzesa-
ną pannicą, dlatego pan Twickenham zdecydował się
poślubić damę łagodną, która zapewne w przeszłości
nie wykazywała skłonności do takich swawoli.
– Ale ja o tych swawolach mam jak najmilsze
wspomnienia! – zaprotestował znów nieoczekiwanie
pan Twickenham. – Gdyby tylko panna Winthrop
zechciała dać mi jakiś znak, ja z pewnością...
– Philipie, mój drogi, a cóż ty tak prawisz pannie
51
Skandaliczne zaloty
Winthrop? – rozległ się dźwięczny głosik panny Branks-
muir. – Zarumieniła się bardzo...
Miała rację. Hanna czuła, że jej policzki płoną, cóż
jednak ona była winna, że pan Philip Twickenham był
o krok od wyznania czegoś bardzo niestosownego.
– Pani narzeczony wspominał zupełnie nieoczeki-
waną kąpiel w brudnym stawie – wyjaśnił uprzejmie
Robert. – A sprawczynią tego nieszczęścia była ponoć
moja siostra. Czy tak, Hanno?
Wszyscy patrzyli na Hannę, a ona była w pełni
świadoma błysku zazdrości w oczach panny Branks-
muir.
– Tak. Przyznaję się do winy i boleję nad tym, że
moje przewinienie nie poszło w niepamięć.
– Niestety, moja mama też o tym pamięta – oświad-
czyła panna Branksmuir, gestem właścicielki wsuwając
rękę pod ramię narzeczonego. – Teraz sobie przypomi-
nam, że kiedyś wspomniała mi o tym wybryku.
Niepojęte! Żeby panienka z dobrego domu zachowy-
wała się tak nieprzystojnie. Pan zapewne tego nie
pochwala, milordzie?
– No cóż... dowiedziałem się o tym przed chwilą.
Trudno, abym ferował wyroki, nie znając szczegółów
tego dramatycznego zdarzenia.
Wymijająca odpowiedź nie usatysfakcjonowała
panny Branksmuir.
– Mam nadzieję, że siostra pańska nie zatai tych
szczegółów przed panem – powiedziała wyniosłym
tonem. – Philipie, pozwól, mama nas wzywa. Panno
Winthrop, lordzie Winthrop... państwo wybaczą...
52
Gail Whitiker
– Naprawdę wepchnęłaś go do stawu? – spytał
półgłosem Robert, kiedy razem z Hanną odprowadzali
wzrokiem oddalającą się parę.
– Och, to był taki impuls, dziecinny, i trudno było
mu się oprzeć – odparła równie cicho. – Ale to
wydarzenie szybko nauczyło mnie dystansu do pana
Twickenhama, a teraz... i do jego narzeczonej.
Ten dystans Robert może i rozumiał, ale nadal nie
potrafił sobie wyobrazić, że ta dystyngowana młoda
dama w przeszłości ulegała impulsom w sposób tak
niepohamowany. No, tak, ale przecież kiedyś była
inna... Inna, czyli jaka ona była? Spojrzał na Hannę,
która teraz, uśmiechając się wdzięcznie, rozmawiała
z wikarym i jego małżonką. I nagle uzmysłowił
sobie, że wspomnienie tamtego kanciastego podlotka
sprzed ośmiu lat powoli zaczyna zacierać się w jego
pamięci.
Testament lady Winthrop odczytany został w biblio-
tece. Pan Haberford, prawnik, stawił się w Gillingdon
z samego rana i prosił, aby do biblioteki, oprócz
członków rodziny, przyszła również cała służba.
Biblioteka zapełniała się powoli, pan Haberford od-
czekał, aż wszyscy zajmą swoje miejsca i przystąpił do
odczytania ostatniej woli lady Winthrop.
