FRID INGULSLAD
DZIEWCZYNA NA MOŚCIE
Saga Wiatr Nadziei
część 10
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, luty 1906 roku
Elise odwróciła się do pieca plecami do chłopców, by ukryć targające nią uczucia.
Kim była kobieta, która przyszła po Emanuela? Co miał na myśli, gdy oparty czołem o
ścianę, mamrotał pod nosem: „Boże drogi, stało się to, czego się obawiałem”? Chyba chodzi
o coś poważnego, skoro „wyglądał bardzo dziwnie”, jak to określił Peder, a potem wyszedł.
Elise wzięła się w garść i nakazała chłopcom:
- Poskładajcie podręczniki i do spania!
- Już? - Kristian posłał jej zdumione spojrzenie. - Dopiero co zacząłem rachunki.
- Trudno. Wstaniesz jutro wcześniej, gdy tylko cię obudzę, i dokończysz. Późno już.
Jesteście zmęczeni, wszyscy trzej.
Wstali niechętnie, ale posłuchali polecenia Elise.
Ona tymczasem wyjęła z kołyski Hugo, który się właśnie obudził, a ponieważ nie
musiał się dopominać o uwagę głośnym krzykiem, gaworzył sobie wesoło. Pośpiesznie
weszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Usiadła na brzegu łóżka i przyłożywszy Hugo
do piersi, popatrzyła w okno zamyślona. Co się stało? Gdzie jest Emanuel i co go tak
wytrąciło z równowagi?
Zrobiło jej się niedobrze, bo nagle nabrała pewności, że ma to jakiś związek z Signe.
Czyżby pojawili się jej rodzice i dowiedzieli się, że ojcem dziecka, którego oczekuje, jest
Emanuel? Może zażądali, by poczuł się do odpowiedzialności? Serce zabiło jej mocniej. Jak
Emanuel temu podoła? Póki ona nie zacznie dorabiać szyciem, musi ze swej marnej pensji
utrzymać ich sześcioro. Niepojęte, by dodatkowo łożył jeszcze na Signe i jej dziecko.
Rozległo się pukanie i Peder wsunął głowę przez uchylone drzwi.
- Coś się stało, Elise? - zapytał i popatrzył na nią zatroskany swoimi ufnymi
niebieskimi oczami.
Zaprzeczyła, zmuszając się do uśmiechu.
- Jestem po prostu zmęczona, Peder. Chyba też się położę, chociaż właściwie
powinnam usiąść do szycia.
Tak bardzo pragnęłaby opowiedzieć mu o cudzie, jaki spotkał Annę, ale przecież nie
mogła przekazać takiej radosnej nowiny, gdy zbierało jej się na płacz. Lepiej już udawać
zmęczenie.
- Od jutra zacznę ci więcej pomagać, Elise. Słowo honoru. Jeśli tylko obudzisz mnie
trochę wcześniej, przyniosę wody i drewna.
- Bardzo ci dziękuję, Peder. Jesteś dobrym chłopcem. Idź już do łóżka, a ja za chwilę,
jak tylko nakarmię i przewinę Hugo, przyjdę odmówić z wami pacierz.
Hugo wydawał się zadowolony i śpiący, kiedy go ułożyła z powrotem w kołysce.
Pewnie szybko zaśnie. Starając się ukryć zdenerwowanie, uklęknęła przy łóżku chłopców.
Ciasno im spać tu we trójkę, pomyślała. Lepiej by było ich przenieść do sypialni. A ja z
Emanuelem moglibyśmy spać w salonie, tak jak wtedy, gdy jeszcze mieszkała z nami mama.
Złożywszy dłonie, modliła się głośno: „Zamykam już oczy, mój Ojcze w niebiosach.
Chroń mnie od grzechu, trosk i niebezpieczeństw. I niech mnie nocą strzeże Anioł Stróż,
który szedł za mną krok w krok za dnia. Amen”.
Peder i Kristian odmówili modlitwę wraz z nią, ale Evert leżał milczący. Nie był
przyzwyczajony do wieczornego pacierza.
- Po co to właściwie mówisz, Elise? - zapytał zdziwiony.
- Żeby Bóg nas pilnował - wyprzedził ją z odpowiedzią Peder. Elise potwierdziła
skinięciem, pocałowała każdego z nich na dobranoc i zgasiła lampę.
W sypialni jednak zostawiła zapaloną świecę i leżąc w łóżku, wpatrywała się
nieruchomo w sufit. Tak się martwiła o Emanuela, że całkiem przygasła w niej radość z tego,
co przydarzyło się Annie.
Godziny wlokły się niemiłosiernie, a on nie wracał. Dlaczego?
A może powinna wyjść go poszukać? Ale przecież skoro ktoś po niego przyszedł, to
znaczy, że nie był sam. Zapewne zasiedział się u Carlsenów. Może razem z rodzicami Signe?
Ojciec dziewczyny pewnie nie szczędził mu pretensji.
Że też coś takiego przydarzyło się Emanuelowi, który tak się starał postępować jak
należy, pomagać ludziom w potrzebie i żyć jak przystało na chrześcijanina! Na pewno
odczuwał palący wstyd. Gdyby tylko wierzyła, że zdradził ją jeden jedyny raz, szczerze by
mu współczuła. Wyobraziła sobie kłopotliwą sytuację, w jakiej się znalazł, gdy musiał stanąć
twarzą w twarz z ojcem Signe i przyznać się do swego występku.
Ale jeśli to prawda, że ich romans trwał przez dłuższy czas...
Pokręciła głową, nic z tego nie rozumiejąc. To wszystko zupełnie nie pasowało do
tego Emanuela, którego znała i pokochała. On nie mógłby wielokrotnie sypiać z inną kobietą,
nie odczuwając z tego powodu wyrzutów sumienia.
Wydawało jej się, że minęła wieczność. Przewracała się niespokojnie z boku na bok,
gdy wreszcie usłyszała, że Emanuel wchodzi do domu. Po chwili wśliznął się cicho do
sypialni.
Usiadła i popatrzyła na niego w milczeniu.
Podszedł do niej, osunął się na krawędź łóżka i przytulił się do niej jak dziecko
szukające pociechy.
- Coś się stało, Elise - odezwał się nieszczęśliwym głosem. Kiwnęła i pogłaskała go
po głowie.
- Wiem - rzekła. - Chłopcy mi mówili, że przyszła po ciebie jakaś pani. Słyszeli, jak
wymamrotałeś, że stało się to, czego tak się obawiałeś.
Pokiwał głową, wciąż przytulony do niej.
- Przyjechali rodzice Signe?
- Nie - zaprzeczył. - Moi rodzice, mama i ojciec.
- Twoi rodzice? - powtórzyła Elise i jęknęła z niedowierzaniem.
- Karolinę wygadała wszystko Carlsenom, a ci posłali natychmiast telegram do
Ringstad i poprosili rodziców, by przyjechali. Signe dała Karolinę do zrozumienia, że
wziąłem ją gwałtem, co dla Karolinę było ciosem. Nie mogła znieść, że tak skutecznie
opierałem się jej wdziękom, a uległem urokowi innej. Zraniło ją to bardziej niż moje
małżeństwo z tobą, bo wciąż jest przekonana, że poślubiłem cię wyłącznie z powodu
szlachetnych ideałów, jakie we mnie zasiała Armia Zbawienia. Nie sądzę, by Karolinę
współczuła Signe, na to jest zbyt wielką egoistką. Gdy tylko się dowiedziała prawdy, miała w
głowie tylko jedno: zemstę. Czekała na stosowny moment, by opowiedzieć rodzicom, jaki ze
mnie potwór i jak bardzo się pomylili co do mojej osoby. Carlsenowie są wściekli i nie chcą
mnie widzieć na oczy, a mama i ojciec oświadczyli, że mnie wydziedziczą. Twierdzą, że
przyniosłem wstyd całej rodzinie, skalałem jej dobre imię i zbrukałem szanowane nazwisko
Ringstad.
Elise pogłaskała go po włosach.
- Biedaku, to musiało być straszne. Jestem jednak pewna, że zmienią zdanie, gdy
tylko otrząsną się z szoku.
- Jeszcze nie słyszałaś najgorszego - wydobył z siebie z wyraźnym z trudem.
- A jest coś jeszcze?
- Karolinę oznajmiła, że odnosi wrażenie, iż Hugo nie jest moim synem.
Elise wydała z siebie przeciągły jęk.
- A skąd ona może to wiedzieć?
- Powiedziała, że z wiarygodnego źródła. Podobno zaszłaś w ciążę z pijanym
bezrobotnym, gdy twój narzeczony siedział w więzieniu, a ja, żeby wybawić cię z kłopotów,
zaproponowałem ci małżeństwo. Ojciec, patrząc mi prosto w oczy, zażądał szczerej od-
powiedzi. Nie byłem w stanie mu skłamać, Elise. Bardzo mi przykro z tego powodu.
Zapadła cisza.
- A więc teraz już wiedzą, że Hugo nie jest ich wnukiem - odezwała się bezbarwnym
głosem. Ogarnęła ją rezygnacja. Nie była ani zła, ani smutna, czuła jedynie pustkę. Wszystkie
ich zabiegi, by dać Hugo dobry dom, chłopcom poczucie bezpieczeństwa, a mamie
oszczędzić wstydu, okazały się daremne. Wszystko to na nic.
To kara za to, że wszystkich oszukaliśmy, pomyślała nagle. Minęły zaledwie dwa dni
od chrzcin, które nigdy nie powinny się odbyć.
- Dlaczego tak bardzo się upierałeś, by pośpiesznie ochrzcić Hugo? - odezwała się z
wyrzutem, bo w głębi serca miała do niego o to żal.
- Właśnie dlatego. Obawiałem się, że dojdzie do takiej sytuacji. Próbowałem cię
uspokoić, udając, że ufam Karolinę, ale tak naprawdę byłem bardzo niespokojny, bo dobrze
ją znam i wiem, że nie jest ani wyrozumiała, ani miła. To zwyczajna egoistka, która nie liczy
się z nikim i myśli wyłącznie o sobie. Postanowiłem dopilnować tego, by Hugo otrzymał
moje imię i nazwisko rodowe, zanim mama i ojciec dowiedzą się o Signe. Pomyślałem też, że
z czasem o niej zapomną. Nie miałem jednak pojęcia, że Karolinę uknuła taki szatański plan.
Do głowy też mi nie wpadło, że zwęszyła naszą tajemnicę. W tej sytuacji tylko pogorszyłem
sprawę, nadając dziecku imię mojego ojca. Ojciec uznał to bowiem za kpinę z jego osoby, a
mama oświadczyła, że wolałaby umrzeć niż żyć z takim wstydem.
Elise nie była w stanie się odezwać. Ogarnęła ją dziwna niemoc. Myślała tylko, że
teraz mama i Hvalstad dowiedzą się o jej hańbie, a z czasem pewnie Anna, Torkild i pani
Thoresen. A potem już się rozejdzie to na całe Sagene, zwłaszcza gdy plotki zwietrzą pani
Evertsen, pani Albertsen i Magda ze sklepu kolonialnego na rogu. Usłyszą o tym koledzy z
klasy Kristiana i z klasy Pedera. Bracia popatrzą na nią wpierw z wyrzutem, a potem
posmutnieją. Wstyd przytłoczy ich wszystkich, ugną się pod nim jak pod nosidłami na wodę.
Tu, nad Aker, nie piętnowano dziewczyny, która urodziła dziecko, nie będąc mężatką. Nie
miano jednak litości nad kimś, kto kłamie i usiłuje udawać lepszego, niż jest w
rzeczywistości. Tego tu nie wybaczano.
- Powiedz coś, Elise - odezwał się zdruzgotany.
- A cóż mam powiedzieć? Można było przewidzieć, że tak się stanie, zwłaszcza gdy
Signe zamieszkała u Carlsenów. - Poczuła znów, jak ogarnia ją rozgoryczenie. Wszystko to
wina Emanuela, pomyślała. Dlaczego pozwolił na to, by Signe została tu, w pobliżu?
Powinien ją odesłać gdzieś na wieś. Tyle lat służył w Armii Zbawienia, więc na pewno miał
odpowiednie kontakty. Gdyby pozbył się jej od razu, nigdy by do tego nie doszło.
- Nie wiedziałem, co mam z nią zrobić.
- Nie ma sensu teraz tego roztrząsać - westchnęła ciężko. - Co się stało, to się nie
odstanie. Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Skoro przyznałeś się swojemu ojcu,
że nie jesteś ojcem Hugo, runęło wszystko, co tak misternie budowaliśmy. Przyśpieszyłeś
chrzest, by zapewnić Hugo nazwisko rodowe, którego nie będzie się musiał wstydzić.
Zapewne myślałeś też o dworze. Wątpię jednak, by Hugo miał jakiekolwiek prawa do
dziedziczenia teraz, gdy twoi rodzice wiedzą, że nie jest on potomkiem Ringstadów.
- Póki nie podpiszę odpowiednich dokumentów stwierdzających, że Hugo nie jest
moim synem, nikt nie może tego udowodnić. Hugo wpisany jest w księgach kościelnych jako
wnuk mojego ojca. Ja jestem dziedzicem, a Hugo moim następcą. Właśnie to chciałem
zabezpieczyć, przyśpieszając termin chrztu. Czy pod względem prawnym to wystarczy, nie
wiem, ale gdybyśmy go nie ochrzcili minionej niedzieli, uroczystość ta wyglądałaby całkiem
inaczej, a moi rodzice na pewno nie wzięliby w niej udziału. Zresztą rozmawiałem z ojcem
bez świadków, więc nikt poza nim nie słyszał, co powiedziałem. Jeśli zechcę, wszystkiemu
zaprzeczę.
- Zdaje się, że powiedziałeś, iż rodzice chcą cię wydziedziczyć.
- Teraz tak mówią, ale wątpię, czy ojciec się na to zdobędzie i zdoła to przeprowadzić.
Na pewno nie zrobi tego, gdy usłyszy całą prawdę. Gdy dowie się, że wcale nie zgwałciłem
Signe, lecz ona sama była bardziej niż chętna, a ty nie zdradziłaś swojego narzeczonego,
tylko padłaś ofiarą gwałtu.
Zapadła między nimi cisza.
Odetchnął głęboko i drżącym głosem dodał:
- Wszystko psuję. Przysparzam kłopotów wszystkim, których kocham, nawet tobie.
Pogardzam sobą, Elise. Sądziłem, że mam silny charakter i jestem wierny zasadom,
tymczasem nagle okazało się, że to nieprawda. Bardzo boli, gdy człowiek traci szacunek dla
samego siebie.
- Domyślam się. Też się tego po tobie nie spodziewałam. Powtarzam jednak sobie, że
wszyscy jesteśmy grzesznikami, w ten czy inny sposób. Masz tyle wspaniałych cech,
Emanuelu. Zaoferowałeś mi małżeństwo, żeby ratować mnie, dziecko, mamę i chłopców
przed życiem w hańbie i ubóstwie. Mało kogo stać by było na taki gest. Zwłaszcza że
pochodzisz z zupełnie innego środowiska i stoisz o wiele wyżej w hierarchii społecznej. Z
naszego powodu porzuciłeś Armię Zbawienia i tym samym przestałeś na co dzień odczuwać
respekt, jakim darzono cię jako oficera Armii. Dla nas zamieszkałeś tu, w domku nad rzeką
wśród biedaków.
Znów zapadła między nimi cisza. Elise zmagała się z przykrymi myślami, pewną, że
Emanuel przeżywa podobne katusze. W końcu uznała, że musi uzyskać od niego odpowiedź
na to, co męczyło ją od początku, gdy tylko dowiedziała się o zdradzie męża.
- Nie poprzestaliście na tym jednym razie, prawda? Wzdrygnął się, a potem powoli
pokręcił głową.
Zabolało ją to bardziej, niż zrazu sądziła. W tej sytuacji Emanuel nie może się
tłumaczyć tym, że nie był całkiem trzeźwy, a potem żałował bardzo tego, co się stało.
Nagle ogarnęła ją wściekłość. Najchętniej cisnęłaby mu w twarz najgorsze
przekleństwa, wyrzuciła z siebie rozczarowanie i zazdrość. Ugryzła się jednak w język. Taka
już jest dola kobiet, pomyślała z goryczą. Zawsze muszą zrozumieć, znieść w pokorze i
cierpieć w milczeniu. Emanuel zaproponował jej małżeństwo, by ją ratować, więc niejeden
uzna, że jest usprawiedliwiony.
- Z pewnością i ty mną gardzisz - odezwał się nieszczęśliwym głosem.
- Nie wiem, czy to właściwe słowo. Nazwałabym to raczej rozczarowaniem.
Emanuel nie tylko mnie zawiódł, ale i okłamał, pomyślała, czując, że nie jest w stanie
się z tym pogodzić.
- Jak myślisz, czy jeszcze kiedyś może być między nami tak, jak było?
- Mam nadzieję.
- Ale nie jesteś pewna?
- Można kierować swoją wolą w wielu sprawach, ale nie uczuciami. Nadal jesteśmy
jednak małżeństwem i wiąże nas przysięga aż po kres naszych dni. Musimy się więc
postarać. Czy twoi rodzice pojechali już z powrotem do domu?
- Wydaje mi się, że wracają jutro wczesnym rankiem. Mieli przenocować w tym
znienawidzonym przez mamę hotelu.
- A Signe? Co z nią?
- Zamierzam udać się do tej Islandki jutro w czasie przerwy obiadowej i poprosić ją o
pomoc.
- Zdejmij ubranie i spróbuj zasnąć choć trochę. Za parę godzin rozlegną się fabryczne
syreny.
Posłusznie przebrał się w piżamę, żadne z nich jednak nie mogło zasnąć. Emanuel
przewracał się z boku na bok, a ona też nie zmrużyła oka. Równie dobrze mogliby snuć na
głos rozważania, zamiast samotnie bić się ze swymi myślami.
- Opowiemy o tym chłopcom, zanim dowiedzą się tego od obcych? - zapytała w
końcu.
- Nie, bardzo cię proszę, Elise, nic im na razie nie mów! Musimy sobie wszystko
dokładnie przemyśleć! Karoline nie utrzymuje przecież kontaktów z nikim, kto mieszka w
pobliżu nas, więc może plotka się nie rozejdzie.
Elise co prawda miała na ten temat swoje zdanie, ale nie wypowiedziała go na glos.
Nawet jeśli Karolinę nie wspomni o Hugo nikomu z mieszkańców dzielnicy nad rzeką, to
rozpowie o tym przyjaciołom i znajomym. Służba zazwyczaj słucha, o czym rozmawiają
chlebodawcy. Jest tylko kwestią czasu, kiedy nowina dojdzie do uszu kogoś, kto nas zna,
pomyślała. A ten z pewnością powtórzy ją dalej. Najlepiej byłoby siąść z chłopcami i
porozmawiać z nimi na poważnie. Wyjaśnić im wszystko od początku do końca. O Signe nie
wspomni, ale powie im całą prawdę o Hugo. Na pewno poczują się urażeni, z pewnością
będą się wściekać i pałać nienawiścią do gwałciciela, za to jeszcze większy szacunek w ich
oczach zyska Emanuel.
Pozostaje tylko pytanie, czy prawda o Signe także dojdzie z czasem do ich uszu. Jeśli
tak, to trudno będzie zachować miłą atmosferę, jaką udało im się z Emanuelem stworzyć w
domu nad rzeką. Chłopcy znienawidzą Emanuela i będą nim gardzić, tak jak i on sobą gardzi.
Może upłynąć wiele czasu, nim zdołają się z tego otrząsnąć. Wszystko zależy od tego, gdzie
ostatecznie trafi Signe i czy całkiem zniknie z ich życia.
Żadne z nich nie zmrużyło nawet oka, gdy rozległo się denerwujące wycie
fabrycznych syren. Dopiero wówczas Elise obróciła się do Emanuela i rzekła:
- Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość: Anna potrafi stać o własnych siłach, a nawet
nauczyła się chodzić.
- Tak, to niezwykłe.
- Wiedziałeś o tym? - zdziwiła się, marszcząc czoło.
- Tak, w drodze do domu spotkałem Torkilda, ale taki byłem zdenerwowany, że nie
byłem w stanie cieszyć się razem z nim.
- W takim razie na pewno poznał, że coś jest nie tak.
- Tak. Nie odzywałem się wiele, ale domyślił się, że mam poważne kłopoty.
Elise westchnęła i pomyślała: Tu, nad rzeką, ludzie mieszkają zbyt blisko siebie. Nie
ma sensu niczego ukrywać. Równie dobrze można od razu opowiedzieć chłopcom o
wszystkim. Najbardziej się obawiała reakcji Pedera. A co wymyślą jego koledzy z klasy, gdy
się okaże, że mają jeszcze jeden powód do drwin?
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego dnia Emanuel nie wrócił do domu w porze przerwy obiadowej, ale Elise
wiedziała dlaczego. Modliła się w duchu, żeby Islándica z Vaterlandu przyjęła Signe, tak by
przenieść dziewczynę jak najdalej od Sagene albo najlepiej gdzieś poza Kristianię.
Akurat dziś Elise najchętniej zaszyłaby się w piwnicy i zrobiła pranie. Wolałaby
szorować brudne rzeczy na tarze niż siedzieć spokojnie przy maszynie i szyć. W głowie
wciąż kotłowały jej się te same myśli. Teraz na pewno już Carlsenowie nie zechcą, by dla
nich szyła, i nie polecą jej też innym znajomym. Uznali ją za kobietę upadłą. Nie dość, że
uległa jakiemuś nędznikowi, gdy jej narzeczony siedział w więzieniu, to na domiar złego
oszukała wszystkich, udając, że urodziła dziecko Emanuela. Chyba gorszej nieprawości nie
można się dopuścić. Żeby okryć rodzinę Ringstadów taką hańbą! Kto wie, czy Karolinę w
ogóle zechce odebrać suknię? Może zażąda od Elise, by zapłaciła za materiał i zatrzymała
suknię? W lombardzie pewnie dostanie za nią parę koron, chociaż nie wiadomo, czy w ogóle
przyjmą od niej taki fason, który tu, w okolicy, trudno będzie sprzedać.
Hugo marudził i popłakiwał od śniadania, zupełnie jakby wyczuwał napiętą atmosferę
w domu. Kręciła korbką maszyny tak szybko, jak się dało, w nadziei, że zagłuszy płacz
dziecka, który przenikał ją do szpiku kości.
Ledwie co usłyszała pukanie do drzwi. Czyżby już jakieś plotkary zwietrzyły
sensację? Podniosła się ciężko z krzesła i poszła otworzyć.
Ku swemu przerażeniu w drzwiach ujrzała pana Ringstada, swojego teścia. Zrobiło jej
się słabo, czuła, że nie zdoła stawić czoła ostrej reprymendzie. Nie dziś. Musi zebrać w sobie
siły.
- Emanuela nie ma w domu - wykrztusiła jedynie.
- Sądziłem, że zazwyczaj przychodzi do domu w przerwie obiadowej - odezwał się
teść z rezerwą. Zachowywał się w ogóle jakoś dziwnie, obco. Wczorajsza wiadomość
musiała być dla niego strasznym szokiem.
- Zamierzał odprowadzić Signe do Olafii Johannesdottir.
- A kto to jest?
- Islandka, bardzo religijna. Pomaga stanąć na nogi młodym dziewczętom, które
popadły w kłopoty.
Ringstad zmarszczył czoło, jakby ten temat wywoływał w nim niechęć.
- Mogę wejść do środka? - zapytał.
Poprowadziła go do salonu. Hugo na szczęście wreszcie usnął.
- Widzę, że szyjesz? - stwierdził zmęczonym głosem.
- Karolinę Carlsen prosiła, bym uszyła jej suknię. Nie wiadomo jednak, czy w tej
sytuacji w ogóle ją odbierze.
- Dlaczego tak uważasz? - posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Na pewno nie będzie chciała mieć do czynienia z kimś takim jak ja.
Westchnął ciężko i wyjawił cel swojej wizyty.
- Przyszedłem dowiedzieć się prawdy. Miałem nadzieję, że zastanę Emanuela i
usłyszę obie wersje zdarzeń. Jak się zapewne domyślasz, ani moja żona, ani ja nie
zmrużyliśmy oka tej nocy. Oboje jesteśmy głęboko wstrząśnięci, czując na przemian
przerażenie i niedowierzanie. Marie nie chce w ogóle widzieć na oczy ani ciebie, ani
Emanuela. Uważa, że nie można wybaczyć takiego oszustwa, i obawiam się, że nie zmieni
zdania. Po trzydziestu latach małżeństwa wiem, że nie zapomina żadnej niegodziwości, jakiej
się ktoś wobec niej dopuścił. Ubolewam nad tym, ale tak już jest.
- Biedny Emanuel - jęknęła Elise ze ściśniętym sercem. Popatrzył na nią z
niedowierzaniem.
- I ty to mówisz? Przecież on się zachował jak ostatni łajdak zarówno wobec ciebie,
jak i wobec tego dziewczęcia!
- Nikt z nas nie jest bez grzechu, panie Ringstad. Każdy ma na swym sumieniu jakieś
przewinienia. Przyznaję, że jestem głęboko zawiedziona, bo nigdy bym nie sądziła, że
Emanuel ulegnie takiej pokusie, i to tuż po ślubie, gdy było nam ze sobą tak dobrze. Ale woj-
na zmienia ludzi. My, którzy nie żyliśmy w atmosferze ciągłego strachu przed atakiem
wroga, nie umiemy być może wczuć się w taką sytuację. Niewykluczone jednak, że właśnie
wtedy znikają w człowieku bariery i dopuszcza się rzeczy, których by nigdy nie zrobił w
normalnych warunkach.
Ringstad stał w milczeniu i przyglądał jej się badawczo, jakby sprawdzał, czy z niego
nie drwi.
- Usprawiedliwiasz go? - zapytał z niedowierzaniem. Pokręciła powoli głową.
- Nie, próbuję jedynie zrozumieć. Siedzieli tam wszyscy wieczorami wokół ogniska,
popijając alkohol z butelki, którą podawali sobie ukradkiem z rąk do rąk. Odwiedzały ich tam
wciąż dziewczęta z okolicznych dworów i miasteczek, zafascynowane dzielnymi męż-
czyznami w mundurach. Emanuel nie przywykł do picia, bo przez wiele lat spędzonych w
Armii Zbawienia powstrzymywał się od alkoholu. Zaprzyjaźnił się z Signe, polubił ją,
pisywał nawet o niej w listach. A równocześnie żył w nieustannym strachu, że nagle Szwedzi
przypuszczą szturm przez granicę i stanie przed wyborem: zabić czy samemu zginąć. On,
który poświęcił ostatnie osiem lat, ratując ludzi. '
Ringstad chwiejnym krokiem podszedł do najbliższego krzesła i usiadł ciężko.
- Doprawdy nie mogę uwierzyć, że ty go usprawiedliwiasz! - Pokręcił głową z
niedowierzaniem. - On ją wziął gwałtem, Elise! Biedna dziewczyna nie miała żadnej
możliwości ucieczki.
- Nie sądzę.
- Nie wierzysz w to? - Posłał jej zdziwiony wzrok. Pokręciła głową.
- Rozmawiałam o tym z Emanuelem. Jestem przekonana, że Signe zakochała się w
nim i użyła wszelkich sztuczek, by go zdobyć. Pojawiła się u nas w samą Wigilię.
Pozwoliliśmy jej przenocować. Czy przyszłaby tu, gdyby Emanuel ją zgwałcił? Poza tym
zauważyłam, jak ona na niego patrzy. Nie było to bynajmniej spojrzenie skrzywdzonej
kobiety. Przeciwnie.
Ringstad otworzył usta ze zdumienia i słuchał jej uważnie.
- Mówisz, że przyszła tutaj?
- Tak, wiele osób to może potwierdzić. Wtedy jeszcze mieszkała z nami mama i
Hvalstad. Poza tym była też Hilda. Zresztą ona jako jedyna domyśliła się, dlaczego Signe tu
przyszła.
Ukrył twarz w dłoniach. Wydawał się bezradny i udręczony. On, który zawsze
sprawiał wrażenie silnego i władczego mężczyzny.
- Może nastawię kawy?
- Tak, dziękuję.
Pośpiesznie udała się do kuchni i pomyślała, że ojcu Emanuela dobrze zrobi chwila
samotności, by mógł przetrawić w spokoju to wszystko, co mu powiedziała.
Wydawało się, że jej wierzy. Chyba najgorsze dla niego było oskarżenie, że jego syn
dopuścił się gwałtu. Równocześnie zdziwiło ją, że przyszedł tu do nich. Po tym wszystkim,
czego się wczoraj o niej dowiedział, nie sądziła, że go jeszcze zobaczy.
Jedną ręką chwyciła dzbanek z kawą, a drugą dzbanuszek z mlekiem. Dla takiego
gościa postanowiła wyjąć porcelanowe filiżanki.
Ojciec Emanuela nadal siedział w płaszczu. Zresztą w saloniku nie było zbyt ciepło,
mimo że od rana trzymała otwarte drzwi do kuchni.
- Zdumiewasz mnie, Elise - rzekł, gdy postawiła na stole filiżanki. - Nigdy jeszcze nie
spotkałem kobiety takiej jak ty. Nie chce mi się wierzyć, byś mogła mi kłamać prosto w
oczy, a równocześnie wiele wskazuje na to, że oboje z Emanuelem nas oszukaliście.
Elise usiadła przy stole naprzeciwko teścia i popatrzyła mu w oczy z powagą.
- To prawda, okłamaliśmy was. Bardzo mnie to boli. Kiedy Emanuel wrócił w nocy
do domu i opowiedział, co się stało, pomyślałam, że spotkała nas kara za te kłamstwa. -
Zamilkła na moment, po czym podjęła na nowo: - Zostałam napadnięta i zgwałcona, kiedy
wracałam z miasta do domu pewnego wiosennego dnia. Gwałt miał swoje następstwa.
Zastanawiałam się, czy usunąć płód, ale wiedziałam, że związane jest z tym duże ryzyko.
Mój ojciec właśnie umarł, mama chorowała na suchoty, Hilda, moja młodsza siostra, spo-
dziewała się dziecka z majstrem z przędzalni, więc na mnie spadło utrzymanie mamy i braci.
Mimo że pragnęłam umrzeć, nie mogłam ryzykować, że to się stanie, bo w ten sposób
odebrałabym najbliższym szansę na przeżycie. W tym samym czasie zarządca czynszówki
Andersengarden zagroził nam eksmisją, bo nie miałam pieniędzy na komorne. Kompletnie
zrozpaczona wybiegłam z domu nad rzekę, nie widząc wyjścia z tych kłopotów. Wtedy
pojawił się Emanuel. Przyjaźniliśmy się od dawna. Dowiedział się o moim nieszczęściu i
zaproponował mi małżeństwo, by dziecko, które miałam urodzić, miało ojca i by nas
wszystkich uchronić od wstydu. W moich oczach był to niemal bohaterski czyn. Uznałam
jednak, że to zbyt wielkie poświęcenie z jego strony, bym mogła je przyjąć. Emanuel zdołał
mnie jednak przekonać.
Ringstad siedział nieruchomo i słuchał jej z zapartym tchem. A kiedy umilkła,
odezwał się chrapliwym głosem wyraźnie poruszony:
- Dlaczego nie powiedzieliście o tym?
- Emanuel chciał, by wszyscy uważali, że to jego dziecko. Baliśmy się zarówno
waszej reakcji, jak i reakcji mojej mamy i chłopców. Zatrzymaliśmy prawdę dla siebie, bo
pragnęliśmy, by dziecko stało się normalnym członkiem rodziny.
- Mimo to jednak prawda wyszła na jaw.
- O tym, co mi się przydarzyło tamtego strasznego dnia wiosną ubiegłego roku,
wiedziała tylko moja siostra i jedna z przyjaciółek. Kiedy wzięliśmy pośpiesznie ślub z
Emanuelem, domyśliły się chyba dlaczego. Nie wiem, czy któraś z nich się wygadała, czy
może ktoś inny domyślił się prawdy.
- To znaczy, że pobraliście się z Emanuelem bez miłości? Pokręciła głową.
- Emanuel był we mnie zakochany, a ja go bardzo lubiłam. Wzbraniałam się przed
uczuciem, ponieważ byłam zaręczona z innym i miałam nadzieję, że wszystko się między
nami jeszcze ułoży. Mój narzeczony popełnił straszne głupstwo i został osadzony w wię-
zieniu. Jego siostra jest sparaliżowana po polio. Skończyły jej się niezbędne do życia leki, a
on nie miał pieniędzy, by kupić jej kolejne, i dał się namówić, by stać na czatach, gdy inni
okradali sklep. Z więzienia w Akershus napisał do mnie, że zrywa zaręczyny.
Teść wpatrywał się w nią zaintrygowany. Historia ta musiała zrobić na nim duże
wrażenie.
- Jak rozumiem, Emanuel nie zaofiarował ci małżeństwa jedynie ze szlachetnych
pobudek! - Rozchylił usta w lekkim uśmiechu, zaraz jednak znów spoważniał i westchnął
głęboko. - Bardzo się cieszę, że opowiedziałaś mi wszystko. Poznaję po twojej twarzy, że
mówisz prawdę. To okropna historia. Gdybym przeczytał coś takiego w książce, posądziłbym
autora o nadmiernie wybujałą wyobraźnię. Może powinnaś to wszystko spisać, Elise?
Przyszłe pokolenia mogłyby się z tego wiele nauczyć. Ukryj swoje zapiski głęboko w szu-
fladzie, a potem dasz do przeczytania dzieciom, kiedy już dorosną. Że nie wspomnę o
wnukach! Kiedyś przecież musi wreszcie zapanować większa sprawiedliwość w naszym
społeczeństwie, a wówczas twoja historia przypomni wszystkim losy robotników z nad Aker.
Wypił kawę, którą go poczęstowała, i wstał ciężko z krzesła. Wydawało się, jakby
przez parę dni postarzał się o kilka lat.
- Nie wiem, czy moja żona da się przekonać, czy to, co mi powiedziałaś, zmieni jej
nastawienie do ciebie i dziecka, mogę ci jednak obiecać, że zrobię wszystko, co w mojej
mocy, by tak się stało.
Elise odprowadziła go do wyjścia.
Na ganku tuż przed odejściem odwrócił się do niej ze słowami:
- Jesteś bardzo silna, Elise. Nie pojmuję, jak zdołałaś to wszystko wytrzymać.
- Nie miałam wyboru. Ani wtedy, ani teraz.
- Mogłaś przynajmniej wyrzucić tę Signe za drzwi tego dnia, gdy się tu zjawiła.
- Gdybym tak zrobiła, wywołałoby to zdumienie wśród moich najbliższych.
Zamierzałam im tego oszczędzić.
Pokiwał głową z namysłem, uniósł lekko kapelusz i skierował się do czekającego na
niego powozu.
Z niecierpliwością oczekiwała popołudnia i powrotu Emanuela. Chłopcy byli w pracy,
a Hugo spał.
- Jak poszło? - zapytała.
- Dobrze. Ta Olafia to bardzo pobożna kobieta o wielkim sercu. Jest córką pastora i
jako pierwsza kobieta podjęła studia w Islandii. Po wielu latach spędzonych za granicą trafiła
do Kristianii. - Usiadł przy stole w kuchni i sięgnął po kanapki, jakie dla niego przygotowała.
- Mieszka w małym drewnianym domu, trochę podobnym do naszego, lecz mniejszym, w
dość nieprzyjemnej okolicy w Vaterlandzie. Signe ledwie co miała odwagę wejść ze mną do
środka. Ale wewnątrz było czysto i schludnie. W oknach kwiaty, dywanik na podłodze i
ładne meble. Olafia przyjęła Signe serdecznie i oddała jej jedyny pokoik na poddaszu.
Obiecała już jutro porozmawiać ze znajomymi i spróbować znaleźć dla niej jakieś miejsce na
wsi. Powiedziała, że miasto nie jest dla takiej dziewczyny jak Signe. Z tego, co zrozumiałem,
ona przede wszystkim pomaga prostytutkom.
Elise popiła łyk kawy i czekała, aż Emanuel skończy opowiadać. Dopiero wówczas
miała okazję zaskoczyć go, mówiąc o tym, co się zdarzyło przed południem.
- Był tu twój ojciec.
Emanuel zamarł i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Ojciec? Pokiwała głową.
- Opowiedziałam mu wszystko, jak było. Wysłuchał mnie uważnie i myślę, że
uwierzył, iż mówię prawdę.
- A co mu właściwie opowiedziałaś?
- Nie ukrywałam niczego, ani tego, że ojciec był pijakiem, ani że Hilda urodziła
dziecko majstrowi. Wspomniałam też o Johanie, że trafił do więzienia za kradzież i że
zostałam zgwałcona. Powiedziałam, że z czasem pokochaliśmy się, ale że oświadczyłeś mi
się przede wszystkim dlatego, by dać dziecku nazwisko i uchronić mnie i moją rodzinę przed
wstydem.
Emanuel pokręcił głową zrezygnowany.
- Musiałaś mówić o wszystkim?
Elise domyśliła się, o co mu chodzi. Nie był zadowolony, że jego ojciec dowiedział
się o Johanie.
- Tak - odparła. - Uznałam, że nie należy dłużej nic ukrywać. Wystarczy już kłamstw i
przemilczeń. Twój ojciec musi znać całą prawdę, by móc się wczuć w naszą sytuację.
- Jak on to przyjął? - zapytał na pozór spokojnie, ale po jego minie poznała, że jest
zdenerwowany. Uśmiechnęła się więc i wyjaśniła:
- Uwierzył mi. Do tego stopnia, że nawet stwierdził, iż powinnam spisać historię
mojego życia i ukryć gdzieś, by w przyszłości moje dzieci i wnuki dowiedziały się, jak się
kiedyś żyło robotnikom nad rzeką Aker.
Emanuel wpatrywał się w nią zdumiony.
- Kiedyś przecież w społeczeństwie musi zapanować większa sprawiedliwość,
powiedział. Uznał, że dla następnych pokoleń taka historia byłaby bardzo pouczająca.
Emanuel pokręcił głową zdumiony.
- Zawsze czułem, że ojciec darzy cię wielkim szacunkiem, nigdy jednak bym nie
przypuszczał, że zdołasz go tak przekonać. Wspomniał coś o mamie?
Spuściła wzrok.
- Obawia się, że z nią będzie trudniej.
- Zdaję sobie z tego sprawę - pokiwał głową Emanuel. - Ale ona też kiedyś da za
wygraną.
Elise nic nie powiedziała. Z tego, co wspomniał pan Ringstad, nie należało się
spodziewać, by jego żona tak łatwo się poddała. Zresztą ona od początku sprzeciwiała się ich
małżeństwu. Nie podobało jej się, że jej jedyny syn popełnia taki mezalians. Z pewnością
więc wykorzysta ten pretekst, by trzymać się od nich z daleka. Skoro Hugo nie jest jej
prawdziwym wnukiem, nie będzie się czuła w obowiązku kontaktować się z nimi. Trudno
pojąć, że można być tak twardym i bezwzględnym wobec własnego syna, ale tacy ludzie się
trafiają.
- Wspomniałeś kiedyś, że nie zawsze ci było lekko w dzieciństwie - zaczęła ostrożnie.
- Czy twoja mama miewa bardzo zmienne nastroje?
- Owszem, mówiąc delikatnie - przyznał Emanuel niechętnie. - Lekarze nazywają to
histerią. Nie lubię o tym mówić, ale skoro pytasz, odpowiem tylko, że potrafi być bardzo
trudna. Kiedyś ojciec wysłał ją nawet do sanatorium na jakiś czas. Wtedy opiekowała się mną
okropna niania. Żeby mnie odzwyczaić od pieluch i nauczyć wołać, sadzała mnie na nocniku
w ciemnej komórce i zamykała drzwi. Pamiętam, że byłem śmiertelnie przerażony.
- Biedaku, to okropne! - Elise popatrzyła na niego zdruzgotana. Machnął ręką,
najwyraźniej nie chcąc więcej na ten temat rozmawiać, i zmienił temat:
- Może rzeczywiście powinnaś posłuchać rady ojca i wszystko spisać? Wszystko,
odkąd sięgasz pamięcią. Kiedy Peder i Kristian dorosną, dasz im to do przeczytania i może
lepiej cię zrozumieją. Teraz są za mali, by pojąć, dlaczego dokonałaś takich a nie innych
wyborów.
- A kiedy miałabym znaleźć na to czas? Ledwie mam kiedy odwiedzić starych
przyjaciół.
- Hugo rośnie, z dnia na dzień jest większy i wkrótce nie będzie wymagał od ciebie
tyle opieki. Z czasem wprawisz się też w szyciu i praca posuwać się będzie szybciej.
- Jesteś pewien, że ktoś zechce korzystać z moich usług? Teraz, kiedy Karolinę tak
otwarcie wystąpiła przeciwko nam, może nawet nie zechce odebrać tej aksamitnej sukni,
którą dla niej kończę.
- Przecież ona nie jest zła na ciebie. Nie ma już sera? - dodał nagle. - Mam wrażenie,
że wciąż tylko jadamy chleb polany syropem.
- Nie mam śmiałości kupować więcej na zeszyt u Magdy. Jestem u niej już strasznie
zadłużona.
Emanuel zacisnął usta, nic nie mówiąc.
- Nie zapominaj, że właśnie mieliśmy chrzciny - próbowała się usprawiedliwiać.
Nagle uświadomiła sobie, że teraz, gdy Carlsenowie nie zechcą u siebie przyjmować
Emanuela, może być im jeszcze trudniej. Elise podejrzewała, że Emanuel częściej korzystał z
ich gościnności, niż się do tego przyznawał. Teraz będzie musiał zadowolić się tym samym,
co jadali pozostali członkowie rodziny.
- Mówiłaś chłopcom o Annie?
Pokiwała głową i opowiedziała z uśmiechem:
- Peder zerwał się ze stołka i tańczył z radości. Wszyscy trzej dociekali, jak
Torkildowi udało się tego dokonać. Tak samo jak ze wszystkim w życiu, wyjaśniłam im:
trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Mam nadzieję, że Peder zrozumiał, o co mi
chodzi. Jeśli będzie więcej ćwiczyć się w czytaniu, to w końcu się nauczy.
Emanuel zmarszczył czoło i obrzucił ją surowym spojrzeniem.
- Nie możesz mu pozwolić, żeby sam decydował, ile ma ćwiczyć! Musisz mu
nakazać, by więcej czasu poświęcił lekcjom, a jeśli nie zechce, to go ukarz! W Piśmie jest
przecież napisane, że „Tego, którego się kocha, karze się”, a ty go kochasz, dobrze o tym
wiem.
Elise nie odezwała się, Emanuel więc pośpiesznie zmienił temat.
- Ile czasu pozostało Hildzie do rozwiązania?
- Spodziewa się dziecka mniej więcej za miesiąc.
- Mówiła coś bliżej o tym, co zamierza?
- Jest całkowicie zdecydowana zatrzymać dziecko, niezależnie od trudności, jakie
będzie jej stwarzał Paulsen.
- Mam nadzieję, że nie zamierza przenieść się tu do nas.
- Oczywiście, że nie.
- Ale jeśli nie będzie miała ani pracy, ani dachu nad głową, to co wówczas zrobi?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że Hilda jest silna i na pewno sobie poradzi.
- Przecież ona ma dopiero siedemnaście lat.
- My tu szybko dorastamy.
Popatrzył na nią jakoś dziwnie i wstał od stołu, mówiąc:
- Dziękuję. Pójdę się przejść.
Obserwowała go, gdy wkłada płaszcz i futrzaną czapkę i wychodzi. Zastanawiała się,
czy wybiera się tylko na przechadzkę, czy może w jakieś konkretne miejsce. Carlsenowie nie
chcą go widzieć na oczy, a innych znajomych, z tego, co wiedziała, tu w okolicy nie miał.
ROZDZIAŁ TRZECI
Emanuel wrócił dopiero, gdy chłopcy już się położyli spać. Elise postanowiła
poczekać na niego, ale po bezsennej nocy była tak zmęczona, że oczy jej się same zamykały.
Nie miała siły szyć, więc spróbowała przeczytać gazetę. Gdy jednak stwierdziła, że to na nic,
poszła się położyć, z silnym postanowieniem, że będzie czuwać, póki Emanuel nie wróci.
Mimo to musiała jednak zasnąć, bo nagle obudziła się przestraszona. Z początku
słyszała tylko szum wodospadu, ale po chwili dotarły do niej męskie głosy. Dwóch mężczyzn
rozmawiało ze sobą tuż za ścianą domu. Wytężyła słuch, zastanawiając się, czy to jacyś obcy,
czy też Emanuel. Zdarzało się bowiem nieraz, że nocną porą zataczali się tędy pijacy,
wracając do domu po popijawie u kompanów po wschodniej stronie rzeki. Za każdym razem
Elise czuła strach, że któryś poślizgnie się na moście i wpadnie na poluzowaną barierkę.
Rozpoznała jednak głos Emanuela. Ściana była cienka, a oni rozmawiali głośno,
starając się przekrzyczeć huk spadającej wody. Tym drugim był albo Carl Wilhelm Wang -
Olafsen, albo Torkild. Chociaż nie, Torkild raczej nie. Po tonie rozmowy poznała, że
mężczyźni wracali z miasta w rozbawionych nastrojach.
Teraz już rozróżniała pojedyncze słowa. Mówił ten drugi:
- Powinieneś częściej nas odwiedzać, Emanuelu. Jeśli masz wytrzymać takie życie, to
musisz znaleźć sobie przestrzeń wolności. Nie pojmuję, jak mogłeś zdecydować się na to
małżeństwo, mimo że przyznaję, iż dziewczę jest słodkie.
Emanuel coś mu odpowiedział, ale nie dosłyszała wyraźnie i właściwie cieszyła się z
tego.
Wpatrywała się bezmyślnie w mrok, gdy Emanuel wszedł do kuchni, robiąc więcej
hałasu niż zwykle. Zdjął buty i co chwila się o coś potykając, mamrotał pod nosem
poirytowany. A kiedy wreszcie otworzył drzwi do sypialni i wszedł do środka, zacisnęła
powieki, udając, że śpi.
Ale w środku wszystko się w niej gotowało ze złości. Wyzywała go w myślach od
najgorszych. Prosto w twarz wygarnęła mu to wszystko, na co zasługiwał, a czego tak
naprawdę nie mogła mu powiedzieć. Ona, biedna robotnica, której zaproponował
małżeństwo, by ją uchronić od wstydu. Która ma dziecko z innym mężczyzną i uczyniła
życie Emanuela tak beznadziejne, że potrzebna mu przestrzeń wolności, by to wytrzymać. W
uszach wciąż dźwięczały jej słowa wypowiedziane przez Carla Wilhelma: „Nie pojmuję, jak
mogłeś się zdecydować na to małżeństwo...” Poczuła, że płacz dławi ją w gardle, zaraz
jednak górę w niej wzięła złość. Nic go nie usprawiedliwia, ani to, że ma matkę histeryczkę,
ani to, że przyzwyczajony do dobrobytu źle znosi biedę! Decyzję o małżeństwie podjął
świadomie. Nie prosiła go o pomoc, nigdy nie próbowała się mu przypodobać. To on stawał
na głowie, by się do niej zbliżyć.
A ja szanowałam go za dobroć, gotowość do ponoszenia ofiar i siłę charakteru,
szydziła w duchu. Wydawał się taki „porządny”. Sądziłam, że można na nim polegać. A
tymczasem pomyliłam się co do niego. To człowiek bez charakteru. Rozpustnik, który schle-
bia swoim żądzom, nie myśląc o innych. Wychodzi sobie do miasta i wydaje pieniądze na
wódkę, mimo że jego rodzinie nie starcza na masło. Nie jest ani trochę lepszy od innych, ani
od mojego ojca, ani Ansgara Mathiesena!
Przez wiele dni nie mogła się pozbyć rozgoryczenia. Zauważyła, że sytuacja między
nimi stała się napięta, choć żadne z nich nie odezwało się słowem na ten temat.
Kiedy któregoś dnia wyszła do komórki po drewno, zauważyła śpieszącą przez most
robotnicę. Zdziwiła się, bo do przerwy obiadowej było jeszcze daleko. Wtedy poznała, że to
Mathilde, siostra Oline. Musiało stać się coś niedobrego, bo Mathilde płakała. Wyglądała na
całkiem zdesperowaną, szła, potykając się niemal o własne nogi.
- Mathilde?
Dziewczyna odwróciła się do niej i nie zatrzymując się, zawołała zrozpaczonym
głosem:
- Wyrzucili mnie!
Twarz miała spuchniętą od płaczu, a oczy przestraszone. Elise jeszcze nie widziała
człowieka tak zdruzgotanego.
- Dlaczego? - zapytała.
Ale Mathilde tylko pokręciła głową i poszła dalej. Chyba wcale nie zauważyła
turkoczącego wozu, który nadjeżdżał z naprzeciwka, bo odskoczyła na bok w ostatniej
chwili, gdy konie przemknęły pędem.
Elise stała nieruchomo, odprowadzając wzrokiem dziewczynę, póki nie zniknęła jej z
pola widzenia. Żałowała, że jej nie zatrzymała i nie namówiła, by weszła z nią do domu.
Może rozmowa przyniosłaby jej ulgę?
Ale co pomoże rozmowa? Nie przywróci jej miejsca pracy ani nie rozwiąże
problemów. W pamięci mignął jej tamten styczniowy dzień, kiedy nadzorca napadł na Oline,
ponieważ spóźniła się do fabryki dwa razy z rzędu, i zwolnił ją z pracy. Najmłodszy synek
Oline był wtedy ciężko chory i majaczył w gorączce, a ona bała się go zostawić, obawiając
się, że umiera.
Oline była wdową i sama wychowywała czworo dzieci. Nie miała wyjścia, żeby je
utrzymać, poszła zarabiać pieniądze na ulicy. Mathilde była w pełni świadoma, jaki los
spotkał jej siostrę. Sama miała wprawdzie męża, ale ten tylko włóczył się z pijakami po
Vaterlandzie. Elise dobrze rozumiała, dlaczego Mathilde wyglądała na tak przerażoną. Na
pewno obawiała się, że podzieli los siostry. No bo jaką miała inną możliwość?
Pogrążona w rozmyślaniach, weszła do domu z naręczem drewna. Czy mam prawo
narzekać? - łajała siebie w myślach. Przecież mój mąż ani nie pije, ani mnie nie katuje.
