Gail Whitiker
Skandaliczne zaloty
Tłumaczyła
Hanna Ordęga-Hessenmüller
Toronto
• Nowy Jork • Londyn
Amsterdam
• Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt
• Mediolan • Paryż
Sydney
• Sztokholm • Tokio • Warszawa
Skandaliczne zaloty
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kwiecień, 1813, Londyn
W przestronnej sali szkoły fechtunku kolejna para
uczniów stanęła do pojedynku. Zgodnie z obyczajem
obaj dżentelmeni – młodzi, choć na pewno już nie
młodzieńcy – unieśli wpierw swoje florety, pozdrawia-
jąc mistrza. Siwowłosy mężczyzna, bacznie obser-
wujący każdy ich ruch, wydał krótką komendę:
– En garde!
Mężczyźni zwrócili się ku sobie, srebrzyste klingi
przecięły powietrze.
Obaj dżentelmeni zaprzyjaźnieni byli od lat. Poznali
się jeszcze w szkole elementarnej, razem uzupełniali
edukację w Oksfordzie, a teraz wiedli bardzo podobny
tryb życia. Sporo podróżowali, dużo czytali, obaj
należeli do odpowiedniej liczby ekskluzywnych klu-
bów i korzystali z przywilejów, jakie dawały tytuły
i majątek. Ich powierzchowność natomiast była
bardzo różna, jak zresztą i obejście, i charakter.
Młodszy z dżentelmenów, niebieskooki rumiany
blondyn, był zbyt wylewny i prostoduszny, aby
damom w jego obecności puls przyśpieszał nadmier-
nie. Rozbawiał je, owszem, lecz nie ekscytował,
wzbudzając uczucia raczej siostrzane. Natomiast
smagła, wyrazista twarz starszego o trzy lata przyja-
ciela intrygowała płeć piękną bardzo. Niewiele dam
potrafiło oprzeć się pokusie, aby jeszcze raz na
przystojnego dżentelmena nie zerknąć. A on, choć
pełen galanterii, traktował je z wielkim dystansem,
niemal szorstko, co jednak w ich oczach czyniło go
tylko jeszcze bardziej pociągającym.
Na lekcje do monsieur Rocheforta przyjaciele uczęsz-
czali już od lat kilku. Obaj ćwiczyli bardzo pilnie,
jednak nawet największy laik zauważyłby od razu, że
również w sztuce fechtunku dzieli ich wielka różnica.
Dżentelmen ciemnowłosy, zwinny i sprężysty, miał
zdecydowaną przewagę, był szybszy od przeciwnika
i o wiele lepiej władał orężem.
Kiedy trafił po raz piąty, monsieur Rochefort uniósł
rękę.
– Lord Winthrop zwyciężył, ma wystarczającą licz-
bę trafień. Chcesz pan dalej walczyć, panie Stanford?
Pan Stanford potrząsnął przecząco jasną głową i ścią-
gnął z twarzy maskę.
– Nie, dziękuję, monsieur. Myślę, że już wiem, na
czym polegają moje słabości i będę usilnie nad nimi
pracował.
6
Gail Whitiker
– A pan, lordzie Winthrop? – pytał dalej nauczyciel.
– Zadowolony jesteś pan z dzisiejszych ćwiczeń?
– Bardzo – odparł Robert Edward, piąty wicehrabia
Winthrop. – I proszę, jeśli łaska, o następną lekcję
pojutrze. Chciałbym udoskonalić pewien manewr.
– Naturalnie, czekam o zwykłej porze, milordzie.
Żegnam panów!
Siwowłosy mistrz floretu skinął uprzejmie głową
i podążył w drugi koniec sali, gdzie następni podopiecz-
ni czekali na jego dyspozycje.
– Niech cię wszyscy diabli, Winthrop – mruczał
gniewnie James Stanford, ściągając rękawiczki. – By-
łem pewien, że nauczyłem się już dosyć, aby stoczyć
z tobą przyzwoity pojedynek. A tymczasem ty znów
udowodniłeś, że nie dorastam ci do pięt.
