Rok jak żaden innyH

ROZDZIAŁ 48. PRAWDOMÓWNE SNY


Harry miał wrażenie, że będzie tak płakał bez końca. Snape nie próbował go uspokajać ani nie zganił go za to, że tak się rozkleił. Nie mówił też, że wszystko będzie w porządku. Po prostu go przytulał, pozwalając synowi wypłakać wszystkie łzy bólu i frustracji, które chłopak nosił w sobie od tak dawna.

Kiedy wreszcie było po wszystkim, Harry podniósł na ojca podkrążone, zaczerwienione oczy i zamrugał, rozglądając się dookoła.

- Eee... a gdzie Draco?

Gryfon odsunął się, ale Snape przyciągnął go do siebie z powrotem.

- Wyszedł kilka minut temu. Wydaje mi się, że jego zdaniem było to zbyt osobiste, żeby miał prawo tu zostać.

Harry skrzywił się.

- Mogę się założyć, że zacznie mnie teraz nienawidzić. Boże, po tym, co powiedziałem, to może nawet będzie chciał wrócić...

- ...do Voldemorta? - dokończył Mistrz Eliksirów. - Zrozum, że on nawet jeszcze nie dołączył do śmierciożerców. To miało dopiero nastąpić. Poza tym był świadom już od dawna, że twoja nienawiść do Lucjusza nie zna granic.

Harry zadrżał.

- No tak, ale po tym, jak powiedziałem, że zabiję jego tatę... Znaczy, uważam oczywiście Lucjusza za najgorszego łajdaka, ale i tak to, co powiedziałem do Draco, było okropne.

- W takim razie czemu to powiedziałeś?

Harry zesztywniał i odsunął się od ojca, nie pozwalając mu, by przytulił go po raz kolejny. Potarł o siebie zlodowaciałe dłonie i spojrzał na nie z dziwnym przeczuciem, że będą spalone do kości, mimo że w palcach czuł przeszywające zimno. Cała ta wściekłość, ten ogień, który promieniował przez moją skórę... Jednak nie, jego dłonie wyglądały normalnie - poza tym, że bardzo bolały.

- Miałem coś jakby... sam nie wiem. Miałem jakby wizję, chociaż jej nie widziałem, o ile to ma sens. Nagle byłem pewien, że kiedyś zabiję Lucjusza Malfoya właśnie w taki sposób.

- Mam najszczerszą nadzieję, że do tego nie dojdzie – odparł Snape ostrym tonem. Słowa były tak nieoczekiwane, że Harry wytrzeszczył na ojca oczy, dopóki nagle nie pojął, skąd się wzięły.

- Och, wiem, że teraz mu nie dorównuję – przyznał, kręcąc głową. - Nie zamierzam pchać się prosto w paszczę lwa. Nawet kiedy odzyskam magię, nie sądzę, bym był w stanie od razu go załatwić. Muszę się jeszcze wiele nauczyć. - Głos chłopaka zabrzmiał jak przyrzeczenie. - Ale pewnego dnia zapłaci za wszystko, co mi zrobił...

Mistrz Eliksirów złapał syna za ramiona i potrząsnął nim tak mocno, że wyrwał go z tego dziwnego stanu, w którym Gryfon zdawał się pogrążać.

- Harry, nie mów w ten sposób. Owszem, Lucjusz popełnił przeciw tobie potworne zbrodnie i zasługuje na karę, ale ty nie jesteś sędzią, ławą przysięgłych i katem w jednej osobie. Jesteś wściekły i dajesz ujście swojej wściekłości. To jest wskazane – ale nie pogrążaj się w obsesyjnych myślach o zemście.

- On i jemu podobni pozbawili mnie rodziców, przyzwoitego dzieciństwa i szansy na to, żebym miał kogoś, kto się mną zaopiekuje! - zaszlochał Harry, obejmując się ramionami i kołysząc w przód i w tył.

Snape przytulił go mocno.

- Masz kogoś, kto się tobą zaopiekuje – powiedział tonem przysięgi. - Wiem, że to nie to samo, gdybyś wciąż miał przy sobie Jamesa, i że jego utrata zawsze będzie cię bolała. Jednak, Harry, nie jesteś już sam. Masz kogoś, kto cię k... kto się o ciebie troszczy na tyle, żeby nie pozwolić ci, byś się w tym pogrążał!

- W czym? - zapytał Gryfon, płacząc. Próbował się wyrwać, ale ojciec trzymał go mocno.

- W myślach o zemście, dopóki złość nie zmieni cię w kogoś, kim nigdy nie chciałbyś się stać – odrzekł Snape otwarcie. - To dzieje się powoli, Harry. Tak wolno, że nie jesteś w stanie tego dostrzec, ale właśnie taki jest początek – pragnienie, by zemścić się za wszelką cenę. Nie będę ci zabraniał nienawidzić Lucjusza, życzyć mu śmierci i walczyć o to, by stanął przed obliczem sprawiedliwości. Nie pozwolę ci jednak, byś samemu stał się katem.

- Poczekam, aż dorosnę i będę mógł z nim wygrać...

- Nie – przerwał mu ojciec tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Harry, jeśli poświęcisz się temu celowi, pewnego dnia obudzisz się równy Czarnemu Panu – ale równy nie w taki sposób, jaki został ci przeznaczony. - Stwardniałe opuszki palców mężczyzny musnęły bliznę Harry'ego tak delikatnie, jakby była ze szkła. - Jak sądzisz, co sprawiło, że Voldemort stał się tym, kim jest? Obsesja na punkcie zemsty na tych, którzy go obrazili, i na wszystkich im podobnych!