Mieszkam w domu starego majstra z dala od śmierdzących podwórzy ze szczurami, od
cuchnących wychodków, hałasów i awantur na klatce schodowej. Nie muszę dzielić izby z
sześcioma osobami, a kuchni z inną rodziną.
Postanowiła, że przestanie robić Emanuelowi wyrzuty i wypytywać, gdzie znika
wieczorami. Młody Wang - Olafsen ma rację, że Emanuel potrzebuje odskoczni od takiej
codzienności. Kiedyś miał Carlsenów, a teraz pewnie odwiedza Carla Wilhelma. Może się
tam także posila? Jeśli ma wytrzymać ciasnotę i ubóstwo, musi mieć też jakieś inne
przeżycia, do których przywykł we dworze Ringstad i w eleganckiej willi na wzgórzu Aker.
Elise zasiadła z powrotem do maszyny i zaciskając zęby, pilnie zajęła się szyciem. Ja
to dopiero mam szczęście, pomyślała. Dostałam na własność maszynę do szycia!
Ale jakoś ta myśl nie przyniosła jej ulgi. Nadal czuła w sobie dziwną pustkę.
W nocy z piątku na sobotę Elise w ogóle nie spała, bo wczesnym rankiem następnego
dnia miała dostarczyć gotową suknię. O ile Karolinę zechce ją odebrać. Czuła się niepewnie,
mimo iż Emanuel twierdził, że jej obawy są nieuzasadnione. Jeszcze przed dwoma dniami w
ogóle nie wierzyła, że uda jej się dokończyć suknię, ale nieszczęście, które spadło na
Mathilde, otrzeźwiło ją i dodało sił.
Z Emanuelem nie rozmawiali więcej o Signe. Nie wiedziała nawet, czy był w mieście
i rozmawiał z nią po tym, jak przeniosła się do Olafii Johannesdottir. Nie miała ochoty pytać.
Jeszcze nie opowiedzieli chłopcom o tym, co się stało. Zachowywali się tak, jakby
oboje chcieli zapomnieć na jakiś czas, zostawić to za sobą jak zbędny bagaż i pójść do
przodu.
W głębi serca miała cichą nadzieję, że zaoszczędzi wstydu Pederowi i Kristianowi.
Karolinę nie utrzymywała żadnych kontaktów z mieszkańcami robotniczego osiedla nad
rzeką, tak samo zresztą jak jej rodzice. Agnes ani Hilda nie zdradzą sekretu, tego była pewna.
Ale skąd Karolinę dowiedziała się prawdy o Hugo? - nie przestawała się zastanawiać.
Nie chciało jej się wierzyć, by Hilda się wygadała. Nawet gdyby się zaprzyjaźniła z innymi
służącymi od Carlsenów, nigdy by nie wyjawiła takiej poważnej tajemnicy.
Emanuel wrócił do domu w przerwie obiadowej, żeby przypilnować małego, a ona w
tym czasie miała pójść do Carlsenów. Hugo spał, więc Emanuel był zadowolony.
Nagotowała ziemniaków i usmażyła śledzia, nakryła do stołu, posprzątała i zatroszczyła się,
by w kuchni było ciepło.
Na szczęście nie padało. Zapakowała suknię w szary papier, ale bała się, że się
pogniecie. Niosła ją przewieszoną przez ramię, ostrożnie, jakby to była porcelana. Dobry
Boże, modliła się w duchu. Spraw, by Karolinę odebrała suknię. Spraw, by była zadowolona
i łaskawie poleciła mnie innym.
W nocy był mróz, a za dnia ociepliło się, więc Elise brnęła w rozmiękłej brei i
uważała, by się nie poślizgnąć. Roztopiony śnieg spływał strużkami w dół wzgórza Aker.
Jakieś dzieci zjeżdżały na sankach, a na samym szczycie wzgórza dostrzegła konny zaprzęg,
kierujący się w dół. Wozacy nie zamienili póki co sań na wozy kołowe. Był dopiero początek
marca, więc można się było spodziewać jeszcze opadów śniegu.
Kiedy zaprzęg był już blisko, Elise cofnęła się na sam skraj ulicy, by błoto
rozbryzgujące się spod końskich kopyt i płóz nie ochlapało paczki. Czuła, że nie zazna
spokoju, póki nie dostarczy aksamitnej sukni na miejsce.
Wreszcie dotarła na szczyt wzgórza. Zerknęła na dom Paulsena w nadziei, że zobaczy
Hildę, ale niestety. Zdenerwowana podeszła do bramy prowadzącej na posesję Carlsenów.
Pośpiesznie minęła główne wejście w obawie, że natknie się na rodziców Karolinę, i
skierowała się do drzwi kuchennych. Wnet pojawiła się jedna ze służących, a gdy usłyszała,
o co chodzi, otworzyła szeroko drzwi i ruszyła przodem na górę, by zaprowadzić Elise do
córki chlebodawców.
Wskazała Elise pokój narożny, którego okna wychodziły na cmentarz Chrystusa
Zbawiciela. Karolinę stała przy oknie zapatrzona w dal. Nie odwróciła się nawet, mimo że
musiała słyszeć, kto przyszedł.
- Dlaczego nie zażądasz rozwodu? - Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Elise
odebrało mowę.
Wreszcie Karolinę odwróciła się powoli. Twarz miała surową, a oczy pociemniałe z
gniewu.
- Jesteś taka głupia, że pozwolisz mu zostać pomimo tego, czego się dopuścił? A
może to bezradność z twojej strony? Boisz się stracić tego, który cię utrzymuje? Może to dla
ciebie bez znaczenia, że cię zdradza, byleby zarobił na jedzenie i czynsz?
Elise zmusiła się, by nie umknąć spojrzeniem. Nie miała ochoty dyskutować z nikim
na temat swojego małżeństwa i uważała, że Karolinę, podejmując taką rozmowę, daje
świadectwo braku ogłady i kultury.
- Przyniosłam suknię, panno Carlsen.
- Widzę. Połóż na krześle.
Elise ostrożnie odpakowała suknię i przewiesiła przez oparcie krzesła. Wiosenne
słońce zaświeciło przez okno, a jego promienie padły na niebieski aksamit, wydobywając
cudowne niuanse odcieni. Elise wydawało się, że tkanina w tym oświetleniu prezentowała się
jeszcze piękniej niż u nich w saloniku, gdzie okna były mniejsze i promienie słoneczne
wpadały pod innym kątem.
Była bardzo zadowolona ze swojego dzieła. Suknia kosztowała ją wiele wysiłku,
przesiedziała nad nią długie znojne wieczory, oczy ją piekły, bolały plecy, ale kiedy teraz
patrzyła na efekt, stwierdziła, że wysiłek nie był daremny.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie! - Karolinę, zajęta sprawą Emanuela, ledwie
omiotła spojrzeniem suknię.
- Nie rozmawiam z obcymi na temat mojego małżeństwa.
- Z obcymi? - Karolinę zaśmiała się szyderczym, nieprzyjemnym śmiechem. -
Nazywasz mnie obcą? Mnie, która zna się z Emanuelem od dzieciństwa? Zapominasz, że
przez kilka lat mieszkaliśmy pod jednym dachem jak rodzina.
- Dla mnie panienka jest obca.
- Ty chyba naprawdę jesteś niespełna rozumu. Wiesz, że Emanuel i Signe mieli
romans być może przez tych kilka miesięcy, gdy jego oddział stacjonował na granicy?
Zdarzyło się to krótko po waszym ślubie. Czy to nic dla ciebie nie znaczy? Wyszłaś za niego
wyłącznie po to, by cię utrzymywał?
Słowa Karolinę ugodziły Elise jak ostrze noża. Czy to znaczy, że Signe przyznała się
Karolinę, że z własnej woli związała się z Emanuelem i że wcale nie wziął jej siłą? -
zastanawiała się w duchu. Na głos zaś rzekła:
- Wydaje mi się, że ta sprawa dotyczy wyłącznie Emanuela i mnie. Myli się jednak
panienka, sądząc, że nie kochałam i nie kocham Emanuela.
Karolinę znów się zaśmiała szyderczo.
- Tak go kochasz i taka jesteś mu oddana i wyrozumiała, że gotowa jesteś godzić się
na wszystko, byleby od ciebie nie odszedł? Zastanawiam się, czy ty w ogóle rozumiesz, co
się stało. Signe wyznała mi wszystko: od pierwszej chwili, gdy go poznała i zakochała się w
nim do szaleństwa, aż do pierwszej schadzki, kiedy odwiedził ją w nocy w jej pokoju.
Powiedziała, że była to „święta chwila”. Byli tak odurzeni miłosnym aktem, że zdawało im
się, iż świat wokół przestał istnieć, i kochali się aż po świt. A potem wciąż im było mało.
Wystarczyło, że go ujrzała, a jej ciało fizycznie domagało się jego bliskości. Opisywała w
najdrobniejszych szczegółach, jak ją pieścił, jaką rozkosz sprawiało mu oglądanie jej nagiej,
jak jęczał podniecony, gładząc jej piersi. Wiesz, Signe ma takie krągłe kształty.
Karolinę znów się zaśmiała, jakby czerpała przyjemność z tej sytuacji.
- Prawie upiłam Signe, by z niej wydobyć wszystkie szczegóły, bo chciałam znać całą
prawdę. Potwierdziło to tylko moje przypuszczenia na temat mężczyzn. Oni nie potrafią
kochać nikogo oprócz samych siebie! Nie mają pojęcia, czym jest miłość! Są jak psy goniące
za suką, która ma cieczkę. Widziałam na wakacjach w Ringstad ogiera i klacz, psy i inne
kopulujące ze sobą zwierzęta. Żony niewiernych mężów przymykają oczy i nie chcą znać
prawdy, bo im się zdaje, że nic nie mogą na to poradzić. Najwyraźniej jesteś taka sama jak
one. Ale tolerując i wybaczając zdradę, akceptujecie niemoralność! Nie czytałaś w gazecie o
tych wszystkich szanowanych obywatelach, którzy potajemnie chodzą do Vaterlandu, by
przeżyć przygodę z ulicznymi dziwkami? Te dziewczyny są dokładnie badane przez lekarzy,
by uchronić mężczyzn z wyższych sfer przed chorobami wenerycznymi. Ludzie są
wstrząśnięci podwójną moralnością, nikt jednak nie mówi o żonach, które siedzą w domu i
bez sprzeciwu godzą się na taki los. Dlaczego nie uderzą pięścią w stół? Czemu nie zażądają
rozwodu? Właśnie takie kobiety jak ty ponoszą winę za to, że ten proceder wciąż trwa.
Wybaczając i puszczając w niepamięć, przyczyniasz się do legalizacji zdrady!
Karolinę rozprawiała podniecona, a Elise aż skuliła się pod jej bezwzględnymi
oskarżeniami. Nie miała jednak zamiaru dać sobą pomiatać i pozwolić na to, by ktokolwiek
rozmawiał z nią w taki sposób. Wyprostowała się i uniosła dumnie głowę.
- Nigdy nie akceptowałam niewierności, panno Carlsen. Zgadzam się, że w
społeczeństwie panuje podwójna moralność. Oburza mnie, że potępia się dziewczyny, które
zarabiają na ulicy, żeby przetrwać, a równocześnie bada się je, by mężczyźni, którzy
wykorzystują ich beznadziejną sytuację, nie byli narażeni na choroby.
- Więc dlaczego się na to godzisz? Czy tylko pieniądze dla ciebie się liczą?
- Jak już powiedziałam, nie mam ochoty rozmawiać o naszym małżeństwie z innymi.
Kiedy Emanuel poprosił mnie o rękę, sądziłam, że kieruje się jedynie litością, i nie przyjęłam
jego oświadczyn. Równocześnie wiedziałam, że mnie kocha, a ja z czasem coraz bardziej go
ceniłam. W końcu dałam się przekonać. Nie ma powodu ukrywać, że to małżeństwo
uratowało mnie i moją rodzinę przed beznadziejną sytuacją. Nie miałam pieniędzy na czynsz,
zarządca wymówił nam mieszkanie i mało brakowało, a znaleźlibyśmy się na ulicy. Moja
mama ponad rok chorowała na suchoty, ojciec dopiero co umarł, a moim młodszym braciom
było już wystarczająco ciężko. Emanuel zjawił się więc niczym wybawca. I za to, co zrobił,
należy mu się moim zdaniem szacunek.
Karolinę pokiwała głową, wyraźnie zadowolona.
- Wiedziałam - rzekła. - Ożenił się z tobą z litości. To Armia Zbawienia karmiła go
takimi obłąkanymi ideami. Wydaje mu się, że może uratować świat, a tak naprawdę nie jest
ani trochę lepszy od innych. A do kobiet ma taką samą słabość jak każdy mężczyzna i też nie
potrafi utrzymać swej chuci na wodzy. Boleję z twojego powodu, Elise, ale równocześnie
irytuje mnie, że pozwalasz mu na to. Wyobrażasz sobie może, że on zrezygnował z Signe,
umieszczając ją u kogoś w mieście? Ogarnia go podniecenie, gdy tylko na nią spojrzy. Wiem,
bo obserwowałam ich za każdym razem, gdy nas tu odwiedzał od świąt. Pożera ją wprost
wzrokiem, mruga do niej, gdy mu się zdaje, że nikt nie widzi, dotyka jej, gdy przechodzi
obok. Kiedyś zaskoczyłam ich u niej w pokoju. Całowali się niemal do utraty tchu, a on,
wsadziwszy jej rękę pod bluzkę, stękał i pojękiwał. Gdybym nie chrząknęła, dając znak, że
stoję w drzwiach, pewnie zadarłby jej spódnicę i dobrał się do niej. Jestem tego pewna.
Elise odwróciła się i skierowała do wyjścia. Zemdliło ją, płacz ściskał ją w gardle, nie
miała siły dłużej tego słuchać. Nie obchodzi mnie zapłata, nie chcę mieć nic wspólnego z
Karolinę, pomyślała. Karolinę jest złym człowiekiem i lubi sprawiać innym przykrość. To, co
wygaduje, nie może być prawdą.
- Wiesz, jakie Signe ma plany? - usłyszała za plecami wołanie Karolinę. - Zamierza
zostać gospodynią w Ringstad! Jeśli urodzi syna, on będzie dziedzicem, a jeśli tym razem
będzie to córeczka, chłopiec urodzi się następny w kolejności. Ona uważa, że Emanuel nie
wytrzyma długo w tym kurniku! Kiedyś tam, na granicy, wypił za dużo i opowiedział jej, że
nie jest ojcem twojego dziecka. Zwierzył jej się też, że okolica, w której teraz mieszka, jest
obrzydliwa.
Elise pośpiesznie wyszła i z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Jakże nienawidziła
Karolinę! Nienawidziła jej każdym skrawkiem swojego ciała. Zasłużyła na to, by stracić
wszystko, co posiada! Zasłużyła, by znaleźć się wśród dziwek na Lakkegata, sprzedawać
swoje ciało, by nie umrzeć z głodu, żyć wśród szczurów, pluskiew i pijaków. Odżywiać się
kaszą na wodzie, śledziami i ziemniakami. Miałaby wówczas za swoje!
Ale wnet wściekłość opadła i zebrało jej się na płacz. Dlaczego Karolinę mi to robi? -
zastanawiała się. Czym ją uraziłam, że cieszy się teraz moim nieszczęściem?
A więc to Emanuel sam zdradził ich tajemnicę! Wyjawił ją swojej kochance, która
powtórzyła wszystko Karolinę.
Jego ostatniego by o to posądzała. Czy po tym wszystkim mogę mu na powrót
zaufać? - zastanawiała się. Czy mogę kochać kogoś, kto mnie tak zawiódł? Może i byłabym
w stanie wybaczyć mu niewierność, ale nie wybaczę nigdy, że wyjawił komuś naszą
najpilniej strzeżoną tajemnicę. Przecież umówiliśmy się, że nigdy nikomu o tym nie
powiemy!
Miała wrażenie, że wszystko się wokół niej wali.
W pobliżu fabryki zwolniła nieco. Nie miała teraz siły rozmawiać o tym wszystkim z
Emanuelem. Musi najpierw dokładnie przemyśleć całą sytuację. Tylko jak zdoła ukryć
doznaną przykrość?
Zauważył ją chyba przez okno, bo gdy weszła na ganek, otworzył jej drzwi.
- Jak poszło? - zapytał. - Wyglądasz na smutną.
- Jestem po prostu zmęczona. Szyłam przez całą noc - odparła, unikając jego wzroku.
- Zapłaciła ci odpowiednio?
- Nic nie dostałam.
- Nic nie dostałaś? Przecież niemożliwe, by ci nie zapłaciła! - Emanuel zmarszczył
czoło i spojrzał gniewnie.
- Spodziewam się, że prześle pieniądze przez posłańca. Nie wiedziała przecież, kiedy
przyjdę. Pewnie nie miała przygotowanych pieniędzy.
- Ale suknia miała być gotowa na dzisiaj!
- Może oczekiwała mnie o późniejszej porze?
Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale naraz stracił pewność siebie i zapytał:
- Była niemiła?
Elise pokiwała tylko głową, odwieszając szal i chustę, po czym nachyliła się, by zdjąć
zdarte, przemoczone buty.
- Powiedziała coś... To znaczy, jak...
Boi się, pomyślała Elise, czując przypływ pogardy. Boi się tego, co Karolinę
dowiedziała się od Signe i mi z lubością powtórzyła.
- Nie pytaj mnie proszę, Emanuelu - odparła drżącym głosem i westchnęła. - Może
później, ale nie teraz. Nie musisz wracać do fabryki? Chyba już się skończyła przerwa
obiadowa?
Pokiwał głową i zdjął płaszcz z haka.
- Hugo spał przez cały czas. Przynajmniej raz miałem okazję przeczytać ze spokojem
gazetę.
- To dobrze. Chyba zacznę powoli wiosenne porządki. Może uda mi się umyć okna,
zanim się obudzi. Dobrze by było mieć to już zrobione, zanim trafi mi się kolejne
zamówienie.
- Karolinę nie wspomniała nic o następnych zleceniach?
W tym samym momencie Hugo zaczął płakać. Elise pokręciła więc tylko głową, po
czym wyjęła synka z kołyski i sięgnęła po czystą pieluszkę.
Wieczorem tego samego dnia, kiedy dzieci już dawno zasnęły, Elise i Emanuel
ułożyli się do snu. W sypialni było zupełnie ciemno, bo zgasili lampę. Nagle poczuła pod
pierzyną, że zbiera mu się na pieszczoty.
- Proszę, Emanuelu, jestem śmiertelnie zmęczona. Chyba pamiętasz, że szyłam przez
całą noc.
Cofnął gwałtownie dłoń i rzucił urażony:
- Nie możesz mi tego zapomnieć.
A czy to takie dziwne, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. Wróciły do niej
słowa Karolinę, które znów zapiekły ją jak żywy ogień: „Wyobrażasz sobie może, że on
zrezygnował z Signe, umieszczając ją u kogoś w mieście? Ogarnia go podniecenie, gdy tylko
na nią spojrzy”.
- Mam rację, prawda? Nie możesz mi tego zapomnieć? Jego głos brzmiał jak
wyzwanie.
- Prawda, Emanuelu - odparła zmęczona. - Tak wiele nie potrafię zapomnieć.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego ranka napięcie między Elise a Emanuelem stało się nie do zniesienia.
Chłopcy paplali jeden przez drugiego i na szczęście nie zauważyli, że coś jest inaczej niż
zwykle. Do klasy Pedera i Everta przyszedł nowy uczeń, który mieszkał „w tej czynszówce w
dole” przy zakręcie. Podobno w tym domu przez wszystkie piętra przechodziła wielka szpara,
a mieszkańcy mogli oglądać niebo, gdy położyli się w łóżku. Wszystkie mamy bały się, że
któreś z dzieci wpadnie kiedyś do tego szybu. Chłopiec miał na imię Frans i szybko zyskał
sobie szacunek wśród chłopaków, bo znał mnóstwo dowcipów.
- Wiesz, Elise, dlaczego ludzie z Sagene mają tyle dzieci, mimo że mieszkają na
kupie? - zapytał Peder z łobuzerskim błyskiem w błękitnych oczach.
- Nie - odparła i zmierzwiła jego sterczącą grzywkę, myślami błądząc gdzie indziej.
- Płodzą dzieciaki w niedzielę, jak wyślą swoją gromadkę do szkółki niedzielnej w
Armii Zbawienia.
Elise mimowolnie się uśmiechnęła.
- On zna jeszcze jeden kawał - wszedł mu w słowo Evert z równym zapałem. - Wiesz,
Elise, dlaczego w Sagene jest tyle dzieciaków?
- Peder właśnie to powiedział - przerwał mu oschle Kristian.
- Nie, to inny kawał! Gdy węglarz woła: „Pali się most Beiebrua!” wtedy wszystkie
dzieciaki wybiegają na dwór, a rodzice mają chwilkę dla siebie.
Elise nie mogła powstrzymać się od śmiechu, ale urwała gwałtownie, napotkawszy
spojrzenie Emanuela. Wyglądał jak chmura gradowa.
Kiedy Elise została w domu sama, zabrała się do mycia okien. Sięgnęła po ług i
podarła na paski starą gazetę. Przypomniała sobie znowu, co jej powiedziała Karolinę, i
ogarnął ją niepokój. Może ona to wszystko wymyśliła? Poznała ją na tyle, by wiedzieć, że nie
zawahałaby się uciec nawet do kłamstwa, by jej dokuczyć. Emanuel też jej się obawiał i
nawet zwierzył się, że Karolinę „trzyma w zanadrzu więcej diabelstwa”, jak się wyraził.
Może powinnam jednak porozmawiać z Emanuelem? - zastanawiała się. Jeśli nawet poczuje
się dotknięty, że dała wiarę takim złośliwym kłamstwom, to już trudno. Lepsze to niż żyć pod
jednym dachem i patrzeć na siebie spode łba.
Weszła właśnie na stołek, by umyć okno od zewnątrz, gdy zauważyła zbliżającego się
posłańca.
- Elise Ringstad?
Zeszła na dół i pokiwała głową.
- Tak, to ja.
Podał jej kopertę ze słowami:
- Miałem przekazać od panny Carlsen.
Podziękowała i wziąwszy kopertę, weszła pośpiesznie do domu. W środku znajdował
się banknot pięciokoronowy i krótki liścik napisany drobnym równym pismem Karoline.
Mam do uszycia bluzkę z koronkami. Potrzebuję jej na następną niedzielę. Materiał
jest już kupiony. Możesz go odebrać w każdej chwili.
Karoline Carlsen
Pięć koron! To mniej, niż wynosiła tygodniówka Elise w przędzalni. A uszycie sukni
zajęło jej dwa tygodnie. Ileż nocy nad nią przesiedziała! O nie! Dla tego wstrętnego babsztyla
nigdy więcej nic nie uszyję! Paskudna plotkara, niewychowana prostaczka! Co z tego, że
mieszka w pięknej willi i ubiera się w eleganckie suknie z jedwabiu i aksamitu, skoro ma
duszę czarną jak węgiel!
Elise aż zgrzytała zębami ze złości.
Nagle ścisnęło ją w gardle i poczuła, że się za chwilę rozpłacze. Postanowiła się
jednak nie poddać. Na pewno uda jej się znaleźć jakąś inną pracę. A jeśli nie, to trudno. Woli
już prać dla ludzi niż mieć do czynienia z takim babskiem. Magda pożyczyła wprawdzie tarę,
ale powiedziała, że jeśli Elise będzie potrzebować, odda natychmiast. Wściekła, weszła na
stołek i zamaszystymi ruchami oddała się myciu okna, by wyładować całą złość.
Gdy chłopcy wrócili ze szkoły, Elise nadal była zła i podminowana, choć starała się to
ukryć. Emanuel nie przyszedł do domu w przerwie obiadowej, z czego się bardzo ucieszyła.
Z niechęcią myślała o tym, że będą sami, choć zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później
będzie musiała spróbować z nim pomówić. Bo na dłuższą metę taka atmosfera między nimi
stanie się nie do zniesienia. Peder, zdyszany i zarumieniony, oznajmił z zapałem:
- Jak odrobimy rachunki, wybieramy się z Evertem do Fransa do domu. Możemy,
prawda, Elise? - Popatrzył na nią błagalnie.
- Ale przecież wiesz, że zwykle gdy kończycie odrabiać lekcje, jest już późno i trzeba
się kłaść spać.
- No tak, ale tylko ten jeden raz. Proszę, Elise!
Nie potrafiła się oprzeć błagalnemu spojrzeniu brata. Poza tym uznała, że może i
dobrze się składa, bo dzięki temu będzie miała okazję porozmawiać spokojnie z Emanuelem.
- No dobrze, ale tylko ten jeden raz - zgodziła się. Emanuel wrócił do domu, gdy
chłopcy byli już w pracy. Zauważyła, że spojrzenie ma łagodniejsze, jakby zawstydzone.
- Umyłam wszystkie okna. Zobacz, jak błyszczą! - pokazała ręką.
Pokiwał głową zamyślony, nawet nie spojrzawszy w ich kierunku.
- Karolinę się odezwała? - zapytał.
Miała nadzieję, że o to nie zapyta, przynajmniej dopóki nie przejdzie jej gniew.
- Posłaniec przyniósł pięć koron. Odwrócił się do niej gwałtownie.
- Tylko pięć koron?
Pokiwała głową i sięgnęła po dzbanek, by nalać Emanuelowi kawy.
- Napisała coś? Może to tylko zaliczka? Przecież niemożliwe, by to była cała zapłata.
- Napisała, że potrzebuje bluzki na następną niedzielę.
- Ach tak. W takim razie na pewno zapłaci ci resztę, gdy przyjdziesz po materiał.
- Nie zamierzam tam pójść. Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Co ty mówisz?
Spojrzała mu prosto w oczy z przekorą i powtórzyła głośno:
- Nie zamierzam tam pójść. Nie pozwolę się drugi raz upokorzyć temu paskudnemu
babsku.
Nie przestawał na nią patrzeć szeroko otwartymi oczami, zupełnie jakby nie wierzył
w to, co usłyszał.
- Odmawiasz przyjęcia zamówienia? Rezygnujesz z pracy zarobkowej?
- Uważasz, że to praca zarobkowa? Przecież otrzymałam tyle, co dostają chłopcy,
którzy zbierają węgiel na nabrzeżu, a pracowałam przez dwa tygodnie dniem i nocą.
Pokręcił głową zupełnie zdruzgotany jej postawą.
- Przecież ona ci na pewno jeszcze dopłaci.
- Nie sądzę. Poza tym wyrażała się o tobie tak źle, że nie mam ochoty tego więcej
słuchać.
- Ależ, Elise! Chyba rozumiesz, że to wszystko z zazdrości. Najpierw była zazdrosna
o ciebie, a teraz jest zazdrosna o Signe. Nie może tego znieść. Ale za jakiś czas nabierze
dystansu do tej sprawy i znów będzie sympatyczna i uśmiechnięta. Potrzebujesz jej. Ona ma
mnóstwo znajomych, którym się świetnie powodzi. Ustawią się w kolejce do ciebie,
zwłaszcza gdy zobaczą, jak pięknie szyjesz.
Elise poczuła, że serce bije jej mocno ze zdenerwowania.
- Gdybyś wiedział, co ona wygadywała, nie zachęcałbyś mnie, bym tam poszła.
- Cokolwiek powiedziała, nie stać nas na to, by taka okazja zarobku przeszła nam koło
nosa. - Twarz Emanuela nabrała surowości. - Niestety, będziesz zmuszona przełknąć tę
gorzką pigułkę. Wyjaśniłem ci już, że moja pensja nie wystarczy na utrzymanie całej rodziny.
A przecież to ty nalegałaś, by Peder i Kristian zamieszkali z nami, ty także wzięłaś pod
opiekę Everta. Nie możesz gromadzić w domu obcych dzieciaków i oczekiwać, że będę ich
wszystkich utrzymywał bez twojej pomocy.
Elise zrobiło się gorąco ze złości. Oprócz godzin spędzanych w biurze Emanuel
palcem nie tknął w domu. Wodę i drewno nosiła sama albo pomagali jej chłopcy. Oni też
robili zakupy. Ona zaś prała i gotowała, czyściła lampy naftowe i nalewała naftę. Przewijała i
karmiła Hugo, cerowała skarpety i sprzątała dom. A do tego jeszcze szyła. I on śmie ją
upominać, by się włączyła do pomocy?!
Spiorunowała go wzrokiem i rzuciła gniewnie:
- Ośmielasz się mi to mówić? Ty, który zdradziłeś mnie z Signe i łajdaczyłeś się z nią
także po jej przyjeździe do Kristianii! Karolinę zaskoczyła was kiedyś w pokoju, jak się
całowaliście. Gdyby nie weszła, nie wiadomo, czy nie posunęlibyście się dalej. A ty mnie
błagałeś o wybaczenie, mówiłeś, że żałujesz i zrobiłbyś wszystko, by móc cofnąć czas. Co z
ciebie za człowiek? Żądasz, żebym się zaharowywała, podczas gdy ty za naszymi plecami
najadasz się do syta, chodzisz do restauracji z bogatymi przyjaciółmi i płodzisz dziecko innej
kobiecie?
Emanuel pobladł, odwrócił się na pięcie i bez słowa wymaszerował. Nie zdążył nawet
zdjąć płaszcza i kapelusza.
Kiedy zatrzasnęły się za nim drzwi, Elise pożałowała swoich słów. A jeśli Karolinę to
wszystko wymyśliła, w co coraz bardziej była skłonna uwierzyć?
Jeśli to wszystko nieprawda, to znaczy, że zachowała się wobec Emanuela głęboko
niesprawiedliwie, oskarżając go o coś, czego nie zrobił. Zraniła go być może tak bardzo, że
się załamie i już nigdy nie zdoła się z tego podźwignąć.
Jęknęła głośno, osunęła się zrozpaczona na stołek w kuchni i oparłszy się o blat stołu,
rozpłakała się z twarzą ukrytą w dłoniach.
Chłopcy wrócili do domu późno, ale ich nie strofowała, tylko posłała wprost do łóżek.
A kiedy już przewinęła i nakarmiła Hugo, wyszła na ganek rozejrzeć się, czy nie wraca
Emanuel.
Wieczór był piękny i ciepły, wiosenny i bezwietrzny. Na bezchmurnym niebie
migotały gwiazdy. W fabrycznych oknach, zarówno w tkalni Hjula, jak i u Graaha, pogasły
już światła, a robotnice i robotnicy wrócili do swych domów. Poza samotną latarnią gazową
roztaczającą mdłą poświatę, na placu pomiędzy fabrykami panowały kompletne ciemności, a
odgłosy z ulicy całkiem ucichły. Nie było widać żywej duszy.
Chociaż... Zaraz, tam na moście stoi nieruchomo jakaś postać. Nie dostrzegła jej od
razu.
Ale... na miłość boską... czyżby ten ktoś przechodził przez barierkę? Co zamierza
zrobić?
Elise wstrzymała oddech i bezgłośnie zeszła z ganku. To chyba nie... Mój Boże, czy
ten człowiek nie widzi, jaka to licha barierka? Niewiele brakuje, by się złamała, a tuż pod
mostem opadają z hukiem potężne masy wody!
Ostrożnie podeszła parę kroków. Nie może krzyknąć ostrzegawczo, żeby nie
przestraszyć nieszczęśnika. Z walącym ze strachu sercem zmrużyła oczy, koncentrując całą
swą uwagę na postaci w mroku. Panie Jezu, przecież ona wygląda jak... Nie, musiałam się
pomylić!
Pośpiesznie wspięła się na stromy brzeg, potem na ścieżkę i zbliżyła się do mostu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Tak, teraz już była pewna. Na moście stała z odkrytą głową Mathilde, siostra Oline.
Poznała ją po lnianych włosach. Elise wstrzymała oddech i znieruchomiała w obawie, że jeśli
zawoła albo wyda z siebie jakiś dźwięk, Mathilde przestraszy się i zwali się w dół.
Zapewne ma zamiar rzucić się w odmęty. Jest tylko jeden sposób, by ją od tego
odwieść: trzeba z nią spokojnie porozmawiać i uświadomić jej, że jest bliska popełnienia
strasznego czynu. Ma przecież dwoje dzieci, są młodsze od Pedera. Jak w ogóle mogło jej
przyjść do głowy, żeby ze sobą skończyć? Czy sądzi, że dzieciom będzie lepiej bez matki niż
z ubogą matką, nawet jeśli będzie zmuszona zarabiać na ulicy?
Podeszła parę kroków.
- Mathilde? - wyszeptała, zdając sobie sprawę, że w huku spadającej wody
dziewczyna nie usłyszy jej szeptu. Czuła jednak, że musi zachować ostrożność. - Mathilde -
powtórzyła nieco głośniej. - Nie rób tego, Mathilde!
Mathilde nie zareagowała. Elise podeszła więc powoli jeszcze bliżej.
- Nie rób tego, Mathilde! Co się stanie z twoimi dziećmi? Chcesz, by trafiły do
sierocińca?
Nagle Mathilde odwróciła czujnie głowę, a gdy rozejrzała się przerażona, zauważyła
Elise.
Przez moment Elise zamarła i włosy stanęły jej dęba, bo bała się, że jej obecność tak
przerazi desperatkę, iż bez wahania rzuci się do wodospadu. Wstrzymała oddech, bała się
poruszyć, ale zawołała głośno:
- Nie rób tego, Mathilde!
Dziewczyna poznała ją i odkrzyknęła głosem zdradzającym panikę:
- Idź stąd! Idź, mówię ci! Nic ci do mnie!
- Oczywiście, że to nie moja sprawa. - Elise zmusiła się, by przybrać spokojny ton. -
Ale chcę ci pomóc, bo współczuję i tobie, i twoim dzieciom.
- Idź stąd! - wykrzyknęła histerycznie Mathilde. - Nie możesz mi pomóc! Zresztą i tak
nie wierzę, że mi współczujesz. Tylko tak mówisz. Jeśli zrobisz choć jeden krok, skoczę do
wody.
Elise nie poruszyła się.
- Nie podejdę bliżej. Chcę tylko z tobą porozmawiać.
- Do diabła z twoim gadaniem! Do diabła z wami wszystkimi!
- Rozumiem, że jesteś zła. Pamiętam, jak się oburzałam, kiedy z fabryki zwolniono
Oline. Pomyślałam sobie wtedy, że któregoś dnia dostaną za swoje ci wszyscy, którzy tak
sobie z nami poczynają, jakbyśmy byli zwierzętami, a nie takim samymi ludźmi jak oni.
Muszę do niej cały czas coś mówić, powtarzała sobie w duchu, czując jednak, że
ogarnia ją coraz większa panika. Muszę ją zmusić, by mnie słuchała i zapomniała o sobie.
- Potem odwiedziłam Oline i zrozumiałam, czemu była taka przerażona - ciągnęła z
wymuszonym spokojem. - Ale uwierz mi, Mathilde, jest wiele innych sposobów zarabiania
pieniędzy. Możesz zostać praczką. Robić ludziom pranie i prasować koszule. Możesz zostać
służącą u jakichś bogatych ludzi albo zacząć szyć tak jak ja. Może mogłybyśmy to robić
razem? Jedna by kroiła i fastrygowała, a druga zszywała na maszynie. Dostałam nowiutką
maszynę do szycia od mojego teścia.
- A ile można zarobić na szyciu? Wystarczy na wiaderko węgla tygodniowo, trochę
nafty i kromkę chleba, co? A co z czynszem? Twój mąż opłaca czynsz czy może śpisz na
klatce pod schodami?
- Wiem, że szycie jest słabo opłacane, ale może dodatkowo postarasz się o zasiłek z
gminy. Poza tym jadłodajnia rozdaje darmowe zupy dla wszystkich potrzebujących.
Mathilde zaśmiała się szyderczo.
- Chyba straciłaś resztki dumy, skoro tak mówisz, Elise. Wiedz jednak, że ja nie
zamierzam przyjmować jałmużny!
- Nikt z nas nie lubi się przyznawać do biedy. Ale nie można się poddawać. Któregoś
dnia to się zmieni na lepsze. Jestem pewna. Związki zawodowe walczą o nasze sprawy.
Kiedyś wreszcie fabrykanci i dyrektorzy zrozumieją, że bez nas nic nie wskórają. Jeśli
robotnicy gromadnie nie stawią się do fabryki, stanie produkcja, a właściciele nie zarobią ani
grosza. Oni są całkowicie zależni od robotników. Musimy tylko trzymać się razem i być
solidarni, a wówczas będziemy od nich silniejsi. Zresztą my sobie poradzimy, nie pracując w
fabryce, przynajmniej przez jakiś czas, ale oni sobie bez nas nie poradzą.
- Bzdury! Ile razy już to słyszałam! Ale co z tego? Nic się nie zmienia. Dostajemy
głodowe wypłaty za kilkanaście godzin dziennie w fabryce, a jeśli dzieci ci ciężko zachorują
i nie możesz ich zostawić samych, z dnia na dzień wyrzucają cię na bruk. Więc daruj sobie te
mowy, Elise! Nie chcę żyć w tym bagnie, nie mogę znieść takiego życia! Widziałaś kiedyś,
by ktoś się stąd wyrwał na drugą stronę rzeki? Nie! Jesteśmy skazani na to piekło!
Elise zdawało się, że Mathilde oderwała stopę, zupełnie jakby chciała skoczyć. Ze
zdenerwowania zakręciło jej się w głowie. Życie Mathilde było teraz w jej, Elise, rękach. Nie
może przestać do niej mówić, cały czas musi zajmować jej uwagę rozmową w nadziei, że uda
się skierować jej myśli na inny tor.
- Teraz jesteś zrozpaczona, ponieważ cię zwolnili z fabryki, Mathilde. Każda z nas
czułaby się tak samo. Znam jednak wiele kobiet, które były w podobnej sytuacji i znalazły
sobie inną pracę. Mówią teraz nawet, że się cieszą, iż uwolniły się od huku maszyn. Możesz
podjąć różne prace. Nie musisz robić tego co Oline.
Natychmiast pożałowała swoich słów. Przecież tego właśnie Mathilde obawiała się
najbardziej i z tego powodu wolała ze sobą skończyć.
- Pomogę ci - dodała pośpiesznie. - Chodźmy razem do mnie, poczęstuję cię kawą i
razem znajdziemy jakieś wyjście. A potem odprowadzę cię do domu.
- Ja nie mam domu. Wyrzucili nas!
- A gdzie są twoje dzieci?
- Oddałam je.
- To pójdziemy je odebrać. Możesz zamieszkać razem z dziećmi u nas na poddaszu,
póki nie znajdziesz sobie pracy.
Dobry Boże, spraw, by Emanuel nie sprzeciwił się temu, pomodliła się w duchu.
Może to złudzenie, a może pobożne życzenie, w każdym razie wydawało jej się, że
Mathilde się zawahała, jakby słowa Elise tchnęły w nią nową odwagę.
- Twoje dzieci się ucieszą, gdy cię zobaczą. Może czuły, że dzieje się coś niedobrego.
Dzieci wyczuwają takie sprawy, mimo że ich nie rozumieją. Zamierzaliśmy i tak wynająć
poddasze, jest tam dość miejsca dla was trojga. Nic nie szkodzi, jeśli z początku nie będziesz
mogła zapłacić. Poczekamy z tym, aż znajdziesz pracę. Pamiętasz Hildę, moją siostrę? Była
pomocnicą w przędzalni. Spodziewa się dziecka w kwietniu i nie ma ani pracy, ani dachu nad
głową, ale jest zdecydowana zatrzymać to dziecko i sobie poradzić. Jest silna tak samo jak ty,
Mathilde. Jestem pewna, że wspólnie dacie sobie radę. Emanuel przynosi codziennie gazetę.
Sprawdzimy, czy nie ma tam jakichś ogłoszeń o wolnych posadach. Możesz też porozmawiać
z żołnierzami z Armii Zbawienia. Oni pomagają wszystkim potrzebującym. Nam też
pomogli. Gdy mama chorowała na suchoty, przychodziła do niej samarytanka, by ją
pielęgnować. Dali też mojemu młodszemu bratu buty i ubranie.
- Przestań bajdurzyć, Elise. Doskonale wiem, dlaczego oficer wam pomagał.
Elise cała się spociła z nerwów.
- To nieprawda. Pomogli nam, zanim poznałam Emanuela. - Kłamała, ale uznała, że w
takiej sytuacji cel uświęca środki. - Możesz się postarać o miejsce w żłobku dla twoich dzieci
i przyjąć posadę służącej w którejś z tych eleganckich willi na wzgórzu Aker. Słyszałam, że
Paulsen i Carlsenowie szukają dodatkowej służby. Zawsze po skończonej pracy odbierałabyś
dzieci ze żłobka. Od nas jest tam niedaleko.
Mathilde z pochyloną głową wpatrywała się w odmęty rzeki.
- Mathilde, słyszysz?! - zawołała Elise z desperacją. - Zobaczysz, jak będziesz miała
dobrze, jak nigdy dotąd. Znam i pana Paulsena, i państwa Carlsenów, to dobrzy ludzie i
dobrze traktują swoją służbę.
Mathilde nie odzywała się. Stała bez ruchu wpatrzona w czarną czeluść, zasłuchana w
huk spadających mas wody.
Oczy Elise przywykły już do ciemności, poza tym docierało tu mdłe światło latarni.
Elise zauważyła, że dziewczyna trzyma się kurczowo barierki, ale odrywa stopy.
- Słyszysz, Mathilde? Nie rób tego! Chyba kochasz swoje dzieci? Chcesz je osierocić?
Nie wystarczy już, że nie mają ojca?
Mathilde nie odpowiedziała, zupełnie jakby słowa Elise do niej nie docierały.
Przestała mnie słuchać, pomyślała Elise, czując, jak przenika ją lodowaty strach. Jeśli
rzucę się, by ją powstrzymać, Mathilde zdąży skoczyć, nim do niej dobiegnę, zwłaszcza że
stoi po drugiej stronie barierki. Poza tym sama nie dam rady jej przytrzymać, jeśli się będzie
wyrywać.
Pozostaje tylko rozmowa. Słowa są jedyną szansą.
- Proszę cię, Mathilde. Zrób to dla mnie. Przyrzekam, że cię nie zawiodę. Od teraz
będziesz moją przyjaciółką. Zrobię wszystko, by ci pomóc. Porzuć te chore zamiary! Jesteś
zdesperowana i zrozpaczona, dlatego podjęłaś ten krok, ale zobaczysz, gdy ochłoniesz,
zrozumiesz, że to beznadziejna decyzja. Twoje życie jest tyle samo warte co życie innych. A
nawet więcej, ponieważ jesteś matką i odpowiadasz za dwoje małych dzieci. Niezależnie od
tego, gdzie je umieściłaś, one chcą być z tobą. Wszystkie dzieci wolą mieć matkę, choćby
biedną, niż nie mieć jej wcale.
Mathilde nie ruszała się, teraz chyba znów jej słuchała. Nie odrywała jednak wzroku
od ciemnej głębi.
Elise błagała w duchu: „Boże, nie pozwól jej tego zrobić! Powstrzymaj ją ze względu
na dzieci!”
Ostrożnie stawiając krok w jej kierunku, nie przestawała mówić:
- Proszę cię, Mathilde, posłuchaj mnie, nie rób tego!
Nagle rozległ się odgłos kroków, a od strony fabryki pojawiła się ciemna postać. Elise
od razu rozpoznała Emanuela. Wstrzymała oddech, myśląc gorączkowo: Jeśli go zawołam, to
może być koniec, a jeśli go nie uprzedzę, krzyknie coś zdumiony na mój widok. Nie
wiadomo, czy zauważy od razu Mathilde, która stoi po zewnętrznej stronie barierki, sztywna
i nieruchoma.
Serce waliło jej w piersi.
- Cofnij się, Mathilde, chodź tu do mnie! - Starała się mówić spokojnie, mimo że
trzęsła się i szczękała zębami jak w mroźnym lutym. - Właśnie nadchodzi Emanuel, on też ci
pomoże. Wiesz przecież, że był oficerem w Armii Zbawienia, wie, jakiej ci potrzeba pomocy.
W tym samym momencie Emanuel zauważył ją na moście.
- Elise?! - krzyknął, a w jego głosie zabrzmiała złość. - Co ty tu robisz, na Boga?
Elise otworzyła usta, by mu odpowiedzieć i poprosić go o pomoc, ale w tym samym
momencie zobaczyła, jak Mathilde rzuca się w dół i znika w głębinie. Wydała z siebie
przeraźliwy krzyk, rzuciła się do barierki, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczyna, ale w
dole zauważyła jedynie ciemną otchłań. Przebiegła więc na drugą stronę mostu, wpatrując się
desperacko w huczący wodospad.
- Mathilde! - krzyczała. - Na Boga, Mathilde”
Zanosiła się głośnym szlochem, nie przestając wołać dziewczyny. Emanuel podbiegł
do niej.
- Co się stało?
- Mathilde rzuciła się do rzeki! - Pokazała w dół w spieniony huczący wodospad,
wołając rozpaczliwie: - Zrób coś! Ona leży tam gdzieś na dole!
Emanuel zbiegł na sam brzeg, Elise zaś pognała za nim, choć dobrze wiedziała, że to
na nic. Nurt był tu zbyt wartki. Mathilde nie miała szans, chyba że zaczepiła się o potężne
sople, które utworzyły się po bokach wodospadu. Ale w ostatnich dniach ociepliło się i lód
popękał, a sople znacznie stopniały.
- Biegnij i przynieś lampę! - zarządził Emanuel zdecydowanym głosem.
Pognała więc w stronę domu, wbiegła do kuchni, drżącymi dłońmi zapaliła lampę
naftową i wybiegła z powrotem na dwór, rejestrując podświadomie, że Hugo śpi spokojnie w
kołysce, a z łóżka chłopców nie dobiega żaden dźwięk.
Szukali i szukali, wypatrywali oczy, schodzili stromizną przy wodospadzie w dół, ale
nigdzie nie dostrzegli Mathilde.
- Biegnij na posterunek policji, a ja będę jej tu dalej szukał! Emanuel był rzeczowy,
jakby nie dał się zawładnąć emocjom, ale Elise domyśliła się po tembrze jego głosu, że to, co
się stało, bardzo nim poruszyło. Pobiegła, tak jak jej kazał, mając nadzieję, że Hugo będzie
spał spokojnie jeszcze przez jakiś czas.
Niewielki posterunek policji mieścił się niedaleko, przy Maridalsveien. Wspinała się
stromą ulicą Sagveien, po prawej stronie mijając szare domy czynszowe zamieszkane przez
robotników. Zobaczyła mleczarnię na rogu i dotarła wreszcie do Maridalsveien, skąd do celu
było już niedaleko.
Przez okno niewielkiego drewnianego domu sączyło się słabe światło. To był
posterunek policji na osiedlu Sagene. Elise zastukała mocno do drzwi. Zdawało jej się, że
minęła cała wieczność, nim otworzył jej konstabl.
- Dziewczyna rzuciła się do wodospadu! - zawołała zdyszana.
Konstabl westchnął ciężko, jakby już zmęczyło go przyjmowanie zgłoszeń o
wypadkach na moście. Włożył czapkę od munduru, zgasił lampę naftową i zapalił latarnię.
Następnie zamknął porządnie drzwi i dopiero wtedy ruszył z Elise w dół do rzeki.
- Kto tym razem? - burknął po drodze.
- Jedna z prządek z Graaha. Zwolniono ją przed paroma dniami, a zaraz potem
wyrzucono z mieszkania. Mieszkam obok mostu Beierbrua i przypadkowo ją zauważyłam.
Próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale nic nie pomogło.
- Do takich szaleńców nic nie dociera. Jak już się zdecydowali, to nikt im w tym nie
przeszkodzi. Wbili sobie to do głowy i tyle.
- Mój mąż szuka jej na dole przy wodospadzie, ale lampa naftowa nie daje dość
światła.
- To na nic. Nurt zepchnie ją aż do fiordu. Elise nie mogła powstrzymać szlochu.
- Znałaś ją? - głos konstabla zabrzmiał przyjaźniej.
- Pracowałyśmy razem ponad rok. Stała przy maszynie tuż przede mną. Lepiej się
jednak znam z jej siostrą.
- Hmm. Ma dzieci?
- Tak, dwoje. Jeszcze nie zaczęły chodzić do szkoły.
- A mąż pewnie zniknął? A może w ogóle nie miała męża?
- Ostatnio była sama. Miała męża, ale zdaje się, że nie widywała go często.
- I na pewno każde dziecko ma z innym. Wciąż to samo. Czemu te dziewczyny nie
potrafią się upilnować? Możesz mi to powiedzieć?
- To jedyna ich radość - wyrwało się Elise, zanim zdążyła pomyśleć. Chyba już
komuś tak kiedyś odpowiedziała, ale nie pamiętała komu.
- Radość... - prychnął pogardliwie. - Skoro stać je, żeby utrzymać dzieci, to chyba stać
je też na ślub.
- A co pomoże ślub, jeśli mąż pójdzie swoją drogą? Na nie, tak czy inaczej, spada cała
odpowiedzialność!
Rozpacz Elise ustąpiła miejsca gniewu. Bo to była jawna niesprawiedliwość.
Mężczyźni mogli robić to, na co mieli ochotę, a potem wziąć nogi za pas. Powinno być jakieś
prawo, które zmuszałoby ich do płacenia na dziecko. Zdaje się, że Hvalstad wspominał
kiedyś coś o tym, że ojciec ma obowiązek łożyć na nieślubne dziecko. Nie była pewna, czy
dobrze pamięta, była taka rozkojarzona. Wciąż wracała myślami do Mathilde.
- Co zrobiła z dziećmi?
- Powiedziała, że je oddała pod opiekę.
- Zdołałaś ją nakłonić do rozmowy? - Konstabl nie krył zdumienia.
- Tak, cały czas do niej mówiłam w nadziei, że odwrócę jej uwagę. Przez moment
zdawało mi się nawet, że mi się powiedzie, ale...
Znów zaszlochała rozdzierająco, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
- Zrobiłaś, co było w twojej mocy. Nie przejmuj się tym tak bardzo. I tak nie mogłaś
jej uratować. - W jego głosie Elise usłyszała nutę współczucia. - Zaraz dojdziemy do mostu -
dodał, jakby chciał ją podnieść na duchu. - Idź się, dziewczyno, połóż! Zrobiłaś już swoje.
Nie odpowiedziała, ale gdy przeszli przez most, skierowała się wprost do domu. Nie
miała jednak zamiaru się kłaść. Upewniwszy się, że dzieci spokojnie śpią, zapaliła jeszcze
jedną lampę naftową i pośpiesznie ruszyła za konstablem.
