Rok jak żaden inny0

Ostrzeżenie: wulgarne słownictwo.


ROZDZIAŁ 30: DRACO


Harry poświęcił poranek na czytanie – a może raczej słuchanie. Tuż przed rozpoczęciem zajęć wpadła do niego na chwilę Hermiona i przyniosła mu kilka podręczników oraz własnoręcznie zaczarowane pióro. Wypowiadało ono głośno tekst, kiedy przesuwało się nim wzdłuż linijek. Gryfon pomyślał, że to niezła sztuczka. Musiał wprawdzie poćwiczyć dłuższą chwilę, zanim nabrał wyczucia i przestał wyjeżdżać w górę lub w dół poza wersy. Poza tym wszystko działało doskonale - może prócz faktu, że pióro mówiło głosem Hermiony. Wprawdzie była ona jego najlepszą przyjaciółką, ale Harry czasem naprawdę nie mógł znieść jej przemądrzałego do granic możliwości tonu.

Pij dużo soku dyniowego, Harry, powtórzyła co najmniej kilkanaście razy tego ranka. Ma dużo witaminy A, to bardzo korzystne dla oczu.

Nie popuściła mu, dopóki nie wysączył do dna całej szklanki. Cieszył się w duchu, że nie kazała mu wypić kolejnej, zanim wreszcie pobiegła na zajęcia. Potem w skrzydle szpitalnym nastała nuda, a za jedyne towarzystwo Gryfon miał marudną panią Pomfrey i głośnomówiące pióro. Pielęgniarka po raz kolejny wysmarowała go wszędzie maścią, wciąż szczebiocząc swoim piskliwym głosem, jak to Harry niebawem sam zobaczy, że wszystko będzie w porządku. Chłopak zapanował nad sobą na tyle, że udało mu się na nią nie nakrzyczeć, iż jak na razie to nic nie zobaczy.

Stuknięta stara nietoperzyca. Nie pozwalała mu nawet samemu chodzić do toalety. Zupełnie jakby po sześciu latach incydentów z Voldemortem, quidditchem i eliksirami Harry nie znał rozkładu skrzydła szpitalnego na tyle, by trafić do łazienki nawet po omacku.

Wreszcie jednak zostawiła go w spokoju. Chłopak wysłuchał całego rozdziału podręcznika do transmutacji, odczytanego wszechwiedzącym głosem Hermiony. Kiedy temat już go zmęczył, wygrzebał ze stosu kolejną książkę i otworzył na chybił trafił, przykładając pióro do pierwszej lepszej linijki. Dziewczęcy głos od razu zaczął perorować:

- Aczkolwiek system klasyfikacji Ulbera z Normandii jest dziś nadal do pewnego stopnia używany, to najważniejsza różnica między urokami zmieniającym nastrój i urokami zmieniającymi nastawienie nie zależy od intencji, a raczej...

Nagle przez potok słów płynących z pióra przebił się głos Draco Malfoya. Zawtórowały mu zbliżające się kroki.

- Granger, do cholery, czego ty uczysz Pottera? Tych bzdetów nie będzie na zajęciach jeszcze przez tygodnie...

Malfoy wszedł za parawan rozstawiony wcześniej przez panią Pomfrey i zapytał:

- A gdzie Granger?

Harry zacisnął usta w cienką kreskę i zamknął oczy, jakby Draco nie był wart nawet jednego spojrzenia. Nie mogło to wywołać zamierzonego efektu, wszak Gryfon był ślepy. Jednak zrobił to dla zasady.

- Deportowała się, jak usłyszała, że idziesz – rzucił Harry, chcąc się przekonać, co Malfoy powie na to.

Ślizgona zatkało, ale próbował zamaskować to kaszlnięciem.

- Chyba nie powiesz mi, że ta szl... ta mugolaczka umie się teleportować.

Jak na Malfoya była to intrygująca zmiana określenia, ale dla Harry'ego znaczyło to tyle, że Ślizgon był... no cóż, Ślizgonem, bawiącym się w jakąś podłą gierkę.