- Ale przecież ja mam go zabić! - wrzasnął Harry, wiercąc się w uścisku Snape'a tak, że wreszcie mógł spojrzeć mu w twarz. - Co za różnica, jeśli wykończę też Lucjusza pierdolonego Malfoya? I tak jest mi przeznaczone zostać mordercą!

- Zabijesz Voldemorta, bo nie masz innego wyboru! - ryknął Mistrz Eliksirów. - Doskonale o tym wiesz! Tak mówi przepowiednia. Jeśli zamordujesz Malfoya właśnie tak – w samoobronie – masz moje błogosławieństwo. Ale nie w ten sposób, nie dla zemsty!

- Przecież wie pan, co mi zrobił! - warknął Harry, a twarz zaczęła go piec, kiedy gorące, mokre strugi znowu popłynęły mu po policzkach. Zawsze tłumił w zarodku pojawiające się myśli o Samhain, dopóki nie przestały go nawiedzać, ale szata i maska przywołały wszystkie wspomnienia, co do najdrobniejszego szczegółu. - Był pan tam! - rzucił oskarżycielsko, chociaż nie winił ojca za swoją krzywdę. - Igły... Boże, te wielkie, ostre igły, wszędzie! I ogień! Chcieli mnie spalić, jak w średniowieczu...

- Wiem – odrzekł Snape cicho, a w jego wzroku odbił się żal. - Wiem, Harry, ale wierz mi, że zrobisz sobie gorszą krzywdę niż Lucjusz mógłby ci kiedykolwiek wyrządzić, jeśli pozwolisz, by zapanowała nad tobą nienawiść.

Harry odwrócił oczy. Nie mógł znieść troski i smutku w spojrzeniu mężczyzny. Czy tak właśnie było, kiedy miało się ojca? Kiedy człowiek robił to, co uważał za słuszne, a potem zaczynał czuć się okropnie, kiedy tata tłumaczył mu, że nie miał racji?

Nie chciał patrzeć na okropny bałagan na podłodze, ale nie mógł się powstrzymać. Ohydne. To, co zrobił, było ohydne. A na dodatek powiedział, że zrobi to komuś – że zrobi to ojcu przyjaciela. Lucjusz Malfoy był oczywiście podstępnym wężem... nie, to nie tak. Nazywać go wężem znaczyło obrazić malutką, niewinną Sals. A właśnie...

Harry wyciągnął rękę ozdobioną złotą bransoletą.

- Mogę prosić?

Mistrz Eliksirów wyczuł chyba, że obaj potrzebują chwili przerwy od tego tematu – chociaż, jak świadczyła determinacja w jego wzroku, sprawa nie została jeszcze ostatecznie ustalona. Dotknął końcem różdżki głowy węża, a potem powiódł nią wzdłuż całego ciałka Sals.

- Vivicalus anovare – szepnął, podstawiając dłoń pod osuwającego się bezwładnie węża. Podał Sals Harry'emu i odsunął się nieco.

Gryfon podniósł zwierzątko na wysokość twarzy i próbował zajrzeć w jego zaspane ślepka. Sals nic nie było, chociaż zdecydowanie potrzebowała ciepła. Chłopak wsadził ją do kieszonki na piersi i pogłaskał przez tkaninę.

- Powinien pan zapytać, zanim zrobi pan coś takiego – fuknął na ojca.

Spojrzenie czarne oczu było tak intensywne, że Harry stwierdził, że chyba posunął się za daleko. Jednak mężczyzna skinął tylko głową i wycedził:

- W istocie.

- To znaczy? - zapytał Harry z rozdrażnieniem.

Snape zawahał się.

- To powinno dać ci do zrozumienia, że chociaż przeprosiny nie przychodzą mi równie łatwo jak Gryfonom, to uważam, że masz rację.

Harry'emu opadła szczęka. Snape przyznawał się do błędu? Mówił, że mu przykro? Wprawdzie przepraszał już syna po Samhain, ale wtedy to była zupełnie inna sprawa. Harry nie chciał jednak tego drążyć i mruknął tylko:

- Sals jest chyba w porządku, więc nic wielkiego się nie stało.

Mistrz Eliksirów skinął tylko głową.

- A więc... - zaczął Harry, zerkając niepewnie na twarz mężczyzny. - Wszystko w porządku... między nami? Bardzo się pan rozeźlił.

- Mając perspektywę, że mój syn stanie się kolejnym Czarnym Panem? - Snape pochylił się ku niemu i dokończył twardo: - Nie masz pojęcia, jak bardzo mogę się rozeźlić.

- Kolejnym Czarnym Panem? - zakrztusił się Harry. - Przecież to śmieszne!

- To więcej niż prawdopodobne, jeśli wpadniesz w obsesję na punkcie zemsty, ty głupi dzieciaku! - Snape westchnął i przeczesał włosy ręką. - Harry, posłuchaj. Gdyby na twoim miejscu był jakikolwiek inny uczeń Hogwartu, taka żądza krwi spowodowałaby co najwyżej, że wyrósłby z niego wypaczony dorosły. Jednak ty nie jesteś zwykłym uczniem. Masz moce, jakich Czarny Pan nie zna. Jeśli nie chcesz stać się taki jak on, lepiej popracuj nad opanowaniem i mądrością! - Na sam koniec jego głos urósł do krzyku.

- Dobra, już dobra! Rozumiem!

- Na pewno?

- Tak!