Zastała go w towarzystwie Emanuela. Stali na brzegu, zamieniając ze sobą parę słów.
- To na nic, Elise - Emanuel odwrócił się do niej. - Chyba porwał ją nurt. Zaglądałem
do wodospadu i przeszukałem brzeg w pobliżu, ale nie zauważyłem nic niezwykłego.
- Mówiłem, - że to na nic - oświadczył konstabl i pokręcił głową. - Ona już dawno się
utopiła, a jej ciało płynie z nurtem w stronę ujścia do fiordu. Złożę meldunek na Mollergata,
tak żeby zaczęli szukać jej ponownie, gdy tylko zrobi się jasno.
Odwrócił się i zamierzał odejść, lecz Elise powstrzymała go wstrząśnięta.
- Nie możemy się poddać! Może zaczepiła się gdzieś o krę albo kamienie przy
wodospadzie.
- Gdyby tak było, zauważyłbym ją, Elise. - Emanuel najwyraźniej zgadzał się z
konstablem.
Tego jednak ruszyło sumienie, bo rzekł:
- No to poszukajmy jeszcze trochę, nim zrezygnujemy. Przeszukiwali brzegi rzeki w
górę i w dół, ale snop światła nie docierał daleko, a rzeka w ciemnościach wydawała się
czarna i nieprzenikniona.
Wreszcie Elise zrozumiała, że muszą się poddać.
Podziękowała konstablowi i ruszyła przodem, wspinając się na stromy brzeg, a po
policzkach ciekły jej łzy. Rano muszę pójść do Oline, żeby się dowiedzieć, gdzie są córeczki
Mathilde, pomyślała. Czuła, że jej obowiązkiem jest wyjaśnić im, co się stało.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Emanuel wszedł do sypialni, Elise leżała zapłakana. Podszedł do łóżka i
pogłaskał ją po włosach.
- Nie przeżywaj tego tak bardzo, Elise. Konstabl ma rację. Zrobiłaś, co mogłaś. Ktoś,
kto podjął taką decyzję, nie da się przekonać w ostatniej chwili.
- Ale wydawało się, że ona mnie słucha - zaszlochała Elise. - Przynajmniej przez
chwilę.
- Póki ja się nie pojawiłem. To chciałaś powiedzieć? - W jego głosie zabrzmiała
niepewność.
- Nie widziałeś jej.
- Nie, widziałem tylko ciebie. Zdziwiłem się, dlaczego wyszłaś o tak późnej porze.
Zdenerwowałem się i dlatego tak zareagowałem. Chyba nie sądzisz, że rzuciła się do rzeki
dlatego, że usłyszała mój głos?
Zaprzeczyła, mimo że w głębi serca takie właśnie żywiła obawy.
- Z początku mnie słuchała, ale potem nagle straciłam z nią kontakt. Stała nieruchomo
i wpatrywała się w mroczną głębię. A potem to zrobiła! - Elise znów wybuchnęła płaczem.
Emanuel położył się obok niej w ubraniu. Głaskał ją po włosach i plecach, mruczał
słowa pociechy, ze wszystkich sił starając się ją uspokoić.
- Tak cię kocham, Elise. Cokolwiek ci powiedziała Karolinę, pamiętaj, że bardzo cię
kocham. Z nikim innym prócz ciebie nie chcę dzielić życia. Przyznaję, że narobiłem wiele
głupstw, także po przyjeździe Signe do Kristianii, ale to się działo wbrew mej woli. Zupełnie
jakby mnie diabeł opętał. Ale to już przeszłość. Teraz zajęła się nią ta Islandka i nigdy więcej
jej nie zobaczę. Obiecuję.
A więc Karolinę mówiła prawdę! Jakie to jednak ma znaczenie teraz, gdy gdzieś w
lodowatym nurcie rzeki płynie z prądem ciało Mathilde, mijając wszystkie fabryki, opadając
wraz z masami wody pomiędzy potężnymi głazami i płatami lodu, które nie zdążyły od -
marznąć. Była martwa albo walczyła o życie, może próbowała wydostać się na ląd,
uświadomiwszy sobie nagle, jaki straszny grzech popełniła wobec swoich dzieci? Może
płacze albo woła o pomoc, a jej ciało powoli sztywnieje od chłodu? Może traci czucie w
palcach i nie ma już siły trzymać się niczego?
Może zdołaliby ją uratować, gdyby poszli dalej wzdłuż brzegu rzeki? Nie powinnam
była biec na posterunek, wyrzucała sobie. Trzeba było raczej pójść w odwrotnym kierunku.
Może Mathilde wcale nie roztrzaskała się o głazy przy wodospadzie, ale nurt porwał ją w
stronę zakola przy tkalni płótna żaglowego? Tam rzeka płynie leniwie i na pewno zdołałaby o
własnych siłach dopłynąć do brzegu. Gdyby ktoś jej pomógł i wyciągnął z wody...
- Jesteś pewien, że ona nie żyje? - odezwała się stłumionym głosem, trzęsąc się wciąż
jak w gorączce.
- Tak, Elise. - W jego głosie wyczuła ulgę, że nie przejęła się tym, co jej właśnie
wyznał. Ona jednak nie była w stanie myśleć o niczym poza wypadkiem Mathilde. - Przestań
się zadręczać! Nie miała szans przeżyć upadku do wodospadu. Nie tkwi gdzieś przy brzegu i
nie próbuje wydostać się na ląd. Miała dość czasu, by zmienić swoją decyzję, gdyby tylko
chciała. Nie ulękła się lodowatej wody, nie przeraził jej nawet huczący wodospad. Nic nie
mogło jej uratować!
Wstał, szybko się rozebrał i wsunął się pod pierzynę. Był nagi, nie włożył piżamy.
Uniósł jej nocną koszulę i delikatnie ją pieszcząc, ostrożnie w nią wszedł.
Otworzyła się przed nim i go przyjęła. Odwzajemniała pocałunki z niezwykłą
gwałtownością. Jakby namiętność mogła wymazać z pamięci okropne przeżycie, jakiego
doświadczyła.
Następnego dnia Emanuel wrócił do domu w przerwie obiadowej, żeby przypilnować
Hugo, a Elise w tym czasie udała się do Oline. Nie było jej lekko na sercu. Nie była pewna,
czy policjanci zdążyli już przekazać tragiczną wiadomość.
Dzień był pogodny, wiosenny. Ptaki śpiewały, topniał śnieg, kapało z dachów.
Rozejrzała się dokoła zdziwiona, że nic się nie zmieniło. Ludzie zajmowali się swoimi
codziennymi sprawami, jakby nic się nie stało, nic się nie zdarzyło. Tymczasem młoda matka
odebrała sobie życie, rzucając się do wodospadu, a dwoje małych dzieci gdzieś tu, w mieście,
zostało sierotami. Powinna szaleć wichura, lunąć rzęsisty deszcz. Wiosenne słońce zaś
zapowiadało nadejście kolejnego lata z ciepłem, optymizmem, radością i nadziejami.
Wyglądało to na szyderstwo.
Elise obawiała się spotkania z Oline. Nie widziała się z nią od tamtej pory, kiedy się
na nią natknęła w poczekalni u doktora. Była rozgoryczona i niepocieszona po stracie
najmłodszego synka. Teraz, po wielu miesiącach wykonywania nowej pracy, z pewnością nie
będzie usposobiona łagodniej.
Przypomniała sobie ten dzień, gdy przyszła odwiedzić Oline i zastała ją śpiącą w
łóżku. Dzieci musiały sobie radzić same. Ciasne podwórko przy niewielkim drewnianym
domu było ciemne i nieprzyjemne, podobnie jak samo mieszkanie. Elise pomyślała, że będzie
szczęśliwa, mając to już za sobą.
Zapewne Oline nadal pracuje nocami i odsypia za dnia. Jeśli zaśnie kamiennym snem,
trzeba ją będzie obudzić, co z pewnością nie poprawi jej humoru. Ale trudno, musi się
dowiedzieć, co się stało z jej siostrą. Może Oline o niczym nie wie? Może policja ustaliła,
gdzie Mathilde umieściła dzieci, i powiadomiła o jej śmierci tylko opiekunów?
Elise dotarła do celu. Odwiedziła to miejsce mniej więcej przed rokiem. Powinna
przychodzić tu częściej, mimo że Oline nie wyraziła takiego życzenia. Na pewno nie chciała,
by dawne koleżanki zobaczyły, czym się teraz zajmuje.
Uderzył ją w nozdrza smród kocich sików i cuchnących ubikacji. Na ponurym,
opuszczonym podwórzu nie zauważyła żywej duszy. Zapukała do drzwi, a ponieważ nikt nie
odpowiadał, uchyliła je.
- Oline?
Pomimo jaskrawego wiosennego słońca na dworze, w izbie panował mrok. Gdy
wzrok Elise przywykł do ciemności, dostrzegła skuloną postać na brzegu łóżka. Siedziała z
twarzą ukrytą w dłoniach.
- Oline? - powtórzyła.
Oline powoli uniosła głowę, ale nie odezwała się.
- To ja, Elise. - Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. W kącie zauważyła
gromadkę małych dzieci zajętych zabawą. Były blade, wychudzone, ubrane w łachmany.
- Co? - zapytała Oline, posyłając jej wrogie spojrzenie.
- Tak mi przykro, ale przynoszę smutną nowinę.
- Myślisz, że ja nie wiem?
Elise zamilkła i popatrzyła na nią zdumiona.
- Była tu już u ciebie policja?
Oline pokiwała głową, umykając spojrzeniem. Elise usiadła obok niej na brudnym
łóżku i rzekła:
- Robiłam, co mogłam, by ją od tego odwieść.
Oline nie odezwała się, ale nie wydawała się też zdziwiona.
- Zauważyłam ją przypadkowo i próbowałam jej przemówić do rozsądku.
Oline nadal milczała.
- Bałam się, że policja powiadomi o tym, co się stało, tylko tych, którzy zaopiekowali
się dziećmi. Uważałam jednak, że powinnaś się o tym dowiedzieć jak najprędzej.
Oline posłała jej szydercze spojrzenie.
- A jak sądzisz, kto musi się zająć jej dziećmi? Może dyrektor? Elise doznała nagle
olśnienia i zerknęła w stronę kąta, gdzie bawiły się dzieci. Przypuszczenie stało się
pewnością.
- Ale jak ty sobie poradzisz? - zapytała wstrząśnięta.
- A czy ktoś mnie o to pytał?
Najmłodsze dziecko nagle wstało i chwiejąc się, niepewnie podeszło do nich.
Popatrzyło na Elise i zapytało:
- Mama? - Dziewczynka wyglądała tak, jakby się miała zaraz rozpłakać. Usta
wykrzywione w podkówkę zadrżały. Oczy miała duże, przestraszone. Czaiła się w nich
rezygnacja. Elise nie widziała nigdy takiego wzroku u małego dziecka.
Oline odsunęła dziecko w odruchu irytacji.
- Wynocha! Ty też - dodała, zwracając się do Elise. - Muszę się wyspać. Wiesz chyba,
że pracuję całymi nocami!
Elise wstała i z ociąganiem skierowała się do drzwi.
- Pomyślałam, że może bym mogła ci w czymś pomóc.
- Idź, mówię! - warknęła Oline. Głos miała podobny do głosu Mathilde, która tak
samo wołała do niej poprzedniego dnia. Elise nie posłuchała jej i teraz też zwlekała. - Czego
jeszcze chcesz? Idź stąd, do diabła!
Jedno z dzieci rozpłakało się, Elise uznała więc, że lepiej zniknąć.
Biegła przez całą drogę do domu. Tłumiła w sobie płacz, ale gardło miała całkiem
ściśnięte. Zamiast pomóc, tylko pogorszyła sprawę, odwiedzając Oline. Poczuła się całkiem
bezradna. Nawet nie zdołała wypowiedzieć słów pociechy. Jak jednak pocieszyć kogoś w tak
beznadziejnej sytuacji? Nie zdołała powstrzymać Mathilde i nie potrafi pomóc Oline.
Płacz zamienił się w złość. Przeklęci fabrykanci! To oni powinni odwiedzić Oline.
Najpierw tego dnia, gdy została wyrzucona z pracy. Stanąć twarzą w twarz z jej biedą,
poczuć na własnej skórze rozpacz i rozgoryczenie. Niechby zrozumieli, jak to jest być źle
opłacaną robotnicą. Potem powinni ją odwiedzić ponownie rok później, by zobaczyć, co się z
nią stało. By jej dzieci nie umarły z głodu, poszła sprzedawać się na ulicy.
Nagle w jej uszach zadźwięczały słowa teścia, Hugo Ringstada: „Powinnaś to spisać,
Elise. Może przyszłe pokolenia wyciągną z tego jakąś naukę”.
Zadrżała. Czemu właśnie teraz przypomniało jej się to, o czym mówił teść? Przecież
w ogóle nie wracała myślami do ich rozmowy i nie roztrząsała tego, o czym mówili.
Spisać to... „Może powinnaś wziąć na poważnie słowa ojca” - mówił Emanuel.
Ona ma pisać? Ona, która nie napisała nawet zdania, odkąd ukończyła szkołę
powszechną? W jaki sposób potrafiłaby wyrazić swoje myśli i uczucia?
Kiedy weszła do domu, Emanuel potrząsał energicznie kołyską. Hugo darł się
wniebogłosy, a on wydawał się całkiem bezradny. Elise pośpiesznie wzięła na ręce synka i
zauważyła, że jest całkiem przemoczony.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że zdążyłeś coś zjeść. Pokiwał głową i zapytał:
- Jak poszło?
- Była już powiadomiona.
- Nie dowiedziałaś się, czy znaleziono ciało? Elise pokręciła głową.
- Oline jest całkiem zdruzgotana. Trudno z niej cokolwiek wyciągnąć.
Ściągnął z wieszaka płaszcz i kapelusz.
- Muszę iść, bo już jestem spóźniony.
Kiwnęła, nie patrząc na niego. Bała się, że wybuchnie płaczem, jeśli jeszcze przez
chwilę będzie o tym rozmawiać. Podszedł do niej i ją pocałował.
- Tak się cieszę, Elise, że znów jest między nami dobrze. Zmusiła się do uśmiechu,
ale w duchu wzdrygnęła się. Dobrze, między nimi?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy kilka dni później Emanuel przyszedł na przerwę obiadową, Elise od razu
poznała, że coś jest nie tak. Dowiedzieli się, że ciało Mathilde znaleziono u ujścia rzeki Aker
do fiordu, ale chyba nie to było przyczyną złego humoru męża. Nie spodziewała się go
właściwie o tej porze. Uprzedzał, że ma dużo pracy i zostanie w biurze do późnego wieczora.
- Co się stało?
- Czemu pytasz?
- Bo widzę, że coś cię gnębi.
Wydawał się zakłopotany, nie miał odwagi popatrzeć jej w oczy. Nagle naszło ją
niemiłe przeczucie, że ma to jakiś związek z Signe. Zapytała więc wprost:
- Dowiedziałeś się, czy Islándica znalazła dla Signe jakieś miejsce? Pokiwał głową.
- Tak. Nie... To znaczy... Ona nie musiała szukać. Signe otrzymała pomoc z innej
strony. - Odwrócił się do niej plecami, zdejmując płaszcz.
- Z innej strony?
- Przyjechał ojciec i ją zabrał.
Elise, która skierowała się w stronę pieca, stanęła jak wryta i odwróciła się do
Emanuela.
- Twój ojciec ją zabrał? Jak to rozumieć?
- Mama chce, żeby Signe osiadła w Ringstad, skoro spodziewa się mojego dziecka.
Elise otworzyła usta ze zdumienia, a kiedy wreszcie odzyskała mowę, krzyknęła z
przyganą:
- Chyba nie mówisz tego poważnie! Podszedł do niej i objął ją ramionami.
- Niech oni sobie robią, co chcą. Zresztą i tak odwrócili się ode mnie. Tamtego
wieczoru u Carlsenów ojciec zapowiedział, że pozbawi mnie dziedzictwa. Może teraz
przekażą dwór Signe? Nic mnie to nie obchodzi. My mamy siebie, a nasza miłość jest o wiele
więcej warta.
Oddychała z trudem, zupełnie jakby ktoś ją dusił. To nie może być prawda! - myślała.
Chyba rodzice Emanuela nie są aż tacy podli? Żeby pominąć własnego syna i przekazać
majątek dziewczynie, która uwiodła żonatego mężczyznę? To wprost nie uchodzi!
- Nie chce mi się wierzyć, że to prawda - wydobyła wreszcie z siebie. - Twój ojciec
zachowywał się tak miło i uprzejmie wobec mnie, kiedy tu był ostatnio. Zdawało mi się
nawet, że jest po naszej rozmowie, kiedy zobaczył to wszystko w innym świetle.
- Ale to nie on decyduje - oznajmił Emanuel, a w jego głosie pojawiła się nuta
goryczy.
- Przecież twoja mama też cię chyba kocha. Jedynego syna?
- No cóż, jeśli ów syn postępuje tak, jak mu mama każe. Ale najpierw wstąpiłem
wbrew jej woli do Armii Zbawienia, a potem ożeniłem się z tobą. A teraz znów ściągnąłem
na rodzinę jeszcze większy wstyd. Pewnie zamierza kłamać przed znajomymi i przedstawiać
Signe, córkę bogatego gospodarza, jako moją żonę i opowiadać z dumą, że oczekuje
pierwszego wnuka.
Elise wyrwała mu się z objęć i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- To znaczy, że nie opowiedziała znajomym i rodzinie o Hugo? O nas? O ślubie?
- Tak mi się zdaje. Dla niej to straszny wstyd, że dziecko przyszło na świat dwa
miesiące za wcześnie. Nie otrzymaliśmy ani jednego listu z gratulacjami od nikogo z rodziny.
Ani prezentu, ani pozdrowień. Miałem swoje podejrzenia, lecz nie chciałem cię ranić,
opowiadając ci o tym.
- Ale ciotka Ulrikke domyśliła się wszystkiego już latem.
- Może mama wmówiła jej, że straciłaś dziecko. Inaczej skontaktowałaby się z nami.
Tego jestem pewien. Ciotka Ulrikke jest w gruncie rzeczy bardzo poczciwa i zyskuje przy
bliższym poznaniu. Ona nie odwróciłaby się od nas, nawet gdyby okazało się, że dziecko
urodziło się przedwcześnie.
- W takim razie dziwne, że jej tak długo nie widzieliśmy. Ani na Boże Narodzenie,
ani później.
- Mnie to nie dziwi - stwierdził Emanuel. - Znam, niestety, swoją matkę. Coś musiała
ciotce powiedzieć, coś jej nakłamała.
Elise odwróciła się od niego i podeszła do pieca. Wszystko się w niej buntowało.
- Chyba się mylisz, Emanuelu. Może twoi rodzice postanowili udzielić Signe
schronienia we dworze, póki nie znajdzie sobie pracy i porządnego mieszkania, ale to
niemożliwe, by zamierzali pozwolić pozostać jej na dobre. A tym bardziej przejąć dwór. -
Odwróciła się gwałtownie do niego i dodała zdenerwowanym głosem: - Oni jej przecież nie
znają! Nie mają pojęcia, co z niej za człowiek. Na jakiej podstawie sądzisz, że mają wobec
niej takie plany? Napisali do ciebie? A może rozmawiałeś z nimi przez telefon?
Emanuel skrzywił się i odpowiedział niechętnie:
- Signe mi powiedziała.
- A więc z nią rozmawiałeś?
- Musiałem sprawdzić, czy Olafia Johannesdottir znalazła dla niej jakieś schronienie.
Elise nie spuszczała z niego wzroku, mówiąc:
- No, a tymczasem Signe oznajmiła ci tę szokującą nowinę. Była dumna, triumfowała,
czy przymilała się do ciebie, tak jak zwykle?
Serce waliło jej z gniewu.
- Elise... proszę cię, nie zaczynajmy wszystkiego od nowa. Chyba rozumiesz, że
musiałem ją odwiedzić. Nie jestem tchórzem. Nie uciekam od odpowiedzialności!
Rozdygotana, nabrała głębokiego oddechu i oświadczyła:
- Nie, chyba nie jesteś tchórzem, Emanuelu. Nie jesteś jednak także szczególnie silny
i stanowczy. Co ci jeszcze powiedziała? Prosiła z płaczem, żebyś ją odwiedził?
Wił się jak piskorz, ale rzucił pośpiesznie:
- Jeśli już, to nie nazbyt często. Zresztą myślę, że mama nie zechce mnie widzieć na
oczy.
- Ale Signe nie ma nic przeciwko temu, by zamieszkać u twoich rodziców? Nie wstyd
jej?
- Nie zapominaj, że ona im wmówiła, że wziąłem ją gwałtem.
- Twój ojciec wie, że to nieprawda. Wzruszył ramionami.
- Twoje słowo przeciwko jej słowu. Ojciec już pewnie nie wie, komu wierzyć.
Elise sięgnęła po talerze, kubki i nakryła do stołu. Ręce jej drżały.
- Próbowałeś kiedyś uderzyć w stół i sprzeciwić się swojej matce, Emanuelu? Do
czego ona się posuwa? Przecież ty i ja jesteśmy prawowitym małżeństwem. Urodziło nam się
dziecko. Ona nie ma żadnego dowodu na to, że Hugo nie jest twoim synem. Karolinę, z tego,
co się domyślam, tylko insynuowała, że może być inaczej. Nie pojmuję, że twój ojciec się na
to godzi. Przecież dwór jest spuścizną po jego przodkach, a ty jesteś jego jedynym synem.
Jak więc może uczestniczyć w tej farsie?
- Elise, uspokój się. Nie znasz mojej rodziny na tyle, by móc się wypowiadać. Nie
miałem siły ci o tym mówić. Kiedyś, kiedy będę w lepszym nastroju, wyjaśnię ci wszystko,
choć i wówczas, jak sądzę, będzie ci trudno to pojąć. Ludzi pokroju mojej mamy trzeba
samemu poznać i z nimi pobyć, na własnej skórze odczuć ich charakter, bo posłuchać czy
poczytać o nich to za mało.
Nagle zrobiło jej się go żal. Emanuel zapewne miał całkiem inne życie, niż to sobie
wyobrażała, odwiedzając dwór Ringstad.
- Siadaj! Zjemy coś - rzekła przyjaźniejszym tonem. - Musisz mi dać trochę czasu,
bym się z tym oswoiła - dodała, nakładając mu na talerz ziemniaki i śledzia. - Jeszcze nie
słyszałam, by ktoś się zachowywał w podobny sposób. Zaczynam sobie nawet myśleć, że to
bardziej przekleństwo niż błogosławieństwo urodzić się w dobrobycie.
- Nie dla wszystkich, ale dla niektórych i owszem.
- To ja już wolę być biedna i mieć wokół siebie troskliwych ludzi. W Andersengarden
dzieliliśmy ze sobą radości i smutki. Jeśli pani Thoresen zabrakło mąki czy cukru, mama
dawała jej, nie prosząc o zwrot, mimo że każdy gram był dla niej cenny. A popatrz na
pijaków! Piją po kolei z jednej butelki, nawet najmniejszą zawartością dzieląc się z
kompanami. Emanuel pokiwał głową.
- Chyba więc zaczynasz rozumieć, dlaczego wybrałem życie w Armii Zbawienia. Nie
kierowały mną jedynie szlachetne pobudki. Pomimo biedy i nędzy przeżyłem tam bowiem
serdeczność i szczodrość, o jakiej w ogóle nie miałem pojęcia. - Przez chwilę jadł w
milczeniu. - Nie znaczy to jednak, że wolę żyć w biedzie. Może to z mojej strony
małostkowość, jednak tęsknię za tym, by mieć więcej pieniędzy, spożywać smaczne posiłki,
od czasu do czasu móc sobie pozwolić na wyjście do restauracji, do teatru, bywać na
przyjęciach. Ale równocześnie znajduję u tutejszych ludzi coś, czego próżno szukać u
mieszkańców drugiego brzegu Aker. Nie wiem dokładnie, co to jest, a sporo nad tym
rozmyślałem. U bogaczy dzieci nie sypiają razem z rodzicami. Często boją się ciemności i są
samotne, podczas gdy rodzice wychodzą i się bawią. U biedaków dzieci leżą ciasno, tak że
żadne nie ma nawet szansy zaznać samotności, i nie boją się, że zostaną same. Rzadko
porównują się do tych bogatych. Po prostu akceptują, że świat już taki jest. Nieraz mnie to
zdumiewało.
Elise zauważyła, że Emanuel jest bardziej rozmowny niż zwykle. Domyślała się
dlaczego. Dyskutując na temat stosunków społecznych, unikał tego, co ich oboje oddzielało
coraz szczelniejszym murem i tworzyło między nimi coraz większy dystans. Elise nie zamie-
rzała dodatkowo komplikować sytuacji, nastawiając go wrogo do rodziców, ale przecież
wolno jej wypowiedzieć swoje zdanie.
Jeśli mama Emanuela zechce się z nim pogodzić i zaprosi go do domu, nie
zaakceptuje tego. Na samą myśl, że miałby odwiedzić dwór, gdy przebywać tam będzie
Signe traktowana przez gospodarzy niczym córka, poczuła wściekłość.
Emanuel skończył posiłek i wstał od stołu. Wydawał się w lepszym nastroju niż po
powrocie do domu. Pocałował ją, a potem sięgnął po płaszcz.
- Dziękuję za obiad, Elise. I dziękuję, że jesteś taka wyrozumiała. Uśmiechnął się i
wyszedł.
Elise stała przez chwilę na środku kuchni i kręciła głową. Jak to możliwe, myślała z
niedowierzaniem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy następnego dnia przed południem Elise wyszła do komórki po drewno, ku
swemu zdumieniu zauważyła w pobliżu małą bladą dziewczynkę, biednie ubraną, która na
rękach trzymała dziecko, a drugie prowadziła za rękę. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło
ją, gdy dziewczynka otworzyła furtkę i skierowała się w jej kierunku. Kto to jest, na Boga? -
pomyślała, czekając z naręczem drewna. Dziewczynka podeszła bliżej. Na jej szczupłej
twarzy malowała się stanowczość.
- Mama prosiła, żeby przekazać pozdrowienia i odprowadzić dzieci. Powiedziała, że
będziesz wiedzieć dlaczego.
Oznajmiwszy to, dziewczynka postawiła dziecko na ziemi, uwolniła się od drugiego,
odwróciła się na pięcie i pobiegła.
Elise stała jak skamieniała, niezdolna do jakiegokolwiek działania. Patrzyła na dwoje
wychudzonych dzieci w łachmanach i ku swemu przerażeniu odkryła, że je rozpoznaje. To
były dzieci Mathilde. Młodsza dziewczynka wpatrywała się w nią przez chwilę, ale nagle
zadrżały jej usta i wybuchnęła rozdzierającym płaczem, oglądając się za kuzynką, która
uciekała, jakby ją gonił sam diabeł.
- To córka Oline - wyjaśniła starsza z rodzeństwa z dziecinną dorosłością. Miała może
cztery, pięć lat, trudno było dokładnie ocenić, bo była chuda i niedożywiona, a na jej twarzy
malowało się dorosłe zmęczenie. - Powiedziała, że będziemy tu mogły zostać.
Elise poczuła zawrót głowy. Dzieci myślą, że tu zamieszkają! Oline przysłała je tutaj
z premedytacją. Może po to, żeby swoim ciężarem obarczyć innych, a może dlatego, że Elise
jako jedyna okazała jej współczucie. Boże drogi, co robić? - myślała gorączkowo. Ledwie jej
starczało pieniędzy na jedzenie. Mimo że pokój na poddaszu był wolny, więc miejsca mieli
dość, nie stać jej było, by wziąć na utrzymanie kolejne dwie osoby. Poza tym młodsze z
rodzeństwa wymagało jeszcze pełnej opieki.
Zrzuciła drewno na ziemię i wzięła na ręce płaczące dziecko, drugie zaś chwyciła za
rękę i skierowała się do drzwi domu.
- Wejdźcie do środka. Zrobię wam coś do zjedzenia - odezwała się głosem, który w
jej uszach zabrzmiał obco.
Młodsze dziecko przestało płakać, kiedy usłyszało o jedzeniu. W tej samej chwili
przybiegł Puszek i zamiauczał, domagając się pieszczot. Starsza dziewczynka przykucnęła, a
gdy go pogłaskała i poklepała, zaczął mruczeć zadowolony.
Elise wyjęła ostatnią kromkę chleba, resztkę masła i syrop, a w gardle ścisnęło ją,
jakby się miała za chwilę rozpłakać. Dlaczego Bóg jej to robi? Emanuel uważał już chłopców
za prawdziwy dopust Boży i nigdy się nie zgodzi, by przygarnąć jeszcze dwoje dzieci.
Dziewczynki jadły łapczywie, jakby dawno nie miały nic w ustach. Elise sięgnęła po
ściereczkę, zmoczyła ją w zimnej wodzie i usiłowała umyć brudne buzie. Popatrzyła na
starszą z dziewczynek I zapytała zdziwiona:
- Jak dałyście radę przejść same taką długą drogę?
- Olga niosła Berntine na rękach, a ja szłam sama.
- Jak ty masz na imię?
- Petra. Wiesz, że nasza mama nie żyje?
Elise wzdrygnęła się, usłyszawszy beznamiętne stwierdzenie dziecka.
- Tak, wiem, utonęła w rzece.
- Oline powiedziała, że rzuciła się z mostu. Miała dość dzieciarów i hałasu.
O Boże! Elise aż jęknęła w duchu. Jak Oline mogła powiedzieć coś takiego? Teraz
Petra pewnie myśli, że jest winna śmierci matki.
- To nie całkiem prawda - zaczęła ostrożnie. - Mama straciła pracę i nie miała
pieniędzy na jedzenie. Myślała, że lepiej wam będzie u Oline. Ona zarabia więcej.
Wydawało się, że Petra jej nie słucha, bo zapytała:
- Znaleźli ją?
Elise pokiwała głową.
- Przepłynęła całą rzekę w dół?
- No, może nie całkiem płynęła, raczej unosił ją porywisty nurt.
Elise pomyślała, że skoro dziecko rozmawia o tym tak otwarcie, to chyba ona też nie
powinna unikać odpowiedzi.
- A kiedy mama wróci?
Elise poczuła na sercu żelazną obręcz. Takie małe dzieci nie rozumieją, że jak ktoś
umrze, to już nigdy nie wróci! Dziewczynka patrzyła na nią uważnie, jakby prześwietlając ją
wzrokiem, Elise nie była więc w stanie jej okłamywać.
- Teraz mama jest w niebie - odpowiedziała spokojnie. - Kiedy będziesz stara i
umrzesz, spotkasz się z nią.
- Okropnie kłamiesz.
Elise popatrzyła na nią zdumiona i spytała:
- Nigdy nie słyszałaś o Bogu? Dziewczynka pokręciła głową.
- To ja ci opowiem, ale najpierw musicie się najeść.
Zjadły i wylizały talerze, nie pozostawiając nawet okruszyny. A potem zeszły ze
stołków i w kącie przy palenisku zauważyły rozstawione żołnierzyki Pedera. Usiadły więc
tam i zajęły się zabawą.
Elise przewinęła Hugo i przystawiła go do piersi, zastanawiając się gorączkowo, co
zrobić. Emanuel będzie musiał pójść do Armii Zbawienia i poprosić o pomoc. Może Torkild
Abrahamsen znajdzie jakąś radę? Słyszała, że ostatnio Armia Zbawienia otworzyła w
Kristianii nowy sierociniec. Nie wiedziała jednak gdzie.
Kiedy skończyła karmić synka, dziewczynki nadal siedziały cichutko w kącie i się
bawiły. Jednak jest różnica pomiędzy chłopcami a dziewczynkami, pomyślała. Chłopcy robią
o wiele więcej hałasu.
Wyszła na dwór, by wnieść drewno, które rzuciła na ziemię. Zdziwiła się, ujrzawszy
przy furtce posłańca. Gdy ją dostrzegł, zapytał głośno:
- Elise Ringstad?
- To ja - odpowiedziała i zdziwiona wyszła mu na spotkanie. Czyżby przyszedł do
niej jakiś list?
Zaciekawiona odebrała kopertę i szybko wróciła do środka. Pismo wydawało jej się
znajome. Pośpiesznie, lecz ostrożnie, by nie zniszczyć koperty, otworzyła list. Ze złożonej na
pół kartki wypadły banknoty, więcej, niż kiedykolwiek widziała naraz. Spadły na podłogę, a
ona wpatrywała się w nie oniemiała, nic nie pojmując.
Otrząsnąwszy się z głębokiego szoku, schyliła się pośpiesznie i podniosła pieniądze.
W sumie było trzysta koron!
Serce waliło jej w piersi. Poczuła się dokładnie tak samo jak tego dnia, gdy dostała
maszynę do szycia. Była przekonana, że to jakieś nieporozumienie, nie miała odwagi nawet
się łudzić, że to dla niej. Dopiero gdy przeliczyła pieniądze i położyła ostrożnie na stole, sięg-
nęła po załączony list:
Kochana Elise!
Mam nadzieję, że nie pogniewasz się na mnie za to skromne wsparcie, które Ci
przysyłam. Słyszałem, że zaopiekowaliście się małym chłopcem sierotą i cieplej mi się zrobiło
na sercu. Domyślam się jednak, że nie jest Ci łatwo wykarmić sześć osób. Niech Bóg Cię
błogosławi, moje dziecko!
Serdecznie pozdrawiam Teść
PS. Moglibyśmy się umówić, że pozostanie to między nami?
Łzy napłynęły jej do oczu. Z trudem przełknęła ślinę. Wyjrzała przez okno na błękitne
niebo i pomyślała, że stoi za tym jakaś nadprzyrodzona siła. Skąd pan Ringstad mógł
wiedzieć, że właśnie dziś Elise znajdzie się w tak rozpaczliwej sytuacji? Czy Bóg miał wobec
niej jakieś plany, że zesłał jej pieniądze krótko po tym, gdy na jej progu pozostawiono dzieci
Mathilde? Nie mogła się uwolnić od myśli, że za tym wszystkim kryje się jakiś głębszy sens.
Zaniosła pieniądze do sypialni i schowała je w najwyższej szufladzie komody.
Córeczki Mathilde widziały pieniądze, ale nie sięgną tak wysoko.
Na szczęście Emanuel nie pojawił się w domu w przerwie obiadowej, więc miała
więcej czasu, by się zastanowić nad sytuacją, w jakiej się znalazła. Nie mogła zaprowadzić
dziewczynek z powrotem do Oline. Widziała, jak ona je traktuje i jak nędznie wygląda w jej
mieszkaniu. Nie, powinna się raczej skontaktować z pastorem albo z Armią Zbawienia.
Hermansen otrzymywał zasiłek z gminy na sierotę, którym się opiekował, ale pani
Berg, której powodziło się trochę lepiej, nie dostawała żadnego wsparcia. Póki Emanuel i ona
wykonują pracę zarobkową, nie mają chyba żadnych szans na jakąkolwiek pomoc, mimo że
Evert nie jest członkiem rodziny. Zresztą Emanuel nigdy by się nie zgodził, by ubiegać się o
jakikolwiek zasiłek. Chybaby się spalił ze wstydu.
Gdy tylko chłopcy wrócili ze szkoły, wyjaśniła im szybko sytuację i poprosiła, by
przypilnowali Hugo i dziewczynek, gdy ona pobiegnie do Anny sprawdzić, czy czasem nie
ma u niej Torkilda.
Dobiegała do bramy, gdy ze środka pośpiesznie wyłoniła się jakaś postać i omal nie
zderzyli się ze sobą.
- Elise? - Johan ucieszył się zaskoczony. - Tak dawno cię nie widziałem. Jak wam się
mieszka w domu starego majstra?
Opowiedziała mu, co się zdarzyło. Popatrzył na nią przerażony.
- Stałaś tam i widziałaś, jak ona rzuciła się do wodospadu?
- Usiłowałam jej przemówić do rozsądku i przez chwilę nawet wydawało mi się, że
mnie posłucha, ale ona nagle rozmyśliła się.
- Boże drogi! - Johan był wyraźnie wstrząśnięty. - A dziś jej siostra podrzuciła ci
osierocone dzieci?
- Pomyślałam, że zapytam Torkilda, gdzie by je można było umieścić.
- Nie ma go tu teraz. Podjął pracę sprzedawcy w sklepie mięsnym w Ostern, a dla
Armii pracuje wieczorami.
Nagle Elise uświadomiła sobie, że nie widziała Johana po tym, gdy Anna nauczyła się
chodzić.
- Wiesz, nigdy nie myślałam o tym, że życie składa się z takich sprzeczności -
odezwała się zamyślona. - Kiedy zobaczyłam Annę stojącą na środku kuchni, ogarnęła mnie
niewysłowiona radość. Zdawało mi się, że nic nie może mnie już więcej zasmucić. Tymcza-
sem krótko po tym nieszczęścia jedno za drugim zwaliły mi się na głowę. - Próbowała się
uśmiechnąć.
- Zdarzyło się jeszcze coś złego?
- Nic, co by się mogło równać z tragedią Mathilde. Umilkli.
Johan przyglądał się jej z zadumą i zagadnął po chwili:
- Słyszałem, że przygarnęliście Everta. Jesteś dobrym człowiekiem, Elise!
Pokręciła głową.
- Lubię Everta, więc nie było to dla mnie trudne. Gorzej z Emanuelem. On nie jest
przyzwyczajony do dzieci. Z początku narzekał, że jest ich za dużo, ale w końcu jakoś
przywykł.
Johan milczał zapatrzony i odezwał się nagle:
- Prawie zapomniałem, jaka jesteś śliczna, zwłaszcza gdy się uśmiechasz.
- Bzdury - skwitowała, ale poczuła, że się rumieni, więc tylko machnęła ręką
zakłopotana. - Co słychać u Agnes?
- Nie wiem. Nie spotykam jej często. Każde z nas żyje własnym życiem. Ja rzeźbię i
rysuję, a ona udziela się towarzysko.
Elise zaśmiała się.
- Zawsze taka była. Uwielbia spotykać się z ludźmi, wychodzić i rozmawiać z innymi.
Łatwo nawiązuje znajomości.
- A ty? Masz okazję spotykać się ze znajomymi?
Elise znów się roześmiała, a Johanowi zdawało się, że słońce zaświeciło jaśniej.
- Mam tyle pracy przy Hugo i chłopcach! Prowadzenie domu i przygotowywanie
posiłków też pochłania dużo czasu. Poza tym dostałam od teścia maszynę do szycia i
uszyłam suknię dla klientki.
- Postanowiłaś więc zostać krawcową? Wzruszyła ramionami.
- To zależy, czy dostanę jeszcze jakieś zamówienia.
- Czyżby klientka, dla której szyłaś, nie była zadowolona? Elise nie miała ochoty o
tym mówić, stwierdziła więc tylko:
- Owszem, w dodatku zapłata jest dość kiepska. Zastanawiam się, czy nie poszukać
innego zajęcia.
- Jesteś taka mądra, byłaś prymuską w szkole. Nie mogłabyś się zająć czymś, co
pozwoliłoby ci wykorzystać swoje zdolności?
- Nie mam pojęcia, o jakich zdolnościach mówisz?
- Mogłabyś się nauczyć pisać na maszynie i zostać sekretarką.
- Musiałabym mieć wyższe wykształcenie.
- Albo poszukać pracy w telegrafie.
- Obawiam się, że tam też nie wystarczy jedynie szkoła powszechna.
- Pisałaś bardzo dobre wypracowania - uśmiechnął się i dodał żartobliwie: - Mogłabyś
zostać pisarką, tak jak Camilla Collett i Marie Michelet.
- Słyszałeś kiedyś o robotnicy znad Aker, która zostałaby pisarką? - roześmiała się
rozbawiona jego żartem.
- Byłabyś pierwsza.
Nagle Elise przypomniała sobie o dziewczynkach i pożegnała się pośpiesznie.
- Skoro nie ma Torkilda, to wracam do domu. Annę odwiedzę innym razem, kiedy
będę miała więcej czasu.
- Może spróbuj poszukać rady w ośrodku pomocy w Sagene? Pokiwała głową
zamyślona i dodała:
- Zajdę też do Effata i popytam ludzi z parafii.
- A może zrobiłabyś to co Kajsa? - podpowiedział wesoło. - U niej w domu aż roiło
się od dzieciaków, bo pilnowała ich w tym czasie, gdy ich mamy pracowały w fabryce.
Elise uśmiechnęła się i stwierdziła:
- To by się chyba u nas nie udało.
Ruszyli razem w kierunku mostu. Johan też wracał do domu.
- Byłoby miło, gdybyście z Emanuelem odwiedzili nas kiedyś. Ale może to nie
najlepszy pomysł?
- Raczej nie, Johanie.
- Nadal jest zazdrosny? Przecież chyba wie, że to, co nas łączyło, należy do
przeszłości.
Pokiwała głową i przypomniała sobie o Signe. Nie, to nie Emanuel miał powody do
zazdrości.
Johan chyba coś zauważył, bo zatrzymał się i położył jej dłonie na ramionach.
- Wiem, że nie powinienem o tym mówić, ale wiem od Hildy o tej dziewczynie.
Elise poczuła gniew. Ufała siostrze i nie sądziła, że właśnie ona się komuś wygada.
- Ona nie plotkowała, Elise. Bardzo się o ciebie martwi, więc poprosiła mnie o
pomoc. Nie wspomniałem o tym nawet słowem ani Agnes, ani nikomu innemu. Nigdy bym
tego nie zrobił. Odpowiedziałem Hildzie, co jest zgodne z prawdą, że trudno mi ci pomóc,
jeśli nie mogę się nawet pokazać w pobliżu domu starego majstra. Bardzo byłem jednak
poruszony z twojego powodu i nie mogę przestać o tym myśleć. Ona nadal mieszka u
Carlsenów?
Elise pokręciła głową i rzekła niechętnie:
- Wolałabym, żeby Hilda nie wspominała ci o tym. Co się stało, to się nie odstanie.
Muszę się nauczyć z tym żyć. Dziewczyna, o której mowa, na szczęście nie mieszka już u
Carlsenów, wyjechała z miasta i osiadła na wsi. Staram się wymazać z pamięci całą tę
historię.
Popatrzył na nią urażony.
- Nie musisz przede mną kłamać, Elise. Wiesz, jak cię kocham, i nigdy nie
uczyniłbym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić. Jeśli chcesz z kimś pogadać, możesz mi
zaufać. Znasz Agnes, ona ma w okolicy samych znajomych i przynosi do domu różne
nowiny. Ostatnio spotkała jedną ze służących od Carlsenów i dowiedziała się tego i owego.
Elise westchnęła i pokręciła głową zrezygnowana.
- Czasami się zastanawiam, czy plotka nie jest naszym największym wrogiem.
Potwierdził, przyglądając się jej z powagą.
- No to wiesz już wszystko - powiedziała.
- Może tak, może nie. Widzę jedynie, że nie jesteś szczęśliwa. Nie mogę niczego
zmienić, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć i gdy zajdzie taka potrzeba,
wypłakać się na moim ramieniu.
Ścisnęło ją w gardle, ale przełknęła łzy.
- Dziękuję, Johanie. Ale to prawda, co powiedziałam. Signe wyjechała z Kristianii.
Muszę o wszystkim zapomnieć, żebym mogła żyć dalej.
- Czy masz możliwość zapomnieć?
Zrozumiała, co miał na myśli, ale nie chciała o tym rozmawiać. Na szczęście nie
wiedział wszystkiego. Wątpliwe, by służące Carlsenów podsłuchały, co się wydarzyło po
przeprowadzce Signe ze wzgórza Aker do miasta. Zresztą nawet gdyby Johan znał całą
prawdę, nic by to nie pomogło. Nie zniosłaby jego współczucia i litości.
- Śpieszę się. Chłopcy muszą biec do pracy, a obiecali przypilnować Hugo i
dziewczynki do mojego powrotu.
- Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Kiedy rozstali się przy moście, przypomniało jej się jego żartobliwe stwierdzenie, by
zajęła się pisaniem.
Najpierw Ringstad, a teraz Johan. Może w tym jest jakiś sens?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gdy Elise weszła do domu, od razu zauważyła, że chłopcy oczekiwali jej
niecierpliwie, obawiając się spóźnić do pracy. Dziewczynki nadal siedziały w kąciku na
podłodze i pogrążone w zabawie żołnierzykami, zapomniały o bożym świecie. Hugo spał.
Elise wyprawiła chłopców i z lękiem myślała o powrocie Emanuela. Będzie musiał
popilnować Hugo i dziewczynek, żeby mogła pójść do ośrodka pomocy i do Effata.
Zamyślona weszła do sypialni, otworzyła najwyższą szufladę komody i jeszcze raz
zajrzała do koperty. Nie mogła wprost uwierzyć, że to prawda. Przypomniała sobie jednak
dopisek w liście teścia: „Czy moglibyśmy się umówić, że pozostanie to między nami?” Z ja-
kiegoś powodu nie chciał, by Emanuel się o tym dowiedział. Dlaczego? Nie ufał własnemu
synowi?
Wsunęła kopertę z powrotem do szuflady pod bieliznę, a wyjęła notesik, który kupiła
w sklepie za 10 ore. Miała wyrzuty sumienia, że pozwala sobie na taki zbytek, bo mogła za tę
samą cenę dostać zeszyt makulaturowy, spięte igłami stare gazety, i na nich zapisywać.
Sięgnęła też po ogryzek ołówka, siadła przy stole i zaczęła pisać.
W pierwszej chwili zamierzała zanotować jedynie dla siebie to, co się zdarzyło
Mathilde oraz jak ona sama to przeżyła. Chciała sprawdzić, czy potrafi wyrazić słowami, jak
bardzo poruszyło ją samobójstwo Mathilde, która osierociła dwoje dzieci.
Z początku zastanawiała się nad każdym słowem, z trudem wyszukując właściwego.
Denerwowała się, wycierała gumką, poprawiała. Potem doszła jednak do wniosku, że spisze
po prostu swoje myśli, nie zastanawiając się, czy zdania brzmią dobrze, czy nie. Później
będzie mogła je nieco upiększyć albo sformułować na nowo. Wytłumaczywszy sobie, że
pisze list do samej siebie, i nikt tego przecież nie będzie czytać, poszło jej o wiele łatwiej.
W myślach znów przeniosła się do tamtej chwili, kiedy w ciemnościach zauważyła
jakąś postać na moście. Opisała swoje uczucia, paraliżujący strach, panikę, która ją ogarnęła,
gdy zrozumiała, że poza nią nie ma nikogo, kto mógłby zapobiec nieszczęściu. Zanotowała,
jak powoli podchodziła do zdesperowanej młodej matki, ale bała się zanadto zbliżyć,
odezwać się czy wykonać jakiś ruch, który by ją sprowokował do skoku. Odtworzyła
rozmowę między nimi, zaznaczyła, jak desperacko próbowała odwrócić uwagę dziewczyny, i
odmalowała swój strach, gdy zauważyła, że dziewczyna odrywa nogę od podłoża i przestaje
jej słuchać.
A kiedy doszła do kulminacyjnego momentu, gdy Mathilde zniknęła w czarnej głębi,
wszystko ożyło w niej na nowo. Łzy popłynęły jej po policzkach, a równocześnie nie po raz
pierwszy poczuła bunt, wyjaśniając, co popchnęło młodą matkę do podjęcia ostatecznego
kroku. Wzburzona opisała małą dziewczynkę, która dowiedziawszy się, że jej mama nie żyje,
popatrzyła z dorosłą powagą na szarej, apatycznej twarzy i zapytała, kiedy mama wróci.
Elise zapisała cały notesik, a gdy skończyła, czuła się kompletnie wyczerpana. Wstała
z trudem ze stołka i poszła do sypialni schować notes razem z kopertą z pieniędzmi.
W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Przyszedł ten sam posłaniec,
który wcześniej przyniósł pieniądze od Karolinę. Wręczył jej kopertę i powiedział:
- Panienka prosiła, żeby przekazać.
Po czym odwrócił się i zniknął za węgłem domu.
Elise otworzyła kopertę, ale tym razem bez ciekawości. W środku leżał banknot
pięciokoronowy, a na karteczce znajomym równym pismem było napisane:
Przepraszam, Elise, ale ostatnio nie miałam przy sobie dość pieniędzy, by Ci zapłacić.
Nie pamiętam, czy Cię powiadomiłam, że materiał na bluzkę możesz odebrać, kiedy Ci
będzie pasowało?
Elise uśmiechnęła się kwaśno. Ależ, Karolinę, nie kłam, z pewnością miałaś dość
pieniędzy. I nie zapomniałaś, co mi napisałaś, tyle że się boisz stracić taką tanią krawcową.
Skoro nie przyszłam po materiał na bluzkę, Karolinę domyśliła się pewnie, że w ogóle
nie zamierzam się u niej więcej pojawić. Bo choć krawcowe nie zarabiają kroci, Karolinę
musiała zdawać sobie sprawę, że zapłaciła stanowczo za mało za uszycie aksamitnej sukni,
pomyślała Elise. Z liściku wywnioskowała zaś, że panna Carlsen jest zadowolona i chciałaby
korzystać nadal z jej usług.
Elise odwróciła się do starszej z dziewczynek i zapytała:
- Zaopiekujesz się przez moment siostrą i małym Hugo, a ja pobiegnę szybko do
sklepu?
Petra pokiwała głową, nie przerywając zabawy.
Elise weszła pośpiesznie do sypialni, sięgnęła po dwa banknoty i pobiegła do sklepu
Magdy na rogu. Na szczęście była tylko jedna klientka, większość okolicznych mieszkańców
o tej porze pracowała w fabryce. Elise zauważyła, że Magda przygląda jej się z za-
ciekawieniem, gdy jej oznajmiła, że chce zapłacić wszystko, co jest jej winna, i dodatkowo
poprosiła o chleb, ser, kaszę, groch i marchew. Kupiła też cukier i kawę. W drodze do domu
zaszła jeszcze na chwilę do rzeźnika i kupiła mięso z kością. Postanowiła ugotować kapustę
na mięsie i zrobić niespodziankę Emanuelowi i chłopcom, gdy wrócą wieczorem. Poza tym
dziewczynki też muszą się porządnie posilić, bo pewnie od dawna nie najadały się do syta.
Poprzedniego wieczoru, gdy wsypywała do wody resztki kaszy, nawet nie marzyła o tym, że
dziś stać ją będzie, żeby ugotować kapustę na mięsie.
