ROZDZIAL XX
Rodzinna narada
Rano przy śniadaniu postanowiłam że zwołam wielką naradę u dziadka Carlisle'a. Narada miała dotyczyć wyjazdu do Volturich, która nadchodziła wielkimi krokami. Dzisiaj był pierwszy października. Wyjechać mieliśmy dziewiętnastego. Zgodnie z tym o co prosiłam tatę, miał mamie wyperswadować wyjazd do Volterry. I chyba to uczynił.
„Mama jedzie z nami?”- spytałam w myślach.
Tato pokręcił przecząco głową, a ja blado się do niego uśmiechnęłam.
-Ja idę do dziadka Carlisle'a. Za kwadrans u niego, mam wam coś do przekazania.- powiedziałam uśmiechając się i wybiegłam z domu.
Biegłam przez las, droga nie była długa. W niecałe 2 minuty byłam na miejscu. Weszłam do środka. „Wszyscy w domu”- pomyślałam i ucieszyłam się na ten widok.
-Witam- przywitałam się pogodnie. Zwróciłam się do dziadka
-Dziadku czy mogę zrobić małą naradę związaną z naszym wyjazdem do Volterry?- spytałam
-Oczywiście- odparł szybko.
Wyszłam na środek, zrobiłam na złość Emmettowi, który oglądał mecz i zasłoniłam mu widok. Skrzywił się i wyłączył telewizor.
-Jak wiecie zbliża się nasz wyjazd do Volterry.- w tym samym momencie wszedł tato do salonu razem z mamą. Usiedli na kanapie i tato skiną głową bym kontynuowała.
-Wyjedziemy dokładnie dziewiętnastego października, musimy być te pięć dni wcześniej, by Aro i reszta nie przyjechali wcześniej. Dziadku mam do ciebie prośbę, czy mógłbyś mi tak bardziej przybliżyć na kogo powinnam była uważać w Volterze? Wiem że ty kiedyś mieszkałeś z rodziną Volturi.- powiedziałam te dwa ostatnie zdania z lekkim zakłopotaniem. Wiedziałam że nie powinnam była drążyć tego tematu, bo ten temat był tak jak by tabu dla dziadka.
Dziadek spojrzał na mnie, wziął głęboki wdech i zaczął mówić.
-Przede wszystkim powinnaś uważać na Dimitriego który ma dar walki i jest tropicielem, Renatę - jest osobistą tarczą Ara.- to o tarczy mnie trochę zdziwiło, myślałam że tylko moja mama jest „kobietą tarczą”. Tato spojrzał na mnie i powiedział
-Nie tylko twoja mama posiada dar tak zwanej tarczy, posiada ją jeszcze Renata. Która broni tylko Ara i resztę świty. Straży już nie broni, oni mają się bronić sami.
Dziadek kontynuował
-Musisz jeszcze uważać na Aleca i Jane, wiesz jakie oni mają dary, ale jest jeszcze Chelsea, która ma dar wyczuwania więzi rodzinnej i może nią manipulować. Alec i Chelesta ci są najbardziej niebezpieczni.- dokończył dziadek. Już wiedziałam kto jest dla mnie niebezpieczeństwem. Rzeczywiście najbardziej obawiałam się Aleca i Jane, ale jeszcze teraz doszła ta cała Chelesta. Dziadek usiadł na fotelu. Ja przełknęłam ślinę i zaczęłam mówić.
-Dobrze, więc teraz przejdźmy do kwestii osób, które ze mną jadą.- powiedziałam - Kto jedzie?- spytałam retorycznie
Alice, Jasper, Edward i Emmett podnieśli rękę. Oni jechali na sto procent.
-Dobrze, a kto nas zawiezie na lotnisko.- tu popatrzyłam na Rosalie, bo chciałam by ona nas zawiosła, nie mama nie babcia nie dziadek. Chciałam by Rosalie nas zawiozła. Z nią nie byłoby godzinnych pożegnań tylko rach ciach i po sprawie.