Snape posłał mu takie spojrzenie, jakby chciał powiedzieć, że to się jeszcze okaże. Harry był zadowolony, że nie ciągnęli dłużej tego tematu, bo czuł się znużony. Nienawidził Lucjusza Malfoya i pragnął się zemścić, ale nie chciał skończyć jako pokręcony, zgorzkniały, nienawistny bandyta podobny do Voldemorta. Co mu zatem pozostawało? Chłopak poczuł się nagle strasznie stary. Opadł na plecy i westchnął. Zmęczenie tematem musiało go chwilowo opuścić, bo sarknął:

- Wie pan, mam tylko szesnaście lat, więc nie mówię, że zjadłem wszystkie rozumy. Nie do końca bym wiedział, co zrobić, jeśli byśmy rozmawiali o dziewczynach i randkach, więc tym bardziej nie mam do cholery zielonego pojęcia, co mam zrobić i co myśleć w sprawie maniakalnego szaleńca, który niemal zamęczył mnie na śmierć na rozkaz innego maniakalnego szaleńca, który poluje na mnie, od kiedy skończyłem rok!

Snape obrócił się i spojrzał w dół na syna.

- Wiem, co powinieneś zrobić. Posłuchać ojca.

Harry podparł się na łokciu i zapytał sucho:

- Mam nie poddawać się pragnieniu zemsty? Bez obrazy, profesorze, ale czy pan nie robił dokładnie tego samego, kiedy rozpowiadał pan Ślizgonom, że Remus jest wilkołakiem? A w zeszłym roku, kiedy notorycznie wyśmiewał się pan z Syriusza i uwłaczał mu?

- Chciałem się zemścić – przyznał Snape otwarcie, unosząc brew. - A jak sądzisz, skąd wiem, jakie to destrukcyjne? Hogwart stracił najlepszego nauczyciela obrony, jakiego miał od lat. Następstwem było pojawienie się Croucha i, w kolejnym roku, Umbridge. Zaś co do Blacka... - Mężczyzna westchnął. - Zginął częściowo z powodu moich prześladowań.

Harry milczał przez dłuższą chwilę.

- Przyszedłby mi na pomoc bez względu na to, co się działo – powiedział w końcu. - Powiedziałem nawet Ronowi, że to nie pana wina. Zaś wracając do tej całej sprawy pod tytułem „Powinieneś słuchać, co ci ojciec radzi”, to bardziej by mi pomogło, gdyby powiedział mi pan, co zrobić, zamiast czego nie robić.

- Na tę chwilę – odparł Snape półgłosem – sądzę, że powinniśmy poszukać Draco.

- Miałbym go przeprosić? - Harry skrzywił się. - Pewnie będzie zbyt wściekły, żeby mnie w ogóle wysłuchać. Ja bym był, gdyby ktoś, z kim przyjaźnię się wcale nie od tak dawna, powiedział nagle: „Przykro mi, ale zamierzam upiec twojego ojca żywcem”. Znaczy się, raczej nie brzmi to jak żal, prawda?

- Zrobisz, jak ci ojciec radzi, czy nie?

- Tak, ojcze – odparł Harry, używając tego słowa na próbę. Raczej nie pasowało. Snape też wyglądał jakoś nieswojo, kiedy to usłyszał. Może dlatego, że chłopak użył sarkastycznego tonu. - Przepraszam – wymamrotał Harry szybko. - Chyba pójdę... eee, poszukać Draco. Wyszedł na zewnątrz, tak? A dokąd ten teren jest nienanoszalny? Nie chciałbym znów przypadkiem wyjść za tę granicę.

- Nie przechodź przez kamienny murek – odrzekł Snape. Potem, najwyraźniej myląc się co do powodów przeprosin Harry'ego, dodał niskim, ochrypłym głosem: - Możesz mówić do mnie „ojcze”, jeśli ci to odpowiada.

- Eee, jasne – odparł Harry, choć niezbyt entuzjastycznie. Szczerze żałował, że zapędził się tak daleko. - Pomyślę o tym.

Mężczyzna kiwnął głową, a w jego wzroku odbiło się coś, czego Gryfon nie umiał zinterpretować. Chłopak wyszedł szybko z pokoju, by uniknąć dalszego ciągu rozmowy, która z pewnością doprowadziłaby do tego, że palnąłby coś nieprawdopodobnie głupiego.


***


Draco nie było w domu ani na łące w zasięgu wzroku. Harry rozglądał się dookoła, dopóki nie przyszło mu do głowy, by zerknąć w górę.

Ślizgon siedział na miotle, powoli zataczając kręgi na tle nieba. Kiedy zauważył kolegę, zrobił kilka szybkich wypadów i zwrotów, po czym zanurkował w dół. Zatrzymał się kilka stóp nad ziemią i zeskoczył z miotły. Ruszył w kierunku Harry'ego, a jego Nimbus powoli szybował za swoim właścicielem.

- Lepiej już? - zapytał, a w jego głosie dało się słyszeć napięcie i ożywienie zarazem.

Gryfon kiwnął głową.

- Słuchaj, ja... yyy, chyba musimy pogadać.

Draco pochylił się, wyrwał zwiędłe źdźbło trawy i przetransmutował je w śnieżnobiałą chusteczkę, ozdobioną monogramem D.M. wyszytym srebrną nicią. Wytarł sobie czoło, mówiąc do kolegi:

- Powinieneś wrócić do środka. Jesteś za lekko ubrany.

Harry nagle zdał sobie sprawę, że na dworze panował przenikliwy chłód. Zdziwił się, że wcześniej tego nie zauważył, ale jego myśli były przecież zajęte czymś innym.

- Nie, musimy pogadać – nalegał, chociaż już zaczynał się trząść.

Draco zgromił go spojrzeniem i wyjął różdżkę z kieszeni swoich zimowych szat do quidditcha.

- No dobrze. Accio sweter Harry'ego!