Biegła do domu zdenerwowana. Właściwie postąpiła zupełnie nierozważnie,
zostawiając Hugo pod opieką małej, obcej dziewczynki. Ale jak inaczej zrobiłaby zakupy,
skoro nikogo innego nie było w domu?
Na szczęście Hugo wciąż spał. Po raz pierwszy przespał tyle godzin! Petra i Berntine
zaś bawiły się wciąż w tym samym miejscu. Zapewne nigdy dotąd jeszcze nie miały w
rękach żołnierzyków.
- Ale jesteś dzielna, Petro - pochwaliła zdyszana dziewczynkę i wyłożyła zakupy na
stół, po czym nastawiła garnek z wodą, by na - gotować wywar mięsny i kaszę.
Zupa była prawie gotowa, gdy do domu przyszedł Emanuel.
- Ale ładnie pachnie! - zawołał od progu. Nagle zatrzymał się gwałtownie. - Kto to
jest, na Boga?
- To dzieci Mathilde. Obiecałam znaleźć im dom. Popatrzył na nią, nic nie pojmując.
- Jak to, obiecałaś to jej siostrze?
- No, niezupełnie. To znaczy... najstarsza córka Oline przyszła tu z nimi przed
południem. Oline chyba źle mnie zrozumiała, gdy powiedziałam, że chętnie pomogę.
- A więc obiecałaś jej pomoc, mimo że przygarnęłaś już trójkę dzieciaków i ledwie
nam starczy na masło! - oburzył się, a wciągając w nozdrza zapach zupy, zapytał: - Skąd
wzięłaś pieniądze na to, by ugotować zupę na mięsie?
- Posłaniec od Karolinę przyniósł pieniądze.
- A widzisz! Nie jest taka zła, za jaką ją uważasz. - Uśmiechnął się i zasiadłszy do
stołu, oznajmił: - Chętnie zjem jeszcze jeden obiad. Zupa z jadłodajni była niesmaczna.
Petra wstała z podłogi i z ociąganiem podszedłszy do stołu, głodnym wzrokiem
wpatrywała się w jego talerz. Emanuel posłał Elise gniewne spojrzenie, mówiąc:
- Możesz być tak miła i zabrać ją stąd?
Elise chwyciła Petrę za rękę i odprowadziła ją z powrotem do siostry, tłumacząc:
- Wy dostaniecie obiad później, Petro. Najpierw musi zjeść pan Ringstad.
Kiedy Emanuel wreszcie skończył, nalała dziewczynkom po talerzu zupy.
Emanuel popatrzył na nią, marszcząc brwi.
- Nie możesz im raczej dać chleba?
Elise umknęła spojrzeniem, ale oświadczyła stanowczo:
- Tutaj, nad rzeką, dzielimy się tym, co mamy. Mimo że nam się nie przelewało,
mama nigdy nie odmawiała jałmużny żebrakom. A kiedy nasi rodzice byli w pracy,
pakowaliśmy kromki chleba w gazetę i rzucaliśmy biedakom, którzy przychodzili na
podwórze, mając nadzieję na jakiś kęs. Tak robiły wszystkie dzieciaki i nie słyszałam, by
kiedykolwiek jakaś matka czy ojciec strofowali je z tego powodu. Emanuel nie odezwał się.
Po chwili zapytał:
- Dokąd zamierzasz pójść? Do Armii Zbawienia czy do misji? Popatrzyła na niego
zdumiona.
- Powinieneś chyba wiedzieć lepiej. Zdaje się, że Armia otworzyła tu w mieście
sierociniec.
- Nawet nie masz co próbować. Jest już przepełniony i wiele dzieci czeka w kolejce
na miejsce - odparł, a posyłając jej zrezygnowane spojrzenie, dodał: - Sama więc widzisz, co
narobiłaś. Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Jak powiedziałem, jest nas tu już wystar-
czająco dużo.
Wyrzekłszy te słowa, włożył płaszcz i wyszedł, zapewne po to, by uniknąć kłótni.
Petra posłała Elise dziwne spojrzenie, nie błagalne ani przestraszone, raczej puste.
Elise nie wiedziała, czy dziewczynka, przysłuchując się rozmowie, zrozumiała, co zaszło.
Zapewne przywykła do ciągłych przykrości i straciła już wszelką nadzieję. Przyjmowała
wszystko, co się zdarzało, nie okazując żadnych emocji. Może dziewczynki zostawały w
domu same na całe dnie, gdy Mathilde szła do fabryki, zastanawiała się Elise. Wiedziały, że
muszą sobie same poradzić.
Co ja mam robić, na Boga? Tak czy inaczej muszę czekać, aż chłopcy wrócą z pracy.
Dopiero wtedy będę mogła pójść do ośrodka i zapytać, czy nie znają kogoś, kto
zaopiekowałby się dziećmi. Tyle że to będzie już bardzo późno, w porze, kiedy małe dzieci
powinny już spać.
Petra i Berntine bawiły się dalej po cichutku w kącie przy piecu. Hugo był
przewinięty i nakarmiony. Leżał sobie w kołysce, gaworząc wesoło i obserwując uważnie
smugę światła wpadającą przez drzwi wejściowe.
Elise przyniosła notes z szuflady komody i przeczytała to, co napisała wcześniej w
czasie dnia. Ogarnęło ją zdumienie, bo opowiadanie wydało jej się naprawdę dobre. Do tego
stopnia, że nie miała ochoty niczego poprawiać. Udało jej się wyrazić dokładnie to, co czuła,
kiedy stała przerażona na moście i próbowała przekonać Mathilde, by nie rzuciła się do rzeki.
Napisała o czymś, co sama przeżyła, dlatego ta historia jest taka dobra. Może ci
wielcy panowie w gazetach będą kręcić nosem, nie mając ochoty czytać o tragedii Mathilde?
A może ogarną ich wyrzuty sumienia i poczują się nieswojo po takiej lekturze?
Nieważne, postanowiła. Tak czy inaczej przepiszę to na czysto i wyślę do redakcji.
Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
Berntine zaczęła ziewać i przecierać oczki. Na dworze zapadł zmierzch. Za chwilę
będzie już za późno, by znaleźć dla nich miejsce na noc.
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od wyjścia Emanuela, gdy nagle usłyszała kroki i
jakieś głosy na zewnątrz. Do środka wszedł Emanuel, a za nim Torkild.
- Torkild słyszał o jakiejś kobiecie na Maridalsveien. Mieszkało u niej dwoje dzieci,
które przed miesiącem wróciły do rodziców.
Elise popatrzyła na niego zdumiona.
- Myślisz, że zechce znów wziąć do siebie dwoje dzieci? Pokiwał głową, unikając jej
wzroku.
- Prowadzi sklep z kapeluszami i interes chyba dobrze jej idzie, bo inaczej, starałaby
się o zasiłek z gminy.
- Nie sądzę, by to uczyniła - zaprotestował Torkild. - Mało kto dobrowolnie naraża się
na taki wstyd i upokorzenie. Najpierw trzeba ze szczegółami opowiedzieć wszystko
urzędnikowi, a przesłuchanie to jest bardzo nieprzyjemne. I jeśli w rodzinie są problemy
alkoholowe, na przykład ojciec przepija wypłatę, to rodzina nigdy więcej nie dostanie
zasiłku.
- Dziwne, a Hermansen dostawał - wtrąciła Elise.
- Tak, on zgarniał pieniądze bez żenady, pewnie kłamał na tych przesłuchaniach jak
najęty.
- Zabierzecie dziewczynki od razu dzisiaj?
- A mamy jakieś wyjście? - Emanuel popatrzył na nią dziwnie.
- Berntine, ta młodsza, jest bardzo śpiąca.
- Do Syverine nie jest daleko - Torkild uśmiechnął się uspokajająco do Elise,
najwyraźniej rozumiejąc ją lepiej niż Emanuel, i dodał przyjaźnie: - Nie martw się. Syverine
to bardzo serdeczna kobieta i kocha dzieci. Dziewczynki nie mogłyby trafić lepiej.
Powiedziała nam, że spadliśmy jej z nieba, bo bardzo tęskni za dziećmi, które od niej
wyjechały.
Elise odetchnęła z ulgą, a potem odwróciła się do Petry ze słowami:
- Słyszałaś, Petro? Zamieszkacie u bardzo miłej pani. Ucieszyła się, kiedy się
dowiedziała, że do niej przyjdziecie.
Petra popatrzyła na nią tym swoim pustym spojrzeniem, które wyrażało tak wiele.
- A dlaczego nie możemy zostać tutaj?
- Ponieważ ja mam już czworo dzieci i nie mam pracy.
- Tak jak moja mama?
- Tak, to znaczy... - Elise zerknęła bezradnie na Torkilda, a potem znów spojrzała na
Petrę. - Mój mąż zarabia pieniądze, ale to nie wystarczy, żeby utrzymać tyle dzieci. Teraz
musicie się pośpieszyć. Jest już późno Już dawno powinnyście być w łóżkach. Jutro postaram
się was tam odwiedzić.
Torkild wziął Berntine na rękę, a drugą podał Petrze. A kiedy już zbierał się do
wyjścia, nagle coś mu się przypomniało.
- Emanuel mówił, że potrafisz dobrze pisać, Elise. Znam redaktora z gazety „Verdens
Gang”, nazywa się Ola Thommessen. Jeśli chcesz, mogę mu pokazać to, co napisałaś. O ile
coś już napisałaś. Łatwiej zamieścić jakieś teksty, gdy ma się znajomości. Domyślam się, że
napisałaś coś, co dotyczy stosunków społecznych tu, nad Aker, tak?
Elise oblała się gorącem i z tłukącym się sercem wyjaśniła:
- Mój teść zachęcił mnie, bym spróbowała coś napisać. Naprawdę znasz redaktora z
„Verdens Gang”?
- Tak, on pochodzi z Borre, tak samo jak ja. Byliśmy sąsiadami. Podobno to dzięki
niemu ta gazeta stała się najpopularniejszym dziennikiem politycznym. Słyszałem, że
współpracują z nią najlepsi publicyści podejmujący tematy polityczne, literackie i naukowe.
Gazeta jest bardzo wpływowa i prezentuje liberalne poglądy. Jeśli jest coś, co cię zajmuje, i
chcesz zwrócić na to uwagę innych ludzi, to „Verdens Gang” jest właściwą dla ciebie gazetą.
- Torkild, musimy już iść! - Emanuel tracił cierpliwość.
Na pewno obawia się, żebyśmy nie musieli zatrzymać dziewczynek do jutra,
pomyślała Elise.
Gdy tylko wyszli z domu, Elise pośpieszyła do sypialni, wyjęła notes i jeszcze raz
przeczytała swoje opowiadanie.
- Tak, chcę! - powiedziała do siebie stanowczo. Ale na samą myśl, że przeczyta to
ktoś obcy, pociła się z nerwów. Mimo to wiedziała, że nie ma odwrotu. Przecież doradzili jej
to zarówno pan Ringstad, jak i Johan.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była tak podekscytowana, że w nocy nie mogła zasnąć. Następnego ranka
postanowiła pójść do sklepu Magdy i kupić papier, żeby przepisać na czysto całe
opowiadanie. A jeśli Torkild wstąpi, żeby opowiedzieć, co z dziewczynkami, da mu
dyskretnie kopertę, tak aby Emanuel nie zauważył.
Właściwie nie rozumiała, dlaczego nie chce w to wtajemniczać Emanuela. Zapewne
lękała się, że go rozczaruje, jeśli opowiadanie zostanie odesłane. Nie do końca też była
przekonana, czy jemu spodobałoby się to, co napisała.
Zdecydowała ostatecznie, że zaciśnie zęby i pójdzie do Karolinę po materiał na
bluzkę. Gdyby zaczęła wydawać pieniądze, które przysłał jej pan Ringstad, Emanuel
nabrałby podejrzeń. Przecież pięć koron od Karolinę nie starczy na długo. Może następnym
razem zapłaci więcej, skoro już się przekonała, że Elise nie da sobą pomiatać.
Pod pretekstem konieczności sprawdzenia, jak się czują dzieci Mathilde, poprosiła
Emanuela, by przyszedł do domu w przerwie obiadowej.
Po drodze do niewielkiego domku Syverine na Maridalsveien wciąż wracała myślami
do spisanej przez siebie historii i dała się ponieść marzeniom. Gdyby tak jej opowiadanie
zostało przyjęte do druku!
Zaraz jednak sprowadziła siebie samą na ziemię. Przecież to nie takie proste!
Pamiętała, jak w szkole nauczycielka opowiadała o pisarzach, którym po wielekroć odsyłano
rękopisy, nim w końcu ktoś zgodził się wydrukować ich dzieło. Tak już jest, dlatego wszyscy
muszą wciąż ćwiczyć i się doskonalić. To samo zresztą Elise powiedziała Pederowi. Jeśli
chce się nauczyć czytać, musi ćwiczyć więcej, najlepiej kilka razy dziennie, zaraz po
powrocie ze szkoły, potem po powrocie z pracy, zanim położy się spać, i kiedy wstanie rano.
Ona też musi pisać więcej, by sprostać oczekiwaniom redaktorów gazet. Jedno opowiadanie
to za mało.
Pomalowany na czerwono dom Syverine, zadbany i schludny, przypominał nieco dom
majstra, tyle że był jeszcze mniejszy. Obok wejścia rósł krzak bzu. Gdy nadejdzie pora,
obsypie się na pewno bujnym kwieciem i roztoczy cudną woń. Wzdłuż rabatki, na której
teraz jeszcze nic nie rosło, leżały równiutko obok siebie kamienie. Zapewne niebawem wraz
z wiosną wzejdą tu tulipany, prymulki i fiołki, pomyślała Elise i ta myśl bardzo podniosła ją
na duchu. W oknie ze szprosami wisiały białe, wykrochmalone firanki wykończone zrobioną
na szydełku koronką, a na parapecie stała doniczka z kwitnącym obficie na różowo
kaktusem. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że w tym domu mieszka bardzo skrupulatna i
pedantyczna osoba.
Zapukała i po chwili usłyszała odgłos kroków. Drzwi otwarły się szeroko i gościnnie,
a w nich ukazała się dobroduszna właścicielka. Elise ukłoniła się i przedstawiła:
- Nazywam się Elise Ringstad.
- O, żona tego ładnego pana? Proszę bardzo, zapraszam do środka! Dzieci właśnie
jedzą, ale zaraz wyjdziemy na słoneczko i będziemy zbierać na ulicy koński nawóz. Kiedy
jestem zajęta, w sklepie pomaga mi młoda dziewczyna. Wiosna niebawem zawita tu do nas i
musimy zadbać, by kwiaty i rośliny miały odpowiednie pożywienie. Mieszam koński nawóz
z ziemią i dodaję też do doniczek. Proszę spojrzeć, jak ładnie rosną te na parapecie.
- Od razu na nie zwróciłam uwagę. Musi pani mieć rękę do kwiatów.
Kobieta popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
- A skąd ty kochanieńka pochodzisz? Z zachodniej części miasta?
Elise uśmiechnęła się. Kobieta sama mieszkała po zachodniej stronie rzeki, ale
widocznie nie zaliczała siebie do kogoś z tej okolicy. Pochodzić z zachodniej strony
oznaczało być dobrze sytuowanym i należeć do uprzywilejowanej warstwy.
- Nie, dorastałam w Andersengarden przy Sandakerveien, niedaleko mostu Beierbrua,
ale mama pilnowała, żebyśmy z siostrą wyrażały się starannie, sądząc, że w ten sposób
łatwiej znajdziemy w przyszłości pracę.
- A co to za wymysły? Przecież możesz pracować w fabryce tak jak wszyscy.
Elise skinęła głową.
- Tak, przez wiele lat pracowałam w fabryce Graaha.
- Skończ więc te fanaberie i mów zwyczajnie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś jedną
z tych - kiwnęła głową w kierunku zachodnim. - Nie wiesz, jak my tu ich nazywamy?
Trzygłowi - zaśmiała się, odsłaniając bezzębne dziąsła. A potem dała Elise znak dłonią, by
poszła za nią, i poczłapała w stronę kuchennych drzwi.
Elise jeszcze nie widziała tak przytulnej kuchni. Nad piecem wisiały rzędem
wypolerowane rondle z miedzi. Ściany były pomalowane na niebiesko, a w obu oknach
wisiały identyczne bielusieńkie firanki z koronką. Jedną ze ścian zdobił portret króla Oskara,
a drugą równie duży obraz Chrystusa w koronie cierniowej. Na podłodze leżał czysty
kolorowy dywanik utkany ze szmatek. A nad kuchenną ławą znajdowała się półka, na której
stały pionowo biało - niebieskie porcelanowe talerze. Pomieszczenie lśniło czystością, a w
nozdrza wdzierała się smakowita woń smażonego mięsa.
Przy stole siedziały Petra i Berntine. Elise ledwie je poznała. Ubrane w bielutkie
fartuszki, były wykąpane, a świeżo umyte włosy miały zaplecione w warkoczyki i związane
czerwonymi wstążkami.
Elise aż ścisnęło w gardle ze wzruszenia. Takie miała wyrzuty sumienia, że odesłała
dziewczynki, a tymczasem trafiły lepiej, niż się spodziewała.
- Witaj, Petro, witaj, Berntine, jak pięknie dziś wyglądacie! Popatrzyły na nią wrogo i
żadna z nich się nie odezwała.
- Nie ma co się tym przejmować - skwitowała rezolutnie Syverine. - Nie należy się
spodziewać, że dzieci, które urodziły się w cienistej dolinie, zaczną się śmiać, gdy tylko ujrzą
słońce. One nawet nie wiedzą, co to słońce, przecież go nigdy nie widziały! Elise w myśli
przyznała Syverine rację.
- I na dodatek dostałyście na obiad smażone mięsko. Jak pięknie pachnie!
- Chcesz też kawałek? - ożywiła się Syverine i popatrzyła na nią. - Dzieci więcej już
nie zjedzą, a ja jestem za gruba. - Roześmiała się i poklepała się po brzuchu.
Nie miała racji. Wcale nie była gruba, tylko nieco bardziej zaokrąglona niż większość
okolicznych mieszkańców.
Elise nie mogła się oprzeć pokusie. Starała się opanować i jadła po kawałeczku, była
jednak taka głodna, że najchętniej pochłonęłaby wszystko od razu.
- Tak bardzo się cieszę, że Torkild Abrahamsen dowiedział się o pani - zagadnęła
Elise, skończywszy jeść. - Muszę przyznać, że nie wiedziałam, co mam robić. Chętnie sama
bym się zajęła Petrą i Berntine, ale mój mąż... - zamilkła i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Który to, ten ładny czy ten miły?
Co za dziwne pytanie, pomyślała Elise zdumiona.
- Chyba ten ładny - odpowiedziała sobie sama Syverine. Kiedy Elise podziękowała i
pożegnawszy się, ruszyła w drogę powrotną do domu, zastanowiła się nad pytaniem
Syverine. Sama zawsze uważała, że Emanuel jest miły. Dlaczego Syverine odniosła inne
wrażenie?
Cieszyła się, że będzie mogła opowiedzieć mężowi, jak dobrze trafiły dziewczynki,
najpierw jednak zamierzała wstąpić do sklepu kolonialnego i kupić papier listowy.
Pośpiesznie skręciła za róg i w chwili gdy już miała nacisnąć na klamkę, drzwi się
otworzyły, a ze sklepu wyszedł mężczyzna. Był to Ansgar Mathiesen.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise chciała go wyminąć i jak najszybciej wejść do sklepu. Była pewna, że dla niego
ta sytuacja jest równie kłopotliwa, i spodziewała się, że odwróci głowę i zbiegnie po
schodkach. Ku jej przerażeniu jednak Ansgar zatrzymał się i wyraźnie speszony wyjąkał:
- I... jak poszło? Wtedy... w mieście - dodał pośpiesznie. Popatrzyła na niego, nic nie
rozumiejąc, a on zaczerwienił się po cebulki włosów i nerwowo uciekł spojrzeniem.
Najchętniej zignorowałaby go, ale widząc jego bezradną minę, nie potrafiła odwrócić się do
niego plecami.
- Ale o co ci chodzi? - zapytała.
- O bandę, tych, co cię dręczyli.
Powinna odburknąć mu pogardliwie, bo to z jego strony doświadczyła największej
krzywdy, znów ją coś jednak powstrzymało.
- Chyba oberwałeś od nich gorzej - rzekła.
- Zasłużyłem na to. - Wykrzywił twarz w lekkim uśmiechu i spojrzał w bok.
Nie mogła wyjść ze zdumienia. Trudno było pojąć, że to ten sam człowiek, który
dopuścił się na niej gwałtu i upokorzył w najgorszy sposób. Zrobił to wprawdzie podjudzony
przez bandę, by nie stracić w oczach kompanów, ale i tak wydawało jej się to niezrozumiałe.
Nagle straciła pewność siebie. Czyżby się pomyliła? Może przyznał się do winy tylko
dlatego, że przeraził się gróźb Johana? Kierując się impulsem, zapytała:
- Dlaczego przynosiłeś mi ubranka dla dziecka? Spurpurowiał, spuścił głowę i
zakłopotany wiercił czubkiem buta w dziurze na schodach.
W tej samej chwili Elise usłyszała damski głos wołający go po imieniu. A gdy oboje
się odwrócili, ujrzała kobietę w średnim wieku zbliżającą się w ich kierunku. Elise od razu
poznała, że to jego matka. Kobieta posłała Elise zdumione spojrzenie, ale zaraz się uśmiech-
nęła, rozpoznawszy ją.
- Czy to nie pani pomogła wtedy uratować Ansgara? - zapytała, a w jej głosie
pobrzmiewała radość i zdumienie.
- O, ja niewiele zrobiłam - wymamrotała Elise pod nosem, zapragnąwszy nagle
znaleźć się jak najdalej stąd.
- Ansgar był tak oszołomiony po tym nieprzyjemnym wypadku, że nie był w stanie w
ogóle nic opowiedzieć. Nie mieliśmy pojęcia, kto mu pomógł i do jakiego domu trafił,
zrozumieliśmy tylko tyle, że zajęli się nim mili ludzie. A kiedy pani przyniosła jego ubrania,
jechałam akurat na przyjęcie i dopiero później domyśliłam się, kim pani jest. Tak mi było
wówczas przykro, że nie podziękowałam pani tak, jak zamierzałam.
- Nic nie szkodzi - wymamrotała Elise, unikając jej spojrzenia.
- Ależ tak. Państwo uratowali życie mojemu synowi. Mój mąż także pragnął złożyć
podziękowanie. Teraz jednak, gdy już w końcu panią znalazłam, nie puszczę pani, póki się
nie dowiem, jak się pani nazywa i gdzie mieszka, tak bym mogła panią nagrodzić.
Elise zastanawiała się, jak się z tego wykręcić. Nawet przez moment rozważała, czy
nie rzucić się do ucieczki w dół ulicy, ale uznała, że wyglądałoby to bardzo dziwnie, i nie
zdobyła się na to.
- Dziękuję bardzo, ale nie przyjmę żadnej nagrody. To nie ja wyciągnęłam pani syna z
wody, tylko moja mama i jej mąż.
Matka Ansgara roześmiała się.
- Cóż za skromność. Gdzie mieszkasz, panienko...
- Jestem mężatką - sprostowała Elise. - Naprawdę nic nie chcę, pani Mathiesen.
Należy pomóc człowiekowi w niebezpieczeństwie. To nasz chrześcijański obowiązek. A
skoro mieszkamy tak blisko rzeki, zdarza się nam widzieć to i owo.
Uśmiechnęła się przyjaźnie, ale stanowczo i ukłoniwszy się, weszła do sklepu.
Przez chwilę obawiała się, że matka Ansgara wejdzie za nią, ale z ulgą zobaczyła
przez okno, że odeszła razem z synem.
Zastanawiała się, co też Ansgar opowiedział rodzicom. Z pewnością nie mieli pojęcia,
jakiego podłego występku się dopuścił, napadając na nią, nie wiedzieli także, że próbował
odebrać sobie życie. Jego matka dziwiła się, że Elise nie chce przyjąć zapłaty w podzięce za
pomoc. Sądziła pewnie, że Ansgar wpadł do rzeki przez przypadek, a uderzywszy się, stracił
pamięć. Gdyby usłyszała prawdę, przeżyłaby szok. Była wykształcona i kulturalna, takie
przynajmniej sprawiała wrażenie. Wyrażała się z ogładą, miała na sobie kosztowny strój, a w
jakim mieszkali domu, Elise widziała na własne oczy.
Czekając w kolejce, nie przestawała o tym myśleć. Nawet gdy już kupiła papier
listowy i skierowała się w stronę domu, wciąż się zastanawiała nad tą sprawą. Rodzinę
Mathiesenów dotknął podobny problem co rodzinę Ringstadów. Ich synowie, jedynacy,
namieszali w swoim życiu i gdyby to wyszło na jaw, okryliby hańbą swoją rodzinę. Zapewne
pani Mathiesen byłaby równie wstrząśnięta jak pani Ringstad i także obawiałaby się plotek.
Może nawet obarczyłaby winą Elise.
Czemu nie przyjęłaś zapłaty? - słyszała zdradzieckie podszeptywanie do ucha. Może
dostałabyś tyle, że nie musiałabyś szyć przez pół roku i ten czas poświęciłabyś raczej Hugo i
chłopcom? Przypilnowałabyś Pedera z czytaniem, pocerowała skarpety Evertowi i połatała
kurtkę Kristiana. Zrobiłabyś wreszcie to wszystko, co zawsze odkładasz na później z braku
czasu i przez co wciąż masz wyrzuty sumienia.
Mogłabym pożyczyć stary wózek i jeździć z Hugo na spacery, kiedy przyjdzie
wiosna, zamiast siedzieć w czterech ścianach i szyć dla tej rozkapryszonej i złośliwej
Karolinę.
Znała jednak powód swej odmowy. Może inni nie zrozumieliby, dlaczego biedna
robotnica odmawia przyjęcia paru koron, ona jednak nie mogła nawet znieść myśli, że
zawdzięczałaby cokolwiek Ansgarowi i jego rodzinie. Przyjmując pieniądze, przyznałaby
niejako, że przyczyniła się do jego uratowania, a przecież tak nie było. Nie! Nie zamierza
mieć z nim nic wspólnego, koniec i kropka. Poza tym Emanuel też ma swój honor, a on w
każdym razie nigdy by nie przyjął pieniędzy od mężczyzny, który ją zhańbił.
Mogłabyś przekazać pieniądze mamie i Hvalstadowi. Przecież to oni zauważyli
Ansgara w rzece i przybiegli do domu po pomoc - protestował jej wewnętrzny głos. Oni nie
wiedzą, kim jest Ansgar, i miejmy nadzieję, że nigdy się nie dowiedzą.
Rzeczywiście tak powinna była postąpić, nie zniosłaby jednak dłuższej rozmowy z
Ansgarem i z jego matką. Nie miała też ochoty podawać swojego nazwiska i adresu.
Najlepiej, jeśli pani Mathiesen zapomni, że ją w ogóle spotkała, i przestanie myśleć o tym, co
wydarzyło się w ubiegłym roku.
Zeszła całkiem w dół ulicy i już miała przejść na ukos pomiędzy fabrykami, gdy nagle
usłyszała za plecami szybkie kroki. Odwróciła się i ku swemu przerażeniu ujrzała
nadbiegającego Ansgara. Nim zdążyła się zdziwić, on zrównał się z nią, wetknął jej do ręki
niewielką paczuszkę i odwróciwszy się pośpiesznie, odbiegł parę kroków, jakby chciał jak
najszybciej uciec.
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale on zatrzymał się i rzucił zdyszany, z trudem
wydobywając z siebie słowa:
- Proszę, weź! Jeśli nie przyjmiesz, mama zacznie coś podejrzewać. Od dawna miała
to dla ciebie przygotowane i uciekł.
Elise wsunęła paczuszkę pod ubranie i pośpiesznie skierowała się na most.
Gdy tylko otworzyła drzwi, Emanuel zderzył się z nią ubrany w płaszcz i kapelusz.
- Ale cię długo nie było - odezwał się, posyłając jej pełne wyrzutu spojrzenie.
Całkiem zapomniała, że Emanuel musi wracać do fabryki, nim skończy się przerwa
obiadowa.
- Przepraszam - powiedziała, usiłując ukryć papier listowy - ale Syverine
poczęstowała mnie obiadem i dałam się skusić.
Uśmiechnął się i pogłaskał ją pośpiesznie po policzku.
- To dobrze, że zjadłaś coś pożywnego. Muszę już biec - rzucił na odchodnym.
Pełna sprzecznych uczuć wyjęła zza pazuchy niewielką paczuszkę. Z tego, co
powiedział Ansgar, domyśliła się, że są w niej pieniądze. Mimowolnie obudziło to jej
ciekawość, mimo że cała sytuacja wydawała jej się bardzo niezręczna. To nie są moje
pieniądze, powtarzała sobie stanowczo. Należą się one mamie i Hvalstadowi.
Gdy jednak otworzyła zawiniątko, oniemiała. W środku leżało pięćset koron! Więcej,
niż była w stanie zarobić przez dwa lata w przędzalni. Razem z pieniędzmi otrzymanymi od
teścia miała osiemset koron! Posiadając taką sumę, nie musiałaby podejmować pracy przez
wiele lat. Mogłaby zajmować się domem i dziećmi, gotować smaczne i pożywne posiłki dla
wszystkich i kupić porządne ubranie dla chłopców. Co za szczęście!
Zaraz jednak pokręciła gwałtownie głową. To nie jej pieniądze! Nawet jeśli mama
zgodziłaby się z nią podzielić tą sumą, jak na to zareagowałby Emanuel? Wystarczająco
trudno będzie ukryć przed nim te trzysta koron otrzymane od jego ojca. Emanuel miał
przecież świadomość, że tamtego pamiętnego dnia uratowali od utonięcia mężczyznę, który
ją zgwałcił. Wścieknie się, gdy usłyszy, że w domu są przechowywane „zbrukane pieniądze”.
Pośpiesznie weszła do sypialni i ukryła je wraz z pozostałymi w najwyższej szufladzie
komody. Miała wrażenie, że ją parzą, z ulgą więc zamknęła szufladę.
Hugo popłakiwał, nadeszła pora przewijania i karmienia. Położyła synka na stole w
kuchni i zdjęła z niego przemoczone pieluszki, a on zaczął machać rączkami i fikać nóżkami,
uśmiechając się i gaworząc przy tym wesoło. Zapewne od razu zrobiło mu się przyjemniej. A
gdy już przewiniętego przyłożyła do piersi i usiadła na stołku w kuchni, malec ssał i cmokał
zadowolony. Uwielbiała słuchać tych jego odgłosów. Traktowała je jako dowód tego, że jest
mu dobrze, w każdym razie póki co. Co mu życie przyniesie później, nie miała nawet odwagi
myśleć. Zwłaszcza jeśli jego włosy nabiorą przyciągającej uwagę rudej barwy, kręcąc się w
loki tak jak Ansgarowi...
Znów stanął jej przed oczami Ansgar, gdy jąkał się purpurowy na twarzy. Współczuła
mu, nie umiała w sobie wzbudzić innego uczucia. Czasem zastanawiała się, że chyba z nią
jest coś nie tak, skoro myśli w taki sposób. Inne dziewczęta na pewno byłyby wściekłe, pełne
nienawiści i chęci odwetu. No cóż, ona odczuwała podobnie przez wiele miesięcy. Teraz
jednak od tamtego okropnego zdarzenia minęło już sporo czasu, a poza tym nie pojmowała,
że jego sprawcą był ktoś taki jak Ansgar. Wydawał się miły.
W każdym razie widać było, że bardzo żałuje swego czynu. Czytała to z jego twarzy,
świadczyły też o tym prezenty, jakie zostawiał. Torkild powiedział, że to samotny i
nieszczęśliwy chłopak, zresztą widać to było gołym okiem.
Nie potrafi żywić do niego nienawiści przez resztę życia za to, że ją skrzywdził. Tym
bardziej, że uczynił to pod presją kompanów, a potem okazał skruchę. Nie wolno jej też
zapomnieć, że ją uratował, gdy ponownie znalazła się w tarapatach, wracając z miasta.
Gdyby go tam wtedy nie było i gdyby nie jego ingerencja, zostałaby ponownie zgwałcona.
Narażał dla niej wówczas własne życie.
Westchnęła głęboko i pomyślała: Może jednak zatrzymam część pieniędzy? Jeśli
mama mi to zaproponuje...
Ku jej zdumieniu Kristian wrócił ze szkoły wcześniej niż zwykle. Oznajmił, że
nauczyciel zachorował i zostali zwolnieni.
- Jak dobrze - wyrwało się Elise. - Potrzebuję kogoś, kto by przypilnował Hugo, bo
muszę pilnie pójść do mamy i załatwić pewną sprawę.
- To może ja pobiegnę? - rzekł Kristian, posyłając jej błagalne spojrzenie. Elise
wiedziała, że brat nie lubi zostawać sam z Hugo, bo czuje się bezsilny i nie wie, co robić, gdy
ten płacze.
- Nie tym razem, Kristian. Muszę sama porozmawiać z mamą. Hugo śpi i na pewno
będzie spokojny, póki nie wrócę. Usmażyłam wam racuchy - dorzuciła wesoło, chcąc mu
dodać otuchy. - Możesz zjeść trzy.
Jego twarz rozpromieniła się, ale zapytał:
- Stać cię na to, Elise?
- Tak - pokiwała głową. - Dostałam zapłatę za suknię, którą uszyłam.
Uśmiechnął się, a w jego oczach zalśniła radość.
- Jesteś najlepszą siostrą na świecie.
Elise roześmiała się, serce napełniło jej się radością i poczuła się lekka jak piórko.
- A ty jesteś najlepszym bratem - dodała pośpiesznie.
- Zaraz po Pederze - oznajmił, ale w jego głosie nie wyczuła zazdrości. Po prostu
stwierdził fakt.
Elise natychmiast spoważniała. Pogłaskała go po ciemnej grzywce i wyjaśniła:
- Kocham was obu tak samo, Kristian. Ale Peder potrzebuje więcej pomocy niż ty,
dlatego może ci się czasem zdawać, że poświęcam mu więcej uwagi.
- Mnie to nie przeszkadza, Elise. Pederowi nie jest lekko. Elise zmarszczyła czoło
zmartwiona.
- Słyszałeś coś może? Coś się stało?
- Pingelen strasznie mu dokucza. Strzela do niego z procy prosto w głowę, zabiera mu
czapkę i wyzywa od Cyganów, chociaż Peder nie jest żadnym Cyganem.
Elise poczuła ukłucie w sercu.
- Dlaczego wyzywa go od Cyganów?
- Nie wiem. Pewnie tylko po to, by go zdenerwować. Bo nie ma gorszego przezwiska.
Nie wiedziałaś?
Elise pokiwała głową i poczuła ciarki na plecach. Kristian najwyraźniej nie pamiętał,
że ich ojciec pochodził z cygańskiej rodziny.
Wprawdzie nigdy nie wędrował z taborem, przeciwnie, był marynarzem i robotnikiem
w fabryce, ale w jego żyłach płynęła cygańska krew. A to oznacza, że oni, wszystkie jego
dzieci, też są po trosze Cyganami. Nigdy o tym nie rozmawiali i mało kto w ogóle o tym
wiedział. Mama jednak bardzo się bała, że prawda wyjdzie na jaw. Elise czytała w gazetach
wszystko, co zamieszczano na temat Cyganów. Wiedziała więc, że Christian Michelsen
wspierał pokaźnymi datkami stowarzyszenie do spraw przeciwdziałania włóczęgostwu.
Organizacja ta w ostatnich latach zbudowała wiele sierocińców. Cyganom, którzy nie chcieli
się podporządkować nowym zarządzeniom, siłą odbierano dzieci i umieszczano je w takich
sierocińcach. Przeszły ją dreszcze, gdy o tym myślała.
Przypomniało jej się, że przed kilkoma laty czytała w gazecie o dwojgu dzieci w
wieku dwóch i czterech lat, które odebrano rodzicom i umieszczono w sierocińcu. Rodzice
zdołali wykraść dzieci i zabrać je ze sobą, potem jednak dzieci zwabiono z powrotem do
sierocińca słodyczami i różnymi obiecankami, a rodziców aresztowano. Na nic się zdały
późniejsze próby odzyskania dzieci. Nie pomógł ani płacz, ani błaganie. Sierociniec zaś
ogrodzono wysokim płotem, by rodzice nie mogli dostać się do środka.
Historia ta zrobiła na niej ogromne wrażenie. Wyobrażała sobie te dwa maluchy siłą
odrywane od mamy i taty i rozszlochane zamykane pośród obcych. Pomyśleć tylko, że
mógłby to być Peder. On by się tam całkiem zmarnował.
- Co ci jest? - Kristian popatrzył na nią pytająco. - Dlaczego masz taką dziwną minę?
- Coś mi się przypomniało. Zastanawiam się też, co można zrobić, żeby nakłonić
Pingelena, aby zostawił Pedera w spokoju.
- Mogę go stłuc, jeśli chcesz.
- To nic nie pomoże, Kristian. Przeciwnie, będzie jeszcze gorzej. Ale teraz muszę już
lecieć. Jeśli Hugo się obudzi, możesz go trochę pokołysać, wtedy się na pewno uspokoi.
Idąc pod górę na Wzgórze Świętego Jana, wciąż zastanawiała się nad sprawą
Cyganów.
Przypomniała sobie, jak raz zapytała tatę, kiedy jeszcze nie pił, dlaczego Cyganie
cieszą się taką złą sławą. Wyjaśnił jej wówczas, że zawsze tak było, choć w ostatnich latach
ich sytuacja znacznie się pogorszyła. Ludzie nie potrzebowali już korzystać z usług, jakie
wykonywali dla nich Cyganie, na przykład kupować wyrobów z metalu i blachy. Nie
potrzebowali mioteł, guzików, ram do tkania i ozdób. Wszystko to mogli kupić teraz w
sklepach. Dlatego częściej niż kiedyś odprawiano ich z kwitkiem, kiedy zajeżdżali do dworu,
by coś sprzedać, zabić konia, przepchać komin, naprawić miedziane garnki i rynny. Poza tym
społeczeństwo nie życzyło sobie włóczących się po drogach ludzi, niemających stałego
miejsca zamieszkania.
- To dlaczego inni Cyganie nie zrobią tak jak ty? - zapytała. - Nie znajdą sobie domu i
pracy?
Wtedy popatrzył na nią przeciągle i odparł:
- Jesteś pewna, Elise, że wszystkich ludzi można zmienić?
- Tobie się udało - upierała się.
- Tak sądzisz? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie. Kiedy z rzeki wyłowiono
zwłoki ojca, przypomniała sobie tę rozmowę.
Odsunęła pośpiesznie to wspomnienie, bo wciąż było dla niej zbyt bolesne.
Denerwowała się tym, co powiedział jej Kristian. W szkole nikt nie wiedział, że ich ojciec
był Cyganem. Peder nawet nie był do niego podobny. To Kristian odziedziczył urodę po
ojcu, jego jednak nikt nie przezywał.
Tego roku wiosna nadeszła szybciej niż zazwyczaj. Śpiewały ptaki, a w zaciszu przy
ścianach domów powschodziły krokusy, tworząc wśród mchu i ziemi żółte i fioletowe
plamki. Elise zatrzymała się i rozejrzała dokoła. Gdzieś w pobliżu pogwizdywał kos.
Zasłuchała się przez chwilę w te cudowne trele, nim ruszyła dalej. Jej serce napełniło się
radością. Wnet nadejdzie lato i niczym ocean zaleje ich słońcem i ciepłem. W domu w
szufladzie ma dość pieniędzy, by nie musieli cierpieć biedy przez długi czas. Jutro przepisze
na czysto opowiadanie i poprosi Torkilda, by zaniósł je redaktorowi z „Verdens Gang”.
Podniosła wysoko głowę, popatrzyła w niebo i odetchnęła świeżym, łagodnym wiosennym
powietrzem.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tymczasem Ansgar wrócił do domu. Po cichu wszedł do holu w nadziei, że matka go
nie usłyszy. Odwiesiwszy na wieszaku płaszcz i czapkę z daszkiem, ruszył ukradkiem przez
korytarz, by wejść po schodach na piętro. Nie miał siły rozmawiać teraz z mamą. Nie zniesie
więcej tych wszystkich jej pytań.
Zdążył wejść na trzeci stopień, gdy w salonie rozległo się wołanie:
- Ansgar? To ty?
Nie było wyjścia, jeśli z nią nie porozmawia, nie da mu spokoju.
- Tak - odpowiedział. - Idę do mojego pokoju.
- Chodź tu na chwilę, proszę. Odwrócił się niechętnie, ale posłuchał.
- O co chodzi? - zapytał.
- Zaniosłeś pieniądze? Pokiwał głową.
- Co powiedziała?
- Nie zdążyła nic powiedzieć. Wcisnąłem jej paczuszkę do ręki i uciekłem.
Matka zmarszczyła czoło i popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- A cóż to za dziwne zachowanie? Dlaczego nie chciała wziąć pieniędzy? Przecież
nietrudno zauważyć, że jest biedna. Wydawać by się mogło, że powinna się ucieszyć.
Kiwnął głową i zmusił się, by wytrzymać spojrzenie matki. Nie powinna za nic w
świecie nabrać podejrzeń, że coś przed nią ukrywa.
- Zauważyłeś, czy sprawdziła, ile pieniędzy jest w środku?
- Nie, pobiegłem.
- Gdyby to ktoś inny uratował ci życie, dalibyśmy o wiele więcej pieniędzy. Ale nie
byłoby to właściwe wobec ubogiej robotnicy. To środowisko kieruje się innymi zasadami
moralnymi. Pewnie by od razu wszystko wydała.
Skinął głową w nadziei, że się uwolni od tej rozmowy, ale w głębi serca poczuł się
urażony z powodu Elise. Wiedział, że ta dziewczyna z pewnością nie zmarnotrawiłaby nawet
jednego ore. Tak się troszczyła o swoich braci, zaopiekowała się też obcym chłopcem,
sierotą, i uwijała się od świtu do nocy. Nigdy nie widział, by miała na sobie jakąś nową
suknię. Sobie odmawiała wszystkiego.
- O czym rozmawialiście? - pytała dalej matka. - Bo widziałam, że rozmawialiście,
kiedy doszłam do sklepu.
Oblał się rumieńcem, co go tylko dodatkowo rozzłościło.
- Ona... zapytała mnie, jak się czuję po tej nieprzewidzianej kąpieli w rzece.
Mama siedziała w fotelu i obserwowała go z uwagą.
- Czerwienisz się, Ansgar - uśmiechnęła się. - Już wtedy latem to zauważyłam. Jaka
szkoda, że ona jest mężatką. Czemu ten świat jest taki zagmatwany? Gdy już wreszcie
zainteresowałeś się dziewczyną, okazuje się, że nie jest wolna. Wiesz coś o niej? Ma dzieci?
Ansgar poczuł, że pot perli mu się na czole. Pokój zawirował mu przed oczami, oparł
się więc o framugę. Mama poderwała się przerażona.
- Ależ kochanie, chyba nie jesteś chory?
- Nie wiem, ostatnio coś gorzej się czuję. Mama załamała dłonie.
- Trzeba wezwać doktora.
- Nie - machnął lekceważąco ręką. - To zwyczajne przeziębienie, trochę boli mnie
gardło.
- Nic nie mówiłeś.
- Nie chciałem cię niepokoić. Pójdę na górę i się trochę położę. Mama zatrzymała go.
Miał wrażenie, że przejrzała go na wylot.
- To chyba nie z nerwów, Ansgar? Wiem, że obawiasz się pierwszych dni w pracy, ale
musisz pamiętać, że miałeś wiele szczęścia, otrzymując posadę w największej i najbardziej
wpływowej gazecie. Gdyby nie ojciec, na pewno byś jej nie dostał. Idź już na górę i trochę
odpocznij! Jeśli rzeczywiście coś ci dolega, musimy cię postawić na nogi, zanim zaczniesz
nową pracę.
Zamierzała się już odwrócić i usiąść z powrotem w swoim fotelu, ale jeszcze raz
rzuciła mu badawcze spojrzenie.
- Nie mogę uwolnić się od wrażenia, że jest coś dziwnego w tej ubogiej robotnicy.
Pamiętam, kiedy wtedy latem przyniosła twoje ubrania i zobaczyła mnie, na jej twarzy
odmalował się strach. Albo nie przepada z ludźmi, albo coś ją dręczy.
Ansgarowi znów zakręciło się w głowie.
- Chyba położę się do łóżka, mamo.
- Dobrze, biedaku, całkiem pobladłeś. Wejdę z tobą na górę, synku.
Chwyciła go pod rękę, by mu pomóc wejść po schodach.
- Mamo, proszę! Nie jestem dzieckiem. Zaśmiała się cicho.
- Nie, właśnie to dzisiaj zrozumiałam, kiedy cię zobaczyłam razem z tą ładną
robotnicą. Patrzyłeś na nią tak, jak młody mężczyzna patrzy na młodą kobietę. Nagle
uświadomiłam sobie, że mój syn wnet będzie dorosły.
Ansgar poczuł, jak wzbiera w nim irytacja i że lada moment wybuchnie.
- Wnet? Nie dochodzi do ciebie, mamo, że mam już osiemnaście lat?
- Ależ tak. Tylko że zawsze byłeś trochę bardziej dziecinny niż twoi rówieśnicy.
Przynajmniej zanim poznałeś tych swoich okropnych kolegów.
- To nie są już moi koledzy.
- No i całe szczęście. Mówiłam ci, co o nich sądzę. Zwłaszcza o tym Gustavie, czy jak
on tam się nazywa. Z daleka widać, co to za gagatek. Poza tym ma takie chytre spojrzenie.
Nie zdziwi mnie, jeśli któregoś dnia się okaże, że jest w coś zamieszany. Nie zapomniałam
tamtego wieczoru w zeszłym roku latem, gdy wróciłeś z miasta, gdzie byliście razem.
Wypiłeś za dużo i alkohol ci zaszkodził. Byłeś całkiem wytrącony z równowagi. Wiem, że
nie lubisz, gdy o tym mówię, Ansgar, ale po tym dniu zmieniłeś się nie do poznania. Jestem
całkowicie pewna, że ci koledzy mieli na ciebie zły wpływ. Mam tylko nadzieję, że w
redakcji poznasz nowych przyjaciół. Takich, na których można polegać.
Dotarli do pokoju Ansgara. Matka weszła przodem, strzepnęła poduszki i pomogła
mu się ułożyć w łóżku.
- O, tak, synku. Na pewno niebawem poczujesz się lepiej, zobaczysz. Poproszę Olaug,
żeby przyniosła ci gorące mleko z miodem.
W końcu matka wyszła i Ansgar odetchnął rozdygotany. Muszę opuścić ten dom,
pomyślał. Mama działa mi na nerwy. Tylko dokąd miałby się przeprowadzić? Od ukończenia
szkoły handlowej nie zarobił jeszcze nawet jednego ore. Nie udało mu się dostać żadnej po-
sady, o którą się ubiegał.
Zamknął oczy i jak zwykle pogrążył się w świecie marzeń. Wyobraził sobie, że jest
razem z Elise w Tivoli. Ona ma na sobie śliczną niebieską sukienkę, a na głowie kapelusz
ozdobiony kwiatami w tym samym kolorze. Tańczą razem, ona uśmiecha się do niego, a w
jej policzkach pojawiają się głębokie dołeczki. Przyciska ją mocno do siebie.
W tym samym momencie sielski obrazek znika i zastępuje go inny. Widzi siebie
biegnącego przez ciemny las i goniącego przerażoną jak zaszczute zwierzę Elise. Dopada jej,
przewraca na ziemię i podciąga jej spódnicę. Ona się broni zaciekle. Jej opór wywołuje w
nim nieznane uczucia, chęć dręczenia i bezgraniczne pożądanie. Z wysiłkiem wdziera się w
nią i po kilku ostrych pchnięciach eksploduje z jękiem, doznając błogiej rozkoszy. Dokonał
tego! Zrobił to, mimo że tamci byli przekonani, iż się nie odważy.
Jak zawsze, gdy nachodziło go to wspomnienie, poczuł gwałtowny przypływ
pożądania zmieszany ze wstydem i smutkiem. Usiłował wyprzeć tę myśl, tymczasem wciąż
na nowo przeżywał krótkotrwałą rozkosz i euforię zwycięstwa. Przewracał się w łóżku z
boku na bok. Miał wrażenie, że zwariuje z tęsknoty za tą dziewczyną.
Ale wtedy pojawiało się kolejne wspomnienie. Stoi na ganku domu majstra. Elise
otwiera drzwi, ale na jego widok wstrzymuje oddech i usiłuje zatrzasnąć mu je przed nosem.
Zdążył jednak wsunąć stopę.
„Czego chcesz ode mnie?” - pyta, patrząc na niego z wściekłością. W jej spojrzeniu
mieści się wszystko, od nienawiści po rozgoryczenie, nie ma jednak nawet cienia
zainteresowania ani ciekawości, jak przekonywał go Gustav i jego kompani. Twierdzili oni,
że dziewczyna wzięta gwałtem odczuwa przyjemność, a napastnik wzbudza potem w niej
żądzę. Nie bardzo chciało mu się w to wierzyć, mimo to pragnął mieć taką nadzieję. Kiedy
zrozumiał, że jest dokładnie na odwrót, stracił ochotę do życia.
Przewracał się na łóżku z boku na bok. Cholerne dranie!
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise zadzwoniła do drzwi. Otworzyła mama i rozpromieniła się na jej widok.
- Elise? Jak miło! Chyba ściągnęłam cię myślami, bo właśnie zastanawiałam się, co u
was.
- Nie mam dużo czasu, bo Kristian pilnuje Hugo, a on nie lubi z nim zostawać sam.
Boi się, że zacznie mu płakać.
- Trudno, musi się do tego przyzwyczaić! Ty też musiałaś się nim opiekować, gdy
szłam do fabryki, a miałaś zaledwie sześć lat, gdy się urodził.
Elise nie odpowiedziała, wyciągnęła natomiast z kieszeni niewielką brązową
paczuszkę i podała mamie.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Spotkałam matkę tego mężczyzny, którego
uratowaliśmy w rzece zeszłego lata. Powiedziała, że nie może sobie darować, że nie
odwdzięczyła się nam, jak należy, i żeby to nadrobić, wręczyła mi to.