- Pewnie, że umie się teleportować – odrzekł Harry tonem taki-jesteś-głupi-że-mam-już-tego-dość. - A ty nie umiesz?

- Potter – wycedził Draco. - Nikt nie może się teleportować wewnątrz tego zamku.

- No, skrzaty mogą – zauważył Harry. To byłoby za dobre, gdyby udało mu się przekonać Draco, że Hermiona przewyższa go talentem magicznym. W rzeczy samej przewyższała, ale arystokratyczny, czystokrwisty potomek potężnego czarodziejskiego rodu nigdy by tego nie przyznał. - Widziałem Zgredka, jak się deportuje. Pamiętasz Zgredka, co nie, Malfoy?

- Sądzisz, że znam wszystkie skrzaty w tym miejscu? - zaśmiał się Draco kpiąco.

- Był własnością twojego czarującego ojca – oznajmił Harry, nieomal spluwając, a kiedy Ślizgon nie odpowiedział, dodał: - Do chwili, gdy dostał moją skarpetkę...

- A, ten – wymamrotał Malfoy. Ciekawe, ale nie zaczął bronić swojego ojca jak zazwyczaj. Nie atakował też Harry'ego za to, że ten uwolnił skrzata. Ciekawe, owszem, ale z pewnością był to ciąg dalszy jego planu.

- Tak czy owak – ciągnął Gryfon z wymuszonym uśmiechem, - Hermiona spędza masę czasu ze skrzatami. To część sprawy. Pamiętasz WESZ, no nie? Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych? Wiesz, też byłem w szoku, jak zaczęła się aportować z pokoju do pokoju, zupełnie jak one. Powiedziała, że nauczyły ją tej sztuczki.

Draco parsknął i podszedł bliżej. Harry zmusił swoje ciało, żeby się rozluźniło. Wewnątrz jednak był już napięty jak zwinięta sprężyna, gotowy do ataku. Prawie drżał od powstrzymywanej agresji. Gdzieś w samym jądrze swojej istoty czuł niski, dudniący poszum dzikiej magii i uderzyła go mroczna myśl, że mógłby skierować całą tę moc na Draco. Może jednak lepiej nie. Znowu wylecą wszystkie okna.

- Niezłym jesteś kłamcą jak na Gryfona – powiedział Malfoy, najwyraźniej zupełnie nieświadom tego, co działo się w Harrym. - Przez chwilę w to uwierzyłem.

Zgrzytliwy dźwięk przesuwanego krzesła oznajmił, że Ślizgon usiadł.

- Bądź moim gościem – zaprosił Harry sarkastycznie i skinął ręką. Kiedy Draco usiadł, naglący przymus miotnięcia w niego magią zmniejszył się, więc okna były bezpieczne. Przynajmniej na razie. - Tak czy owak, czemu myślisz, że skłamałem? Hermiona jest bardzo utalentowana. Słyszałem nawet, jak pewne osoby, które nie rzucają słów na wiatr, nazwały ją najmądrzejszą czarownicą w jej wieku.

- Nawet jeśli, to i tak kłamałeś – wycedził Draco i zaszeleścił ubraniami. Brzmiało to, jakby wygładzał szaty lub poprawiał krawat. - Skrzaty nienawidzą tych bzdur o wolności, które Granger próbuje im wcisnąć. Wcale nie chcą się z nią zakumplować. Poza tym, prędzej by się Hogwart zawalił, niż Granger zostawiłaby cię na mojej łasce.

Na jego łasce. Harry dostał gęsiej skórki od stóp do głów, a wzburzenie powróciło z podwójną siłą. Boże, co Malfoy tutaj robił? On nic nie knuje, powiedział Snape, ale Harry chyba w to nie uwierzył. Po prostu Mistrz Eliksirów nie znał całej prawdy, i tyle. Nie wiedział na przykład, że pewnego razu podczas podróży powrotnej z Hogwartu Harry z przyjaciółmi zmienili Malfoya w coś przypominającego gigantycznego ślimaka. Wpakowali go na półkę bagażową, żeby sobie poociekał i Malfoy nie miał okazji wyrównać rachunków.