Z wnętrza domu wyleciał zwój grubej wełny, z furkotem mknąc w ich kierunku. Był to jeden ze swetrów zrobionych przez panią Weasley, z naszytą z przodu aplikacją w postaci wielkiej litery H. Nie byłoby to coś, co Gryfon wybrałby dla siebie, ale wziąwszy pod uwagę liczbę prezentów, które dostał w życiu, nie zamierzał kręcić na niego nosem.

Nie przejmował się, że Draco zmierzył sweter takim spojrzeniem, jakby wolał zamarznąć na śmierć, niż założyć coś takiego. A może po prostu nie podobały mu się gryfońskie kolory. Harry szybko naciągnął sweter na siebie, ale i tak musiał przytupywać, żeby się rozgrzać.

- Skoro musimy pogadać – odezwał się Malfoy, wzdychając ciężko – to podejrzewam, że Severus pewnie ci powiedział.

Chłopak sięgnął po miotłę, postawił ją w pozycji stojącej i oparł się o nią całym ciężarem. Harry wiedział już, że Ślizgon jest bardzo wzburzony. Nikt, kto lubił quidditcha choć trochę, nie traktował w ten sposób mioteł wyścigowych wysokiej klasy.

- Co Snape miałby mi powiedzieć? - zaciekawił się Harry, a głos zadrżał mu lekko.

Malfoy zerknął na niego nieufnie, ale zaraz pokrył to wyrazem znudzenia.

- Hmm, wiesz co, nie zabrałem swoich podręczników na tę małą wycieczkę. Potrzebna mi przerwa od nauki. Jak myślisz, co będziemy robić przez tyle dni w tej głuszy... gdzie to może być? Kornwalia? - zgadywał.

- Jesteśmy w Devon – poprawił Harry, na którym zrobiło wrażenie, że Ślizgon pomylił się tylko o jedno hrabstwo. Jak dobrze Draco znał Anglię? - O czym mówiłeś, że Snape miałby mi powiedzieć?

Blondyn nie odpowiedział na pytanie, zarzucając własną przynętę.

- Powiedziałeś, że musisz ze mną pogadać. Więc gadajmy.

Harry przygryzł wargę.

- Właściwie to miałem nadzieję, że nie będziesz na mnie za bardzo wściekły. Znaczy, Snape powiedział, że wyszedłeś, bo ja... eee, tak się rozryczałem... - Chłopak zarumienił się po same uszy, ale dzielnie brnął dalej. - Zastanawiałem się, czy nie chodziło o coś więcej.

Malfoy prychnął wzgardliwie.

- Wiedziałem doskonale, jak to się skończy – że Severus palnie ci kazanie pod tytułem „Zemsta jest bardzo zła”. Naprawdę, nie chciałem słuchać tego po raz kolejny. - Harry musiał mieć niewyraźną minę, bo Draco dodał: - Proszę cię, nie sądzisz chyba, że Severus był zadowolony z tego wypadku z Pansy?

Gryfon zmarszczył brwi, skonsternowany.

- Ale to była samoobrona...

- Bardziej jak działanie w afekcie – przyznał Draco. - Przecież rozprawiłem się już z jej wężem. Nie musiałem walnąć nią o ścianę ani rzucić potem... no, nieważne. Chodzi o to, że Severus nieustannie robił mi na ten temat wykłady i miał wtedy dokładnie taką samą minę, jak teraz. - Chłopak wzruszył ramionami.

- Ach tak. No więc... - Harry poczuł, jak coś dławi go w gardle, kiedy próbował znaleźć odpowiednie słowa. - Kiedy mówiłem tamto o twoim ojcu... to chyba też było działanie w afekcie. Wtedy wydawało mi się to prawdziwe, ale po rozmowie ze Snape'em... - Harry wzruszył ramionami i zaczął zacierać ręce.

- Tak to właśnie jest w afekcie – westchnął Draco. - Po prostu nie możesz się powstrzymać. Harry, posłuchaj. To nieważne, czy chcesz zabić mojego ojca, czy nie. Już od jakiegoś czasu wiedziałem, że może kiedyś będziesz musiał. Podczas walki, w samoobronie, albo... - Draco zadrżał i odwrócił wzrok.

- Jak to możliwe, że się nie wściekasz? - wykrzyknął Harry. - Przecież to twój ojciec!

- Poza tym, że z radością by mnie zamordował - odparł Ślizgon cicho – to wiem, że za wiele w tobie Gryfona, byś rozkoszował się tym morderstwem.

- Nie liczyłbym na to – mruknął Harry ochryple.

- Nie, to prawda – oznajmił Draco głosem nie pozostawiającym wątpliwości. - Harry, nie zniżaj się do ich poziomu. Jesteś lepszy niż oni. Poza tym, to zamiłowanie do powolnego, długotrwałego zadawania bólu... to naprawdę jest...

- Straszne?

Oczy Malfoya błysnęły jak hartowana stal.

- Nieskuteczne – poprawił. - Głupie. Jak mówiłem wcześniej, Czarny Pan dostałby cię już wcześniej, gdyby nie przedkładał rozkoszowania się zemstą nad zwycięstwo. Nie popełnij tego samego błędu, dobra?

Ślizgon miał minę, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego pokręcił stanowczo głową.

- Muszę skończyć się rozpakowywać. Może byś tak poszedł i zapytał Severusa, jak będzie z posiłkami tutaj, na krańcu świata? - Zmarszczył wzgardliwie nos. - Nie sądzę, by pojawił się tu jakiś skrzat i zajął tymi sprawami?