Tak jak się spodziewano, lady Winthrop okazała
się bardzo hojna dla służby, najbardziej wobec Sally
Taylor, która dostała i rentę dożywotnią, i biżuterię
w dowód wdzięczności za okazane serce. Hanna,
widząc łzy w oczach Sally, posłała jej uśmiech
53
Skandaliczne zaloty
serdeczny, sama bardzo zadowolona, że leciwa służąca
nie musi martwić się o przyszłość.
Potem służbie pozwolono odejść, w bibliotece zostali
tylko członkowie rodziny. I znów lady Winthrop
okazała się nadzwyczaj szczodra, obdarowując całą
rodzinę pieniędzmi i przedmiotami wielkiej wartości.
Jej siostra, Prudence, otrzymała kilka klejnotów, bar-
dzo cennych, a siostra cioteczna, lady MacInnes, pięk-
ny wachlarz, który lady Winthrop otrzymała kiedyś
w darze od samego króla.
– Moim sukcesorem jest mój syn, Robert – czytał
odpowiednio uroczystym głosem pan Haberford.
– O jego spadku stanowi prawo o sukcesji. Pragnę
jednak zabezpieczyć również moją córkę Hannę, której
zostawiam klejnoty z szafirów, naszyjnik, pierścień
i bransoletę. Zostawiam jej również szmaragdy Win-
thropów, brylanty otrzymuje Robert...
Prawnik zawiesił głos i spojrzał na Roberta, ten
skinął lekko głową i pan Haberford czytał dalej:
– Mojej córce Hannie zapisuję ponadto trzydzieści
tysięcy funtów, ta kwota ma być przekazana jej
w całości, bez żadnych warunków i zastrzeżeń odnoś-
nie jej wykorzystania.
Przez bibliotekę przebiegł cichy szmer, ale Hanna
niczego nie usłyszała, zbyt oszołomiona wiadomością,
że oto stała się posiadaczką prawdziwej fortuny.
– Życzę sobie ponadto, aby Gillingdon Park pozostał
jej domem do chwili, gdy ona lub jej brat Robert nie
wstąpią w związki małżeńskie. Liczę się z tym, że
postanowienie moje może spowodować dyskusję mię-
54
Gail Whitiker
dzy moimi dziećmi. Znam jednak ich oboje dobrze
i wiem, że nie są zachłanni i dusze mają szlachetne,
dlatego żywię nadzieję, że potrafią ułożyć się między
sobą. Dopuszczam jednak myśl, że Hanna zapragnie
opuścić Gillingdon Park wcześniej i spożytkować część
swego majątku na urządzenie samodzielnej egzysten-
cji. Wszystko to może czynić zgodnie ze swoją wolą.
Wobec swojej córki lady Winthrop okazała się hojna
niebywale. Hanna, otrząsnąwszy się z pierwszego
oszołomienia, spojrzała ukradkiem na Roberta. Jego
twarz była nieruchoma, jakby wykuta z granitu.
– Ostatnią moją prośbę kieruję do mego syna Rober-
ta. Proszę go gorąco, aby miał baczenie na siostrę do
chwili jej zamążpójścia. Wieść o spadku Hanny rozej-
dzie się szybko i chociaż wierzę w zdrowy rozsądek
mojej córki, świadoma jestem również braku skrupu-
łów cechujących wielu dżentelmenów, którzy natych-
miast postanowią zabiegać o jej względy. Pragnę za-
znaczyć, że nie chodzi mi o sprawowanie opieki
formalnej, wiem bowiem, że żadne z moich dzieci nie
byłoby z tego zadowolone. Proszę tylko Roberta, aby
miał baczenie na siostrę, chronił ją, jako że młodej
damie, która posiada urodę i majątek, taka opieka jest
konieczna.
Pan Haberford zamilkł, spojrzał po zebranych
i oświadczył krótko:
– Taka jest wola zmarłej.
Rozległ się cichy szmer rozmów, szepty i pochrząki-
wania, zebrani zaczęli wstawać z krzeseł i foteli.
– Och, droga Hanno, jakże się cieszę – zaszczebiotała
55
Skandaliczne zaloty
lady Montgomery. – Trzydzieści tysięcy funtów i szma-
ragdy Winthropów! Pięknie, moja Hanno, pięknie!