– Nie jest tak źle, Stanford – pocieszał go przyjaciel
– trzeba tylko pewne rzeczy poprawić. Wciąż za
bardzo skupiasz się na swoim florecie, a tu trzeba
koniecznie myśleć jeszcze i o przeciwniku, starać się
przewidzieć każdy jego ruch... No i spokój! Spokój jest
rzeczą nieodzowną, mój drogi, a ty dziś jesteś bardzo
czymś wzburzony.
– Może i tak – burknął James, odbierając od służące-
go swój surdut. – Ale za ten gniew nie można mnie
winić. Znów miałem sposobność się przekonać, że
moje życie to igraszka w rękach innych!
Robert uśmiechnął się, domyślając się już przyczyny
złego nastroju przyjaciela.
– Czuję, że rodzice twoi znów wspomnieli o lady
Constance? I to wystarczyło, abyś zapłonął świętym
7
Skandaliczne zaloty
oburzeniem... Czyli, jak zwykle, przesadzasz, mój
drogi. Oni wcale nie każą ci jej poślubić, oni tylko
sugerują, że byłby to lepszy wybór niż dama, w której
ponoć jesteś zakochany.
– O, wypraszam sobie! Ja jestem zakochany. Zako-
chany do szaleństwa, i to w prawdziwym aniele. Sam
byłeś nią oczarowany.
– Owszem, panna urodziwa, ale nie z naszej sfery
i małżeństwo z nią to zwykły mezalians. Nie łudź się,
nikt z towarzystwa nie będzie jej tolerował, ciebie też
spotkają szykany. Dlatego nie dziw się, że twoi rodzice
nie zamierzają przyglądać się spokojnie twoim po-
czynaniom. Ja zresztą też pozwolę sobie zapytać
otwarcie. Czy ta panna nie może po prostu zostać
twoją metresą, James? Twój ojciec na pewno by nie
protestował...
– Chyba posuwasz się zbyt daleko, Winthrop!
– Nie, Stanford. Ja tylko nie przekraczam granic
rozsądku. Panna Blazel, choć powabna i tańczy nad-
zwyczajnie, jest dla ciebie partią całkiem nieodpowied-
nią. Bo cóż ty wiesz o jej pochodzeniu i koneksjach?
Nic! Nie pisnęła ci o tym ani słowa, a ty, jako przyszły
wicehrabia Stanford, powinieneś o swej wybrance
wiedzieć wszystko. Chyba że sam pragniesz wpędzić
się w kłopoty. Ja już widzę, jak w dzień po ślubie
z panną Blazel do drzwi twoich łomocze indywiduum
w łachmanach, z wieścią radosną, że twoja połowica to
jego zaginiona siostra albo, co gorsza, wiarołomna
małżonka! Nie gniewaj się, Stanford, ale w tej kwestii
biorę stronę twoich rodziców.
8
Gail Whitiker
– Łatwo ci mówić – mruknął pod nosem James,
ruszając za przyjacielem ku drzwiom. – Twoje serce nie
jest rozdarte, nie przeżywasz takich rozterek jak ja.
Przecież tobie jeszcze nigdy żadna dama nie zawróciła
w głowie. A czas już najwyższy, abyś zaczął rozglądać
się za żoną dla siebie.
– No cóż... jakoś nie kwapię się do ożenku. Ale
zapewniam cię, że kiedy będę już musiał ten krok
uczynić, poznam najpierw dokładnie, i pannę, i jej
rodzinę, a dopiero potem poproszę o rękę.
– Nie wątpię. Lord Winthrop będzie przebierał z zi-
mną krwią, dopóki nie znajdzie damy, która zadowoli
go pod każdym względem. Naturalnie, damy z najlep-
szej rodziny, nie zamieszanej w żaden, nawet naj-
mniejszy skandal...
– Czy to źle, że postępuję rozważnie?
– Nie, naturalnie, że nie! Ale zrozumże i mnie. Moi
rodzice nadal chcą mną kierować, a ja już dawno
przestałem być dzieckiem. Twoja matka jest zupełnie
inna, ona nie mówi ci, co masz czynić, z kim prze-
stawać...
– Bo też i nie daję jej powodu do zmartwień
– oznajmił sucho Robert, wychodząc z przyjacielem na
jasną, zalaną słońcem ulicę. – Gdyby usłyszała, że
przeganiam córy Koryntu z jednego końca Londynu na
drugi, zjawiłaby się tu niechybnie.
– Ale ciebie takie zabawy nie interesują, tyś przecież
chodzący ideał!
– Nie kpij, James, i pozwól sobie po prostu wy-
tłumaczyć. Twoi rodzice przestaną się do ciebie
9
Skandaliczne zaloty
wtrącać, jeśli im udowodnisz, że stać cię na dojrzałe
decyzje. A ty zachowujesz się, jak ktoś całkowicie
pozbawiony zdrowego rozsądku, działasz bez za-
stanowienia...
– Przecież się zastanawiałem, i wiem wszystko.
Moim sercem włada niepodzielnie Suzette i niepodob-
na, abym resztę mego życia spędził z inną kobietą.
– A czy ty przypadkiem w zeszłym roku nie mówi-
łeś tego samego o pannie Lucille Clapshaw?
Na policzkach Stanforda pojawił się szkarłatny, iście
panieński rumieniec.
– Nonsens! Moich uczuć do Suzette nie sposób
porównać z tym, co czułem do panny Clapshaw.
– Czyżby? Wybacz szczerość, mój drogi, ale ty
tracisz głowę na widok każdej powabnej panny. Jak
jakiś niedoświadczony młokos z prowincji! Idę o za-
kład, że gdybyś spotkał teraz pannę bardziej urodziwą
niż panna Blazel, natychmiast zapomniałbyś o tej
tancereczce.
– Winthrop! Chyba będę musiał żądać od ciebie
satysfakcji!
– Nie radziłbym – mruknął Robert, z trudem kryjąc
uśmiech.
– Chyba masz rację – przyznał z westchnieniem
James. – Pistoletem posługujesz się równie dobrze jak
władasz szpadą... Pojedynek z tobą mam więc z góry
przegrany... No, cóż, trudno. Jednak chcę ci powie-
dzieć, że ty ciągle jednej rzeczy nie pojmujesz. Wiesz
przecież, że mam szerokie koneksje. Bywam we wszyst-
kich londyńskich salonach, panien na wydaniu widuję
10
Gail Whitiker
na pęczki. I cóż z tego, skoro i tak moja Suzette jest
niezrównana... Ale, ale, przyjacielu, dlaczego ty tak ze
mną tę kwestię roztrząsasz? Ty chyba coś knujesz?
– Nie, skądże! – obruszył się Winthrop. – Doszły
mnie tylko słuchy, że do Londynu zjedzie wkrótce
pewna nadzwyczaj czarująca dama z prowincji, dama
z najlepszego domu...
– Ładna?
– A czy wspominałbym o niej, gdyby było inaczej?
– A czy ty przypadkiem nie mówisz o swojej
siostrze? Coś mi się zdaje, że ona jest już w wieku
stosownym do zamążpójścia.
– Owszem, ale zaręczam, że nie o nią chodzi. Rzecz
w tym, że ja mojej siostry prawie nie znam, i w jej
swatkę bawić się nie będę. Nie mam pojęcia, co z niej
wyrosło, może kapryśna, zarozumiała pannica, a może
nieśmiała prowincjuszka. Chociaż, znając moją matkę,
żaden z tych wariantów nie wydaje się możliwy.
– Twoja siostra nigdy nie pragnęła przyjechać do
Londynu?
– Nie.
– Ale chce wyjść za mąż?
– Zapewne tak, jak wszystkie panny w jej wieku,
chociaż... W jednym z listów wspomniała, że jest
bardzo kontenta z życia na wsi, i wcale nie rozpacza, że
nadal dba o ogród matki, a nie o swój własny.
– Wybornie! A więc panna z poczuciem humoru.
– Już ci się spodobała? – spytał Robert, uśmiechając
się kpiąco. – To może jednak powinienem przedstawić
cię mojej siostrze?
11
Skandaliczne zaloty
– Spokojnie, Winthrop, ja tylko znajduję tę uwagę
dowcipną, nic ponadto. A ty kiedyś wspominałeś, że
twoja siostra jest taka trochę... hm, niezdarna...
– Naprawdę? Może i tak... ale kiedy widziałem ją po
raz ostatni, miała lat nie więcej niż trzynaście. Sam
wiesz, jakie są panienki w tym wieku.
– Suzette na pewno taka nie była – obruszył się
Stanford, nagle przypominając sobie o damie swego
serca. – Ona ma zaledwie szesnaście lat, a porusza się
jak sylfida. I kiedy tańczy... Ale wracając do damy,
której chcesz mnie przedstawić, damy ponoć świetnie
urodzonej... Wystaw sobie, że się zgadzam. Ujrzę ją
z chęcią, ale tylko po to, abyś się przekonał, że potrafię
działać rozsądnie. Nie zdziw się jednak, jeśli nie znajdę
tej damy równie zachwycającą jak panna Blazel.
– Nie będę się dziwił ani niczego ci wyrzucał. Uważam
tylko, że na tę pannę warto rzucić okiem, a przy okazji
udowodnić rodzicom, że nie lekceważysz ich rad.
– Dobrze, dobrze. A... Winthrop, a` propos rodziców.
Jeśli dobrze pamiętam, to czy przypadkiem nie zbliżają
się urodziny twojej matki?
– Aha – mruknął Robert, unosząc kapelusz na
widok dwóch dam, posyłających mu z powozu słodkie
uśmiechy. – Sześćdziesiąte.
– Sześćdziesiąte? Piękny wiek – stwierdził Stanford
i zerwawszy swój kapelusz z głowy, machał nim
gorliwie za oddalającym się już powozem. – Jak
zdrowie twojej matki?
– Nigdy nie narzekała, ale w ostatnim liście siostra
pisze, że matkę męczy kaszel.
12
Gail Whitiker
– Na twój widok zapewne poczuje się lepiej. Wybie-
rasz się tam, nieprawdaż? To będzie miła niespodzian-
ka, i dla twojej matki, i dla siostry.
Niespodzianka? Na pewno, pomyślał gorzko Robert.
Tylko ta niespodzianka nikomu nie sprawi najmniej-
szej przyjemności.
Gillingdon Park, Sussex
Delikatne, czarowne dźwięki menueta zdawały się
jeszcze drgać w powietrzu. Starsza pani, usadowiona
na sofie obitej brokatem, westchnęła cicho i oczyma
pełnymi zachwytu spojrzała na pianistkę.
– Pięknie to zagrałaś, Hanno! Nigdy jeszcze ten
utwór tak mnie nie oczarował.
Młoda dama zarumieniła się z zadowolenia.
– Dziękuję mamie. Nareszcie udało mi się gładko
przebrnąć przez ten środkowy fragment, który spra-
wiał mi tyle trudności. A co zagrać mamie teraz? Coś
radosnego, do tańca, czy...
– Koniecznie coś wesołego, moje dziecko, nie jestem
w nastroju do słuchania wzniosłych utworów. Zagraj,
proszę, o tej damie, co przyjeżdża z wizytą. To takie
pogodne, a ty grasz tak ładnie...
– Naturalnie, mamo, tylko poszukam nut... A
` propos
wizyt... Spotkałam dziś w wiosce panią Branksmuir.
Prosiła, żeby mamie się kłaniać i przekazać, że z wielką
radością zjawi się u nas, gdy tylko mama znów zacznie
przyjmować.
– Nie tęskno mi za takim gościem.
13
Skandaliczne zaloty
– A ja sądziłam, że mama lubi panią Branksmuir.
– Czasami tak, a czasami nie – mruknęła pod nosem
lady Winthrop. – To nader wścibska osoba i lubi
plotkować, szczególnie o tym, w czym nie ma ani
źdźbła prawdy.
– Wydawała się być szczerze zatroskana chorobą
mamy.
– Elisabeth Branksmuir uczono dobrych manier,
wiedziała więc doskonale, że wypada jej zapytać
o mnie. Ale nie zaprzeczysz, że zaraz potem roztraj-
kotała się o zaręczynach swojej córki z panem Twicken-
hamem. Jakby miała się czym chwalić... Przecież wszy-
scy wiedzą, dlaczego Philip Twickenham oświadczył
się Frances. Tylko dlatego, żeś ty go nie chciała.
– A jakże by mogło być inaczej, proszę mamy?
Znam Philipa od dziecka. Dla mnie on na zawsze
pozostanie chłopcem, co miał poobijane kolana i nama-
wiał mnie, abym razem z nim wspięła się na drzewo
albo ganiała króliki. Bardzo go lubię, ale to niemożliwe,
żebym mogła go darzyć względami... innego rodzaju.
– I tego zawsze się obawiałam – westchnęła lady
Winthrop. – Nigdy nie pochwalałam waszych szalo-
nych zabaw, zupełnie nieodpowiednich dla panienki.
Już wtedy przeczuwałam, że Philip na całe życie
pozostanie dla ciebie tylko towarzyszem zabaw dzie-
cięcych. A on wyrósł na prawdziwego dżentelmena
i żałuję, córeczko, że nie zostanie twoim mężem.
– Bardzo mi przykro, mamo, nic na to nie poradzę
– oświadczyła zdecydowanym głosem Hanna, kładąc
ręce na klawiaturze i dźwięki skocznej melodii wypeł-
14
Gail Whitiker
niły cały pokój. – Nie potrafię sobie wyobrazić Philipa,
jak robi mi romantyczne wyznania przy blasku księży-
ca. A pamięta mama, jak on tu przyszedł się poskarżyć,
że wepchnęłam go do stawu?
– Jakżeż mogłabym o tym zapomnieć. Boże miłosie-
rny, jak on wyglądał! Cały oblepiony tym zielonym
paskudztwem, ociekający wodą...
– Biedny Philip. I jaki był zły!
– Aż kipiał ze złości. A najbardziej dlatego, że nie
ukarałam ciebie tak, jak on sobie tego życzył.
Hanna, uśmiechając się figlarnie, spojrzała na matkę
i zapytała:
– A właściwie dlaczego mama mnie nie ukarała?
W szarych oczach wicehrabiny zapaliły się wesołe
iskierki.
– Dlaczego? Bo to ty ociekałabyś wodą, gdybyś go
nie ubiegła. Dziecko drogie, przecież wy kłóciliście się
niemal bez przerwy!
– A widzi mama! I tak na pewno by już pozostało.
A panna Branksmuir i Philip są wobec siebie nadzwy-
czaj uprzejmi, nie sądzę, żeby Philip próbował ją kiedyś
wepchnąć do stawu z kaczkami. A jeśli już mówimy
o zachowaniu niestosownym, to może mama mi
powie, czy Robert w końcu przerwał swoje milczenie?
– Robert? – powtórzyła wicehrabina, spoglądając na
córkę ze zdziwieniem. – Dlaczego pytasz o niego, moja
droga?
– Przecież urodziny mamy są w przyszłym tygo-
dniu, sądzę więc, że Robert powinien już napisać, kiedy
przyjeżdża.
15
Skandaliczne zaloty
– Może i tak – przytaknęła wicehrabina i nagle
posmutniała. – Wątpię jednak, czy Robert znajdzie
czas, aby przyjechać do Gillingdon Park. Sezon w Lon-
dynie już się zaczął, a wiesz, że Robert jest roz-
chwytywany.
– Ale to są mamy urodziny!
– Trudno. Ja już nie pamiętam, córeczko, kiedy on
był tu po raz ostatni. Dajmy więc temu pokój i poroz-
mawiajmy o czymś innym.
– O czym mama chce mówić?
– O twoim wyjeździe do Londynu – oświadczyła
lady Winthrop energicznym głosem. – W tym roku,
moja droga, kończysz dwadzieścia jeden lat. I nie jest
mi w smak, kiedy Elizabeth Branksmuir świergocze
dookoła o zaręczynach swojej córki, a ty siedzisz
w domu i własna przyszłość nic a nic ciebie nie
obchodzi.
– Ależ mamo! Ja cieszę się szczerze ze szczęścia
Frances i Philipa. Myślę, że Frances bardzo chciała
wyrwać się spod skrzydeł matki. Trudno zresztą ją za
to winić, znamy przecież panią Branksmuir. A do
Londynu... Nie, mamo, ja nie wyjadę, dopóki mama nie
poczuje się lepiej. Nie zostawię mamy samej.
– Nonsens! Opieka Sally w zupełności mi wystar-
czy. A pojedziesz do Londynu z Sarą i, jak mówiłyśmy
już nieraz, zatrzymasz się przy Cavendish Square.
Ciotka Prudence i Alice będą zachwycone twoim
towarzystwem.
– Nie wiem, czy sir Roger będzie się cieszył z obec-
ności jeszcze jednej damy w swoim domu.
16
Gail Whitiker
– Ależ Hanno! – Lady Winthrop roześmiała się
serdecznie. – Swego wuja nie musisz się obawiać. Ja już
dawno dostrzegłam, że ten dżentelmen, z pozoru
chłodny i zamknięty, tak naprawdę jest człowiekiem
bardzo życzliwym i o wiele silniejszym niż się wydaje.
Moja siostra potrafi grymasić i narzekać straszliwie, on
ustępuje dla świętego spokoju, ale to wcale nie ozna-
cza, że całkowicie podporządkowuje się jej tyranii.
A ty, Hanno, na pewno będziesz zadowolona z pobytu
w Londynie. Siostra pisze, że ten sezon zapowiada się
niezwykle interesująco, Alice już nie może się doczekać
tych rautów i wieczorów...
– Naturalnie!
Hanna skończyła grać i przysiadła na sofie obok
matki.
– Kuzynka Alice uwielbia bywać i uwielbia płoche
pogawędki, którymi zabawia się panny.
– A ty nie?
– Nie, mamo. I wcale mi się nie podoba, kiedy
wszyscy patrzą na mnie jak na sawantkę. A ja po
prostu wolę mówić o czymś, co i ode mnie, i od mojego
interlokutora wymaga wysilenia swego umysłu.
– Ależ moja droga! Przecież salonowa konwersacja
na tym właśnie polega, że nadużywa się dowcipu,
a intelekt zaniedbuje.
– W takim razie wprowadzenie mnie na londyńskie
salony spowoduje tylko zamęt, proszę mamy, bo
jednych zgorszę, a inni będą skonsternowani. Ale nie
mówmy już o tym, ja bardzo proszę. Lepiej porozma-
wiajmy o mamy urodzinach, to teraz najważniejsze.
17
Skandaliczne zaloty
Aż trudno uwierzyć, że to sześćdziesiąte urodziny...
Mama wciąż tak ślicznie wygląda... I ja bardzo chcę,
abyśmy te urodziny obchodzili nadzwyczaj uroczyście.
– Moje ty dziecko kochane!
Lady Winthrop spojrzała na córkę z wielką czułością
i serdecznie ucałowała ją w policzek.
– Ileż ty dajesz mi radości... Jesteś zawsze taka
pogodna. A ja, niestety... — Uśmiech na twarz lady
Winthrop nagle zgasł. – Muszę pomówić z tobą,
Hanno, o rzeczy nader ważnej.
– Powiedziałam mamie, że do Londynu teraz nie
pojadę.
– Nie chodzi mi o Londyn, drogie dziecko. To rzecz
o wiele ważniejsza niż sezon w Londynie!
– Mamo!
Hanna z niepokojem wpatrywała się w pobladłą,
strapioną twarz lady Winthrop.
– Mamo, ja proszę – powiedziała łagodnym głosem,
ujmując dłoń matki. – Doktor Blake mówił, że teraz,
kiedy jesteś słabsza, nie powinnaś się niczym kłopotać.
– Wiem, moja droga, ale ja muszę ci to powiedzieć,
tobie i Robertowi. To sprawa niezwykle ważna, która
wpłynie na dalsze twoje życie... Czemuż ja ci tego
wcześniej nie powiedziałam... Tak zwlekałam, tak
wciąż odkładałam, ciągle mi się wydawało, że jeszcze
za wcześnie, a teraz...
– A teraz... już nie?
– Nie, moja droga. Jestem coraz słabsza, a ty musisz
poznać prawdę. Musisz. Zanim nie będzie za późno.
Hanna zadrżała. Słowa matki zabrzmiały przeraża-
18
Gail Whitiker
jąco. Uśmiechnęła się więc prędko, uśmiechem dodają-
cym otuchy i na znak zgody skinęła głową.
– Naturalnie, mamo, porozmawiamy o wszystkim.
Ja tylko proszę, żeby nie dziś, lepiej jutro, zaraz po
śniadaniu. Dziś mama tak długo haftowała, oczy się
zmęczyły, powieki mamy opadają jak kwiatki, co łakną
wody. Zadzwonię po Sally, dobrze, mamo?
– Dobrze, moje dziecko – zgodziła się z ciężkim
westchnieniem lady Winthrop. – Przyznaję, że czuję
się dziś wyjątkowo znużona.
– A ja jeszcze męczę mamę swoją grą!
Hanna energicznie pociągnęła za wstążkę przy
dzwonku na służbę.
– Nigdy nie męczysz mnie swoją grą – zaprotes-
towała matka. – To dla mnie największa przyjemność.
I powód do dumy. Kiedyś słyszałam, jak grała Frances
Branksmuir. Fatalnie!
– Ale dla Philipa na pewno nie jest najważniejsze,
czy jego przyszła żona...
– A któż tu mówi o przyszłych żonach? – spytała
wesoło Sally, stając w progu. – Czyżbym miała teraz
usłyszeć radosną nowinę o zaręczynach panienki?
– Jeszcze nie moich – sprostowała z uśmiechem
Hanna. – Pan Philip Twickenham zaręczył się z panną
Frances Branksmuir.
– Z panną Branksmuir? O, ona na pewno będzie dla
niego dobrą żonką...
– Dobrą żonką! – powtórzyła gderliwie lady Win-
throp. – Cóż ty wiesz o małżeństwie, zasuszona stara
panno? A Frances Branksmuir ani w połowie nie jest
19
Skandaliczne zaloty
damą, jak moja Hanna. Ta Frances nie potrafi zagrać
przyzwoicie nawet prostej melodyjki. Ona umie tylko
się krygować i narzekać, że raz jej za zimno, a raz za
gorąco.
– Każda panna ma prawo wyjść dobrze za mąż.
I jeśli panna Hanna nie chciała pana Twickenhama, to
dlaczego panna Frances nie może go sobie wziąć?
– I to właśnie jest dowód, że ty wcale nie myślisz,
Sally Taylor! Gdyby panna Branksmuir trzymała się od
pana Twickenhama z daleka, prawdopodobnie on dalej
zalecałby się do naszej Hanny. I nie byłoby tej roz-
mowy, w którą wdaję się zresztą niepotrzebnie, bo
w twojej siwej głowie nie ma już ani szczypty rozumu.
– Wystarcza mi tego rozumu, aby poradzić sobie
z taką osobą, jak pani – odparowała służąca. – A teraz
proszę wziąć mnie pod ramię, zaprowadzę panią do
sypialni.
Obie leciwe damy, przygadując sobie nawzajem,
dostojnym krokiem ruszyły w stronę schodów. Hanna
patrzyła za nimi z rozczuleniem. Tak, to na pewno
była przyjaźń. Osobliwa bardzo, ale na pewno przy-
jaźń, i trwająca już tyle lat. Sally zaczynała jako
pokojówka, wicehrabina przyjęła ją zaraz po swoim
zamążpójściu, i z biegiem lat Sally stawała się w domu
Winthropów osobą coraz ważniejszą. Wiele zaprzyjaź-
nionych pań napomykało ostrożnie, że może poszukać
innej damy do towarzystwa, damy młodszej, delikat-
niejszej, która panią wicehrabinę darzyć będzie więk-
szym szacunkiem. Hanna wiedziała jednak doskonale,
że Sally, impulsywna istota rodem z Yorkshire, ma
20
Gail Whitiker
złote serce i nikt, tak jak ona, nie zaopiekuje się lady
Winthrop. A wicehrabina nikła w oczach. Jej stan
pogarszał się z dnia na dzień, dlatego Hanna z takim
niepokojem wyczekiwała na wieści od brata. Nie była
dobrej myśli, obawiała się bowiem, że matka miała
rację. Podczas sezonu młody lord Winthrop nie znaj-
dzie wolnej chwili, aby zjechać do Sussex.
Hanna widywała brata nader rzadko i może dlatego
nie było między nimi żadnej zażyłości. Kiedy była
jedenastoletnią panienką, Robert, starszy od niej
o dwanaście lat, wynajmował już mieszkanie w Lon-
dynie. Bardzo przystojny młodzieniec o nienagannych
manierach, na dodatek z tytułem wicehrabiego po
zmarłym ojcu, szybko stał się jednym z najbardziej
rozrywanych młodych dżentelmenów, na którego
wszystkie panny na wydaniu patrzyły łakomym wzro-
kiem. Z siostrą korespondował, a raczej – odpisywał na
jej listy. Bardzo lakonicznie, jakby z obowiązku, ale
matka prosiła, żeby Hanna pisywała do niego regular-
nie. Te listy był to bowiem jedyny kontakt, jako że nikt
już nie pamiętał, kiedy młody lord Winthrop po raz
ostatni bawił w Gillingdon Park. Wyglądało na to, że
życie londyńskie absorbowało go bez reszty, a matka
i siostra jakby nie istniały, jakby ich się wstydził. I,
rzecz osobliwa, lady Winthrop i Sally zdawały się go
usprawiedliwiać. Tłumaczyły Hannie, że Robert musi
być w Londynie, aby zdobyć odpowiednią pozycję
i pilnować interesów. Hanna miała jednak swoje
zdanie. W ostatnim liście powiadomiła brata, że lady
Winthrop niedomaga, bardzo poważnie niedomaga.
21
Skandaliczne zaloty
I jeśli nawet taka wiadomość nie sprowadzi go do
Gillingdon Park, oznaczać to będzie, że jest człowie-
kiem bezmyślnym i egoistycznym. I ona nigdy mu tego
nie zapomni, bo Londyn ze swoimi sezonami trwać
będzie wiecznie, a co do matki Hanna miała przeczucia
jak najgorsze.
22
Gail Whitiker
ROZDZIAŁ DRUGI
Stary zegar dostojnie wybił godzinę trzecią. W ca-
łym domu znów zapadła cisza, na krótko jednak, bo już
po kilku chwilach dały się słyszeć czyjeś kroki, potem
głośne stukanie do drzwi.
– Tak... proszę... kto tam – mamrotała Hanna,
wyrwana z głębokiego snu.
– Panienko, to ja, Sally. Panienko, pani wicehrabina
czuje się bardzo niedobrze!
Hanna w sekundę oprzytomniała. Wyskoczyła z łóż-
ka i zarzuciwszy na ramiona szal, wybiegła na korytarz.
– Czy posłano po doktora? – pytała, szybkim kro-
kiem zmierzając do pokoju matki.
– Tak, panienko. Młody Ned go przywiózł – tłuma-
czyła pośpiesznie stara służąca. – Z panią wicehrabiną
jest źle, bardzo źle, w ogóle nie mogłam jej uspokoić.
I mówi, że widzi jego lordowską mość, twierdzi, że
przyszedł po nią.
Hanna przyspieszyła kroku, zaniepokojona coraz
bardziej. A więc znowu jeden z tych ataków, które
dręczyły matkę od jakiegoś czasu. Była wtedy taka
niespokojna, rzucała się na łóżku, nieprzytomnie wy-
krzykując słabym głosem jakieś imiona, nazwiska,
nikomu nic nie mówiące. I zawsze, niezmiennie,
widziała ducha swego męża, stojącego pod ścianą. Ten
duch wcale jej nie przerażał, przeciwnie, wyciągała ku
niemu ręce, szepcząc, że to jej ukochany John przy-
szedł po nią, przyszedł zabrać ją do nieba...
Za każdym razem posyłano po doktora, który ap-
likował chorej silną dawkę opium. Pomagało na krótko,
niebawem atak się powtarzał, jeszcze silniejszy, jesz-
cze bardziej wycieńczający wicehrabinę, i tak już
umęczoną nieustannym kaszlem. Doktor był bezradny
i jego bezradność potwierdzała straszliwą prawdę.
Lady Winthrop powoli żegnała się z życiem.
– Ona jest już taka słaba – szeptała Sally, starając się
dotrzymać kroku panience Hannie. – Jej biedne serce...
czy ono wytrzyma...
– Trzeba się modlić, modlić bez przerwy – powie-
działa Hanna twardym głosem, starając się odpędzić od
siebie straszliwą myśl, że Sally może mieć rację. – Prosić
Boga, aby nie zabierał jej od nas zbyt szybko.
– Och, panienko! Ja już nie bardzo wierzę w dobre
chęci Pana Boga. Jego lordowską mość wezwał do siebie
tak wcześnie, a teraz przysłał go po panią wicehrabinę.
Panienka sama wie, jak ona za nim tęskni. I nie wiem,
czy uda nam się ją tu zatrzymać.
Hanna poczuła bolesne ukłucie w sercu. Sally nie
24
Gail Whitiker