- Chyba raczej nie – wymamrotał Harry, idąc z kolegą w kierunku domu. Przypomniał mu się Stworek i Gryfon wiedział już, że Snape na pewno nie miał zamiaru dopuszczać tutaj żadnych skrzatów. Za duże ryzyko. Hogwarckim skrzatom chyba można było zaufać, a już z pewnością Zgredek nigdy nie naraziłby Harry'ego na niebezpieczeństwo, ale dla Snape'a nie miało to raczej znaczenia. Chłopak kontynuował swoje dumania na głos:

- Snape musiał chyba przygotować to miejsce samemu. Znaczy przynieść jedzenie, trochę posprzątać...

Draco spojrzał na niego dziwnie, i chyba nie tylko dlatego, że Harry zdawał się nie pojmować, że przy pomocy magii prace domowe nie były aż tak uciążliwe.

- Jakim sposobem wpadłeś na pomysł, że on aportował się tutaj i sprzątał? - zapytał Ślizgon, marszcząc brwi.

- Tutaj przyniósł mnie po Samhain – mruknął Harry. - Opiekował się mną, dopóki nie było pewności, że śmierciożercy nie zaatakują Hogwartu. Niewiele z tego pamiętam, ale za często ode mnie nie odchodził...

Draco warknął coś pod nosem i ruszył do przodu wielkimi krokami.


***


Kiedy Harry otworzył drzwi do chaty, w nozdrza uderzył go zapach duszonej jagnięciny. Od razu wiedział, że jedzenie nie wzięło się znikąd. Snape siedział po turecku na dywaniku koło kominka, pochylając się lekko do przodu. W prawej ręce trzymał drewnianą warząchew na długim trzonku i mieszał w kociołku lewitującym nisko nad ogniem. W drugiej ręce trzymał różdżkę.

Harry stwierdził, że najwyraźniej Severus Snape umiał gotować. Nie było to wielkim szokiem dla chłopaka, zważywszy na to, że jego ojciec spędzał większość swojego czasu, warząc eliksiry. W porównaniu z nimi gotowanie jagnięciny wydawało się być śmiesznie proste. Rzecz jasna czarodziejska kuchnia różniła się od mugolskiej, głównie dlatego, że część przygotowań można było znacznie przyspieszyć. Podobnie jak pani Weasley, która kiedyś lała sos śmietankowy prosto ze swojej różdżki, Snape miał w zanadrzu wiele sztuczek. Przyglądanie się temu było dość fascynujące. Na stole nóż siekał drobno kilka gałązek rozmarynu, po czym deseczka z przyprawą uniosła się w powietrze i wysypała swoją zawartość do kociołka. Po chwili z bulgoczącego płynu wynurzył się pojedynczy ząbek czosnku i zaraz zniknął.

Snape najwyraźniej wiedział, co robi. Harry nie sądził, by jego ojciec gotował, kiedy przebywał w Hogwarcie, ale może nauczył się, kiedy przyjeżdżał tutaj latem i nie zabierał ze sobą żadnego skrzata?

Ta myśl sprawiła, że Gryfon zaczął się zastanawiać, czy on też będzie spędzał tutaj wakacje - biorąc pod uwagę, że Snape uważał domek ze bezpieczny.

Tymczasem Draco był zszokowany widokiem gotującego Mistrza Eliksirów. Najwidoczniej nie uważał tego za zachowanie godne czarodzieja. Harry sądził, że po swoich paskudnych komentarzach na temat wyglądu domu Ślizgon będzie bardziej uważał na słowa, ale mylił się. Chłopak zaczął dogadywać Snape'owi tak, jakby z premedytacją chciał wciągnąć go w kłótnię.

Mistrz Eliksirów cierpliwie znosił zjadliwe komentarze Draco, począwszy od: „Nie uważasz, że jesteś za wysoki, by upaść tak nisko?”, a skończywszy na: „Udawanie skrzata domowego jest poniżej twojej godności”.

Harry jednak nie zamierzał być tak pobłażliwy.

- Uspokoisz się wreszcie? - syknął. - W czym twój jebany problem?

- Harry, słownictwo – zganił go Snape łagodnie, być może pragnąc udowodnić, że bynajmniej nie jest głuchy.

- Snape wie, jaki mam problem – warknął Draco.

Snape? Malfoy nie nazywał tak Mistrza Eliksirów nigdy przedtem. Najwidoczniej Ślizgon był o coś wściekły. Ale o co? Nie złościł się chyba o zaniedbany wygląd domu? Jedyne, co przychodziło Harry'emu na myśl, to wypadek z maską i szatą, ale czemu Draco miałby winić za to Snape'a?

Gryfon poczekał, aż jego ojciec odsunie się trochę – nie to, żeby ich nie usłyszał, bo Snape był w stanie usłyszeć wszystko – i odezwał się cicho:

- Posłuchaj, profesor po prostu zapomniał, że zostawił tam swoją szatę i maskę...

Draco zerknął na niego szyderczo.

- Nie mówiłem ci, że on ma plany wewnątrz planów?

- O co ci chodzi? - zapytał Harry, kompletnie zbity z tropu.

- Tak, Draco – wtrącił Mistrz Eliksirów znaczącym tonem, ale Gryfon nie mógł odgadnąć podtekstu jego wypowiedzi. - Opowiedz Harry'emu o tych moich planach. Najwyraźniej uważasz, że zostawiłem tam te rzeczy z premedytacją, abyś mógł je znaleźć. Wyjaśnij mu, czemu miałbym tak postąpić.

- Bo jesteś skończonym łajdakiem, oto dlaczego! - wrzasnął Draco piskliwie, a jego blade policzki poróżowiały z wściekłości.