Będziesz teraz całkowicie niezależna.
Hanna, oszołomiona jeszcze, powoli podniosła się
z krzesła.
– Muszę cioci powiedzieć, że ja się tego nie spodzie-
wałam...
– A dlaczegóż by miało być inaczej, drogie dziecko?
Matka kochała ciebie bardzo i chciała wyposażyć cię jak
najlepiej. Co prawda, gdyby nie jej ostatnia wola,
Robert musiałby wyposażyć ciebie z własnych fun-
duszy. Ale dzięki zapisowi matki nie jesteś od niego
zależna.
– Nieprawda, proszę cioci! – zaoponowała Hanna,
nie kryjąc rozżalenia. – Nie będę mogła poślubić
dżentelmena, którego on nie zaakceptuje!
– Mylisz się, drogie dziecko. Robert wcale nie musi
wyrażać zgody ani cokolwiek tobie narzucać. On ma
tylko zadbać o twoje dobro, interesować się tobą, bo
pamiętaj, Hanno, o twoje względy będą ubiegać się
bardzo różni dżentelmeni. Jestem pewna, że tak roz-
tropna panna jak ty bez trudu rozpozna łowcę posa-
gów, ale opieka ze strony brata nigdy nie zawadzi.
A poza tym, moim zdaniem, Charlotte zależało przede
wszystkim na tym, abyście ty i Robert nie tracili ze
sobą kontaktu.
Ten zamysł lady Winthrop wcale nie był pociągający
ani dla Hanny, ani dla Roberta. Tego Hanna była
całkowicie pewna. O, tak! Jej brat najchętniej po-
wróciłby do stanu poprzedniego, czyli zapomniał, że
56
Gail Whitiker
ma siostrę. Jakżeż pragnęła poznać teraz jego myśli.
Niestety, po odczytaniu testamentu lord Winthrop
wcale nie podszedł do Hanny, tylko do prawnika.
Panowie zaczęli rozmawiać, na pewno o niej, bo
w pewnej chwili pan Haberford pokiwał głową i spoj-
rzał przelotnie na Hannę. I wcale nie była to niema
prośba, aby do nich podeszła, bo po chwili Robert
i prawnik, ciągle pochłonięci rozmową, wyszli
z biblioteki.
Nie był to koniec niespodzianek tego dnia. Pod
wieczór, po wspólnym obiedzie, Robert poszedł do
biblioteki, a Hanna z wujostwem przeszła do salonu.
Miłą pogawędkę przy kawie przerwał nagle pan Mudd,
który zjawił się w salonie niespodzianie, z wielce
zaaferowaną miną.
– Panie Mudd, czy coś się stało? – spytała zaniepo-
kojona Hanna, podchodząc szybko do kamerdynera.
– Proszę wybaczyć, panienko, chciałem tylko po-
wiedzieć, że właśnie przyjechała lady MacInnes.
– O, jak miło – ucieszyła się Hanna, rada, że ujrzy
ciotkę ze Szkocji. Nazywała ją ciotką, chociaż była to
siostra cioteczna zmarłej wicehrabiny, a więc jej dalsza
kuzynka. – Poproście lady MacInnes tu do nas, do
salonu.
Kamerdyner spojrzał na nią z wyraźnym zakłopota-
niem.
– Kiedy ja zaprowadziłem już lady MacInnes gdzie
indziej...
– Nie rozumiem, panie Mudd...
57
Skandaliczne zaloty
– Lady MacInnes prosiła, żeby przekazać panience
ukłony i udała się do biblioteki, aby tam niezwłocznie
porozmawiać z lordem Winthropem.
Hannę długo uczono, jak kontrolować swój wyraz
twarzy. Na szczęście tę trudną sztukę udało jej się
opanować wyśmienicie i nikt, kto teraz ją obserwował,
nie mógł powiedzieć, że była zaskoczona lub niemile
zdziwiona.