Do tej chwili.

Kiedy Harry poczuł rękę dotykającą przez kołdrę jego łydki, kopnął z całej siły.

- Kurde! Ała! - wrzasnął Draco, odskakując do tyłu. - Co to miało być, do cholery?

- Zabieraj swoje brudne łapy! - odwrzasnął Harry jeszcze głośniej.

Pani Pomfrey znalazła się przy nich w mgnieniu oka.

- Co się stało, panie Malfoy?

- Potter mnie kopnął! Prawie złamał mi nadgarstek!

- No to lepiej trzymaj swoje śmierdzące łapska przy sobie, tak jak powiedziałem!

- Nie chciałem zrobić ci krzywdy, debilu! Sięgałem tylko po podręcznik z zaklęć, żeby przeczytać ci tematy, które już przerobiliśmy!

- Chciałeś mi poczytać – powtórzył Harry drwiąco. - No jasne. Słuchaj, Malfoy, nie chcę żebyś się tu czaił w okolicy. Nie chcę, żebyś gapił się na mnie, jak śpię, i pewne jak słońce że nie chcę, żebyś warzył dla mnie jakiekolwiek eliksiry, kumasz? A teraz się wynoś!

Zapadła kamienna cisza. Nie było słychać nawet szelestu szat.

- Pani Pomfrey – odezwał się Harry. - Niech go pani wyprowadzi.

Zwykle tak zasadnicza uzdrowicielka była dziwnie niechętna, żeby wyrzucić Ślizgona. Zignorowała gorące protesty Harry'ego i zaczęła mu nieudolnie wmawiać, że potrzebuje towarzystwa. Wreszcie zakończyła sprzeczkę mówiąc:

- Będę w gabinecie, panie Potter. Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę krzyknąć.

Obróciła się w stronę Draco.

- Panie Malfoy, proszę zachować dystans albo nie skończy się na siniakach.

Po tych słowach odeszła.

- Kurwa – zaklął Harry. - Co tu się dzieje?

Malfoy wziął sobie do serca radę pielęgniarki i odsunął krzesło.

- A nic, po prostu słyszała, jak Dumbledore kazał mi do ciebie wpaść, kiedy nie będziesz spał.

Harry zaśmiał się jadowicie. Zamierzał właśnie oczernić Pomfrey i był tego świadom, ale miał to w nosie po tylu dniach znoszenia jej natrętnej obecności.

- Wydałeś na łapówkę sporo galeonów ze skarbca twojego ojca, co?

Malfoy jakoś dziwnie ucichł.

- Nie powiedzieli ci - odezwał się po dłuższej chwili.

- O czym?

- O mojej rodzinie.

- Niespecjalnie mnie to interesuje – powiedział Harry podniesionym głosem. - Chyba że masz do powiedzenia coś w stylu: Kurde, Potter, mój ojciec jest znowu w Azkabanie i tym razem już się nie wykaraska, albo: Potter, mojego ojca właśnie zgniotła na miazgę ciężarówka, albo...

- Rany, Potter – wycedził Draco – mój ojciec właśnie się mnie wyparł i wyznaczył nagrodę za moją głowę.

Harry zamknął gwałtownie usta, ale szok trwał tylko chwilę.

- No doprawdy! A to niby co za historyjka? Chcesz wkraść się w łaski Dumbledore'a, a potem go zdradzić, tak że skończy jako następna ofiara, z którą twój kochany tatuś zabawi się igłami?

- To będzie dla ciebie wstrząs, Potter, ale niespecjalnie się raduję na myśl o tym, co zrobił ci mój ojciec!

- Taak, wypłakałeś całe morze łez – zakpił Harry. – Aż zatopiło Hogwart. Z tego co słyszałem, to zamek pochłonęła wielka kałamarnica.

- Cóż, ty nie wiesz jak to jest, prawda? - Draco odpowiedział kpiną. - Ty, ze swoim doskonałym ojcem, nad którym się wszyscy rozpływają. James Potter. Czystej krwi i bogaty, jak mój ojciec. Ale to twojego stawiają za wzór. Szlachetny i odważny, nawet oddał za ciebie życie. Nigdy nie zrobił nic, co można by mu zarzucić!

Harry zesztywniał i zaczął zawijać pod spód brzeg koca, tylko po to, żeby zrobić coś z rękami.

- Nie rozmawiamy teraz o moim ojcu – warknął. – I nie przekonasz mnie, że rozpaczasz nad tym, jaki jest twój ojciec. Nie po tym, jak już od pierwszej klasy bawiłeś się w początkującego śmierciożercę!

- Myśl sobie, co chcesz – odparł Malfoy cicho, nagle jakby przygaszony.

- Wielkie dzięki. – Harry odczekał chwilę, lecz nie usłyszał nic więcej, więc kontynuował: - No to o co chodzi? Wpadłeś na sekundkę, żeby mnie rozerwać swoją opowiastką? A może jest jeszcze jakiś inny powód, dla którego chcesz, żeby ludzie widzieli, jak siedzisz przy mnie?

- Nie. Choć to dobrze.

- Dobrze?

- Tak, dobrze – naburmuszył się Draco. Jego głos dobiegł z bliższej odległości, jakby się pochylił. - Słuchaj, nie spodziewam się, że mi uwierzysz. Jestem cholernie pewien, że ja bym ci nie uwierzył, gdybym był na twoim miejscu. Ale musiałem ci to powiedzieć, nawet jeśli myślisz, że to wszystko bujdy.

- Te wszystkie bujdy, które musiałeś mi opowiedzieć, stanowią warunek postawiony przez Dumbledore'a i Snape'a, tak? Warunek czego?

- Pozostania w Hogwarcie, ty półgłówku! - wybuchnął Draco. - Rodzice byli moimi prawnymi opiekunami. Ojciec kazał mi wracać do domu, ale wiedziałem, że mnie zabije, dlatego poszedłem do Severusa po pomoc...

- Severusa! - wykrzyknął Harry, zaszokowany.

- Cóż, może cię wcześniej nie oświeciło – zakpił Ślizgon – ale tak się składa, że jest opiekunem mojego domu. Wiesz, takim dorosłym, do którego możesz iść po pomoc, kiedy twoje życie spierdoliło się jak stąd do Chelsea.

- Nie wydurniaj się! Wiem, po co są opiekunowie domów!

Harry po raz kolejny zastanowił się nad tym, jak bardzo podejście Snape'a do uczniów różniło się od podejścia McGonagall. Kiedy Harry poszedł do niej po pomoc na pierwszym roku, gdy Kamień Filozoficzny był w niebezpieczeństwie, powiedziała mu tylko, że nie wie, o czym mowa. Sam musiał sobie pomóc.

- Mówisz do niego Severusie?

Rozległ się odgłos, jakby Draco przeczesywał dłonią włosy, ale przestał po ostatnim słowie.

- Och. No cóż, znamy się od kiedy pamiętam. Zawsze tak do niego mówiłem, ale jak przyszedłem do szkoły, powiedział że w klasie i tutaj wszędzie mam mówić do niego profesorze. A wracając do poprzedniego tematu, przekonałem go, że w domu mnie zabiją, więc zaaranżował to tak, żebym nie musiał wracać.

- O co w tym wszystkim chodzi? - wysapał Harry. - Czemu twój ojciec miałby chcieć cię zamordować?

- Cóż, znalazłoby się parę powodów – odrzekł Draco, wstając z krzesła. - Ale to jest główny. Tylko nie kop znowu, dobra? Chcę ci coś dać.

- Nie chcę od ciebie niczego – syknął Harry.

- Wiem, Dumbledore odniósł mi z powrotem drobiazg, który ci podrzuciłem – przyznał Draco. - Ale to coś innego. Będziesz tego chciał albo nie nazywam się Mal... cóż, nieważne. Będziesz tego chciał, zobaczysz.

Harry poczuł coś na swoim brzuchu.

- Co ty na mnie położyłeś?

- Dotknij. No, dalej...

Jak dla Harry'ego zainteresowanie Draco jego reakcją było przesadne. Podejrzliwość Gryfona jeszcze się wzmogła.

- Założę się, że to mała sklątka tylnowybuchowa! – krzyknął. - Mogę stracić dłoń!

- Ty na serio myślisz, że udałoby mi się przeszmuglować tu jakieś zwierzę pod nosem Pomfrey? - zarechotał Draco. - Schlebiasz mi! To chyba najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek do mnie powiedziałeś.

- Zabierz to, nieważne, co to jest!

- Gdzie ta słynna gryfońska odwaga?

Harry wciągnął głęboko powietrze, szykując się do wezwania pani Pomfrey.

- Och, na Merlina – westchnął Draco, natychmiast przestając się droczyć. Mimo prawdopodobieństwa, że Harry go uderzy, złapał szybko jego dłoń i położył na brzuchu. - Tutaj, czujesz?

Jeśli Harry miałby kiedykolwiek zrobić listę rzeczy, których Malfoy nigdy, przenigdy by mu nie dał, to coś byłoby na pierwszym miejscu, wypisane dziesięciocalową czcionką.

Różdżka.

Nie jakaś różdżka. Jego własna. Pod palcami czuł gładki ostrokrzew; przesuwał dłonią po całej jej długości, rozpoznając nie tylko dotykiem, ale też swoją magią. Magią, której wprawdzie nie kontrolował, ale ją czuł. Była tam - cudowny błysk w jego wnętrzu, zupełnie jak pierwszego dnia w sklepie Ollivandera; wrażenie, którego nie doznał od chwili operacji w szpitalu przy Frimley Park. Harry odetchnął z przyjemnością, na chwilę zapominając o Malfoyu, i poddał się wspaniałemu odczuciu płynącej przez niego magii.

Dlaczego by nie spróbować rzucić jakieś zaklęcie... ale zaraz pomyślał, że Malfoy tam siedzi i obserwuje. „Prorok Codzienny” mógł rozpaplać całemu czarodziejskiemu światu o tym, że Harry Potter został pozbawiony swojej mocy, ale to nie znaczyło, że Gryfon był skłonny ośmieszyć się przed Malfoyem, nie mogąc rzucić nawet najzwyklejszego Lumos.

- Skąd ją masz? - spytał w końcu.

- Zwędziłem ojcu.

Harry wciągnął powietrze.

- Nic dziwnego, że się ciebie wyparł.

- I skazał na śmierć. Nie zapominaj o tym.

- Cóż, akurat ta część nie brzmi tak źle, nawet jeśli to tobie zawdzięczam odzyskanie różdżki.

- Nie żartuj sobie – spochmurniał Draco. - Nie z tego.

- Czemu u diabła myślisz, że żartuję?

Blondyn westchnął.

- Bo wiem, jak to jest, Potter. Życzyłem ci śmierci. Kurde, jeśli chcesz znać prawdę, to chciałem też, żeby cię najpierw torturowali. Nie rozumiałem, jak paskudną rzeczywistością okazuje się spełnienie takich życzeń. Kiedy usłyszałem, co mój ojciec ci zrobił... Cóż, rewolucja to zbyt małe słowo. Wiedziałem, że nie chcę takiego życia, nie chcę robić takich rzeczy. I tak...

- I tak ukradłeś moją różdżkę, żeby wkupić się w łaski Dumbledore'a – domyślił się Harry, wykrzywiając usta. - Bardzo ślizgońskie.

- Zgadza się – przyznał Draco bez odrobiny skruchy. - Ale to nie było tak, jak myślisz. Nie zrobiłem tego z wyrachowania. Po prostu musiałem. Po pierwsze, wyparcie się rodziny oznaczało, że przechodzę na twoją stronę, a ta różdżka jest twoją największą bronią! Widzisz, ja wiem o tym, że ma bliźniaczkę, i wiem też, co to oznacza. Po drugie, kiedy postanowiłem uciec przed przyszłością, jaką zaplanował dla mnie ojciec, utkwiłem po uszy w gównie. Potrzebowałem pomocy i dowodu na potwierdzenie szczerości moich intencji. Inaczej nikt by nie uwierzył, nawet Severus!

- Cóż, nie myśl, że ja ci wierzę, nieważne co Snape ma do powiedzenia na ten temat - wtrącił Harry i zasugerował: - Nie powinieneś być na lekcji? Przecież to nie weekend.

- Miałem eliksiry – wyjaśnił Draco. - Severus mi pozwolił.

Aha. Severus mu pozwolił.

- No to leć do niego i powiedz, że spełniłeś już swój dobry uczynek – zadrwił Harry. - Odniosłeś ślepemu jego różdżkę. Czyż nie jesteś słodki?

Malfoy nie poruszył nawet jednym mięśniem. Tak przynajmniej zdawało się Harry'emu.

- Którego wyrazu nie rozumiesz w zdaniu: zabieraj swój jebany tyłek z tej sali?! - ryknął Harry z frustracją.

Usłyszał szybkie kroki, a potem gładkie zapewnienia Draco:

- Wszystko w porządku, pani Pomfrey. Tylko upuszcza parę. To chyba dobrze, nie sądzi pani?

- Chcę. Żeby. Malfoy. Się. Wyniósł. I to zaraz - oznajmił Harry swoim najbardziej stanowczym głosem.

- Profesor Snape poprosił mnie, żebym pomógł mu nadrobić materiał – wyjaśnił Draco, brzmiąc tak niewinnie, że Harry mógłby krzyczeć. - Martwimy się, że Potter zostanie za bardzo z tyłu. Owutemy już za dwa lata, wie pani!

Pielęgniarka coś wymamrotała i odeszła.

- Fatalny z ciebie łgarz – skomentował Harry jadowicie. - Snape nie prosił cię o nic takiego!

- Nie, ale z pewnością by się ze mną zgodził – odparł Draco, najwyraźniej pewny swego. - Co ty na to? Przeczytam ci o eliksirach, i przy każdym rozdziale opowiem, co warzyliśmy w klasie. To będzie ciekawsze niż leżenie tutaj i nudzenie się jak mops.

- Spierdalaj.

Ton Draco stał się gładki jak szkło.

- Daj spokój. Pokochasz mój głos. Miałem lekcje dykcji, odkąd skończyłem trzy lata. Wspaniale deklamuję. Może miałbyś życzenie posłuchać klasyki, żeby wiedzieć, co cię ominie? Może Adelafa Steppleburn, „Sonet 253”?

Malfoy zaczął deklamować:

- "Pełniłeś wachtę przy łożu mym,

Dając młotowi Thora wieść prym.

Para niuchaczy, wyznać mogę,

Będzie trofeum w mojej norze."*

- Zamknij ryja! – rozkazał Harry, próbując się nie śmiać. Malfoy mógłby odnieść błędne wrażenie, że go to rozbawiło, albo, Merlinie broń, że była to oznaka sympatii. - Beznadziejny wiersz, a co do twojej deklamacji...

- Będę kontynuował, dopóki nie zgodzisz się posłuchać o eliksirach – zagroził Draco. - Hmm, to byłoby nawet zabawne. Co ty na to, żeby zacząć od „Sonetu 1” i przekonać się, ile ich pamiętam? Jestem pewien, że nie zapomniałem żadnego do numeru 62 włącznie...