- Uważaj, Draco – wycedził Snape zjadliwie, a odblask ogniska nadał jego twarzy złowrogi wygląd. - Wprawdzie nie jesteśmy w Hogwarcie, ale nadal mogę odbierać punkty.

- Ależ proszę, czemu nie? - odpalił Malfoy uszczypliwie. - Skoro tak bardzo chcesz unicestwić to, co udało mi się do tej pory osiągnąć, to równie dobrze możesz sprawić, że Ślizgoni nigdy nie przestaną mnie nienawidzić! Zamierzasz zniszczyć to wszystko, tak?

Harry wpatrywał się osłupiałym wzrokiem w obu Ślizgonów, którzy wyglądali, jakby mieli się zaraz pojedynkować.

- Może zacznijmy jeść – wtrącił. - Mięso jest pewnie gotowe. Lubisz jagnięcinę, Draco, zgadza się?

- Lubię gigot d'agneau à la provençale* - warknął Malfoy. - A nie to świństwo, które Snape zamierza wlać nam do gardeł!

- Draco! - wykrzyknął Harry z przerażeniem.

- Jeśli chcesz głodować, nie będę ci przeszkadzał – odrzekł Mistrz Eliksirów spokojnie, najwyraźniej zdecydowany nie dać się ponownie sprowokować. - Harry, nakryjesz do stołu? Wszystko znajdziesz w tamtym pojemniku. - Machnął różdżką, zdejmując pokrywę z rzeczonego pojemnika.

Draco tymczasem oddychał gwałtownie, zaciskając pięści, jakby z trudem się powstrzymywał, żeby w coś nie uderzyć. Albo w kogoś. Najprawdopodobniej w Snape'a. Harry aż się zatrząsł od napięcia, które wisiało w powietrzu. Szybko podszedł do stołu i sięgnął po łyżki i talerze. Miał nadzieję, że Draco nie skorzysta z propozycji nauczyciela i nie opuści posiłku.

Mistrz Eliksirów machnął różdżką i porcje jagnięciny w sosie pojawiły się na talerzach. Draco usiadł przy stole nadąsany – ale usiadł. Zjedli w zupełnej ciszy, a jedyne światło pochodziło z wyczarowanej przez Snape'a małej kuli unoszącej się nad stołem.

Kiedy skończyli jeść, nauczyciel rozdzielił kulę na dwie mniejsze i krótkim ruchem różdżki wysłał jedną z nich do pokoju chłopców. Potem wyjął z kieszeni spodni fiolkę wypełnioną gęstym, czarnobrązowym płynem.

- Prawdomówne Sny – oznajmił i podał naczynko synowi. - Byłoby lepiej, gdybyś je zażył, bo z całą pewnością przyśni ci się Samhain.

Harry kiwnął głową, wdzięczny, że jego ojciec miał „plany w planach”, jak ujął to Malfoy. Nie chciał powracać na Samhain bez pomocy eliksiru.

Draco zaś miał minę, jakby ogarniała go najczystsza zgroza. Harry nigdy jeszcze go takim nie widział.

- Prawdomówne Sny? - powtórzył Ślizgon, upuszczając łyżkę, którą właśnie podnosił do ust.

- O tak – odparł Snape jedwabistym głosem. Wystarczyło jednak spojrzeć mu w oczy, by nie dać się nabrać na ten łagodny ton. W spojrzeniu mężczyzny błyszczała groźba. - Harry będzie śnił o Samhain. Pozna prawdę, Draco. Całą prawdę. Co do najmniejszego szczegółu.

Malfoy zastygł w bezruchu. Jego odpowiedź miała zapewne być nonszalancka, ale zabrzmiała raczej sztywno.

- Och, proszę. A kto mówi, że w ogóle przyśni mu się Samhain?

Mistrz Eliksirów uśmiechnął się. Na widok tego uśmiechu Harry'ego przeszedł zimny dreszcz.

- Harry, opowiedz swojemu koledze, jak działa ten eliksir.

Chłopak nie wiedział, co się działo, ale najwyraźniej Snape do czegoś dążył. Harry nie wiedział tylko, do czego.

- No więc... sprawia, że śnię o tym, co w danej chwili jest dla mnie najbardziej zasadniczą kwestią - jęknął. - Mogę się założyć, że dzisiaj w nocy to będzie Samhain. Chyba już wolałbym się wcale nie kłaść...

- Jakie są jego inne efekty? - przerwał Snape, pochylając się nad stołem i wpatrując się w Draco.

Harry nie widział sensu w wyliczaniu skutków działania eliksiru, ale wolał nie drażnić ojca, który już i tak był podenerwowany.

- Sprawia, że widzisz wszystkie rzeczy, które się wydarzyły, nawet to, czego nie zauważyłeś świadomie...

Draco bez żadnego ostrzeżenia rzucił się w bok, próbując wyrwać fiolkę z rąk kolegi. Skończyło się na tym, że strącił Gryfona z krzesła, a buteleczka z eliksirem wypadła Harry'emu z rąk.

- Accio Prawdomówne Sny! - krzyknął Snape i fiolka, zamiast roztrzaskać się o podłogę, w ostatniej chwili poderwała się do góry i wskoczyła mu do ręki. - Wytłumacz się! - ryknął na Malfoya, który też spadł z krzesła i właśnie się podnosił.

- Ja... eee... cóż...

Harry pozbierał się z podłogi i otrzepał spodnie, zastanawiając się, czy kiedykolwiek wcześniej słyszał o Draco zachowującym się w tak szalony sposób.

- Wytłumacz się, ale już! - powtórzył Mistrz Eliksirów groźnie.