– Naturalnie, panie Mudd. Lady MacInnes ma na
pewno niejedno do omówienia z lordem Winthropem.
Proszę jednak, kiedy skończą, poprosić moją kuzynkę
do salonu.
– Tak jest, panienko.
Kamerdyner wyszedł i Hanna powróciła do wujost-
wa. Rozmowa znów potoczyła się gładko, Hanna
jednak była w połowie duchem nieobecna, jako że
pewne pytanie nurtowało ją bez przerwy. A cóż to
takiego skłoniło drogą kuzynkę, aby w pierwszej
kolejności prosić Roberta o rozmowę? I to w sytuacji,
gdy naprawdę najpierw wypadało pomodlić się przy
trumnie zmarłej krewnej i złożyć kondolencje nieutu-
lonej w żalu córce... No cóż, widocznie sprawa jest
nader pilna, a w końcu teraz Robert jest panem domu
i zrozumiałe, że wszyscy goście swoje pierwsze kroki
kierować będą do niego. Hanna nie powinna czuć się
urażona, niezależnie bowiem od tego, co prawnik
wyczytał dziś w testamencie lady Winthrop, Hanna
jest w tym domu już tylko gościem. I teraz nie
pozostaje jej nic innego, jak czekać cierpliwie, aż
Robert poprosi ją do biblioteki, albo też lady MacInnes
58
Gail Whitiker
zjawi się w salonie i zdradzi, jaki był przedmiot jej
rozmowy z kuzynem. Szkoda tylko, że Hannę, eduko-
waną starannie przez tyle lat, nie wyuczono umiejęt-
ności bardzo praktycznej – cierpliwości.
Widok wysokiej, dostojnej damy szczerze ucieszył
Roberta i dlatego pozwolił sobie nawet na pewną
wylewność.
– Droga kuzynka Margaret! Jakżem rad widzieć po
tylu latach... I kuzynka, jak zwykle, piękna niezrów-
nanie, nadal cieszy oczy wszystkich swoją urodą.
Na ustach damy pojawił się smętny uśmiech.
– Jesteś nadzwyczaj miły, kuzynie, nie sądzę jed-
nak, aby czas obszedł się ze mną tak łaskawie, jak
z tobą. Ja posuwam się w latach, mój drogi, a ty jesteś
coraz bardziej przystojny.
– Dziękuję, kuzynko, ale pozwól, że zaprzeczę. Ten
czas również tobie jest przyjacielem.
Nie kłamał. Kuzynka wyglądała bardzo pięknie.
Włosy, kiedyś ciemne, teraz posiwiały, ale to tylko
dodawało jeszcze elegancji tej damie i tak niebywale
wytwornej w czarnej sukni, skrojonej według naj-
świeższej mody, i kapeluszu słomkowym, przybranym
czarną koronką. Robert wiedział, że jego matka przyjaź-
niła się bardzo z cioteczną siostrą i po śmierci męża
pojechała właśnie do niej, do Burgley Hall, gdzie na
świat przyszła Hanna. Niestety, wkrótce potem mię-
dzy dwiema kuzynkami musiało wydarzyć się coś
bardzo przykrego, ponieważ wszelkie stosunki zostały
zerwane. Lady Winthrop nigdy już nie pojechała do
59
Skandaliczne zaloty
Burgley Hall, a kuzynka Margaret nie zawitała do
Gillingdon Park. Te dawne sprawy nie miały jednak już
znaczenia i teraz kuzynka Margaret przybyła ze Szko-
cji, aby pomodlić się przy trumnie jednej ze swych
najbliższych krewnych.
– A jak się miewa lord MacInnes? – pytał uprzejmie
Robert. – Hanna mówiła, że poważnie niedomaga.