-Rosalie?- spytałam
Popatrzyła z niedowierzaniem.
-Ja mam was zawieść?- spytała
Teatralnie przewróciłam oczami.
-Tak ty- powiedziałam spokojnie uśmiechając się do niej szeroko odsłaniając rząd śnieżnobiałych zębów.
-Skoro się upieracie…zawiozę was- powiedziała
Podeszłam do niej i dałam jej całusa w policzek, co oznaczało dziękuję.
-Teraz jakim samochodem pojedziemy? Będzie nas sześcioro. Podaje propozycję: moim kabrioletem czy volvo taty?
-A czemu nie możemy jechać moim jeepem- powiedział urażony Emm
- A czemu nie moim Porshe?- spytała Alice
„I co ja mam im powiedzieć”?- spytałam tatę w myślach. Tato przewrócił oczami, wstał i powiedział
-Tak, nie pojedziemy twoim kabrioletem Ness, bo, rzuca się w oczy, także samochód Alice rzuca się w oczy. A nie pojedziemy jeepem Emmetta bo jest zbyt…..brudny
-To się go umyje- powiedział Emmett
-Jedziemy moim volvo- powiedział zadowolony tato, ze padło na jego samochód.
-Zawsze jeździmy twoim volvo- powiedziała urażona Alice.
Tato uśmiechnął się szeroko i usiadł na kanapie. Po chwili wybuchła kłótnia o samochód. W między czasie podeszłam do dziadka i zapytałam
-Czy może być to twój mercedes? No bo widzisz co się dzieje
-Oczywiście wnusiu- powiedział dziadek
Wróciłam na swoje dawne miejsce i powiedziałam głośno
-Pojedziemy mercedesem dziadka- od razu zapadła cisza.- W ramach kompromisu- dodałam
„Wybacz tato, ale gdyby nie było kłótni….”-powiedziałam w myślach
-Przecież nic się nie dzieje, słonko- powiedział uśmiechając się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech.
-Dobrze więc wszystko ustalone- powiedziałam
-Jeszcze jak by coś się zmieniło to ustalimy- po raz pierwszy dzisiejszego dnia głos zabrał Jasper
***
Wróciliśmy do domu, ja od razu pobiegłam na górę. Zerknęłam na komórkę, ale nie było na niej żadnej nowej wiadomości, ani nieodebranego połączenia. Położyłam się na łóżku i zaczęłam patrzeć się w sufit. Szybko zerknęłam na zegarek i zobaczyłam że jest 12:00. Nasza narada rodzinna trwała 2 godziny. Nie dziwie się że tyle, ponieważ trochę kłótni wyniknęło. Znowu spoglądałam w sufit widziałam na nim wilka, którym był Jacob. Zaczęłam wspominać wczorajszy dzień. Myślałam o tym co Jacob mi powiedział i widziałam jak nastawił się na to że pojedzie. Rozczarowałam go. Musiałam zrobić to dla jego dobra. Nie chciałam by coś mu się stało, nie chciałam by wampiry rozszarpały go na strzępy i nie chciałam by wyniknęła wojna z Volturi. Tego nie chciałam, nie chciałam żadnej wojny, chociaż wiedziałam że prędzej czy później będzie taka wojna. To było nie uniknione. Zerknęłam na zegarek była 14:00. Czas zbyt szybko leciał. Zamyśliłam się nad tym wyjazdem na dobre. Wzięłam komórkę do ręki i wykręciłam numer do Jacoba. Niestety nie odebrał, odezwała się tylko automatyczna sekretarka
-Cześć! Tu Jacoba, nie mogę teraz odebrać zostaw wiadomość, a na pewno oddzwonię.
-Cześć Jake! Będziesz dziś u mnie? Czekam na telefon.- gdy to powiedziałam rozłączyłam się, telefon położyłam na biurku i położyłam się na łóżku.