- A więc... nie chciałem, żeby Harry musiał znów przez to przechodzić! - wybełkotał Ślizgon, a ton jego głosu zabrzmiał, jakby chłopak był na krawędzi paniki. Cokolwiek go jednak przerażało, nie było to bezpośrednio związane z Harrym. - Przecież słyszałeś, co mówił: że wolałby się raczej nie kłaść, niż wracać tam we śnie! Nie wiem, co sobie myślałeś, warząc dla niego eliksir, który go tam wyśle! Nie wystarczy, że musiał przejść przez to jeden raz?

Gryfon potarł łokieć, gdzie z pewnością tworzył się już wielki siniak.

- Eee, dzięki, ale biorąc pod uwagę to, co się stało wcześniej, chyba i tak przyśni mi się Samhain. Jednak w prawdomównym śnie czuję się inaczej. Wiesz, w tym eliksirze jest pełno... yyy, to się chyba nazywało krwawnica.

- Spokój i ochrona. - Draco skrzywił się, chociaż powinien się raczej ucieszyć, że Snape dodał do formuły wywaru składnik tłumiący emocje.

- Masz jeszcze jakieś obiekcje? - zapytał Snape kpiąco. Malfoy otworzył usta, ale zaraz je zamknął, nie odezwawszy się słowem.

- Chciałbyś powiedzieć Harry'emu coś jeszcze, zanim położy się do łóżka?

- Nie, ale chciałbym coś powiedzieć tobie – warknął Draco zajadle. - Jesteś wrednym sukinsynem i nigdy ci tego nie wybaczę, nigdy!

Mistrz Eliksirów westchnął przeciągle.

- Przeproś Harry'ego i zejdź mi z oczu.

- Przepraszam, że cię uderzyłem – powiedział Ślizgon napiętym głosem i dodał sarkastycznie: - Miłych snów.


***


Eksplozja, feeria świateł, walące się mury.

Gardłowe warknięcie; na poziomie swoich oczu zobaczył czarne, błyszczące buty, wokół których unosił się kurz. Najpierw widział tylko powódź jasnego światła, które poraziło jego wzrok. Potem jego ramię eksplodowało bólem, kiedy poczuł, jak pod skórę wbijają mu się czyjeś paznokcie. Siłą podciągnięto go do pozycji stojącej. Miotał się i poczuł, jak jeden z paznokci łamie się i zostaje w jego ciele.

Krztusił się i kaszlał, a jego płuca wypełniał pył. Palce bezskutecznie szukały różdżki, lecz Lucjusz Malfoy wyrwał mu ją z rąk, mówiąc, że Czarny Pan nie będzie się z nim pojedynkował, nie tym razem...

- Draco tak się ucieszy, kiedy spotkacie się na Samhain – warknął Malfoy, a jego gorący oddech owiał szyję Harry'ego. Chłopak wzdrygnął się.

Draco tak się ucieszy... Draco tak się ucieszy...

Malfoy mówił coś jeszcze. Harry słyszał teraz wszystko bardzo wyraźnie, choć wtedy nic z tego nie rozumiał. Był zbyt zaszokowany, zbyt zmartwiony zniknięciem Sals. Teraz jednak słuchał tych wszystkich gróźb. Śmierciożerca przyciągnął go do siebie, tłumiąc jego krzyk swoimi aksamitnymi szatami, po czym się teleportowali.

Był w kamiennej celi... A potem znowu się deportowali i przybyli do miejsca, które pachniało lasem. Stali na gołej ziemi, a Harry zgiął się wpół i zaczął wymiotować. Jednak jego żołądek był pusty, a do gardła podchodziła mu tylko żółć.

Lucjusz Malfoy odsunął się, miażdżąc swoimi skórzanymi trzewikami suche liście, i zajął miejsce w kręgu obok śmierciożercy dużo niższego od wszystkich innych...

Harry poczuł, jak szarpnięto go w górę. Voldemort patrzył mu w twarz i atakował jego umysł, a Harry wzniósł w nim ścianę ognia. Ogień chronił jego myśli, nawet jeśli te czerwone oczy bezlitośnie gwałciły jego duszę, pożądając wiedzy o najdrobniejszych szczegółach jego życia...

Voldemort zaczął z niego okrutnie kpić, opowiadał o utracie jego magii i nagle ktoś w kręgu drgnął gwałtownie. To był niski śmierciożerca obok Malfoya - jego ciało zesztywniało, a szaty zafurkotały na wietrze. Czarny materiał ukrywał pod spodem kogoś o wiele młodszego od Lucjusza...

Malfoy poruszył dłonią, szybko, krótko. Młodszy śmierciożerca zastygł w bezruchu.

Harry zrzucił dłonie Voldemorta ze swoich ramion i podniósł się na nogi. Zachwiał się i wciągnął w płuca woń igliwia. Zacisnął dłonie w pięści, kiedy czarnoksiężnik zaczął się z niego naigrawać, i skupił całą swoją wolę na tym, by nie upaść. Dręczyło go straszne pragnienie.

Usłyszał odgłos kroków. Igliwie zapachniało mocniej, kiedy Malfoy upadł na kolana przed Voldemortem i zaczął mówić o torturach. Światło księżyca zabłysło na platynowych włosach mężczyzny, podczas gdy Voldemort zdjął mu kaptur i zaczął bawić się jednym z kosmyków, przechwalając się opowieściami o składaniu ofiary w każde Samhain.

- Każde Samhain? - zaszydził Harry, blokując kolana, aby nie upaść, nie skłonić się przed tym potworem... Jego struny głosowe były zdarte do krwi, ale udało mu się przemówić. - Nie potrafisz liczyć, do cholery? Było tylko jedno Samhain, od kiedy wyczołgałeś się z błocka i przyjąłeś ludzką postać, Tom.

