Fragmenty
Przekład:
Julian Tuwim
Adam Ważyk
Wydawnictwo Współpraca
Warszawa 1988
Rozdział 1
Do życia się kwapi,
do uczud mu pilno
Ks. Wiaziemski (przekład A. Ważyka)
„Mój zacny wujek, biedaczysko,
Gdy niemoc go zwaliła z nóg,
Szacunku żądał - oto wszystko,
I cóż lepszego zrobid mógł?
Niech innym to na wzór posłuży...
Lecz, Boże, jakże czas się dłuży,
Gdy z chorym spędzasz noc i dzieo,
Nie odstępując go jak cieo!
Ileż w tym czułym pielęgniarstwie
Nikczemnej hipokryzji tkwi!
Czy pacjent zjadł? czy pacjent śpi?
A nie zapomnij o lekarstwie...
Gdy smutnie wzdychasz cały czas,
A marzysz, by go piorun trząsł".
II
Tak sobie myślał płochy młodzik,
Pocztowym koczem pędząc w cwał,
Swych wujków, stryjków, ciod-dobrodzik
Jedyny dziedzic. Zeus tak chciał.
Bracia w Rusłanie i Ludmile!
Bez długich wstępów, już za chwilę
Tę postad sprezentuję wam,
Paostwo pozwolą - to on sam:
Oniegin, miły czytelniku,
Nad Newą żył od pierwszych lat,
Gdzie może sam ujrzałeś świat
Lub w świecie zadawałeś szyku.
Bywałem tam za dawnych dni,
Lecz klimat nie posłużył mi.
III
Panicza ojciec wsie zastawiał,
Uczciwie służąc w długach tkwił,
Trzy huczne bale na rok sprawiał,
Aż spłukał się - i gotów był.
Sam los Eugeniusza chronił:
Madame go pilnowała, po niej
Monsieur o edukację dbał,
Chłopaczek wdzięk i werwę miał.
Monsieur l'Abbe, Francuzik biedny,
By uczeo nie przemęczył się,
Żartami zbywał lekcje swe,
Nie prawił kazao niepotrzebnych,
Za zbytki czasem prztyczka dał
I na spacery chłopca brał.
IV
A gdy młodzieocze dni namiętne
Przyniosły z sobą burzę krwi,
Nadzieje i zadumy smętne -
L'Abbemu pokazano drzwi.
Dorwał się młody do swobody:
Fryzura - krzyk ostatniej mody,
Dandysa londyoskiego strój -
Tak w życie wszedł Oniegin mój:
Jak Francuz po francusku gada,
Paryski styl i akcent ma,
Mazura taoczy, że aż ha!
Ukłony z nonszalancją składa.
To wszystko. Więc uznano go
Za mędrca oraz comme ilfaut.
V
Nas wszystkich, jakoś i na ogół,
Uczono gdzieś tam czegoś tam,
Więc edukacją, chwała Bogu,
Nie sztuka w świecie błysnąd nam.
Niejeden srogi autorytet
Uważał go za erudytę,
Chod czasem go pedantem zwał;
Oniegin dar szczęśliwy miał:
Potrafił lekko i swobodnie
Na każdy temat słówko rzec,
A każdą poważniejszą rzecz
Przemilczed, z miną znawcy, godnie,
Lub ogniem błyskotliwych zdao
Wywoład uśmiech pięknych pao.
VI
Znikł dawny do łaciny zapał,
Niemodna stała się. Lecz kęs
Oniegin kiedyś z niej załapał:
By w epigrafu wniknąd sens,
Porównad Plauta z Juwenalem,
Zakooczyd list klasycznym vale,
I jako tako, raczej źle,
Znał z Eneidy linie dwie.
W chronologicznym dziejów pyle,
Nie lubił grzebad się - i wid
Historii ludów barwną nid,
Lecz anegdoty, krotochwile,
Od Romulusa po nasz wiek,
Pamiętał i jak skarbu strzegł.
VII
Nie z tych, co czcią dla słów goreją,
Nad życie ceniąc dźwięków ład -
Nie umiał jambów od chorejów
Odróżnid mimo dobrych rad.
Ganił Homera, Teokryta,
Adama Smitha za to czytał
I zgłębił ekonomii treśd,
To znaczy: umiał dyskurs wieśd
O tym, jak paostwo się bogaci
I z czego żyje, tudzież jak
Rozkwita, chod mu złota brak,
Gdy własnym swym surowcem płaci.
Poczciwy ojciec dziwił się,
Nie wierzył - i zastawiał wsie.
VIII
Moc jeszcze wiedzy miał Eugeniusz,
Lecz - pominąwszy dalszy ciąg -
W czym błysnął jako istny geniusz,
Co lepiej znał niż stosy ksiąg,
Czym rozkoszował się i dręczył,
Czym trudnił się od lat młodzieoczych,
Czym dyszał cały boży dzieo
Nasz płochy i znudzony leo -
To słodka sztuka miłowania,
Ta, co ją Nazo śpiewał już,
Za którą życie, pełne burz,
Utracił, znosząc ból wygnania
W Mołdawii, w głuszy stepów, kniej,
Daleko od Italii swej.
IX
X
Jak wcześnie zaczął okłamywad,
Obłudną maską zamiar kryd,
Czarowad i rozczarowywad,
Rozpaczad i nadzieją żyd;
Udawad dumę, obojętnośd,
Pokorę, zazdrośd czy namiętnośd!
Jak płonął w ogniu tyrad swych!
Jak się rozmarzał, kiedy cichł,
Jak przykry bywał - w czułym liście...
Do celu dążąc z wszystkich sił,
Jak umiał innym byd, niż był!
To spojrzed czelnie, to znów mgliście,
To rzewnie, to z nawisłą brwią
Na zawołanie błysnąd łzą.
XI
Jak umiał sobą zaciekawid,
Rozpaczą straszyd raz po raz,
Niewinną, żartem, w podziw wprawid,
Pochlebstwem uprzyjemnid czas;
Skorzystad mądrze z chwilki czułej,
By przemóc młodych lat skrupuły
Perswazją i płomieniem żądz;
Na przyrzeczenie czekad drżąc;
O szczęście błagad desperacko,
Podsłuchad z pierwszych serca nut,
Co w sercu drga - i długi trud
Ukoronowad tajną schadzką,
W zacisze skryd się z nią - i tam
Udzielid lekcji sam na sam.
XII
Jak wcześnie trwożył i rozpalał
Kokietek zawołanych krew!
A kiedy zniszczyd chciał rywala,
O, jaki nim owładał gniew!
Jak jadowicie go obmawiał,
Jaką podstępną sied zastawiał!
Lecz wy, mężowie pięknych pao,
Mieliście zawsze słabośd dlao:
I chytry mąż (Faublasa zobacz,
Bo uczniem jego zwał się wciąż),
I podejrzliwy stary mąż.
I mąż majestatyczny rogacz,
Pan, zawsze kontent z żony swej,
Ze siebie i z obiadów jej.
XIII. XIV
XV
Bywało, jeszcze jest w szlafroku,
A już mu bileciki ślą.
Co? Zaproszenia? Bez uroku:
Na dziś - w trzech domach mied go chcą.
Tu bal, tam raut, a tam wieczorek,
I gdzie pofrunie mój amorek?
Od czego zbytnik zacznie dziś?
Drobnostka, wszędzie zdąży iśd.
Tymczasem - w modnym boliwarze
I w spacerowym stroju chic,
Zażywa, jak codziennie zwykł,
Przejażdżki miłej po bulwarze,
Aż dźwięczny ozwie się breguet
I sygnał da, że obiad wnet.
XVI
Już ciemno. W futro otulony
Do sanek siada. Jazda! Mknij!
Srebrzystym szronem opylony,Bobrowy jego kołnierz lśni.
Talon zamroził już szampana,
Kawierin czeka na kompana.
Już jest - i korek w sufit trząsł,
Wina „komety" trysnął blask,
I już na stole roast-beef krwawy,
I trufle, rozkosz młodych lat,
Francuskiej kuchni świetny kwiat,
Sztrasburski pasztet wiecznej sławy,
Limburski ser, by dobid głód,
I ananasa złoty płód.
XVII
Jeszcze spragnione gardło błaga,
By wrzący tłuszcz kotletów zmyd,
Lecz czas na balet iśd. Uwaga!
Breguet godzinę zaczął bid.
Teatru srogi prawodawca,
Uroczych diw kapryśny znawca,
Faworyt artystycznych sfer
(Drobniejszych tuzów, większych zer),
Oniegin pędzi do teatru,
Gdzie każdy wolne prawo ma
Aplauzem darzyd entrechat,
Wygwizdad Fedrę z Kleopatrą,
Moinie krzyczed: bis! - Bo co?
Bo chce, by usłyszano go.
XVIII
Kraina czarów! Tam za młodu
Satyrą możnych tnąc i gmin,
Fonwizin zabłysł, rzecznik swobód,
I, w barwach cudzych piór, Kniażnin.
Tam - ludzkich łez i braw nagrodą
Ozierow z Siemionową młodą
Dzielili się. Katienin tam
Wykrzesał z Kornelowych dram
Poezji płomieo patetyczny.
Tam Szachowskoj w komediach kluł
Ironią jak żądłami pszczół,
Didelot tam wstawił się klasyczny,
Tam, tam, za kulisami złud
Jam moje lata młode wiódł.
XIX
Boginie moje! Marzę, płonę!
Kto wy dziś? Gdzie wy? Któż by mógł
Zastąpid was, niezastąpione!
Czy, najwierniejszy z waszych sług,
Usłyszę znowu wasze chóry?
Czy ujrzę ruskiej Terpsychory
Uczuciem uskrzydlony tan?
Czy osowiały, tyle zmian
Na nudnej scenie już zastanę,
Że wzrok zasnuje smutku mgła,
Gdy w obcy świat skieruję szklą
Lornetki swej rozczarowanej,
Ziewając, milcząc, śniąc -jak śni
Ten, co wspomina dawne dni.
XX
Już pełno. W lożach blask i złoto,
Paradyz klaszcze, parter wre.
Tłum niecierpliwi się. I oto
Zasłona z szumem wznosi się.
Powiewna, uśmiechnięta ślicznie,
Za czarodziejskim śledząc smyczkiem,
Istomina, śród wieoca nimf,
Jak lilia lśniąc, króluje w nim.
Na palcach jedną nogę wspięła,
A druga wolnym wirem w ruch
I nagle w lot! i, niby puch
Od ust Eola, w dal frunęła!
Rozwija, zwija się, jak wąż,
I nóżką w nóżkę bije wciąż.
XXI
Huragan barw. Oniegin wchodzi,
Śród rzędów się przeciska, siadł;
Po damach w lożach szkłami wodzi,
Twarz nową jakąś odkryd rad.
Zlustrował suknie, fraki, ludzi,
Okropny niesmak wszystko budzi;
Kłania się paniom; mężom pao
Uśmiechów chłodnych złożył dao,
Potem, w fotelu swym rozparty,
Spojrzał na nimfy, diabły, dmy,
Odwrócił się - i ziewnął, zły:
„Najwyższy czas na zmianę warty.
Balety... Zniosłem ich ze sto,
Lecz znudził mnie i sam Didelot".
XXII
Na scenie jeszcze pląsy, krzyki,
Amory skaczą, smoki rżą,
Jeszcze zmęczone lokajczyki
Na paoskich futrach w saniach śpią,
Jeszcze na sali klaszczą, piszczą,
Chrząkają, kaszlą, tupią, świszczą,
Latarni jeszcze płonie blask,
Jeszcze, śród śnieżnych stojąc zasp,
W uprzęży ciężkiej ziębną konie.
I jeszcze, rozpaliwszy stos,
Stangreci urągają w głos,
Besztają panów, biją w dłonie,
A już wybiega fircyk mój:
Do domu jedzie - zmienid strój.
XXIII
Jak namaluję, w jakie ramy
Oprawię piękny obraz ów?
Gabinet, w którym stał ubrany,
Rozebrał się i ubrał znów.
Co tylko Londyn miał wymyślny,
By zadowolid gust kapryśny,
I czym - za sadło i za las -
Przez Bałtyk uszczęśliwia nas;
Co tylko stworzył smak paryski,
By zaspokoid zbytku głód
I próżnośd, i wymogi mód
(Z produkcji grube ciągnąc zyski) -
Wszystko posiadał mędrzec nasz,
Co lat miał osiemnaście aż.
XXIV
Cybuchów carogrodzkich jantar,
Fajanse, brąz na tkanin tle
I - rozkosz zmysłów, skarb galanta -
Perfumy w szlifowanym szkle;
Nożyczki proste, zakrzywione,
Grzebienie w srebro oprawione,
Ze dwa tuziny szczotek, do
Paznokci, zębów... A propos:
J. Rousseau zachodził w głowę,
Jak mógł poważny, stary Grimm
Paznokcie czyścid, mówiąc z nim,
Arcywymownym wartogłowem.
Tu - myli się głosiciel praw.
Nie wniknął w sedno pewnych spraw.
XXV
Można rozumnym byd człowiekiem,
A przecież o paznokcie dbad.
Zwyczajom, które rządzą wiekiem,
Musimy za wygraną dad.
W obawie krytyki zawistnej
Oniegin był pedantem istnym
W noszeniu się. Powiedziałbym,
Że manię miał na punkcie tym.
Mógł trzy godziny w swym pokoju
Przed lustrem mierzyd nowy frak,
Wychodząc zaś, wyglądał jak
Zalotna Wenus w męskim stroju,
Gdy nocą, która szalem tchnie,
Bogini na redutę mknie.
XXVI
Ten kostium świeżej daty, myślę,
Ubawił was. I tu bym chciał
Opisad paostwu jak najściślej,
Co modniś nasz na siebie wdział.
Przyznaję, śmiałe przedsięwzięcie,
A muszę - takie mam zajęcie;
Lecz pantalony, krawat, frak -
Tych słów w rosyjskiej mowie brak,
A widzę, mówiąc między nami,
Że zyskałby mój biedny styl,
Gdyby się nie tak bardzo pstrzył
Cudzoziemskimi wyrazami.
Chociaż zasięgam już od lat
„Słownika Akademii" rad.
XXVIII
Wyskoczył z sao, do sieni runął,
Szwajcara minął - i jak ptak
Po marmurowych schodach frunął,
Przygładził włosy, musnął frak -
I wszedł. Na sali rojno, tłoczno,
Orkiestra tnie melodię skoczną,
Już ledwie zipiąc. Ścisk i szum,
Mazura właśnie taoczy tłum,
Kawalergarda grzmią ostrogi,
Latają nóżki miłych dam
(Ponęta, którą dobrze znam),
A w ślad - płomiennych spojrzeo ogieo:
I muzyki rosnący grom
Zagłusza szept zazdrosnych żon.
XXIX
Szalałem niegdyś za balami,
Za dni wesołych, szumnych dni...
Tam list najpewniej wręczyd damie
I wyznad, o czym serce śni.
O wy, czcigodni małżonkowie,
Słuchajcie, co wam znawca powie,
Nie lekceważcie moich rad.
I wam, mamusie, służę rad
Przestrogą, co się przydad może:
Trzymajcie prosto swe lorgnon.
Na córkę baczcie! Bo się z nią...
Wolę nie mówid... nie daj, Boże!
A piszę o tym, bo już sam
Nie grzeszę więcej. Dosyd mam.
XXX
Kajam się, że na bale, biby
Straciłem dużo w życiu sił,
I dziś bym chętnie tracił, gdybym
Mniej czuły na moralnośd był.
Uwielbiam młodośd szalejącą
I tłok, i blask, i radośd wraca,
I przemyślane stroje dam,
I nóżki ich... Lecz tutaj - kram:
Wątpię, czy znajdę w Rosji całej
Chod ze trzy pary zgrabnych nóg...
Ach, ile dotąd wspomnieo, trwóg
Dwie nóżki budzą... Osowiały,
Wciąż je pamiętam... I we śnie
Do dzisiaj niepokoją mnie.