– Dziękuję, Robercie, już lepiej. Na szczęście na-
stąpiło przesilenie choroby i doktor zapewniał mnie, że
mogę jechać. Teraz Fiona, moja córka, czuwa przy
chorym. Bezgranicznie jej ufam, więc postanowiłam
już dłużej nie zwlekać z podróżą do Anglii. Bardzo
chciałam tu przyjechać i pożegnać się z moją drogą
Lottie. I koniecznie muszę z tobą o czymś bardzo
ważnym porozmawiać.
– To sprawa aż tak poważna, kuzynko Margaret?
– Niestety, tak, Robercie, i obawiam się, że to, co
usłyszysz ode mnie, wstrząśnie tobą do głębi. Ja...
walczyłam ze sobą, doszłam jednak do wniosku, że
dłużej milczeć nie mogę.
– A więc proszę, proszę siadać, kuzynko, i opowie-
dzieć mi rzecz całą. A że zapowiadasz, kuzynko, rzecz
groźną, czuję wielką tremę, choć to dobre tylko u ko-
mediantów...
– Nie kpij, Robercie! – upomniała go surowo lady
MacInnes, nie kryjąc zdenerwowania. – To sprawa nader
poważna, nie mówiąc o konsekwencjach. Och, Robercie,
to zmieni nie tylko twoje życie, ale i życie innych.
– Czy ta sprawa dotyczy bezpośrednio osoby ku-
zynki?
60
Gail Whitiker
– Nie, Robercie, nie! Dotyczy twojej najbliższej
rodziny.
– Mojej? – spytał ze zdziwieniem Robert i nagle
doznał olśnienia. – Chodzi o Hannę?
– Robercie, jak się tego domyśliłeś?
– Drogą eliminacji, kuzynko. Moi rodzice nie żyją,
ja miewam się dobrze, a więc kłopoty może mieć tylko
Hanna.
– No cóż... Masz rację. To dotyczy twojej siostry,
a raczej... osoby, którą zawsze uważałeś za swoją
siostrę.
Robert poczuł, że uśmiech znika z jego twarzy,
a serce zaczyna walić jak młot. Osoba, którą uważał za
swoją siostrę... Nie, nie przesłyszał się. Czyli jego
podejrzenia okazały się słuszne.
Odwrócił się i wolnym krokiem podszedł do mar-
murowego kominka.
– Ja to wiem, kuzynko Margaret – powiedział
głuchym głosem, nie odrywając oczu od ognia. – Wiem,
że Hanna nie jest moją rodzoną siostrą.
– Boże przenajświętszy, Robercie! Jak ty się tego
domyśliłeś?
– Nie domyśliłem się, kuzynko. Po prostu dowie-
działem się przez przypadek, że moja matka była
niewierna.
Zapadła cisza. Dopiero po chwili Robert usłyszał
pełen największego zdumienia głos lady MacInnes.
– Niewierna? Co ty mówisz, Robercie...
Odwrócił się szybko i dostrzegł, że kuzynka jest
jeszcze bardziej blada, jeszcze bardziej zdenerwowana.
61
Skandaliczne zaloty
– Czyżbym nie miał racji, kuzynko?
– Robercie! Masz rację, twierdząc, że Hanna nie jest
twoją rodzoną siostrą, ale... – Lady MacInnes powoli
podniosła się z krzesła. – Co ciebie skłoniło, Robercie,
żeby rzucać na swoją matkę tak straszliwe podej-
rzenia?
A Robert wpatrywał się w nią osłupiałym wzrokiem.
Jakże to więc? Czy to znaczy, że matka dochowała
ojcu wierności?
– To było... wiele lat temu – zaczął niepewnym
głosem – słyszałem, jak matka rozmawiała z pokojów-
ką. One mówiły, że mój ojciec nie jest ojcem Hanny.
– Mówiły prawdę.
– A więc matka... była niewierna?
– Twoja matka kochała twego ojca ponad wszystko
i nigdy...
Lady MacInnes podeszła do Roberta i delikatnie
położyła mu dłoń na ramieniu.
– Robercie, prawda jest inna, jeszcze bardziej tragicz-
na. Twoja matka nie jest matką Hanny.
62
Gail Whitiker