ROZDZIAŁ DRUGI
Stary zegar dostojnie wybił godzinę trzecią. W ca-
łym domu znów zapadła cisza, na krótko jednak, bo już
po kilku chwilach dały się słyszeć czyjeś kroki, potem
głośne stukanie do drzwi.
– Tak... proszę... kto tam – mamrotała Hanna,
wyrwana z głębokiego snu.
– Panienko, to ja, Sally. Panienko, pani wicehrabina
czuje się bardzo niedobrze!
Hanna w sekundę oprzytomniała. Wyskoczyła z łóż-
ka i zarzuciwszy na ramiona szal, wybiegła na korytarz.
– Czy posłano po doktora? – pytała, szybkim kro-
kiem zmierzając do pokoju matki.
– Tak, panienko. Młody Ned go przywiózł – tłuma-
czyła pośpiesznie stara służąca. – Z panią wicehrabiną
jest źle, bardzo źle, w ogóle nie mogłam jej uspokoić.
I mówi, że widzi jego lordowską mość, twierdzi, że
przyszedł po nią.
Hanna przyspieszyła kroku, zaniepokojona coraz
bardziej. A więc znowu jeden z tych ataków, które
dręczyły matkę od jakiegoś czasu. Była wtedy taka
niespokojna, rzucała się na łóżku, nieprzytomnie wy-
krzykując słabym głosem jakieś imiona, nazwiska,
nikomu nic nie mówiące. I zawsze, niezmiennie,
widziała ducha swego męża, stojącego pod ścianą. Ten
duch wcale jej nie przerażał, przeciwnie, wyciągała ku
niemu ręce, szepcząc, że to jej ukochany John przy-
szedł po nią, przyszedł zabrać ją do nieba...
Za każdym razem posyłano po doktora, który ap-
likował chorej silną dawkę opium. Pomagało na krótko,
niebawem atak się powtarzał, jeszcze silniejszy, jesz-
cze bardziej wycieńczający wicehrabinę, i tak już
umęczoną nieustannym kaszlem. Doktor był bezradny
i jego bezradność potwierdzała straszliwą prawdę.
Lady Winthrop powoli żegnała się z życiem.
– Ona jest już taka słaba – szeptała Sally, starając się
dotrzymać kroku panience Hannie. – Jej biedne serce...
czy ono wytrzyma...
– Trzeba się modlić, modlić bez przerwy – powie-
działa Hanna twardym głosem, starając się odpędzić od
siebie straszliwą myśl, że Sally może mieć rację. – Prosić
Boga, aby nie zabierał jej od nas zbyt szybko.
– Och, panienko! Ja już nie bardzo wierzę w dobre
chęci Pana Boga. Jego lordowską mość wezwał do siebie
tak wcześnie, a teraz przysłał go po panią wicehrabinę.
Panienka sama wie, jak ona za nim tęskni. I nie wiem,
czy uda nam się ją tu zatrzymać.
Hanna poczuła bolesne ukłucie w sercu. Sally nie
24
Gail Whitiker
myliła się w niczym... Charlotte Winthrop straciła
męża, gdy miała zaledwie trzydzieści dziewięć lat,
i nigdy nie przestała go opłakiwać. Ten ból, choć
w miarę upływu czasu zdawał się przycichać, teraz,
w chorobie, odżył ze straszliwą siłą.
Doktor starał się bardzo, Hanna jednak, spojrzawszy
na nieruchomą, białą jak pergamin twarz matki, wie-
działa, że jego wysiłki spełzną na niczym. Lady Winth-
rop była już w połowie drogi do lepszego świata.
O wpół do czwartej Hanna przysiadła na brzegu
łóżka, wzięła matkę za ręce, próbując jeszcze wlać
w kruche, gasnące ciało choćby cząstkę własnych sił.
Na próżno. Lady Winthrop, wydawszy ostatnie
tchnienie, zasnęła snem wiecznym. Łzy Hanny kapały
na wychudzone dłonie matki, w pokoju słychać było
zduszony szloch Sally, a doktor starał się cichutko
zamknąć swoje torby.
– Niech mama śpi, śpi spokojnie – szeptała Hanna,
zamykając powieki zmarłej. – Ten sen mamę ukoi. My
wszyscy tak bardzo kochamy mamę, i zawsze będzie-
my kochali...
Ucałowała ciepłe jeszcze czoło, drżącą dłonią pogłas-
kała zwiędły policzek, czując, że sama, w środku, też
umiera. Wiedziała, że matka odejdzie, wiedziała, że
śmierć jest czymś nieuchronnym i nieodwracalnym.
Powinna więc być przygotowana na śmierć matki. Ale
człowiek nigdy nie jest gotów żegnać najdroższą osobę
na zawsze.
Doktor nadzwyczaj delikatnie wziął ją za ramiona
i pomógł wstać. Spojrzała na matkę po raz ostatni,
25
Skandaliczne zaloty
odwróciła się i sztywno, jak lunatyczka, zrobiła parę
kroków, prosto w ramiona Sally. Objęły się mocno,
dzieląc ze sobą swój płacz, potem Hanna, podtrzymując
słaniającą się staruszkę, odprowadziła ją do jej pokoju.
Wielka rozpacz odebrała Sally wszystkie siły. Zasnęła
nadspodziewanie szybko, a Hanna zeszła na dół, do
pokoju, w którym jeszcze parę godzin temu razem
z matką rozkoszowały się muzyką i gwarzyły wesoło.
Jakby miały przed sobą jeszcze wiele wspólnych
chwil... Planowały na jutro poważną rozmowę,
ale widać Pan Bóg miał inne plany i postanowił
inaczej...
List z wiadomością o śmierci lady Winthrop wręczo-
no Robertowi następnego dnia pod wieczór. Tknięty
złym przeczuciem, od razu rozłamał pieczęcie i szybko
przebiegł wzrokiem rzędy pięknie wykaligrafowanych
liter. Potem, w zaciszu swego gabinetu, czytał list
jeszcze wiele razy. A więc stało się... Matka umarła.
Oboje rodzice już nie żyją. To bolało, bolało bardzo, ale
on po tej kobiecie, która zgasła ubiegłej nocy, nie
potrafił uronić ani jednej łzy. Choć przecież kiedyś
darzył ją synowską miłością. Kochał ją, najczulej jak
potrafił, dopóki pewnego dnia nie odkrył, że popełniła
grzech, grzech niewybaczalny.
Gwałtownym ruchem odsunął od siebie list i zerwał
się z krzesła. Już tyle lat o tym nie myślał. Ale czas
niczego nie zmienił, rana tylko przyschła, a teraz
zaczynała jątrzyć się na nowo. Gdyby wtedy nie
usłyszał... Miał trzynaście lat i, przez przypadek, do
26
Gail Whitiker
jego uszu dotarły słowa, wypowiedziane najcichszym
szeptem. Matka rozmawiała ze służącą, a z rozmowy
wynikało, że to nie ojciec Roberta jest ojcem małej
Hanny. A więc matka zdradziła, uległa jakiemuś obce-
mu mężczyźnie. Dla chłopca niewinnego, ufnego, takie
odkrycie było wstrząsem. Słyszał już, naturalnie, że
niektórzy dżentelmeni mają kochanki, a damy – ko-
chanków. Ale nie jego matka... Jego własnej, rodzonej
matce nie wolno było postąpić tak bezwstydnie, tak
nikczemnie wobec męża, który ją przecież uwielbiał.
A zresztą... Nawet gdyby wtedy nie usłyszał tamtej
rozmowy, i tak by kiedyś doszedł, że Hanna nie jest
jego rodzoną siostrą. Wystarczyło na nią spojrzeć.
Owszem, nawet w rodzinach, w których podobień-
stwo rodzinne jest bardzo silne, zdarza się czasami
jakiś wyjątek. Ale Hanna była zupełnie inna, nie było
w niej najmniejszego podobieństwa ani do Roberta, ani
do nikogo z rodziny. Robert zastanawiał się czasami,
kimże mógł być ów mężczyzna, który dał życie Han-
nie. Zastanawiał się jednak na próżno. Matka, nieutu-
lona w żalu po stracie męża, nigdy potem, już jako
wdowa, nie okazywała najmniejszej nawet skłonności
do żadnego dżentelmena. I nikt nigdy niczego nie
kwestionował. Bo i jakież można było mieć wątpli-
wości? Wszyscy wiedzieli, że Charlotte, wyruszając
w podróż do Szkocji, nosiła już pod sercem dziecko
męża. Tam powiła Hannę i po kilku tygodniach
zjechała z maleństwem do Gillingdon Park.
A Robert wątpliwości miał i nie mógł przeboleć, że
matka nigdy nie próbowała powiedzieć mu prawdy.
27
Skandaliczne zaloty
Nigdy, nawet kiedy dorósł i był w stanie wiele zro-
zumieć i przebaczyć jej chwilę słabości. Ale matka
milczała uparcie, nawet wtedy, gdy zjechał do domu po
raz ostatni, już jako mężczyzna dwudziestopięcioletni.
I wtedy to postanowił, że więcej do Gillingdon Park
przyjeżdżać nie będzie.
Nie dziwił się, że matka nie wysyła Hanny do
Londynu, choć szlachetnie urodzona Hanna Winthrop
miała święte prawo, aby zostać przedstawioną na
dworze, bywać w wielkim świecie i spośród odpo-
wiednich dżentelmenów wybrać sobie tego jednego,
z którym stworzy wzorowe stadło. Matka bała się, że
w Londynie, wśród obcych, ktoś nieżyczliwy mógłby
zacząć się zastanawiać. A dlaczegóż to Hanna
Winthrop tak niepodobna jest do reszty Winthropów?
I cóż by się stało, gdyby prawda wyszła na jaw? Czy
ludzie zwróciliby się przeciwko Hannie? Może i nie, bo
ktokolwiek przewinął się przez Gillingdon Park, na-
tychmiast śpieszył donieść Robertowi, że równie słod-
kiego stworzenia jak jego siostra w życiu nie widział.
Z drugiej jednak strony nie wiadomo, czy ludzie
pozostaliby życzliwi wobec dziewczyny, która była
owocem cudzołóstwa. A lady Winthrop zgrzeszyła,
gdy jej małżonek cierpiał straszliwie w ostatnich
tygodniach przed śmiercią.
Robert zerwał z matką wszelkie stosunki, odsunął
się też od siostry przyrodniej, widząc w niej żywy
dowód winy matki. Przykra sytuacja rodzinna odbiła
się na nim samym, stał się człowiekiem chłodnym,
zamkniętym w sobie. Przyjaciół miał niewielu, jednym
28
Gail Whitiker
z nich był pogodny, lekkomyślny James Stanford. Od
płci pięknej Robert nie stronił, przeżył niejedną miłost-
kę, na ogół z kobietami starszymi od siebie. Nigdy
jednak nie była to miłość, tylko zaspokojenie potrzeb
cielesnych. Damy musiały na to przystać, mniej lub
bardziej chętnie, wiadomo było bowiem, że lord
Winthrop swoim sercem nie podzieli się z nikim.
A przecież on to serce miał. I teraz, kiedy stał
samotnie w prawie już ciemnym, cichym gabinecie,
poczuł żal, głęboki żal. Lady Winthrop umarła. Umarła
jego matka. Czuła, kochająca, najlepsza z matek, do
której biegł jak na skrzydłach. Dopóki nie dowiedział
się o jej grzechu...
Za późno, aby pytać, coś wyjaśniać. Za późno.
Trzeba stłumić żal i żyć dalej, myśląc o nowych
obowiązkach. Po śmierci ojca Robert został wicehrabią,
a po śmierci matki – panem Gillingdon Park. I zdawał
sobie sprawę, że z tytułem i majątkiem wiąże się
wielka odpowiedzialność, odpowiedzialność również
za los pozostałych członków rodziny. Powinien o nich
dbać, powinien wyjaśnić wszelkie kwestie, a więc ma
również obowiązek powiedzieć Hannie prawdę, jakże
gorzką prawdę. Czy jednak znajdzie w sobie dość siły,
aby Bogu ducha winnej dziewczynie wyjawić nagle, że
zrodziła się z grzechu i chyba nikt z żywych nie wie,
kim był jej ojciec?
Stangret nie zatrzymał jeszcze koni, a Robert już
otwierał drzwi powozu. Lekko zeskoczył na ziemię
i znieruchomiał nagle, zapatrzony na dom rodzinny,
29
Skandaliczne zaloty
który po raz pierwszy od lat tylu ukazał mu się w całej
krasie. Dom bardzo piękny, z kamienia koloru miodu,
złoconego teraz promieniami zachodzącego słońca,
trwał dumnie wśród pastwisk, porosłych soczystą
trawą i pól rozległych, ciągnących się po gęsty las. Był
to dom stary, ale nie zniszczony, rozłożysty, ale
niezbyt ogromny, dostatecznie jednak obszerny, aby
zaofiarować pokoje dla pokaźnej liczby gości. Przed
rezydencją ciągnęły się pięknie utrzymane ogrody, ze
stawami i fontanną, budynki gospodarcze dyskretnie
ukryto za domem, w odpowiedniej odległości. I ta
cisza, słodka, uspokajająca, pełna zapachów... Robert
zamknął oczy i wciągnął głęboko w płuca czyste,
wiejskie powietrze. Zapomniał już, jak pięknie jest tu,
w Gillingdon Park...
– Witaj w domu, Robercie!
Spojrzał w górę, skąd dobiegał dźwięczny, melodyj-
ny głos. Na szczycie schodów ujrzał... zjawisko. Postać
w czerni, nieskończenie smukłą, nieskończenie wy-
tworną....
– Hanno? To ty?
– Naturalnie, że to ja – odparła z miłym uśmiechem.
– Nie poznajesz własnej siostry?
Nie, nie poznawał. Gdzie podział się tamten nie-
śmiały podlotek, który podczas rozmowy wzrok miał
zawsze wbity w ziemię? Od kiedy rumiane policzki
nabrały barwy alabastru, a głos, niepewny, zadyszany,
nauczył się rozbrzmiewać jak muzyka?
– Usłyszałam, że powóz podjeżdża, chciałam ciebie
pierwsza powitać. Czy dobrą miałeś podróż, Robercie?
30
Gail Whitiker
– O, tak! Dziękuję.
Wchodził po schodach powoli, nie odrywając od niej
oczu. Pamiętał, że zawsze była wysoka, teraz zauwa-
żył, jak zgrabna jest i wytworna, w jak wdzięcznej stoi
pozie. Widział już połyskujące loki, bardzo ciemne
w porównaniu z alabastrową twarzą, i oczy, jak dwa
kawałeczki nieba, ukryte w czarnych rzęsach. Kiedy
stanął przed nią i spojrzał z góry na jej twarz, te rzęsy
wydały mu się nagle dziwaczne, za długie, zupełnie
niepotrzebnie rzucające cień na policzki, które były
nieprawdopodobnie jasne i gładkie....
– Nie musiałaś wychodzić mi na powitanie.
– Ja... ja chciałam to zrobić. Bardzo długo ciebie tu
nie było, Robercie.
W jej głosie nie było wyrzutu, jedynie zadrżał lekko,
i Robert znalazł się nagle w sytuacji dla siebie nie-
zwyczajnej. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Hanna,
prawdopodobnie biorąc jego milczenie za oznakę znie-
cierpliwienia, odwróciła się szybko i ruszyła ku
drzwiom. Podążył za nią, z uczuciem bardzo niemiłym.
Jakby kopnął bezbronne szczenię...
– Witam, panie Mudd – powiedział uprzejmie,
podając kamerdynerowi swój kapelusz.
– Witam waszą lordowską mość i pozwalam sobie
w imieniu całej służby złożyć wyrazy głębokiego
współczucia. Pani wicehrabina była dla nas bardzo
dobrą panią, ogromnie bolejemy z powodu jej śmierci.
– Dziękuję, Mudd – odparł Robert, ściągając rękawi-
czki z miękkiej skóry. – Czy poczyniono stosowne
przygotowania do pogrzebu?
31
Skandaliczne zaloty
Z tym pytaniem powinien był zwrócić się do Hanny,
kamerdyner jednak, dobrze wyszkolony, nie okazał
żadnego zdziwienia.
– Tak, milordzie.
– Poleciłam ustawić trumnę w błękitnym salonie, to
był ulubiony pokój mamy – odezwała się Hanna. Jej
miły, spokojny głos świadczył, że nie czuje się urażona.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu,
Robercie.
– Nie mam – odparł sucho Robert. – Nie uzurpuję
sobie prawa do wiedzy o tym, co lubiła nasza matka,
a czego nie.
Wcale nie chciał, żeby jego głos zabrzmiał tak oschle,
pragnął być miły i ustępliwy, a wychodziło zupełnie
inaczej. Czyżby to nowe wcielenie jego siostry przyrod-
niej tak całkowicie zbiło go z tropu?
– Czy przygotowano dla mnie te same pokoje, co
ostatnim razem? – spytał jeszcze bardziej szorstkim
głosem niż poprzednio.
Hanna skwapliwie skinęła głowa i wtedy nareszcie
udało mu się uśmiechnąć.
– To dobrze. Potrzebuję kilka minut, żeby się od-
świeżyć, potem prosiłbym o tacę do pokoju.
– Dlaczego do pokoju, Robercie? Miałam nadzieję,
że obiad zjemy razem, moglibyśmy porozmawiać...
– Obiad? Przecież już prawie szósta.
– Mama wolała jadać później, inaczej, niż jest to
przyjęte na wsi. Ja nie widziałam powodu, żeby
cokolwiek zmieniać, zwłaszcza dzisiaj. A ty po po-
dróży powinieneś zjeść coś ciepłego.
32
Gail Whitiker
Ta zwyczajna troska pani domu nie powinna go
zaskakiwać. A jednak – zaskoczyła.
– Dziękuję, Hanno, z przyjemnością zasiądę z tobą
do stołu. A porozmawiać musimy, jest wiele kwestii,
które wymagają omówienia.
– Proszę więc, Robercie, kiedy będziesz gotowy,
zejdź do jadalnego.
Jeszcze raz skinęła głową, uśmiechnęła się i ruszyła
schodami na górę. A on patrzył jak urzeczony. Porusza-
ła się tak pięknie, z gracją niebywałą, i tak dystyn-
gowanie, jak przystało na szlachetnie urodzoną damę.
Do kroćset! A czymże ona była, jak nie damą? Damą
w każdym calu, tak ją wychowano pod bacznym
okiem lady Winthrop, która jedynie nie zdążyła wpro-
wadzić córki w świat londyńskich salonów. Ale Robert
świetnie potrafił wyobrazić sobie, jak zawrzałoby
w tych salonach, gdyby pojawiła się tam piękna
Hanna.
Nagle zorientował się, że kamerdyner czeka na jego
polecenia. Tak. Teraz pan Mudd i sprawy bieżące
powinny zaprzątać jego głowę. Na rozmyślania o sio-
strze i rozmowy z nią czas się jeszcze znajdzie. Przecież
Hanna nigdzie nie wyjeżdża. Jeszcze nie.
Hanna, po rozmowie z Robertem, schroniła się na
chwilę w zielonym salonie. Określenie jej stanu ducha
jako chwilowe przygnębienie byłoby nader łagodne.
Była przybita. Starszy brat, chłodny i zdystansowany,
zachował się tak, że właściwie mogłaby zarzucić mu
nieuprzejmość. Nie złożyli sobie nawzajem kondolencji,
33
Skandaliczne zaloty
nie zapytał jej, jak to wszystko zniosła, nie starczyło
mu nawet taktu, aby o przygotowania do pogrzebu
zapytać ją, a nie kamerdynera.
A przecież wygląda jak prawdziwy dżentelmen.
Eleganckie ubranie na pewno wyszło spod ręki najlep-
szych londyńskich krawców, a błyszczące buty służący
glansował chyba całą godzinę. I ten brat, tak niemiły,
był dżentelmenem bardzo przystojnym. Smagła twarz
o szlachetnych rysach, włosy gęste, ciemne, pięknie
falujące, i te oczy, też ciemne, o spojrzeniu intensyw-
nym... Lord Winthrop na pewno podoba się wszystkim
damom...
Nonsens! Jak można zwracać uwagę na takie rzeczy.
Przecież ten mężczyzna jest jej bratem, obcym, dale-
kim, a jednak bratem. A ponieważ nie okazał ani cienia
życzliwości, tym bardziej była zadowolona, że niczego
jej zarzucić nie można. Poleciła przygotować dla niego
te same pokoje, które zajmował osiem lat temu,
a w całym domu aż lśniło. A tak! Niech Robert nie
myśli, że ona nie potrafi wzorowo poprowadzić domu.
Kazała szorować, pucować, froterować, nikt zresztą
nie marudził, nie zrzędził, każdy z chęcią zajął się
robotą, aby oderwać się od smutnych myśli. Wszyscy
byli bardzo przybici śmiercią wicehrabiny, szczególnie
starsi służący, którzy pracowali w Gillingdon Park od
wielu, wielu lat.
O matce Hanna myślała bez przerwy. Jej serce było
pełne bólu, i jeszcze – niedowierzania. Spoglądała
w stronę schodów z nadzieją, że za chwilę na ich
szczycie ukaże się drobna postać starszej pani. Na-
34
Gail Whitiker
słuchiwała, czy z salonu nie dobiega uroczy śmiech, czy
nie biec i nie pytać, a cóż to tak rozbawiło mamę...
I znów ta straszna, rozdzierająca świadomość. Już
nigdy nikt nie będzie spoglądał na Hannę z taką
czułością, nie posłucha jej zwierzeń tak uważnie. Nie
będzie wspólnych godzin przy muzyce, spacerów
wśród kwiatów...
Hanna otarła łzę. Każdy rozpacza po śmierci rodzi-
ców, ale ona poniosła stratę nadzwyczaj bolesną.
Z matką łączyła ją szczególna zażyłość, przecież nie-
mal wszystkie młode kobiety w wieku Hanny dawno
były już zamężne, zajęte własnym potomstwem.
A Hanna nadal mieszkała z matką w Gillingdon Park.
Ich życie towarzyskie nie było szczególnie bogate,
bywały u zaprzyjaźnionych rodzin w sąsiedztwie,
przyjmowały też u siebie, czasami oglądały występy
wędrownych trup komediantów. Ten świat na pewno
był o wiele uboższy w rozrywki niż Londyn, ale Hanna
nigdy nie czuła się nieszczęśliwa. Jej życie było spokoj-
ne, uładzone, nie brakło w nim chwil radosnych
i pięknych, a matka kochała ją tak czule... Jakżeż mogła
żałować choć jednej minuty, jaką spędziły razem?
Mogła tylko czuć straszliwy ból, że to wszystko
odeszło bezpowrotnie. I niepewność. Przecież nowy
właściciel Gillingdon Park ma prawo w każdej chwili
wyprosić Hannę z domu, w którym spędziła całe swoje
życie.
Jej wzrok poszukał na ścianie portretu brata. Robert
jako ośmioletni chłopczyk. Ukochany obraz matki, nie
pozwoliła powiesić go w galerii. Chciała, aby zawisł
35
Skandaliczne zaloty
tutaj, w jednym z jej ulubionych pokoi, gdzie mogła
spoglądać na niego niemal codziennie. Na portret
Roberta, kiedy był jeszcze jej małym synkiem, dziec-
kiem wesołym i bardzo kochanym. Jakżeż trudno
pojąć, że z tego roześmianego malca wyrósł taki
sztywny, prawie odpychający dżentelmen. W spoj-
rzeniu, jakim obdarzył Hannę na powitanie, nie było
cienia uśmiechu, choć w jego oczach mignęło coś, co
dodawało jej nieco otuchy. Zdumienie, które łatwo
sobie wytłumaczyć. Przecież Robert zachował w pa-
mięci obraz nieśmiałego, niezręcznego podlotka, i za-
pewne nie oczekiwał, że jego siostra wydorośleje w taki
właśnie sposób.
No, cóż... Hanna wstała i zaczęła przechadzać się po
pokoju. Ona sama tę zmianę uzmysłowiła sobie bardzo
namacalnie kilka miesięcy temu, na wieczorku tanecz-
nym u pani Branksmuir. Nałożyła wtedy jedną z no-
wych sukni, z jasnożółtego muślinu, ozdobioną koron-
kowymi wstawkami, a jej ciemne loki Sara upięła
zupełnie inaczej i ozdobiła pięknym grzebieniem, wy-
sadzanym drogimi kamieniami. Lady Winthrop chwa-
liła nowe uczesanie, mówiła, że jest bardziej stosowne
dla panny w wieku Hanny. Zmieniony wygląd Hanny
zapewne zdumiał młodych dżentelmenów, którzy
tłumnie przybyli na wieczorek, zdumiał i musiał przy-
paść do gustu, skoro tłoczyli się wokół niej, przepycha-
li, każdy z nich pragnął jej usłużyć, przynieść jakiś
napój, którym piękna panna Winthrop mogłaby ugasić
pragnienie. Nawet biedny pan Twickenham, choć już
oficjalny narzeczony panny Frances Branksmuir, zer-
36
Gail Whitiker
kał na nią co chwila, a podczas krótkiej rozmowy
zdawał się być czymś bardzo speszony. Opowiadała
o tym matce, kiedy wieczorem wracały powozem do
domu. Lady Winthrop śmiała się tylko i tłumaczyła, że
zachowanie panów było bardzo naturalne, oni po
prostu po raz pierwszy spojrzeli na Hannę jak na
elegancką młodą damę i znaleźli ją bardzo... powabną.
Hanna, naturalnie, wydęła wargi i oświadczyła, że
wszyscy ci panowie są po prostu niemądrzy. Wcale nie
uważała, że ta zmiana jest aż tak wielka. Owszem,
dzięki lekcjom tańca i dobrych manier jej ruchy stały
się płynne, pełne gracji, a obejście wdzięczne i łagodne.
Nowa suknia była śliczna, uczesanie bardzo twarzowe,
ale to nie znaczy, że raptem i ona sama stała się
zupełnie inną osobą. Dopiero po powrocie do domu,
kiedy spojrzała w lustro... Ta dama, z dumnie unie-
sioną głową, spowita w obłok żółtego muślinu...
Wzrok pewny siebie, cera jak z alabastru... O, tak, ta
dama w niczym nie przypominała chudego podlotka,
rumieniącego się z byle powodu.
Jeszcze raz spojrzała na portret brata. Tak, to zapew-
ne ta właśnie zmiana w jej powierzchowności za-
skoczyła Roberta i pragnąc to ukryć, był taki sztywny,
oficjalny. Chociaż... Robert w stosunku do niej nigdy
nie zachowywał się inaczej, nigdy nie starał się jej
polubić, przeciwnie, zawsze wyczuwała w nim lekką
niechęć. Z drugiej jednak strony... Może osądza go zbyt
surowo? Bo i cóż tak naprawdę ona wie o nim? Dzieliła
ich duża różnica wieku, a w ciągu całego życia widzieli
się zaledwie kilkanaście razy. Jednak ta obecna sytuacja
37
Skandaliczne zaloty
jest bardzo przykra, jest wręcz przygnębiająca. Jak
można odmawiać choć odrobiny życzliwości własnej
siostrze, rodzonej siostrze...
W czasie gdy Hanna schroniła się w zielonym
salonie, w innym salonie, błękitnym, lord Winthrop
żegnał się ze swoją matką. Podchodząc do trumny, czuł
w sobie złość i pogardę, kiedy jednak spojrzał na kruchą
postać w tej ostatniej pościeli z białego atłasu... Boże
przenajświętszy, czy to jego matka? Zwiędła, siwa
i jakby dwa razy mniejsza. A kiedyś była to piękna,
tryskająca życiem kobieta. I taka kochająca. Pamiętał
swoje radosne dzieciństwo, pamiętał, jak często brała
go na ręce, nawet kiedy był już sporym chłopczykiem,
tuliła do siebie i szeptała mu do ucha, że jest jej
skarbem, szczęściem największym.
Ostrożnie dotknął zapadniętego policzka. Skóra była
zimna, biała i przeźroczysta jak pergamin, ale na
drobnej chudej twarzy nie widać było śladów cier-
pienia. Mój Boże, to naprawdę jest twarz jego matki...
I nagle poczuł w sercu ból straszny, rozdzierający.
I gdzież teraz jest jej dusza? Czy wyzwolona i szczę-
śliwa uleciała do nieba, aby połączyć się z duszą męża?
A może Bóg sprawiedliwy odesłał ją do piekła, żeby
tam płaciła za swój zły uczynek, płaciła w nieskoń-
czoność... Och, nie! Bóg jest sprawiedliwy, ale i miłosie-
rny. Na pewno zmiłował się nad jej duszą i pozwolił jej
pójść do czyśćca. Spłaci tam wszystkie swoje długi
i pójdzie do nieba.
Robert jeszcze raz dotknął zimnego policzka matki.
38
Gail Whitiker
A może było inaczej, może się mylił? Przecież mogło
być tak, że matka pokochała innego, a ojciec, złożony
chorobą, udawał, że nie wie o niczym, bo pragnął, aby
jego ukochana żona zaznała chociaż kilka chwil szczęś-
cia? I jeśli tak było, to syn nie ma prawa jej osądzać.
Któż zresztą wie, co tak naprawdę zdarzyło się przed
ponad dwudziestu laty?
– Żegnaj, matko – szepnął i pochyliwszy się nad
trumną, ucałował zimne czoło. – Śpij w pokoju. I niech
Bóg ci przebaczy wszystkie grzechy i przewinienia.
Jeśli je popełniałaś, matko...
Długie chwile ciszy w pokoju jadalnym stawały się
coraz bardziej krępujące. Hanna starała się zabawiać
Roberta rozmową, poważną, zważywszy na smutne
okoliczności, ale też i w miarę swobodną. Na Boga,
przecież byli rodzeństwem! Ale jej wysiłki szły na
marne. Starszy brat, zajęty swymi myślami, odpowia-
dał tylko na pytania, bardzo lakonicznie, i wcale nie
poruszył żadnych ważnych kwestii, o których sam
przecież wspomniał. Obiad upłynął w atmosferze
niemiłej, więc kiedy tylko nadeszła chwila stosowna,
Hanna z ulgą podniosła się z krzesła.
– Pozwolisz, że się oddalę, Robercie. To był ciężki
dzień dla nas wszystkich, a jutrzejszy też nie będzie
wcale lepszy.
Spojrzał na nią półprzytomnie, jakby wracał do
rzeczywistości.
– Słucham? Ależ tak, tak, Hanno – rzekł pośpiesznie,
zrywając się z krzesła. – Życzę ci dobrej nocy, Hanno.
39
Skandaliczne zaloty
Już w progu usłyszała nagle:
– Hanno?
– Słucham?
– Proszę, wybacz, wiem, że nie byłem miłym towa-
rzyszem przy stole. Ty starałaś się zabawić mnie
rozmową, a ja... Proszę, nie czuj do mnie urazy, Hanno.
Była zadowolona, że zauważył jej starania, ale urazy
wcale nie miała zamiaru tak szybko zapomnieć.
– Zauważyłam, że myślami byłeś daleko. A poza
tym... wcale nie jestem zaskoczona, że trudno nam
konwersować ze sobą. Tak zawsze jest podczas pierw-
szego spotkania ludzi obcych. A my przecież wcale się
nie znamy, Robercie.
– Tym niemniej, proszę, wybacz mi moją nieuprzej-
mość.
Powiedział to lekko, gładko, jak prawdziwy dżentel-
men wyuczony uprzejmości. I nie słychać było w tonie
jego głosu ani odrobiny żalu, że z rodzoną siostrą
porozmawiał jeszcze mniej niż z obcą damą.