XXXI
Szaleocze, kiedy, gdzie na świecie
Rozstaniesz się z tęsknotą swą?
Ach, nóżki, nóżki! Jakie kwiecie
Leciutkie wasze stopy mną?
Bez śladu przeszłyście po śnieżnych
Równinach smutnych pól bezbrzeżnych -
Wy, które wypiastował Wschód,
Maleokie nóżki, których chód
Rozkosznie pieścił dywan miękki!
Gdym o was śnił, w niepamięd szły
O sławie upragnionej sny,
Ojczyzna i wygnania męki.
Minęło szczęście dawnych lat,
Jak wasz na łąkach lekki ślad.
XXXII
Ponętne są jagody Flory,
Diany pierś rozkoszą tchnie,
A jednak nóżka Terpsychory
Pokusą większą wabi mnie.
Wzrokowi wróżąc dar nad dary,
Swawolne budzi w nas zamiary
Urokiem swych umownych kras:
Gdy złoci ją kominka blask
W zimową noc, Elwino luba!
W dąbrowie, porośniętej mchem,
Przy stole, gdy przed okiem mem
Zakrywa ją serweta długa,
Na balu, na posadzce sal,
Na skałach, przy muzyce fal.
XXXIII
Nad morzem, pomnę, fal czeredy
Miłośnie lgnęły do jej nóg.
O, jak im zazdrościłem wtedy,
Wsłuchany w bliskiej burzy huk.
O, gdyby przypaśd wraz z falami
I dotknąd miłych nóg ustami!
Nie, nigdy za kipiących dni
Młodości mej i ognia w krwi -
Nie pożądałem, tak dręczony,
Armidy młodej świeżych warg
Na piersi, pełnej słodkich skarg,
Ni róży lic rozpłomienionych,
Nie, żadnych namiętności wichr
Nie targał silniej zmysłów mych.
XXXIV
...Wspomnienie nowe przed oczyma:
Bywało, wdany w tajne sny,
Szczęśliwe strzemię dla niej trzymam
I nóżka w moich rękach drży.
Znów, ledwom dotknął, marzę, roję,
Znów kipi zwiędłe serce moje,
Wezbrane ogniem krwi i słów,
I miłośd znów, i trwoga znów...
Lecz czas, by struny odpoczęły,
Dośd pieśni dla tych hardych dusz;
Niewarte są serdecznych burz
Ni strof, którymi nas natchnęły...
Spojrzenia, słówka bogio tych
Zawodne są jak nóżki ich.
XXXV
A gdzież Oniegin? Snem zmorzony,
Do domu jedzie. A już znów,
Łoskotem bębna obudzony,
Petersburg rześki wstał i zdrów.
Wstał kupiec, idzie kramarz dziarski,
Ruch na postoju dorożkarskim,
„Ochtianka" spieszy niosąc dzban,
Śnieg chrzęści... Pełno gwaru, zmian,
Poranek mile szumi, dźwięczy,
Z komina wschodzi dymu słup,
Pod niebo modry wznosząc czub,
i piekarz, akuratny Niemczyk
W kołpaku białym, już nie raz
Odmykał swoje wasisdas.
XXXVI
Lecz on, po balu pełnym wrzawy,
Dzieo zmienił w noc, jak wszystkie dni:
Rozkoszy dziecko i zabawy
W błogości niezmąconej śpi.
Obudzi się - południe minie
I czas wiadomym trybem spłynie,
Dziś, jutro, wczoraj - życie wre,
Jednako nudne, chociaż pstre.
Lecz chod rozkoszą mu po brzegi
Napełnił czarę dobry los,
Chod młody, wolny był, bez trosk -
Czy był szczęśliwy mój Oniegin?
W tym wirze uciech, zwycięstw, uczt
Czy znalazł się do szczęścia klucz?
XXXVII
Nie! Wcześnie w nim uczucia zwiędły
I znudził konwenansów szych.
Dla kobiet stał się obojętny,
Nie trwonił już zapałów swych.
W miłości go zmęczyły zdrady,
W przyjaźniach - uczty i biesiady,
Bo trudno przecież dzieo za dniem
Pasztety, sery, drób i krem
Zalewad sokiem gron ożywczym
I sypad ostrych słówek sól,
Gdy w sercu mdło, a w głowie ból...
I chod z natury był porywczy,
Lecz pistoletów ani szpad
Nie żądał już, gdy w furię wpadł.
XXXVIII
Tak popadł w stan, którego przyczyn
Powinien wreszcie dociec świat,
Stan, który spleenem zwą Anglicy;
A prościej: w ruską chandrę wpadł.
Chod nie próbował. Bogu dzięki,
Śmierd sobie zadad z własnej ręki
(Bo niechęd miał do takich prób),
Lecz jak Childe Harold i jak grób
Był chłodny, smutny i posępny;
Na salonowych plotek gwar,
Na wist, na czułych spojrzeo żar,
Na wszystko wokół obojętny,
Milczący, niewzruszony widz,
Nie widział, zda się, nic a nic.
XXXIX. XL. XLI
XLII
Wielkoświatowe kapryśnice!
Was przede wszystkim rzucił precz,
I nic dziwnego w tym nie widzę:
Nasz wyższy ton - to nudna rzecz.
Chod może ta czy owa dama
Cytuje Saya i Benthama,
Lecz konwersacja ich - to wór
Nieznośnych, chod niewinnych bzdur.
A takie przy tym są moralne,
Przezorne i wyzbyte złud,
Majestatycznych pełne cnót,
Dla mężczyzn tak nieosiągalne,
Takie bez skazy i bez win,
Że sam ich widok budzi spleen.
XLIII
I z wami, nocne zalotnice,
Z którymi się po łatwy grzech
Pędziło trójką przez ulice,
Aż w piersi zapierało dech,
I z wami zerwał mój szaleniec;
Rozkoszy bujnych odszczepieniec,
Oniegin, sam wśród czterech ścian,
Po pióro sięgnął - tworzyd chciał.
Lecz wnet go trud usilny znudził,
A co napisał - nędza nędz.
I koniec. Nie powiększył więc
Zadzierzystego cechu ludzi,
O których sądzid Bóg mnie strzeż,
Bo sam należę do nich też.
XLIV
Trapiony pustką dni bezczynnych,
By ciężar nudy z duszy zdjąd,
Przyswajad zaczął rozum innych;
Chwalebny zamiar, bądź co bądź.
Pochłonął niezliczone księgi -
I nic nie wyszło z tej mitręgi:
Tu fałsz, tam brednia, ówdzie kłam,
Tu sensu brak, a serca tam...
Gdybyż nowego coś! Niestety,
Na starej pieśni - stara pleśo,
l pleśnią trąci nowa pieśo...
Porzucił książki jak kobiety.
Aż półki warstwą pokrył kurz
i nawet go nie strzepnął już.
XLV
Jak on, wzgardziwszy blichtrem świata,
Rzuciłem pustych uciech zgiełk.
Znalazłem w Onieginie brata:
Dla aury marzycielskich mgieł,
Dla myśli chłodnych a wnikliwych,
Dla dziwactw, zresztą nieszkodliwych,
Swoistych zawsze - i bez gry...
On był posępny, a ja zły;
Namiętnośd doświadczyła obu,
W obydwu sercach płomieo zgasł,
Męczyło życie obu nas,
A u młodości naszej progu
I ludzka złośd, i ślepy los
Dla obu gotowały cios.
XLVI
Kto żył i myślał, ten nie może
Nie gardzid w duchu bliźnim swym,
Kto czuł i kochał, tego trwoży
Dzieo niepowrotny widmem czczym.
Już ten się złudą nie upija,
Gryzie go żal i wspomnieo żmija...
Wszystko to razem, co nie dziw,
Ma często czarujący wpływ
Na dyskurs. Język Oniegina
Z początku onieśmielał mnie.
Lecz szybko oswoiłem się,
Kiedy zjadliwie drwił, docinał
Lub epigramem wroga truł
I żartem, z żółcią pół na pół.
XLVII
Jak często w letnią noc, nad Newą,
Gdy zapatrzone w rzeki dno
Jaśnieje przezroczyste niebo,
A gładkich wód wesołe szkło
Lic nie odbija Diany boskiej,
My, wspominając swe miłostki,
Swą miłośd dawną - my, bez słów,
I czuli i beztroscy znów,
O, jakżeśmy się upajali
Łaskawej nocy świeżym tchem!
Jak więzieo, przeniesiony snem
W zielony las, szumiący w dali,
Tak myśmy, za marzeniem w ślad,
Gonili wiosnę młodych lat.
XLVIII
Trapiony zatem przejmującym,
Eugeniusz zadumany stał
„O granit się opierający",
Jak wieszcz o samym sobie piał.
W krąg cisza. Tylko się w stolicy
Nawoływali wartownicy
I na Milionnej dudnił bruk,
Dorożki się rozlegał stuk;
I tylko łódź po sennej fali,
Wiosłami wywijając, szła...
Pieśo z dala płynie, rożek gra,
A myśmy w zasłuchaniu trwali...
Lecz słodsza w szumną zabaw noc,
Jest oktaw Torkwatowych moc.
XLIX
Adriatyckie fale! Brento!
Wiem - ujrzę was! Tak zrządzi los,
Że kiedyś, z duszą wniebowziętą,
Usłyszę wasz cudowny głos,
Przez wnuki Apollina czczony!
Ten głos jest bliski mi, znajomy,
Z Albionu znam go dumnych strun!
Kraino marzeo mych i dum!
Tam wenecjanki młodej wargi,
Kiedy gwiazdami niebo drgnie,
W gondoli wtajemniczą mnie
W miłości język i Petrarki,
Tam, w złotą noc, na toni wód,
Upoi mnie wolności cud.
Już czas, już czas mi na swobodę!
Czy spełnią się te moje sny?
Nad morzem czekam na pogodę,
Dalekie żagle wabię z mgły.
Pod płaszczem burz, na fal przestworzu,
O, kiedyż po swobodnym morzu
Swobodny wreszcie zacznę bieg?
Już czas porzucid nudny brzeg,
Gdzie wrogi żywioł na mnie czyha -
I z mojej Afryki, z jej mórz,
Pod blaskiem południowych zórz,
Do chmurnej, słotnej Rosji wzdychad,
Gdziem szczęście znał i troski złe
I gdziem pochował serce swe.
LI
Oniegin był zdecydowany
Wyruszyd ze mną w piękny świat,
Lecz los się wtrącił w nasze plany,
Rozdzielił nas na wiele lat.
Zmarł właśnie ojciec Oniegina;
Na drugi dzieo otoczył syna
Żarłocznych wierzycieli huf
Przysłowie mówi: ile głów,
Tyle rozumów. Spadkobiercę
Na myśl o sądach przejął wstręt,
A mając dośd postronnych rent,
Oddał im schedę z lekkim sercem.
A może przeczuł świeży plon:
Starego wuja rychły zgon.
LII
I oto nagle od zarządcy
Dostaje list, że z wujkiem źle,
Że wujek jest umierający
I że się z nim pożegnad chce.
Oniegin powziął plan niezwłoczny
I wnet karetą ekstrapoczty
Popędził na wieś. Ziewał, zły,
Że będzie musiał ronid łzy,
Udawad, wzdychad - wprawdzie z zyskiem,
Lecz (jak z początku rzekłem już)
W udręce nudy. Ale cóż?
Przyjechał - było już po wszystkiem.
Na stole sztywny leżał trup:
Dla chciwej ziemi świeży łup.
LIII
Z nawyku raczej niż z potrzeby -
Ze wszystkich stron się zjechał tłum
Sąsiadów łasych na pogrzeby:
I druh, i wróg, i swat, i kum.
A po obrządku - goście, popi,
Gdy każdy dobrze zjadł i popił,
Rozeszli się. Z powagi min
Pomyślałbyś: nie lada czyn!
Tak stał się panem mój bohater
Folwarków, stawów, lasów, ziem...
Utracjusz, ładu wróg - i wtem
Ziemianin, dziedzic, obywatel,
I bardzo rad, że z dawnych dróg
Na jakąś nową wstąpid mógł.
LIV
Dwa dni zaledwie go bawiły
Zaciszne pola, zieleo traw,
Dąbrowy chłodnej półmrok miły,
Strumyka szmer, zarosły staw.
Trzeciego dnia już chodził smętny,
Na lasy, pola obojętny,
A potem pragnął tylko snu,
Aż się przekonał, że i tu
Nie mniejsze niż w stolicy nudy;
Chod bez salonów, wierszy, kart,
A jeden spleen drugiego wart;
Ta sama chandra co i wprzódy
Biegała za nim cały dzieo,
Jak wierna żona albo cieo.
LV
Lubiłem zawsze spokój, głuszę
I życie na zapadłej wsi.
Tam - twórcze sny nachodzą duszę
I dźwięczna lira głębiej brzmi.
Samotnie nad jeziorem błądzę
I jednym się nakazem rządzę:
Far niente. Budzę się co dzieo
Dla doznao błogich, słodkich mgnieo,
Dla wczasów lubych i niewinnych,
Niewiele czytam, dużo śpię,
Z polotnej sławy sobie kpię...
Czyż nie na takich dniach bezczynnych
Spędziłem wczesne lata swe?
A dziś je szczęściem, szczęściem zwę.
LVI
Miłości! kwiaty! próżnowanie!
Wasz jestem, wasz do duszy dna!
Więc niechże się wiadomym stanie,
Że co Oniegin, to nie ja.
Bo gotów jakiś nie nazwany
Oszczerca wyrafinowany,
Wnioskując z Oniegina cech,
Wystawid mnie na wstyd i śmiech -
Żem własny portret mój namazał
I prezentuję go z tych kart
(Jak zrobił Byron, dumny bard)...
A cóż to? Czy nam kto rozkazał
O sobie tylko wiersze piad,
A innym ludziom pokój dad?
LVII
Nawiasem: miłośd romantyczna
Odwiecznym jest poetów snem.
Niejedna mi się zjawa śliczna
Przyśniła. Długo w sercu mem
Cudowna postad trwała skrycie,
Muza w nią potem tchnęła życie;
Tak pieśo wcieliła widzeo rój:
I dziewę gór, ideał mój,
I brankę chana nad Salgirem,
A teraz bywa tak, że wprost
Przyjazny mnie zagadnie głos:
„Kto, powiedz, natchnął twoją lirę?
Śród tylu w krąg zazdrosnych dziew,
Ty - której z nich poświęcasz śpiew?
LVIII
Kto rozkołysał twe natchnienie?
Kto, słysząc pieśni z twoich ust,
Tkliwym nagrodził cię wzruszeniem?
Kogo wliczyłeś w poczet bóstw?"
Ii, przyjaciele! Jak Bóg w niebie,
Nikogo! Znam miłości przebieg,
Doświadczył mnie jej groźny szał.
Szczęśliwy ten, kto przy tym miał
Gorączkę rymów: bo podwoił
Malignę świętą twórczych słów
I, jak Petrarka, spełnił ślub,
A męki serca uspokoił
I sławę zdobył... Ja zaś - cóż -
Kochałem milcząc, głupi tchórz.
LIX
Minęła miłośd. Muzy płomieo
Rozświetlił ciemny umysł znów.
Już wolny, szukam znów harmonii
Magicznych dźwięków, myśli, snów.
Poemat piszę; w sercu spokój;
I przy urwanych wierszach, z boku,
Już nie rysuję wdzięcznych lic,
Kobiecych główek, nóżek... nic.
Już popiół żarem nie wybuchnie.
Wciąż smutno mi... Lecz nie mam łez"..
Ale i smutkom przyjdzie kres,
I echo burzy w sercu zgłuchnie.
Wtedy to zacznę pisad twór,
Co zadmi sławę innych piór.
LX
Poemat! Dwa tuziny pieśni!
Już miałem w głowie plan i treśd,
Tymczasem jednak - tej powieści
Skooczyłem właśnie pierwszą pieśo.
Przejrzałem wszystko okiem bacznem,
W utworze są sprzeczności znaczne,
Lecz niech już je utrwali druk...
Cenzurze jeszcze spłacę dług
I prosto w dziennikarskie szpony
Wysiłku mego rzucę plon.
Więc led nad Newę z ciepłych stron,
Mój tworze nowo narodzony,
I zasłuż sobie sławy dar:
Wymysły, gromy, zgiełk i gwar.
Rozdział 2
O rus!
Horatius
O Ruś!
(przekład A. Ważyka)
Zaciszna wioska, gdzie się nudził,
Był to przedziwnie piękny kąt.
Kto spokój lubi i odludzie,
Mógł niebo błogosławid stąd.
Nad rzeczką stał na zboczu stromym,
Od wiatrów górą odgrodzony,
Dom wielkopaoski. W dali, w dół,
Widniały niskie chaty siół;
Pastwiska, stada, bujne łany
Mieniły się mozaiką barw.
Ogromny zapuszczony park,
Przytułek driad zadumanych,
Szeroko cienie wokół siał
I w dni upalne chłodem wiał.
II
Dwór zbudowany był na modłę
Tradycji mądrej: trwały mur,
Solidne wszystko i czcigodne,
Dla innych zamków istny wzór,
Wysokich komnat amfilada,
Portrety dziada i pradziada,
Kaflowe piece w tonach pstrych,
Obicia ścian... Lecz cały blichtr
Już o tym czasie mocno spłowiał.
Czemu tak było, nie wiem sam...
To tylko wiem, że nowy pan
Tym stanem niezbyt się przejmował.
Śród modnych sal czy starych sal
Jednaki spleen. Więc mały żal.
III
Wziął sobie pokój, gdzie hreczkosiej
Poczciwy, wiejski żywot wiódł,
Pół wieku beształ swą gosposię,
I w oknie stercząc muchy gniótł;
Podłoga dębem wykładana,
Dwie szafy, stół i otomana -
To wszystko. Ani śladu ksiąg,
Ni plamki z atramentu w krąg,
A w szafach - kwity i agenda,
Gąsiorów, dzbanów cały skład
I stary, sprzed piętnastu lat,
Skarbiec praktycznych rad, kalendarz,
Jedyna książka, którą wuj
Czasami karmił umysł swój.
IV
Sam jeden pośród pól i lasów,
Znudzony idylliczną wsią,
Oniegin dla zabicia czasu
Reformy zaprowadzad jął.
Samotny mędrzec na swej ziemi,
Paoszczyzny starej jarzmo zmienił
Na skromny czynsz - i dawny rab
Swą dolę błogosławi, rad.
Nadął się na to sąsiad skąpy,
Dostrzegłszy w tym straszliwe zło,
Drugi uśmiechnął się: „No, no..."
I poszła wieśd we wszystkie kąty,
Że sąsiad bzik, by prawdę rzec,
I że się go należy strzec.
V
Z początku licznych gości miewał,
Lecz wkrótce, ledwo turkot bryk
Na szosie z dali go dobiegał,
Oniegin się ulatniał w mig:
Dooskiego źrebca siodład kazał
I zmykał z domu. Stąd obraza
I wnet obywatelska brad
Zerwała z nim, przestała znad.
„Dziwaczny sąsiad nasz, fiksuje!Farmazon! Gbur! Widział to kto,
Szklankami samo pid bordeaux?
On damom rączek nie całuje!
I ciągle tylko tak i nie,
A panie dobrodzieju gdzie?"
VI
W tym czasie inny dziedzic młody
Odwiedził swój rodzinny kąt
I też sąsiadom dał powody,
By pójśd pod ich surowy sąd.
Nazywał się Władimir Lenskij,
Był duszy iście goettingeoskiej,
A przy tym piękny, w kwiecie sił,
Czcił Kanta i poetą był.
Przywiózł ze sobą z Niemiec mglistych
Plon uczoności: stosy dzieł,
Żarliwą duszę, pełną mgieł,
Wolnego ducha płomieo czysty,
Entuzjazm wieczny, drżący głos
I w długich puklach kruczy włos.
VII
Rozpusta świata chłodem swoim
Nie ścięła jeszcze uczud w nim.
Ciepłem czułości duszę poił
I wierzył przyjaciołom swym.
Naiwny, sercem prostak miły,
Żył śniąc; nadzieje go żywiły,
A świata nowy blask i gwar
Dla myśli miały świeży czar.
Rozterkę serca, smutku moment
Marzeniem płoszył; życia sens
Daleko widniał, jak przez mgłę,
Zagadką, pełną dziwnych ponęt,
Rozmyślał nad nią całe dnie
I cuda podejrzewał w niej.
VIII
Wierzył, że kiedyś bliźnia dusza
Musi się złączyd z nim - i trwa
Tęskniąca, smutna; że w katuszach
Upragnionego czeka dnia;
Wierzył, że druh wypróbowany
Za druha da się skud w kajdany,
Że się nie cofnie jego dłoo,
Oszczercy wytrącając broo;
Że są gdzieś, losem przeznaczeni,
Wybraocy-przyjaciele, ród,
Co świeci, jak słoneczny wschód,
Blaskami niezwyciężonemi,
Ród wieczny, święty; przyjdzie czas,
Że szczęściem opromieni nas.
IX
Współczucie, dobra ukochanie,
Oburzonego serca gniew
I słodkie sławy pożądanie
Już wcześnie w nim burzyły krew.
Z lirą się w drogę swą wybierał...
Niebo Goethego i Schillera
Wznieciło w nim poezji żar
I płomieo duszy, bogów dar,
Wysokim muzom ofiarował.
Szczęśliwy! nie zawstydził ich.
Na zawsze w dumnych pieśniach swych
Uczucia wzniosłe zaczarował:
Prostoty godnej rzewny wdzięk,
Dziewicze sny i czysty dźwięk.
X
Wsłuchany w miłośd, miłośd śpiewał
I jasna była jego pieśo
Jak myśli prostodusznych dziewoj,
Jak błogi niemowlęcia sen,
Jak księżyc, bóstwo czułych westchnieo
W pustyni nieba, hen, bezkresnej;
Rozłąkę śpiewał, smutek, żal
I mgliste coś, i mglistą dal,
I romantycznych róż piękności,
Opiewał kraj, co w dali mży,
Gdzie długo żywe jego łzy
Wpływały w łono samotności;
Śpiewał wyblakły życia kwiat...
Miał wtedy osiemnaście lat.
XI
Któż inny w tym zaścianku wiejskim
Ocenid mógł poetę prócz
Oniegina? Więc stronił Lenskij
Od swych sąsiadów i od uczt.
Unikał rozmów ich odwiecznych,
Rozsądnych zawsze i statecznych,
O żniwach, o familii swej,
O winie, o hodowli psiej.
Rzecz oczywista, że w tem wszystkiem
Nie było myśli ani krzty,
Ni ducha, ni dowcipu skry,
Ani ogłady towarzyskiej,
A dyskurs ich uroczych żon
Miał jeszcze mniej dodatnich stron.
XII
O pięknym i bogatym Lenskim
Słuch poszedł (jak to na wsi), że
W zamiarach przybył tu małżeoskich.
Każdy mu córkę oddad chce,
Chod mówią o nim: pół-Rosjanin.
Ledwo gdzie wejdzie, wnet się na nim
Uwaga skupia, już jest plan,
Już gani się bezżenny stan,
Do samowaru gościa proszą,
Dunia częstuje. Szepce ktoś:
„Uwaga, Duniu, bo ten gośd"...
Gitarę potem jej przynoszą
I Dunia - och! - zaczyna wyd:
„W mój trzem złocisty wnijdź, o wnijdź"!
XIII
Lecz on, nie dbając o rodzinę,
Myśli o jarzmie nie mógł znieśd.
Zaciekawiony Onieginem,
Zapragnął bliżej się z nim zejśd.
Tak się też stało. Lód i płomieo,
Wiersze i proza, mrok i promieo
Różnią się między sobą mniej.
Z początku, dla obcości swej,
Nudzili się - lecz polubili.
Co dzieo do siebie muszą wpaśd,
Pojeździd konno... Wreszcie zaś
Po prostu nierozłączni byli.
Tak ludzi - kajam się i ja -
Bezczynnośd do przyjaźni pcha.
XIV
Ale i tej przyjaźni teraz
Nie znajdziesz, czytelniku cny!
Inni - to dla nas same zera,
Jedynki zaś - to tylko my.
Napoleona każdy kroi,
Gotowiśmy dla celów swoich
Po drodze znieśd dwunogów ród,
Szydzimy z uczud, kpimy z cnót.
Oniegin - sprawiedliwy będę -
Znał oczywiście sferę swą
I chod na ogól gardził nią,
Był jeszcze znośny pod tym względem:
Dla uczud skryty podziw miał,
A pewnych ludzi serio brał.
XV
Lenskiego słów z uśmiechem słuchał,
Natchnionych jego zwierzeo tok,
Niepewny sąd, rozterki ducha
I wiecznie pałający wzrok -
Wszystko mu było dziwnie nowe.
Oniegin nie chciał trzeźwym słowem
Uniesieo poetyckich psud
I myślał: po co miałbym trud
Te chwile błogie, zapał świeży?
Sam zbudzi się pewnego dnia.
Tymczasem niechaj w złudzie trwa
I w doskonałośd świata wierzy.
Wybaczmy młody żar i czad
Zapalczywości młodych lat.
XVI
W rozmowach i dyskusjach wiecznych
Zgłębiali każdą rzecz do dna:
Minionych plemion ład społeczny,
Problemy nauk, dobra, zła,
Pradawne bytu zagadnienia,
Przesądy stare, cel istnienia,
Życie za grobem - wszystko to
W dysputach pod rozwagę szło.
Czasami w potok słów burzliwy
Poeta włączał nowy ton:
Natchnioną pieśo z północnych stron,
Więc Eugeniusz pobłażliwy
Uszami pilnie musiał strzyc,
Bo nie rozumiał nic a nic.
XVII
Lecz namiętności - te najczęściej
Odludków zaprzątały myśl.
Oniegin zwalczył je na szczęście,
Lecz o ich władzy mówił dziś
Z westchnieniem żalu mimowolnym.
Szczęśliwy, kto im był powolny,
A potem umiał żyd jak mnich.
Szczęśliwszy ten, kto nie znał ich,
Ten, kto rozłąką miłośd studził,
Wrogośd - obmową; albo mąż,
Co z żoną widząc druha wciąż,
Nie znał zazdrości, lecz się nudził,
A to, co nagromadził dziad,
Do banku, nie do puli kładł.
XVIII
Gdy przybijemy do przystani
Rozsądnych i statecznych dni,
Już ze swym losem pojednani,
Bez ognia dawnych pasji w krwi;
Gdy już nas śmieszą ich zapędy
I zew spóźniony, nieoględny -
My, nie bez trudu cisi już,
Lubimy język cudzych burz
I namiętności niespokojnych.
Tak stary inwalida-zuch
Wytęża przytępiony słuch,
Gdy młody wąsal, prosto z wojny,
W ustronnej chacie siadłszy z nim,
Wspomina bitew grom i dym.
XIX
Tak samo młodośd gorejąca
Nie skryje, co jej w duszy gra:
Nienawiśd, miłośd, smutek, żądza:
Co w sercu - na języku ma.
Oniegin, uczud inwalida
(Bo sam się sobie takim wydał),
Słuchając, ważną minę miał.
Poeta ze wzruszenia drżał,
Sumienia szczerą snując spowiedź.
Obnażał przed nim duszy rdzeo
I jasna stała się, jak dzieo,
Miłości młodej prosta powieśd:
Stara jak świat, bez żadnych zmian,
Pieśo serca, znana wszystkim nam.
XX
Ach, kochał duszą swą szaloną,
Jak dzisiaj nikt nie kocha już,
Jak jednej tylko jej sądzono
Śród wszystkich na tym świecie dusz.
Jeden ideał i marzenie,
Zawsze to samo zachwycenie,
Wszędzie ten sam tęsknoty zew!
I ani wdzięki innych dziew,
Ni dal, co koi i ochładza,
Ani rozłąki długi czas,
Ni obce ziemie, pełne kras,
Ni muzy i nauki władza,
Nic nie zmieniło duszy w nim.
Jeden mu lśnił promienny nimb.
XXI
Oczarowany od lat wczesnych
Uroczą Olgą, kochał ją
Bez mąk serdecznych, ran bolesnych
I jak w obrazek patrzał w nią.
Dzieci bawiły się wesoło,
A już się ojcom-przyjaciołom
Marzyło w głębi serca, że
Dozgonny związek złączy je.
Tak w głuszy kwitła, na zabawie
Bez trosk spędzając dzieo za dniem,
Owiana niewinności tchem,
Niczym konwalia w głuchej trawie:
Ni motyl do niej drogę zna,
Ni pszczoła tajny dostęp ma.
XXII
To jej, bohdance swej, zawdzięczał
Miłości pierwszy sen i dreszcz
I dla niej pierwszą pieśo młodzieoczą
Wyśpiewał, tęskniąc, przyszły wieszcz.
Żegnajcie, dawne złote wczasy!
Pokochał gęste gaje, lasy,
Milczenie nocy, migot gwiazd,
Samotnośd i księżyca blask -
Księżyca, lampy niebios wiecznej,
Co wiodła nas przez nocne mgły
I oglądała nasze łzy,
Osłodę męki, łzy serdeczne,
A dzisiaj nie widzimy w niej
Nic więcej prócz latami mdłej.
XXIII
Wesoła zawsze jak poranek,
Gościnna (z czego słynął ród),
Słodka jak uścisk zakochanych,
Z naiwnym sercem, pełnym cnót;
Oczy jak niebo, srebrnogłosa,
Czarowny uśmiech, kibid - osa,
Ząbki - perełki, włosy - len...
- Ach, Olga... Ale portret ten
Powtarza się w powieściach wiecznie.
Miły bo miły. Dawniej sam
Lubiłem go śród pięknych ram,
Ale mnie znudził tak serdecznie,
Że dziś go już nie mogę znieśd;
Do starszej siostry wolę przejśd.
XXIV
Na imię było jej Tatiana,
Co u nas niezwykłością jest.
W powieściach dotąd rzecz nie znana
Dostaje tutaj pierwszy chrzest.
Bo chod służebną trąci izbą
I myszką, i staroświecczyzną,
Jest miłe i przyjemnie brzmi.
Smaku nam brak, przyznajcie mi.
Kto się w imiona nasze wsłucha
(Nie mówiąc już o wierszach), wie,
Że z oświeceniem u nas źle:
Prawdziwy kwiatek do kożucha,
A cały z niego profit nasz
To fochy i wytworny fałsz.
XXV
Więc, mówię, zwała się Tatiana.
Któż w nich domyśliłby się sióstr?
Jedna wesoła i rumiana,
Z uśmiechem na koralu ust,
A druga smutna i bolesna,
Płochliwa jak sarenka leśna,
Śród swych najbliższych, w domu swym,
Jak cudza rosła, obca im.
W dzieciostwie zabaw unikała
Ni figle nie nęciły jej,
Do ojca i do matki swej
Pieszczotą się nie przymilała,
Lubiła przy okienku siąśd
I patrzyd w dal, i dumy prząśd.
XXVI
Zaduma, przyjaciółka Tani
Od niemowlęcych prawie dni,
Zdobiła życie marzeniami
Na cichej i ustronnej wsi.
Nie znała igły rączka wątła
I nie ciągnęła nitki z wątka,
Żeby jedwabny równy ścieg
Ożywił barwą płótna brzeg.
Zaczątek żądzy panowania:
Posłuszną lalką bawiąc się
Dziewczynka ją pouczyd chce,
Strofuje i do cnót nakłania,
Z powagą powtarzając jej
Morały rodzicielki swej.
XXVII
Lecz lalka, nawet w owe lata,
Tak mało obchodziła ją!
O modnych komerażach świata
Nic Tania nie mówiła z nią.
Lubiła klechd i baśni słuchad,
Gdy wyła śnieżna zawierucha,
I strasznych opowieści splot
Wołała od dziecinnych psot.
A gdy dla Oli dobra niania
Na świeżą zwoływała ruo
Jej małych przyjaciółek rój,
Stroniła od ich zabaw Tania
I nudził ją wesoły śpiew
I szumne gry, i dźwięczny śmiech.
XXVIII
Lubiła nocą na balkonie
Jutrzenki wypatrywad brzask,
Kiedy na bladym nieboskłonie
Znikają korowody gwiazd
I krawędź nieba różowieje,
I zwiastun świtu, wietrzyk, wieje,
I z wolna wschodzi jasny dzieo.
A zimą, kiedy nocy cieo
Połowę ziemskiej sfery skrywa
I w mroku tonie świata spód,
I, błogo śniąc, leniwy wschód
We mgle księżyca odpoczywa -
Przy świecy jeszcze, dzieo po dniu,
Zrywała się z czujnego snu.
XXIX
Jej drugim życiem książki były,
Romanse porywały ją.
Kochała się w zmyśleniach miłych
I Richardsona, i Rousseau.
Jej ojciec, poczciwości człowiek,
W poglądach był spóźniony o wiek,
Lecz pobłażliwośd miał dla ksiąg,
Nigdy nie biorąc ich do rąk.
Jako zabawę je traktował
I wiedział, że nie runie dom,
Chociaż córeczka tajny tom
Do rana pod poduszką chowa.
Lecz żonę, wzorem innych żon,
W zachwyty wprawiał Richardson.
XXX
Wielbiła swego Richardsona
Nie przeto, że czytała go,
I nie szło jej o Grandissona
Ani jej o Lovelace'a szło,
Ale moskiewska jej kuzynka,
Urocza księżna Paulinka,
Opowiadała o nich wciąż
Za czasów, gdy obecny mąż
Był narzeczonym - nie z wyboru,
A serce jej naówczas skradł
Ktoś inny całkiem - modniś, chwat,
Co znacznie więcej miał walorów.
Ów Grandisson grał w karty, pił
I gwardii sierżantem był.
XXXI
Jak on, posłuszna prawom mody,
Budziła podziw gustem swym,
Aż bez jej zgody czy niezgody
Ślub wyprawiono - lecz nie z nim.
By ją pocieszyd, i z rozsądku,
Mąż wnet ją zawiózł do majątku,
Gdzie ją otoczył cały tłum
Niewiarygodnych ciod i kum.
Płakała, wszystko ją raziło,
Chciała się rozwieśd. Wreszcie ją
Wciągnęło gospodarstwo, dom,
Przywykła - i już dobrze było.
Priwyczka swysze nam dana
Zamiena sczastiju ona.
XXXII
Ulżyło jej przyzwyczajenie,
Lecz ból serdeczny ciągle dmił.
Zupełnym wreszcie ukojeniem
Wspaniały pewien pomysł był.
Wygrała walkę tym orężem;
Odkryła sekret, jak nad mężem
Sprawowad absolutny rząd.
Zbawienny był ten nowy prąd.
To chłopów pędzi na robotę,
To przy rachunkach, to na mszy,
Ogórki kwasi, goli łby,
Do łaźni chodzi co sobotę,
Służące bije - wodzi rej
Bez męża, według woli swej.
XXXIII
Dziewojom czułym wpisywała
Poezje do albumu krwią,
Praskowię Celestyną zwała
I zamiast „on" mówiła „ą",
Przez nos, z francuska... Gorset modny
Nosiła, bardzo niewygodny,
I śpiewnym tembrem głos jej drżał.
Cały ten kram niedługo trwał:
Sztambuchy poszły w zapomnienie,
Jak gorset i comtesse Pauline,
Znów było Pilonowi Klim,
A Fiokła dawnej Celimenie,
Marzenia prysły, minął wdzięk,
A nastał szlafrok, kluczy pęk...
XXXIV
Lecz mąż fantazjom jej pobłażał,
Bardzo ją kochał, nawet czcił
I za wyrocznię ją uważał,
A sam w szlafroku jadł i pił.
Spokojny żywot wiódł pan dziedzic.
Bywało, zjadą się sąsiedzi:
Z serca do serca, za pan brat,
Pogwarzą, obgadają świat.
Pożalą się, pośmieją szczerze,
Nie zdąży się obejrzed człek,
A czas na pogawędce zbiegł,
Już Olga prosi na wieczerzę,
Więc naje się sąsiedzka brad
I - czas do domu, pora spad.
XXXVI
I tak starzeli się oboje,
Aż wreszcie przed małżonkiem cnym
Grobu rozwarły się podwoje
I światłośd wieczna była z nim.
Tuż przed obiadem cicho skonał.
Płakała nad nim wierna żona
I dzieci, i sąsiedzi dwaj.
Przypadnie poczciwcowi raj,
Bo to był prosty, dobry barin;
A tam, gdzie spoczął w wiecznym śnie,
Nagrobny kamieo wznosi się:
„Pokorny grzesznik, Dmitrij Łarin,
Rab boży i brygady szef,
Na archanielski czeka zew".
XXXVII
Gdy do penatów swych powrócił,
Odwiedził Lenskij skromny grób,
Zamyślił się, westchnieniem uczcił
Popioły śród mogilnych grud.
I długo dumy snuł zawiłe:
„Poor Yorick! - rzekł. - Gdy dzieckiem byłem,
Na rękach często nosił mnie.
Pamiętam, jak bawiłem się
Medalem jego oczakowskim.
Przeznaczył dla mnie Olgę... Wiem,
Jak bardzo tęsknił za tym dniem..."
Tu - z żalu i serdecznej troski -.
Nakreślił epitafium dlao -
Wdzięcznego serca czułą dao.
XXXVIII
Był obok inny głaz cmentarny,
I smutnym wierszem uczcił syn
Rodziców proch patriarchalny.
Cóż! zrządził los wyrokiem swym,
Że kłosy na życiowej niwie
Padają w błyskawicznym żniwie,
Dojrzewa potem nowy plon
I znów go czeka wzrost i zgon.
Tak ród nasz wietrzny, od pokoleo,
Buzuje, wre, na oślep gna
I dziadów do mogiły pcha.
Ale i nasza przyjdzie kolej,
I nasze wnuki wyprą nas
Ze świata pod mogiły głaz.
XXXIX
Tymczasem - niech was oszałamia
Upojne wino lotnych dni!
Żywota marnośd dobrze znam ja
I łatwo się rozstanę z nim.
Już nie mam złudzeo. Ale nieraz
Nadzieją trwożną serce wzbiera,
Zaczyna marzeniami żyd...
Markotno tak bez śladu zgnid
I nic po sobie nie zostawid.
Gdy piszę, nie o sławie śnię...
A czuję, że coś korci mnie,
By smutne dzieje swe rozsławid,
By o mnie, jak oddany druh,
Chod jeden dźwięk przypomnied mógł.
XL
I tej jedynej pragnę chwały,
By czyjeś serce wzruszył on.
I może strofy ocalałej
Letejska nie pochłonie too.
I już mi się w marzeniach roi,
Że przed portretem moim stoi
Prostaczek ciemny przyszłych dni
I „To ci był poeta!" grzmi.
Więc przyjmij dzięki me stokrotne,
Czcicielu cichych muz! O ty,
Co z zapomnienia gęstej mgły
Dobędziesz twory me polotne,
A laur, zdobiący starczą skroo,
Poklepie twoja zacna dłoo.
Rozdział 3
Elle etait filie, elle etait amoureuse.
Malfilatre
„Już? Dokąd cię tak gna, poeto?"
- Czas na mnie, Eugeniuszu. Wiesz...
Czekają. - „Trudno. Ale gdzie to
Wieczory swoje spędza wieszcz?"
- U Łarinych. - „Żartujesz chyba.
Czego tam u nich szukasz? Wybacz,
Lecz, jak przypuszczam, nudzisz się".
- Bynajmniej. - „Nie rozumiem cię.
Wiem z góry, jak się to odbywa:
Po pierwsze (powiesz mi, czym zgadł)
Rodzina - prosty, mały świat,
Gościnnośd, nieraz zbyt gorliwa,
I wciąż w rozmowach, dzieo po dniu,
Obora, deszcz, uprawa lnu".
II
- Nic złego jeszcze w tym nie widzę. -
„A nuda, czy jest małym złem?"
- Modnego świata nienawidzę,
A tam, śród nich, przynajmniej wiem,
Że mogę... - „Lenskij! Znów ekloga,
Przestałbyś raz, na miłośd Boga!
Więc jedziesz? Cóż, jak mus, to mus.
Lecz powiedz mi, kochanku muz,
Czy mógłbym poznad tę Phyllidę,
Co ma we władzy myśli twe
I łzy, i rymy, itd.
Przedstaw mnie" - Poszedłbyś? - „Już idę".
- To świetnie. - „Zatem w drogę czas".
- Z radością powitają nas.
III
Przybyli. Tak serdecznie z miejsca
Przyjęty został nowy gośd,
Że mu się owe dobrodziejstwa
Wydały uciążliwe dośd.
Obrządek ustalony z góry:
Na spodkach niosą konfitury;
Jak za pradziadów, tak bez zmian
Stawiają woskowany dzban
Z żurawinową wodą zimną...
IV
Do domu mkną co koo wyskoczy,
Najkrótszą drogą. Późno już.
Tymczasem posłuchajmy, o czym
Ze sobą mówią. - No i cóż?
Znów ziewasz, Eugeniuszu? - „Trudno.
Przyzwyczajenie". - Aż tak nudno
Było ci u nich? - „Nie aż tak...
Jak zwykle. Nuże! Krzak, nie krzak,
Pieo, nie pieo! żywo! pędź, Andriuszka!
Głupi krajobraz. A propos:
Matka - prostaczka, ale to
Poczciwa dusza, ta staruszka...
Czy ten żurawinowy kwas
O zgagę nie przyprawi nas?
V
Powiedz mi: która jest Tatiana?"
- Ta, co przy oknie siadła. Ta
Milcząca, smutna, jak Świetłana. -
„Pamiętam. A wybranka twa -
To która? Młodsza? Nie uwierzę.
Wybrałbym tamtą, mówiąc szczerze,
Gdybym poetą był jak ty.
W tej Oldze życia ani krzty.
Van Dyck Madonnę dał w tym tonie:
Okrągła i rumiana twarz,
Jak ta głupawa pełnia - patrz! -
Na tym głupawym nieboskłonie". -
Władimir sucho odrzekł coś
I zamilkł. Miał rozmowy dośd.
VI
Gdy o wizycie Oniegina
Na okolicę poszła wieśd,
Zaczęto badad, gdzie przyczyna,
I szeptad, i domysły pleśd.
Sąsiedzi byli poruszeni:
Oniegin się z Tatianą żeni!
Kto żyw, językiem o tym mełł,
Rzecz wzięto na opinii kieł,
Mówiono nawet na ten temat,
Że ślub miał odbyd się już-już,
A zwłoka stąd, że ani rusz
Pierścionków modnych nigdzie nie ma.
Leoskiego zaś i Olgi los
Przesądził dawno famy głos.
VII
Tatianę na te wszystkie plotki,
Z pozorów sądząc, brała złośd,
Lecz, potajemnie, zachwyt słodki
Przejmował duszę jej na wskroś.
Zapadła tęsknośd w głąb jej serca
I przyszła, przyszła miłośd pierwsza!
Tak ziarno w ziemi budzi się,
Gdy wiosna żar ożywczy śle.
Już dawno wyobraźnia głodna,
Wciąż o fatalnej strawie śniąc,
Dręczyła ją gorączką żądz
I serce przepalała do dna.
Czekała, tęskniąc, drżąc jak liśd,
Na... kogoś, kto miał wreszcie przyjśd.
VIII
I doczekała się. Przejrzała!
I rzekła: tak! to on! to ten!
Ach, teraz jej istota cała
I każdy rozpalony sen,
I noc samotna, i dzieo trwożny
Nim wypełniły się, przemożnym,
I wciąż, jak czarodziejski dzwon,
Świat nim rozbrzmiewa, wszędzie on!
Razi ją służba i rodzina,
Troskliwośd, czułośd nużą ją,
A gdy w salonie goście są,
Milczy, markotna, i przeklina
Te nagłe odwiedziny ich
I długie zasiedziny ich.
IX
Wnikliwiej teraz książki czyta,
Rozkoszne dzieje tęsknot, zdrad,
I żywą prawdą jej zakwita
Zmyślony a upojny kwiat.
Szczęśliwą mocą wyobraźni
Ucieleśnieni najwyraźniej -
Kochanek Julii Wolmar,
Malek-Adel i de Linar,
Werter, cierpiętnik buntowniczy,
I niezrównany Grandisson
(Co nas usypia cnotą swą) -
Ach! każdy jego ma oblicze,
A wszyscy razem jedną twarz:
To właśnie on, Oniegin nasz.
X
Zdała się sobie heroiną,
Co wyszła z powieściowych kart:
Klarysą, Julią czy Delfiną;
Nęci ją las i głuchy park,
Błąka się z książką niebezpieczną,
Swą treśd znajduje w niej serdeczną,
Marzenia i tajony żar,
Tęsknotę i tłumiony żal,
I to w niej cudzy zachwyt wzbiera,
To cudzy smutek w sercu drży,
I szeptem składa, roniąc łzy,
List do miłego bohatera,
Lecz nasz bohater, jak go znam,
To nie Grandisson, ręczę wam.
XI
Puściwszy pióro w górne loty,
Bywało, że płomienny wieszcz
Herosa stroił w same cnoty,
W podziwu nas wprawiając dreszcz.
Ideał jego ukochany
Krzywdzony był, prześladowany,
Wrażliwe serce w piersi krył,
I mądry, i przystojny był.
Szlachetnym płonąc oburzeniem
Gotów był bój zażarty wieśd,
Ofiarą paśd za cudzą cześd,
A wreszcie, już na zakooczenie,
Zwycięską cnotę wieoczył laur,
A grzech za karę cięgi brał.
XII
A dziś w umysłach mgła i zamęt,
Od moralności już nam mdło.
Występek nęci nas - i nawet
W powieściach triumfuje zło.
Brytyjska muza sen dziewoi
Banialukami niepokoi,
I dziś, na osobliwy gust,
To Wampir będzie śród jej bóstw,
To Korsarz, to Żyd-Tułacz Wieczny,
Melmot-włóczęga lub Sbogar...
Lord Byron miał kapryśny dar:
Że i egoizm ostateczny
Oblekał, chodby to był zbój,
W posępny romantyzmu strój.
XIII
I co nam po tym? Nic. A przeto,
Gdy wyrok nieba sprawi, że
Przestanę kiedyś byd poetą
I nowy bies opęta mnie -
Wtedy, chod Feb się na to skrzywi,
Do prozy zniżę się poczciwej
I stara powieśd zajmie mi
Wesoły schyłek moich dni.
Nie męki mrocznych dusz opieję,
Nie zgrozę wyobrażę tam,
Ale po prostu spiszę wam
Rodziny ruskiej proste dzieje,
Jaki był czasów onych bieg,
Jak żył i kochał stary wiek.
XIV
Opiszę, jak tam z wujkiem, stryjkiem
Gawędził ojciec albo dziad,
I schadzki młodych nad strumykiem,
I pierwszy ból niewinnych zdrad,
Rozłąkę smutną, łzy na zgodę,
Znów ich poróżnię - aż powiodę
Przed ołtarz, gdzie ich złączy ślub.
Przypomnę słowa, co u stóp
Kochanki z moich ust płynęły
Za utraconych dawno dni,
Po których echo żalem brzmi,
Słowa, co ogniem żądz płonęły...
Dzisiaj, po latach cierpieo, burz,
Od takich słów odwykłem już.
XV
Tatiano, o Tatiano miła!
Teraz i ty, i ja we łzach.
Jużeś swe losy powierzyła
Modnemu tyranowi. Ach,
Zginiesz, najmilsza! Lecz przed koocem
W nadziei trwasz oślepiającej,
Chłoniesz ziemskiego szczęścia czad
I czarodziejski pragnieo jad:
Rozkosze mroczne - to sny twoje,
I marzysz, marzysz, i co krok
Odkrywa twój stęskniony wzrok
Zacisza schadzek i upojeo...
I wszędzie, wszędzie, niby cieo,
Złowieszczy galant ściga cię/*.
* /Tutaj urywa się przekład Juliana Tuwima. Od tego momentu prezentujemy
Eugeniusza Onienina w przekładzie Adama Ważyka.
XVI
Tęsknota serca ściga Tanię,
Nieboga smutki swe ukrywa
Chodząc po parku; wtem przystanie,
Postąpid kroku zbyt leniwa:
Wzniesiona pierś, na twarz wytrysły
Pąsy palące jak płomienie,
Na ustach jej zamiera tchnienie,
I w uszach szum, a w oczach iskry...
Nastanie noc i księżyc wschodzi
Sprawując staż podniebnych stref
I melodyjny śpiew zawodzi
Słowik ukryty w cieniu drzew.
A wtedy Tani spad się nie chce,
W mroku do starej niani szepce:
XVII
„Duszno tu, nianiu: usnąd trudno.
Uchyl tam okna, siądź koło mnie". -
„Co tobie, Taniu?" - „Tak mi nudno,
Opowiedz mi coś z dawnych wspomnieo". -
„I czegóż dowiesz się od starej?
Bywało, że w pamięci znajdę
Dawne zdarzenie, dawną bajdę,
Dziewice, źle upiory, czary;
A teraz w głowie coraz ciemniej,
Nic nie pamiętam. Ano tak,
Zacięto się coś, Taniu, we mnie
I ani rusz: niedobry znak..."
„Opowiedz - prosi ją Tatiana -
Czy byłaś kiedy zakochana".
XVIII
„Ech, co ty pleciesz? O miłości
Nikt z nas nie słyszał w tamte lata;
Świekra potłukłaby mi kości,
Spędziłaby mnie z tego świata".
„A jakżeś za mąż wyszła, nianiu?"
„Jak Bóg przykazał. Lat trzynaście
Miałam, a Wania ze dwanaście:
Młodszy był trochę, moja Taniu.
Swatka zaczęła do nas często
Zaglądad; po niewielu dniach
Ojciec mój dał błogosławieostwo;
Płakałam: wielki brał mnie strach,
I z płaczem warkocz mi rozpletli,
Ze śpiewem w cerkiew mnie powiedli.
XIX
Tak między obcych poszłam, Taniu...
A ty nie słuchasz ani trochę..." -
„Ach, jak mi tęskno, nianiu, nianiu...
Rozpłakad się, wybuchnąd szlochem,
Byle nie męczyd się tak dłużej!..." -
„Poratuj, litościwy Boże!
Chybaś ty chora, pozwól, może
Święcona woda ci posłuży...
Tyś cała rozgorączkowana!
Poproś, przyniosę, czego chcesz..."
„Nie... nianiu... jestem zakochana".
„Dziecino moja. Bóg cię strzeż!"
I niania dłoo zmarszczoną zbliża,
By ją przeżegnad znakiem krzyża.
XX
„Ach, zakochana" - przed staruszką
Na nowo żali się Tatiana.
„Chora mi jesteś, moja duszko". -
„Daj pokój: jestem zakochana".
Tymczasem świecił krąg księżyca
I zsyłał z nieba nikłe blaski
Na uwolnione spod opaski
Włosy Tatiany, blade lica
I krople łez, na nianię siwą
W chuście, w kabacie, która tuż
Przed heroiną nieszczęśliwą
Siadła na ławce; wszerz i wzdłuż,
Gdzie okiem sięgnąd, okolica
Brała natchnienie od księżyca.
XXI
Daleko sercem ulatała
Tatiana w księżyc zapatrzona...
I nagle myśl jej zaświtała...
„Zostaw mnie, jestem już zmęczona.
Niczego, nianiu, mi nie trzeba,
Daj tylko pióro, papier, blisko
Przystaw mi stół". Ucichło wszystko
I księżyc jej przyświeca z nieba.
Łokcie o stół oparła, pisze;
Znów tęsknośd i Oniegin znów:
Niewinna pierwsza miłośd dysze
Z nie dobieranych w liście słów.
List już gotowy, w pół złożony...
Taniu! Dla kogo przeznaczony?
XXIV
Cóż zawiniła wam Tatiana?
Czy przez to, że w prostocie ducha
Za nic miłosne ma arkana
I głosu serca swego słucha,
Że intrygami nie zabiega
O miłośd, ufna w swe marzenia.
Że kocha bez zastanowienia;
Czy przez to, że z wyroków nieba
Imaginację ma burzliwą,
Fantazji osobliwy dar,
Myśl samodzielną, wolę żywą
I w sercu rozniecony żar?
Nie będzież dla niej przebaczenia
Za lekkomyślne uniesienia?
XXVI
Rzecz jedna stoi na zawadzie:
Rodzinnej ziemi honor wziąłem
W obronę, muszę więc w przekładzie
Dad wam Tatiany epistołę.
Źle było z jej ojczystą mową,
Czasopism naszych nie czytała
I po rosyjsku nie umiała
Myśli wyłożyd, więc domową
List był pisany francuszczyzną...
Cóż robid! Żadna z naszych pao
Nie umie do miłosnych wyznao
Dobrad chod dwóch rosyjskich zdao,
Nie przywykł język nasz wyniosły,
By go pocztowe konie niosły.
XXXI
Leży Tatiany list przede mną,
Jak pismo cenne, sercu drogie.
Z lubością czytam je tajemną
I wciąż naczytad się nie mogę.
Któż w nią tę czułośd wpoił skromną
I tę uprzejmośd słów niedbałą,
Tę brednię słodką i zuchwałą,
Rozmowę serca nieprzytomną,
Pociągającą, dokuczliwą?
Mogęż to pojąd? Nic a nic.
Oto mój przekład; barwę żywą
Zgubiłem - blady został szkic,
Oto Wolnego strzelca tony
W grze uczennicy zalęknionej.
List Tatiany do Oniegina
Piszę do Pana - trzebaż więcej?
Na jakież słowa się odważę?
Kto wie, czy Pana nie zniechęcę,
Czy Pan mnie wzgardą nie ukarze?
A jednak list ten mając w ręce,
Pan ulituje się mej doli,
Pan zginąd sercu nie pozwoli.
Z początku chciałam milczed skromnie,
Zataid sekret mój wstydliwy.
O, nic by Pan nie poznał po mnie,
Gdyby chod czasem, w dzieo szczęśliwy,
Chod raz w tygodniu, Pan przyjechał,
Gdyby została mi pociecha,
Że będę pana znów słyszała,
Że sama słówko jakieś szepnę,
I dzieo, i noc aż do następnej
Okazji będę rozmyślała...
Ale podobno Pan odludek
I nudno Panu w wiejskiej głuszy,
A my... chod skromny nasz ogródek,
Radziśmy Panu z całej duszy.
Po cóż Pan złożył nam wizytę?
Nigdy bym Pana nie spotkała
W naszej deskami wsi zabitej,
Gorzkiej udręki bym nie znała
I może bym niedoświadczoną,
Burzliwą duszę okiełznała,
Ktoś by się trafił sercu bliski,
Kto wie? - byłabym wierną żoną
I wzorem cnoty macierzyoskiej.
Inny!... Nie, nigdy! Dla miłości
Ta jedna tylko jest ostoja!
To wyrok dany z wysokości...
To wola nieba: jestem Twoja;
Całe me życie zwiastowało,
Że Ciebie spotkam nieuchronnie,
Wiem, że mi niebo Cię zesłało,
Ty masz osłaniad mnie dozgonnie...
To Ty zjawiłeś mi się we śnie,
Jeszcze nie znany, a już miły,
Twe dziwne oczy mnie dręczyły,
Twój głos się w duszy mej tak wcześnie
Odezwał... Nie, to nie był sen!
Wszedłeś - od razu Cię poznałam
I zapłonęłam, i struchlałam,
W myśli szepnęłam: tak, to ten!
Czyż to nieprawda? Niedaremno
Tyżeś to w ciszy mówił ze mną,
Kiedy ubogich wspomagałam,
Kiedy przed snem tęsknoty wrzenie
W duszy modlitwą osładzałam...
Czy to nie Ty na okamgnienie
Miłe przyniosłeś mi widzenie,
W przejrzystym mroku przeleciałeś
I nad wezgłowiem się skłoniłeś?
Czyż to nie Ty, zwiastując miłośd,
Słowa nadziei wyszeptałeś?
Kim jesteś? Czy aniołem stróżem,
Czy kusicielem mym przewrotnym:
Wyjaw - niech się nie błąkam dłużej.
Może to w sercu mym samotnym
Roiłam mrzonki niestworzone,
A co innego mi sądzone...
Lecz wszystko jedno, niech się dzieje!
W Twe ręce los mój cały składam,
Przed Tobą łzy me gorzkie leję
I Ciebie o obronę błagam...
Bo pomyśl: jestem tutaj sama
I nikt nie zajrzał w moją duszę,
I może rozum mnie okłamał,
I milcząc, tutaj ginąd muszę.
Czekam na jedno Twe spojrzenie:
Albo mi w serce tchnij nadzieję,
Albo niech ciężki sen rozwieje
Słuszne, niestety, potępienie.
Kooczę! I wstyd, i lęk mnie bierze,
I strach odczytad... Pan to pojmie,
W Pana honorze mam rękojmię,
Więc bez wahania jej zawierzę...
XXXVI
Lecz minął dzieo bez odpowiedzi.
Nadszedł dzieo nowy - czas ucieka.
Od świtu już ubrana siedzi
Tatiana blada: próżno czeka.
Olgi wielbiciel się pokazał.
„A gdzie przyjaciel? - wypomina,
Mile witając go Łarina. -
Całkiem z pamięci nas wymazał".
Tania spłoniła się, zadrżała.
Leoski powiedział: „Miał tu byd,
Widad go poczta zatrzymała".
Ona, nie wiedząc, gdzie się skryd,
Spuściła wzrok jak pod naganą,
Jakby wyrzutem ją chłostano.
XXXVIII
A dusza brzemię smutku dźwiga,
Łzami zachodzą rzewne oczy.
I nagle tętent!... Krew zastyga.
Pod ganek!... i na nogi skoczy -
Eugeniusz! „Ach!" Jak cieo ucieka,
Tak ona do tylnego ganku,
Z ganku do parku bez przystanku
Pomknęła; ani się z daleka
Obejrzed nie śmie; leci lotem
Przez klomby, mostek, łączkę, przez
Aleję ku sadzawce, potem
Złamała krzewy, zgniotła bez,
Do rzeczki pędząc przez murawę
I omalże bez tchu na ławę
XXXIX
Opadła...
„On jest tutaj! Tutaj!
Cóż on pomyślał sobie? Boże!"
I w głębi duszy bólem strutej
Z nadzieją rozstad się nie może;
Drży całym ciałem jak w gorączce;
Czeka: czy on aż tu przybędzie?
Nie słychad nic - tylko na grzędzie
Dziewczyny, z chruścin zbierające
Jagody, chórem pieśo nuciły
Z nakazu. (Po to był ten śpiew,
Iżby się usta nie znęciły
Na smaczne płody z paoskich drzew,
Iżby nie jadły, gdy zawodzą:
Tak się fortele na wsi rodzą!)
XL
Śpiewają - dźwięczny chór z daleka
O słuch obija się Tatianie.
A ona niecierpliwie czeka,
Czy bicie serca nie ustanie,
Czy twarz z rumieoców nie ochłonie.
Lecz w piersi wciąż to samo drżenie
I nie cofają się płomienie,
Twarz coraz mocniej, mocnej płonie.
Tak skrzydełkami lśniąc i drgając
Schwytany motyl z rąk się rwie
Psotnemu chłopcu - i tak zając
Drży w oziminie, kiedy wie,
Że na odległośd mierzy w niego
Z gęstwiny strzelba myśliwego.
XLI
W koocu Tatiana z głębi serca
Odetchnie i z ławeczki wstanie:
Idzie przez park, a tu, gdy skręca,
Wychodzi wprost na jej spotkanie,
Jak groźny cieo u zbiegu alej,
Eugeniusz z blaskiem w oczach, ona
Jakby płomieniem oparzona,
Stanęła - ani kroku dalej...
Tu przerwę, drodzy przyjaciele:
Dalibóg, jak na jeden raz
Opowiedziałem aż za wiele,
I tchu zaczerpnąd wielki czas;
Na dłuższy spacer mam ochotę,
A resztę jakoś sklecę potem.
XI
Ale naiwny list Tatiany
Głęboko przejął Eugeniusza.
Ten głos miłości nieskłamanej
Myśli drzemiące w nim poruszał:
Widział w pamięci obraz miły,
Smutek i bladą płed niebogi,
I w jakiś sen niewinny, błogi,
Dziewczęce słowa go wprawiły.
Może z minionych lat na mgnienie
Wróciła serca żywa treśd
I odezwało się sumienie:
Niewinnej duszy nie chciał zwieśd.
A teraz do parkowych alej
Biegnijmy - tam, gdzie się spotkali.
XII
W milczeniu długi czas patrzyli
Na siebie; zbliżył się do Tani:
„List otrzymałem - rzekł po chwili -
Proszę nie przeczyd: list od pani.
163
Poznałem szczere wynurzenia,
Spowiedź niedoświadczonej duszy;
O, tak, ten list we mnie poruszył
Dawne uczucia, przypomnienia;
Cenię tę szczerośd i nie po to
Przychodzę, by wychwalad czar
Młodości, ale że z ochotą
Darem odpłacę się za dar,
Przyjm, pani, spowiedź mą w ofierze
I osądź mnie: chcę mówid szczerze.
XIII
Gdybym swe życie przeinaczył,
Domowym bóstwom je polecił,
Gdyby uprzejmy los naznaczył,
Że mam byd mężem, ojcem dzieci,
Gdybym dał skusid się rodzinnej
Sielance, gdybym więc wybierał
Żonę, to w pani swój ideał
Znalazłbym i nie szukał innej.
Nie myślę błyskad madrygałem,
Uchowaj Bóg, to nie mój styl;
Lecz byłbym pewien, że wybrałem
Pociechę smutnych moich chwil,
Wszelkiego dobra poręczenie,
Byłbym szczęśliwy... nieskooczenie.
XIV
Na takie szczęście, nie, niestety,
Nie mogę w duszy swojej przystad;
Na nic mi, pani, twe zalety,
Kiedym ja niewart z nich korzystad.
W pożyciu stanę się tyranem;
Na honor, niech mi pani wierzy,
Chodbym ją kochał jak najszczerzej,
Przywyknę - kochad ją przestanę.
Pani zapłacze: mojej duszy
Łzy nie rozrzewnią. No i cóż?
Tylko się we mnie złośd rozjuszy!
Proszę pomyśled, z jakich róż
Hymen dwa wieoce nam posplata,
Kto wie, czy nie na długie lata.
XV
Czyż może byd gdziekolwiek ciężej
Niż w domu, gdzie nieszczęsna żona
Tęskni za niegodziwym mężem
Po całych dniach osamotniona;
Gdzie nudny mąż, co jej zazdrości
Wybornych zalet, los przeklina,
Wiecznie się chmurzy i zacina
W milczącym gniewie, w zimnej złości!
Taki ja jestem. Czy w tym liście,
W swoim płomiennym, czystym śnie
Pani wybrała rzeczywiście
Kogoś takiego? Chyba nie.
I czyżby los pani wyznaczył
Życie w udręce i rozpaczy?
Sny nie wracają ani lata,
Ja duszy swojej nie ożywię...
