ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Przebieg rozmowy lorda Winthropa z panem Stan-
fordem pozostał Hannie nieznany, nie myślała zresztą
o tym, jako że teraz jej główną troską był stan ducha
Alice. Stan bardzo niepokojący. Alice nie chciała rozma-
wiać z Hanną i zamknąwszy się w swoim pokoju, mimo
usilnych próśb, i lady Montgomery, i Hanny, pokoju
tego nie opuszczała. Nie zeszła również na obiad.
– Zupełnie tego nie rozumiem – zastanawiała się
zaniepokojona nie na żarty lady Montgomery. – Nigdy
jeszcze się nie zdarzyło, żeby Alice nie zasiadła do stołu.
Ona ma zawsze wspaniały apetyt, jest przecież taka
żywa!
Hanna, dziwnie niemrawo tego dnia spożywająca
posiłek, odłożyła widelec.
– Proszę cioci? A może to migrena? Ciocia kiedyś
wspominała, że Alice często trapi ta dolegliwość i bar-
dzo wtedy cierpi...
– Owszem, to się zdarza, ale nie sądzę, żeby tak było
tym razem.
– Ja również – oświadczył Robert, ukazując się nagle
w progu. – Niestety, kuzynka Alice stroni od wszyst-
kich nie z powodu dolegliwości, lecz z zupełnie innej
przyczyny, o wiele poważniejszej.
– Robercie, a cóż ty powiadasz? – pytała zaniepo-
kojona nie na żarty lady Montgomery. – Jakaż to ma
być przyczyna?
Robert spojrzał na Hannę, a ona, widząc wyraz jego
oczu, zbladła jak ściana.
– Robercie, błagam...
– Nie, Hanno! Nie mamy wyboru – odparł głosem
bardzo posępnym. – Zrobiłem wszystko, aby uspokoić
Jamesa, ale wyszedł stąd tak wzburzony, że nie ręczę,
czy będzie w stanie zachować dyskrecję. A ja nie mogę
ryzykować, że moja rodzina dowie się o wszystkim
z ust jakiejś plotkarki.
– Plotkarki?! – krzyknęła przerażona lady Mont-
gomery. – Wielki Boże! A o czymże mielibyśmy się
dowiedzieć?
– Moja droga, chwileczkę! – Sir Roger rzucił na
małżonkę spojrzenie bardzo wymownie.
– Dziękuję, Belkins, to by było wszystko.
Kamerdyner skłonił się i kiwnął na lokaja. Obaj
mężczyźni opuścili pokój jadalny, zamykając za sobą
drzwi.
– Cóż to za sprawa, Robercie?
– Sprawa poważna, wuju. Chodzi o... pewien fakt
z życia Hanny. Ja nie mogę dopuścić, żeby wujostwo
234
Gail Whitiker
albo Alice dowiedzieli się o tym od osób obcych
i nieżyczliwych. Dlatego dłużej już nie wolno ukrywać
prawdy.
– A o jaką to prawdę chodzi, mój drogi?
Cisza trwała ułamek sekundy i nagle w tej ciszy dał
się słyszeć równy, spokojny głos Hanny.
– Ja nie jestem córką lady Winthrop.
Wszyscy na moment zastygli, potem lady Mont-
gomery zaśmiała się, krótko i histerycznie.
– Nie jesteś córką Charlotte? A to paradne! Hanno,
dziecko drogie, a któż ci przekazał tę dziwaczną
wiadomość?
– Ta wiadomość jest prawdziwa – oświadczył Ro-
bert. – Hanna nie jest moją siostrą. Nie jesteśmy
w ogóle ze sobą spokrewnieni. Hanna, kiedy miała
zaledwie kilka tygodni, została podrzucona do powozu
mojej matki.
– Co?!
– Bardzo mi przykro, droga ciotko Prudence, ale
faktem jest, że moja matka oszukiwała wszystkich. To
stało się po śmierci mego ojca, matka była załamana,
zrozpaczona. Wtedy to znalazła w powozie malutkie
dziecko. Zabrała je do domu i wszystkim wmówiła, że
to jej własne dziecko.
– Niepojęte! – wykrzyknął sir Roger głosem pełnym
oburzenia. – Jeśli to ma być jakiś żart, to bardzo kiepski.
– To nie żart, wuju. Hanna nie jest moją siostrą
i mama wiedziała o tym przez cały czas.
– Ro... Robercie... – Lady Mongomery, biała jak
ściana, z trudem wydobywała z siebie głos. – Czy to
235
Skandaliczne zaloty
znaczy, że Charlotte oszukiwała nas przez całe życie?
Że o takiej... takiej ważnej sprawie nie powiedziała
nawet mnie, swojej rodzonej siostrze?
– Bardzo mi przykro, ciotko Prudence, ale tak się stało.
– Boże drogi! Jak ona mogła mi coś takiego zrobić?
Jak mogła tak mnie okłamywać? A ty... a pani...
Lady Montgomery spojrzała na Hannę tak, jakby
zobaczyła ją po raz pierwszy w życiu.
– Czy pani wiedziałaś o tym oszustwie, panno...
Panno? Twarz Hanny pobladła.
– Ja... ja...
– Naturalnie, że Hanna o niczym nie wiedziała
– oświadczył Robert. – Dowiedziała się o tym tego
samego dnia, co ja. Moja matka skrzętnie ukrywała
przed nią prawdę, nigdy niczym się nie zdradziła. Jeśli
ktoś tu zawinił, to tylko moja matka, która...
– Jak śmiesz! – przerwała mu z oburzeniem lady
Montgomery. – Jak śmiesz obarczać jakąkolwiek winą
swoją matkę, a moją siostrę! I nie opowiadaj nam tu
niestworzonych historii! Moja siostra nigdy by nie
popełniła czynu tak skandalicznego! I ona nigdy by
mnie nie okłamała!
– Bardzo mi przykro, ciociu Prudence, ale moja
matka przez ponad dwadzieścia lat nie mówiła cioci
prawdy. Przez ponad dwadzieścia lat. Prawdę znała
tylko ona i lady MacInnes.
Lady Montgomery wyglądała na zupełnie skonster-
nowaną.
– Margaret wiedziała? I przez tyle lat niczego mi nie
powiedziała?
236
Gail Whitiker
– Moja matka prosiła ją o dyskrecję. I dopiero po jej
śmierci kuzynka Margaret zdradziła mi tę tajemnicę.
Uważała, że mam pełne prawo poznać prawdę. I teraz
ja tę tajemnicę odsłaniam przed wami.
– I uważasz, że my uwierzymy w to śmieszne
kłamstwo?
– Mogą wujostwo wierzyć albo nie, ale to nie jest
żadnym śmiesznym kłamstwem. I obiecałem Hannie,
że zrobię wszystko, aby dowiedziała się, kim byli jej
prawdziwi rodzice.
Nastąpiła długa, pełna napięcia cisza, w trakcie
której lady Montgomery, przykładając do ust koron-
kową chusteczkę, spoglądała na wszystkich, z wyjąt-
kiem Hanny.
Sir Roger powoli podniósł się z krzesła.
– Chciałbym wiedzieć jedno... Czy fakt, że wyja-
wiłeś nam tę tajemnicę, ma coś wspólnego z dzisiejszą
wizytą pana Stanforda?
– Tak. On wie wszystko. Musiał się o tym dowie-
dzieć, ponieważ tak nieszczęśliwie się złożyło, że
wszedł do pokoju w chwili... w chwili, gdy całowałem
Hannę.
– Robercie! – krzyknęła lady Montgomery, patrząc
na niego z największym przerażeniem. – Całowałeś się
ze swoją siostrą?
– Ona nie jest moją siostrą!
– Nie! Ja dłużej tego nie wytrzymam!