– Naturalnie, że wybaczam ci, Robercie – odparła
równie gładko. – Choć nie ma potrzeby, abyś prze-
praszał mnie za cokolwiek. Jesteś w swoim domu,
możesz więc zachowywać się tak, jak jest ci to na rękę.
– W swoim domu – powtórzył cicho i uśmiechnął
się dziwnie niewesoło. – A tak, nie zapominam, że nie
jestem tu już gościem. Ani matki, ani twoim...
Jego spojrzenie było bardzo wymowne i policzki
Hanny w jednej sekundzie pokrył ciemny rumieniec.
– Nie obawiaj się, Robercie – oświadczyła chłodno.
– Nie ukrywam, że trudno mi o Gillingdon Park myśleć
40
Gail Whitiker
inaczej niż jak o rodzinnym domu, jestem jednak
w pełni świadoma, że panią tego domu zostanie twoja
żona. A powiedz mi, Robercie, czy kontaktowałeś się
z panem Haberfordem? Nie wiesz, kiedy zamierza tu
przyjechać?
– Dokładnie nie wiem, ale z pewnością zjawi się tu
jutro. A
` propos spraw poważnych... Hanno? Wiesz
może, jaka była ostatnia wola matki?
– Ja? A skądże miałabym to wiedzieć?
– Myślałem, że rozmawiałyście o tym.
Znów insynuacja, i znów jakże nieprzyjemna.
– Nie, Robercie – odparła twardym głosem. – Nie
było żadnego powodu, żebym rozmawiała z mamą na
ten temat. Zdawałam sobie sprawę, że podupada na
zdrowiu, nie spodziewałam się jednak, że ona...
Głos Hanny załamał się, a w niebieskich oczach
pojawiły się łzy.
– Wybacz, Hanno – powiedział Robert pospiesznie,
ale jego twarz i głos nie wyrażały żadnych uczuć.
– Pisałaś jednak, że matkę trapią ataki kaszlu i doktor
się martwi, że matka jest coraz słabsza. A śmiem
twierdzić, że znałem matkę wystarczająco, aby podej-
rzewać, że ona sama przeczuwała nadchodzącą śmierć.
Trudno o uwagę bardziej obcesową. Na szczęście,
sztuką panowania nad sobą Hanna władała już w do-
statecznym stopniu, aby stłumić jęk i powściągnąć
swój gniew.
– Zapewniam cię, Robercie, że mama żadnej roz-
mowy na ten temat ze mną nie prowadziła. A w jej
testamencie najbardziej interesowałyby mnie zapisy
41
Skandaliczne zaloty
dla służby. Ci ludzie nie są pewni swojej przyszłości,
szczególnie osoby w podeszłym wieku, chociażby
Sally, która po śmierci mamy nie ma już określonych
obowiązków.
– Jestem pewien, że matka ją zabezpieczyła. I na
pewno zrobiła odpowiedni zapis dla ciebie.
– Dla mnie? Nie, Robercie. Tylko ty jesteś dziedzi-
cem i wszystko należy do ciebie. A ja... Jeśli cokolwiek
bym chciała, to tylko kilka drobnych przedmiotów,
drogich memu sercu. A posiadłość, majątek? Och,
Robercie, nawet gdyby mama zapisała mi wszystko,
i tak bym ci oddała. Cóż to ma za znaczenie, skoro jej
już tutaj nie ma...
Jej błękitne, lśniące od łez oczy rozpaczliwie szukały
w jego kamiennej twarzy choćby najmniejszego śladu
żalu, jakiegoś wzruszenia...
– Robercie, ja tego pojąć nie mogę... Byłeś jej jedy-
nym synem. Czymże ona zasłużyła sobie na tyle
niechęci z twojej strony? Dlaczego ty jej nie kochałeś,
Robercie?
W nieruchomej twarzy drgnął jakiś mięsień, ale
odpowiedź była... niewybaczalna.
– Moja miłość była jej niepotrzebna. Miała przecież
ciebie, Hanno.
Te słowa wymówił głosem bardzo spokojnym, a jej
zdawało się, że krzyknął.
– A tak, byłam zawsze przy niej – powiedziała
głosem nabrzmiałym od łez. – I ośmielam się powie-
dzieć, że to dobrze. Chwała Bogu, że tak było.
Odwróciła się i wyszła z pokoju, posyłając w duchu
42
Gail Whitiker
swego brata i jego lodowate supozycje do miejsca
o wiele cieplejszego niż pokój jadalny w Gillingdon
Park.
Niech idzie do diabła! Do samego piekła...
43
Skandaliczne zaloty