Mama, zdziwiona nieoczekiwanym podarunkiem, odpakowała paczuszkę i zrobiła
wielkie oczy.
- Pieniądze?
- Tak, pięćset koron - potwierdziła Elise.
Mama pokręciła głową z niedowierzaniem, wpatrzona w majątek, który trzymała w
dłoniach.
- Jesteś pewna, że to nie żadne nieporozumienie?
- Tak. Pieniądze są podziękowaniem za to, że uratowaliśmy jej syna. To ty i Hvalstad
zauważyliście go w wodzie i podnieśliście alarm. Gdybyście go wtedy nie dostrzegli, dziś już
by nie żył.
- Nigdy byśmy nie zdołali go uratować bez twojej i Emanuela pomocy - zaoponowała
mama. - Nie mogę przyjąć takiej sumy od obcych ludzi, Elise.
- Powiedziałam dokładnie to samo, ale jej syn przybiegł za mną i wcisnął mi do ręki
tę paczuszkę i uciekł, nim zdołałam zaprotestować. Dopiero jak przyszłam do domu,
zobaczyłam, ile to pieniędzy.
Mama wahała się. Elise widziała, jak walczy ze sobą, targana sprzecznymi uczuciami.
Nagle jej twarz rozpromieniła się.
- Podzielmy się - zaproponowała. - Będzie po dwieście pięćdziesiąt koron dla każdej z
nas. Nie pamiętasz, jak pan Ringstad stwierdził, że sto koron to stanowczo za mało?
- Pewnie dlatego, że przywykł do większych sum. Nie tak jak my.
- Jeśli matkę tego chłopaka męczy to, że nie odwdzięczyła się nam, jak należy, to
uważam, że możemy przyjąć te pieniądze z czystym sumieniem.
Mama przeliczyła banknoty z zapałem i włożyła Elise do rąk połowę sumy.
- Chodź, Elise, usiądź na chwilę. Ja w każdym razie muszę usiąść. Jestem całkiem
oszołomiona. Poza tym tak dawno cię nie widziałam. Ciekawa jestem, co tam u was w domu.
Kiedy tak rozmawiały, ze swojego pokoju wyszła zawstydzona Anne Sofie.
Zobaczywszy, kto ich odwiedził, uśmiechnęła się, szybko podbiegła do mamy i wdrapała się
jej na kolana. Mama pogłaskała ją po włosach i przytuliła do siebie.
- Znasz przecież Elise, Anne Sofie. Nie musisz się wstydzić.
Elise przyjrzała się im uważnie. Mama traktowała dziewczynkę jak własną córkę i
zdawała się nie pamiętać, że w domu majstra mieszkają jej synowie, którym daleko jeszcze
do dorosłości. Minęły dwa i pół miesiąca od wyprowadzki i przez cały ten czas ani razu ich
nie odwiedziła. Jak matka może opuścić własne dzieci? Hilda i ja jesteśmy już dorosłe, ale
przecież chłopcy są jeszcze w wieku szkolnym!
Czy to ta długa choroba i tygodnie spędzone w sanatorium tak ją odmieniły? Nie
niepokoiła się, bo ufała Elise, która przejęła odpowiedzialność za młodszych braci. Może
poczuła się zbędna, gdy wróciła do domu z sanatorium, i dlatego tak się wszystko ułożyło?
- Dobrze się tu czujesz czy może tęsknisz do domu nad rzeką? - zapytała ostrożnie,
starając się nie okazać emocji. W głębi serca pragnęła usłyszeć, że mama tęskni za nimi,
zwłaszcza za chłopcami. Mama tymczasem roześmiała się.
- Jest mi tu wspaniale. Przed południem spędzamy sobie miło czas w domu razem z
Anne Sofìe, a kiedy Asbjorn wraca z pracy, po wspólnym obiedzie idziemy na spacer na
Wzgórze Świętego Jana. Jest tam karuzela dla dzieci, no i niedźwiedzie. - Pokręciła głową i
dodała: - Wciąż nie mogę uwierzyć, że dostaliśmy tyle pieniędzy. Teraz będzie nas stać, żeby
pójść do restauracji Hasselbakken, wypić kawę i zjeść ciastko, kiedy nas najdzie ochota.
Słyszysz, Anne Sofie? - dodała ożywiona i pocałowała dziewczynkę w policzek. - Pomyśl
tylko, pójdziemy do restauracji na ciastko!
Anne Sofie uśmiechnęła się uszczęśliwiona i wtuliła się w nią. Elise wstała.
- Muszę już wracać. Peder nie zdążył jeszcze przyjść ze szkoły, gdy wychodziłam, a
obaj idą po południu do pracy, wiesz. Muszą koniecznie coś zjeść przed wyjściem.
W oczach mamy przemknął cień. Może jednak nie całkiem o nich zapomniała? -
pomyślała sobie Elise, całując mamę na pożegnanie i kierując się do drzwi wyjściowych.
Zastała Kristiana chodzącego po kuchni od ściany do ściany. Na rękach trzymał
wrzeszczącego Hugo. Spocony i czerwony na twarzy, na widok Elise odetchnął z ulgą.
- Zaczął płakać niemal zaraz po twoim wyjściu. Robię, co mogę, ale to nic nie
pomaga. Ma mokro.
- Biedaku, pewnie nawet nie zdążyłeś się najeść.
- To akurat nic nie szkodzi. Wezmę placki w rękę i zjem po drodze.
- A Peder jeszcze nie wrócił?
Kristian pokręcił głową i posyłając jej zaciekawione spojrzenie, zapytał:
- Co u mamy? Odwiedzi nas niebawem?
Elise ścisnęło w żołądku. Unikając wzroku brata, odpowiedziała:
- Mama miała mnóstwo pracy w związku z przeprowadzką.
Zresztą wiesz, jak to jest. Pamiętasz, jak się przeprowadziliśmy tutaj z
Andersengàrden.
- Zajęło nam to dwa dni.
- Ale Hvalstad ma dużo więcej dobytku niż my. Poza tym mama nie odzyskała
jeszcze w pełni sił i robi wszystko powoli. Musiała uszyć firanki, zrobić na szydełku ręczniki
i ścierki do kuchni, posadzić kwiaty w doniczkach i ustawić je na oknach. No i miała jeszcze
wiele innej roboty. Ale wypytała mnie o was dokładnie, była ciekawa, jak się czujecie, i
prosiła, bym koniecznie was pozdrowiła. Ma nadzieję, że niebawem będziecie ją mogli
odwiedzić, a kiedy odchodziłam, zauważyłam, że posmutniała.
- Dlaczego? - Kristian spojrzał na nią, zdradzając się, że mama obchodzi go bardziej,
niż Elise to sobie uświadamiała.
- Bo tęskni na wami. Niełatwo jest matce opuścić swoje dzieci.
Kristian uciekł spojrzeniem. Sięgnął po racuchy polane syropem, włożył czapkę z
daszkiem i skierował się ku drzwiom. Gdy już miał wychodzić, odwrócił się i uśmiechnął do
Elise, zupełnie jakby chciał ją pocieszyć.
- Nic nie szkodzi, Elise - rzekł i zniknął.
O co mu chodziło? - zastanawiała się. Czyżby rozumiał, że mama ich zostawiła?
Przyłożyła Hugo do piersi, choć według tego, co mama nauczyła ją o regularnych
posiłkach, było jeszcze za wcześnie na karmienie. Nie mogła jednak znieść płaczu synka.
Poza tym chciała to mieć jak najszybciej za sobą, by przepisać na czysto opowiadanie, zanim
Emanuel wróci z pracy.
Wreszcie usłyszała za oknem głosy Pedera i Everta. Zawsze odczuwała niepokój, gdy
Peder wracał później niż zwykle. Na szczęście teraz, gdy Evert mieszkał z nimi, nie chodził
sam. We dwójkę było im raźniej. Wprawdzie Evert był niewysoki i równie cherlawy jak
Peder, ale za to potrafił odpyskować, gdy było trzeba.
- Jak pachnie! - Peder wpadł do kuchni i podbiegł prosto do pieca. - Usmażyłaś
racuchy, Elise? Skąd wzięłaś pieniądze?
Wyłgała się tak samo jak Kristianowi, że dostała zapłatę od Karolinę.
- Będziesz szyć więcej sukien? - zapytał Peder ożywiony.
- Teraz mam zamówienie na bluzkę. Gdy tylko znajdę wolną chwilę, pójdę do panny
Carlsen po materiał.
- My możemy ci pomóc!
- Dziękuję, ale muszę pójść sama, żeby omówić krój i jeszcze raz ją wymierzyć.
Wstąpię tam, kiedy Emanuel wróci do domu. Teraz jednak musicie szybko zjeść i biec do
pracy.
- Mamy jeszcze trochę czasu. Dopiero co skończyły się lekcje.
- Pamiętajcie, żeby nie dawać woźnemu powodu, aby się na was skarżył. Zjedzcie
racuchy i biegnijcie!
Zrobili, jak im kazała, mimo że poznała po ich minach, że mieli ochotę się sprzeciwić.
Wreszcie została sama. Z zapałem sięgnęła po notes i papier, usiadła przy stole w
kuchni i zaczęła kaligrafować równiutko i tak pięknie, jak tylko potrafiła.
Nie była do tego przyzwyczajona, więc zajęło jej to sporo czasu. Inni pewnie piszą
piórem i atramentem, pomyślała. Może tam w redakcji nawet im się nie będzie chciało
przeczytać opowiadania napisanego ołówkiem? Ale za to gdy się pomylę, mogę wytrzeć
gumką, pocieszała się.
Skończywszy, przeczytała całość jeszcze raz, po czym zawstydzona odłożyła kartki
na stole. Opowiadanie wcale nie wydawało jej się dobre. Nie zdołała wyrazić ani strachu, ani
napięcia, ani przejmującej rozpaczy, jaka ją ogarnęła, gdy próba powstrzymania Mathilde
spełzła na niczym i dziewczyna zniknęła w odmętach rzeki. Pod powiekami zapiekły ją łzy.
Nie pojmowała, dlaczego była taka zadowolona wczoraj, gdy to napisała.
Wszystko przez teścia i Johana! Nabili jej głowę takimi głupstwami, a przecież ona
nie potrafi w ogóle pisać. Uwierzyła w swej pysze, że sobie z tym poradzi.
Przez moment miała ochotę zgnieść kartki z opowiadaniem i wrzucić do pieca, ale
wiedziała, że się na to nie zdobędzie. Sięgnęła więc po gumkę, by wszystko wymazać. Papier
kosztuje, może się jeszcze na coś przydać.
W tej samej chwili za oknem rozległy się kroki. Nie spodziewała się, że Emanuel
wróci tak wcześnie. Wspominał coś, że po pracy zamierza wybrać się do Carla Wilhelma, i
uprzedził, że nie musi szykować dla niego jedzenia. Przerażona zgarnęła wszystko.
Zdziwiła się, słysząc pukanie, a w uchylonych drzwiach ujrzała głowę Torkilda.
- Mogę przeszkodzić? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. -
Przychodzę zaprosić was na ślub.
Jego twarz wprost promieniała.
Elise poderwała się ze stołka i z radości rzuciła mu się na szyję. Zaraz jednak
zawstydziła się nieco swojej spontanicznej reakcji i cofnęła się pośpiesznie.
- Przepraszam, ale tak się ucieszyłam! Roześmiał się.
- To tak samo jak ja. Nie mogę wprost uwierzyć, że to prawda. Anna uważa, że teraz
już da radę, przy odrobinie wsparcia, przejść o własnych siłach do ołtarza.
Głos mu się załamał, pośpiesznie otarł ręką łzy, wyraźnie zawstydzony tym, że
zdradził swoje uczucia. Elise ścisnęło w gardle.
- Gdyby ktoś powiedział mi to przed rokiem... Pokiwał głową.
- To wszystko dzięki tobie, Elise. Ty w nią wierzyłaś i jej zaufałaś, dlatego odważyła
się przyjść na twój ślub. Gdyby tego nie zrobiła, pewnie nigdy bym jej nie spotkał.
- E, spotkalibyście się. To nie był przypadek. Myślę, że byliście sobie przeznaczeni.
Jestem o tym wręcz przekonana. Bóg nie pozwoliłby byle komu zaopiekować się Anną. Już
dawno wybrał ciebie.
Torkild uśmiechnął się.
- Nie mów tak, Elise. Nie jestem lepszy od innych.
W tej samej chwili spojrzał na stół i rozszerzywszy oczy ze zdumienia, zapytał:
- Piszesz?
- To tylko nieudana próba - pokręciła głową Elise.
- Jak możesz mówić o nieudanej próbie, skoro widzę tu kilka zapisanych kartek.
- To nie dość dobre. Nie udało mi się wyrazić słowami tego, co czułam. Spisałam
wszystko bez zastanowienia, zamierzając poprawić później, ale teraz nie potrafię tego zrobić.
- O czym napisałaś?
- O Mathilde.
- Pozwolisz mi przeczytać? Ociągała się.
- Nie wyniesiesz z tego żadnej nauki, jeśli nikt ci nie powie, co możesz poprawić i
ulepszyć.
- Ale obiecasz, że nikomu o tym nie powiesz?
- Oczywiście.
Podszedł do stołu i sięgnął po pierwszą kartkę.
Elise nie miała siły stać bezczynnie i czekać na wyrok, udała więc, że musi coś zrobić
w sypialni. Poukładała i uporządkowała wszystko, zastanawiając się, czym jeszcze mogłaby
się zająć. Czuła jednak, jak serce kołacze jej ze zdenerwowania. Torkild jest zbyt taktowny,
by powiedzieć jej wprost, że to do niczego, ale pozna po jego twarzy, czy kłamie.
Wydawało jej się, że minęła cała wieczność, nim go usłyszała. Zawołał ją tak głośno,
że przestraszyła się, iż obudzi Hugo. Pośpieszyła więc do kuchni.
- Mogę to wziąć ze sobą? - zapytał. Daremnie usiłowała odczytać wyraz jego twarzy.
- Chcesz pokazać Annie?
- Nie, Oli Thommessenowi.
Stała oniemiała, wpatrując się w niego, wreszcie wykrztusiła:
- Myślisz, że go to zainteresuje?
- Nie jestem ani dziennikarzem, ani redaktorem, ale gdybym wydawał gazetę, nie
wahałbym się ani chwili, Elise, bo to jest znakomite. Paru pisarzy opisywało już w książkach
życie nad Aker, nie słyszałem jednak, by wśród nich była jakaś kobieta. A przynajmniej
żadna nie wywodziła się z tego środowiska. Nigdy nie czytałem jeszcze opowiadania o
młodej matce, która odbiera sobie życie, by nie skończyć na ulicy. Nigdy też nie czytałem, by
jakiś świadek zdarzenia próbował odwieść samobójczynię od rzucenia się w odmęty rzeki. -
Był tak ożywiony, że aż się zapowietrzył, musiał więc przerwać na moment. Zaraz jednak
dodał: - I nie chodzi tu tylko o samą historię, ale o sposób, w jaki została opowiedziana.
Muszę przyznać, że się wzruszyłem, mimo że służąc w Armii Zbawienia, spotykam się na co
dzień z nędzą i rozpaczą. Być może wielu czytelników oburzy się po przeczytaniu tego
opowiadania. Wyrzuty sumienia mogą z nich uczynić bezwzględnych krytyków. Szanowani
obywatele nie lubią, by im uświadamiać takie tragedie. Wolą żyć w błogiej niewiedzy i bawić
się beztrosko w swej bezpiecznej rzeczywistości. - Odetchnął głęboko i dodał: - Ale znajdą
się tacy, którzy wreszcie zaczną myśleć, Elise. Zrozumieją w końcu, że musi nadejść kres
takiej okrutnej niesprawiedliwości.
Elise poczuła, że się rumieni. Po minie Torkilda poznawała, że mówi szczerze to, co
myśli. Nie użyłby takich słów, gdyby chciał ją jedynie pocieszyć i podtrzymać na duchu.
Nie czekając na odpowiedź, złożył kartki i schował do przygotowanej koperty.
-
Może lepiej będzie, jeśli podpiszesz się pseudonimem, żeby uniknąć
nieprzyjemności. Poza tym lepiej, żeby nikt się nie domyślił, gdzie konkretnie wydarzyła się
tragedia. Siostrze Mathilde może być przykro, jeśli czytelnicy się zorientują, o kogo chodzi.
O ile ktoś z jej znajomych w ogóle czytuje „Verdens Gang”. Elise wreszcie odzyskała mowę.
- Mówisz tak, jakby opowiadanie już zostało przyjęte do druku. Torkild uśmiechnął
się i nie odpowiadając bezpośrednio na jej wątpliwości, oznajmił:
- Zawiadomię cię, gdy tylko będę coś wiedział. Powiedziałem ci, kiedy odbędzie się
ślub? W pierwszą sobotę maja, w kościele w Sagene. Anna chciała cię prosić, byś została jej
druhną.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
Kiedy Torkild wyszedł, nie była w stanie niczym się zająć. Nastawiła kociołek z
wodą, by wyprać ubranka niemowlęce, ale całkiem o tym zapomniała. Zapatrzyła się w okno.
Pomyśleć tylko... Nie, nie wolno mi się za wcześnie cieszyć, bo wówczas zawód będzie
większy, upominała się w duchu.
Mimo to nie mogła przestać o tym myśleć. Zastanawiała się też nad następną historią,
którą by chciała spisać. Opisze spotkanie z Othilie, wyniszczoną przez chorobę uliczną
prostytutką, która się wstydzi życia, jakie prowadzi. Powitała ją wrogo, a mimo to pobiegła
za nią, by ją przeprowadzić przez okrytą złą sławą dzielnicę miasta.
Odetchnęła głęboko. Jeśli czytelników rozgniewa historia Mathilde, to można się
spodziewać, że kiedy przeczytają o Othilie, wpadną we wściekłość. Ale może ktoś wreszcie
zacznie myśleć, powiedział Torkild. W ten sposób przyczyniłaby się do ważnych zmian,
mimo że to tylko kropla w morzu.
Odwróciła się gwałtownie od okna i nalała gorącej wody do wiadra, w którym
moczyły się brudne pieluszki. Dość już tych rojeń! Trzeba zrobić coś pożytecznego!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Dopiero następnego dnia, w sobotę, Elise liczyła na to, że wreszcie będzie miała czas
pójść do Carlsenów po materiał na bluzkę.
W duchu była zadowolona, że nie pobiegła do Karolinę od razu, gdy dostała od niej
zapłatę i list. Niech ta dziewucha zobaczy, że Elise nie jest od niej zależna. Mając w zanadrzu
pieniądze otrzymane od teścia i od Ansgara Mathiesena, nie musiała się pośpiesznie roz-
glądać za nowymi klientkami.
Emanuel wcześniej kończył pracę i obiecał się zaopiekować Hugo pod jej
nieobecność. Przed wyjściem nakarmi tylko synka. Chłopcy też tego dnia pracują krócej i
wreszcie będą mieć parę godzin na zabawę. Śnieg już niemal całkiem stopniał, tylko w
zacienionych zakamarkach leżały jeszcze białe płaty. Dziewczynki skakały w klasy, a
chłopcy bawili się w noża. W rzece nadal piętrzyły się kry i tworzyły zatory, jakby chciały
jeszcze na jakiś czas zatrzymać zimę.
Elise nuciła sobie pod nosem, wyciągając z szafy talerze i sztućce. Na środku stołu
postawiła w szklance bukiecik żółtych kwiatków podbiału.
- Jak miło znów usłyszeć twój śpiew - odezwał się z uśmiechem Emanuel. - Masz
śliczny głos, Elise. Pamiętasz, że zachęcałem cię, byś zaczęła śpiewać w chórze Armii
Zbawienia?
Uśmiechnęła się.
- Lubię śpiewać, ale łatwiej mi to przychodzi wiosną niż zimą. Gdy marznę, jakoś mi
się to nie udaje.
- Ale dobry obiad dzisiaj ugotowałaś - pochwalił, wciągając w nozdrza smakowitą
woń, i spojrzał w stronę pieca. - Usmażyłaś mięso?
Roześmiała się.
- Nie, to smażona kalarepa pokrojona w krążki i przyprawiona solą i pieprzem.
Smakuje jak mięso.
- Już się zacząłem zastanawiać. Miejmy nadzieję, że Karolinę ma dla ciebie kolejne
zamówienia, tak żebyś codziennie przynajmniej coś zrobiła.
Kiwnęła głową, ale zdenerwowało ją stwierdzenie: „żebyś codziennie przynajmniej
coś zrobiła”. Czy on w ogóle ma pojęcie, co to znaczy opieka nad niemowlęciem i trzema
chłopcami w wieku dziewięciu i dziesięciu lat? A do tego jeszcze dochodzi pranie,
sprzątanie, noszenie wody i drewna, cerowanie i łatanie! Pomyślała o pięciuset pięćdziesięciu
koronach schowanych w szufladzie komody. Jak zareagowałby Emanuel, gdyby je znalazł?
Przede wszystkim poczułby się dotknięty, że mają z ojcem przed nim jakieś tajemnice, i
uniósłby się gniewem, że przyjęła pieniądze od rudzielca. Do głowy by mu nie przyszło, że
postąpiła tak, bo brakuje im pieniędzy. Nie, lepiej nic mu nie mówić!
- A co słychać u Wang - Olafsena? - zapytała, żeby zmienić temat.
- Dobrze. Ojciec wreszcie zaakceptował narzeczoną Carla Wilhelma. Być może
niebawem dostaniemy zaproszenie na ich ślub.
Elise spojrzała na niego przerażona.
Przyjaciel Emanuela należał do wyższych sfer, nie to co oni. Goście na pewno będą
ubrani zgodnie z najnowszą modą. Kobiety do białych sukni z mereżkami i koronkami założą
złotą biżuterię albo ozdobne kwiaty i eleganckie buciki. Do tego torebki wyszywane pe-
rełkami. Wchodząc do takiego domu w czarnej odświętnej sukni po mamie, czułaby się jak
na cenzurowanym.
- Mnie chyba nie zaproszą?
- Jak to? Oczywiście, że ty też będziesz zaproszona, jeśli zaproszą mnie - zaśmiał się
Emanuel.
- Ale co ja na siebie włożę? Nie mogę się pokazać wśród takich ludzi w starej czarnej
sukni.
Zmarszczył czoło, najwyraźniej w ogóle o tym nie pomyślał.
- Może uda się pożyczyć jakąś suknię dla ciebie? Albo kupimy coś tanio przez Armię.
Zapytam Torkilda.
- Wróciłeś wczoraj do domu tak późno, że nie zdążyłam ci powiedzieć, że Torkild
zajrzał tu pod twoją nieobecność i zaprosił nas na swój ślub. Odbędzie się w pierwszą sobotę
maja w kościele w Sagene.
Emanuel uśmiechnął się, a jego oczy zalśniły radością.
- Doprawdy trudno w to uwierzyć. Anna to ma szczęście, że trafił jej się taki Torkild,
no i na odwrót.
- Powiedziałam dokładnie to samo. Jeśli to prawda, że ludzie bywają dla siebie
stworzeni, to na pewno dotyczy to tych dwojga. Torkild miał łzy w oczach, gdy mówił, że
Anna oświadczyła, iż da już radę przejść na własnych nogach aż do ołtarza.
- Wspomniał coś, gdzie będą mieszkać?
- Nie, nie pomyślałam nawet, żeby zapytać. Wydało mi się oczywiste, że zamieszkają
razem z panią Thoresen. Nie stać ich przecież, by wynająć coś wyłącznie dla siebie, a pewnie
też trudno byłoby znaleźć coś odpowiedniego.
- Biedny Torkild! Współczuję, że będzie musiał mieszkać pod jednym dachem z tą
plotkarą.
Elise posłała mu urażone spojrzenie.
- Pani Thoresen nie jest wcale taka zła. Johan i ja... - urwała gwałtownie, widząc, jak
tężeje mu twarz.
- Co takiego Johan i ty?
- Nie zamierzałam o tym rozmawiać, tak mi się tylko wyrwało.
- Rozumiem. Zapytałem tylko, co z wami.
- Kiedy planowaliśmy się pobrać w zeszłym roku latem, mieliśmy wprowadzić się do
kuchni pani Thoresen.
Elise spojrzała mu odważnie w oczy, nie mając nic do ukrycia. Emanuel przecież
wiedział od początku, że była zaręczona z Johanem. Poderwał się gwałtownie od stołu i
rzucił chłodno:
- Dziękuję za obiad. Chyba będzie najlepiej, jeśli od razu pójdziesz do Carlsenów.
Cierpliwość nie jest mocną stroną Karolinę.
Westchnęła ciężko, wychodząc z domu. Doprawdy trudno było zrozumieć Emanuela.
Przecież to nie ona go zdradziła.
Zasiedzieli się trochę przy obiedzie i zrobiło się późno. Elise miała nadzieję, że
Karolinę pojechała na jakieś przyjęcie i uda się jej uniknąć rozmowy. Na pewno materiał
wraz z krojem bluzki leży przygotowany do odebrania.
Tak jak ostatnio zerknęła w stronę willi Paulsena, ale nie zauważyła Hildy. Pozostał
już tylko miesiąc do rozwiązania, a siostra na pewno jeszcze nie wymyśliła, jak się urządzi.
Emanuel zdecydował, że wkrótce wywieszą ogłoszenie o wynajęciu poddasza. Robiło
się coraz cieplej i niebawem nie trzeba już będzie palić w piecu. Lokatorzy będą mogli
korzystać z ich kuchni, pod warunkiem że zgodzą się gotować obiady o innej porze, oznajmił
Emanuel, nie rozmawiając z nią wcześniej na ten temat. Obawiała się tych zmian.
Wszystko zależy od tego, jacy ludzie się trafią, a nie zawsze udaje się właściwie
ocenić człowieka przy pierwszym spotkaniu. W głębi serca marzyło jej się, by na poddaszu
zamieszkała Hilda, ale wiedziała, iż Emanuel nigdy się na to nie zgodzi. Nie miał o siostrze
Elise najlepszego zdania. Uważał, że jest pyskata i bezczelna, i oburzało go lekceważenie
przez nią zasad moralnych. Tego, że i jego zasady moralne pozostawiały wiele do życzenia,
najwyraźniej nie dostrzegał.
Elise zauważyła idącą chodnikiem z naprzeciwka nianię, która pchała elegancki
nowoczesny wózek dziecinny na dużych kołach. Dziecko siedziało w wózeczku i po
czapeczce można było poznać, że to chłopiec. Niania uśmiechała się do niego i bawiła się z
nim po drodze. Gdy byli już blisko, chłopiec rzucił na ziemię zabawkę, która potoczyła się
wprost pod nogi Elise. Pośpiesznie schyliła się i podniosła zabawkę i z uśmiechem podeszła,
żeby ją oddać.
- Co ty robisz, Isac! - zrezygnowana niania strofowała chłopca. - Teraz misio jest
brudny i nie będziesz się mógł nim więcej bawić.
Isac... O Boże, czy to naprawdę Braciszek? - Elise zwolniła gwałtownie kroku.
- Bardzo dziękuję - rzekła niania, gdy Elise podała jej mięciutką maskotkę. - On jest
całkiem niemożliwy, rzuca wszystko, co mu się trafi w ręce.
- To ten wiek - wymamrotała Elise, wpatrując się w synka Hildy. Nie miała żadnych
wątpliwości, że to Braciszek. - Ile ma miesięcy?
- Za dwa miesiące skończy roczek.
Elise pokiwała głową. Wszystko się zgadzało. Braciszek urodził się trzy dni po tym,
jak wraz z chłopcami i Emanuelem odwiedziła po raz pierwszy Ringstad. To było pod koniec
maja, brzozy okryły się właśnie świeżą zielenią, a w powietrzu unosił się zapach kwiatów.
- Ależ jest słodki!
- Tak, to takie dobre dziecko, może troszeczkę rozpieszczone, ale trudno się dziwić.
Rodzice długo czekali na potomka. - Niania była z gatunku gadulskich. - Ale teraz
spodziewają się kolejnego dziecka - ciągnęła z zapałem. - Ciekawe, czy Isac skupi na sobie
tyle uwagi co teraz, gdy będzie miał brata albo siostrę.
- Tak? - Elise zapytała niewinnie, udając szczere zainteresowanie. - Mama Isaca
będzie miała kolejne dziecko? Tak szybko?
Niania pokiwała głową i konspiracyjnym tonem odparła:
- Za dwa miesiące. - Nachyliwszy się bliżej Elise, dodała cicho: - Ona sama nie może
mieć więcej dzieci, więc weźmie dziecko z sierocińca. Uważam, że to straszne. Nie potrafię
zrozumieć, że matka oddaje własne dziecko!
- Może rodzice są chorzy albo nie są w stanie zapewnić dziecku utrzymania? -
próbowała tłumaczyć Elise. - A może...
- A może to dziecko jakiejś prostytutki - przerwała jej niania. - One wciąż pozbywają
się potomstwa.
Elise pokiwała głową. A więc Hilda nie odważyła się jeszcze wyjawić swych
zamiarów. To będzie dopiero afera!
- Proszę popatrzeć! Prawda, że jest śliczny, gdy się uśmiecha? Ma takie dołeczki w
policzkach.
Niania najwyraźniej była bardzo przywiązana do Braciszka, choć uważała, że jest
rozpieszczony.
Elise nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać:
- A skąd ci państwo mogą wiedzieć, że za dwa miesiące będą mieć następne dziecko?
- Prawdziwa mama spodziewa się dziecka w kwietniu.
- I już się zdecydowała je oddać? Niania posłała jej zdziwione spojrzenie.
- A co ma innego zrobić? Nie jest pewne, czy w sierocińcu mogą się zaopiekować
wszystkimi nieślubnymi dziećmi, które przychodzą na świat. Na pewno jest szczęśliwa, że
może oddać dziecko bogatym ludziom.
Nagle zreflektowała się, że powiedziała za dużo, i zakryła dłonią usta.
- Nie wiem, po co w ogóle o tym mówię. Przyrzekłam, że zachowam dyskrecję. Ale
przecież my się nie znamy, więc chyba nic nie szkodzi? Chyba nie mieszkasz na wzgórzu
Aker, prawda?
Elise pokręciła głową.
- Przyszłam tylko po materiał, żeby uszyć bluzkę pannie Carlsen.
- Jesteś krawcową? Elise przytaknęła.
- Wiem, że pani Paulsen poszukuje nowej krawcowej. Mieszkamy tam - Pokazała na
willę. - Może mogłabyś zajrzeć któregoś dnia i się dowiedzieć? - Dodała jednak z namysłem:
- Ale musisz mi obiecać, że zapomnisz o tym, co ci powiedziałam.
- Oczywiście.
- Pani Paulsen mówiła, że potrzebuje nowych ubrań dla siebie i dla Isaca. Jest
zrozpaczona, ponieważ jej stara krawcowa przestała szyć. Od reumatyzmu powykręcało jej
palce.
W tej samej chwili rozległo się wołanie, a gdy się obie odwróciły, ujrzały służącą w
białym wykrochmalonym fartuchu i w białej chustce na głowie, która kiwała na nianię.
- Już idę! - zawołała niania. - Znalazłam krawcową dla pani! Odwróciwszy się do
Elise, pośpiesznie poprosiła:
- Obiecaj, że wstąpisz, skoro już o tobie powiedziałam. Oni mają dużo pieniędzy i
jestem pewna, że zapłacą ci więcej niż inni.
To powiedziawszy, szybkim krokiem ruszyła w stronę domu. Elise zamyślona udała
się do willi Carlsenów. Żeby tylko Karolinę nie było w domu, marzyła w duchu, czując, jak
ściska ją w żołądku.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Służąca, która otworzyła drzwi, zlustrowała Elise krytycznie, nim wpuściła ją do
środka, i oznajmiła:
- Panna Carlsen jest w salonie na górze.
- Miałam tylko odebrać materiał, nie muszę z nią rozmawiać.
- Przykazała mi, by skierować cię prosto do niej. Była przekonana, że przyjdziesz już
kilka dni temu.
Nie było wyjścia. Elise weszła za służącą po wąskich schodach kuchennych na górę,
starając się uodpornić na to, co ją czeka.
Na piętrze służąca odwróciła się i patrząc się na nią błagalnie, poprosiła:
- Nie bądź długo, proszę. Pracowałyśmy w pocie czoła od szóstej rano, żeby wyprosić
parę godzin wolnego na wieczór. Dziś sobota, a my nie miałyśmy wolnego od dwóch
tygodni.
Elise spojrzała na nią ze współczuciem. Od dwóch tygodni nie miały nawet jednej
godziny wolnego, pomyślała wstrząśnięta. Czy Hilda też tak haruje? Jeśli tak, to nic
dziwnego, że chce się stamtąd wyrwać.
Karolinę stała przy oknie wychodzącym na cmentarz Chrystusa Zbawiciela.
- Panno Carlsen, przyszła krawcowa.
Karolinę nie ruszyła się z miejsca i nawet się nie obejrzała, mówiąc:
- Możesz odejść, Jenny.
Służąca zniknęła, a Elise została przy drzwiach.
- Nie dostałaś mojego listu?
- Owszem, otrzymałam list i zapłatę.
- Dlaczego więc nie zjawiłaś się wcześniej?
- Ponieważ nie miałam możliwości.
A co to Karolinę obchodzi? - pomyślała zdecydowana, że nie da sobą tym razem
pomiatać.
- Jak możesz oczekiwać, że będziesz szyć dla ludzi, jeśli nie przestrzegasz
umówionych terminów?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy miały jakąś umowę w sprawie terminu, panno
Carlsen.
- Napisałam w liście, że możesz odebrać materiał w każdej chwili. - Odwróciła się
gwałtownie, patrząc na Elise wrogo. - To jest umowa!
- Trudno to nazwać umową, skoro nie odpowiedziałam na zgłoszenie.
Stracę za chwilę klientkę i Emanuel się wścieknie. Ale trudno, pomyślała.
Świadomość, że w szufladzie komody ma schowane pieniądze, dodała jej odwagi.
Karolinę uniosła brew.
- Śmiesz mi tak odpowiadać?
- Po prostu wyjaśniłam swój punkt widzenia. Karolinę roześmiała się szyderczo.
- Wyjaśniłaś swój punkt widzenia? A od kiedy biedacy mają takie możliwości?
- Nie uważam siebie za biedaczkę, panno Carlsen. Ktoś, kto potrafi zarobić na swoje
utrzymanie, nigdy nie będzie nędzarzem.
Karolinę oblała się rumieńcem, uznając zapewne te słowa za zniewagę.
- No proszę, taka jesteś zręczna, że potrafisz utrzymać zarówno siebie, jak i bękarty
męża.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Przeklinała własną głupotę.
Karolinę szukała zemsty, a to nie wróżyło dobrze. Nie powinna była w ogóle zwracać
uwagi na to, co mówi, i wyjść stąd jak najprędzej.
- Słyszałam, że Signe przebywa w Ringstad. - Karolinę najwyraźniej bawiła się jej
kosztem. - Twoja teściowa jest nią zachwycona.
Signe pochodzi z równie okazałego dworu jak Ringstad i nauczyła się wszystkiego, co
powinna umieć żona gospodarza. W następną sobotę jesteśmy zaproszeni tam na przyjęcie.
Zdaje się, że Ringstadowie zamierzają przedstawić Signe swoim przyjaciołom i najbliższym
sąsiadom.
Elise poczuła, jak serce łomoce jej w piersi.
- Sądzi panienka, że mnie rani, opowiadając to wszystko, ale mnie jest to najzupełniej
obojętne. Razem z Emanuelem postanowiliśmy się tym nie przejmować. Mój mąż wybrał
życie w mieście na długo, zanim poznał mnie. Więc nie jest to z jego strony żadne
poświęcenie.
- Ha! I ty w to wierzysz, Elise? Założymy się? Stawiam pięćset koron, że jeszcze
przed świętym Janem Emanuel pojedzie do Ringstad. Odważysz się przyjąć zakład?
- Nie mam tyle pieniędzy. Poza tym nie mówiłam, że Emanuel w ogóle nie pojedzie
do Ringstad. Owszem, pojedzie, jeśli będzie chciał porozmawiać o czymś ważnym ze swoimi
rodzicami. Chociaż to mało prawdopodobne. On wie, że rodzice odwrócili się od niego.
- Pani Ringstad odwracała się od niego już niezliczone razy wcześniej, ale zawsze w
końcu zmienia zdanie. A skoro jest tak zachwycona Signe, a nie może zaakceptować, że jej
syn ożenił się z kimś takim jak ty, na pewno uczyni wszystko, by go zwabić, przypodobać
mu się i nakłonić do zmiany zdania. Ona zawsze stawia na swoim! Chyba domyślasz się, o co
mi chodzi, gdy mówię o zmianie zdania, prawda? Jego matka namówi go, żeby pozbył się
ciebie i twojego bękarta, a w zamian poślubił Signe. Signe spodziewa się przecież jego
dziecka, nie zapominaj o tym! Rodzonego wnuka pani Ringstad.
Elise nie wiedziała, skąd wzięła w sobie tyle sił, zdołała się jednak odwrócić i ze
spokojem rzekła:
- Sądzę, że nie mamy o czym dłużej mówić, panno Carlsen. Żegnam.
Otworzyła drzwi i wyszła powoli, z godnością. Zdążyła przejść kawałek długim
korytarzem, gdy Karolinę szarpnęła drzwiami i zawołała ją:
- O co ci chodzi? Nie możesz znieść prawdy, co? Zapomniałaś zabrać materiał na
bluzkę. Ma być gotowa przed moi wyjazdem do Ringstad.
Elise, nie odwracając się nawet, oznajmiła:
- Nie zamierzam szyć żadnej bluzki, panno Carlsen. Żegnam.
Trzęsła się cała, gdy schodziła pośpiesznie kuchennymi schodami. Równocześnie
czuła oszałamiającą euforię zwycięstwa. Wreszcie odważyła się sprzeciwić tej
rozpieszczonej, złośliwej Karolinę Carlsen! - Dzięki, panie Ringstad, i dzięki, pani Mathiesen
- rzuciła półgłosem do siebie. - Bez waszych pieniędzy nigdy bym sobie nie mogła pozwolić
na takie zachowanie.
Wiedziała, że czeka ją nieprzyjemna rozmowa z Emanuelem, ale miała nadzieję, że ją
zrozumie, gdy mu powtórzy to, co powiedziała Karolinę.
Doszła już do przedostatniego schodka, gdy usłyszała wzburzone głosy dwóch
służących rozmawiających za kuchennym wejściem. Jedna z nich była wyraźnie
rozgniewana, więc Elise mimowolnie zwolniła kroku, zastanawiając się, czy nie odczekać
chwili.
- To podłość - mówiła jedna ze służących. - Od czternastu dni nie byłyśmy poza
domem. Pracujemy od szóstej rano do nocy, a teraz zrobiłyśmy wszystko, o co nas prosiła.
Ona nas traktuje jak niewolników! Gdy myłam schody, stała nade mną i sprawdzała, czy wy-
mieniam wodę co trzeci stopień! A teraz nie ma już co wymyślić, więc każe nam opróżnić
szafki w kuchni i wyłożyć świeżym papierem, byleby tylko czymś nas zająć! Mimo że pani
powiedziała wczoraj, że dostaniemy wolne dziś wieczór, w końcu to sobota. Reidar stoi na
rogu i na mnie czeka. Chyba pęknę ze złości!
Zanim ta druga zdążyła jej odpowiedzieć, Elise otworzyła drzwi. Dziewczęta
odwróciły się, a w ich oczach pojawiło się przerażenie. Gdy jednak zobaczyły, że to ona,
rozluźniły się. Elise poznała Jenny, która ją wpuściła do środka, i pokiwała jej przyjaźnie
głową.
Gdy skierowała kroki w stronę bramy, usłyszała, jak Jenny woła za nią zdziwiona:
- Zapomniałaś paczki z materiałem! Elise odwróciła się i odpowiedziała:
- Nie zapomniałam. Ja też nie mam ochoty pracować dla takich ludzi!
Po czym wyprostowała się dumnie i odeszła. Była pewna, że dla tych dziewcząt
pociechą było usłyszeć, że inni myślą podobnie jak one.
Usłyszawszy ciche, zdumione szepty za plecami, domyśliła się, że miała rację.
Dopiero gdy wyszła na ulicę i skierowała się w stronę rzeki, ogarnął ją niepokój.
Odmówiła przyjęcia jedynego zamówienia, jakie miała. Zachowała się tak, jakby mogła
przebierać i grymasić. Karolinę mogła ją polecić wielu swoim dobrze sytuowanym znajo-
mym. Teraz Elise straciła tę szansę. Ci najmniejsi w społeczeństwie powinni zapomnieć o
dumie.
Westchnęła głęboko, zrezygnowana. Czy nie byłoby rozsądniej z jej strony pozwolić,
aby Karolinę dała upust swej zazdrości? Trzeba było wpuszczać jej złośliwości jednym
uchem, a wypuszczać drugim.
Pokręciła jednak głową. Nie, takiej złośliwości nie można było tak po prostu
zignorować. Gdyby nie położyła kresu temu, Karolinę pozwalałaby sobie dalej. Teraz
przynajmniej można się łudzić, że dało jej to trochę do myślenia.
W tym samym momencie spojrzała na willę Paulsena Juniora i wpadła jej do głowy
pewna myśl. Niania wspomniała, że jej pani szuka krawcowej. Elise nie zamierzała z tego
korzystać, przede wszystkim, by nie sprawiać przykrości Hildzie. Teraz jednak spojrzała na
to z innej strony. Może to nie taki głupi pomysł, by zapewnić sobie wstęp do domu
Braciszka?
Pośpiesznie skierowała swe kroki do furtki prowadzącej do ogrodu. Drzwi otworzyła
jej służąca. Elise przedstawiła się i wyjaśniła, w jakiej przychodzi sprawie.
Służąca zaprowadziła ją do kuchni, po czym szybko udała się do salonu, by
zaanonsować pani jej przybycie. Wkrótce wróciła i kazała jej pójść za sobą.
W drodze do salonu Elise ogarnął strach. W ubiegłym roku latem państwo
Paulsenowie proponowali jej i Emanuelowi, by ich odwiedzili, ale Elise nie była nawet w
stanie znieść myśli o tym. Robiła, co mogła, by unikać nowych rodziców Braciszka.
Przypomniała sobie okropną chwilę, gdy razem z Emanuelem natknęli się na nich podczas
spaceru wzdłuż rzeki i musieli chwilę z nimi porozmawiać. Serce jej pękało, ponieważ
wiedziała, że w wózku leży synek Hildy. Boleśnie przeżyła także tamtą niedzielę, gdy poszli
na mszę do starego kościoła w Aker i okazało się, że trafili na chrzest Braciszka. Wkrótce
upłynie rok od tamtych zdarzeń, a Hilda spodziewa się kolejnego dziecka. Wiele się
wydarzyło przez ten czas i rany się nieco zabliźniły.
Pani Paulsen nie miała pojęcia, w jakich warunkach żyje Emanuel, ożeniwszy się z
robotnicą. Na pewno zwróciła uwagę na strój Elise, ale trudno powiedzieć, by wiedziała o
nich coś więcej. Gdy zobaczy Elise w roli ubogiej krawcowej, będzie z pewnością bardzo
zaskoczona.
Skierowano ją do przestronnego jasnego salonu oświetlonego lampami elektrycznymi.
Paliły się już, mimo że na dworze nie zapadły jeszcze ciemności. W pomieszczeniu panowała
jasność, jakby to było przedpołudnie. Tak to zdziwiło Elise, że na moment zapomniała o
wszystkim.
Pani Paulsen wstała i wyszła jej na spotkanie. W salonie nie było nikogo poza nią.
Nagle zrobiła wielkie oczy i popatrzyła na nią zaskoczona:
- Zwróciłam uwagę na nazwisko, lecz sądziłam, że to zbieg okoliczności. Ale to pani
jest żoną pana Ringstada, prawda?
Elise skinęła głową, gorzko żałując w duchu swojej decyzji.
- Spotkałam po drodze nianię od państwa i zgadałyśmy się, że szuka pani krawcowej.
Pani Paulsen roześmiała się.
- Niania jest u nas od niedawna, ale rozmawia na ulicy ze wszystkimi i wkrótce znać
będzie więcej ludzi w okolicy niż my, którzy tu mieszkamy od wielu lat. Spadła mi pani z
nieba, pani Ringstad - dodała z ulgą w głosie. - Wybieram się na premierę nowej sztuki
Henryka Ibsena Dom lalki do Teatru Narodowego i muszę mieć nową kreację. Jak szybko
może pani uszyć suknię?
- To zależy, z jakiej tkaniny. Z aksamitu szyje się trudniej i potrzeba więcej czasu.
- Nie myślałam o sukni z aksamitu na tę porę roku. Mam ochotę na coś jasnego i
zwiewnego.
- W takim razie jestem pewna, że zdążę uszyć przez tydzień.
- To bardzo miło z pani strony, pani Ringstad!
- Pani Paulsen uśmiechnęła się przyjaźnie. W jej zachowaniu ani w tonie nie czuło się
lekceważenia. - Jakoś nie udało się nam spotkać, nie odwiedzili nas państwo. Ale słyszałam,
że urodziło się państwu dziecko, to prawda?
- Tak, w styczniu urodził się nam syn. - Elise skinęła głową. Pani Paulsen była tak
sympatyczna, że nie można jej było nie polubić.
- Jakie to szczęście. Wie pani, ja nie mogę mieć więcej dzieci, więc zdecydowaliśmy
się na adopcję. Uważam, że dla dziecka to niedobrze, żeby było jedynakiem. Jedynacy są
nazbyt rozpieszczeni.
Rozmawiały o dziecku Hildy, dziecku, które jej siostra wciąż jeszcze nosiła pod
sercem. Elise była poruszona, ale odważyła się zapytać:
- Chyba nie jest tak trudno zaadoptować dziecko?
- Ależ przeciwnie! I to jest najdziwniejsze. Mimo że wiele ubogich niezamężnych
robotnic popada w nieszczęście, jak one to nazywają, nie chcą oddać swoich dzieci. Ale my
mieliśmy szczęście! - Uśmiechnęła się, a jej oczy zalśniły radością. - Isac, nasz synek, za
miesiąc będzie miał braciszka albo siostrzyczkę.
- A mama dziecka?
- Podobno z ulgą przyjęła, że jej dziecko trafi do dobrego domu. To poczciwa
dziewczyna, zdrowa i silna i bardzo mądra, ale los nie był dla niej łaskawy. Jej narzeczony
uległ wypadkowi w pracy i umarł, nim zdążyli się pobrać. Nie ma więc innej rady, jak oddać
dziecko. Bardzo jej współczuję.
- Spotkała ją pani?
Pani Paulsen pokręciła głową.
- Nie, nie wolno mi. Ona nie może wiedzieć, kim jesteśmy, na wypadek gdyby
pożałowała swojej decyzji i chciała potem robić jakieś trudności.
Otworzyła szufladę w komodzie i wyjęła z niej kremową tkaninę.
- Kupiłam już materiał. Suknię miała mi uszyć moja stara krawcowa, ale tak dokucza
jej reumatyzm, że nie może już pracować. Krój i moje wymiary leżą w środku. - Uśmiechnęła
się. - A to się mój mąż ucieszy. Był zawiedziony, że będę musiała włożyć na siebie tę samą
suknię, którą miałam ostatnio w teatrze. Ile pani sobie policzy za szycie, pani Ringstad? Musi
mi pani przyrzec, że weźmie pani tyle, co ma pani w zwyczaju. Proszę nie zważać na łączącą
nas znajomość!
Elise zebrała się na odwagę i rzekła:
Panna Karolinę Carlsen zapłaciła mi za suknię z aksamitu dziesięć koron. Ale jak
wspomniałam, z aksamitu szyje się trudniej.
- Dziesięć koron? - Pani Paulsen popatrzyła na nią wyraźnie zaskoczona.
Elise poczuła, że oblewa ją zimny pot, a potem zrobiło jej się na przemian zimno i
gorąco. Czyżby była zbyt pazerna?
- A nie więcej? - dodała zdumiona pani Paulsen. - Moja stara krawcowa brała
dwadzieścia koron i tyle też zamierzam zapłacić pani. Pewnie nie chciała pani wziąć więcej
od panny Karolinę, skoro pani mąż mieszkał kiedyś u państwa Carlsenów.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Nie miała ochoty plotkować, nie zamierzała
jednak także przedstawiać Karolinę w lepszym świetle, niż na to zasługiwała. Uśmiechnęła
się więc tylko, wzięła paczkę z tkaniną i skierowała się ku drzwiom.
- Muszę wracać do mojego najmłodszego.
- Najmłodszego? - zdziwiła się pani Paulsen, nic nie rozumiejąc. - Chyba nie ma pani
więcej dzieci?
- Nie, ale przejęliśmy opiekę nad moimi dwoma młodszymi braćmi, w wieku
dziewięciu i dziesięciu lat, a także dziewięcioletnim chłopcem, sierotą.
Pani Paulsen popatrzyła na nią dziwnie.
- Sądziłam, że pan Ringstad ma skromne dochody, skoro brak mu doświadczenia w
pracy biurowej.
- Zgadza się. Dlatego ja też muszę pracować. Poza tym chłopcy podejmują się
różnych zajęć po szkole. Kristian, ten najstarszy, roznosi gazety, a pozostali dwaj noszą
drewno do klas w budynku szkoły. Teraz jednak muszę już iść, do widzenia, pani Paulsen.
Zdążyła wyjść przez furtkę i pośpiesznie skierowała się w stronę domu, gdy usłyszała
za plecami zdziwiony okrzyk.
- Elise?
Odwróciła się gwałtownie. Zaczęło się ściemniać, ale w mdłym świetle palącej się w
pobliżu latarni gazowej ujrzała nadchodzącą Hildę. Bardzo przytyła przez ostatnie dwa
miesiące. Wcześniej prawie nie znać było po niej ciąży, teraz każdy mógł się łatwo domyślić,
że lada moment urodzi dziecko.
- Co ty tu robisz? - w głosie Hildy wyczuła podejrzliwość, uznała więc, że najlepiej
będzie powiedzieć o wszystkim prosto z mostu.
- Byłam u młodej pani Paulsen, zamówiła u mnie suknię. Zapadła cisza.
- Hilda, musiałam to zrobić. Pokłóciłam się z Karolinę i opuściłam w złości dom
Carlsenów, nie wziąwszy tkaniny, z której miałam uszyć jej bluzkę. Nie mam innej pracy.