Przez cały krąg przebiegł szmer, niemal niezauważalny. Cichy pomruk zmieszał się z szumem wiatru w gałęziach sosen. Odgłosy niedowierzania, że chłopak odważył się przemówić tak do Czarnego Pana. Nagini też to usłyszała, bo przestała pełzać i uniosła swój płaski łeb, kołysząc nim w przód i w tył. Wysunęła rozwidlony język, smakując powietrze, a potem musnęła nim buty niskiego śmierciożercy, którego Malfoy przedtem skarcił...

Drobna postać w masce cofnęła się i niemal przewróciła. Harry widział, jak konwulsyjnie drży na całym ciele. Wtedy srebrzyste oczy Lucjusza zabłysły groźnie i młody śmierciożerca nadludzkim wysiłkiem zignorował ogromnego węża i wstąpił z powrotem do kręgu...

Uśmiech Voldemorta był szalony, złowrogi, a jego szkarłatne oczy błyszczały złośliwie. Sięgnął do blizny Harry'ego i dotknął jej, a głowa chłopaka zaczęła od razu boleć. Harry nie mógł go powstrzymać, ale kiedy Voldemort zaczął bredzić coś o zaszczycie, jakim rzekomo miało być naznaczenie tą blizną, chłopak miał już gotową odpowiedź.

- Jest szkaradna i szpecąca – wyrzucił ochryple, jak zasypano mu gardło piaskiem.

Niski śmierciożerca wydał z siebie zduszone sapnięcie, jakby go zgarotowano, i skurczył się w sobie.

Od strony Lucjusza, uwolnionego już od Cruciatusa, dobiegło zduszone syknięcie i szelest liści. Mężczyzna leżał na plecach i poruszał ustami. Klątwa odebrała mu siły, ale był w stanie wypowiedzieć jedno słowo.

I wypowiedział je.

Słowo, które wdarło się w sen Harry'ego jak ostrze noża i wstrząsnęło jego światem.

Słowo pełne niepokoju, obaw, strachu przed tym, co mogło się stać.

- Dragon – szepnął Lucjusz, a dźwięk niemal zagubił się w szumie wiatru, zagłuszony obelgami, które Harry rzucał na Voldemorta.

Dragon...


Harry niemal zaczął się budzić. Jego umysł chciał wyrwać się ze snu, zniweczyć wpływ eliksiru, żeby chłopak mógł zastanowić się nad tym, co zobaczył. Gryfon zwinął się w ciasną kulkę, przyciągając ramionami kolana do piersi. Zacisnął powieki, a sen zaczął się odmieniać.


Stał na tej samej polanie, pośrodku kręgu śmierciożerców. Lucjusz leżał obok niego, powalony potężnym Cruciatusem. Nic się jednak nie ruszało. Obłe ciało Nagini zastygło w połowie skrętu, a naprzeciw niego stał Voldemort z otwartymi ustami, jakby właśnie wypowiadał jakieś słowo. Z jego dolnej wargi ściekała ślina.

Świat zamienił się w nieruchomy obraz. Malowidło, po którym tylko Harry mógł się poruszać.

Co najlepsze, nie czuł już pragnienia ani bólu. Śnił, a jednak nie był to sen. Był jakby przybyszem z zewnątrz, obserwatorem, któremu instynkt podpowiadał, że może robić i mówić, co mu się żywnie podoba.

Prawdomówne Sny nie były, jak się okazało, tylko i wyłącznie wspomnieniami.

Harry wyciągnął rękę i pchnął Voldemorta w pierś. Czarodziej przewrócił się na ziemię, jak źle wyważony posąg. Jaka szkoda, że się nie roztrzaskał – pomyślał Harry i odwrócił się z pogardą.

Jego wzrok przyciągnął zakapturzony śmierciożerca w masce, którego początkowo wziął za Snape'a. Bał się, że Snape ich wyda, wzdrygając się, kiedy Nagini dotknęła językiem jego butów... ale to nie miało żadnego sensu. Snape był szpiegiem od lat i doskonale panował nad swoimi emocjami, a poza tym wcale nie bał się węży.

To Draco ich nie znosił. Draco nie mógł znieść obecności nawet małego węża.

To Draco nazwał bliznę Harry'ego szkaradną i szpecącą...

Dragon...

Harry przeszedł przez krąg i zbliżył się do niskiego śmierciożercy. Widać było, że całe ciało mężczyzny... nie, chłopaka... choć teraz znieruchomiałe, jeszcze przed chwilą drżało jak liść na wietrze, a w oczach widocznych przez otwory w masce lśniło paniczne przerażenie.

Te oczy miały szarosrebrzysty kolor jak oczy Lucjusza, ale nie promieniowały nienawiścią - przynajmniej nie w tym momencie.

Harry podniósł dłoń. Jednym ruchem zdarł maskę z twarzy chłopaka i odrzucił ją na bok, obnażając wykrzywioną strachem twarz Draco Malfoya.


We śnie Gryfon zacisnął dłonie na swoich łydkach, a przez jego na wpół uśpioną świadomość przetoczyły się dwa słowa, jakby zasłyszane gdzieś z oddali: zmiana paradygmatu.

Cały świat wokół niego się zmienił – a Harry razem z nim.

W krajobrazie swojego snu Harry stał nieruchomo i patrzył Draco prosto w oczy.


*gigot d'agneau à la provençale – udziec jagnięcy po prowansalsku


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: SIŁA I SŁABOŚĆ


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden innyh
Rok jak żaden innyE
Rok jak żaden inny8
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyF
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc