Rok jak żaden innyG

ROZDZIAŁ 47: SZATA I MASKA


- Proszę – powiedział Harry, otwierając drzwi szerzej. Jednak kiedy Hermiona spróbowała przejść przez próg, nagle rozbłysło zielone światło. Dziewczyna krzyknęła i cofnęła się, machając rękami, jakby poraził ją prąd.

- Wiedziałem! - krzyknął Draco, wskazując Gryfonów palcem. - Nie przyszli tu w dobrym celu, a ona im przewodzi!

- Pan Malfoy bywa czasami skłonny do zbyt szybkiego wyciągania wniosków – przerwał Snape aksamitnym głosem. - Zaklęcie ochronne nie reaguje w tej chwili na magię Harry'ego. Proszę, wejdźcie.

Gryfoni mogli nareszcie bez przeszkód wejść do środka. Harry wpatrywał się w swoich kolegów. Była tam Hermiona, Neville, Dean, Seamus, Ginny, Parvati, Colin, Dennis... poza tym kilku uczniów pierwszej i drugiej klasy. Rona nie zauważył. Nie wiedział, czy się tym niepokoić, czy czuć ulgę.

Krzeseł nie starczyłoby dla wszystkich, więc nie usiedli. Nikt nie sprawiał wrażenia, że chce coś powiedzieć; w zasadzie to większość Gryfonów wyglądała na śmiertelnie przerażonych faktem, że znaleźli się w prywatnym mieszkaniu groźnego Mistrza Eliksirów. Większość z nich nigdy wcześniej tu nie była, więc ich reakcję łatwo było zrozumieć. Neville zaś miał tak wystraszoną minę, że Harry mógłby się założyć, iż chłopak na pewno spowodował dziś jakiś wypadek na lekcji.

Harry podejrzewał, że mogło to mieć miejsce zaraz przed tym, jak Snape miał eliksiry z Puchonami z pierwszej klasy. To by wyjaśniało, dlaczego nauczyciel był taki rozdrażniony, kiedy Harry przeszkodził mu w prowadzeniu zajęć.

Chłopak już otworzył usta, zamierzając powiedzieć kilka słów, przede wszystkim zaś: Jeśli chodzi o moją adopcję, to wiem już z pewnego źródła, że nie macie prawa wyrzucić mnie z Gryffindoru za to, że zostałem adoptowany. Zanim jednak zdążył powiedzieć choć słowo, odezwał się Snape.

- Panno Granger, jestem raczej zaskoczony, że widzę tu panią dzisiejszego wieczoru. Spodziewałem się, że poczeka pani na odpowiedź na swój list.

Hermiona musiała wyczuć przyganę zawartą w podtekście, bo zadarła podbródek i beztrosko odparła:

- Och, zatem planował pan mi odpisać? Zważywszy na to, że widziałam, jak czyta pan mój list przy śniadaniu, a teraz jest prawie cisza nocna, stwierdziłam, że nie zamierza pan robić sobie kłopotu.

Snape uśmiechnął się jadowicie.

- Potrzebowałem czasu, by skonsultować to z moim synem.

Oho – pomyślał Harry. - A więc rzucamy rękawicę. Poczuł, jak jego wszystkie mięśnie tężeją w oczekiwaniu na reakcję Gryfonów na tak prowokacyjny komentarz.

Przez grupkę przebiegł szmer niezadowolenia, tak wyraźny i oczywisty, że Harry nie mógł go nie rozpoznać.

Hermiona tymczasem wydawała się być zdumiona.

- Pokazał pan Harry'emu mój list?

- Oczywiście – odrzekł Snape, posyłając jej chmurne spojrzenie, zupełnie jakby chciał powiedzieć: Nie zauważyłaś tego fragmentu, kiedy nazwałem go swoim synem?

Dziewczyna popatrzyła na Harry'ego.

- Mam nadzieję, że rozumiesz, że nie chciałam cię w żaden sposób obrazić. Po prostu cała sprawa jest... dziwaczna.

- Dla mnie nie – odparł Harry i włożył ręce do kieszeni. - I tak się składa, że jedyną osobą, której zdanie ma w tej sprawie znaczenie, jestem ja sam. Jeśli masz jakiś problem z tym, że jestem synem profesora Snape'a, to twój problem, a nie mój.

Hermiona zagryzła usta z taką miną, jakby faktycznie miała z tym duży problem. Nic jednak na ten temat nie powiedziała. Oznajmiła tylko:

- Harry, nie przyszliśmy tu, żeby się kłócić. Pomyśleliśmy, że może okażemy ci nasze wsparcie.

- Wsparcie – powtórzył Harry wolno, wytrzeszczając na nich oczy. Wszyscy niechętnie kiwali głowami – za wyjątkiem Neville'a, który zrobił to w zdecydowany sposób, lekko się przy tym uśmiechając. Mimo wszystko jednak nie wyglądał na uradowanego takim obrotem spraw i nerwowo przestępował z nogi na nogę.

Harry nagle zdał sobie sprawę, że nie miał pojęcia, co stało się w wieży Gryffindoru, ale najwyraźniej zaszły tam jakieś doniosłe wydarzenia.

- Eee, chyba wszyscy już wiecie, prawda? - zapytał Harry, trochę zresztą za późno. - Że profesor Snape mnie adoptował?

Hermiona zarumieniła się.

- No cóż, powiedziałeś wtedy, że poprosisz dyrektora, żeby to ogłosił w Wielkiej Sali. Ron uznał zatem za oczywiste, że może... cóż, dać upust swojej złości. Rano był bardzo zaskoczony, kiedy nie było żadnego ogłoszenia.

- Dobrze mu tak – odparł Harry chłodno. - Na temat czego dokładnie dawał upust? Tylko mojej adopcji?

Hermiona potrząsnęła lekko głową, odpowiadając tym samym na niezadane pytanie.

- Zatrzymał... ekhm, większość ze swoich zarzutów dla siebie – powiedziała.

Harry przeczuwał, że dziewczyna musiała mieć z tym coś wspólnego.

- Powiedział jednak wszystkim o adopcji i zmianie domu – dodała.

- Wciąż jestem Gryfonem! - oznajmił Harry, rozglądając się dookoła. - Chodzi o to, że teraz jestem też w domu profesora Snape'a. To wszystko. Kiedy odzyskam moją magię, zamierzam wrócić z powrotem do wieży. - Gdy nikt nie zareagował na te słowa, Harry dodał zjadliwie: - O ile będę tam mile widziany.

- Harry, oczywiście, że będziesz! - zachłysnęła się Hermiona, najwyraźniej osłupiała. - Czemu myślałeś...

- Po tej całej scenie z Ronem? Po tym, jak większość z was stoi tu z ponurymi minami, jakbyście przyszli na mój pogrzeb?

Odezwała się Ginny. Harry nie widział jej wcześniej, bo stała za plecami wyższych kolegów.

- Mój brat zachował się jak dupek – oświadczyła takim tonem, że Harry był pewien, iż usłyszała dokładnie wszystko, co Ron miał do powiedzenia w sprawie adopcji. - Przykro mi z tego powodu, Harry. Jeśli jednak mamy ponure miny, to dlatego, że ty sam sprawiasz wrażenie, jakbyśmy nie byli tu mile widziani.

Harry przygryzł wargę.

- Ja... sądziłem, że przyszliście tu po to, żeby powiedzieć mi oficjalnie, że nie uważacie mnie dłużej za Gryfona.

Ginny wpatrywała się w niego, jakby wyrosła mu druga głowa.

- Ależ, Harry, oczywiście, że nie! Przecież my cię kochamy!

Ktoś z grupki zachichotał i Ginny zarumieniła się jak piwonia.

- Nie o to mi chodziło – burknęła, waląc żartownisia łokciem w żebra.

- Ja też was kocham – odparł Harry, przełykając ślinę. Zważał przy tym, aby składając taką deklarację nie patrzeć bezpośrednio na Ginny. - Strasznie mnie to dręczyło, że może będę musiał wybierać między moim domem a moim ojcem.

Kilku Gryfonów zesztywniało na te słowa i Harry powstrzymał się od westchnięcia.

- On naprawdę nim jest – oznajmił. - Popatrzcie tutaj. - Chłopak podszedł do regału i wspiął się na palce, zdejmując z góry ozdobną kopię świadectwa adopcji. Kiedy zaczął ją rozwijać, Colin wyciągnął z kieszeni aparat i zrobił zdjęcie. Harry zamrugał, oślepiony jasnym błyskiem.

Wręczył zwój Deanowi i Seamusowi, głównie dlatego, że obaj zerkali Hermionie przez ramię, aby lepiej widzieć.

Hermiona spojrzała na nich z zamyśleniem.

- Harry, nikt nie wątpił, że zostało to załatwione zgodnie z prawem.

- Taak, wiem. Ale jakoś łatwiej uwierzyć w to, co widzi się na własne oczy – odrzekł Harry. - Może nie?

Wśród Gryfonów rozległ się potakujący szmer, kiedy podawali sobie pergamin z rąk do rąk. Hermiona dostała go jako ostatnia, ale nawet na niego nie spojrzała, tylko oddała Harry'emu. Zamiast tego zerkała badawczo na Snape'a.

- Harry, posłuchaj – powiedziała. - Kiedy twój... eee, ojciec czytał rano mój list, wyglądał na rozgniewanego. I wtedy zorientowałam się – pewnie powinnam pomyśleć o tym wcześniej – że jeśli będziemy ze sobą walczyć, nic dobrego z tego nie wyniknie. Jeśli byś kiedyś potrzebował kogoś, żeby pogadać, chciałabym, abyś wiedział, że możesz zawsze zwrócić się do nas.

Chłopak wyjął ręce z kieszeni i wyprostował się.

- Mogę teraz rozmawiać z ojcem. Jak sądzisz, Hermiono, dlaczego tak się poprawiły układy między nami? Rozmawiam z nim o wszystkim już od kilku miesięcy.

- Rozumiem – odrzekła Gryfonka takim tonem, jakby wcale nie rozumiała. - Czasem jednak możesz potrzebować kogoś innego. Kto będzie patrzył z punktu widzenia... eee, nastolatka.

Harry miał już gotową odpowiedź – nieważne, że bardzo złośliwą. Po prostu musiał to powiedzieć. Może chciał po prostu zaszokować Gryfonów? Może chciał jakoś zemścić się na Ronie, nawet jeśli go tu nie było? A może, jak stwierdził, chciał pokazać coś w ten sposób Snape'owi. Ojciec poprosił go kiedyś, żeby dał Draco szansę, i Harry chciał to zrobić, choć nigdy głośno się do tego nie przyznał. Czy mogła być jeszcze jakaś lepsza okazja, żeby wyjawić swoje zdanie na temat Malfoya Snape'owi i Gryfonom zarazem?

- Jeśli będę potrzebował kogoś w moim wieku – odparł pogodnie – dobrze wiedzieć, że mam przyjaciół tam na górze. Nie zapominajcie jednak, że mam Draco w razie gdybym chciał pogadać o tym, co mi łazi po głowie.

Gryfoni zaszemrali buntowniczo, ale zaraz ucichli. Hermiona tymczasem zacisnęła szczęki tak mocno, jakby zaraz miały jej popękać zęby.

- Gdybyś przypadkiem potrzebował kogoś patrzącego z punktu widzenia Gryfona – wypluła, najwyraźniej u granic wytrzymałości – zawsze możesz na nas liczyć.

Nagle Harry się zawahał. Może nie powinien tego mówić. Zupełnie, jakby rzucił im wyzwanie. Z drugiej strony jednak nie chciał ukrywać prawdy o sobie. Ani o adopcji, ani o przynależeniu do dwóch domów, ani o tym, kim byli jego przyjaciele.

Wszyscy jego przyjaciele.

Neville musiał chyba wyczuć, że Hermionie zaraz puszczą nerwy, bo wyszedł krok do przodu i ujął Harry'ego za ręce. Palce miał lodowate, dłonie mu się trzęsły i minę też miał nietęgą. Czemu jednak miałoby być inaczej, skoro Snape stał tylko pięć stóp dalej, ze skrzyżowanymi ramionami, przyglądając się całej scenie jak drapieżnik polujący na ofiarę. Harry miał wrażenie, że jego ojciec tylko czekał, żeby ktoś powiedział choć jedno słowo nie po jego myśli, i zrugałby ich tak, że nie pozbieraliby się przez tydzień.

- Harry - zaczął Neville głosem szczerym, choć załamującym się ze zdenerwowania. - My tego nie rozumiemy, wiesz? Dlaczego miałbyś zgodzić się na... ale to nieistotne. Nie musimy rozumieć. Jesteś Gryfonem, naszym przyjacielem i szukającym w naszej drużynie, kiedy znowu zaczniesz latać. Tylko to się liczy.

Ginny przepchnęła się przez tłum i wyciągnęła coś z wewnętrznej kieszeni szaty.

- Harry, zrobiliśmy to dla ciebie. My wszyscy.

Wręczyła mu malutki bukiecik ziół i kwiatów, a Harry poczuł, że duszą go łzy.

- Życzenie? - zapytał, chociaż zupełnie niepotrzebnie.

Dziewczyna kiwnęła głową potakująco, a jej oczy też zwilgotniały.

- Nie jesteśmy w twojej głowie, wiesz. Nie będziemy wiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło, dopóki nam nie opowiesz, czego jak dotąd...

- Ty jak dotąd nawet nie zadałaś sobie trudu, żeby tutaj przyjść – wytknął Harry.

- Ja byłam tutaj sześć razy – wtrąciła się Hermiona. - A ty nawet nie napomknąłeś, co się szykuje.

- Nie chciałem się o to kłócić! Poza tym wiedziałaś przecież, że coraz lepiej układało mi się z profesorem, i z Draco też! Nie ukrywałem tego!

- Chodzi o to – przerwała Ginny niecierpliwie, popatrując na nich gniewnie – że nawet jeśli wydaje się to nam niesłuszne, rozumiemy, że ty patrzysz na to inaczej. Zdaliśmy sobie sprawę, że musimy wspierać twoją decyzję. Życzymy ci wszystkiego najlepszego, Harry. I oczywiście będziesz mile widziany w wieży, jak tylko będziesz mógł tam wrócić.

- Próbowałaś przekonać Rona, żeby przyszedł tutaj i też to powiedział, ale ci się nie udało, prawda? - zapytał Harry grobowym tonem. Westchnął i przełożył życzenie do lewej ręki. - Dziękuję wam bardzo. To... to wiele dla mnie znaczy.

Ginny obróciła się do Snape'a.

- Panu też życzymy wszystkiego najlepszego – powiedziała, a słowa zabrzmiały szczerze.

- Dziękuję, panno Weasley – mruknął Snape, kiwając lekko głową.

Hermiona odchrząknęła i dźwięk rozniósł się echem po salonie. Wyglądała, jakby zabrakło jej słów. Czy próbowała złożyć Snape'owi życzenia, ale nie przechodziły jej przez gardło? A może chciała powiedzieć coś jeszcze? Cokolwiek to jednak było, Mistrz Eliksirów odezwał się, zanim narastająca cisza stała się zbyt ciężka.

- Trwa już cisza nocna – zaznaczył, licząc uczniów po cichu. - Trzynastu Gryfonów o tak późnej porze poza dormitoriami. - Potrząsnął głową, cmokając cicho językiem. - Tę kwestię, jak mniemam, muszą uregulować klepsydry domów.

- Proszę pana... - zaprotestował Harry, widząc kątem oka, jak Draco uśmiecha się złośliwie.

- Harry, musisz pozwolić mi się tym zająć – przerwał Snape surowym tonem.

- Ale...

- Dość tego – odparł nauczyciel groźnie. Popatrzył przez chwilę na chłopaka, a kiedy Harry się nie odezwał, obwieścił: - Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru. - Machnął różdżką, żeby potwierdzić przyznaną ilość punktów.

W salonie zapadła głucha cisza. Wreszcie Neville pisnął Seamusowi do ucha:

- Dla? On powiedział „dla”?

- Nie, Longbottom, miałeś halucynacje – wtrącił Draco dość wrednym tonem.

- Draco, przestań – ostrzegł go Snape i zwrócił się do Neville'a, który tymczasem zaczął się trząść jak osika. - Tak, panie Longbottom, powiedziałem „dla”. Jednakowoż będę zmuszony zabrać jeszcze większą liczbę punktów, jeśli pan i pańscy przyjaciele zamierzacie zwlekać tu jeszcze dłużej. Chociaż pochwalam wasze starania względem Harry'ego, to wszyscy, jak mniemam, w pełni zdają sobie sprawę z tego, że nie toleruję uczniów grasujących w nocy po korytarzach.

Hermiona kiwnęła głową.

- Jutro przyjdę cię odwiedzić, Harry – obiecała, a ton jej głosu świadczył, że przychodziłaby co dzień, gdyby tylko była w stanie. Czuła się w obowiązku sprawdzać, czy wszystko w porządku, czy Harry czegoś nie potrzebuje. - Już chyba znam drogę. Ja... żałuję, że wyjeżdżam na święta do domu. Wolałabym tu zostać i spotykać się z tobą częściej...

- Hermiono – przerwał Harry łagodnie. - Ty chyba wciąż nie rozumiesz. Nic mi nie jest. Cieszę się, że wreszcie będę miał naprawdę rodzinne święta.

- Oto pani odpowiedź, panno Granger – oznajmił Snape, wręczając dziewczynie mały zwój. - Obawiam się, że nie napisałem takiego elaboratu, jak pani.

- Przecież mój list nie był wcale taki długi! - zacietrzewiła się Hermiona.

Mistrz Eliksirów zerknął na syna przelotnie i Harry odwrócił wzrok. A więc Hermiona znała więcej udziwnionych słów, niż Harry by przypuszczał... No cóż, w końcu to Snape czytał jej wypracowania. Nic dziwnego, że o tym wiedział.

- Panno Granger – dokończył Snape. - Kiedy proszę o dwanaście cali na temat, pani nieodmiennie oddaje mi trzydzieści. Musi pani jeszcze nauczyć się zwięzłości.

Dziewczyna wlepiła w niego rozzłoszczone spojrzenie, ale szybko przybrała bardziej neutralną minę i obróciła się do Harry'ego.

- W takim razie dobrej nocy.

- Dobrej nocy – odparł Harry i powtórzył to jeszcze kilka razy, kiedy odprowadzał Gryfonów do drzwi. Kiedy wreszcie ostatnia osoba wyszła za próg, Harry oparł się o zamknięte drzwi, czując, że kolana niemal odmawiają mu posłuszeństwa.

- Poszło lepiej, niż można się było spodziewać – skomentował Snape obojętnie.

Harry kiwnął głową.

- Dzięki za punkty.

Nauczyciel machnął lekceważąco ręką.

- Nie, to było naprawdę ekstra – upierał się Harry. - Nigdy bym nie pomyślał, że kiedyś przyzna pan Gryffindorowi punkty.

- No cóż. Zawsze mogę odebrać Longbottomowi dwadzieścia punktów, kiedy następnym razem roztopi stół.

Harry zakrył usta ręką. Neville'owi zdarzyło się już stopić kociołek, ale stół...?

- Czy to było dzisiaj?

Snape się nie odezwał, tylko nozdrza mu zadrgały.

- W takim razie był odważny, że tu przyszedł – orzekł Harry.

Mistrz Eliksirów nic nie powiedział, ale nie musiał. Punkty mówiły same za siebie.

Draco prychnął głośno.

- Doprawdy, Severusie. Dałeś im punkty za to, że ukradli mój wspaniały pomysł.

- Twój pomysł? - zapytał Harry, zdziwiony.

- Harry, życzenia są dla niemowlaków – odparł Malfoy uszczypliwie. - To ja wymyśliłem, żeby zrobić życzenie przy okazji adopcji. Twoi kumple to banda plagiatorów.

- Gdybyś zobaczył Ślizgona, Draco, który podpatrzył jakiś nietuzinkowy pomysł i zaszczepił jako swój własny, to, jak mniemam, podziwiałbyś go – skomentował Snape.

- Owszem, ale to nie Ślizgoni!

- To moi przyjaciele – zaznaczył Harry – i ich starania liczą się dla mnie nie mniej niż twoje. Poza tym, Draco, ja przecież wiem, kto pierwszy to wymyślił. To twoja zasługa.

Malfoy skrzywił się, ale zaraz zrobił zadowoloną minę.

- Przynajmniej tym razem Granger nie pomoże ci wyszukać znaczenia tych roślin. Ani ona, ani inni Gryfoni. Musisz się sam dowiedzieć, więc wszystko w porządku.

- Zawsze mogę napisać do Padmy – zagroził Harry, czekając na reakcję ze strony Draco. Tymczasem odezwał się Snape.

- Tym razem – powiedział, wpatrując się w syna przenikliwym spojrzeniem swoich czarnych oczu – będziesz się zachowywał, jak na porządnego młodego czarodzieja przystało, i sam odkryjesz, czego życzą ci twoi przyjaciele.

- Tak jest, proszę pana – wymamrotał Harry, spuszczając wzrok. Jakoś nie zorientował się wcześniej, że proszenie Hermiony o pomoc było takim uchybieniem. Teraz dotarło do niego, że zawiódł Snape'a i nie czuł się z tym dobrze. - A więc... jakich roślin muszę poszukać? - Wyciągnął życzenie w kierunku nauczyciela, żeby ten mógł zobaczyć je lepiej.

Mistrz Eliksirów założył ręce na piersi.

- Odpowiednią konsekwencją za ostatni raz będzie, jak mniemam, kiedy sam wyszukasz, jakie to rośliny. Powiem ci tylko tyle – twoi przyjaciele być może nie potrafią dobrać słów, ale wiele wyrazili za pomocą tego drobiazgu, który trzymasz w ręku.

Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu. Snape był doprawdy rasowym Ślizgonem.

- Po prostu próbuje pan podrażnić moją ciekawość, żebym zajął się tym jak najszybciej.

- Draco? - zapytał nauczyciel, a Malfoy od razu pojął, o co chodzi.

- To z pewnością nie jest przeciętne życzenie – odparł Draco. - Całkiem chytre. A ja sądziłem, że Gryfoni są tylko odważni.

- Już w porządku! - roześmiał się Harry, opadając na krzesło i stawiając życzenie przed sobą na stole. Kiwnął dłonią na pozostałą dwójkę, żeby też usiedli. - Wystarczy już! Rozwiążę tę zagadkę!

- Pomyślałby kto, że Granger powie ci prosto w twarz, co tak naprawdę myśli – skomentował Draco, który nie dał się zbić z tropu.

- Przecież to zrobiła – odparł Harry, a śmiech zamarł mu w krtani. - Nie wiem, czy powinienem wkurzyć się na jej gadanie, czy ucieszyć się, że się o mnie troszczy.

- Co masz na myśli, Harry? - zaciekawił się Snape, popatrując na syna badawczo.

- Nie mówcie, że się nie zorientowaliście – mruknął chłopak, kręcąc głową. - Hermiona powiedziała, że przyszli okazać mi wsparcie. I o to właśnie chodziło – to było na pokaz. Znaczy, ona tak naprawdę wcale nie popiera mojej decyzji, ale uważa, że powinna mi to okazywać. Wiecie, żebym miał jakąś bezpieczną przystań, kiedy adopcja okaże się być katastrofą. Nie uważam, że tak się stanie – dodał szybko. - Ale Hermiona tak.

- Rzeczywiście – odrzekł Mistrz Eliksirów kwaśno, prostując nogi. - Sądzę, że nie pomyliłeś się w analizie intencji panny Granger. Inni wszakże wydawali się być nieco bardziej szczerzy.

- Tak, Neville i Ginny – potwierdził Harry. - To ma sens. Neville wie, jak to jest tęsknić za rodziną, a Ginny próbuje zatuszować paskudne zachowanie Rona. To fajnie z ich strony. Znaczy, przecież to prawda, że od samego początku traktował pan Gryfonów gorzej niż źle.

- Mówiłem ci, Potter, że Severus musiał jakoś przeciwdziałać uprzedzeniu Dumbledore'a do Ślizgonów.

Snape westchnął przeciągle i sięgnął po różdżkę.

- Dziesięć punktów...

- Nie – przerwał Harry. - Proszę. Ja mówię do niego „Malfoy” przez cały czas, kiedy pana nie ma w domu. Nie mamy na myśli nic złego, profesorze. Już nie.

- No proszę, wstawiasz się ze Ślizgonem? – zakpił Snape i schował różdżkę do kieszeni z wyrazem zaskoczenia w oczach. - Muszę powiedzieć, że to pochwalam.

- Wstawiłem się za Draco – wymamrotał Harry. - Już dawno powinienem odwzajemnić mu tę przysługę.

- Wygląda na to, że faktycznie układa się między wami coraz lepiej – odrzekł Snape, rozluźniając się.

- Tak, też tak sądzę – przyznał Harry i zerknął na Malfoya. Spodziewał się zobaczyć uśmiech czy inne oznaki rozbawienia, ale Ślizgon tylko popatrzył na niego twardo. - No co tam? - zdziwił się Harry. - O co chodzi?

Draco potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić jakieś myśli, po czym zrobił znudzoną minę.

- A, nic takiego. Coś mi się tylko przypomniało.

- Draco – wtrącił Snape znacząco.

- Już nic – odparł Malfoy gniewnie. - Severusie, daj spokój.

Wstał od stołu i poszedł do sypialni.

- Yyy... czy ja powiedziałem coś nie tak? - zmieszał się Harry.

- Dałeś do zrozumienia, że mu ufasz – wyjaśnił nauczyciel. - Jak silne jest to przekonanie?

Harry pochylił się do przodu, przyglądając się życzeniu.

- No... nie wiem, jak to ocenić. Znaczy, uważam, że on faktycznie jest po mojej stronie. Nadal jednak nie mogę szczerze powiedzieć, że rozumiem, dlaczego tak zrobił. Przecież przedtem mnie nienawidził. Czemu miałby ryzykować wydziedziczenie i ściągać na siebie karę śmierci? Właśnie dlatego, profesorze, staram się o tym nie myśleć. To nie ma żadnego sensu i im dłużej się w to wgłębiam, tym mniej mu ufam.

- Ale...?

- Ale nawet jeśli to nie ma sensu, i tak zrobił bardzo wiele – westchnął Harry. - Moja różdżka. Pomoc przy nauce. Darswaithe. Nawet przy moich przyjaciołach cały czas był w gotowości, żeby mnie bronić. Widział to pan w myślodsiewni. Zaraz dopadł Rona, żeby nie mógł rzucić na mnie klątwy. Jak mam mu nie ufać? Nie wiem jednak, czemu miałoby mu tak bardzo zależeć na moim zaufaniu.

Mistrz Eliksirów potarł w zamyśleniu podbródek.

- Profesorze?

- Idź i powiedz Draco, że chcę z nim rozmawiać sam na sam – polecił Snape.

- O mnie?

Ojciec spojrzał na niego spokojnie.

- O nim.

Kiedy za blondynem zamknęły się drzwi gabinetu, Harry wyjął Sals z pudełka i poszedł do łóżka, przypatrując się wężowi spod przymrużonych powiek, by zobaczyć jej niewyraźne kontury. Nie wiedział, jak długo obaj Ślizgoni dyskutowali ze sobą, bo zapadł w sen, zanim Draco wrócił do pokoju.


***


Rankiem podczas śniadania Snape był nieobecny. Harry odgadł ze słów Hermiony, że poprzedniego dnia nauczyciel jadł posiłek w Wielkiej Sali. Chłopak zastanawiał się, czy był to wpływ sugestii Dumbledore'a. Może Snape postanowił częściej bywać w towarzystwie swoich kolegów?

Harry nie wiedział tego na pewno. Równie dobrze jego ojciec mógł po prostu zrezygnować ze śniadania. Gryfona bardzo to irytowało, gdyż głodował w życiu wystarczająco często, aby złościła go nonszalancja, z jaką Snape opuszczał darmowe, smaczne posiłki. Wiedział, że nie powinien suszyć mu tym głowy, ale nie mógł się nie zastanawiać, jak nauczyć mężczyznę bardziej dbać o siebie.

Draco był niezwykle milczący i raczej nie miał apetytu, ale chyba nie dlatego, że jedzenie było niedobre. Harry wstał pierwszy i udało mu się zafiukać do kuchni po posiłek, każdemu według gustu. Był zadowolony, że potrafił użyć Fiuu, mimo że nie nagliła go „paląca konieczność”, jak sformułował to Snape. Może sama wiara, że był w stanie użyć jakiejś formy magii, pomagała mu kontrolować swoją moc.

Draco dostał na śniadanie tosty z razowego pieczywa i jajka w koszulkach, ale nie zjadł nawet kęsa. Zamiast tego dłubał widelcem w jedzeniu, rozmazując żółtko po całym talerzu. Wyglądał, jakby tej nocy w ogóle nie spał.

- Draco – zagadnął go Harry.

Blondyn podniósł na niego podkrążone oczy, ale nie odpowiedział.

- Co się dzieje? - spytał Gryfon delikatnie. - Rozmowa ze Snape'em nic ci nie dała? Mi zawsze pomaga.

Odpowiedź była tak cicha, że Harry ledwo ją dosłyszał.

- Mi jakoś nie pomogła.

To zaskoczyło chłopaka. Zdążył się już przekonać, że Snape potrafił doskonale analizować problemy i był mistrzem w znajdywaniu rozwiązań. Pewnie rozwinął te umiejętności dzięki poważnemu podejściu do roli opiekuna domu.

- Snape nie miał żadnych sugestii? - dociekał Harry.

- Chce, żebym zrobił coś, na co mnie nie stać – wymamrotał Draco, upuszczając widelec na talerz.

Harry przemyślał to, próbując odgadnąć coś więcej z tej enigmatycznej odpowiedzi. Przyszła mu na myśl tylko jedna rzecz.

- Och... on chce, żebyś zeznawał przeciw ojcu?

Draco drgnął gwałtownie.

- W co ty grasz?

Harry zamrugał i zagapił się na Ślizgona wytrzeszczonymi oczami.

- W nic. Na pewno wszystko w porządku? Gadasz jakoś bez sensu.

- O co ci chodziło, kiedy powiedziałeś, że mógłby kazać mi zeznawać przeciw ojcu?

- No, w sprawie Darswaithe'a. I tego świstoklika z sygnaturą.

- A, tamto. - Draco opadł na krzesło. - Nie. Jakbyś nie zauważył, to ojciec wie, jak wywinąć się od kary. Z tego, co wiem, to nigdy go nawet nie oskarżyli o to, że cię porwał... - Chłopak wciągnął gwałtownie powietrze. - Przepraszam. Nie chciałem o tym mówić.

Harry kiwnął głową.

- W takim razie czego chce od ciebie Snape? - zapytał.

- Nie będę o tym rozmawiał – oświadczył blondyn, wstając. - Wracam do łóżka.

- Rozmyślanie samemu w pokoju też ci nie pomoże, niezależnie od tego, co cię gryzie – wytknął Harry. - Przecież to właśnie ty kazałeś mi przestać się dąsać, czyż nie?

- Ja – odparł Draco z naciskiem – nie spałem przez pół nocy, bo kłóciłem się z Severusem. I nie dostałem żadnego eliksiru, który pomógłby mi pozbyć się problemów. Zatem jeśli pozwolisz, to postaram się teraz zasnąć.

- Eliksiry nie rozwiązują wszystkich problemów – zaprotestował Harry. - Posłuchaj, jeśli rozmowa ze Snape'em ci nie pomogła, to może spróbujesz ze mną? Jak to mówiła Hermiona... może potrzebujesz kogoś patrzącego z punktu widzenia nastolatka?

Draco posłał mu chmurne spojrzenie.

- Dzień, w którym posłucham rad mugolaczki... nieważne. Potter, nie mogę ci powiedzieć, jaki mam problem. Tak już po prostu jest.

- Czemu nie? - dopytywał Harry nieustępliwie.

Blondyn odparł znużonym tonem:

- Bo to ty jesteś moim problemem, Harry.

Z tymi słowy zamknął drzwi sypialni z głuchym łoskotem. Gryfon nie zamierzał dać koledze spokoju, więc podszedł do drzwi. Okazało się, że zostały magicznie zamknięte. Harry zaczął w nie stukać, póki nie stwierdził, że od środka rzucono pewnie czar wyciszający.

Cóż, skoro Draco potrzebował samotności aż do tego stopnia, niech się nią nacieszy. Harry nie miał jak interweniować. Mógłby zafiukać po Snape'a, ale ten przypadek nie kwalifikował się raczej jako zagrożenie życia. Chłopak westchnął i zasiadł do wypracowania z eliksirów, zwracając szczególną uwagę na używanie tranzycji, na co tak się upierał jego ojciec. Potem zaczął szperać w biblioteczce z nadzieją, że znajdzie jakieś książki pomocne w rozwikłaniu tajemnicy życzenia, które otrzymał od przyjaciół.

Dość szybko doszedł do wniosku, że będzie potrzebował w tej sprawie rady pani Pince. Mógł wysłać do niej sowę, ale oznaczałoby to parę godzin zwłoki, albo i więcej. Postanowił więc użyć kominka, najpierw jednak musiał usunąć stamtąd Sals. Wąż, teraz już w pełni widoczny, najwyraźniej wpełznął tam zaraz po śniadaniu.

Harry uniósł ją do góry tak, że jej łepek znajdował się na poziomie jego twarzy i fuknął:

- Co ja mam z tobą zrobić? Obiecałaśśś, że to się nie powtórzy!

Tym razem musiał z powodzeniem użyć wężomowy, bo Sals mu odpowiedziała, tłumacząc się, że kominek był najprzyjemniejszym miejscem w całym domu.

Chłopak westchnął i owinął ją sobie wokół szyi, po czym usiadł przed kominkiem i wrzucił szczyptę proszku w płomienie.


***


Kiedy Snape wrócił wieczorem do domu, nie zapytał o Draco. Najwidoczniej był przekonany, że Ślizgon czyta lub uczy się w swoim pokoju. Skąd miał wiedzieć, że chłopak spędził calutki dzień zamknięty w sypialni, za drzwiami zapieczętowanymi tak, że Harry nie był w stanie ich otworzyć?

Gryfon nie chciał wpędzać kolegi w tarapaty, a przynajmniej nie w jeszcze większe niż te, w których chłopak najwyraźniej już był. Miał jednak przeczucie, że depresja Draco – czy cokolwiek to było – będzie się pogłębiać, jeśli czegoś z tym nie zrobią.

- Martwię się o Draco – wyznał, wchodząc do gabinetu, gdzie Snape zdejmował właśnie swoje wierzchnie szaty i wieszał je na oparciu krzesła. - Próbowałem z nim porozmawiać, ale po prostu odmówił. A potem spał cały dzień. Albo udawał, że śpi. Wie pan może, o co mu chodzi?

Mistrz Eliksirów odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Czy mówił ci, w czym może tkwić problem?

Harry westchnął.

- Powiedział, że ja jestem jego problemem. Niby jak? To wszystko jest bez sensu. Chyba wie już, że mu ufam...

- A co, jeśli obawia się, że jeden błąd może go kosztować utratę twojego zaufania?

- W takim wypadku on nie ufa mi, skoro myśli, że tak by się stało – odrzekł Harry. - Tak jak po wypadku z Sals. Przecież mu tego nie wypominam.

Snape stanął przed synem i spojrzał mu w oczy.

- Uważam, że wszystko samo się rozwiąże. Być może chodzi o to, co mówiłeś wcześniej: Draco już zbyt długo tkwi w zamknięciu.

Chłopak westchnął ponownie.

- Akurat na to nic się nie poradzi, chyba że przemyślał pan mój pomysł z peleryną niewidką. Wie pan, żeby mógł sobie polatać... nikt by nic nie wiedział...

Mistrz Eliksirów posłał mu tak miażdżące spojrzenie, że Harry od razu się zamknął. Wiedział przecież, że jego ojciec nie pochwala faktu, że Harry miał do swojej dyspozycji taką rzecz. Jeszcze tego mu tylko było trzeba, żeby Snape skorzystał ze swojej władzy rodzicielskiej i skonfiskował ją do chwili, kiedy syn nie ukończy szkoły.

- Nieważne – zmitygował się Harry. - To zły pomysł.

- Delikatnie mówiąc – skomentował Snape zjadliwie. - Wiem, że dostałeś ją w spadku po Jamesie, ale zdarzało ci się używać ją w różnych, niekoniecznie usprawiedliwionych okolicznościach. Zalecam, byś schował ją głęboko w kufrze i nie wyjmował, czy to jasne?

- Tak, proszę pana. Oczywiście – odparł Harry, a grdyka podskoczyła mu nerwowo.

- Jeśli zaś chodzi o Draco, sądzę, że możemy coś dla niego zrobić – oznajmił Mistrz Eliksirów, a jego twarz się wypogodziła. - Moglibyśmy wyjechać gdzieś na święta.

Gryfon zamrugał z zaskoczenia.

[p]- Poważnie pan mówi? Byłoby ekstra! Ale... czy to bezpieczne? Przecież wie pan, że ojciec Draco na niego poluje... o mnie już nie mówiąc... no i Voldemort też chce mnie dorwać...

- Jestem pewien, że uda się coś zorganizować. Poza tym ani Voldemort, ani żaden z jego sług nie będą mieć najmniejszego powodu do podejrzeń, że nas tutaj nie ma. Miejsce, które mam na myśli, jest równie bezpieczne jak posiadłość Blacków. A nawet bezpieczniejsze, bo kominek nigdy nie był podłączony do sieci Fiuu.

Harry poczuł, jak jego policzki stygną, i zastanowił się, czy cała krew odpłynęła mu z twarzy.

- Ale panie profesorze, dom Syriusza wcale nie był bezpieczny, przecież Lucjusz mnie tam dorwał...

- Tylko dlatego, że Lupin go tam doprowadził, a ty przypadkowo znalazłeś się poza budynkiem. To się więcej nie wydarzy. Wszystko będzie w porządku. - Te słowa zabrzmiały, jak gdyby Snape nie mówił tylko o świątecznym wyjeździe. - Pójdziemy poinformować Draco?


***


Mistrz Eliksirów nie był zadowolony, kiedy przekonał się, że drzwi do sypialni były magicznie zamknięte i na dodatek wyciszone. Jednak w przeciwieństwie do Harry'ego umiał sobie z tym poradzić. Wyciągnął różdżkę z kieszeni spodni i po kilku chwilach zaklęcia były zdjęte. Snape wszedł do środka bez pukania.

Draco siedział na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Kiedy nauczyciel wmaszerował do środka, chłopak posłał mu przelotne spojrzenie, ale poza tym nie zareagował.

- Chciałbyś wyjechać gdzieś na święta? - zapytał Snape.

Malfoy zerknął na niego, a w jego oczach odbił się ból.

- Ja... Severusie, ja nie mam gdzie wyjechać. Myślałem, że wiesz, że cała rodzina stanęła po stronie mojego ojca. Ale ty i Harry chcecie pewnie spędzić gdzieś rodzinne święta...

- Nie, Draco – zaoponował Harry i usiadł obok Ślizgona. Zawahał się przez chwilę i położył mu rękę na kolanie. Był pewien, że zaraz poczuje ukłucia igieł albo przynajmniej ściskanie w żołądku, ale nic się nie stało. Może wreszcie mu przeszło. Może wreszcie był uleczony – i na ciele, i na duszy. - Nie chcemy spędzać świąt w tych lochach – wyjaśnił. - I ani razu nie braliśmy pod uwagę, żeby ciebie tu zostawić. Nie wygłupiaj się.

Draco uśmiechnął się słabo, ale w jego oczach wciąż było widać niepokój.

- Och. No cóż, to chyba zmienia postać rzeczy. Już myślałem, że przez całe święta będę musiał się gapić na te kamienne mury... eee, nieważne. Tak, wyjedźmy gdzieś. - Wziął głęboki oddech i spojrzał Snape'owi w oczy. - A dokładnie gdzie?

- Jak mniemam, to będzie niespodzianka – odrzekł Mistrz Eliksirów aksamitnym tonem. - A teraz pójdę zafiukać po kolację.

- Kiedy będziemy mogli wyjechać? - zapytał Harry, czując, jak narasta w nim entuzjazm.

- Ekspres odjeżdża z Hogsmeade w sobotę rano. A zatem... tego samego dnia wieczorem – postanowił nauczyciel. - Nie będzie nas dwa tygodnie, więc spakujcie się jak należy.

Harry roześmiał się.

- Jeszcze trzy dni. Zdążę się spakować.

Draco powoli rozprostował nogi i uniósł się do pozycji stojącej w sposób, który bardziej wskazywałby na sześćdziesięciolatka niż szesnastolatka.

- Chyba muszę wziąć prysznic.

- Nie – zaprotestował Snape surowym głosem. - Najpierw zjemy kolację, a potem potem pokażesz mi, czego się dzisiaj nauczyłeś.

- Dużo tego nie będzie – mruknął Malfoy pod nosem.

Mistrz Eliksirów zlekceważył ten komentarz, później jednak polecił chłopakowi nadrobić materiał z lekcji na ten dzień.


***


- Harry, gotów? - zapytał Snape, patrząc na wytarty worek podróżny, który chłopak przerzucił sobie przez ramię. Kiedy Harry kiwnął głową, mężczyzna odwrócił się w stronę Draco, który lewitował za sobą cały kufer.

Gryfon wytrzeszczył oczy na ten widok.

- Przecież nie będzie nas tylko dwa tygodnie!

Malfoy posłał mu uśmieszek pełen wyższości. Jego charakterystyczna mina wcześniej doprowadzała Harry'ego do szału. Teraz jednak chłopak poczuł ulgę, że Draco wreszcie jest z powrotem sobą. Podejrzewał jednak, że problem, jakikolwiek by nie był, nie został wcale rozwiązany. Draco po prostu skutecznie go ignorował. Unikanie... Harry sam stosował ten sposób, ale gdyby nie książka Snape'a, nawet nie umiałby tego nazwać.

- Nie wyobrażam sobie przeżyć o jednym worku – wycedził Ślizgon tonem świadczącym, że chyba wolałby już śmierć. - Potter, niektórzy z nas mają standardy. Niektórzy z nas mają po prostu je ne sais quoi,* bez którego bylibyśmy jak wieśniacy...

Snape przynajmniej nie zagroził utratą punktów za „Pottera”.

- Niektórzy z nas umieją się pakować – odpalił Harry z udawaną drwiną. - Malfoy, nie zabiera się w podróż całej swojej garderoby. Trzeba wybierać.

Draco zaśmiał się wzgardliwie.

- Och, proszę. Ty wybierasz. Ja dobieram.

- Starczy tego dogadywania – wtrącił się Snape. - Zafiukamy razem...

Harry przełknął ślinę, czując, jak całe rozbawienie szybko się ulatnia.

- Eee... przecież mówił pan, że to miejsce jest poza zasięgiem sieci Fiuu?

- Fiuu to najlepszy sposób, by wydostać się z Hogwartu – o ile nie zamierzasz iść aż do granicy antyaportacyjnej, dzięki czemu zauważyliby cię wszyscy czający się w okolicy śmierciożercy, nie wspominając już o kilku Ślizgonach, którzy zostali tu na święta.

- Świstoklik – zasugerował Harry, krzywiąc się.

- Nie mam żadnego pod ręką – oświadczył Snape, patrząc na syna spod przymrużonych powiek. - Przecież ostatnio używałeś kominka wiele razy. Czyżbyś nadal się obawiał, że spalisz się żywcem?

- Yyy...

- Harry, będziesz ze mną. Moja magia cię osłoni i ci pomoże.

- I moja – dodał Draco.

- Ale...

Snape popatrzył chłopakowi w oczy.

- Jesteś moim synem – powiedział cicho. - Naprawdę sądzisz, że narażałbym cię na niebezpieczeństwo?

- A może uważasz, że znasz zasady rządzące magią lepiej niż Severus? - dorzucił Malfoy.

Harry zastanowił się i kiwnął głową.

- No dobra. Chyba tylko przypomina mi się... eee, Samhain. Od tamtej pory jakoś nie przepadam za ogniem. - Przełknął ślinę. - Ale jak mam ją ze sobą zabrać Sals, skoro to magia Fiuu jej zaszkodziła?

- Słuszna uwaga – odparł nauczyciel. - Masz ją w kieszeni, prawda? Owiń ją sobie wokół nadgarstka.

Harry odwrócił się plecami do Draco i zrobił, jak mu polecono. Snape dotknął węża lekko różdżką i powiedział cicho jakieś zaklęcie, przemieniając go w złotą bransoletę. Harry zachłysnął się, ale zanim zdążył zaprotestować, Mistrz Eliksirów uspokoił go:

- Harry, nic jej nie będzie. Lepiej, by podróżowała przez Fiuu pod postacią nieożywioną.

Draco zmierzył bransoletę zniesmaczonym spojrzeniem.

- Przecież możemy zostawić ją tutaj – zaproponował, najwyraźniej niezbyt zadowolony z faktu, że będzie musiał znosić towarzystwo Sals podczas świąt. - Węże wiedzą, jak o siebie zadbać.

- Ale to taki mały, fajny wężyk – zaprotestował Harry zirytowanym tonem. - Nie powinieneś myśleć, że jest zła tylko dlatego, że jest wężem. Ja nie jestem już do ciebie uprzedzony, mimo że jesteś Ślizgonem, racja?

Ku zaskoczeniu chłopaka Draco pobladł na twarzy. Nie wyglądało to dobrze u kogoś, kto z natury miał już i tak bardzo jasną skórę.

- Możemy już iść? - zapytał Snape, a w jego głosie dało się słyszeć znużenie.


***


Zafiukali do domu przy Grimmauld Place. Harry potknął się lekko, kiedy wyszedł z kominka do pokoju, w którym kiedyś uczył się od Snape'a oklumencji. Draco też wszedł do środka bez kłopotu, co było dziwne, zważywszy na Zaklęcie Fideliusa. Harry stwierdził jednak, że Dumbledore musiał mu zdradzić prawdę o kwaterze głównej Zakonu.

- Śmierciożercy znają to miejsce – zaoponował Harry. - Niezbyt to dla nas bezpiecznie spędzać tu święta.

- Zaklęcia ochronne nie dopuszczą ich do twojego domu – zaprzeczył Snape.

- Chwila, czy on powiedział: „twojego domu”? - zapytał Draco, rozglądając się wokół.

- Dostałem go w spadku po ojcu chrzestnym – odparł Harry cicho.

- Ach tak?

- Po Syriuszu Blacku.

Draco wytrzeszczył na kolegę oczy i Harry nie był pewien, czy to z powodu rzekomo przestępczej przeszłości jego ojca chrzestnego, czy dlatego, że Syriusz był bliskim krewnym Malfoyów. A może Draco dowiedział się od śmierciożerców, że tym, który powinien siedzieć w Azkabanie, był tak naprawdę Glizdogon? Tak czy owak Harry nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał nawet tu być.

- Panie profesorze – wyrzucił z siebie – naprawdę nie jest to dobre miejsce na spędzenie świąt.

- Nigdy tak nie uważałem – odrzekł Mistrz Eliksirów. - Potrzebujemy jednak bezpiecznego miejsca, skąd można się deportować. - Podszedł do syna i przygarnął go ramieniem. - Pamiętasz, jak robiliśmy to w Surrey?

- Chyba raczej nie zapomnę – mruknął Harry, opierając się policzkiem o pierś mężczyzny. - Powiedział pan: „Będziesz się mnie trzymał następnym razem, gwarantuję”.

- I lepiej tak zrób. Teleportacja w twoim stanie nadal będzie trudna, ale kiedy zaabsorbuję od ciebie szok aportacyjny, nie powinieneś mieć aż tak przykrych odczuć. - Mężczyzna zerknął na Draco. - Wrócę po ciebie za moment.

Malfoy przybrał minę znudzenia, wyższości i zadowolenia z siebie.

- Nauczyłem się teleportować, kiedy miałem piętnaście lat – oznajmił. - Powinieneś też go tego nauczyć. Ale oczywiście wróć po mnie, jako że nie mam pojęcia, dokąd się udajemy.

Snape nie odpowiedział na ten docinek.

Chwilę później Harry poczuł, jakby jego ciało roztapiało się, a potem formowało na nowo. Zrobiło mu się niedobrze, ale uczucie było nieporównywalne do tego, kiedy aportował się bez pomocy drugiej osoby osłaniającej go przed szokiem. Snape naprawdę mu pomógł.

Kiedy chłopak otworzył oczy, stwierdził, że znajduje się w małym, kamiennym domku. Wnętrze było skąpo umeblowane i wyglądało, jakby było używane bardzo rzadko – o ile w ogóle. Jednak nigdzie nie było widać kurzu, czego można by się spodziewać po opuszczonym domu. Harry miał nieuchwytne poczucie, że go rozpoznaje, chociaż był pewien, że nigdy wcześniej nie widział tego wnętrza. Zmarszczył brwi z koncentracją i postawił worek na podłodze, uważnie rozglądając się dookoła. Tak, z pewnością nigdy dotąd nie widział tego wielkiego kominka ani rozciągającej się za oknem łąki, która latem roztaczała pewnie oszałamiający aromat.

Aromat...

To było to – miejsce pachniało znajomo. Harry wciągnął powietrze w płuca, próbując rozpoznać napływające wonie. Kwaskowy, zatęchły zapach słomianej strzechy... Gorzkawa woń popiołu w palenisku...

Nagle przypomniały mu się inne, znajome zapachy, choć teraz ich nie czuł. Sok z jabłek i owsiana papka, cierpka, drażniąca woń mugolskich maści. Chłopak pamiętał szum deszczu spływającego z dachu, chociaż teraz był piękny, słoneczny dzień...

Wtedy jednak tutaj padało...

- Devon! - wykrzyknął Harry nagle. - Jesteśmy w Devon! To tutaj leżałem po Samhain!

Snape kiwnął głową. Przyglądał się chłopakowi uważnie i podtrzymywał go ramieniem, jak gdyby sprawdzając, czy Harry nie potrzebuje oparcia. Po chwili jednak puścił go i odsunął się o krok.

- Mój własny zakątek w głuszy – zażartował. - Albus nazywa to „chatą”. Niewiele jest równie bezpiecznych miejsc poza Hogwartem. Cała łąka dookoła jest nienanoszalna, a dom zaopatrzony potężną magią strażniczą i ochronną. Nie ma tu, rzecz jasna, ochrony, którą zapewnia krew twojej matki, ale też śmierciożercy nie podejrzewają w ogóle istnienia tego miejsca. - Snape spojrzał Harry'emu w oczy. - Jeśli czujesz się bezpiecznie, to wrócę teraz po Draco.

Harry kiwnął głową i objął się ramionami, by powstrzymać drżenie. Był grudzień i nawet w lochach Slytherinu było cieplej niż w tej chacie... może za wyjątkiem godzin nocnych.

- Tak, niech pan po niego idzie – zgodził się. Nie czuł, że jest spięty, ale chyba musiał być, bo zaraz potem wybełkotał: - Pewnie już myszkuje po domu Syriusza.

- Twoim domu – poprawił go Snape.

- Pomoże mi pan znaleźć jakiegoś doradcę do spraw nieruchomości, czy kto tam się zajmuje tymi sprawami u czarodziejów? - zapytał Harry niespodziewanie. - Chcę się pozbyć tego domu.

- Jak mniemam, byłoby lepiej wrócić do tej rozmowy już po świętach. Zaraz będę tutaj z Draco.

Harry kiwnął głową i obserwował, jak jego ojciec się deportuje.


***


Na Malfoyu domek wywarł co najmniej złe wrażenie.

- Myślałem, że wyjeżdżamy na ferie – sarknął. - Przecież tu jest mniej miejsca niż przyznali ci w Hogwarcie! - Harry trącił go łokciem w bok, ale blondyn nie zrozumiał aluzji. - Tylko jedna sypialnia – marudził. - A łazienka wygląda, jakby nie odnawiano jej od wieków! Doprawdy, jak mamy tu przeżyć we trójkę przez dwa tygodnie?

- Zawsze możemy wrócić do lochów, jeśli mój dom obraża twoje poczucie estetyki.

Draco zastygł w bezruchu.

- Nie, tylko nie do lochów – odparł, trzęsąc się demonstracyjnie. - Wolałbym raczej spać pod namiotem niż tam wracać... zaraz. Severusie, czy ty przypadkiem nie powiedziałeś, że to twój dom?

Snape kiwnął głową w milczeniu, a z jego oczu nie dało się nic wyczytać.

- Och – mruknął Draco, nagle rozumiejąc, jaką palnął gafę. Chłopak usiadł na swoim kufrze. - Cóż, jest... ach, uroczy, doprawdy. I wiesz, Severusie... eee... taki przytulny. I oryginalny.

- Lepiej już nic nie mów – jęknął Harry. - Jesteś fatalnym kłamcą.

- Wcale nie. Weasley mi uwierzył, kiedy powiedziałem, że nigdy nie spałeś u Snape'a w łóżku.

- Z tego, co pamiętam, to wcale nie był przekonany – odparował Harry i rozejrzał się po małym pokoju, który wyglądał na miejsce bardzo ogólnego użytku. Pod jedną z nierównych, kamiennych ścian stała dość wytarta sofa, a po przeciwnej stronie – stół z nieheblowanych desek. Na środku leżał dywanik, który wyglądał, jakby zeszyto go ze szmat. W chacie chyba nie było kuchni, ale na stole stało kilka pojemników, w których prawdopodobnie mieściła się żywność. - Proszę pana, gdzie mamy zabrać nasze rzeczy?

- Zamierzałem umieścić was w sypialni – oświadczył Snape, wskazując gestem na drzwi.

Draco zajrzał tam od razu i aprobująco kiwnął głową.

- Może być. Zaraz przetransmutuję to wielkie łóżko w dwa mniejsze.

Wyciągnął różdżkę i zaczął nią machać, przygotowując się do rzucenia zaklęcia.

Tupet Ślizgona niemal odebrał Harry'emu mowę. Najpierw obraził Snape'a, chociaż nieumyślnie – a teraz to?

- Przecież nie możemy wygonić pana z własnej sypialni, profesorze – sprzeciwił się Gryfon, podchodząc do nauczyciela, który akurat inkantował Incendio. - Wolałbym już spać na podłodze niż po raz drugi zająć pana łóżko.

Draco nie powstrzymał się od kpiącego komentarza.

- Harry, czarodzieje nie sypiają na podłodze. Wszystko, czego ci potrzeba, to kawałek drewna i minimalna wiedza z zakresu transmutacji, i voilà** – mamy porządne łóżko.

- Draco przesadza, ale ma trochę racji – mruknął Snape. - Gdybym chciał, mógłbym zupełnie odmienić to miejsce. W każdym bądź razie nalegam, byście obaj zajęli sypialnię. Chcę, żeby były to dla was radosne święta.

Harry mógł oczywiście powiedzieć, że byłby równie radosny nawet gdyby przyszło mu spać na podłodze w salonie, niezależnie, co Draco sądził na ten temat. Jednak odmowa nie byłaby uprzejma, więc powiedział tylko cichym głosem:

- Dziękuję panu.

Mistrz Eliksirów zerknął na niego z irytacją. Harry odczytał to jako znak, że takie podziękowania nie były potrzebne w rodzinie, mimo że zawsze tak sądził. Zdecydował jednak, że nie warto się o to sprzeczać.

- Wejdźcie i rozpakujcie się – polecił Snape. - Możecie poprzestawiać meble, jeśli będziecie chcieli. Czujcie się jak u siebie. Harry, ty przecież jesteś u siebie.

Prawo zamieszkania”, przypomniał sobie Harry, kiwając głową. Nadal czuł się z tym nieswojo. Przyzwyczaił się myśleć o sobie jako o kimś pozbawionym miejsca, które mógłby nazwać domem. Miło było mieć swój pokój w mieszkaniu Snape'a, wciąż jednak czuł się tam bardziej jak gość, choć wiedział, że nie powinien. Zaś to miejsce... Harry rozejrzał się dookoła. W lochach było całkiem fajnie, ale tutaj podobało mu się dużo bardziej.

Może chodziło o panujący wokół porządek... a może o wrażenie, że wszystko tutaj było wygodne i swojskie. Zupełne przeciwieństwo domu, w którym się wychował. Domu, w którym nigdy nie czuł się jak u siebie. Harry uśmiechnął się, bo tutaj, w Devon, nie czuł się jak gość. Tutaj wszystko wydawało się proste.

Kiedy wszedł do pokoju, Draco leżał na łóżku i wymachiwał różdżką, lewitując swoje ubrania do szafy, której czasy świetności dawno już przeminęły. Koszule posłusznie zawisały na wieszakach, co zdaniem Harry'ego było schludne, ale zupełnie niepotrzebne. „Czarodziej” nie był wszak synonimem „leniucha”.

- A to co? - zapytał, wskazując podbródkiem w kierunku zakurzonego pudełka, spoczywającego na łóżku obok Ślizgona.

Draco spojrzał na nie przelotnie.

- Leżało na dnie szafy – oznajmił, popychając je w kierunku Harry'ego. - Pewnie rzeczy Severusa.

- Pójdę i zapytam go, co z tym zrobić – zaproponował Harry. Szafa była już pełna, a on nie chciał kłaść własności Snape'a na podłodze. Nie wydawało mu się to zbyt uprzejme. Jednak zanim zdążył się odwrócić, Draco uklęknął na łóżku i wyrwał mu pudełko z rąk. Przyłożył je do ucha i gwałtownie nim potrząsnął.

- Co ty wyprawiasz?

- Może to prezent – zgadywał Draco zadowolonym tonem i uśmiechnął się diabelsko. - Ciekawe, czy dla mnie, czy dla ciebie. - Zaczął podważać palcem wieko skrzyneczki.

- Gdyby to był prezent, to byłby zapakowany w papier – zaoponował Harry. - Oddaj to. Cokolwiek to jest, to osobiste rzeczy Snape'a.

- Przecież kazał nam czuć się jak w domu – sprzeciwił się Malfoy i zanim Gryfon zdążył zaprotestować, zerwał wieko pudełka. - Eee, to tylko jakieś stare ciuchy – oznajmił, po czym wyciągnął czarny materiał ze skrzynki i strzepnął.

Coś wyśliznęło się spomiędzy fałdów tkaniny i z głuchym stukotem upadło na podłogę. Harry chciał to podnieść, ale jego ręka zastygła w pół ruchu, a oddech zamienił się w spazmatyczny świst.

W tej samej chwili Draco zorientował się, co trzyma w dłoniach.

- O kurwa! - wrzasnął i odrzucił czarne zwoje jak najdalej od siebie. Złowieszcza tkanina spłynęła miękko na podłogę, rozciągając się na kształt ludzkiej postaci. Obok niej, prawie na poziomie głowy, leżała rzecz, która wcześniej wypadła spomiędzy jej fałd.

Spoczywały teraz obok siebie na szarej, kamiennej podłodze – szata i maska.

Długa, czarna szata z kapturem i błyszcząca maska śmierciożercy.

Harry stał nieruchomo jak posąg, czując, jakby ogarniał go paraliż. W jego umyśle leżąca na podłodze tkanina nie była tylko zwykłą szatą. Pod nią kryła się ostatnia osoba, którą widział noszącą ten ohydny strój, wymagany przez Voldemorta u jego sług.

Lucjusz Malfoy w pełnym rynsztunku śmierciożercy.

Harry miał wrażenie, że jego oczy zaczynają płonąć. Ślepa furia wezbrała w całym jego ciele, koncentrując się na jednym pragnieniu – unicestwić tak, jak sam omal nie został unicestwiony. W jego pamięci odżyły wszystkie cierpienia, których doznał z rąk tego człowieka. Głód, pragnienie, igły, ogień.

Draco krzyczał coś, wymachując dziko rękami, ale do świadomości Harry'ego nie docierało ani jedno słowo. Zaćmiewał je ryk pulsujący w uszach Gryfona, zupełnie jakby słyszał swoje własne wrzaski podczas Samhain - rozpaczliwe, bezradne skomlenie, a pod spodem strach i niekończący się ból... i coś jeszcze, narastającego falami i wypełniającego całą jego istotę. Nienawiść, zbyt intensywna i głęboka, aby dało się ją wyrazić jakimikolwiek słowami. Pragnienie zemsty, dla którego oskarżenie, proces, wyrok i Azkaban były czymś trywialnym, pozbawionym znaczenia. Pragnienie zemsty, która nie mogła czekać ani chwili dłużej, która nie liczyła się z faktem, że Zaklęcia Niewybaczalne nazwano tak z pewnego istotnego powodu.

Chłopak poderwał ręce na wysokość ramion i skierował wnętrza dłoni ku sobie. Moc zaczęła iskrzyć między szeroko rozstawionymi palcami, miotając się jak tłuczek, który wyrwał się spod kontroli. Żar promieniował z jego ciała i wypełniał powietrze. Dzika magia rozpętywała się coraz gwałtowniej, gotowa zmieść z powierzchni ziemi dom, jego mieszkańców i łąkę wokół.

Tak się jednak nie stało.

Harry czuł tryskającą z niego pierwotną moc, czuł nienawiść i wściekłość gotowe unicestwić wszystko wokół... ale czuł też coś jeszcze.

Władzę. Kontrolę.

Wydając z siebie wrzask czystej furii, gwałtownie opuścił ręce w dół. Z czubków jego palców wystrzelił oślepiający płomień, szmaragdowy jak Avada Kedavra. Powietrze wypełniło się gorzkim dymem, kiedy szata zaczęła się palić, a maska – topić. Harry wciąż krzyczał, chociaż gardło miał już zdarte, a w płucach brakowało mu powierza. Nie był jednak w stanie przestać i zaczerpnąć tchu.

Otwory w masce zniekształciły się i wykrzywiły, jak gdyby z bólu. Szata, pożerana przez magiczny ogień, podrygiwała lekko, i Harry widział leżącego tam Lucjusza Malfoya, którego ciało pochłaniały płomienie...

Czas zdawał się zwalniać swój bieg. Harry kątem oka widział Draco poruszającego się jak na zwolnionym filmie. Nie zwracał jednak na to większej uwagi, wpatrując się w płonący przed nim stos. Szmaragdowy ogień sięgał już niemal sufitu, rozświetlając wnętrze upiorną zielenią Zabójczej Klątwy.

Nie wiadomo, jak długo by to trwało, gdyby Harry nagle nie poczuł, że ktoś odciąga go do tyłu. Silne ręce chwyciły go za nadgarstki i przycisnęły mu ramiona do boków. Po chwili czyjaś dłoń zakryła jego oczy i na chwilę świat stał się całkiem czarny – zupełnie, jak wtedy, kiedy oślepiono go podczas Samhain. Chłopak szarpał się w uścisku, a jego wrzask urwał się. Wściekły ryk dorosłego zmienił się w przerażony krzyk nastolatka. Czas znowu przyspieszył swój bieg, a pokój zadrżał w posadach, jakby cały świat odesłano dokądś świstoklikiem.

Pulsujący szum w uszach Harry'ego przycichał, a jego umysł zaczął powracać do teraźniejszości. Przed nim stał Draco z twarzą białą jak kreda. Z jego różdżki tryskał strumień wody, kiedy chłopak usiłował ugasić pożar na suficie. Ramiona Harry'ego wciąż były ciasno przyciśnięte do boków, a duszący dym wypełniał jego nozdrza.

Gryfon zachłysnął się i zaczął kaszleć. Usłyszał nad swoją głową przyciszony głos Snape'a.

- Dzięki ci, Merlinie, już po wszystkim. Harry, weź głęboki oddech... tak, dobrze... Chodź tutaj, usiądź ze mną na łóżku...

Przez długą chwilę nie było słychać żadnego dźwięku poza chlustaniem wody. Potem odezwał się Snape.

- Lepiej się czujesz?

Harry oparł się o ojca, oszołomiony. W żołądku czuł dziwny ucisk. Próbował nie patrzeć na podłogę, ale szata i maska przyciągały jego spojrzenie, kiedy tak leżały, spalone prawie na popiół, w kałuży wody poczerniałej od sadzy.

- Przykro mi – powiedział, czując niezachwianą pewność w swoich słowach. Przerażała go ta pewność. To nie był proroczy sen, który można było analizować i rozważać, a nawet w niego wątpić. To była prawdziwa przepowiednia, a może raczej – szczera prawda.

- Ale dom zbytnio nie ucierpiał – odparł Snape, głaszcząc syna po plecach. - Zaś co do tej dzikiej magii, zadziwiająco dobrze ją kontrolowałeś. Powiedziałbym nawet, że nie da się jej już nazwać „dziką”. Twoja moc robiła dokładnie to, co jej rozkazałeś.

Harry potrząsnął głową.

- Nie. Nie mówiłem do pana. Tylko do niego. Do Draco – oznajmił, zachłystując się, jakby słowa wyrywano z niego siłą. Spróbował się uspokoić, oddychając głęboko.

W srebrzystoszarych oczach Ślizgona rozbłysło zaskoczenie i strach. Zerknął na Snape'a i Harry poczuł, jak jego ojciec wzrusza ramionami.

- Proszę? - zapytał Malfoy.

Harry nabrał powietrza i popatrzył na spopielone pozostałości maski i szaty – nieme świadectwo zła, które wypełniało jego życie, od kiedy skończył rok.

- Pewnego dnia zrobię to znowu – wycedził przez zaciśnięte zęby. - Spalę taki sam strój... tylko że wtedy będzie go nosił twój ojciec. Kiedy zrobię, będziesz cierpiał. I dlatego... - Niemal zadławił się słowem, które miał wypowiedzieć. Nienawidził Lucjusza Malfoya z całego serca, ale Draco nie. Nieważne, jak Lucjusz był zły, nadal był ojcem Draco. Syn pewnie wolałby widzieć go w Azkabanie, ale nie życzył mu śmierci.

Za to Harry tak.

Gryfon spojrzał Draco prosto w oczy.

- ...przykro mi – dokończył ochryple, tonem pełnym bólu i determinacji. Wiedział, jak to jest stracić rodziców... ale to go nie powstrzyma, kiedy ponownie spotka się z Lucjuszem Malfoyem. Harry nie był w stanie dłużej znieść spojrzenia tych szarych oczu, więc zacisnął powieki, wtulił twarz w miękką szatę swojego ojca i zaczął płakać.



*je ne sais quoi – to coś; coś takiego

**voilà – oto jest; gotowe


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: PRAWDOMÓWNE SNY


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden innyE
Rok jak żaden inny8
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyF
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc
Rok jak żaden innyi