Obawiam się, że Emanuel nie będzie ze mnie zadowolony. W drodze do Carlsenów
natknęłam się na nianię Braciszka. Powiedziała mi, że pani Paulsen pilnie poszukuje
krawcowej.
Hilda nadal się nie odzywała. Stała milcząca w migoczącej poświacie latarni ulicznej,
nie dając po sobie poznać, co o tym myśli.
Elise rozumiała, że siostrze jest przykro, ale nie czuła się winna temu, że Hilda oddała
własne dziecko.
- Musisz wkrótce powiedzieć, co zamierzasz, Hildo! Pani Paulsen opowiadała, że
niebawem zaadoptują noworodka. Dała mi do zrozumienia, że Isac jest jej dzieckiem, ale nie
może urodzić ich więcej. Podobno mają dostać dziecko od młodej niezamężnej matki, która
straciła narzeczonego w wypadku w pracy i która nie jest w stanie zapewnić utrzymania temu
dziecku i go wychować.
Hilda wreszcie zareagowała.
- Mają dostać dziecko? - prychnęła z pogardą. - Jeśli im się zdaje, że oddam swoje, to
bardzo się mylą.
- Nie powiedziałaś więc jeszcze majstrowi o niczym?
- Nie mam ochoty znaleźć się na ulicy.
- Ale tym sposobem ryzykujesz, że odbiorą ci dziecko zaraz po porodzie. Kto wie, czy
nie załatwili już mamki.
Hilda pokręciła głową.
- Mam jeszcze miesiąc.
- Tego nigdy nie wiadomo. Niektóre kobiety rodzą przed terminem, mimo że to ich
kolejny poród. Pomyśl, jeśli nagle chwycą cię bóle, nie zdążysz stamtąd uciec. Gdzie w ogóle
zamierzasz rodzić? Myślałaś o tym, co będziesz robić po porodzie? Gdzie zamieszkasz? Z
czego będziesz żyć?
- Jakoś sobie poradzę. W każdym razie nie sprawię wam kłopotu. Nie bój się, Elise -
dodała.
Elise stała cicho i patrzyła na siostrę.
- Co z tobą, Hildo? Kiedy widziałyśmy się ostatnio, wybiegłaś, żeby ze mną
porozmawiać. Nie rozstałyśmy się w niezgodzie. Jesteś na mnie zła, że będę szyć dla młodej
pani Paulsen?
Hilda wzruszyła ramionami.
- To nie moja sprawa.
- A więc o co chodzi?
- O nic.
- Kłamiesz. Znam cię, Hildo. Poznaję po tobie, że coś cię dręczy.
- Mówię, że nic mi nie jest.
Nagle Elise ogarnęło nieprzyjemne uczucie. Zwlekała przez chwilę, ale powiedziała
wreszcie:
- Słyszałaś, że Mathilde rzuciła się do wodospadu? Zauważyła, że Hilda wzdrygnęła
się. Nic nie rzekła, stała sztywno, jedynie lekkim skinięciem potwierdziła, że wie o tym.
- Potrafisz zrozumieć, jak ona mogła tak postąpić? Przecież nie musiałaby się
sprzedawać na ulicy, mogłaby sobie znaleźć inną pracę. Można sprzątać u ludzi. Słyszałam
poza tym, że w mleczarni szukają ekspedientki, Magda na rogu też mówiła, że wkrótce
potrzebna jej będzie pomoc. Wystarczy zapytać w Ostem albo u pani Grorud czy Krabberod.
Proponowałam jej nawet, żeby pomagała mi w szyciu.
Hilda odwróciła się powoli.
- Muszę wracać. Paulsen nie wie, że wyszłam.
- Przyjdę do ciebie porozmawiać któregoś dnia! - zawołała za nią Elise.
Hilda nie odpowiedziała. Zniknęła w mroku za furtką do ogrodu majstra.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Elise nie mogła się oprzeć nieprzyjemnemu wrażeniu, że coś niedobrego dzieje się z
Hildą. Była dziwnie cicha. To do niej zupełnie niepodobne. Raz tylko zareagowała po
swojemu, wybuchając gniewnie, że nikt nie dostanie jej dziecka, ale poza tym było w niej coś
obcego, jakby rezygnacja, zupełnie niepasująca do jej sposobu bycia.
Kiedy Elise doszła do mostu i usłyszała huk opadających wód rzeki, ogarnęła ją
jeszcze większa groza. Chyba już nigdy nie będzie w stanie przejść przez most, nie myśląc o
Mathilde. A teraz dodatkowo się bała, że decyzja Mathilde może zainspirować innych.
Wprawdzie nie było to pierwsze samobójstwo popełnione w tym miejscu, po raz
pierwszy jednak w otchłań rzeki rzuciła się młoda matka.
Musi porozmawiać o tym z Emanuelem, nie da rady samotnie zmagać się z tym
lękiem. Najpierw wyzna mu, co zrobiła u Carlsenów, potem opowie, że poszła do willi
Paulsena Juniora. To ostatnie pewnie go ucieszy, natomiast nie spodoba mu się to, co się
wydarzyło u Karolinę. W głębi serca bardzo cierpiał bowiem z powodu gwałtownego
zerwania stosunków z rodziną Carlsenów i miał nadzieję, że z czasem sytuacja się poprawi.
Tymczasem ona tylko zaogniła konflikt.
Gdy zbliżyła się do ganku, usłyszała ku swemu zdumieniu męskie głosy dochodzące
ze środka. Z ociąganiem nacisnęła klamkę i weszła do środka. Drzwi do salonu stały
otworem, a przy stole siedzieli pogrążeni w ożywionej rozmowie Emanuel i Carl Wilhelm
Wang - Olafsen.
- Witaj, Elise - odezwał się Emanuel z radością w głosie. - Jak widzisz, mam gościa.
Hugo był spokojny przez cały czas, a chłopcy poprosili mnie, bym im pozwolił pójść
odwiedzić nowego kolegę z klasy Pedera, tego, co mieszka w tej czynszówce w dole.
Elise weszła do salonu i przywitała się z Carlem Wilhelmem.
- Widzę, że przyniosłaś materiał - zauważył Emanuel z wyraźną ulgą. Zapewne
obawiał się jej wizyty u Carlsenów.
- Napijecie się pewnie kawy - odezwała się Elise zakłopotana, bo nie bardzo
wiedziała, co sądzić o Carlu Wilhelmie i jak z nim rozmawiać.
- Chętnie. Carl Wilhelm przyniósł w torebce ciasteczka.
Elise pośpiesznie wyszła do kuchni i postawiła czajnik na piecu, sięgnęła po mleko i
cukier, po czym wróciła do salonu, by wyjąć porcelanowe filiżanki Emanuela.
Emanuel i Carl Wilhelm kontynuowali ożywioną dyskusję na temat polityki. Carl
Wilhelm stwierdził, że finanse Kristianii są opłakane i należy przedsięwziąć radykalne
środki. Przede wszystkim należy zapewnić ludziom mieszkania, bo nie uchodzi, by w jednej
izbie z kuchnią mieszkało po piętnaście osób. Ponadto w niektórych mieszkaniach
robotniczych szczury powygryzały w podłogach dziury, które ludzie zatykają szmatami i
gazetami, by nie ciągnęło tamtędy zimno.
- Mam zaufanie do Johana Castberga i Lewacy - rzekł Carl Wilhelm. - Lewica
dojrzewa do utworzenia partii, która podejmie się przeprowadzenia reform socjalnych. Sam
Castberg od młodości aktywnie działał w ruchu robotniczym. Teraz walczy o to, by wprowa-
dzić prawo do ubezpieczeń zdrowotnych i by państwo wsparło kasy dla bezrobotnych.
Elise pomyślała, jak by to było dobrze, gdyby bezrobotni otrzymywali pomoc
finansową od państwa. Wówczas Mathilde nie musiałaby odebrać sobie życia, a Hilda
mogłaby odejść od majstra bez obaw)' o przyszłość.
- Tak, jest mnóstwo rzecz)', do których należy się wziąć - usłyszała odpowiedź
Emanuela, gdy poszła do kuchni sprawdzić, co z kawą. - Również co się tyczy uznania prawa
dziecka do nazwiska ojca i prawa do dziedziczenia po nim.
Elise zatrzymała się gwałtownie i wstrzymała oddech. Czemu Emanuela tak zajmuje
ta kwestia? Myśli o dziecku Signe? Chyba niemożliwe, by chciał, aby jej dziecko miało
większe prawa niż Hugo? Powiedział, że nie chce mieć więcej do czynienia ze swoimi rodzi-
cami po tym, jak wzięli do siebie Signe na prawach synowej. „Poradzimy sobie bez nich,
Elise” - powiedział. Ale jeśli tak myśli, to po co się angażuje w popieranie prawa
gwarantującego zabezpieczenie dzieci z nieprawego łoża?
Odsunęła to od siebie. Przecież to tylko dyskusja, tłumaczyła sobie. Emanuel chciał z
pewnością pokazać Carlowi Wilhelmowi, że śledzi wszystko, co się dzieje, i ma własne
opinie na różne tematy.
Wniosła dzbanek do salonu.
- Elise, Carl Wilhelm chciałby, żebyś poznała jego narzeczoną, Olgę Katrine Aby.
Wyjaśniłem mu, że trudno nam wychodzić, póki karmisz piersią, ale zaproponowałem, by
przyszli do nas. Może umówimy się na jutro wieczór?
- Będzie nam bardzo miło - odpowiedziała, choć w głębi serca pomyślała z niechęcią
o czekającej ją wizycie. Wiedziała, że ojciec Carla Wilhelma początkowo nie akceptował
narzeczonej syna, twierdząc, że oboje pochodzą ze zbyt różnych środowisk. Nie dlatego
jednak obawiała się tego spotkania. Nie mogła uwolnić się od myśli, że narzeczona Carla
Wilhelma zna Signe, może się nawet ze sobą przyjaźnią. A jeśli tak, to z pewnością jej nie
polubi.
Był późny wieczór, gdy wreszcie Carl Wilhelm zaczął zbierać się do wyjścia. Elise
padała już z nóg, a chłopcom trudno było zasnąć. Nie przywykli, że ktoś rozmawia głośno w
salonie i co chwila wybucha śmiechem. Emanuel sięgnął po koniak i poczęstował gościa, a
po wypiciu trunku obaj panowie jeszcze bardziej się ożywili.
Dopiero gdy położyli się z Emanuelem do łóżka, opowiedziała mu o swojej wizycie
na wzgórzu Aker. Równie dobrze mogła poczekać z tym do następnego dnia, bo Emanuel
najwyraźniej całkiem o tym zapomniał, postanowiła jednak wykorzystać jego dobry nastrój.
- Poszłaś i tak po prostu zadzwoniłaś do drzwi Paulsena Juniora? - zapytał z
niedowierzaniem w głosie. Dziwne, ale bardziej był przejęty tym niż zajściem w willi
Carlsenów.
- Nie mogłam wrócić do domu z pustymi rękami, a nie znam nikogo innego, komu
mogłabym zaproponować szycie. Zrządzeniem losu natknęłam się na nianię Paulsenów, która
wspomniała, że jej pani straciła właśnie swoją krawcową.
- Hilda pewnie nie będzie zadowolona, gdy się o tym dowie - stwierdził Emanuel,
przytulając się do niej i podnosząc koszulę nocną. Z ust cuchnęło mu alkoholem, dyszał
ciężko i nagle stał się równie skory do igraszek jak latem, kiedy odczuwała już przesyt jego
pieszczot. Niecierpliwymi, gwałtownymi ruchami pieścił jej ciało, sprawiając jej ból.
- Spotkałam ją, ale zareagowała jakoś dziwnie.
- Tak? - spytał bez zainteresowania, pochłonięty całkiem czymś innym.
- Boję się o nią. Sprawiała wrażenie zrezygnowanej.
- Zrezygnowanej? Rozsunął jej uda i wszedł w nią.
- Tak jakby zrezygnowała z życia.
Elise zagryzła wargi, by nie jęknąć głośno. Zupełnie nie pojmowała, czemu odczuwa
taki ból. Przecież nie po raz pierwszy po porodzie kochali się ze sobą.
Starała się odprężyć w nadziei, że ból ustąpi, Emanuel tymczasem brał ją w
posiadanie ostrymi sztosami. Dopiero gdy zdyszany zakończył dzikie ujeżdżanie, jęknął z
ulgą i wydobył z siebie westchnienie rezygnacji.
- Nie powinnaś się zamartwiać całym światem, Elise. To nie twoje życie.
Po krótkiej chwili zaś zorientowała się, że zasnął.
Następnego ranka spał tak ciężko, że postanowiła go nie budzić, póki chłopcy nie
pobiegną się bawić. Świeciło wiosenne słońce, była niedziela. Tak cenny dzień należało
wykorzystać od pierwszej chwili. Emanuel nie słyszał ani szurania stołków i przesuwanego
stołu, który chłopcy ustawili na miejscu, złożywszy łóżko, ani płaczu Hugo. Kiedy wreszcie
pojawił się zaspany w drzwiach kuchni, zapytał:
- Czemu mnie nie obudziłaś?
- Spałeś tak mocno, późno się położyłeś wczoraj wieczorem.
- Śniło mi się czy naprawdę odmówiłaś szycia Karolinę?
- Gdybyś słyszał, co ona opowiadała, nie zadawałbyś mi tego pytania.
- Gdybym słyszał, co opowiadała? Przecież nie możesz odmawiać szycia tylko
dlatego, że nie przepadasz za osobą, która ci to zleca. Jak myślisz, co by było, gdybym ja tak
robił?
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Nie lubisz swojego przełożonego?
- Nie cierpię go jak zarazy! - w przypływie szczerości powiedział to z takim
zacięciem, że domyśliła się, iż mówi na poważnie. - Co powiedziała Karolinę? - dopytywał
się, patrząc na nią ponuro.
Pośpiesznie przytoczyła mu słowa panny Carlsen.
- A na koniec powiedziała jeszcze, że gotowa jest się założyć o wszystko, co ma, że
twoja matka zdoła cię nakłonić, byś zostawił mnie i „bękarta”, a związał się z Signe.
Emanuel pokręcił głową.
- Chyba powinnaś rozumieć, że to tylko jej chore wymysły. Nie możesz się obrażać o
to, co ta histeryczka wykrzykuje w przypływie zazdrości. Doprawdy zasmuciłaś mnie swoim
zachowaniem, które uniemożliwi mi pogodzenie się z Carlsenami. Mieszkałem u nich przez
wiele lat i traktuję ich jak rodzinę. Teraz, kiedy mama i ojciec odwrócili się ode mnie,
miałem nadzieję, że przynajmniej ich przyjaźń uda mi się zachować.
- Bardzo mi przykro, Emanuelu, ale wcześniej czy później i tak bym tego nie
wytrzymała. Wątpię, czy ty musisz znosić takie obraźliwe uwagi ze strony swojego
przełożonego.
Emanuel zamierzał wybrać się do miasta, by popatrzeć, jak toczy się życie na głównej
ulicy Karla Johana, a poza tym ciekaw był nowin o Henryku Ibsenie. Postanowili, że obiad
zjedzą o wcześniejszej porze niż zwykle, skoro po południu umówieni są z Carlem Wilhel-
mem i jego narzeczoną.
- Tylko proszę, nie smaż śledzia! - zawołał Emanuel, wkładając płaszcz i kapelusz
przed wyjściem. - Bo będzie śmierdziało w całym domu.
Elise nie odezwała się. Była poprzedniego dnia u rzeźnika i za pięćdziesiąt ore udało
jej się kupić resztki mięsa. Do tego ugotuje ziemniaki i wszyscy się najedzą. Nie była jednak
pewna, czy zdaniem Emanuela zapach smażonego mięsa jest lepszy niż smażonej ryby.
Sięgnęła po kankę na mleko i wlała cenny napój do miski z mąką i cukrem, po czym
zamieszała ciasto na racuchy. Nie miała czasu upiec ciasta, a ciasto w sklepie było za drogie.
Czymś jednak trzeba poczęstować gości, gdy przyjdą z wizytą.
Nie mogła się powstrzymać i otworzyła paczkę, żeby zerknąć na materiał od pani
Paulsen. Aż ją świerzbiły palce, by zacząć szyć, ale przecież nie powinno się pracować w
niedzielę. Krój sukni nie był skomplikowany, a i tkanina łatwa w szyciu, Elise była więc
pewna, że upora się z pracą w ciągu paru dni.
Żeby tylko nie odbiło się to za bardzo na jej stosunkach z Hildą. Elise obawiała się, że
siostra uznała za zdradę z jej strony, że dobrowolnie odwiedziła nowych rodziców Braciszka.
Postanowiła więc jak najszybciej wybrać się do Hildy, by sprawdzić, co tak naprawdę się roi
w jej głowie.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Chłopcy wrócili na obiad punktualnie, spoceni, zdyszani, z wypiekami na twarzy.
Bawili się w „Gąski, gąski do domu”, grali w noża. Poza tym kręcili bączka, którego zrobił
Evertowi stolarz z Sagveien, kiedy usłyszał o śmierci pani Berg.
- Elise, pozwolisz nam wyjść na dwór jeszcze raz? - Peder popatrzył na nią błagalnie.
Wiedziała, że powinien odrobić lekcje i uzupełnić to wszystko, czego nie zdążył w
tygodniu, ale ustąpiła pod wpływem wpatrujących się w nią błagalnie niebieskich oczu. Był
to pierwszy naprawdę ciepły wiosenny dzień. Nie wiadomo, kiedy znów będzie tak ładnie.
Niekiedy deszcz padał przez całą wiosnę. Poza tym uznała, że jeśli chłopcy wyjdą, ze
spokojem przygotuje wszystko na przyjęcie gości. A musi jeszcze usmażyć racuchy,
posprzątać, nakryć stół w salonie, nie wspominając o nakarmieniu i przewinięciu Hugo.
Emanuel przyszedł dopiero, gdy się ze wszystkim uporała. Jedzenie wystygło, a
zapach mięsa zmieszał się z zapachem smażonych racuchów.
- W całym domu czuć kuchenne zapachy - odezwał się z wyrzutem. - A za godzinę
przychodzi Carl Wilhelm z Olgą Katrine.
Odwróciła się do niego poirytowana.
- Umówiliśmy się, że zjemy wcześniej obiad, skoro spodziewamy się gości. Chłopcy
przyszli punktualnie, mimo że nie mają zegarka, ty zaś pojawiasz się spóźniony o dwie
godziny i jeszcze narzekasz.
Posłał jej ponure spojrzenie, ale więcej się nie odezwał. Nabuzowany zasiadł do stołu
w kuchni i zjadł w milczeniu. Dopiero gdy kończył, zapytał:
- Uszyłaś coś przed południem?
- Nie szyję w niedzielę. W Piśmie Świętym jest napisane: „Pamiętaj, aby dzień święty
święcić”. Sądziłam, że wiesz o tym.
- Skoro gotujesz obiad i pierzesz pieluszki, to chyba możesz też szyć. Nie sądzę, by
dla Boga była to jakaś różnica.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
- I ty to mówisz? Ty, który służyłeś w Armii Zbawienia? Uciekł spojrzeniem,
wyraźnie zakłopotany. Zapewne trafiła w jego czuły punkt.
Jak on się zmienił, pomyślała zdziwiona. Przecież niemożliwe, by tak się co do niego
pomyliła, kiedy w ubiegłym roku nawiązała z nim znajomość. A jednak prawie go nie
poznawała. Coraz rzadziej dostrzegała w nim przebłyski dawnego, dobrego Emanuela. W
czym tkwi przyczyna? Czy to, czego doświadczył podczas mobilizacji, tak go zmieniło, czy
też ta cała historia z Signe całkiem wytrąciła go z równowagi? Może dręczyły go wyrzuty
sumienia, co objawiało się irytacją i gwałtownymi wybuchami gniewu?
- Jak było w mieście? - zapytała lżejszym tonem.
- Dobrze. Wiele radosnych twarzy, pulsujące życie, wiosenny nastrój.
Zdawało jej się, że usłyszała w jego głosie krytykę. Zapewne jego zdaniem w tym
domu brakuje radosnych twarzy, jest nudno i nie czuje się wiosennego nastroju.
- Spotkałeś kogoś?
- Owszem - odparł tylko, domyśliła się więc, że nie ma ochoty opowiedzieć, kogo
spotkał. Zresztą jakie to miało znaczenie? I tak nie znała żadnych jego przyjaciół, poza
Carlem Wilhelmem, który miał ich za chwilę odwiedzić.
Emanuel podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
- Śmierdzi dziś od rzeki - stwierdził.
- Naprawdę? - zdziwiła się i zerknęła na niego. Właśnie sprzątała ze stołu w kuchni.
- No, chyba musiałaś zauważyć.
- W takim razie nie będziemy otwierać okien i drzwi. Słyszała, jak westchnął ciężko,
a po chwili rzekł:
- W zeszłym roku latem nie wydawało mi się tu tak źle. Może raczej powinniśmy
wynająć mieszkanie gdzieś dalej od rzeki? Płacilibyśmy też niższy czynsz. Teraz właściwie
ledwie jestem w stanie pokryć wszystkie wydatki.
- Sądziłam, że wolisz mieć trawę wokół domu, a nie wstrętne podwórze.
Nie odpowiedział.
Podeszła do niego i pogłaskała po plecach.
- Co się z tobą dzieje, Emanuelu? Jesteś jakiś osowiały. Czyżby coś się stało?
- Stało się! - powtórzył podniesionym głosem. - Nie potrafię tak żyć, Elise! Wiem, że
powinienem już dawno wynająć poddasze, ale chory jestem na samą myśl, że będzie mi się tu
kręcił jeszcze ktoś obcy! Jakaś rodzina będzie gotować i jeść w naszej kuchni, hałasować na
schodach, a nad głowami słyszeć będziemy ich rozmowy. Potrzebuję trochę przestrzeni
wokół siebie, od czasu do czasu pobyć sam, zamknąć się w pokoju nie niepokojony przez
nikogo. Wiem, że brzmi to trochę jak narzekanie rozpieszczonego jedynaka, nie zapominaj
jednak, że wychowałem się w okazałym dworze z wieloma pomieszczeniami, własną
sypialnią, dużym ogrodem i rozległym widokiem. Duszę się w tym kurniku! A ty tu ciągle
jeszcze kogoś sprowadzasz!
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że w mieszkaniu w czynszówce byłoby jeszcze gorzej?
Bywałeś w Andersengarden i widziałeś, jakie panowały tam warunki. Jeśli chcemy płacić
niższy czynsz niż tutaj, to stać nas jedynie na mieszkanie jednoizbowe. A wcale niełatwo je
dostać. Ludzie stoją w kolejce, by je zdobyć. Wiele z tych mieszkań jest jeszcze mniejszych
niż nasze w Andersengarden. W czynszówce za fabryką Hjula są takie jednoizbowe
mieszkania po sześć, siedem metrów kwadratowych z maleńkimi kuchniami. W pięcioro
nawet byśmy się tam nie zmieścili. W kuchni mogą przebywać jednorazowo nie więcej niż
dwie osoby. I mimo że używamy sienników i składanych łóżek, to miejsca tam starczyłoby
najwyżej dla czworga.
Z zewnątrz doleciały ich głosy i Elise umilkła gwałtownie.
- Już idą?
- Najwyraźniej. Zdejmij fartuch, Elise.
Emanuel otworzył drzwi, a ona pośpiesznie zawiesiła fartuch na gwoździu wbitym w
ścianę. Do środka wszedł Carl Wilhelm, prowadząc młodą jasnowłosą dziewczynę. Była
wysoka, niemal dorównywała mu wzrostem, ubrana w suknię na szelkach w biało -
niebieskie paski, spod której widać było białą koronkową bluzkę z wysoką stójką. Na głowę
włożyła jasny kapelusz z szerokim rondem, ozdobiony jedwabną wstążką w tym samym
niebieskim kolorze co paski na sukience. Na piersi zaś przypięła duży niebieski kwiat z
jedwabiu. Jasne, gęste włosy związała w duży węzeł nad karkiem. Usta miała pełne,
czerwone, a oczy duże i niebieskie.
Elise skuliła się w swojej starej szarej bluzce i brzydkiej spódnicy. Nie zdążyła
włożyć na siebie odświętnej sukienki, bo nie chciała, by przesiąkła zapachami kuchennymi,
nie chciała się też poplamić przy karmieniu. Włosy miała potargane, bo nie spodziewała się
gości wcześniej i sądziła, że zdąży się jeszcze ze spokojem przygotować.
- Przepraszam, że przychodzimy za wcześnie! - odezwał się Carl Wilhelm, jak zwykle
uśmiechnięty i niefrasobliwy, po czym dokonał prezentacji: - To jest Olga Katrine, a to Elise.
Elise nie mogła nie zauważyć, jakim spojrzeniem obrzuciła jej strój Olga Katrine.
- Nie zdążyłam się przebrać, przepraszam - rzuciła pośpiesznie. - Ale trudno nadążyć
ze wszystkim, gdy w domu jest niemowlę.
Usiłowała się uśmiechnąć, ale wykrzywiła tylko usta w grymasie.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się Olga Katrine przyjaźnie. - To nasza wina,
przyszliśmy za wcześnie.
Emanuel poprowadził gości do salonu, Elise zaś pośpiesznie przeszła do sypialni, by
włożyć czarną odświętną sukienkę. Czuła, że ten wieczór będzie dla niej koszmarem. Za
chwilę Hugo zacznie płakać, jak zwykle o tej porze, a gdy go wreszcie zdoła uspokoić, do
domu wrócą chłopcy. Nawet jeśli Carl Wilhelm nie ubolewał wcześniej nad losem Emanuela,
to z pewnością po tej wizycie będzie pełen współczucia. Olga Katrine, zaprzyjaźniona z
Signe, uważnie się wszystkiemu przyjrzy i przekaże co trzeba dalej. Przede wszystkim to, że
Emanuel jest podenerwowany i niezadowolony, i nie wygląda na szczęśliwego małżonka.
Elise usiłowała się przejrzeć w lusterku, ale w sypialni panował mrok i nie dostrzegła
swojego odbicia. Zresztą co mogę zrobić ze swym wyglądem, pomyślała zrezygnowana.
Suknia jest staromodna i mocno znoszona, powinnam umyć włosy, a buty najchętniej bym
ukryła.
Usłyszała w salonie głośny śmiech i ożywioną rozmowę. Emanuelowi najwyraźniej
poprawił się humor. Pośpiesznie nastawiła czajnik z wodą na kawę, ułożyła racuchy na
porcelanowym półmisku Emanuela i wyjęła z szafy dzbanuszek na mleko, modląc się w du-
chu, by Hugo jeszcze nie zaczął płakać.
Gdy weszła do salonu z racuchami i mlekiem, rozmowa ucichła. Zauważyła, że Olga
Katrine zmierzyła ją zaciekawionym wzrokiem, ale w jej spojrzeniu nie dostrzegła
lekceważenia, raczej współczucie. To było jeszcze gorsze. Przed szyderstwem i pogardą
potrafi się bronić, ale nie przed litością.
- Racuchy? - odezwał się Carl Wilhelm zachwycony. - Nie jadłem ich od dzieciństwa.
Nasza gosposia zwykle robiła mi je, gdy mamy z ojcem nie było w domu. Mama nie lubiła
tego, bo uważała, że są niezdrowe - zaśmiał się.
Olga Katrine pośpiesznie zagadnęła Elise:
- Jaką ma pani śliczną suknię, pani Ringstad. Należy pani do nielicznych kobiet,
którym do twarzy jest w czarnym kolorze. Uważam, że czerń jest bardzo elegancka, ale do
mojej cery zupełnie nie pasuje.
- O, Elise we wszystkim jest do twarzy - dodał Carl Wilhelm zawstydzony. Zapewne
zorientował się, że jego uwagi na temat racuchów były dość niezręczne. - Ojciec prosił, bym
przekazał serdeczne pozdrowienia. Zawsze się wypytuje o panią i chłopców. O dziwo, choć
spotyka bardzo wielu ludzi w pracy i prywatnie, mało kto zrobił na nim takie wrażenie.
Pewnie dlatego, że nigdy wcześniej nie spotkał nikogo, kto mieszka nad rzeką,
pomyślała Elise i uśmiechnęła się speszona. Poza tym pewnie by na nich nie zwrócił uwagi,
gdyby Peder nie był taką gadułą. Ich warunki życia zrobiły na nim największe wrażenie.
Mimowolnie pomyślała o swoim opowiadaniu. Skoro pan Wang - Olafsen senior był
wstrząśnięty, zobaczywszy, jak żyją, a przecież nie należą do tych najuboższych w dzielnicy,
to może jest nadzieja, że historia Mathilde też zwróci uwagę uprzywilejowanej warstwy w
społeczeństwie.
- Pewnie bardziej niż na Elise zwrócił uwagę na Pedera - odezwał się Emanuel.
Elise popatrzyła na niego zdumiona. Odniosła wrażenie, jakby mu się nie spodobały
te pochwały wypowiedziane pod jej adresem. Olga Katrine roześmiała się.
- O tak, opowiadał o Pederze. Mam nadzieję, że pani młodszy brat pojawi się w
domu, nim wyjdziemy - dodała, zwracając się do Elise. - Zabawnie byłoby go poznać. Pan
Wang - Olafsen uważa, że jest bardzo bystry i ma bardzo trafne obserwacje.
Elise zarumieniła się. Bystry? Trafne obserwacje? To chyba niewłaściwe określenia.
Peder po prostu plecie wszystko, co mu wpadnie do głowy. Pośpiesznie wyszła do kuchni po
dzbanek z kawą. Wracając, usłyszała Emanuela:
- Niestety, chłopakowi brakuje zdolności. Szczerze mówiąc, obawiam się, że prędzej
czy później zostanie skierowany do szkoły dla upośledzonych. Niebawem skończy dziewięć
lat, a nie potrafi jeszcze czytać. Ćwiczy dużo, ale to nic nie pomaga. Zwykle czyta słowa od
końca.
Carl Wilhelm roześmiał się.
- Od końca? To musi brzmieć dość zabawnie. Nic dziwnego, że zrobił wrażenie na
moim ojcu.
Elise zatrzymała się gwałtownie. Wypowiedź Emanuela była dla niej jak policzek. Jak
on mógł coś takiego powiedzieć? Przecież doskonale wie, że Peder nie jest upośledzony!
Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy, i pośpiesznie odstawiła dzbanek na skrzynkę od
drewna. Szkoła dla upośledzonych? Boże! Jak Emanuel w ogóle mógł coś takiego pomyśleć?
- Ale mam szczerą nadzieję, że chłopiec nie trafi do szkoły dla upośledzonych -
odezwał się przerażony Carl Wilhelm. - Byłem raz w takiej szkole i nigdy tego nie zapomnę.
Syn mojej niani został umieszczony w takim ośrodku, gdy ona nie miała już dłużej siły się
nim zajmować. Było to jej jedyne dziecko i urodziła je już po czterdziestce. Chłopiec
przyszedł na świat z porażeniem mózgowym. Odwiedzała go w każdą niedzielę i kiedyś
zabrała mnie tam ze sobą. W jednej sali leżało pięćdziesięciu chłopców w różnym wieku.
Jedni naznaczeni byli głębokimi upośledzeniami, inni mieli jedynie trudności z
przystosowaniem. Jedni kradli, inni przejawiali chore skłonności seksualne. A niektórzy byli
na wskroś zdemoralizowani. Synek niani płakał za każdym razem, gdy go odwiedzała, i
błagał, by zabrała go do domu. Był przerażony i zrozpaczony. Nigdy nie zapomnę jego oczu.
A niania nic nie mogła zrobić. Przebywał tam przez cztery lata, po czym umarł.
Elise zadrżała i musiała się oprzeć o ścianę, by się nie przewrócić. Nigdy,
poprzysięgła sobie w duchu. Żadna siła na ziemi nie skłoni mnie, żebym umieściła Pedera w
takim miejscu!
W salonie zapadła cisza. Zapewne historia opowiedziana przez Carla Wilhelma i na
Emanuelu zrobiła wrażenie.
- Nie możecie opłacić mu guwernantki, która by pomagała mu w lekcjach? - zapytała
niewinnie Olga Katrine. - Może on po prostu jest trochę leniwy i powinien poświęcić więcej
czasu na odrabianie lekcji?
- Właśnie. Też to wciąż powtarzam - wtrącił się Emanuel. - Tylko że Elise zbytnio mu
pobłaża.
Elise wyprostowała się jak struna, chwyciła dzbanek z kawą i weszła do salonu ze
słowami:
- Peder musi pracować po szkole, żebyśmy dali radę związać koniec z końcem -
wyjaśniła ze spokojem, choć w środku dygotała. - Wraca do domu późno i jest zmęczony.
Zaciska jednak zęby i stara się, jak może. Takich ludzi jak my nie stać na guwernantkę.
Przy stole zapadła cisza. Emanuel posłał jej ponure spojrzenie, a goście wyglądali na
wyraźnie zakłopotanych. O tak, zapowiada się wspaniały wieczór, pomyślała Elise. Emanuel
mnie obarczy winą za nieudane spotkanie. Nie mogła jednak udawać, że nie słyszy, gdy
mówią o Pederze jak o upośledzonym dziecku!
W tej samej chwili rozległ się płacz Hugo. Elise nalała pośpiesznie kawy do filiżanek
i poczęstowała gości racuchami, po czym, burknąwszy coś na swoje usprawiedliwienie,
wyszła z salonu. Zamierzała nakarmić Hugo w sypialni, ale było tam za zimno, dlatego
usiadła z dzieckiem w kuchni, tak jak zwykle, i zmuszona była słuchać rozmowy w salonie,
czego wolałaby uniknąć. Drzwi musiały być otwarte, by do salonu wpadało ciepło, bo
Emanuel nie zgadzał się palić w tamtym pomieszczeniu.
Domyśliła się, że rozmawiają o okresie, kiedy pełnili służbę wojskową niedaleko
Kongsvinger. Olga Katrine co chwila wtrącała się do rozmowy i choć Elise nie słyszała
każdego jej słowa, zorientowała się, że spędzili ze sobą wówczas wiele czasu. Wciąż
wspominali orkiestrę wojskową, tańce, ogniska i rozrywki. Można by odnieść wrażenie, że
cała ta służba polegała na zabawie, pomyślała Elise, przypominając sobie równocześnie, jak
bardzo się bała o Emanuela i jak szczerze mu współczuła.
Teraz to już jesteś niesprawiedliwa, upomniała się w duchu surowo. Oni po prostu
chcą pamiętać tylko te wesołe chwile, a strach i napięcie ukryli gdzieś głęboko. To
oczywiste, że się bali. Spodziewali się przecież lada chwila szwedzkiego natarcia.
- Pamiętam, jak szukaliśmy ciebie i Signe i znaleźliśmy was w piwnicy na ziemniaki!
- usłyszała nagle wybuchającą śmiechem Olgę Katrine, która zaraz jednak została uciszona.
A więc chowali się nie tylko w stodole, pomyślała Elise z niesmakiem.
Nagle usłyszała pośpieszne kroki i ożywione chłopięce głosy, po czym do domu
wpadli z impetem Peder, Kristian i Evert.
- Wiesz co, Elise? - Peder z trudem łapał oddech. - Pamiętasz, jak ci opowiadałem o
kocie pani Olsen z Lofotgata, o tym, co jada kotlety?
- Peder! - zawołał Emanuel tonem przywołującym chłopca do porządku. - Chodź tu i
przywitaj się z gośćmi!
Peder pośpiesznie zdjął czapkę i wszedł do salonu, a za nim Kristian i Evert.
- Ale umyj najpierw ręce! Jak ty wyglądasz!
Chłopcy pobiegli z powrotem do kuchni, nalali zimnej wody do miednicy, szybko
opłukali ręce, resztki brudu wytarli w ręcznik i czym prędzej wrócili do salonu. Zapewne
zdążyli zauważyć na stole półmisek z racuchami.
- Co ty mówiłeś o tym kocie pani Olsen z Lofotgata?
- Że dostaje kotlety! Zupełnie jak jakiś hrabia. Ale dziś pani Olsen tłumaczyła się kotu
i przepraszała go, że nie został dla niego żaden kotlet. Wtedy kot tak się zezłościł, że rzucił
się na nią i podrapał ją w łydkę.
Emanuel, Carl Wilhelm i Olga Katrine wybuchnęli śmiechem.
- Myślisz, że kot rozumiał, co do niego powiedziała pani Olsen? - zapytał Carl
Wilhelm rozbawiony.
. - Pewnie! Koty nie są głupie, ten jest tylko rozpieszczony. Troje dorosłych znów
parsknęło śmiechem.
- Koty nie rozumieją, co mówią ludzie, Peder. - Carl Wilhelm zwracał się do chłopca
jak do małego dziecka. - Ten się po prostu rozzłościł z innego powodu.
- O nie! Sami to widzieliśmy. On rzucił się na panią Olsen. Tylko że ona nie jest taka
jak inni ludzie, ona jest bogata.
- Gdyby była bogata, nie mieszkałaby tu, w pobliżu - rzucił oschle Emanuel.
- A gdzie jest Lofotgata? - zainteresowała się Olga Katrine.
- Właściwie to nie jest żadna ulica, tylko nazwa domu: Lofotgata jeden - wyjaśnił
Emanuel.
- Spotkaliśmy też dziś Węglarza - ciągnął Peder niespeszony, wciąż sapiąc od
szybkiego biegu. - Zamachnął się, żeby nas przegonić, ale wtedy pojawił się Szmaciarz i
pogroził mu pustą butelką. Potem widzieliśmy też pana „Obróć się”. Nie widziałem go,
odkąd wyprowadziliśmy się z Andersengarden, ale nic się nie zmienił.
Olga Katrine zaśmiała się.
- Nazywacie go panem „Obróć się”?
- Tak, bo on obraca się z czapką i śpiewa: „Obróć się, obróć się, obróć się tak jak na
gałązce ptak”, i wtedy zawsze ktoś mu wrzuca do torebki z gazety dziesięcioorówkę. On na
to dziękuje i mówi: „Niech Bóg cię błogosławi”, i odchodzi.
- W takiej okolicy z pewnością roi się od dziwaków - odezwał się Carl Wilhelm. Elise
nie podejrzewała go o złośliwość, ale dotknęło ją określenie „w takiej okolicy”.
- Mamy nawet jednego głupka, który ściąga spodnie przed dziewczynami i śpiewa: „
Agnes, mój cudny motylku, złapię cię żywą i zamknę w drewutni i...”
- Peder, dość! - ostrym głosem odezwał się Emanuel. - Jest późno. Kładźcie się już!
Do spania!
Chłopcy natychmiast go posłuchali. Kristian i Evert nie odezwali się ani słowem.
Peder wszedł do kuchni i popatrzył nieszczęśliwy na Elise.
- Nie chciałem powiedzieć nic złego.
- Wiem, Peder. Ale przecież pamiętasz chyba, że nie opowiadamy obcym o
Nicolaisenie. Bo to, co robi, jest nieładne.
- Ale oni pytali o różnych dziwaków.
Elise skinęła głową i by skończyć już ten temat, oznajmiła:
- Na piecu zostawiłam dla was racuchy, po dwa dla każdego. Potem rozłożycie łóżko i
położycie się.
- Dlaczego nie możemy spać na poddaszu, skoro nikt inny tam nie mieszka?
- Będziemy musieli wynająć poddasze, ale na razie jeszcze nie zdążyliśmy tego
zrobić.
Bezwiednie pomyślała znów o Hildzie. Wcześniej zdawało jej się, że siostra
marzyłaby o tym, by wprowadzić się na poddasze ich domu, ale gdy widziały się ostatnio, nie
odniosła takiego wrażenia. Znów ogarnął ją głęboki niepokój. Dlaczego Hilda była taka
zgaszona?
Skończyła właśnie przewijać Hugo na noc i ułożyła go w kołysce. Malec uśmiechnął
się do niej zaspany, nim zamknął oczka. Właśnie zamierzała pójść do salonu do pozostałych,
gdy usłyszała Carla Wilhelma:
- Nie sądzę, by Peder był upośledzony, Emanuelu. Jego kłopoty w szkole wynikają
zapewne z innego powodu.
- Nie wiem już sam, co o tym myśleć - usłyszała odpowiedź Emanuela. - Ale gdy
dziewięcioletni chłopak opowiada obcym o jakimś zboczeńcu, to moim zdaniem świadczy to
o braku inteligencji.
Elise zerknęła na chłopców. Wszyscy trzej leżeli cicho z szeroko otwartymi oczami,
nasłuchując rozmowy w salonie.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kiedy następnego ranka chłopcy zbierali się do szkoły, Peder stanął w drzwiach i
posłał Elise przestraszone spojrzenie.
- Co to znaczy być upośledzonym, Elise?
Wzdrygnęła się i popatrzyła na niego przerażona. Dopiero teraz zauważyła, że brat ma
czerwone i spuchnięte od płaczu oczy.
- Dlaczego pytasz?
- Słyszałem ich rozmowę.
- Chyba się tym nie przejmujesz? Przecież oni pili alkohol, a wtedy ludzie opowiadają
różne głupstwa.
- Ale ja się pytałem, co to znaczy upośledzony?
- Ee, to tylko taki żart - usiłowała się wywinąć od odpowiedzi Elise.
- Dlatego, że nie potrafię czytać?
- Emanuel uważa, że powinieneś poświęcić więcej czasu na lekcje. Jego zdaniem za
bardzo ci pobłażam.
- Ale przecież ja odrabiam lekcje co wieczór! - chlipnął i pośpiesznie wytarł rękawem
łzy.
- Wiem o tym, Peder. Ale może powinniśmy jeszcze bardziej się przyłożyć?
- To nic nie pomoże, Elise - odparł łamiącym się głosem. - Obojętnie, jak długo
ćwiczę, litery i tak tańczą mi przed oczami.
Elise poklepała go po policzku.
- Pomogę ci, Peder. Od jutra będziemy siedzieć dłużej nad lekcjami. Teraz jednak już
biegnij, żebyś się nie spóźnił.
Stała w oknie i patrzyła za nim zatroskana jeszcze długo po tym, jak zniknął jej z
oczu.
- Coś się stało? - Emanuel, który dopiero co wstał, podszedł do niej.
- Peder słyszał waszą wczorajszą rozmowę.
- A co takiego usłyszał?
- Że zastanawialiście się, czy nie jest upośledzony.
- Nie powiedziałem, że jest upośledzony, tylko że świadczy o braku inteligencji, jeśli
ktoś opowiada nieznajomym gościom o zboczeńcu. A może raczej powinienem stwierdzić, że
to dowód braku wychowania?
Odwróciła się i popatrzyła mu w oczy.
- Uważasz, że ja go źle wychowałam?
- Tak, ty i twoja mama. Poprosiłem go, by przyszedł i grzecznie przywitał się z
gośćmi, on tymczasem zaczął paplać o kocie sąsiadki, Węglarzu i Szmaciarzu, o pijanym
śpiewaku ulicznym i co mu tam jeszcze ślina na język przyniosła. Jak sądzisz, co Carl Wil-
helm i Olga Katrine sobie o nas pomyślą? Pewnie wydaje im się, że zadajemy się z
najgorszym dziadostwem! Myślałem, że się spalę ze wstydu.
- Zaczynam się zastanawiać, czym ty się właściwie zajmowałeś przez te osiem lat w
Armii Zbawienia. Myślałam, że właśnie w dzielnicach na wschód od rzeki mieliście
najwięcej pracy.
- Co innego jest pomagać biedakom, a co innego mieszkać razem z nimi.
- Sam tak wybrałeś.
- Nie wiedziałem, na co się decyduję.
- To znaczy, że żałujesz?
Poruszył się niespokojnie, najwyraźniej nie miał ochoty odpowiadać wprost na jej
pytanie.
- Bardzo mi przykro, Emanuelu. Pamiętasz, co ci mówiłam tamtego wieczoru, gdy mi
się oświadczyłeś? Stwierdziłam, że miłość cię zaślepiła, skoro oświadczasz się ubogiej
robotnicy. Innego wytłumaczenia nie ma. „Nie jestem ślepy” - odpowiedziałeś. „Jeszcze
nigdy w życiu nie widziałem tak wyraźnie”. Może teraz wreszcie zrozumiałeś, o co mi wtedy
chodziło. Twój dramat jednak polega na tym, że jest już za późno. W naszej dzielnicy nikt się
nie rozwodzi, bo to kosztuje. Poza tym tylko okrylibyśmy wstydem twoją i moją rodzinę.
- Nie wspomniałem o rozwodzie. Nigdy o tym nie myślałem. Nie rozumiem, dlaczego
w ogóle o tym mówisz.
- Bo dajesz mi do zrozumienia, że żałujesz, że się ze mną ożeniłeś. Co według ciebie
powinniśmy zrobić?
Pokręcił głową bezradny i zagubiony.
- Nie wiem. Pewnie będę musiał jakoś wytrzymać.
- Zabrzmiało to niezbyt miło.
- I to jest właśnie najgorsze. Żyjąc w takich warunkach, staję się gorszym
człowiekiem. Takie życie mnie wykańcza, targa mi nerwy i zakłóca nocny sen. Trudno
wówczas być miłym. Ożeniłem się z tobą, Elise, a nie z trzema hałaśliwymi dorastającymi
chłopaczyskami i z... - umilkł gwałtownie.
- Z rudym bękartem, to chciałeś powiedzieć? - odparowała gniewnie i poczuła
ogromne rozczarowanie. Przecież Emanuel zaproponował jej małżeństwo, wiedząc, że urodzi
dziecko będące owocem gwałtu.
- Właśnie. Wiedziałem, że spodziewasz się dziecka, nie przyszło mi jednak do głowy,
że będzie ono wierną kopią swojego ojca. Nie miałem zresztą pojęcia, kto jest jego ojcem.
Pierwsze, na co zwrócił uwagę Carl Wilhelm u Hugo, to jego rude włosy, które zaczynają się
kręcić. Olga Katrine zdziwiła się, że mały nie jest w ogóle podobny ani do ciebie, ani do
mnie. Wiesz, co powiedziała niby żartem? „Jesteś pewien, Emanuelu, że jesteś ojcem tego
dziecka?” Z każdym miesiącem będzie coraz gorzej. Któregoś pięknego dnia ktoś wreszcie
zauważy, do kogo jest podobny Hugo. Zwłaszcza jeśli twój wielbiciel będzie się bez przerwy
kręcił w okolicach mostu, by popatrzeć na ciebie i swojego bękarta.
Elise zapłonęła z gniewu i niewiele się namyślając, wymierzyła Emanuelowi
siarczysty policzek.
- Jak śmiesz mówić coś takiego? Nazywasz swojego syna bękartem? Nigdy bym się
tego po tobie nie spodziewała, Emanuelu. Przyrzekłeś zaopiekować się nim jak własnym
synem, mieliśmy żyć jak normalna rodzina, nikt oprócz nas nie miał poznać prawdy. Tym-
czasem ty, po pijanemu, wygadałeś się swojej kochance, która z kolei powtórzyła to
Karolinę, a ona twoim rodzicom. To twoja wina, że nasza tajemnica nie jest już dla nikogo
tajemnicą! To ty wszystko zepsułeś! Sam jesteś winny temu, że twoje życie stało się nie do
wytrzymania, a ty czujesz się nieszczęśliwy. To wyrzuty sumienia czynią z ciebie gorszego
człowieka, a nie bieda! Sobie samemu podziękuj za to, co się stało!
Wyrzuciwszy z siebie cały gniew, przecisnęła się obok niego i pobiegła do sypialni.
Rzuciwszy się na łóżko, wybuchnęła płaczem.
Sądziła, że przyjdzie za nią i będzie próbował się pogodzić, ale się nie doczekała.
Uspokoiwszy się w końcu, zastanowiła się nad słowami, jakie między nimi padły. Czy
Emanuel słyszał plotki o tym, że Ansgar nadal krąży w okolicy i że domyśla się, iż Hugo jest
jego dzieckiem? Skąd mógł się o tym dowiedzieć?
A więc Emanuel żałuje... Czy rzeczywiście tylko dlatego, że dom jest za mały, od
rzeki ciągnie wilgoć i nie stać ich na lepsze jedzenie? A może żałuje z powodu Signe?
Zabolało ją to. Sądziła, że jakoś dadzą temu radę. Czuła, że ich miłość jest silna na
tyle, że zniesie zarówno głód, jak i tęsknotę. Mimo że nie była zakochana w Emanuelu tak
jak w Johanie, zauważyła, że z czasem darzyła go coraz większym uczuciem. Myślała, że
przeszłość powoli zatrze się w pamięci, a to, co łączyło ją z Johanem, w końcu stanie się
bladym wspomnieniem i Emanuel zdobędzie całą jej miłość.
Otarła łzy i podniosła się z łóżka. Co za dziecinada! Które małżeństwa tu, nad Aker,
mają czas i siły, by zastanawiać się nad miłością. Ludzie się zakochują, pobierają i mają
dzieci, a życie jest, jakie jest. Albo płynie spokojnie, albo pędzi niczym rwący nurt. Co się
stało, to się nie odstanie i nic więcej nie da się zrobić.
Żony robotników rodziły dzieci rok po roku i gdyby je zapytać, ile radości miały,
płodząc je, rodząc i wychowując, zaśmiałyby się szyderczo. Życie to życie, trzeba się starać
jedynie dawać sobie w nim radę. Kobiety płaczą odrobinę, gdy najstarsze dziecko opuszcza
gniazdo rodzinne, niektóre z oczami pełnymi łez stoją na nabrzeżu i patrzą na tego, który
wybiera się za ocean szukać szczęścia w osławionej Ameryce. Poza tym jednak ich
codzienność składa się jedynie z pracy i znoju.
Z nią i z Emanuelem będzie podobnie. Oby tylko Emanuelowi urodziły się jego
własne dzieci i przestał myśleć o Ansgarze rudzielcu. A jak chłopcy ukończą szkołę i znajdą
porządną pracę, wszystko będzie lepiej. Z czasem Emanuel przywyknie zarówno do
cuchnącej rzeki, hałasu dzieciaków, jak i smażonej ryby na obiad. Przestanie wspominać
przestronne izby we dworze w Ringstad i mięsne klopsy swojej mamy.
Gdyby tylko Signe i jej dziecko zniknęli z ich życia...
Nagle Elise zauważyła, że drzwi się powoli uchylają, i usłyszała niepewny głos
Emanuela:
- Wychodzę.
Elise wstała z łóżka i zapytała:
- Zapakowałeś drugie śniadanie i termos z kawą?
- Tak, dziękuję.
- Wrócisz późno?
- Nie, wrócę prosto do domu - odparł i dodał po cichu z ociąganiem: - Przepraszam.
- To ja chciałam cię przeprosić.
- W takim razie zgoda?
Pokiwała głową i zdobyła się na uśmiech.
- Jakoś sobie z tym poradzimy, Emanuelu. Po prostu musimy tylko dać sobie więcej
czasu.
Odwzajemnił się jej uśmiechem.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Elise. Nie zasługuję na ciebie.
- Bzdura. Poraniliśmy sobie głowy, waląc w mur, na jaki trafiliśmy, ale kiedy rany się
zagoją, będziemy pewnie silniejsi i ruszymy dalej.
- Miejmy nadzieję.
Poznała po nim, że nie jest co do tego do końca przekonany. Sprawiło jej to
przykrość. A kiedy wyszedł i wróciła do własnych zajęć, uświadomiła sobie, że i ona ma
wątpliwości. Co jednak pozostaje im innego?
Nie mają wyboru. Kłótnie i wypominanie niczego nie rozwiążą.
- Musimy sobie jakoś poradzić - mruknęła półgłosem do siebie. Rozłożyła tkaninę od
pani Paulsen na stole w salonie i przyczepiła szpilkami poszczególne części wykroju.
Tego samego wieczoru, gdy chłopcy już się położyli, udała się pośpiesznie na
wzgórze Aker. Miała nadzieję, że Hilda skończyła pracę i będzie miała chwilę czasu, by z nią
spokojnie porozmawiać. Tymczasem otworzyła jej kucharka i oznajmiła, że Hilda nie czuje
się dobrze i nie przyjmuje gości.
Elise wróciła zmartwiona do domu. Kiedy spotkała Hildę w sobotę, siostra nic nie
wspomniała, że czuje się gorzej. Dlaczego nie przyjmuje odwiedzin? Kucharka przecież
mogła jej powiedzieć, że przyszła siostra. Hilda ma własny pokój z wejściem od kuchni, więc
Elise nikomu by nie przeszkadzała, wchodząc tamtędy.
A może siostra powiedziała o wszystkim majstrowi, jak jej radziła, a on,
zdenerwowany, zamknął ją w jej pokoju i zamierza trzymać pod kluczem aż do porodu, by
mieć pewność, że nie ucieknie z dzieckiem?
Poczekała do czwartku i ponownie udała się na wzgórze. Tym razem ku swemu
przerażeniu natknęła się na samego majstra. Wyglądało na to, że właśnie wrócił do domu i
zamierzał zamknąć za sobą drzwi wejściowe, gdy ją zauważył.
- O co chodzi? - zapytał, zatrzymując się gwałtownie.
- Chciałam tylko coś przekazać Hildzie.
- Ona nie czuje się dobrze i nie przyjmuje gości.
Był rzeczowy i odpychający, tak że Elise zorientowała się natychmiast, że niczego nie
wskóra, podjęła jednak ostatnią próbę:
- Może mogłabym zajrzeć do niej na dwie minuty i przekazać jej ważną wiadomość?
- Proszę powiedzieć, o co chodzi, a ja jej przekażę - rzekł, odwracając się plecami i
wchodząc do środka.
- Muszę z nią porozmawiać, panie Paulsen! Ktoś z rodziny ciężko zachorował -
rzekła, wstrzymując oddech. Kłamstwo z łatwością przeszło jej przez gardło, bo coś w
postawie majstra tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że dzieje się coś niedobrego. Majster
zawsze traktował ją przyjaźnie, zwłaszcza odkąd związał się z Hildą. Zapłacił za pobyt mamy
w sanatorium i zadbał o to, by odwieziono Elise do domu, gdy upadła na lodzie i o mało
złamała sobie nogę. Musi być jakiś powód, dla którego teraz zachowuje się tak nieuprzejmie.
- Hilda i tak nic nie pomoże, bo leży w łóżku. Nie chcę jej niepokoić tym, że w
rodzinie są jakieś kłopoty - dodał i zatrzasnął jej przed nosem drzwi.
Elise stała na schodach, a serce waliło jej ze strachu i gniewu. Jak można traktować
kogoś w taki sposób?! A gdyby to była prawda? Gdyby na przykład mama leżała na łożu
śmierci albo któryś z chłopców ciężko zachorował? Majster nawet nie zapytał, o kogo
chodzi!
Wzburzona, z gardłem ściśniętym od płaczu zeszła pośpiesznie ' po schodach i ruszyła
w stronę bramy. Jeśli „Verdens Gang” przyjmie jej opowiadanie do druku, to w kolejnym
opisze majstra! Będzie miał się z pyszna, gdy przeczyta je w gazecie i rozpozna siebie w
głównym bohaterze. Napisze o Hildzie, zaledwie szesnastoletniej dziewczynie, która została
wykorzystana przez majstra w fabryce, a potem podstępnie nakłoniona przez niego do
oddania dziecka. Opisze zachwyt Hildy nad pięknym szalem, a także wspomni, że
sprzedawała swe ciało za tego typu drobne radości, ponieważ sama nic nigdy nie miała.
Przedstawi dziecinną naiwność Hildy, która wierzyła każdemu jego słowu, gdy ją zapewniał,
że zajmie się nią i dzieckiem. On zaś tymczasem planował oddać dziecko swojemu
bratankowi, który wraz z żoną nie mógł mieć własnych dzieci.
Gdy taka historia ukaże się drukiem, wywoła prawdziwe poruszenie. Matki ogarnie
gniew i wściekłość na majstra. Zapanuje atmosfera odwetu. Zażądają, by oddał Hildzie syna,
a także pozwolił, by dziecko, które ma urodzić, pozostało przy niej. Rozgorzeje dyskusja
wśród polityków, którzy stwierdzą, że istnieją granice wykorzystywania ubogich robotnic, że
należy pobudować więcej mieszkań dla robotników i znacznie podwyższyć ich
wynagrodzenia.
Poczuła, jak serce bije jej mocno na samą tylko myśl o tym. W słowach tkwi ogromna
siła, pomyślała. Ktoś, kto potrafi się wypowiadać, kto potrafi bronić swojego zdania i skłonić
innych, by go słuchali, ma w swym ręku potężną moc i możliwości dokonywania przemian w
społeczeństwie!
Rozważania te tak ją podniosły na duchu, że zniknął gniew. Miała wrażenie, że unosi
się nad ziemią. W wyobraźni widziała już swoje zdjęcie w gazecie pod wielkim nagłówkiem:
HISTORIA, KTÓRA WSTRZĄSNĘŁA CAŁYM NARODEM NORWESKIM, a
dalej długi artykuł o ustawach i przedsięwzięciach, jakich dokonano dzięki ubogiej robotnicy
mieszkającej przy Beierbrua.
Pogrążona w rozmyślaniach, ocknęła się nagle, gdy ktoś zawołał ją po imieniu.
Podniosła wzrok i zauważyła zbliżającą się ku niej ciemną postać. Nawet w mdłym świetle
samotnej latarni gazowej poznała od razu, że to Johan.
- Sama chodzisz o tak późnej porze? - zagadnął ją wesoło.
- Chciałam porozmawiać z Hildą, ale majster mi nie pozwolił.
- Może jeszcze miała coś do zrobienia? Służące często kończą dopiero o dziesiątej, a
nawet jedenastej.
- Powiedział, że jest chora i nie przyjmuje gości. Johan patrzył na nią w milczeniu.
- Czy coś jest nie tak? - zapytał wreszcie.
- Nie wiem - odparła i głos jej się załamał. - Boję się o nią, Johanie.
- Ależ Elise, kochana, co ci jest? Próbowała wziąć się w garść.
- Spotkałam ją w sobotę. Była jakaś dziwna.
- Jak to dziwna?
- Prawie się nie odzywała, ona, której zwykle buzia się nie zamyka. Gdyby jeszcze się
złościła i była rozgoryczona, jak to z nią często bywa! Ale nie, ona milczała. Przez moment,
co prawda, jej twarz wykrzywiła się ze złości, zaraz jednak znowu przygasła. Kiedy ją
zapytałam, co zamierza zrobić po porodzie, odpowiedziała tylko, że poradzi sobie, nas nie
niepokojąc. Bałam się, że zdenerwuje się na mnie, że przyjęłam szycie od młodej pani
Paulsen, ale nawet to nie zrobiło na niej wrażenia.
- Czy to po tej historii z Mathilde jesteś taka przewrażliwiona?
Elise drgnęła. Bała się przyznać przed sobą, że tak jest, ale teraz, gdy Johan
powiedział o tym wprost, jej strach tylko się nasilił. Pokiwała głową.
- Hilda jest zupełnie innym typem człowieka, Elise - próbował uspokoić ją Johan. - Z
Mathilde było inaczej. Ona zrezygnowała, zanim podjęła jakąkolwiek próbę. Hilda
postanowiła zatrzymać dziecko dla siebie, znaleźć jakiś kąt, pracę i poradzić sobie bez
pomocy innych. I to jest godne podziwu! Ona ma w sobie zarówno przekorę, jak i siłę
przebicia, które są niezbędne, by dać sobie radę w życiu.
- Mnie się też tak zdawało, ale po naszym spotkaniu w sobotę zaczęłam powątpiewać.
Było w niej coś takiego obcego. Trudno mi to wyjaśnić, wiem tylko, że nie była sobą. Teraz
nabrałam podejrzeń, że Paulsen przejrzał jej plany i trzyma ją pod kluczem.
- Coś ty? Sądzisz, ze przetrzymuje ją wbrew jej woli? - W głosie Johana zabrzmiało
przerażenie.
- Pan Paulsen Junior i jego żona sądzą, że za miesiąc zaadoptują dziecko, i bardzo się
z tego cieszą. Opowiedziała mi historię młodej matki, której narzeczony zginął w wypadku w
fabryce, nim zdążyli się pobrać, wyjaśniając, że ta dziewczyna nie ma innego wyjścia, jak
tylko oddać dziecko do adopcji. Jeśli majster domyślił się, że Hilda ma inne plany... - urwała,
zagryzając wargi. - To wszystko moja wina, Johan - dodała zduszonym głosem, z trudem
powstrzymując się od płaczu. - Powiedziałam Hildzie, że powinna powiedzieć majstrowi
prawdę, by nie narazić się na to, że zaraz po porodzie odbiorą jej dziecko. Może mu więc
powiedziała, a on w odpowiedzi zamknął ją na klucz?
Johan pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie mógłby tak zrobić. Ryzykowałby utratę reputacji, gdyby to wyszło na jaw.
Okryłby hańbą siebie i całą rodzinę. Straciłby stanowisko i zniszczyłby życie zarówno sobie,
jak i swojemu bratankowi.
Elise patrzyła na niego w milczeniu, wreszcie odparła cicho:
- Mówisz tak tylko po to, by mnie pocieszyć, ale sam w to nie wierzysz. Doskonale
wiesz, że młode, biedne dziewczęta są wykorzystywane przez szacownych obywateli.
Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o powieści Albertine Christiana Krohga, w której autor
zaatakował podwójną moralność panującą w Kristianii? Gdy tylko książka ukazała się
drukiem, została zatrzymana przez cenzurę i zakazano jej sprzedaży. Stwierdzono, że jest
nieprzyzwoita i zagraża moralności, mimo że opisana historia była prawdziwa. Johan
pokiwał głową.
- Już minęło parę lat, ale pamiętam, że z tego powodu tysiące robotników wyszło
wtedy na ulicę w proteście przeciwko rządowi.
- Ale Sverdrup się nawet nie pokazał demonstrującym, całkiem zignorował protest.
Myślę, że ani powieść, ani marsze protestacyjne nie doprowadziły do żadnych zmian. Na
Lakkegata i Vika nadal roi się od dziewcząt, które zarabiają na ulicy na swe utrzymanie,
oferując dobrze sytuowanym mężczyznom chwile cielesnych uciech, a ci, którzy rządzą w
mieście, chronią przedstawicieli własnej warstwy społecznej.
Johan nic nie powiedział, ale była pewna, że się z nią zgadza.
- Skłamałam majstrowi, że w rodzinie ktoś jest ciężko chory, ale i to go nie
obchodziło. Oświadczył, że Hilda leży w łóżku, więc i tak w niczym nie pomoże. Nawet nie
zapytał, kto jest chory i na co. Pomyśl tylko, gdyby tak na przykład mama zaniemogła? Albo
któryś z chłopców?
Johan pokręcił głową wyraźnie wstrząśnięty tym, co mu opowiedziała.
- Musisz porozmawiać z Emanuelem, on na pewno zna wielu ludzi, którzy mają
wpływy. Po sąsiedzku mieszkają Carlsenowie, może oni przemówią majstrowi do rozsądku?
W najgorszym wypadku można poinformować o wszystkim Paulsena Juniora. Wątpię, czy
zdecydują się wziąć dziecko siłą odebrane matce.
Elise przytaknęła. Nie miała odwagi nawet o tym pomyśleć, ale teraz uznała, że jest to
jedna z możliwości.
- Dziękuję ci, Johanie. Dobrze mi zrobiła rozmowa z tobą. Byłam wzburzona i zła,
gdy się rozstałam z majstrem, i nie widziałam żadnego wyjścia z tej sytuacji. Szłam więc i
wymyślałam sobie, że napiszę artykuł do gazety, który wywoła burzę i wstrząśnie całą
Kristiania - zaśmiała się. - Znasz mnie, kiedy życie staje się nie do zniesienia, uciekam w
świat fantazji.
- Nie pamiętasz, co ci mówiłem? Powinnaś zacząć pisać.
- Posłuchałam twojej rady. Zaśmiał się cicho.
- Naprawdę? Spróbowałaś swoich sił?
- Napisałam o Mathilde i o swojej desperackiej próbie uratowania jej od śmierci, o
tym, co ją pchnęło do takiej decyzji, i o tym, jak zareagowała jej mała córeczka.
Dziewczynka dowiedziała się, że jej mama nie żyje, ale nie rozumiała, że już nigdy do nich
nie wróci.
- I co zrobiłaś z tym opowiadaniem? Wysłałaś gdzieś?
- Torkild zajrzał do mnie któregoś dnia i zobaczył na stole w kuchni zapisane kartki.
Musiałam więc mu się przyznać do swoich literackich prób. Poprosił, bym pozwoliła mu
przeczytać. Przeraziłam się. Byłam pewna, że zacznie mnie pocieszać, bym się nie
zniechęcała, on tymczasem wpadł w zachwyt. Zna jakiegoś redaktora z „Verdens Gang” i
obiecał pokazać mu to opowiadanie, ale od tamtej pory nie widziałam się z nim, nie mam
więc żadnych wiadomości.
Johan zaśmiał się swoim radosnym basem.
- Jakże żałuję, że tego nie czytałem.
- Poproś Torkilda! Gdy mu zwrócą opowiadanie, to je sobie przeczytasz.
- Jesteś pewna, że dostanie je z powrotem? - spytał pogodnym głosem.
Popatrzyła na niego przestraszona.
- A co, sądzisz, że oni wyrzucają nieprzyjęte materiały? Johan zaśmiał się głośno.
- A może wydrukują je, a wówczas nie zwrócą ci rękopisu. Chyba że każą ci coś
poprawić albo coś dopisać, wtedy otrzymasz go z powrotem.
- Wyśmiewasz się ze mnie.
Wyciągnął rękę i w przypływie impulsu pogłaskał Elise po policzku.
- Nie, Elise. Nigdy bym się z ciebie nie śmiał. Trochę tylko zazdroszczę Torkildowi,
że był twoim pierwszym czytelnikiem. Wszystko jedno, czy przyjmą to opowiadanie, czy nie,
jestem przekonany, że napisałaś je ze swadą. Na pewno jest poruszające i chętnie je
przeczytam.
- Tylko dlatego że... - umilkła nagle.
- Dlatego że?
- Nie, tak tylko sobie pomyślałam...
- Dlatego że cię kocham, tak pomyślałaś?
Pokręciła głową, przerażona kierunkiem, w jakim potoczyła się ich rozmowa.
- Ale to prawda! Kocham cię tak samo jak przedtem, zanim moje życie tak się
skomplikowało. Niestety jestem też w pełni świadomy, że los chciał inaczej i że nigdy nie
będziemy razem. Ale przecież możemy pozostać przyjaciółmi, prawda? Być jak brat i siostra.
Nie odpowiedziała, zdając sobie sprawę, jak trudno przyjaźnić się z kimś, kogo się
kocha.
- Myślisz, że nic z tego nie wyjdzie? - zapytał smutnym głosem.
- Nie wiem, Johan. Wydaje mi się, że my oboje poradzilibyśmy sobie z tym. Może...
Ale pozostali...
- Agnes i Emanuel? Pokiwała głową.
- O Agnes nie musisz się martwić. Dostała, czego chciała, i czuje się bezpieczna.
Teraz zmieniła zainteresowania.
- Jak to? - Elise popatrzyła na niego zdziwiona.
- Nie warto o tym mówić. Ma męża, który ją utrzymuje, a może nawet z czasem
zapewni jej lepszą pozycję, no i da jej dziecko. Dlatego może skoncentrować całą swoją
energię na czymś innym.
- Masz na myśli innych?
- To też.
- Nie wyglądała na zmartwioną, kiedy straciła dziecko.
- Bo i nie była zmartwiona. Ale to nie znaczy, że nie chce mieć dzieci. Owszem, chce,
ale później.
Elise ku swemu zdumieniu poczuła ukłucie w sercu. Przez moment stali w milczeniu.
- Emanuel nadal jest o ciebie zazdrosny i przestałam już się łudzić, że z czasem mu to
minie - odezwała się wreszcie. - Jestem zaproszona na ślub Anny i Torkilda i już zaczęłam
się bać. Trudno bez przerwy mieć się na baczności. Nie mogę zachowywać się swobodnie,
mówić ani robić tego, co chcę, bo wszystkiemu przypisywane są najgorsze intencje.
- Nie mogę tego pojąć. Przecież on nie ma żadnych powodów do zazdrości, Na pewno
nigdy nawet nie spojrzałaś na innego mężczyznę i nigdy byś nie zdradziła Emanuela.
- On jest zazdrosny o moją przeszłość.
- Masz na myśli ciebie i mnie, naszą wspólną przeszłość? Potwierdziła.
- Kiedyś z rozpędu opowiedziałam, że mieliśmy po ślubie zamieszkać u twojej mamy
w kuchni. Nie mógł tego w ogóle słuchać.
- Dlaczego o tym opowiedziałaś?
- Nie kierowałam się jakimś konkretnym powodem, chciałam mu tylko wyjaśnić, że
my, którzy pochodzimy stąd, znad rzeki, przywykliśmy do ciasnoty.
Zapadła cisza.
- Często o tym myślisz, Elise? - zapytał ostrożnie. - Wiesz, o tym, co mogłoby być?
- Nie, nie mam odwagi. To znaczy... - plątała się w odpowiedzi.
- Dlaczego nie masz odwagi?
- Ja... wydaje mi się, że najlepiej o tym nie myśleć. Skoro złożyłam komuś innemu
przysięgę małżeńską, z nim związałam się na resztę życia. Nie ma sensu więc rozmyślać o
tym, co by mogło być, bo to tylko boli.
- Dlaczego boli? Nie masz żadnych dobrych wspomnień z tamtego czasu?
- Ależ mam, oczywiście. Mam wyłącznie dobre wspomnienia aż do tamtego dnia, gdy
zniknąłeś z mojego życia.
- Dlaczego więc tak cię to boli? Uważasz to za pewnego rodzaju zdradę?
Spuściła głowę i przytaknęła.
- Czy to znaczy, że nadal coś do mnie czujesz?
- Nie mów tak, Johanie. Co to pomoże? Zresztą tak nie wolno.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Nie możesz zdobyć się na szczerość? Jeśli
całkiem skończyłaś ze mną i zostawiłaś za sobą, wówczas nie będę cię więcej niepokoił. Jeśli
jednak czujesz to samo co ja, że to my dwoje powinniśmy byli stanąć razem przed ołtarzem,
to pomoże nam obojgu, gdy będziemy wobec siebie szczerzy.
Westchnęła ciężko.
- Oboje wiemy, co się stało. Gdyby nie plotki i ludzkie gadanie, nie zerwałbyś
zaręczyn, a ja czekałabym na ciebie, póki byś nie wyszedł z więzienia. Emanuel dał mi
szansę, której nie mogłam odrzucić. Byłam jednak zdecydowana dołożyć starań w nadziei, że
pokocham go tak, jak kochałam ciebie. Okazało się to trudniejsze, niż sądziłam. Ciągle
jednak nie przestaję się łudzić, że nam się to uda. On po prostu potrzebuje więcej czasu, by
przywyknąć do życia tu, nad rzeką. Do hałasu dzieci i skromnych posiłków. To nie takie ła-
twe dla kogoś, kto wyrósł w dobrobycie.
- Zdaje się, że przez parę lat służył w Armii Zbawienia.
- Co innego pomagać biednym, a co innego żyć tak jak oni - powtórzyła słowa
Emanuela.
- Nie chcę, by ci było tak ciężko, Elise. Pytam cię po to, by wiedzieć, a tym samym
służyć ci pomocą. Jeśli nie pozostaje już nic innego, to dobrze jest chociaż mieć kogoś, komu
można się zwierzyć. Z tego, co słyszę, przypuszczam, że nie zawsze jest ci łatwo.
- A komu jest wyłącznie łatwo?
- Masz rację. Czy słusznie się domyślam, że nadal mnie trochę kochasz?
- Nie mam prawa mówić takich rzeczy! Nawet myśleć nie mam prawa.
- A czy szczerość jest grzechem?
- Mowa raczej o zakazanych uczuciach.
- Myślisz, że można kierować uczuciami? Jeśli są zakazane, to oznaczałoby, że da się
nimi rządzić. A ja nie sądzę, by to było możliwe. - Podniósł dłoń i pogładził ją delikatnie po
policzku. - Kocham cię, Elise. Nie chcę tego i nie wydaje mi się to właściwe, ale tak już jest.
Miłości, która trwała tak długo, nie da się wyrwać z korzeniami. Wolę się sam do tego
przyznać i wiedzieć, że ty o tym wiesz, niż udawać obojętność. Nie zamierzam cię namawiać
do popełnienia grzechu, zbyt dobrze cię znam. Ale nie chcę pozbawiać się twojej obecności
w moim sercu, mimo że wiąże się to także z cierpieniem. Jeśli myślisz tak samo jak ja,
możemy sobie nawzajem pomóc, razem dźwigając kłopoty i radości. Pokręciła głową.
- Nie proś mnie o to, Johanie. Nie żądaj ode mnie odpowiedzi. Przyrzekłam
Emanuelowi, że będę go kochać i szanować, dopóki śmierć nas nie rozdzieli. Nie mogę więc
ci teraz wyznawać miłości.
- To zbędne, Elise. Już mi odpowiedziałaś.
Zdawało się jej, że pochyla się ku niej, i cofnęła się o krok przestraszona.
- Muszę się śpieszyć. Już dawno powinnam być w domu.
W mroku nie widziała dokładnie jego twarzy, ale miała wrażenie, że Johan się
uśmiecha.
- Kłamczucha! Przecież zamierzałaś porozmawiać z Hildą, więc nikt się ciebie nie
spodziewa wcześnie w domu. Ale rozumiem cię, Elise. Nie będę cię kusił. Jest późno, a nad
rzeką po ciemku bywa czasem niebezpiecznie. Może cię odprowadzę?
- Nie, dziękuję. Chyba nie warto.
- Postaraj się nie martwić o Hildę. Ona jest silna i odważna. Zresztą obie jesteście
takie. Hilda nigdy nie zdecydowałaby się na podobny krok co Mathilde.
Kiwnęła głową i skierowała się w stronę domu. Gdyby ktoś zapytał ją o to przed
tygodniem, odpowiedziałaby mu to samo. Ale jeśli majster więzi ją i chce jej siłą odebrać
dziecko, to nie jest już tego taka pewna.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Gdy wróciła do domu, Emanuel już leżał, a dzieci spały. Po cichu przemknęła się do
sypialni, gdzie paliła się lampa naftowa, i zaczęła się rozbierać.
- Późno wróciłaś. - W głosie Emanuela zabrzmiał niemy wyrzut.
- Na wzgórze Aker i z powrotem nie jest przecież tak blisko.
- Co powiedziała?
- Nie udało mi się z nią porozmawiać. - Elise ściągnęła suknię przez głowę. - Akurat
wrócił do domu majster i powiedział, że Hilda źle się czuje i nie może przyjmować gości. -
Siadła na brzegu łóżka, poluzowała podwiązki, ściągnęła pończochy i rozpięła pas. - Wtedy
zmartwiłam się na dobre i w desperacji skłamałam, że muszę przekazać Hildzie ważną
wiadomość o tym, że ktoś z rodziny ciężko zachorował.
- Skłamałaś majstrowi? Elise!
- Tak, nie miałam wyjścia. Musiałam coś wymyślić. Ściągnęła bluzkę i halkę i naga
sięgnęła po koszulę nocną. Emanuel podniósł się gwałtownie, chwycił ją i pociągnął za sobą.
- Wciąż masz takie piękne ciało, Elise. Mimo że urodziłaś dziecko.
Pogładził dłonią jej piersi i brzuch.
Elise przypomniała sobie, jak bardzo ją bolało, gdy się kochali ostatnio, ale choć
wolałaby uniknąć zbliżenia, wiedziała, że nie zdoła się od tego wymówić. Powszechnie
wiadomo, że obowiązkiem żony jest zaspokajać potrzeby męża.
Emanuel stał się nagle gwałtowny i równie niepohamowany jak ostatnio. Pojękiwała z
bólu, ale on w ogóle na to nie zważał. Łóżko strasznie trzeszczało. Oby tylko chłopcy nic nie
usłyszeli przez cienką drewnianą ścianę, pomyślała z obawą. Gdy Emanuel dawał upust
swojej żądzy, przypomniała sobie nagle słoneczną, porośniętą trawą polanę. Pod osłoną
zarośli i listowia leżeli razem z Johanem, obdarzając się nawzajem pieszczotami. Johan był
czuły i delikatny, a jej serce biło gwałtownie z pożądania. Gdy odchylił poły jej bluzki i
odsłonił piersi, brodawki skuliły się owiane chłodniejszym podmuchem wiatru. Nigdy nie
czuła równie silnej tęsknoty, by stopić się z nim w jedno, jak właśnie wtedy.
Emanuel skończył tymczasem i obrócił się na bok, mówiąc:
- Dobranoc, Elise.
- Dobranoc, Emanuelu - odpowiedziała, ale w wyobraźni wciąż leżała w ramionach
Johana na słonecznej polanie.
Z wolna jej ciało obudziło się, w podbrzuszu odczuła mrowienie i rosnące pożądanie.
Johan uniósł jej powoli spódnicę i gorącą dłonią pogładził w najintymniejszym miejscu.
- Tak, Johanie - wyszeptała w duchu. - Chcę!
Kiedy następnego przedpołudnia usiadła do szycia, rozmyślała zrazu o Hildzie i
dziwnym zachowaniu majstra, a potem przypomniała sobie rozmowę z Johanem. „Kocham
cię, Elise...”
Z przerażeniem skonstatowała, że jej ciało znów reaguje, i zawstydziła się.
Nie wolno im rozmawiać ze sobą w taki sposób. Następnym razem gawędzić z nim
będzie wyłącznie o codziennych sprawach i natychmiast mu przerwie, gdy znów skieruje
rozmowę na uczucia. Bo to przypominało igranie z ogniem. Może Johan ma rację, powinna
być szczera, przynajmniej wobec siebie, i przyznać się, że nadal żywi wobec niego gorące
uczucia. Jeśli jest się świadomym niebezpieczeństw, łatwiej z nimi walczyć.
Ale co to pomoże, nawet jeśli w nich obojgu miłość nie wygasła, skoro wiedzą, że i
tak nigdy nie będą razem. „Możemy sobie nawzajem pomóc, razem dźwigając kłopoty i
radości”, powiedział, ale czy tęsknota za kimś nieosiągalnym nie przyniesie więcej smutku
niż radości?
Przypomniały jej się broszury, które Agnes pożyczyła od innych dziewcząt, kiedy
jeszcze chodziły do szkoły, i które czytywały po kryjomu. Broszury nieprzeznaczone dla
młodych dziewcząt. Gdyby mama to zobaczyła, wybuchnęłaby gniewem. Z szeroko
otwartymi oczami chłonęły ich treść, nic nie pojmując, oszołomione tajemnicą miłości.
Dziwiła się, że jej mama i tata naprawdę to robili, i to przynajmniej cztery razy, skoro
urodziło im się czworo dzieci.
Uśmiechnęła się pod nosem do swych wspomnień.
Nie minęło wiele lat, gdy dowiedziała się prawdy o życiu i doświadczyła więcej niż
potrzeba. Słyszała opowieści o dziewczętach, które sprzedawały się na ulicy, aby przetrwać,
lecz w tych historiach brakowało miłości. A potem przeczytała Constanse Ring Amalie
Skram. Mama pożyczyła tę książkę od jakiejś znajomej, a Elise ukradkiem ją podczytywała.
Pisarka odważyła się napisać wprost o seksualności kobiet i opisała, jak zdolność do
kochania została stłumiona u Constanse poprzez obłudę ówczesnego systemu
wychowawczego opierającego się na przemilczaniu i tłumieniu zmysłów. Elise uważała, że
życie miłosne kobiet zależy od wychowania i sytuacji finansowej. W przeciwieństwie do
swobody, w jakiej żyły inne robotnice z fabryk Hjula i Graaha, mama wychowała je obie
bardzo surowo i kładła duży nacisk na przestrzeganie zasad moralnych. W ich środowisku
ludzie są jednak tak pochłonięci zdobywaniem codziennego chleba, że nie mają czasu
rozmyślać o uczuciach.
Pomyślała o mamie, która wyszła za mąż z wielkiej miłości i kochała ojca do końca,
mimo tylu cierpień, jakie przeżyła, gdy stracił pracę i popadł w pijaństwo. A kiedy spotkała
Asbjorna Hvalstada, zakochała się po raz drugi. Elise była pewna, że mama potrafi jed-
norazowo kochać tylko jednego mężczyznę i gdy żyła u boku ojca, nigdy przez jej głowę nie
przemknęły grzeszne myśli o innych mężczyznach. Teraz zaś zapewne przestała wspominać
przeszłość.
Dlaczego ja nie jestem taka? - zastanawiała się. Oczywiście, bardzo się starała i
niemal zdołała przekonać siebie, że Johan jest w jej życiu zamkniętym rozdziałem, ale
wczorajsze wieczorne z nim spotkanie uświadomiło jej coś innego. Wiedziała, że to
niewłaściwe i że powinna walczyć z takimi niebezpiecznymi uczuciami, zanim zyskają nad
nią władzę. Dlatego nie mogę spotykać się z Johanem, postanowiła. A już zwłaszcza
przebywać z nim sam na sam.
Ku jej zdumieniu w porze przerwy obiadowej zjawił się w domu Emanuel, mimo że
wcześniej uprzedzał, że nie przyjdzie, bo musi pracować. Uśmiechał się i był najwyraźniej w
doskonałym humorze.
- Mam coś dla ciebie - oświadczył zadowolony. - To znaczy właściwie to nie jest
całkiem nasze, tylko pożyczone.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Elise, po czym wstała od stołu w salonie, na
którym leżała już prawie gotowa suknia, resztki materiałów, szpulki z nićmi, nożyczki i
miara krawiecka, i skierowała się do niego do kuchni.
- Wyjrzyj na dwór! - rzucił z młodzieńczym zapałem, przypominając znów tego
Emanuela sprzed wielu miesięcy.
Otworzyła drzwi zaciekawiona. Na zewnątrz stał wózek dziecięcy! Piękny wózek z
dużymi kołami i budką ozdobioną koronką, a w środku leżała biała poduszka i kołderka z
mereżką.
Elise zrobiła wielkie oczy.
- A od kogo pożyczyłeś ten wózek, na Boga?
- Od mamy Olgi Katrine. Zadzwoniły do mnie i zaprosiły w przerwie obiadowej.
Ojciec Olgi Katrine przyjechał po mnie swoim powozem. Kiedy się dowiedzieli, że Hugo nie
wychodzi na spacery, bo nie ma w czym, mama Olgi Katrine wysłała służącą na strych i
kazała przynieść ten wózek.
- To będziemy mogli pójść w niedzielę na spacer! - Elise posłała mu zachwycony
uśmiech. - I pojedziemy do Anny, żeby zobaczyła Hugo, bo przecież go jeszcze nie widziała.
Emanuel zaśmiał się.
- Tylko się zbytnio nie zapalaj, bo nie będziesz miała czasu szyć. A w ogóle jak ci
idzie? Zdążysz skończyć w ciągu tygodnia?
- Myślę, że tak. Muszę się jeszcze raz wybrać na wzgórze, żeby zrobić przymiarkę.
Trochę się jednak obawiam tam iść. Serce mi się ściska, gdy widzę, jak młoda pani Paulsen
się cieszy na dziecko, a wiem, że Hilda wcale nie zamierza go oddać. Równocześnie zdaję
sobie sprawę, że to Hildzie należy się współczucie, a nie pani Paulsen. - Gwałtownie
spoważniała. - Myślisz, że majster może więzić Hildę aż do porodu, żeby odebrać jej
dziecko?
Popatrzył na nią wstrząśnięty.
- Jak możesz w ogóle mówić coś takiego? Majster mimo wszystko jest porządnym
człowiekiem. Hilda sama dokonała wyboru, godząc się żyć z nim bez ślubu. Musi więc
ponieść konsekwencje.
Popatrzyła na niego przerażona.
- Twoim zdaniem musi się zgodzić na to, że i to dziecko zostanie jej odebrane?
Odwrócił się do niej plecami i położył na stole w kuchni gazetę.
- Wracam, bo zaraz się skończy przerwa obiadowa.
Brak odpowiedzi jest także odpowiedzią, pomyślała, czując ciężar na piersi. Nie
spodziewała się, że w tej sprawie Emanuel stanie po stronie majstra.
Czy to dlatego, że obawia się, iż Hilda z dzieckiem wprowadzi się tu do nich do
domu? Niełatwo byłoby odmówić jej schronienia, gdyby któregoś dnia stanęła w drzwiach z
niemowlęciem i oznajmiła, że nie ma dachu nad głową i środków do życia. Może o to chodzi-
ło Emanuelowi.
- Czy nie można pozbyć się tych kuchennych zapachów z domu? - rzucił
poirytowany. - Za każdym razem, gdy otwieram drzwi wejściowe, uderza mnie w nozdrza
zapach smażonej ryby.
- Nie lubisz też smrodu rzeki.
- Nie mogłabyś wietrzyć przez okno nad kuchenną ławą?
- W ten sposób uciekałoby ciepło. Westchnął ciężko.
- Niewiele przyjemności czeka człowieka w domu. Ja tu przynoszę piękny wózek
dziecięcy, a wysłuchuję jedynie o problemach.
- Wybacz, ale po prostu boję się o Hildę. Dziwne, że majster nie chciał mnie do niej
wpuścić.
- Nie jest normalne, by służąca przyjmowała gości.
- A w jaki sposób w takim razie mogę jej przekazać wiadomość?
Wzruszył ramionami.
- Zazwyczaj służące mają wychodne co drugą niedzielę. Sprawdź, kiedy wypada jej
wolny dzień.
Elise rozpogodziła się na tę myśl. Do porodu zostało jeszcze ponad trzy tygodnie. O
ile wszystko odbędzie się normalnie. Często rozwiązanie następuje jednak po wyznaczonym
terminie. Kiedy ostatnio, w sobotę, widziała Hildę, jej brzuch nie był aż taki duży, więc może
jest jeszcze trochę czasu.
Być może poniosła ją wyobraźnia, przecież Paulsen nie jest potworem, niemożliwe,
by trzymał Hildę pod kluczem.
Emanuel skierował się ku wyjściu.
- Zapewne wrócę późno dziś wieczór. Muszę coś załatwić. Zerknęła na niego, ale o
nic nie spytała.
Wiedziała, że i tak nie zechce jej odpowiedzieć.
Kiedy chłopcy przyszli ze szkoły i najadłszy się, pobiegli do pracy, Elise postanowiła
zrobić sobie przerwę w szyciu i wypróbować wózek.
Rano było chłodno, a ziemię pokrywał szron, teraz jednak słońce świeciło
zachęcająco, a w powietrzu czuło się niemal powiew lata. Kos wyśpiewywał gdzieś w
pobliżu, i nawet szum wodospadu nie zagłuszył jego treli. Pod ścianami domu zakwitły
krokusy i przebiśniegi, a na pochyłym brzegu rzeki żółciły się kwiatki podbiału.
Gdy ułożyła Hugo w wózku, popatrzył zdziwiony w niebo, rozejrzał się na boki,
mimo że raziło go słońce, a potem spojrzał na Elise. Uśmiechnąwszy się szeroko, pomachał
rączkami, jakby chciał jej podziękować za takie atrakcje. Odwzajemniła mu się uśmiechem,
czując, jak ze wzruszenia ściska ją w gardle.
- Jak to z tobą będzie, malutki? - zagadnęła, poklepując synka po policzku.
Słyszała, że mężczyźni rzadko interesują się dziećmi, póki nie urosną na tyle, że
można z nimi porozmawiać. Emanuel też nie wykazywał zbytniej ciekawości i jak
podejrzewała, nie należy się spodziewać większych zmian. Po wizycie Carla Wilhelma i Olgi
Katrine powiedział, że Hugo z każdym miesiącem coraz bardziej upodabnia się do rudzielca.
Skoro nie potrafi pogodzić się z tą myślą, to wątpliwe, czy zdoła w przyszłości wykrzesać z
siebie ojcowskie uczucia.
Odsunęła na bok tę przykrą myśl i postanowiła rozkoszować się wiosną i zapomnieć o
tym wszystkim, co ją zasmuca.
Było tak ciepło, że zrezygnowała z szala, włożyła jedynie kapelusz. Zamierzała
przejść przez most i dalej skierować się w stronę Maridalen, a stamtąd skręcić na południe i
minąć gospodarstwo Biermannsgarden. Przyjemnie posłuchać dolatującego z obory ryczenia
krów, które wkrótce będą się paść na pastwisku.
Zobaczyła dwie dziewczynki wychodzące z budynku gospodarstwa. W rękach
trzymały kanki na mleko. Miały czarne skarpetki, jasne sukienki z fartuszkami i białe wstążki
w zaplecionych warkoczykach, a na głowach słomkowe kapelusiki. Panienki z dobrego
domu.
Uwielbiała spacerować tędy pomiędzy niskimi drewnianymi domkami. Tutejsze
gospodynie były bardzo pracowite i czyste, na parapetach stały kwiaty, a śnieżnobiałe firanki,
starannie wykrochmalone, wisiały w lśniących, świeżo umytych oknach. Lubiła zaglądać do
środka i podziwiać niewielkie izby wypełnione meblami i różnymi ozdobnymi przedmiotami.
Na stołach leżały aksamitne obrusy, a na ścianach gęsto wisiały obrazy. Tutaj mieszkali
urzędnicy, rzemieślnicy i kupcy, a ich żony zajmowały się wyłącznie domem. Wszędzie było
schludnie i porządnie. W niedużych ogródkach zagrabiono już stare liście, które palono wraz
z połamanymi gałęźmi. Elise chciwie nabrała w nozdrza tej charakterystycznej woni spale-
nizny, która kojarzyła jej się z wiosną.
Nie miała sumienia zbyt długo spacerować, w domu czekała ją robota. W powrotnej
drodze, gdy przechodziła przez most, z naprzeciwka nadeszła jakaś kobieta. Elise nie od razu
zorientowała się, kto to jest, dopiero po chwili poznała, że to matka jednej z prządek z
fabryki Graaha.
- Proszę, proszę, jaśniepani na spacerze! - Kobieta zatrzymała się zdyszana i
zmierzyła Elise od stóp do głów.
Elise uśmiechnęła się niepewnie, speszona słowami kobiety, a także jej spojrzeniem.
- Taka piękna pogoda, że nie mogłam sobie odmówić spaceru, mimo że właściwie nie
mam czasu - tłumaczyła się, uśmiechając się przyjaźnie.
- Jak to, ty nie masz czasu? Ty, która nie musisz pracować w fabryce?
- Zarabiam, szyjąc dla ludzi. Nie mam z kim zostawić dziecka, a nadzorca nie
pozwala już przynosić niemowląt do fabryki i kłaść ich w korytarzu.
- Myślałam, że wyszłaś za mąż za kogoś po drugiej stronie rzeki.
Elise zająknęła się, nie wiedząc, co powiedzieć. Tutejsi ludzie nie lubią tych, którym
się lepiej powodzi. Nie należy się wyróżniać, tak brzmi podstawowe prawo dzielnicy nad
rzeką.
- Mój mąż służył przez wiele lat w Armii Zbawienia, ale pochodzi ze dworu. Teraz
pracuje w tkalni płótna żaglowego.
Kobieta prychnęła.
- W tkalni płótna żaglowego? - powtórzyła pogardliwie. - Nigdy go nie widziałam
ubranego w drelichową bluzę!
Odeszła, najwyraźniej nie mając ochoty z nią dłużej rozmawiać.
Elise zamyśliła się i ruszyła dalej wolnym krokiem. A więc to tak wygląda. Emanuel
nigdy nie stanie się jednym z nich, mieszkańców dzielnicy robotniczej. W oczach tutejszych
był obcy i nie miał tu czego szukać. Mimo że był wykształcony i dobrze urodzony, nie cie-
szył się szacunkiem. Przeciwnie, spoglądano na niego z pogardą.
Zapewne czuł to, może nawet cierpiał z tego powodu, ale nie dzielił się z nią swoimi
myślami.
Zdaje się, że i ją teraz zaszufladkowano podobnie. Kobieta nie miała ochoty na
dłuższą pogawędkę, ponieważ uznała, że Elise wyróżnią się. Mogła sobie pozwolić na spacer
w wiosennym słońcu, podczas gdy inne kobiety stały przy maszynach w fabryce. A do tego
mówiła inaczej niż one. Agnes i większość prządek przyzwyczaiły się do tego, ale nie
wszyscy to tolerowali. Na przykład Valborg i jej przyjaciółki. I tej kobiecie najwyraźniej też
to przeszkadzało.
Elise zastanawiała się, czy mama postąpiła słusznie, ucząc je wysławiać się starannie i
rugując z ich słownika potoczne określenia. Może najlepiej jest być takim jak wszyscy?
Poruszać się w stadzie i nie wyróżniać się? Pomyślała sobie o Pederze, którego koledzy za-
pędzili na sam brzeg, tuż przy wodospadzie, a w szkole wciąż z niego drwili i mu dokuczali.
Nie dlatego, że wyrażał się starannie, bo po prawdzie wcale tak nie było, ale ponieważ był
inny: nie potrafił czytać, był grzeczny, nigdy nikogo nie krzywdził i nie potrafił oddać, nie
był łobuzem.
Zauważywszy dwie kobiety idące w dół ulicą Sandakerveien, Elise pośpiesznie
przeszła przez most i skręciła w stronę domu majstra, otworzyła furtkę do swojego ogrodu,
by zaraz zniknąć za węgłem. Wolała, by kobiety jej nie zauważyły, choć nie zdołała
rozpoznać, kto to taki.
Ten wózek jest zbyt ładny, pomyślała. Nie pasuje tu.
Emanuel wrócił do domu dopiero późnym wieczorem. Elise dawno zdążyła się
położyć, pogasiła lampy i już zasypiała, gdy nagle usłyszała jakieś hałasy w kuchni. W jednej
chwili otrząsnęła się ze snu i na leżąco nasłuchiwała uważnie w ciemności. Co on się tak tłu-
cze? - zastanawiała się. Żeby tylko nie obudził chłopców! Przypomniały jej się wszystkie te
okropne wieczory, kiedy ojciec wracał do domu pijany i urządzał karczemne awantury.
Próbowała udawać, że śpi, ale serce waliło jej ze strachu. Nie bała się o siebie, bo ojciec jej
nigdy nie tknął. Bała się o mamę. Bo gdy mama nie zdołała się powstrzymać i robiła mu
wymówki, stawał się agresywny, kopał i bił, klął i wrzeszczał.
Ale Emanuel nie upijał się. Co najwyżej wychylał kieliszek lub dwa ze starymi
przyjaciółmi. Żeby wytrzymać. Myśl ta zapiekła ją.
Wreszcie dotarł do sypialni. Po ciemku uderzył się o łóżko i zaklął siarczyście. Elise
nie poruszyła się. Nie mogła nawet znieść myśli, że tego wieczoru znów będzie chciał ją
posiąść. Jedyne, co się w nim nie zmieniło, to niepohamowany apetyt na cielesne rozkosze.
Rozebrał się pośpiesznie i zwalił na łóżko. Nie, chyba nie jest pijany, pomyślała, bo
nie zdołałby tak sprawnie zdjąć ubrania. Ale jednak coś pił, bo nie był do końca sobą. Skąd
wraca, tego się nigdy nie dowie. Słyszała, że dyszy ciężko i niespokojnie przewraca się z
boku na bok. Coś go męczyło. Może powinna przestać udawać, że śpi, i spróbować mu
pomóc? Gdyby udało się jej nakłonić go do mówienia, może by mu to pomogło. Albo gdyby
pogłaskała go po plecach i spróbowała go rozluźnić czułymi pieszczotami. Wiedziała jednak,
że to nic nie pomoże. Co najwyżej odczytałby to jako zachętę do czegoś innego.
Leżała więc cicho.
Wreszcie się uspokoił, a słysząc jego równy oddech, zrozumiała, że zasnął.
Sama leżała z otwartymi oczami i wpatrywała się w mrok. Czy coś pomoże
przeprowadzka do innego mieszkania?
Gdyby sięgnęła po pieniądze z szuflady w komodzie, stać by ich było na wynajęcie
dwupokojowego mieszkania, póki Hugo nie urośnie i nie pójdzie do żłobka, a ona będzie
mogła wrócić do pracy w fabryce. W żłobku może go przyjmą, gdy skończy roczek. Mogliby
spróbować wynająć mieszkanie przy Wzgórzu Świętego Jana, uciekliby przed tym
wszystkim, co tak denerwowało Emanuela, od smrodu rzeki i przyfabrycznych osiedli.
Problem jednak polega na tym, że Emanuel nie wie o tych pięciuset pięćdziesięciu
koronach, a ona nie może mu powiedzieć o tych pieniądzach. Nagle poczuła coś na kształt
strachu, jak tamtego dnia, gdy znalazła złotą broszkę. Pieniądze nie są jej. Dostała je, bo
ofiarodawcy chcieli uciszyć własne wyrzuty sumienia. To brudne pieniądze, nie zarobiła ich
uczciwie.
Powoli pokręciła głową. Nie, nie mogę powiedzieć Emanuelowi, że przyjęłam
pieniądze od jego ojca, a także od rudzielca.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Następnego dnia poszła na wzgórze Aker, by zrobić przymiarkę pani Paulsen.
. Służąca wprowadziła ją do środka. Był wieczór, ale paliły się lampy elektryczne.
Świeciła się zarówno lampa wisząca na suficie, jak i kinkiety, lampy stojące i lampki nocne.
Paulsenowie musieli być nieprzyzwoicie bogaci, skoro stać ich było na to.
Poprowadzono ją przez pokoje do niedużego pomieszczenia narożnego, gdzie od
podłogi do sufitu stały na półkach książki. Elise poczuła ukłucie w sercu, gdy zobaczyła
panią Paulsen trzymającą na kolanach Braciszka. Bawiła się z nim w „Jedzie, jedzie pan...”, a
malec aż piszczał z radości, a oczy mu się świeciły. Miał rumieńce, był zdrowy i pulchny.
Zapewne karmiono go odpowiednio, dostawał zdrowe i pożywne jedzenie, co go uodporniało
na choroby.
- Czyż nie jest słodki? - roześmiała się pani Paulsen. - Może matka nie powinna tak
mówić o własnym dziecku, ale ja nie mogę się powstrzymać. Mój mąż twierdzi, że malec
odziedziczył po mnie dobry humor i zaraźliwy śmiech, a moja mama mówi, że w dzieciń-
stwie wyglądałam tak samo jak on.
Elise przenikał ból, gdy wpatrywała się w chłopca. Był wierną kopią Hildy i gdyby
ktoś zobaczył ich razem, nie miałby żadnych wątpliwości, kto jest jego matką. Jakie to
straszne dla Hildy mieszkać tak blisko i widywać ich raz po raz na ulicy, zaglądać w
rozświetlone okna w pokoju dziecinnym. Może widzi, kiedy gaśnie światło w pokoju dziecka
i kiedy układane jest do snu. Poznaje rano, że synek się obudził, gdy odsłaniane są zasłonki w
oknach. Widuje nianię, popychającą wózek na codziennych spacerach, a potem wyjmuje
dziecko z wózka i wnosi je do domu.
A gdyby tak było z Hugo? Elise nawet nie miała siły o tym myśleć.
- Przychodzi pani zrobić przymiarkę sukni, pani Ringstad? - za - szczebiotała pani
Paulsen. Miała stanowczo za wysoki i zbyt dziecinny głos jak na damę. - Zadzwonię po
nianię i poproszę, żeby położyła Isaca w łóżeczku. - Przytuliła malca i pocałowała go w po-
liczek. - Tak się cieszymy, że wkrótce będziemy mieć maleństwo, prawda, Isac? Pomyśl
tylko, już niedługo będziesz miał malutkiego braciszka albo siostrzyczkę. Będziesz się miał z
kim bawić, jak urośniesz. To całkiem co innego niż być samemu.
Nagle odwróciła się do Elise i zapytała:
- Mogłaby go pani potrzymać przez chwilę? Muszę zadzwonić po nianię.
Czyż mogła się sprzeciwić? Z łomoczącym z przejęcia sercem wzięła Braciszka na
ręce. Popatrzył na nią zdumiony oczami Hildy, otworzył usta, takie jak Hildy, a dołeczki w
policzkach, takie jak u Hildy, widoczne były nawet, gdy był poważny. Nagle uśmiechnął się
od ucha do ucha.
Pani Paulsen roześmiała się.
- Ależ ma pani rękę do dzieci, pani Ringstad. Isac nigdy się nie śmieje do obcych.
Nie jestem obca, jestem jego ciocią, pragnęła wykrzyczeć Elise.
Niania wkrótce się pojawiła i wzięła dziecko, a pani Paulsen zaczęła się rozbierać, by
przymierzyć suknię. Elise przyjrzała się jej. Miała idealną kobiecą figurę, na kształt
klepsydry. Była szczupła w talii, a szersza w biuście i w biodrach. Dodatkowo idealną
sylwetkę kształtował mocno zasznurowany gorset. Mężczyznom podobały się takie kobiety.
Na pewno Signe wyglądała podobnie, gdy Emanuel uległ jej wdziękom.
- A co słychać u pani męża, pani Ringstad? Dawno go nie widzieliśmy. Wcześniej
zaglądał często do Carlsenów.
- Ma dużo pracy w biurze.
- Myślałam sobie o nim. Praca w Armii miała z pewnością całkiem inny charakter.
Potrzeba trochę czasu, by się przyzwyczaić do nowych zajęć.
Elise pokiwała głową, przesuwając parę szpilek, by suknia była jeszcze bardziej
obcisła.
- Może pani zwęzić jeszcze więcej, najwyżej mocniej zasznuruję gorset. Trochę
trzeba pocierpieć dla urody, prawda? Przestanę się objadać kremem na deser i zacznę
odkrajać tłuszcz z kotletów. Najważniejsza jest talia. Panna Carlsen też pewnie tak mówiła,
gdy pani dla niej szyła?
- Jej suknia miała zupełnie inny fason. Nawet nie musiałam robić przymiarki. To
znaczy... nie było na to czasu.
- A co teraz będzie pani jej szyła? Może letnią sukienkę?
- Nie wiem. Na razie nie podjęłam się innych zleceń. Mój mąż nie lubi, gdy za dużo
pracuję.
- Dobrze to rozumiem. Mojemu by się to pewnie też nie podobało. Czasami jednak
dobrze jest zająć się czymś innym niż domem, mężem i dziećmi, prawda?
Elise pokiwała głową. Pani Paulsen nie miała pojęcia, co to znaczy zarabiać ciężko na
utrzymanie, pomyślała. Nie ma sensu jej tego tłumaczyć.
- Czasami już nudzą mnie te przyjęcia i wyjścia do teatru. Chciałabym umieć coś
konkretnego, coś, czym mogłabym się zająć. Szycie pięknych sukien z pewnością przynosi
wiele zadowolenia. Myślę, że ma pani poczucie, iż pani coś tworzy.
Elise potwierdziła skinieniem głowy. W ustach miała pełno szpilek i nie mogła nic
powiedzieć, nawet gdyby chciała.
- Znam pewną pisarkę - ciągnęła pani Paulsen. - Mówi, że woli siedzieć w domu i
pisać niż wychodzić i się bawić. - Zaśmiała się. - Czyż nie brzmi to dziwnie?
Elise pokręciła głową, wydobywając z siebie jakieś pomruki. Ani trochę mnie to nie
dziwi, pomyślała. Ale chyba o tym także nie warto rozmawiać.
- A co państwo robicie wieczorami? Mój mąż jest taki pochłonięty czytaniem gazet,
że nie mam niemal odwagi odzywać się do niego. Siedzę więc sama i haftuję. Mam
przyjaciółkę, dla której mąż czyta codziennie na głos, a ona haftuje. Prawda, że musi to być
przyjemne? Czytała pani coś Camilli Collett albo powieści innych pisarek?
Elise wyjęła szpilki z ust i odpowiedziała:
- Nie, ale moja przyjaciółka czytała Constanse Ring Amalie Skram i opowiedziała mi
treść.
Pani Paulsen odwróciła się do niej z uśmiechem, mówiąc:
- Moja mama nie pozwoliła mi przeczytać ani tej powieści, ani Lucie czy Pani Ines.
Czytałam więc po kryjomu. Pisarka piętnuje podwójną moralność mężczyzn i ucisk kobiet.
Mężczyźni moralizują i oczekują, że będziemy uczciwe i wierne, sami zaś zabawiają się z
panienkami do towarzystwa. Na szczęście mój mąż jest inny, ale słyszałam, że wielu tak
postępuje.
Elise pomyślała o Emanuelu, ale nic nie powiedziała.
- Pewnie tam, gdzie państwo mieszkają, jest trochę inaczej - ciągnęła pani Paulsen,
posyłając jej pytające spojrzenie. - Zdaje się, że w okolicach Beierbrua mieszkają w
większości robotnicy?
Elise przytaknęła.
- Robotnicy pracują w znoju, by jakoś przetrwać. Nie mają czasu, pieniędzy ani siły
na takie uciechy.
- Ciekawe. Opowiem to mojemu mężowi. Na pewno w dzielnicach robotniczych
spotkać można więcej szczęśliwych małżeństw niż w naszym środowisku. Zawsze
powtarzam, że pieniądze szczęścia nie dają.
- Ale ułatwiają życie - nie mogła się powstrzymać od wypowiedzenia tej uwagi Elise.
- Bieda może zabić miłość.
Pani Paulsen popatrzyła na nią zamyślona.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kiedy mijam te słodkie niskie domki na
Maridalsveien z oknami tuż nad ulicą i patrzę na wykrochmalone firanki i nieduże pokoiki,
wydaje mi się, że musi być tam bardzo miło. Zastanawiam się niekiedy, czy czasem nie po-
siadamy zbyt wiele. W takich małych pomieszczeniach jest o wiele przytulniej i bardziej
intymnie. Zgodzi się pani ze mną?
Elise pomyślała, że pani Paulsen z pewnością nigdy nie widziała przyfabrycznej
czynszówki. Uśmiechnęła się i rzekła:
- Nie wiem, nigdy nie miałam dużego salonu. Pani Paulsen zaśmiała się.
- Ale za to przeżyła pani wielką miłość! Obojgu nam z mężem było bardzo miło
spotkać państwa wtedy na spacerze. Wydawaliście się tacy zakochani! A tak niewielu ludzi
pobiera się z miłości. Zazwyczaj rodzice rozglądają się za odpowiednią partią i starają się
przekonać do niej syna lub córkę. Mało kto przeżywa namiętność, o tym co najwyżej
czytamy w książkach. - Znów się zaśmiała.
Elise zdziwiła się. Pani Paulsen musiała przecież zauważyć jej ubrania i domyśliła się
zapewne, że nie jest bogata, tymczasem traktuje ją jak równą sobie. Albo jest naiwna, albo
całkowicie pozbawiona snobizmu. Wydaje się niewiarygodne, by osoba, która mieszka w
eleganckiej willi i należy do bogatej mieszczańskiej klasy, była całkowicie pozbawiona
uprzedzeń.
- Ma pani wiele przyjaciółek, pani Ringstad?
- Miałam, kiedy pracowałam w przędzalni, teraz jednak rzadko się z nimi widuję.
- A jaka była pani najlepsza przyjaciółka?
- Nieokiełznana, żywotna i bardzo łatwo się zakochiwała.
To wyjątkowo miły opis Agnes, uznała Elise w duchu, ale przecież nie można
wszystkiego opowiedzieć takiej damie jak pani Paulsen.
Pani Paulsen uśmiechnęła się.
-
To znaczy, że stanowiła pani przeciwieństwo. Pani jest poważniejsza i
porządniejsza, jak sądzę. Widuje ją pani nadal?
- Czasami. Byłam jej druhną, gdy w ubiegłym roku wychodziła za mąż.
- Kogo poślubiła?
A cóż to za ciekawość, zdziwiła się Elise, ale wydawało jej się, że powinna
odpowiedzieć.
- Byłego robotnika z tkalni płótna żaglowego, który obecnie kształci się na rzeźbiarza.
Pani Paulsen popatrzyła na nią zaskoczona.
- Chyba nie mówi pani o Johanie Thoresenie? Elise okryła się pąsem, co ją trochę
zdenerwowało.
- Owszem.
- Ożenił się z byłą służącą Carlsenów?
- Tak, zgadza się.
- Co za dziwny zbieg okoliczności, że zgadałyśmy się na jego temat. Przed południem
spotkałyśmy się w damskim gronie na herbatce i rozmowa zeszła właśnie na jego temat.
Jedna z pań zna profesora, który wziął go pod swoje skrzydła, bo jest przekonany o jego
wielkim talencie. Bardzo go chwali! Tymczasem inna z pań słyszała plotki, że siedział on w
więzieniu. Podobno brał udział w tym okropnym napadzie na sklep jubilera na ulicy Karla
Johana, podczas którego skradziono tyle biżuterii. Nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Bo
jak to? Żeby taki utalentowany człowiek trwonił swoje zdolności i dopuszczał się
przestępstwa? Zgodziła się pani zostać świadkiem na ślubie przyjaciółki, wiedząc, czego
dopuścił się jej przyszły małżonek?
Elise zwlekała przez chwilę, nie wiedząc, jak zareagować. Uznała jednak, że skoro
znajomi pani Paulsen wiedzą o przeszłości Johana, nie zdoła jej przekonać, że to nieprawda.
Lepiej będzie wytłumaczyć, dlaczego tak się stało.
- Znam Johana Thoresena od dzieciństwa. Mieszkaliśmy w tej samej czynszówce.
Jego ojciec był marynarzem, wypłynął w rejs i słuch po nim zaginął. Matka pracowała w
fabryce, a siostra zachorowała na polio i częściowo ją sparaliżowało. Któregoś dnia
skończyły jej się niezbędne do życia lekarstwa, a oni nie mieli pieniędzy na nowe. Johan
bardzo kocha swoją siostrę i był zrozpaczony. Zdesperowany, dał się namówić, by stanąć na
czatach, podczas gdy jacyś jego znajomi dokonywali kradzieży. Został aresztowany i
osadzony w więzieniu w twierdzy Akershus. Po kilku miesiącach odsiadywania kary
wypuszczono go na wolność. Myślę, że tam, w więzieniu, zorientowali się, że żaden z niego
przestępca, ale że bieda popchnęła go do takiego czynu. Poza tym wyróżnił się w warsztacie
kamieniarskim i wyrzeźbił nagrobki, które wywołały wielki podziw. Jestem przekonana, że
on bardzo żałuje tego, co się stało, i nigdy więcej nie dopuści się takiego przestępstwa.
Pani Paulsen siedziała nieruchomo i słuchała z uwagą. Kręcąc głową, odezwała się
wzburzona:
- Jakże się cieszę, pani Ringstad, że mi pani o tym opowiedziała. Jestem pewna, że
mówi pani prawdę. A skoro wypowiada się pani o nim tak ciepło, rozumiem, że ten człowiek
zasłużył na lepsze życie. Wyjaśnię to moim znajomym, z którymi się dziś spotkałam. I
uczynię wszystko, co w mojej mocy, by mu pomóc. Może kupię jakieś jego prace, gdy będą
wystawione na sprzedaż? - Uśmiechnęła się promiennie i dodała: - Tak się cieszę, że panią
poznałam, pani Ringstad. Odnoszę wrażenie, jakbym znała panią od dawna, i co może
wydawać się dziwne, łatwiej mi się z panią rozmawia niż z wieloma damami z mojego
otoczenia. Mam nadzieję, że będziemy się mogły widywać, nawet jeśli pani nie będzie nic
dla mnie akurat szyła. Chciałabym mieć w pani przyjaciółkę.
Elise poczuła się nieswojo. Tak ciekawie się rozmawiało z panią Paulsen, że całkiem
zapomniała o Hildzie. Wymamrotała więc podziękowanie i rzekła:
- Sądzę, że na dziś możemy już skończyć, pani Paulsen. Myślę, że za parę dni suknia
będzie gotowa.
Dwa dni później Emanuel nie wrócił do domu ani na przerwę obiadową, ani po pracy.
Był zaproszony do Carla Wilhelma razem z innymi przyjaciółmi, z którymi był w
Kongsvinger.
Elise udała się pośpiesznie do pani Paulsen, żeby zanieść gotową suknię, a Kristian
przed wyjściem do pracy miał przypilnować Hugo. Elise wyjaśniła pani Paulsen, jaka jest
sytuacja, żeby nie zagadywała jej zbytnio, zakłopotana przyjęła pochwałę za swoją pracę i
całe dwadzieścia koron zapłaty. Czuła się bogata, gdy zbiegała ze wzgórza w drodze
powrotnej do domu.
Z dumą opowiedziała Kristianowi, ile zarobiła, a on zrobił wielkie oczy.
- Dwadzieścia koron? - zdziwił się. - Jesteś taka bogata? Elise pokiwała głową
uszczęśliwiona.
- I ta pani chce, żebym jej uszyła jeszcze nową sukienkę na lato, żakiet i pelerynę.
Kristian skierował się do drzwi i nie odwracając się, rzekł:
- W takim razie przestań już myśleć, że ona ukradła nam Braciszka, Elise.
Po czym włożył czapkę i zniknął.
Elise stała nieruchomo i patrzyła za nim przez okno.
Może jednak nie powinna się zadawać z panią Paulsen?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Elise leżała, nie mogąc zmrużyć oka. Było już późno w nocy, a Emanuel jeszcze nie
wrócił. Niepokoiła się coraz bardziej. Prześladowały ją jakieś koszmarne wspomnienia. A to
przypominali się jej ci dwaj bandyci, którzy tamtego wieczoru w ubiegłym roku szli za nią i
Emanuelem aż od Tivoli, to znowu miała przed oczami bandę, z którą grasował w mieście
Ansgar Mathiesen tamtego dnia, gdy odnosiła uprasowaną bieliznę do Fundacji Księcia
Christiana Augusta.
Niebezpiecznie było chodzić wieczorami po ciemnych zaułkach i uliczkach, gdzie
roiło się od pijaków i chuliganów. A może Emanuel wypił za dużo? Łatwiej się wówczas
denerwuje i gotów wdać się w jakąś bójkę!
Gdzie on przepadł? Przecież jutro rano musi się stawić w biurze. Nie wolno mu się
spóźnić. Udało mu się otrzymać tę posadę dzięki znajomościom pana Carlsena, wcale jednak
nie jest takie pewne, że Carlsen nadal zechce pociągać za sznurki. Zwłaszcza po tym, co się
ostatnio wydarzyło. Jeśli więc Emanuel nie będzie się odpowiednio zachowywał, nie może
Uczyć na utrzymanie posady. Wysokie bezrobocie panowało także wśród
wykwalifikowanych urzędników. Wielu czekało w kolejce, gotowi z pocałowaniem ręki
przejąć po nim posadę.
Chyba jednak będę musiała mu powiedzieć o pieniądzach, pomyślała, wzdychając
ciężko. Nawet jeśli będzie się złościł na swojego ojca i na mnie. A jeśli zażąda, by zwróciła
te pieniądze? Nie... Gdy się zastanowi, zrozumie, że ten prezent jest błogosławieństwem od
losu i że nie stać ich na dumę. Będą się mogli wyprowadzić stąd gdzieś na drugi brzeg rzeki,
gdzie Emanuel będzie spotykał ludzi mówiących takim samym językiem jak on i
ubierających się podobnie. Trudno, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przyjąć do
wiadomości, że Emanuel nie zdołał się przystosować do nowych warunków, pomyślała.
Wreszcie go usłyszała. Tym razem nie miała zamiaru udawać, że śpi. Nawet jeśli
zażąda od niej wypełnienia małżeńskich powinności, które wywoływały w niej ból.
Najważniejsze, by udało im się znaleźć jakieś wyjście z kłopotów, by porozmawiali
szczerze i zrobili, co w ich mocy, aby ulżyć sobie nawzajem. A wtedy może odnajdą w sobie
uczucia, które do siebie żywili, i wrócą gorące noce, jakie przeżywali ubiegłego lata.
Emanuel zachowywał się dziwnie cicho. Nie miała racji, nic nie pił. Przecież
podchmielony nie zdołałby się przemknąć tak cicho przez kuchnię do sypialni.
- I co, spędziłeś miło czas? - zapytała przyjaźnie.
- Nie śpisz?
- Nie, niepokoiłam się i nie mogłam zasnąć. Nagle przypomniały mi się te bandziory,
które szły za nami aż od Tivoli zeszłego lata. Gdy popuszczę wodze fantazji, nie mogę się
zatrzymać - zaśmiała się trochę zakłopotana.
- Kochanie, przecież uważam na siebie. Zresztą wiesz, że często chodziłem ulicami po
nocach, kiedy służyłem w Armii Zbawienia.
- Ale wtedy miałeś na sobie mundur, a ludzie darzą szacunkiem Armię Zbawienia.
- A z tym to różnie. Często się zdarzało, że ludzie rzucali w nas kamieniami i
wyzywali od najgorszych. Chyba słyszałaś, jak traktowano pierwszych salwacjonistów, gdy
przybyli do Norwegii.
- Opowiadałeś mi o tym, gdy wracaliśmy ze Świątyni. Pamiętasz, jak spotkaliśmy się
po raz pierwszy, Emanuelu? Jak odprowadziłeś mnie do domu?
- Oczywiście, że nie zapomniałem. - W jego głosie wyczuła coś nieuchwytnego.
Urazę, irytację? Postanowiła powstrzymać się od robienia mu wyrzutów, że wrócił za późno.
- Pamiętam, jaki wydałeś mi się wtedy przystojny. Pomyśl, gdybyśmy mogli wtedy
zajrzeć w przyszłość, ale bylibyśmy zdziwieni.
Nie odpowiedział.
- Poszłam do pani Paulsen zanieść suknię. Była dla mnie bardzo miła, kiedy dwa dni
temu robiłam jej przymiarkę. Ma nadzieję, że mogłybyśmy się spotykać, nawet jeśli nie będę
dla niej szyła.
- Co ty powiesz? - rzucił tonem niezdradzającym zainteresowania, zupełnie jakby jej
nie słuchał, i pośpiesznie się rozebrał. W sypialni było ciemno, widziała jedynie jego cień w
słabej księżycowej poświacie sączącej się przez okno od wschodu. Położył się cicho do łóżka
i nawet nie podjął próby, by ją przytulić.
- Powiedziała, że chciałaby, abyśmy zostały przyjaciółkami. Nie odezwał się.
- Słyszysz, co mówię? Ona chce się ze mną przyjaźnić, ale ja przecież nie mogę.
Nadal milczał.
- Kiedy przyszłam, trzymała na kolanach Braciszka. Poprosiła, bym go wzięła na
chwilę na ręce, bo chciała zadzwonić po nianię. Tak się zdenerwowałam, gdy go od niej
wzięłam. Jest tak podobny do Hildy, że aż serce ściska. Ten sam kolor oczu, te same usta i
głębokie dołeczki w policzkach. Najpierw popatrzył na mnie zdziwiony, a potem się
uśmiechnął. A już się bałam, że zacznie płakać.
- Elise, jest już późno. Proszę, ucisz się!
Zamilkła. Nie słyszał ani jednego słowa z tego, co do niego mówiła. W ogóle go to
nie interesowało.
Odwróciła się do niego, podniosła dłoń i pogładziła go po włosach.
- Dobranoc, Emanuelu.
Bez słowa odsunął się od niej.
Następnego ranka siedział przy śniadaniu milczący, nie tknął jedzenia i wypił jedynie
pół filiżanki kawy. Może przyzwyczaił się do mocniejszej, bywając w innych miejscach, i nie
miał ochoty na taką lurę, zastanawiała się Elise, posyłając mu zatroskane spojrzenie.
- Coś się stało, Emanuelu? - zapytała.
Siedział z opuszczoną głową, nic nie odpowiadając. Za chłopcami właśnie zamknęły
się drzwi, Hugo spał przewinięty i nakarmiony.
- Domyślam się, że coś cię dręczy. Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
Podeszła do niego i objęła go ramieniem, ale on się uwolnił.
- Możesz mnie zostawić w spokoju? Bardzo cię proszę. Cofnęła się, jakby się
poparzyła.
- Przepraszam, chciałam ci tylko pomóc.
Wstał gwałtownie, sięgnął po płaszcz i kapelusz i skierował się w stronę wyjścia.
- Przyjdziesz do domu w przerwie obiadowej? Pokręcił głową i bez słowa wyszedł.
Elise osunęła się na stołek. Coś się musiało stać, myślała intensywnie. Może w
biurze? Kiedy wróci wieczorem do domu, powiem mu o pieniądzach, postanowiła, po czym
zacisnęła zęby, wyprostowała plecy i wstała. Nie można się poddawać tylko dlatego, że Ema-
nuel nie ma humoru! Nastała wiosna, na dworze świeci słońce, a ona zarobiła właśnie
dwadzieścia koron! Szkoda, że mu o tym nie powiedziała, może to by pomogło.
Teraz przez parę godzin poszyje, potem włoży Hugo do wózka i pójdzie z nim na
spacer do mamy. Może mama będzie wiedziała o jakimś wolnym mieszkaniu? Byłoby łatwiej
coś znaleźć, gdyby mogli zapłacić nieco więcej.
Wyszła pośpiesznie przynieść wodę i drewno. Chłopcy dziś zaspali i nie zdążyli tego
zrobić przed wyjściem do szkoły, bo zwykle należało to do ich obowiązków. Tak się
umówili.
Na dworze było tak pięknie, że aż zatrzymała się na chwilę, by rozejrzeć się wokół.
Poranne słońce odbijało się w szybach okien sypialni i kuchni, krzak bzu na tyłach domu
obsiadła gromada drobnych ptaków, a niebo nad jej głową było pogodne, bez jednej chmurki.
Już o tak wczesnej porze w powietrzu nie czuło się chłodu. Zapowiadał się bardzo ciepły
dzień. Westchnęła z ulgą. Wreszcie koniec zimy! Upłynie wiele miesięcy, nim chłód znów
ciągnąć będzie od podłogi, a nad rzeką unosić się będą mroźne opary.
Żeby tylko nie musieli przeprowadzać się od razu. Rozejrzała się wokół raz jeszcze,
jakby patrzyła na to miejsce po raz ostatni. Dziwne, że Emanuel nie potrafi dostrzec jego
urody! Prawda, zimą było tu mniej przyjemnie, zbierały się gęste mgły, a od rzeki ciągnęła
chłodna wilgoć, bardziej dokuczliwa niż po drugiej stronie. Ale gdy nadchodziła wiosna, nie
było piękniejszego miejsca. Kochała szum wodospadu, wiosenne kwiaty zakwitające przy
ścianie domu, ganek, który nagrzewał się w popołudniowym słońcu. Tak przyjemnie sie-
działo się tam w letnie wieczory. Uwielbiała chodzić po zielonej trawie, obserwować
pękające pąki na drzewach okrywających się drobnymi listkami, by nagle przybrać soczystą
zieloną szatę.
Odkąd mama wyszła za mąż, marzyła o tym, by zamieszkać w małym drewnianym
domku z niewielkim ogródkiem, jaki zapamiętała z własnego dzieciństwa. Tę tęsknotę
przekazała swoim dzieciom. Dla nich dom majstra był ucieleśnieniem raju. Emanuel pomógł
im przemienić to marzenie w rzeczywistość. A teraz mieliby opuścić to miejsce? Pokręciła
głową zasmucona.
Mama się wyprowadziła, i to bez żalu. Dla niej miłość Hvalstada była ważniejsza niż
mieszkanie w małym domku nad rzeką. Ale co ze mną? - zastanawiała się Elise. Czy moja
miłość do Emanuela jest ważniejsza niż radość z bycia tutaj?
Porzuciła natychmiast te pytania, uznając je za głupie. Skoro Emanuel popadł w
przygnębienie, nie mogąc przywyknąć do nowych warunków, nie ma wyboru. Trzeba coś
zrobić! To nie jest sytuacja bez wyjścia! W najwyższej szufladzie komody w sypialni leży
ratunek. Nagle pożałowała, że nie opowiedziała mu o tych pieniądzach wcześniej, uniknęliby
w ten sposób wielu przykrych dni.
Pośpiesznie wróciła do środka, by zabrać się do szycia.
Siedziała i szyła aż do przerwy obiadowej w fabryce, pracę odłożyła jedynie na czas
karmienia. Hugo zrobił się znacznie spokojniejszy i nawet jak się budził, leżał sobie
grzecznie w kołysce, gaworzył i się śmiał. Wodził oczyma za słonecznymi promieniami i
zdawał się nasłuchiwać terkotu maszyny do szycia. Stawiała kołyskę blisko krzesła, na
którym siedziała, tak by ją widział, a kiedy na niego patrzyła, uśmiechał się do niej
promiennie.
Włoski miał coraz gęstsze i kręciły mu się w pierścionki. Nie było najmniejszych
wątpliwości, że będą rude. Może Hugo nie grzeszył urodą, ale za to był bardzo słodki, gdy
tak leżał i obserwował wszystko i wszystkich bystrym spojrzeniem. Wydawał się być
pogodny z natury, skłonny do śmiechu i łatwo go było rozbawić. Peder, Kristian i Evert
poświęcali mu coraz więcej uwagi. Lubili zaglądać do kołyski i „gawędzić” z nim, gdy
wracali ze szkoły do domu. Uwielbiali rozśmieszać go, wydobywając z siebie różne dziwne
odgłosy.
Zdążyła nastawić polewkę, by się najeść, gdy za oknem usłyszała pośpieszne kroki.
Jednak Emanuel przyszedł do domu? Zdziwiła się, ale z ulgą spojrzała w stronę drzwi
wejściowych.
Teraz mu wszystko opowie. Są sami, chłopcy nie będą podsłuchiwać ani im
przeszkadzać. Zapewne w pierwszej chwili Emanuel się rozgniewa, należy się z tym liczyć,
ale powinna okazać mu zrozumienie. Na pewno będzie mu przykro, że ojciec, który się od
niego odwrócił, trzymał jej stronę. I na pewno wybuchnie gniewem, że przyjęła pieniądze od
Ansgara, a także że w ogóle z nim rozmawiała bez jego wiedzy.
Dlaczego on nie wchodzi?
Pośpiesznie otworzyła drzwi na oścież. Na zewnątrz stał sobie spokojnie Torkild
Abrahamsen i rozglądał się wokół.
- Witam!
Odwrócił się gwałtownie i uśmiechnął się.
- Ten wodospad za każdym razem mnie zachwyca i nie mogę przez długą chwilę
oderwać od niego wzroku.
- Przychodzisz o tej porze?
- Mam do załatwienia pewną sprawę dla kupca i pomyślałem, że zajrzę do ciebie.
Emanuel przyszedł na przerwę obiadową?
- Nie - odparła. - Ale wejdź, proszę, do środka. Właśnie gotuję polewkę. Szybciutko
wstawię kawę.
- Chętnie się napiję. A gdzie Hugo? - zapytał nagle, gdy tylko wszedł do kuchni.
- Ustawiłam kołyskę przy maszynie, tak żeby mnie widział, gdy leży. Wydaje mi się,
że dzieci lubią towarzystwo, nawet gdy są jeszcze małe.
Roześmiał się.
- Ty zawsze byłaś jedyna w swoim rodzaju. Mogę tam zajrzeć trochę do niego?
- Oczywiście. Ja w tym czasie ugotuję kawę.
Opowiedzieć Torkildowi o przygnębieniu Emanuela? - zastanawiała się, gdy tylko
Torkild zniknął w salonie. Przecież to jeden z najlepszych przyjaciół Emanuela, jest mądry i
można mu naprawdę zaufać. Uznała, że z nim porozmawia.
- Proszę, Torkild, jest kawa.
- Ależ macie ślicznego brzdąca! - rzekł z uśmiechem. - Widać, że lubi ludzi. Najpierw
popatrzył na mnie zdziwiony, zrobił wielkie oczy, a potem twarz mu się rozpromieniła w
uśmiechu. Buzię układał tak, jakby coś chciał powiedzieć.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
- Z początku często płakał, ale teraz jest już spokojniejszy. Mogę szyć nawet przez
kilka godzin, a on mi nie przeszkadza.
- To dobrze, bo na pewno potrzebne wam są pieniądze. Pokiwała głową.
-
Tak, wydaje mi się, że Emanuelowi bardzo doskwiera brak pieniędzy.
Przeprowadzka ze wzgórza Aker do domku nad rzeką okazała się dla niego trudniejsza, niż
sądził.
Popatrzył na nią badawczo, milczał przez chwilę, a wreszcie powiedział:
- No, mów!
- On jest nieszczęśliwy, Torkildzie. Martwię się bardzo o niego, bo jest kompletnie
wytrącony z równowagi. Mimo że oboje jesteśmy z natury spokojni, teraz kłócimy się z byle
powodu. Znika wieczorami, nie mówiąc mi, dokąd chodzi, a kiedy wraca, jest milczący i za-
myka się w sobie.
Torkild zmarszczył czoło.
- A jak myślisz, co mu tak ciąży?
- Ale zostanie to między nami, dobrze?
- Oczywiście.
- Jego rodzice odwrócili się od niego. Bardzo im się nie podobało, że ożenił się ze
mną i... A potem coś się wydarzyło... Pokłócili się i teraz ani ojciec, ani matka nie chcą mieć
z nim nic wspólnego. Najgorsze jednak, że on czuje się obco tu, w środowisku robotników.
Nie lubi ani tego domu, ani dzielnicy. Zdawało mu się, że sobie poradzi, bo przecież
wcześniej pracował wśród ubogich, ale nagle uświadomił sobie, że to coś innego niż żyć tutaj
w skromnych warunkach. - Rozłożyła ręce.
- Hmm... Brzmi to niezbyt obiecująco. Może spróbuję z nim porozmawiać, chcesz?
- Tak, bardzo by się przydało. Mogę cię spytać o radę? Uśmiechnął się.
- Mów, Elise, po to tu jestem.
- Ojciec Emanuela dał mi trzysta koron, ale prosił, aby to pozostało między nami.
Jeśli opowiem o tym Emanuelowi, będzie nas stać na wynajęcie mieszkania po drugiej
stronie rzeki. Wystarczy na lepsze jedzenie i czynsz na wiele miesięcy. A kiedy pieniądze się
skończą, umieszczę Hugo w żłobku i postaram się o lepiej płatną pracę. Zastanawiam się
jednak, czy to słuszne, by wyznać wszystko Emanuelowi, skoro jego ojciec prosił mnie o
zachowanie tajemnicy.
- Dlaczego cię o to prosił?
- Dlatego, że jego opinia różni się od opinii matki. A ona jest zbyt surowa i zaciekła,
by wesprzeć finansowo Emanuela. Poza tym chce mu udowodnić, że postąpił głupio. Zresztą
okazuje się teraz, że miała rację. Emanuel nie potrafi się przystosować do nowego życia. Pani
Ringstad byłaby pewnie zła, gdyby się dowiedziała, że mąż za jej plecami daje mi pieniądze.
- Hm, trudne pytanie. Ryzykujesz, że Emanuel rozgniewa się, iż masz z jego ojcem
jakieś tajemnice. Może w złości wykrzyczeć to ojcu, co z kolei wywoła kłótnię między
rodzicami. Mimo to uważam, że lepiej będzie, jeśli mu o wszystkim powiesz. Najważniejsze
bowiem, żebyście wy wobec siebie byli szczerzy. Trudno, niech nawet jego mama będzie z
tego powodu zła przez jakiś czas, a ojciec nigdy więcej nie pomoże ci finansowo! Zresztą
znam Emanuela na tyle, by wiedzieć, że jest zbyt dumny, aby przyjąć jakieś pieniądze. Teraz
najważniejsze, by Emanuel znów stał się taki jak dawniej. Trudno uwierzyć, że zamyka się w
sobie i nic ci nie mówi. To zupełnie do niego niepodobne. Przecież on naprawdę bardzo cię
kocha, Elise. Nie widziałem jeszcze tak szczęśliwego człowieka jak on, kiedy zgodziłaś się
go poślubić.
Elise uśmiechnęła się ze smutkiem. Wydawało jej się to takie odległe. Torkild znał
prawdę jedynie połowicznie, bo przecież nie mogła mu opowiedzieć o Signe.
Nagle uśmiechnął się do niej tajemniczo i rzekł:
- Nie wyjawiłem ci jeszcze prawdziwego powodu mojej wizyty. Popatrzyła na niego
zdumiona.
- Sądziłam, że chciałeś się spotkać z Emanuelem? Pokręcił głową.
- Nie, chciałem się spotkać z tobą. Nie myślałaś o tym?
- O czym ty mówisz? - zapytała zdumiona.
- Sądziłem, że nie możesz się doczekać, kiedy nadejdzie odpowiedź z redakcji.
Elise poczuła, że serce jej mocniej zabiło.
- A co, dowiedziałeś się czegoś? Pokiwał głową.
- Redaktor był zachwycony, ale równocześnie trochę się obawia, że ta historia
wywoła oburzenie wśród szacownych obywateli. Chciałby, żebyś trochę stonowała niektóre
zdania.
Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Tak, tak - roześmiał się Torkild. - Twoje opowiadanie zostało przyjęte i ukaże się
drukiem.
Elise poczuła się tak, jakby uniosła się nad podłogę.
- To prawda, Torkild? Nie żartujesz sobie ze mnie?
- Jak mógłbym sobie stroić takie żarty? Przecież byłabyś potem jeszcze bardziej
zawiedziona. Nie, nie, mówię prawdę. Twoje opowiadanie zostało przyjęte i zapewne ukaże
się w gazecie za parę dni. Ale redaktor uważa, że koniecznie musisz podpisać się
pseudonimem. Najlepiej męskim imieniem, bo wówczas łatwiej zostanie to przyjęte. Poza
tym musimy być ostrożni, tak by nikt się nie zorientował, o kogo chodzi. Możesz na przykład
wybrać imię Elias zamiast Elise i wymyślić do tego jakieś nazwisko. Jak brzmiało nazwisko
panieńskie twojej mamy?
- Aas.
- Świetnie. Elias Aas.
Torkild wyjął z kieszeni parę kartek, które Elise od razu rozpoznała.
- Pokażę ci, co redaktor chciał, żebyś poprawiła. Nie jest tego dużo. Uważa, że
piszesz znakomicie, styl jest żywy, a historia bardzo mocna. Kto wie, czy dla wielu nie za
mocna.
- Ale to przecież zdarzyło się naprawdę.
- Tak, ja to wiem, ale inni nie będą chcieli w to uwierzyć. Moim zdaniem dobrze, że
ten tekst się ukaże. Czas najwyższy, by szacowni obywatele miasta przestali przymykać oczy
na to, co się dzieje po tej stronie rzeki. Bo póki ci bogaci trwać będą pogrążeni w błogiej
niewiedzy, nie nastąpią żadne zmiany. A trzeba wreszcie coś zrobić. Możesz być dumna,
Elise. Jestem pewien, że ludzie obudzą się z letargu, gdy przeczytają twoje opowiadanie.
Oczywiście żadne dramatyczne zmiany nie nastąpią z dnia na dzień. Bo to wymaga czasu.
Tak samo jak walka o prawa kobiet. Ile już lat minęło od chwili, gdy zaczęto dyskutować o
tym, że kobiety powinny mieć prawo głosu, a wciąż jeszcze nie uchwalono odpowiednich
ustaw. I wygląda na to, że jeszcze nieprędko to nastąpi. Najważniejsze jednak, że ziarno
zostało posiane, a z czasem coś z tego urośnie. O to samo walczą też inni. Być może razem
odniesiecie zwycięstwo.
Elise była oszołomiona. W głowie kręciło jej się z radości. Udało się! Jej tekst
zostanie wydrukowany, i to w największej gazecie w kraju! Równocześnie przestraszyła się.
Niebezpiecznie jest się za bardzo wyróżniać. Ojciec zawsze to powtarzał, gdy jeszcze nie pił.
Wymaga to dużej odwagi i odpowiedzialności.
Elise zerknęła na zdania podkreślone przez redaktora i od razu zorientowała się, o co
mu chodzi. Wystarczy, że złagodzi niektóre słowa, a tekst nic na tym nie straci.
Poderwała się ze stołka, pobiegła do sypialni po ogryzek ołówka i na marginesie
wpisała zaproponowane przez siebie poprawki.
Torkild pokiwał głową z uśmiechem.
- No widzisz, jak niewiele było trzeba. Imponujesz mi, Elise. Na pewno w
najbliższych dniach dostaniesz honorarium. Mam nadzieję, że to pomoże Emanuelowi z
większym optymizmem spojrzeć na życie.
Zmarszczyła czoło z powątpiewaniem.
- Nie wiem, czy mu się to w ogóle spodoba. Może będzie się bal, że zdradzę kulisy
naszego życia.
- Nie sądzę. Będzie z ciebie dumny, Elise. I chociaż zapłata za ten niewielki artykuł
nie będzie pewnie wysoka, jestem pewien, że to dopiero początek. Napiszesz jeszcze wiele
opowiadań. Kto wie? Może potem będzie je można zebrać i wydać w formie książki? Może
zostaniesz prawdziwą pisarką? Dopiero przed dwudziestu laty kobiety odważyły się pisać
powieści. Oczywiście pod pseudonimem. Wcześniej było co prawda parę kobiet w
literaturze, ale w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku pojawiło się ich więcej, za-
częły wydawać zarówno pamiętniki, jak i nowele, opowiadania i powieści. Piszą wiele na
temat sytuacji kobiet, zwłaszcza kobiet z wyższych sfer, skąd większość z nich się wywodzi.
Ty zaś jako pierwsza opiszesz los robotnic z ich własnej perspektywy.
Skierował się w stronę drzwi i odwrócił się jeszcze z uśmiechem.
- Wiem, że Emanuel będzie z ciebie dumny, Elise. Zobaczysz, że ten dzień zmieni
zarówno twoje, jak i jego życie. Nie będzie musiał już odchodzić głodny od stołu. Zarówno
Anna, jak i ja z całego serca wam tego życzymy. Kiedy wróci dziś do domu, będziesz miała
dla niego dwie dobre wiadomości.
Po jego wyjściu Elise siedziała niczym porażona. Pisarka? Czy to naprawdę możliwe,
by mogła nią zostać?
Redaktor gazety „Verdens Gang” był zachwycony, mówił Torkild. Podobno podobał
mu się jej styl. Czuła, jak zalewa ją fala radości, a policzki aż ją paliły z gorąca. Zupełnie nie
mogła się skupić na szyciu, myślami wciąż wracała do tej wielkiej nowiny. Nie mogła
usiedzieć na miejscu, chodziła więc po kuchni w tę i z powrotem, wreszcie otworzyła drzwi i
wyszła na dwór. Przeszła się wokół domu, usiadła na ławeczce pod ścianą od strony
południowej. Przechyliła twarz do słońca i przymknęła oczy.
Myśli niczym motyle fruwały jej w głowie. Miała już pomysł na następne
opowiadanie. Zacznie się tak Idzie na Lakkegata, by odszukać prostytutkę, z którą jej ojciec
spędził poprzedni wieczór. Patrzy na stojące w co drugiej bramie i przechadzające się tam i z
powrotem uliczne dziwki o zamglonych spojrzeniach. Podchmielone, zaniedbane, w brud-
nych ubraniach. Nagle pojawia się jakiś włóczęga, ciągnie jedną z nich za sobą i znikają w
ciemnej bramie. Idzie dalej na poddasze i na łóżku wśród brudnych szmat widzi skuloną
postać. To Othilie, zalękniona, nieszczęśliwa Othilie, która myśli, że zachorowała na straszną
chorobę. Dziewczyna przyjmuje ją niechętnie, z pogardą, ale potem biegnie za nią, by
przeprowadzić ją przez ponurą dzielnicę. Pomimo życia w upokorzeniu i poniżeniu
zachowała serdeczność i troskę o innych.
Elise pośpiesznie wstała z ławki. Przyjemnie było poczuć słońce na twarzy, ale nie
miała czasu na leniuchowanie. Musi iść do środka i pisać. Nie zerknąwszy nawet w kierunku
maszyny do szycia, wyjęła kartki papieru. Tym razem nie zastanawiała się długo, tylko
spisała całą historię. Raz po raz wycierała coś gumką, ale większość zdań miała gotowych w
głowie, wystarczyło jedynie przelać je na papier.
Kiedy chłopcy biegiem wpadli do domu po szkole, zdążyła skończyć i siedziała,
trzymając Hugo na kolanach. Uśmiechnęła się do nich, czując, że mogłaby się tak uśmiechać
do końca życia. Przelawszy na papier nową historię, czuła się tak, jakby zdjęto jej ciężar z
ramion.
- Dokończę przewijać Hugo i zaraz wam zrobię jedzenie. Może któryś z was
pobiegnie do Magdy po ciasteczka na deser, a ja tymczasem podgrzeję polewkę i nakryję do
stołu.
Trzy pary chłopięcych oczu popatrzyły na nią ze zdumieniem.
- Czyżby Hilda urodziła nowego Braciszka, a może córka Carlsenów coś ci jednak
dopłaciła? - Peder pierwszy odzyskał mowę.
Elise pokręciła głową ze śmiechem.
- Zarobiłam dwadzieścia koron za suknię, którą uszyłam pani Paulsen, i jeszcze za
coś, ale powiem dopiero, jak wróci Emanuel. To niespodzianka.
- To ja pobiegnę! - zawołał Kristian z zapałem.
Elise pośpiesznie weszła do sypialni i sięgnęła po pieniądze.
Wrócił, nim polewka się zagotowała, chyba jeszcze nigdy nie biegł do sklepu i z
powrotem tak szybko. Spałaszowali z apetytem polewkę, bez przerwy zerkając na talerz z
ciastkami.
Najedzeni i rozpromienieni włożyli na głowy czapki i wyszli do pracy. Elise słyszała,
jak śmieją się i plotą, nim zniknęli za węgłem domu. Miała wrażenie, że swoją radością
zaraziła innych. Była pewna, że to samo stanie się, kiedy do domu wróci Emanuel.
Wreszcie odzyskała jako taki spokój, by zabrać się znów do szycia. Radość w niej
buzowała i praca szła jej z łatwością. Wciąż nie mieściło jej się w głowie, że naprawdę jej
opowiadanie przyjęto do gazety. Valborg i inne dziewczyny z przędzalni powinny to
zobaczyć! Johan na pewno by się cieszył, a Agnes ciekawiłoby jedynie, ile jej zapłacili.
Mama będzie z niej dumna, a i Hvalstadowi zaimponuje. Pani Thoresen i pani Evertsen
raczej nie powinny się o tym dowiedzieć, bo uznałyby, że Elise udaje kogoś lepszego, niż
jest. Zresztą podobnie jak większość ludzi. Musi uważać, by nie rozpowiadać o tym na prawo
i lewo. Lepiej zachować to w tajemnicy.
Popołudnie minęło szybciej niż zwykle i zanim się obejrzała, chłopcy wrócili z pracy i
zasiedli do lekcji.
Wreszcie usłyszała kroki na zewnątrz. Wstała od maszyny i wyszła Emanuelowi na
spotkanie.
Był ponury i milczący.
- Wiesz co, Emanuelu? - odezwał się Peder radośnie. - Elise ma dla nas
niespodziankę. Zarobiła dwadzieścia koron za suknię, którą uszyła pani Paulsen, i dostaliśmy
na deser ciastka.
Emanuel nic nie odpowiedział.
W tej samej chwili Hugo się rozpłakał. Elise pośpiesznie wyjęła synka z kołyski, by
go nakarmić. Nie mogła wyjawić takiej radosnej nowiny, póki w domu panuje zamieszanie.
Kiedy chłopcy skończą odrabiać lekcje, wyjdą pobawić się na dworze, wykorzystując piękną
pogodę. Wtedy opowie o wszystkim Emanuelowi.
Usiadła w salonie, a on poszedł do sypialni, żeby się przebrać. Grzebał się, pewnie nie
miał ochoty wracać do kuchni, póki siedzieli tam chłopcy. Usłyszała szuranie stołków, znak,
że chłopcy skończyli. Peder z pewnością powinien więcej czasu poświęcić lekcjom, ale nie
miała dziś siły go upominać.
Wreszcie w domu ucichło.
Usłyszała, że Emanuel wychodzi z sypialni, ale nie siadł przy kuchennym stole.
- Jest gorąca kawa! - zawołała do niego. - A w szafce znajdziesz ciastka i
posmarowane kanapki.
Nic nie mówiąc, podszedł powoli do otwartych drzwi. Twarz miał zamkniętą i
ponurą. Ze zdziwieniem stwierdziła, że się nie przebrał. Nadal miał na sobie ubranie, w
którym chodził do biura.
- Wychodzisz? - zapytała. Pokręcił głową.
- Strasznie boli mnie głowa i pomyślałem, że położę się na sofie, jak skończysz. Na
dworze jest ciepło. Może wyjdziesz z Hugo na spacer, żebym nie musiał słuchać jego płaczu.
Elise skinęła głową. Hugo był najedzony. Wstała i włożyła synkowi czapeczkę. Może
lepiej poczekać? Opowiem Emanuelowi wszystko, jak trochę odpocznie, postanowiła. Gdy
kogoś boli głowa, trudno o dobry nastrój. Może nawet zirytuje go, że jej się powiodło, gdy on
z trudem radzi sobie, by ich utrzymać.
Na dworze zrobiło się jeszcze cieplej. Wiatr całkiem ucichł, a słońce wciąż jasno
świeciło. Postanowiła przejść się w górę w stronę kościoła w Sagene i popatrzeć, jak
właściciele ogródków przydomowych robią wiosenne porządki. Poczuć w nozdrzach zapach
palonych gałęzi i liści, rozejrzeć się w przydrożnych rowach, czy nie kwitnie podbiał.
Chłopcom pozwoliła zostać na dworze do zmroku, więc ona też może pospacerować aż do tej
pory. Emanuel przynajmniej sobie odpocznie. Mamę odwiedzę kiedy indziej, postanowiła.
Nic dziwnego, że boli go głowa, skoro wczoraj pił alkohol i poszedł spać dopiero
późno w nocy. Ale od dzisiejszego wieczoru wszystko się zmieni. Gdy Emanuel tylko trochę
otrząśnie się z szoku, usłyszawszy o pieniądzach, które dostała, i oswoi się z wiadomością o
przyjęciu jej opowiadania do druku, przekona się, że czeka ich świetlana przyszłość.
Cieszyła się, ale i obawiała tej rozmowy. Może Emanuel wpadnie we wściekłość z
powodu pieniędzy, a jej odejdzie ochota, by powiedzieć o opowiadaniu, które napisała?
Torkild doradzał jej, by wyznała Emanuelowi prawdę, a on przecież znał Emanuela
lepiej niż ktokolwiek. Przez tyle lat służyli razem w Armii Zbawienia.
Oddaliwszy się od rzeki, gdzie szum wodospadu zagłuszał inne odgłosy, usłyszała
ptasi świergot. Przyleciały już szpaki, kosy i zięby. Wysoko na niebie nad dachami domów
ujrzała klucz dzikich gęsi.
Mimo że miało się ku wieczorowi, na dworze kręciło się jeszcze wielu ludzi. Wszyscy
pootwierali okna i drzwi, by wpuścić do środka wiosenne ciepło. W małych ogródkach ludzie
grabili stare liście i palili je razem z gałęziami i suchą trawą. Dziewczynki skakały w klasy na
środku drogi, a chłopcy grali w noża. Jakaś starsza kobieta szła z wiadrem i łopatą, zbierając
z jezdni koński nawóz do użyźnienia ziemi. Gdy podjeżdżały furmanki, wszyscy odskakiwali
na bok, ale ruch w tych okolicach na skraju miasta nie był zbyt duży.
Tuż za pomalowanym na biało płotem ogradzającym dom blacharza, do którego
przychodzili, gdy trzeba było załatać chochlę, zobaczyła całą rabatkę fiołków i zatrzymała
się, by nacieszyć oczy tym widokiem. Razem z Johanem chodzili zazwyczaj aż do Grefsen,
by nazrywać przebiśniegów. Opowiadał jej wtedy, jak razem z kolegami wchodzili na
drewniane bale na jeziorku Maridalsvannet i usiłowali się na nich utrzymać, ale wciąż
wpadali do wody.
Zaczęło zmierzchać, więc Elise zawróciła. Teraz już Emanuel na pewno odpoczął i
jest w lepszym humorze. Serce zabiło jej mocniej, gdy zbliżała się do domu. Radość
podzielenia się z nim wielką nowiną była większa niż strach przed awanturą. Oczywiście, że
Emanuel się ucieszy, przekonywała siebie w duchu. Przecież jesteśmy bogaci! Mamy pięćset
pięćdziesiąt koron plus dwadzieścia za suknię plus to, co zapłacą mi za opowiadanie. Od jutra
możemy zacząć się rozglądać za jakimś mieszkaniem.
Kiedy doszła do mostu, przyśpieszyła kroku. Hugo zasnął wreszcie, więc zostawiła go
w wózku na ganku, sama zaś, stąpając ostrożnie, otworzyła drzwi i weszła do środka.
W domu panowała kompletna cisza. Pewnie Emanuel zasnął i jeszcze się nie obudził.
- Emanuel? Żadnej odpowiedzi.
Ostrożnie otworzyła drzwi do salonu. Jeśli śpi, to może lepiej go nie budzić, nawet
jeśliby miał przespać tak całą noc?
Na progu jednak zatrzymała się gwałtownie. Co tu się stało, na Boga? Pomieszczenie
było puste. Zniknęły wszystkie meble: pluszowa sofa i krzesła Emanuela, piękny stół,
serwantka z porcelanowym serwisem, obrazy ze ścian.
- Panie Jezu - wyszeptała porażona.
Ktoś ich okradł, gdy była na spacerze. Może Emanuel nie mógł zasnąć i wyszedł się
przejść, a gdy potem wrócił i zobaczył, co się stało, pobiegł prosto na posterunek policji,
żeby zgłosić kradzież?
Odwróciła się powoli, zakręciło jej się w głowie i musiała oprzeć się o framugę, by
nie upaść. Kradzież! Zginęły wszystkie cenne przedmioty Emanuela, warte z pewnością
więcej niż wszystkie pieniądze w szufladzie komody plus honorarium z gazety. O Boże! Co
my teraz zrobimy?
Pieniądze! - przypomniało jej się nagle. Rzuciła się do sypialni, a kiedy zobaczyła, że
komoda stoi, otworzyła najwyższą szufladę i sięgnęła po kopertę z pięciuset pięćdziesięcioma
koronami. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko z ulgą.
Usłyszała na zewnątrz szybkie kroki i pośpiesznie wyszła. Może policja zdołała już
złapać złodziei!
Tymczasem to nadbiegał Kristian z zarumienioną buzią, zdyszany i spocony.
- Elise, co się stało?
- Ktoś ukradł meble Emanuela - wydobyła z siebie szeptem.
- Ukradł? - Kristian popatrzył na nią zdezorientowany. - Widziałem, że Emanuel
siedział na wozie.
- Jak to? - Elise zmarszczyła czoło, nic nie pojmując.
- Siedział na wozie, na którym były załadowane wszystkie meble, i jechał drogą w
dół, w stronę miasta.