Lady Mongomery wstała z krzesła i krokiem o wiele
szybszym, niż przystało damie, opuściła pokój jadalny.
Znów zapadła cisza, bardzo kłopotliwa.
237
Skandaliczne zaloty
– No, to mamy niezły galimatias – mruknął sir
Roger, wstając od stołu.
Popatrzył z zadumą na Hannę, pokiwał głową
i założywszy z tyłu ręce, zaczął przechadzać się po
pokoju. Nagle zatrzymał się przed Robertem.
– Czy przysięgasz, że to, co wyjawiłeś przed chwilą,
jest szczerą prawdą?
– Przysięgam, wuju. Powtórzyłem uczciwie wszyst-
ko, czego dowiedziałem się od lady MacInnes. I nie
mam żadnego powodu, aby jej nie wierzyć.
– Sir Rogerze... mam nadzieję, że to, co powiem,
pomoże panu uwierzyć – odezwała się nieśmiało
Hanna. – Ostatniego wieczoru, tuż przed swoją
śmiercią, lady Winthrop mówiła mi, że pragnie
mi coś wyjawić, coś, co powinna powiedzieć mi
wcześniej. Mówiła, że to nader ważne. Miała po-
wiedzieć mi o tym rano, ale nie zdążyła, bo tej
nocy...
– Tak, tak, wiem – powiedział nieswoim głosem sir
Roger i chrząknął. – A teraz... No, tak... Domyślam się,
że ta wiadomość była dla pani wstrząsem, młoda
damo!
Młoda damo? No cóż...
– Tak. Byłam wstrząśnięta tą wiadomością. Milor-
dzie, i jest jeszcze jedna sprawa, o której pan powinie-
neś wiedzieć. Dziś przed południem, kiedy wydarzyło
się to... to między mną a Robertem, do pokoju wszedł
nie tylko pan Stanford. W drzwiach stała również
pańska córka. Panna Montgomery widziała, jak lord
Winthrop mnie obejmował i...
238
Gail Whitiker
– Widziała to Alice? Do kroćset! Nic dziwnego, że
biedne dziecko nie chce teraz wyjść ze swojego pokoju.
Ja sam o czymś takim jeszcze nie słyszałem! Córka,
która, jak się okazuje, wcale nie jest tą córką, co zawsze,
i brat, całujący siostrę!
– Wuju, ośmielam się przypomnieć, że Hanna nie
jest moją siostrą – odezwał się chłodno Robert.
– Ale wszyscy myślą, że jest! A tak przy okazji,
młody człowieku, dlaczego pan w ogóle ją całowałeś?
– Ach, to nic istotnego! – pośpieszyła z wyjaś-
nieniem Hanna. – Lord Winthrop po prostu mnie...
pocieszał.
– Pocieszał? A... Nie wiedziałem, że teraz ta czyn-
ność tak się nazywa!
– Proszę wybaczyć!
Hanna, z twarzą purpurową, zebrała fałdy sukni
i szybkim krokiem wyszła z pokoju. Słyszała, że Robert
woła za nią, nie odwróciła się jednak, nie zatrzymała,
pragnąc jak najszybciej schronić się w swoim pokoju.
Sam na sam ze swoim wstydem.
Nieprzyjemna scena, jaka rozegrała się w pokoju
jadalnym, dała Hannie przedsmak tego, co ją czeka,
kiedy ludzie dowiedzą się prawdy. Było gorzej, niż się
spodziewała. A na pewno się nie spodziewała, że będzie
się czuła tak upokorzona. Twarz pana Stanforda, pełna
odrazy, kiedy był przekonany, że odkrył kazirodczy
romans, i to przerażenie Alice, z tego samego przecież
powodu. A potem surowe spojrzenia sir Rogera i lady
Montgomery. Jakby to ona sama była winna, że tak
naprawdę nie jest Hanną Winthrop.
239
Skandaliczne zaloty
Niezły galimatias... Można by się pośmiać, gdyby to
wszystko nie było tak bolesne... i tak upokarzające.
Robert, przed wyjściem z domu sir Rogera i lady
Montgomery, nie zajrzał do Hanny, nie pożegnał się
z nią. I Hanna była z tego zadowolona. Nie chciała, aby
widział ją tak zbolałą, nie miała ochoty słuchać, cóż
takiego prawił sir Roger po jej wyjściu z pokoju
jadalnego. Nie spodziewała się, że ludzie, których znała
tyle lat i byli dla niej rodziną, w tej trudnej sytuacji nie
okażą jej ani odrobiny serca. Teraz, naturalnie, rodziną
być przestali, i Hanna jak najszybciej musi opuścić dom
przy Cavendish Square. Jej obecność tutaj jest niepożą-
dana. Im dłużej tu zostanie, tym bardziej będzie
wszystkich drażnić...
Nagle ktoś cicho zapukał do drzwi.
– Proszę!
Hanna z bijącym sercem poderwała się z łóżka.
Drzwi uchyliły się ostrożnie i na progu ukazała się
drobna postać.
– Alice! Przepraszam, panno Montgomery!
– Robert powiedział mi wszystko. Och, Hanno...
przepraszam, panno... Proszę, proszę mi powiedzieć,
czy to prawda?
Hanna poczuła, jak coś ściska ją za gardło.
– A co on powiedział?
– Że pani nie jesteś jego siostrą, nie jesteś córką cioci
Charlotte.
– Tak. To prawda.
– Ale jak coś takiego mogło się wydarzyć?
240
Gail Whitiker
Alice oderwała w końcu dłoń od klamki i zrobiła dwa
ostrożne kroki do przodu.
– Jak można było zostawić takie maleństwo w po-
wozie nieznajomej osoby?
Hanna patrzyła na Alice ze zdumieniem. Ta trzpio-
towata, zdawałoby się jeszcze bardzo niedojrzała oso-
ba, boleje nad czymś, czego jej rodzice zdają się nie
zauważać.
– Nie wiem, dlaczego tak się stało, panno Mont-
gomery. Prawdopodobnie dlatego, że moja prawdziwa
matka umarła, a ten ktoś, kto mnie podrzucił, nie mógł
mnie przygarnąć.
– To niczego nie usprawiedliwia! Ja sobie w ogóle
nie wyobrażam, żeby można było nie przygarnąć
takiego maleństwa! I zostawić je samo, samiutkie
w cudzym powozie... Boże!
– Ale tak się stało – powiedziała Hanna ze smutkiem
i nagle, czując, że siły opuszczają ją ostatecznie, usiadła
ciężko na łóżku. A Alice zrobiła jeszcze jeden ostrożny
krok i jeszcze jeden. I usiadła obok niej.
– Hanno, mnie jest bardzo przykro. Ja bardzo ci
współczuję, naprawdę.
Hanna spojrzała na Alice i czuła, jak jej oczy
napełniają się łzami. Płakała długo, gorzko, rozpacz-
liwie. Opłakiwała matkę, której nigdy nie znała, i tę
drugą matkę, nieprawdziwą, do której miłości Hanna
nie miała żadnych praw. Opłakiwała całe swoje do-
tychczasowe życie, które okazało się jednym wielkim
kłamstwem. I płakała z bezradności. Bo jakaż to
przyszłość narodzić się może z takiego kłamstwa...
241
Skandaliczne zaloty
Robert szedł ulicą szybko, stawiając długie, gnie-
wne kroki. Do diabła! Wszystko idzie nie tak, jak
powinno! On i Hanna dali się zaskoczyć w sytuacji
bardzo intymnej, której świadkiem, oprócz Jamesa,
była również wrażliwa, młodziutka kuzynka. Z tej
to przyczyny prawdę o Hannie poznał nie tylko
przyjaciel, ale i wujostwo. A na wujostwu zawiódł
się bardzo, spodziewał się bowiem, że zachowają
spokój i rozsądek, tak jak lady Thorpe. Niestety,
stało się inaczej. Ku jego zaskoczeniu, wujostwo byli
rozgniewani i defensywni. Ciotka patrzyła na Han-
nę chłodno, niemal oskarżycielsko, jakby biedna
dziewczyna czemukolwiek była winna. A sir Roger
zaczął zwracać się do Hanny per ,,młoda damo’’,
dlatego zapewne Hanna tak pospiesznie opuściła
pokój.