Ja kocham panią sercem brata
I może nawet jeszcze tkliwiej.
Więc niech się pani nie rozgniewa
Na to, co powiem: młode dziewczę
Będzie zmieniało nieraz jeszcze
Ulotne sny, jak młode drzewa
Na każdą wiosnę okazale
Zmieniają liście - tak chce los.
Pokocha pani znowu: ale...
Poskramiad trzeba serca głos,
Bo się nie każdy na nim pozna;
Źle radzi miłośd nieostrożna".
XVII
Takie kazanie miał, a ona
Nie sprzeciwiając się słuchała;
Mglistymi łzami oślepiona,
Przybita, ledwie westchnąd śmiała.
Podał jej rękę. W zasmuceniu
Zwiesiwszy główkę naturalnie
(Jak mówią dzisiaj, machinalnie)
Oparła dłoo na tym ramieniu
I tak szli razem aż do domu
Obchodząc bokiem gwarny sad;
Nie narazili się nikomu,
Bo prostoduszny wiejski świat
Na wiele swobód nam pozwala,
Chod się jak Moskwa nie przechwala.
XXIII
Cóż dało Tani to spotkanie?
Ach, łatwo się domyślid skutku!
Miłosna męka nie ustanie
W duszy dziewczęcej żądnej smutku;
Straciła biedna moja Tania
Cieo pocieszenia i nadzieję,
I wzmógł się żar, co w niej goreje;
Już sen unika jej posłania,
Jak dźwięk ulotny znikł dziewiczy
Spokój i uśmiech, ufny wzrok,
Zdrowie, kwiat życia i słodyczy,
Na młodośd Tani pada mrok:
Tak się okrywa cieniem burzy
Dzieo, ledwie na świat się wynurzy.
XXIV
Tatiana więdnie: biada, biada!
Bez słowa skargi niknie, gaśnie!
Nic jej do gustu nie przypada
I nic jej duszy nie zadraśnie.
Poważnie zaniepokojeni
Ludzie szeptają w okolicy:
Już pora za mąż iśd pannicy...
Lecz dosyd! Niech nas opromieni
Widok i blask miłości błogiej,
Niech nam się zjawi sielski raj.
A troski - przyjacielu drogi,
Rozważ i wiarę temu daj -
Schodzą się do mnie nie wołane:
Tak lubię miłą mą Tatianę!
Rozdział 5
O, tych strasznych snów
nie zaznaj, moja ty
Swietłano!
Żukowski
v
Tania wierzyła w tajemnice,
Które się w gminie przechowały,
W stary zabobon, złe księżyce
I sny, i karty do kabały.
Niekiedy znaki ją płoszyły
I wszystkie rzeczy o jej życiu
Wyrokowały coś w ukryciu,
Przeczucia stale pierś tłoczyły.
Kot się na piecu dąsem nadął,
Mył pyszczek łapą, mrucząc m i a u,
A to był znak, że goście jadą.
Na niebie z lewej strony stał
Dwurogi, ostry nów miesiąca
I naraz ona, cała drżąca,
VI
Mieniła się na twarzy, bladła!
A gdy na niebie zabłąkana
Latała gwiazda, kiedy z nagła
Rozpryskiwała się, Tatiana
Śpieszyła, tchnięta cichą trwogą,
Życzenie serca szepnąd właśnie;
Dopóki gwiazda nie zagaśnie.
Gdy czarny mnich przechodził drogą
Albo spłoszony szybki zając
Spod miedzy wyrwał się na wskos,
Ona, ze strachu umierając,
Już przeczuwała nagły cios,
Który na pewno na nią spadnie.
Oczekiwała go bezradnie.
XXV
A oto dłonią purpurową
Zorza wynosi nad niziny
Słooce, prowadząc dzieo za sobą,
A z nim wesołe imieniny.
W domu Łarinów od świtania
Pełno sąsiadów i na ganku
Rozgardiasz rośnie bez ustanku.
Goście w kibitkach, bryczkach, saniach,
Całymi rodzinami zewsząd
Zjeżdżają, cisną się przez próg;
W bawialni gwar, cmokanie dziewcząt,
Szczenięcy pisk, szuranie nóg,
Ukłony, śmiechy, tłok i zamęt,
Łajania mamek, dzieci lament.
XXVI
Obok małżonki okazałej
Opasły toczy się Pustiakow;
Gwozdzin, gospodarz doskonały,
Pan wielu wiosek i biedaków;
Skotinin z żoną, otoczony
Dziedmi od dwóch lat do trzydziestu;
Pietuszkow, znany francik, jest tu
I nie golony, zapierzony
Jest mój stryjeczny brat Bujanow
W kaszkiecie z daszkiem (stąd go znasz,
Mój czytelniku), jest i Flanow,
Radca w spoczynku, tęgi łgarz,
Przechera, plociuch, a zarazem
Żarłok, łapownik, stary błazen.
XXVII
W bryce Pamfila Charlikowa
W rudej peruce, w okularach,
Przybył monsieur Triquet z Tambowa;
Żartowniś, w drodze się postarał
Znaleźd almanach starych pieśni
I stąd na motyw dzieciom znany
Przywiózł w kieszeni dla Tatiany
Na światło wyciągnięty z pleśni
Kuplecik okolicznościowy:
Reveillez-vous, belle endormie.
Triquet, poeta pomysłowy,
Odgadł, że bardzo mile brzmi,
Gdy śmiało zamiast belle Nina
Wstawi się belle Tatiana.
XXXI
Traginerwowe widowiska,
Dziewicze spazmy i omdlenia -
Eugeniusz nie mógł znieśd ich z bliska,
Za dobrze znał je z doświadczenia.
Dziwak, u wejścia już się boczył,
Że wpadł na fetę; dojrzed zdołał,
Jak silny w pannie wstrząs wywołał,
I niesmak czując, spuścił oczy;
Oburzył się na przyjaciela,
Przysiągł, że go wprowadzi w złośd;
Na myśl o zemście poweselał,
A że rozmowy miał już dośd,
Więc kreślił w duchu bez litości
Karykatury wszystkich gości.
XLI
Porywający, bezrozumny,
Jak wicher życia w dni młodości,
Wiruje walca wicher szumny,
Migają pary. W tłumie gości
Oniegin czuwa, uśmiech skrywa,
On zemście umknąd nie pozwoli,
Umyślnie zbliża się do Oli
I wnet do taoca ją porywa,
Potem na krześle ją usadza,
Zabawia, potem dłonią stan
Ujmując, znów ją uprowadza;
Zdumiony patrzy tłum spod ścian,
Jak się przez salę szybko toczą.
Leoski nie wierzy własnym oczom.
XLII
Rozległ się mazur. Ach, bywało,
Że kiedy mazur zagrzmi basem,
Po sali drżenie przebiegało,
Posadzka trzeszczy pod obcasem,
Na ścianach trzęsą się zwierciadła;
Dziś już nie to: i my, jak damy,
Po gładkich deskach się ślizgamy,
Lecz dawna werwa nie przepadła
Po miastach, dworach; tam obcasy,
Skoki, hołubce, długi wąs -
Przypominają stare czasy,
Tam wiernie zachowany pląs
Nie zdążył doznad szybkiej szkody
Od gnębicielki Rosjan - mody.
XLIII. XLIV
Dziarski Bujanow Olę z Tanią
Prowadzi wprost do Eugeniusza,
A ten wybiera sobie panią,
Szarmancko z Olą w taniec rusza;
Niedbale sunie z pochyloną
Głową i czule uśmiechnięty
Prawi nikczemne komplementy,
Za rączkę ściska - aż zapłonął
Na samolubnym liczku żywy,
Mocniejszy niż zazwyczaj pąs.
Mój Leoski patrzy niecierpliwy,
Goreje, wpada w gniewny dąs;
Czeka, chod zazdrośd go ponosi;
Do kotyliona Olgę prosi.
XLV
Ona nie może. Nie, nie może...
Ten taniec obiecała Olga
Onieginowi. Boże, Boże...
Niepodobieostwo... Jakże mogła?
Któż by pomyślał? Prawie dziecko,
Ledwie z pieluszek się wykluła, '
Już kokietuje! Już, nieczuła,
Potrafi zwodzid go zdradziecko!
Kobiece sprawki, próżnośd modną
Przeklął; gwałtowny w sercu cios
Unosząc, wybiegł, skoczył w siodło
I pomknął. Niech rozstrzygnie los:
Dwom pistoletom, dwom nabojom
Gotów powierzyd przyszłośd swoją.
Rozdział 6
La sotto i giomi nubilosi e brevi,
Nasce una gente a cui 1'morir non dole
Petrarka
XXVIII
Wrogowie! Dawnoż ich rozdziela
Nienawiśd serc i zamysł krwawy?
Dawnoż przyjaciel przyjaciela
Gościł - rozrywki, myśli, sprawy
i stół dzielili z sobą zgodnie!
Dziś, jak dziedziczni dwaj wrogowie,
Wzajemnie śmierd gotują sobie,
We śnie straszliwym knują zbrodnię...
Czy się nie ockną, nie zaśmieją,
Nim krew przelana splami dłoo?
Nuż sami się porozumieją
I, póki czas, odrzucą broo?...
Nie! Dzika świecka złośd tu stoi,
Wstydu się fałszywego boi.
XXIX
Już pistolety ładowano.
Młotek kolejno stukał w stemple,
Aż kulki w lufę szlifowaną
Weszły; zazgrzytał raz na wstępie
Kurek i szarą na panewkę
Strużyną proch się sypie miałki,
I widad kły zębiastej skałki.
Guillot zgorszony stał za drzewkiem.
Tamci dwaj płaszcze pozrzucali.
Zarecki krok za krokiem szedł;
Zliczył trzydzieści dwa, ustalił
Niedługi tor do obu met,
Każdego odwiódł do granicy
I wzięli broo - dwaj przeciwnicy.
XXX
„Zaczynad".
Z zimną krwią i wzgardą,
Nisko trzymając pistolety,
Zwolnionym chodem, równo, twardo,
Po cztery kroki w stronę mety
Uszli - śmiertelne cztery stopnie.
Oniegin wciąż miarowo kroczy
I pierwszy lufę, mrużąc oczy,
Unosi lekko, niepochopnie...
Jeszcze pięd kroków postąpili;
Leoski brew ściągnął, właśnie brał
Wroga na cel, gdy w tejże chwili
Z przeciwnej lufy huknął strzał...
Wyroczny bije grom w poetę:
Dłoo się rozstała z pistoletem,
XXXI
Na pierś powoli złożył rękę
I runął. Mgłą zasnute oczy
Śmierd wyrażają, lecz nie mękę.
Tak się ze szczytu wolno toczy
Śniegowa bryła, w słoocu błyska
I niewstrzymana leci w przestrzeo...
Nagle oblany zimnym dreszczem
Oniegin biegnie, patrzy z bliska,
Woła, okrzykiem głośnym wzywa:
Nie ma poety. W otchłao spadł,
Tam, gdzie się czasu bieg urywa!
Wionęła burza, piękny kwiat
Uwiądł o brzasku dnia, zdmuchnięty
Zgasł na ołtarzu płomieo święty.
XXXII
Leżał i spokój jego czoła
Przedziwny był, nieporównany;
Pierś miał przeszytą; dookoła
Broczyła krew dymiąca z rany.
W tym sercu, gdzie przed okamgnieniem
Palił się gniew, nadzieja grała,
Życie krążyło, krew kipiała,
Miłośd schodziła się z natchnieniem,
Na wieki zapadł mrok, jak gdyby
Życie odbiegło pusty dom:
Tu zabielone kredą szyby,
Ślad nie prowadzi ku tym drzwiom.
Bóg wie, gdzie znikła pani domu.
Adres? Nie dała go nikomu.
XXXIII
Miło jest ciąd epigramatem,
Gdy wróg zaczepi cię niebacznie,
Gdy zamiast natrzed łbem rogatym
Ponuro medytowad zacznie
I w lustro spojrzy się z protestem,
Że to nie jego podobizna,
A jeszcze milej, kiedy przyzna
Rycząc jak głupi: ja to jestem!
Najmilej przez szlachetną metę
Gotowad mu uczciwy grób,
W milczeniu wiercid pistoletem
I mierzyd go od głów do stóp,
Ale powalid go na ziemię,
Wątpię, czy będzie wam przyjemnie.
XXXIV
A cóż, gdy od twej kuli padnie
Młody przyjaciel za to tylko,
Że spojrzał hardo lub szkaradnie
Odezwał się, lub krotochwilką
Głupio uraził twoje uszy
Przy flaszce wina, lub w zapale
Nawet sam wyzwał cię zuchwale,
Powiedz, co wtedy w twojej duszy
Dzieje się, w jakiejż to malignie
Patrzysz na niego, gdy na wznak
Leżąc bez ruchu z wolna stygnie,
Gdy mu na czole rośnie znak
Śmierci, gdy milczy i nie wstanie
Na przeraźliwe twe wołanie?
XXXV
W oszołomieniu i rozpaczy
Ściskając w ręce broo, jak wryty,
Oniegin na Leoskiego patrzy.
Zarecki rzekł: „No cóż? Zabity".
Zabity!... W tym okrzyku grozy
Oniegin jak ze snu się budzi,
Biegnie, zwołuje swoich ludzi.
Zwłoki ostygłe sąsiad złożył
Na saniach; konie wnet pognane
Poczuły, że tam leży trup;
Wierzgają, toczą z pyska pianę
Uwożąc ten straszliwy łup;
Chrapią i gryzą stal wędzidła -
Mkną, jakby im przypięto skrzydła.
XXXVI
Żal wam poety, przyjaciele:
Niejeden piękny miał zadatek;
Nim zdążył się rozwinąd śmielej
I z pacholęcych ledwie szatek
Wyrósł, już po nim! Gdzież zapały
Młodego serca, gdzie szlachetne
Uczucia, pędy gdzie są świetne
Myśli wrażliwej i zuchwałej?
Bujne miłości upragnienia,
Chęd wiedzy i cierpliwy trud,
Wzgarda przywary, lęk spodlenia
I gdzie najdroższych marzeo płód,
Gdzie nieziemskiego życia zjawy,
Sny świętej poetyckiej sprawy!
XXXVII
Może dla dobra tego świata
Lub chod dla sławy był stworzony
I z jego lutni pieśo skrzydlata
Potężne, nie milknące tony
W stulecia mogła nieśd. Byd może
Zgasłemu przypaśd miał poecie
Wysoki szczebel na tym świecie.
Męczeoski jego cieo w pokorze
Wziął tajemnicę do mogiły,
A dla nas może razem z nim
Zaginął głos żywotnej siły
I nigdy wdzięcznych ludów hymn,
Błogosławiący śpiew stuleci,
Za próg mogiły nie doleci.
XXXVIII. XXXIX
A może byd i tak: poetę
Los byłby czekał całkiem zwykły.
Minąłby dni młodzieoczych metę
I w duszy ognie by wystygły.
Życie poznawałby naprawdę
I byłby się powoli zmienił,
Z muzą by rozstał się, ożenił,
W czterdziestej zimie wpadł w podagrę;
W jedwabnym chodziłby szlafroku,
Szczęśliwy rogacz, piłby, jadł,
Nabierał tuszy rok po roku,
Ażby dokonał swoich lat
I zgon w pościeli miałby łatwy
Pośród doktorów, bab i dziatwy.
XL
Cokolwiek miało byd, niestety,
Nie doczekawszy się wesela
Zgasł marzycielski duch poety
Zgładzony ręką przyjaciela!
Znam miejsce: w lewo od siedziby,
Gdzie nawiedzało go natchnienie,
Dwóch sosen łączą się korzenie,
Potok obiega rolne skiby;
Tam oracz chętnie odpoczywa
I tam dziewczyna kosząc łan
Po wodę wymknie się od żniwa,
Dzwoniący swój zanurzy dzban;
Przy tym potoku tonie w cieniu
Napis wyryty na kamieniu.
Rozdział 7
O Moskwo, córko Rosji ukochana,'
gdzie równą tobie można znaleźd?
Dmitriew
Rodzimej Moskwy któż nie kocha?
Baratyoski
Pojeździł pan - i już na Moskwę anatema?
A gdzież jest lepiej?
- Gdzie nas nie ma.
Gribojedow (przekład /. Tuwima)
VIII. IX. X
Mój biedny Leoski! Przecież ona
Niedługo cię opłakiwała.
Niestety! Młoda narzeczona
W żałobie swej nie była stała.
Wkrótce kto inny się spodobał,
Kto inny ją pocieszył czule,
Słodkim pochlebstwem uśpił bóle,
Ułan jej serce zawojował,
Ułan najmilszym jej wybrankiem...
Oto przed ołtarz idzie z nią -
A ona, kryjąc twarz pod wiankiem,
Pochyla głowę, oto lśnią
Spod przymrużonych powiek oczy,
Na ustach uśmiech gra uroczy.
XII
Uleciał dźwięczny głosik Oli,
Nim się w rodzinie spostrzeżono.
Ułan, niewolnik swojej doli,
Musiał do pułku jechad z żoną;
I na rozstaniu półomdlała
Staruszka łzy roniła gorzkie
Żegnając córkę swą, pieszczoszkę;
Tatiana płakad nie umiała;
Wyszła przed dom, śmiertelnie zbladła.
Gdy zataczano przed sam próg
Karetę dla młodego stadła
I ganek roił się od sług,
Zajęła miejsce obok siostry;
Tak ujechała ze trzy wiorsty.
XIII
A potem, jakby mgłą owiana,
Śledziła w dali cieo karety...
Oto samotna jest Tatiana!
Oto siostrzyczka jej, niestety,
Daleko losem uniesiona;
Od tylu lat jej powiernica,
Młodziutka, miła gołębica
Na zawsze od niej oddzielona.
Tatiana idzie przez aleje,
Spogląda na zacichły park...
Znikąd otuchą nie powieje,
Łzy w oczach, usta pełne skarg,
Lecz ona spłynąd im nie daje -
Na dwoje serce się w niej kraje.
XXIX
Przechadzki ciągną się do zmroku.
Tatiana coraz to przystaje:
Tyle nowego dziś uroku
Nabrały wzgórki i ruczaje.
I jeszcze raz do zagajnika,
Do swojej łąki leci pędem,
Jak do przyjaciół na gawędę.
Wesołe lato szybko znika,
Jesieo wyzłaca stare klony
I stoi drżący, blady bór
Jak na ofiarę wystrojony...
Północ zganiając stada chmur
Dmuchnie, zawyje, przed oczyma
Zjawi się czarownica zima.
XXX
Przyszła, rozparła się, łachmany
Wiesza na dębach i ze śniegu
Ściele nam dywan sfałdowany;
Brzeg i potoki ścięte w biegu
Zrównując, puchem je zarzuca.
Zaświecił mrozik. I chwalimy
Zbytki matuli naszej, zimy.
Tatiana lubi wciągad w płuca
Mroźną kurzawę, w dal popatrzed,
Z dachówek bani pierwszą kiśd
Suchego śniegu zdjąd i natrzed
Twarz, pierś, ramiona, ale dziś
Wcale nie kwapi się nieboga,
Przeraża ją zimowa droga.
XXXI
Ucieka termin po terminie,
Aż niepodobna zwlekad dłużej.
Wyszykowano już Łarinie,
Odmalowano do podróży
Landarę dawno zapomnianą.
Konwój złożony z trzech kibitek
Wiózł gospodarstwo i dobytek.
Jedne na drugie ładowano
Kufry i garnki, materace,
Słoje konfitur, świeży puch
Do pierzyn, statki, kubki, tace,
Klatki z kurami. Wrzask i ruch
Wszczął się w pokojach: służba płacze,
I w osiemnastkę wiodą klacze.
XXXII
I do pojazdu zaprzęgają:
Pradawny zwyczaj to bojarski.
Kucharze ciasta dopiekają,
Na baby klnie woźnica dziarski.
Brodaty foryś siadł na szkapie
Chudej, kosmatej; tłum czeladzi
Gęsto przy wrotach się gromadzi,
Żegna dziedziczki. Pełznie, człapie
Za wrota powóz nasz dostojny.
Tatiana szepcze jak we śnie:
„Żegnaj, zakątku mój spokojny,
Żegnaj pustelnio, kto to wie,
Czy cię zobaczę?..." Spuszcza oczy
I spod powieki łza się toczy.
XXXVI
Już niedaleko. Już i wokół
Gorejąc złotem w oczach rosły
Krzyże na czubach starych kopuł
Białokamiennej mojej Moskwy.
Ach, kiedy nagle mnie otoczył
Widok pałaców, parków, dzwonnic,
Już nie pytałem, bracia, o nic,
Ledwiem ze skóry nie wyskoczył!
Zagnany losem na pustkowie,
Jak często, tłumiąc w piersi jęk,
Moskwo, myślałem ja o tobie!
Moskwo... ten jeden tylko dźwięk
Ile odgłosów, ile treści
Dla rosyjskiego serca mieści!
XXXVII
Oto Piotrowy zamek; dęby
Wysoko wznoszą tu korony.
Tu w dzieo, co przeszedł do legendy,
Stał Napoleon upojony
Sukcesem - i daremnie roił,
Że hołdowniczą ujrzy Moskwę,
Że klucze wręczą mu kremlowskie...
Nie, Moskwy mojej nie rozbroił;
Nie pochyliła głowy starej,
Nie chleb i sól, nie lenny dar
Ofiarowała, lecz pożary,
A wtedy on na dłoniach wsparł
Posępne czoło i w złowrogiem
Milczeniu długo patrzył w ogieo.
XXXIX. XL
I tak kolaska niestrudzona
Godzinę kręci się po mieście.
W zaułku koło Charitona
U wrót jakiegoś domu wreszcie
Stanęli. Tutaj mieszka stara
Ciotka; biedaczka, rok już czwarty
Schnie na suchoty. Dwór otwarty;
Z pooczochą w ręku, w okularach,
W starym, strzępiącym się kaftanie
Siwiutki Kałmuk stoi w drzwiach.
W bawialni krzyk na powitanie,
Księżna wołając och! i ach!
Odrywa głowę od poduszki,
Płaczą, ściskają się staruszki.
XLI
„Księżno, mon ange\" - „Pachette!" -
„Alinko!"
„Kto by pomyślał?" - „Moja miła!
Na długo?" „Kopa lat, kuzynko"!
„Siadaj, ach, siadaj - czyżbym śniła?
Doprawdy, scena jak w romansie..." -
„To moja córka, wiesz? - Tatiana".
„Ach, Tania! podejdź tu, kochana -
Bredzę jak w magnetycznym transie...
Powiedz, pamiętasz Grandissona?"
„Jak? Grandissona?... Ależ tak!" -
„Mieszka tu, obok Simeona;
Siwy, powiadam ci, jak szpak;
Był u mnie kiedyś na jesieni,
Mówił, że właśnie syna żeni.
XLII
A ten... No, później ci opowiem.
Jutro pokazad trzeba Tanię
Krewniakom. Źle jest z moim zdrowiem.
O, jaka szkoda, moje panie,
Że sama z wami nie pojadę,
Ale już ledwie ciągnę nogi.
Gadam, a wy zmęczone z drogi.
Chodźmy odpocząd... Piersi słabe...
Tchu brak... Mnie nawet radośd gniecie,
Nie tylko smutek... Taki grat,
Że nic już po nim na tym świecie...
Podła jest dola starych lat..."
I tu, zmęczona, we łzach cała,
Głośno się księżna rozkaszlała.
XLIII
Wzruszają serce mej Tatiany
Pieszczoty chorej, lecz nieswojo
Czuje się w mieście; wiejskie ściany
Jeszcze po nocach jej się roją.
Jedwabne na cóż jej zasłony?
Na świeżym wierci się postaniu,
Nie śpi, a kiedy o świtaniu
Na trud poranny biją dzwony,
Dźwięk ich wyciąga ją z pościeli;
Siada u okna. Rzednie mrok,
Ale się przed nią nie zabieli
Znajome pole; smętny wzrok
Obiega jakiś dwór nieznany,
Tu - stajnia, kuchnia, tam - parkany.
XLVIII
Z początku bardzo ją ciekawi,
O czym się mówi w gronie gości,
Co ich zajmuje, co ich bawi -
I słyszy stek niedorzeczności.
Słów beznamiętnych płynie potok,
Te same zdania w kółko żują
I nudzą, nawet gdy szkalują.
Pośród jałowych nowin, plotek
Nawet przypadkiem myśl nie błyśnie
I senny umysł ani drgnie,
A serce, chodby i kapryśnie
Miało przemówid, także nie!
Ba, nawet śmiesznej nie znajdziecie
Bredni w tym pustym wielkim świecie!
LIII
Gwar, śmiech, ukłony, walczyk szumny,
Mazurek, galop... A Tatiana
Między ciotkami, u kolumny,
W natłoku ledwie dostrzegana,
Tatiana patrzy i nie widzi;
Nieznośny wir wielkiego świata
Odpycha duszę, pierś przygniata...
Marzenie wola ją gdzie indziej...
Do wsi, gdzie mieszka chłop ubogi,
Gdzie na ustroniu jasny zdrój
Opływa łąki i rozłogi,
Gdzie książki - swoje, kwiatek - swój,
Gdzie stoi mrok lipowych alej,
Tam gdzie we dwoje się spotkali.
LIV
Stała tak, marząc na uboczu,
Gwar balu w uszach jej zamierał,
Tymczasem jej nie spuszczał z oczu
Pewien znaczniejszy gośd, generał.
Ciotki mrugnęły powiekami,
Trąciły Tanię nagłym ruchem
I każda szepcze jej nad uchem:
„Spójrz się na lewo... Tam przed nami..."
„Na lewo? Gdzie? I co was dziwi?" -
„Nie pytaj, złotko, tylko spójrz...
Tam gdzie mundury... Spójrz się żywiej.
Na lewo dwaj... a ten tuż tuż...
Ruszył się... stanął z drugiej strony..."
„Kto? Ten generał wypasiony?"
Rozdział 8
Fare thee well and if for ever
Still for ever farę thee well.
Byron
XII
Smutno i przykro byd przedmiotem
Wiecznego, burzliwego sporu,
Mied sławę (co tu gadad o tem)
Oryginała dla pozoru,
Kroid na bzika, szaławiłę,
Byd półdiablęciem czy Demonem,
Chodby przeze mnie wymyślonym.
Oniegin (los jego śledziłem
Od chwili, kiedy w pojedynku
Przyjaciel z jego ręki padł)
Bez celu, w nudach odpoczynku
Dożył dwudziestu sześciu lat,
Bez stanowiska, pracy, żony,
Do żadnych zajęd nie wdrożony.
XIII
Niepokój targał jego duszą,
Do ciągłej zmiany miejsc ochota,
(Takie skłonności męczyd muszą,
Ba, dobrowolna to golgota.)
Porzucił wiejskie owe strony,
Zacisze lasów, łąk pustkowie,
Gdzie mu się zjawiał w każdej dobie
Cieo przyjaciela okrwawiony,
I w podróż puścił się bez celu
Chowając w sercu jedną myśl;
I oto znudził się po wielu
Długich wojażach; właśnie dziś
Wrócił i prosto na posadzki,
Na bal ze statku wpadł, jak Czacki.
XIV
Poszła po sali szmerów gama
I zakołysał się tłum rojny...
Przed panią domu stała dama,
Za nią generał stał dostojny.
Bez nerwowego niepokoju,
Nieszczebiotliwa ani mroźna,
Ani karcąca, ani groźna,
I bez pretensji do podboju,
Dama bez minek, bez pustoty,
Ekstrawagancji, innych bzdur...
Spokoju pełna i prostoty,
Rzekłbyś - nieskazitelny wzór
Du comme ilfaut... (Tu do Szyszkowa
Pędzę, bo sam nie znajdę słowa.)
XVII
„To byd nie może. Czyżby ona? -
Myśli Oniegin. - Tak podobna...
Jakże to? Ze wsi przeniesiona..."
I przez oprawne szkło spogląda
Na tę, co w rysach swoich wniosła
Obraz daleki, zapomniany...
„Zauważ, książę, koło ściany,
Naprzeciw hiszpaoskiego posła,
W tym malinowym bereciku,
Któż to tam siedzi?" - „Gdzie? Ach, tam?
Widad, żeś dawno, podróżniku,
Nie bywał w świecie..." - „Znasz ją?" - „Znam.
Przedstawię cię..." - „A któż jest ona?
Powiedz mi przedtem". - „Moja żona". -
XVIII
„Toś się ożenił? Kiedy?" - „Równo
Dwa lata temu". - „No i proszę.
Z kim, książę?" - „Z panną Łarinówną". -
„Tatianą?" - „Znasz ją?" - „Znam po trosze
Z sąsiedztwa". - „No to śmiało ruszaj..."
Książę poleca go, ośmiela
Jako krewniaka, przyjaciela.
I księżna wprost na Eugeniusza
Patrzy... Cokolwiek się w niej działo
W ciągu tych kilku krótkich chwil,
Cokolwiek duszę jej targało,
W niczym nie zmienił się jej styl,
Lekkim witała go ukłonem,
Mówiła zwykłym swoim tonem.
XIX
I daję słowo, ani drgnęła,
Nie zbladła ani się spłoniła,
Nie... Gdybyż wargi chod zacięła,
Gdyby na mgnienie brew zmarszczyła!
On się badawczym okiem w księżną
Wpatruje, lecz w tej wielkiej pani
Nie widzi śladu dawnej Tani.
Przemówił - słowa w ustach więzną.
Ona swobodnie go spytała,
Skąd wrócił i czy nie z ich stron.
Przeniosła wzrok na męża, wstała -
Nieznacznie przybierając ton
Zmęczenia, potem lżej od puchu
Pierzchła. Oniegin stał bez ruchu.
XX
Czy to ta sama skromna Tania,
Której on kiedyś, na początku
Naszej powieści, w dzieo spotkania
W głuchym, zapadłym gdzieś zakątku,
Poczuwszy zapał moralisty,
Długie kazanie wygotował,
Ta, której rzewny list przechował,
Z serca wyjęty, jak łza czysty,
Ten list, co wszystko w niej obnażył,
Ta panieneczka... Czyżby śnił?
Ta, którą kiedyś zlekceważył,
Ta, z której kiedyś może drwił,
Czyżby to miała byd ta księżna?
Beztroska, śmiała, niedosiężna?
XXI
Oniegin huczny raut porzuca,
Jedzie do domu, tam się zdrzemnie...
Rój marzeo późny sen zakłóca,
To marzy smutnie, to przyjemnie.
Zbudził się - liścik mu przynoszą:
Książę N. prosi go na wieczór.
„O Boże! Do niej! Jakbym przeczuł...
Och, pójdę, pójdę!" I z rozkoszą
Odpowiedź bazgrze, i dzieo cały
Krąży jak w niepojętym śnie.
W tej duszy zimnej i ospałej
Coś poruszyło się na dnie,
Próżnośd, uraza bez powodu,
Czy znowu miłośd jak za młodu?
XXII
Więc znów godziny na zegarze
Liczy, znów długi dzieo przeklina.
Bije dziesiąta; zaprząc każe,
Pędzi, wysiada, już się wspina
Po schodach, wchodzi na pokoje
Do księżny; drżą pod nim kolana;
W salonie wita go Tatiana
I siedzą kilka chwil we dwoje.
Niezręczny, chmurny, nie potrafi
Skleid w rozmowie paru słów;
Jedna uparta myśl go tropi,
Uparcie patrzy się i znów
Chciałby przeniknąd ją aż do dna.
Ta - siedzi przed nim tak swobodna.
XXIII
Mąż wchodzi. Wita Oniegina.