I to wcale nie był koniec przykrej sytuacji. Bo potem
Robert czuł się zobligowany, aby wyjaśnić wszystko
Alice. Poszedł do jej pokoju, przysiadł na brzegu łóżka
obok nastroszonej kuzyneczki i spokojnym głosem
wyjawił jej smutne fakty z przeszłości Hanny. Natural-
nie, przemilczał, że Stanford zjawił się tego dnia
w domu rodziców Alice, aby oświadczyć się Hannie.
Nie, tego Alice nie powiedział, choć był pewien, że
dziewczyna i tak to podejrzewa. Alice siedziała sztyw-
no, nie odzywając się ani słowem. Robert odczekał
chwilę, aby się upewnić, czy dziewczyna nie wpadnie
w histerię i płacząc, nie rzuci się na łóżko, ale ona, nadal
milcząc, siedziała nieruchomo, więc pożegnał się i wy-
szedł. Biedna Alice! Ten dzień dostarczył jej wielkich
242
Gail Whitiker
rozczarowań. Hanna nie była jej kuzynką, a serce pana
Stanforda ciągnęło nie do Alice, lecz do Hanny.
Jak to jednak będzie dalej? James zapewne nie
podejmie próby zbliżenia się do Hanny, ale to nie
z powodu tajemnicy związanej z jej pochodzeniem.
Nie uczyni tego, wiedząc, że Hanna zakochana jest
w jego najlepszym przyjacielu, i to zakochana z wzajem-
nością. Robert przecież niczego nie przemilczał i uczci-
wie opowiedział o swoich uczuciach. Uznał, że tak
będzie fair, choć z góry wiedział, co pomyśli James,
słysząc jego wyznanie. Oto lord Winthrop, wielki
orędownik rozwagi i małżeństwa z osobą odpowied-
nią, zakochał się w podrzutku! I do czego to może
doprowadzić? A do tego, że James Stanford, przyszły
wicehrabia, jeszcze dzisiejszego wieczoru wróci w ob-
jęcia panny Blazel, i kto wie, czy nie z poważną
propozycją wspólnej przyszłości.
W tej chwili jednak to nie przyszłość Jamesa Stanfor-
da była sprawą najważniejszą... Robert, zaraz po
wejściu do mieszkania, rzucił służącemu swój płaszcz,
podbity bobrowym futrem, i zapowiedziawszy, że
obiadu jeść nie będzie, poszedł wprost do gabinetu.
Brandy była teraz wprost nieodzowna, w tej jakże
przygnębiającej sytuacji. Owszem, on też cierpiał, ale
cóż to znaczy wobec tego, co przeżywa teraz Hanna...
Kiedy wyjmował korek z kryształowej karafki, do
pokoju wszedł kamerdyner.
– Milordzie, pan wybaczy. Przyszedł do pana list.
Proszono, abym przekazał natychmiast, kiedy pan się
zjawi.
243
Skandaliczne zaloty
Robert spojrzał przelotnie na list i skinął głową.
– Dziękuję. Proszę położyć na biurku.
– Czy pan życzy sobie jeszcze czegoś?
– Nie, nie, dziękuję. Możecie odejść.
Po wyjściu służącego Robert napełnił kieliszek i roz-
siadł się w fotelu. Wypił duży łyk, zamknął oczy i czuł,
jak ostry płyn znaczy sobie ścieżkę w jego przełyku. Do
licha! I cóż teraz będzie? Hanna z pewnością opuści dom
sir Rogera i lady Montgomery, widział przecież, jak
zdumiona i przerażona była ich reakcją. Tylko dokąd to
Hanna ma się udać? W jego londyńskim mieszkaniu
zamieszkać nie może. Tego Robert nie chciał, bo choć dla
świata nadal byli rodzeństwem, on nie chciał ryzykować
reputacji Hanny nawet wobec tych kilku osób, które
znały jej tajemnicę. Do hotelu? Wykluczone! Wtedy
dopiero podniosłoby się larum. Jakże to? Panna Winth-
rop nie może mieszkać u wujostwa? Ani u swego brata?
A czymże ona tak naraziła się swojej rodzinie?
Do diabła!
Dopił brandy i kiedy nalewał sobie kolejną porcję,
wzrok jego padł na list, leżący na biurku. Złamał
pieczęć, rozwinął biały arkusz papieru. Litery wydały
mu się duże, zamaszyste, jakby autorem listu był
mężczyzna. Ale list podpisała kobieta. Niejaka Mary
MacKinnon, która mieszka...
Robert poczuł na plecach zimny dreszcz.
Culstock Cottage, w Bonnyrigg.
Bonnyrigg. Miasto w Szkocji, koło którego pod-
rzucono Hannę.
244
Gail Whitiker
Tej nocy Hanna nie mogła zasnąć, dzięki temu
jednak, kiedy za oknem już dniało, udało jej się podjąć
ostateczną decyzję. Wróci do Gillingdon Park. Była
pewna, że Robert okaże życzliwość i pozwoli jej tam
zamieszkać, na czas krótki przecież, bo ona na gwałt
będzie szukać nowego mieszkania i jakiegoś zajęcia,
z którego zdoła się utrzymać.
Tu, w domu przy Cavendish Square, nie była już mile
widzianym gościem. A wczoraj, w tych chwilach tak
przykrych, jedyną rzeczą miłą była reakcja Alice. Reakcja
zdumiewająca, bowiem Alice, choć przerażona, okazała
się sojusznikiem. Nie odeszła, kiedy Hanna zalała się
łzami i prosiła, żeby zostawić ją samą. Alice siedziała
obok i trzymała Hannę za rękę, a kiedy płacz ucichł,
rozmawiały długo i Hanna była zdumiona nagłą prze-
mianą, jaka zaszła w egzaltowanym dziewczęciu. Jakby
to dziewczę nagle przeistoczyło się w istotę dojrzałą.
Ale współczucie z strony Alice nie miało żadnego
wpływu na zamysły Hanny, zdecydowanej wyjechać
z Londynu jak najprędzej. Już dzisiaj. Spakuje szybko
swoje rzeczy, wynajmie powóz i ruszy do Gillingdon
Park. Sir Roger i lady Montgomery nie będą się starali
jej zatrzymać, tego Hanna była pewna. I dlatego
zdumiała się bardzo, kiedy o wpół do dziesiątej sir
Roger wezwał ją do swego gabinetu.
Schodziła na dół na drżących nogach, zbierając
w sobie resztki odwagi. Przed drzwiami gabinetu
wyprostowała się jednak i z dumnie uniesioną głową,
szeleszcząc suknią w kolorze lawendy, wkroczyła do
środka.
245
Skandaliczne zaloty
Sir Roger stał przy oknie. Na jego twarzy nie
dostrzegła gniewu, raczej zakłopotanie, ale spoj-
rzenie było chłodne, pełne rezerwy, nie dające raczej
nadziei, że sir Roger wyciągnie do niej przyjacielską
dłoń....
– Witam, milordzie.
– Witaj, Hanno.
Hanna dygnęła, westchnąwszy sobie w duchu, że
jednak miło być znowu Hanną.
– No cóż, Hanno... Wczoraj wieczorem lord Win-
throp opowiedział nam historię niezwykłą. Nie ukry-
wam, że i ja, i moja małżonka, oboje jesteśmy wstrząś-
nięci. Doskonale też zdaję sobie sprawę, jakim to było
przeżyciem dla ciebie.
– Owszem, milordzie. Wiadomość, którą przekaza-
no mi kilka miesięcy temu, była dla mnie bardzo...
zaskakująca.
Spojrzał na nią, nagle bardzo uważnie, jakby szuka-
jąc w jej twarzy jakiejś prowokacji albo braku szacun-
ku. Boże wielki, pomyślała Hanna z goryczą, a cóż tam
na tej mojej twarzy może być wypisane, poza przy-
gnębieniem i rezygnacją?
Sir Roger pokiwał smutno głową.
– Przyznam się, że trudno mi było uwierzyć, długo
jeszcze zastanawiałem się nad tym, ale w końcu
doszedłem do wniosku, że Robert nie miał żadnego
powodu, aby kłamać.
– Sir Rogerze, ja wiem, że ta... nowa sytuacja jest dla
państwa nadzwyczaj krępująca, a ja nie chciałabym
sprawiać nikomu ani kłopotu, ani przykrości. Dlatego
246
Gail Whitiker
zdecydowałam się wracać do Gillingdon Park jeszcze
dzisiaj.
Wydawało jej się, że zobaczyła w jego oczach błysk
zdumienia, a może nawet i coś na kształt podziwu.
Prawdopodobnie nie spodziewał się, że ona będzie się
starała pójść wszystkim na rękę...
– Nie ukrywam, że tak będzie najlepiej, Hanno. Ja
na pewno nie nalegałbym na twój wyjazd, ale moja
małżonka jest ogromnie zdenerwowana. Nie może
przeboleć, że jej własna siostra zataiła przed nią
prawdę... Moja żona potrzebuje trochę czasu, aby się
z tym pogodzić. Mam nadzieję, że to pojmujesz?
– Naturalnie, milordzie. Zdaję sobie sprawę, czym
była ta wiadomość dla państwa.
Sir Roger znów patrzył na nią przez chwilę, po czym
chrząknął.
– Skoro zdecydowałaś się wyjechać... nie będę ciebie
od tego odwodzić. Ale gdybyś potrzebowała pomocy,
czy jakiegoś wsparcia...
– Wsparcia? Ależ milordzie...
– Proszę, nie czuj się urażoną. Ja nie znam dokładnie
twojej sytuacji, Hanno, sądzę jednak, że niezależnie od
wszystkiego przyda ci się jakieś wsparcie finansowe.
Chciałbym ci pomóc.
Nieoczekiwana propozycja zbiła Hannę całkowicie
z tropu.
– Milordzie, ja... ja doceniam pański gest, ale proszę
nie robić sobie subiekcji. Lady Winthrop zapisała mi
w spadku pokaźną sumę, która pozwoli mi zaspokoić
wszelkie potrzeby, dopóki nie znajdę jakiegoś zajęcia.
247
Skandaliczne zaloty
– Będziesz... pracować?
– Nie mam wyboru, milordzie.
– A cóż zamierzasz robić?
Hanna mimo woli uniosła głowę jeszcze wyżej.
– Posiadam wiele umiejętności, które mogą być
użyteczne podczas edukacji panienek. Sądzę, że mogę
pracować jako guwernantka albo nauczycielka.
– W Londynie nie miałabyś trudności ze znalezie-
niem miejsca. Mógłbym się popytać...
Hanna, coraz bardziej zdumiona jego usłużnością,
energicznie potrząsnęła głową.
– Bardzo dziękuję, milordzie, ale nie wiem, czy
pozostanie w Londynie byłoby rozsądne. Wiadomo-
ści... tego rodzaju... rozchodzą się szybko i nie sądzę,
żeby ktokolwiek w Londynie chciał mnie zatrudnić.
Myślę, że o wiele szybciej znajdę pracę w jakiejś
miłej rodzinie ziemiańskiej albo w zwykłej szkółce
wiejskiej.
– Twoje życie zmieni się teraz diametralnie.
– Zdaję sobie z tego sprawę, milordzie – przytaknęła
Hanna, uśmiechając się smutno, jako że ta uwaga była
przerażająco trafna. – Ale mam nadzieję, że uda mi się
temu sprostać. Milordzie, ja pragnę podziękować,
z całego serca, za okazaną mi gościnność. Z wielką
radością podziękowałabym lady Montgomery osobiś-
cie, wiem jednak, że wczorajszy wieczór był dla niej
przeżyciem bardzo przykrym, dlatego wolałabym nie
kłopotać już jej moją osobą i proszę, abyś pan łaskawie
zechciał pożegnać ją ode mnie.
– Naturalnie, Hanno, naturalnie. Moja małżonka
248
Gail Whitiker
z czasem pogodzi się z tą... nową sytuacją, ale na
pewno jeszcze nie dziś.
Sir Roger podszedł do biurka i wysunął górną szuf-
ladę.
– Lady Winthrop zabezpieczyła ciebie odpowiednio,
to już wiem, ale wierz mi, że jeszcze wszystko może się
wydarzyć. I dlatego pozwolę sobie nalegać. Proszę,
przyjmij ten czek, nigdy nie wiadomo, kiedy może okazać
ci się pomocny. Możesz go przedłożyć w każdym banku.
Hanna spojrzała na kawałek białego papieru i aż
westchnęła.
– Sir Rogerze! Ale ja nie sądzę, żebym kiedykolwiek
była w stanie zwrócić panu taką sumę!
– Nie musisz mi niczego zwracać, Hanno. Doskona-
le zdaję sobie sprawę, w jak trudnej znalazłaś się
sytuacji, i jak bolesnej. Moja szwagierka przed dwu-
dziestoma laty pozwoliła sobie na czyn bardo nieroz-
ważny i teraz ty z tego powodu cierpisz. Mam na-
dzieję, że choć trochę udało mi się tobie pomóc. Proszę
tylko, niech to pozostanie między nami.
Nietrudno się było domyśleć, dlaczego. Lady Mont-
gomery nic nie wiedziała o szczodrości małżonka
i zapewne tą szczodrością nie byłaby zachwycona. Ale
sir Roger, jak się okazało, wcale nie stronił od samo-
dzielnych decyzji...
– Jestem ogromnie wdzięczna – powiedziała Hanna
wzruszonym głosem. – Nigdy nie zapomnę o pańskiej
hojności. I przyrzekam, pozwolę sobie zrobić użytek
z tego czeku naprawdę tylko wtedy, kiedy potrzeba
będzie bardzo pilna.
249
Skandaliczne zaloty
– Postąpisz wedle własnego uznania, moja droga.
A teraz, skoro zamierzasz wracać do Gillingdon Park,
każę szykować powóz.
– Och, nie! Milordzie, proszę się mną nie kłopotać,
ja wynajmę powóz. Okazałeś mi pan już tyle uprzej-
mości!
– Proszę nie odmawiać, Hanno. Nie wybaczyłbym
sobie, gdybyś z mojego domu odjechała inaczej, niż tu
przybyłaś. I jeszcze jedno chciałem powiedzieć... Han-
no, nikt nie wie, co przyniesie ci przyszłość i jak będą
reagować ludzie, kiedy dowiedzą się o tych wszystkich
przykrych okolicznościach. Ale o jednym chcę ciebie
zapewnić. Ode mnie nikt niczego się nie dowie.
Hanna, poruszona jego słowami, wspięła się na palce
i serdecznie ucałowała jego lordowską mość w poli-
czek.
– Dziękuję, sir Rogerze, z całego serca. Nigdy nie
zapomnę pańskiej życzliwości i wdzięczna jestem
ogromnie za zapewnienie, że jeśli ta wiadomość się
rozniesie, to na pewno bez pańskiego udziału.
– Niech ci się wiedzie, droga Hanno. Niech ci się
wiedzie jak najlepiej!
250
Gail Whitiker