Męczące tete-a-tete przerywa,
Dawne figielki z nim wspomina
I obaj śmieją się... Napływa
Gromadka panów. Towarzyska
Rozmowa tych światowych gości
Nasiąka solą złośliwości.
Przy pani domu śmiało błyska
Swawolny dowcip; jak się zdarzy,
To dotkną i ważniejszych spraw -
Bez oklepanych komentarzy,
Nudziarskich tez i wiecznych prawd,
Żywością słowa i swobodą
Niczyich uszu nie ubodą.
XXVII
Oniegin mój przez wieczór cały
Lgnął każdą myślą do Tatiany,
Nie do tej biednej i nieśmiałej
Wiejskiej panienki zakochanej,
Lecz do tej, w którą się wcieliła,
Wspaniałej, pewnej siebie księżnej,
Bogini newskiej, niedosiężnej.
O, ludzie! Wszystkich was zrodziła
Na własny obraz matka Ewa:
Nie to, co dano, ciągnie was,
Lecz tajemnicza gałąź drzewa,
Na którą wąż podstępny wlazł:
Niech zakazany owoc daje,
Bez tego raj wam nie jest rajem.
XXVIII
Jakże zmieniła się Tatiana!
Jak w trudnej roli nieomylnie
Posiadła wszystkie jej arkana!
Jak wrosła w nowy grunt, jak silnie!
Kto by śmiał szukad czułej Tani
W tej damie, świetnej i niedbałej,
Z której salony przykład brały?
A przecież on jej serce zranił!
O nim, bywało, w mroku nocy,
Bez pocieszenia i bez snu,
Marzy, podnosząc rzewne oczy
Na księżyc, o nim dzieo po dniu
Myśli i mimo wszystko wierzy,
Że skromne życie z nim przemierzy.
XXIX
Miłośd na wiek się nie ogląda,
Ale nam tylko wtedy służy,
Gdy młode serce jej pożąda,
Jak wiosennego najścia burzy.
Wtedy nie czyni żadnej szkody
Deszcz namiętności; łan dojrzewa,
Życie potężny pęd wysiewa
I bujny kwiat, i słodkie płody.
Ale wiek późny i bezpłodny
Na przesileniu naszych lat
Zna tylko smutny, żalu godny
Ślad namiętności, jakby spadł
Na pola deszcz jesienną porą,
Aby obrócid je w bajoro.
xxx
Stało się! Bieda z Eugeniuszem.
Jak dzieciak kocha się w Tatianie.
Dniami, nocami całą duszę
Wkłada w miłosne rozmyślanie.
Nie dbając o zakazy świata
Podjeżdża, ledwie minie ranek,
Pod dom jej, pod oszklony ganek;
Jak cieo po mieście za nią lata;
Szczęśliwy, jeśli dotknąd zdoła
Jej dłoni, jeśli będzie mógł
Narzucid jej puszyste boa
Na ramię czy rozsunąd pułk
Sztywnych liberii, czy z podłogi
Podnieśd chusteczkę u jej nogi.
XXXI
Ona nie widzi i nie czuje,
Chodby się męczył do skonania.
W domu swobodnie go przyjmuje,
W gościnie rzuci mu dwa zdania,
Czasem ukłoni mu się z dala,
Czasem go wcale nie spostrzeże:
Bez kokieterii, bo w jej sferze
Nikt sobie na to nie-pozwala.
Z dnia na dzieo nasz Oniegin blednie.
To jej nie wzrusza? Wcale nie.
Oniegin chudnie i nieledwie
Już na suchoty biedak schnie.
Doktorzy widzą ważny powód,
By go czym prędzej wysład do wód.
XXXII
On nie pojedzie; on się godzi
Pójśd tam, gdzie swoich dziadów spotka:
Tatiany nic to nie obchodzi
(Wiadomo, taka jest płed słodka).
On nie ustąpi, on się broni,
Nie da jej wybid sobie z głowy;
Chory, a śmielej niźli zdrowy
Osłabłą ręką pisze do niej.
Listy - to pomysł niedorzeczny,
Bez listów całe życie żył,
Ale mu dopiekł ból serdeczny
I chyba nie starczyło sił
Ukrywad dłużej swą tęsknotę.
Oto i list ten jota w jotę.
List Oniegina do Tatiany
Pani, ja wiem, że Ją oburzę
Wyznając smutną tajemnicę.
Na gorzką wzgardę Jej zasłużę,
Z oczu wywołam błyskawice!
Czemu więc pisad się ośmielę?
I po co serce tu otworzę?
Może Ją tylko rozweselę
Niewczesnym żalem. Cóż? Byd może!
Gdy mnie przypadek zetknął z Panią,
Iskrę czułości w Niej dojrzałem,
Ale zaufad Jej nie śmiałem
I nie poszedłem wtedy za Nią;
W pogoni za swobody cieniem
Wzgardziłem miłym nawyknieniem.
Jeszcze nas jedno odgrodziło...
Leoski ofiarą padł nieszczęsną...
I wszystko, za czym sercu tęskno,
Musiałem z serca wyrwad siłą,
Z nikim i z niczym nie związany,
Myślałem: wolnośd moja może
Zastąpi szczęście. O, mój Boże!
Jakżem okrutnie ukarany!
Nie, Pani, żyd pod Jej urokiem
I w Niej utkwione mied spojrzenie,
Uśmiech Jej, oczu poruszenie
Oglądad zakochanym okiem,
Jej doskonałośd w każdym geście
I w każdym słowie duszą chłonąd,
Przed Nią w męczarni drżed i płonąd,
Zamierad, gasnąd... w tym jest szczęście!
Tego mi brak: zaglądam wszędzie,
Badam, czy Pani tam nie będzie;
Mijają drogie mi godziny,
A ja w tęsknocie marnotrawię
Dni beznadziejnej bieganiny.
I tak niedługo tu zabawię.
Wiem: już dobijam do przystani,
Lecz by przedłużyd smutne życie,
Muszę mied, budząc się o świcie,
Pewnośd, że dziś Cię spotkam. Pani...
Ledwie śmiem błagad; lęk mnie chwyta:
Pani surowy wzrok na pewno
Nikczemny fortel tu wyczyta,
Już w myślach widzę Panią gniewną.
Czy Pani wie, co to za męka
Nieugaszone czud pragnienie,
Płonąd i, kiedy serce pęka,
Rozumem tłumid krwi płomienie;
I zamiast objąd Jej kolana
I łkad, i szeptad: ukochana,
I u Jej nóg wylewad skargi,
Prośby, zaklęcia, wszystko, wszystko,
Co wypowiedzą moje wargi -
Prowadzid chłodną towarzyską
Rozmowę, mied pogodne czoło,
Patrzed na Panią - tak wesoło!
Więc niech się stanie, bo już więcej
Walczyd ze sobą nie mam siły,
Sam się oddaję w pani ręce
I oby losy się spełniły!
XXXIII
A ona milczy. On zawzięcie
Pisze list drugi, trzeci; czeka,
A ona milczy. Na przyjęcie
Oniegin jedzie; wtem z daleka
Naprzeciw niego idzie ona!
Mija go, uff! jaka surowa!
Nie spojrzy, nie przemówi słowa,
Styczniowym chłodem odgrodzona,
I tylko tłumiąc oburzenie
Zacięte wargi lekko drżą...
Oniegin wraził w nią spojrzenie:
Gdzie litośd, gdzie znaczony łzą
Ślad jej cierpienia?... Głupio marzy!
Gniew tylko widad na jej twarzy...
XXXIV
I może ślad bojaźni skrytej,
Czy jego sprawek świat nie przejrzy,
Kobiecej trwogi pospolitej...
On dobrze znał jej cieo najlżejszy...
Nie ma nadziei, nie! Ucieka,
Przeklina afekt swój szalony
I jeszcze głębiej pogrążony,
Całego świata się wyrzeka,
Wspomina w cichym gabinecie
Któryś tam życia swego dzieo,
Gdy dzika chandra, w szumnym świecie
Prześladująca go jak cieo,
Wreszcie dopadła, pochwyciła
Za kołnierz, w kąt go zapędziła.
XXXIX
Dni uciekają: oto pierwszy
Wiosenny podmuch go przenika;
A on nie zaczął pisad wierszy,
Nie umarł - i nie dostał bzika.
Wiosna na miasto go wywlokła:
Pokoje, gdzie w zimowej porze
Siedział jak borsuk w ciemnej norze,
Kominek i podwójne okna -
Porzucił w jasny dzieo, zalecił
Wzdłuż Newy sanie puścid w bieg.
Lód popękany w słoocu świecił
Snopami iskier; brudny śnieg
Roztajał pod płozami sanek.
Dokąd Oniegin w taki ranek
Pędzi? Tak, zgadliście, kochani!
Na nowo szał go poniósł dawny,
Do niej się wybrał, do swej Tani,
Mój postrzeleniec niepoprawny.
Idzie podobny do umrzyka.
Mija przedpokój, salon - nigdzie
Nie ma żywego ducha. Idzie
Wciąż dalej, drzwi jakieś odmyka
I patrzy: księżna siedzi blada
Przy biurku, nocny na niej strój,
Czyta coś - w palcach list przekłada,
Z oczu jej płynie żywy zdrój,
Łez nie powściąga, głowę kłoni,
Ciężko opiera ją na dłoni.
XLI
W tej krótkiej chwili niespodzianie
Niemy jej ból odczytad można
I dawną Tanię, biedną Tanię
W tej księżnej oto każdy pozna!
On, nieprzytomny z rozczulenia,
Ukląkł i objął jej kolana.
Drgnęła, spojrzała się Tatiana
Bez słów, bez gniewu, bez zdziwienia.
Ten wzrok bolesny, mgłą zasnuty,
Błagalnie załamane brwi,
nieme zaklęcia i wyrzuty -
Pojmuje wszystko. Dawne dni
Wracają, serce słodko szepcze
I zmartwychwstaje wiejskie dziewczę.
XLII
Więc oto klęczed mu pozwala,
Oczu od niego nie odrywa,
Bezwolnej ręki nie oddala
Od chciwych ust... I czas upływa...
I długo, długo trwa milczenie,
Aż głos dochodzi jego uszu:
„Dośd. Niech pan wstanie, Eugeniuszu.
Ja panu winnam wyjaśnienie.
Jest w naszym parku - pan pamięta?
Aleja, gdzie nas zetknął los;
Pokornie była tam przyjęta
Surowa lekcja; pan miał głos
I kładł mi rację swą do ucha.
Dziś moja kolej. Niech pan słucha.
XLIII
Tak, młodsza byłam i na pewno
Ładniejsza; pana pokochałam,
I cóż? Na moją miłośd rzewną
Jaką odpowiedź otrzymałam?
Pana surowośd mnie dobiła.
Dla pana przecież nie nowina,
Że się zakocha w nim dziewczyna?
Mój Boże, krew mi stygnie w żyłach,
Gdy tylko wspomnę tę perorę,
Ten wzrok zabójczy... Ależ nie,
Ja tego za złe mu nie biorę:
I w sercu swym, i wobec mnie
Postąpił pan, jak należało:
Wdzięczna mu jestem duszą cala.
XLIV
Nieprawdaż, kiedy zagrzebana
W pustkowiu - żyłam sobie skromnie,
Nie pociągałam wtedy pana...
Dlaczego dzisiaj lgnie pan do mnie?
Dlaczego wpadłam panu w oko?
Bo weszłam w krąg wielkiego świata,
Bo jestem można i bogata,
Bo los mnie wyniósł tak wysoko?
Bo mąż mój w polu krew przelewał,
Za co nam dwór nie szczędzi łask?
Bo o mej haobie świat by śpiewał,
Bo mógłby pan odświeżyd blask
Uwodzicielskiej swojej chwały,
By go salony podziwiały?
XLV
Ja plączę... Jeśli swojej Tani
Pan nie zapomniał do tej pory,
To niech pan wie: nie tak mnie rani
Cierpki, surowy ton perory,
Nie tak poniża mnie nagana
Jak ta namiętnośd obraźliwa,
Której pan dzisiaj nie ukrywa,
Te pana listy, te łzy pana...
Ach, wtedy miał pan chod nade mną
Litośd, szacunek dla mych lat...
A dzisiaj? Z jakąż to nikczemną
Słabością pan do nóg mi padł?
Dojrzałe serce, rozum śmiały
Drobne uczucia opętały!
XLVI
A mnie ten przepych, ta bogata
Pozłota życia, modne rauty,
Moje tryumfy w wirze świata,
Moje przyjęcia, dom otwarty -
Mnie to obrzydło. Chętnie oddam
Te wszystkie łachy maskarady,
Ten zgiełk i czad, i szych jaskrawy,
Za półkę książek, dom z ogrodem,
Dzikie zakątki i cieo alej,
Gdzieśmy się niegdyś pierwszy raz
W ów niefortunny dzieo spotkali,
Za ten cmentarzyk, gdzie jest głaz
I skromny krzyż, i cicho stoją
Drzewa nad biedną nianią moją.
XLVII .
A szczęście było do zdobycia,
Tak bliskie było!... Dziś, mój Boże,
Nic nie odmieni biegu życia.
Czy postąpiłam źle? Byd może.
Matka błagała, zaklinała...
Mało obeszło biedną Tanię,
Co się w jej życiu dalej stanie...
Stało się tak, jak matka chciała.
Dziś jeszcze (po co się maskowad?)
Ja pana kocham, ale pan...
Pan to potrafi uszanowad,
Nie trzeba szarpad starych ran.
Dziś do innego już należę
I będę mu oddana szczerze".
XLVIII
Odeszła. On - zdrętwiały stoi,
Jakby pioruny w niego biły.
Ileż się w sercu doznao roi,
Jakież się myśli w nim skłębiły!
Wtem zabrzęczały gdzieś ostrogi:
To mąż Tatiany drzwi otwiera,
I tu naszego bohatera
W chwili dla niego tak złowrogiej
Pozostawimy, czytelniku -
Na zawsze. Długo czas nam biegł
Przy niespokojnym podróżniku.
Winszujmy sobie, widad brzeg.
Hura! Od dawna do przystani
Wzdychałem (i wy też, kochani?).
XLIX
Kimkolwiek jesteś, czytelniku,
Czy przyjacielem mym, czy wrogiem,
W miłym rozstaomy się okrzyku:
Bądź zdrów! Nic więcej dad nie mogę
Nad skromny wiersz: cokolwiek chciałeś
Znaleźd w tej książce, czy burzliwe
Wspomnienia, czy obrazy żywe,
Czy odpoczynku w niej szukałeś,
Czy ciętych słów, czy uchybienia
Stylistycznego, daj ci Bóg,
Byś dla rozrywki, dla marzenia,
Dla serca lub wątroby mógł
Okruszki znaleźd chod ubogie.
Żegnaj - i każdy w swoją drogę!
Żegnaj, pielgrzymie osobliwy,
I ty, mój wierny ideale,
Żegnaj mi, skromny, lecz godziwy
Trudzie mój - tyś mi dawał stale
Możnośd gawędy śród przyjaciół,
Niepamięd o zgiełkliwym świecie,
Wszystko, co miłe jest poecie.
Długo się romans mój bogacił
Od chwili, gdy Tatiana żywa
Naszła mnie jak w obłocznym śnie,
A z nią Oniegin. Perspektywa
Powieści kryła się we mgle
I patrząc wskroś magiczny kryształ,
Jeszczem niewiele z niej korzystał.
LI
A ci, co chętnie mnie słuchali,
Na pierwsze schodząc się czytanie.
Jednych już nie ma, inni - w dali,
Jak rzekł Saadi w Gulistanie.
Bez nich tu rósł Oniegin młody,
A ta, na której wzorowany
Ideał drogiej mi Tatiany...
O, jakież los wyrządził szkody!
Szczęśliwy ten, kto w życia święto
Nie dopił wina aż do dna,
Kto powieśd życia rozpoczętą
Potrafił przerwad tak jak ja,
Kto się z powieścią, kto się z winem
Rozstał, jak ja z mym Onieginem.