- Dobra, dawaj eliksiry!

Draco zaśmiał się i wyciągnął podręcznik ze sterty.

- No nie bądź taki zgaszony, Potter. Ja mam ukryty motyw, wiesz. Wiedziałem, że poprawi ci to humor.

- Jaki motyw?

Z głosu Ślizgona znikła wszelka wesołość.

- Cóż, jak z pewnością pamiętasz, lubię być po stronie zwycięzcy. A ty jesteś naszą strażą przednią, zgadza się? Nie byłoby dobrze, gdybyś miał za niskie stopnie i nie dopuściliby cię do szkolenia na aurora, no nie? Bez obrazy, ale jeśli chodzi o eliksiry, to naprawdę potrzebujesz pomocy.

- Miałem Wybitny na SUM-ach! - sprzeciwił się Harry.

- Ale poziom zaawansowany jest dziesięć razy trudniejszy niż Standardowe Umiejętności – naciskał Malfoy. - Poproś Granger o korepetycje, jest naprawdę dobra w te klocki. Nie wolno ci zostać z tyłu. Nie możemy na to pozwolić.

- My? - spytał Harry i nozdrza mu zadrgały.

- No, my. Wiesz, ci dobrzy. – Draco stłumił śmiech. - A, jeszcze jedno. Odłóż to głupie pióro Granger. Nie chcę, żeby się wtrącało i rujnowało mój wykład.

- Skąd wiesz...

- Od dziesięciu minut się na nie gapię. Wiesz, że jest w barwach Gryffindoru?

- Nie wiedziałem. Serio?

- Serio. Ale nie wierz mi na słowo. Niedługo sam zobaczysz.

Harry parsknął.

- Tego jeszcze nie było. Malfoy próbujący mnie pocieszyć!

- Ale tak będzie – bronił się Ślizgon. - To nie pocieszenie, to fakty. Severus przygotowuje teraz Eliksir Przywracający Wzrok. Przyniesie ci go zaraz, jak skończą się zajęcia.

Harry zmarszczył brwi ze zdziwieniem.

- Przecież mówił już parę dni temu, że go warzy.

Draco chlasnął się dłonią w czoło.

- Ty chyba naprawdę tkwisz w swoim własnym świecie, co? Severus każdego dnia warzy nową porcję na wypadek, gdyby twoje oczy były już w odpowiednim stanie.

Harry miał ochotę powiedzieć: W końcu wcale mnie nie nienawidzi, lecz z pewnością nie mógł mówić takich rzeczy Malfoyowi. Nagle dotarło do niego, że Ronowi i Hermionie też by tego nie zdradził. Najważniejsze było to, że sam zdawał sobie z tego sprawę.

- Zatem, eliksiry – odezwał się Draco. - Zobaczmy... Kiedy przestałeś chodzić na zajęcia, zaczęliśmy akurat rozdział piąty: „Sposoby wykorzystania smoczej krwi”. Aha, to było tutaj... Gotów? Tylko nie zaśnij, bo zranisz moje uczucia. Ale przerywaj, jak będziesz miał jakieś pytania.

- Zamknij swoją obrzydliwą jadaczkę i czytaj – zażądał Harry obcesowo.

Zęby Draco szczęknęły, jakby w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nie zareplikował, tylko zaczął czytać.

- Wszystkie mikstury oparte na smoczej krwi mają pewne cechy wspólne...


***


- Widzę, że uzupełniasz materiał – głęboki głos Snape'a przerwał monolog Draco.

- Chyba raczej śpi – skomentował Ślizgon. - Nie zapytał mnie o nic od... No, cóż. Ani razu mnie o nic nie zapytał. To nie najlepszy sposób, żeby się czegoś nauczyć, Potter. Nigdy nie słyszałeś o metodach sokratejskich?

- Nigdy. A co to takiego? - rzucił wyzywająco Harry, unosząc się i udowadniając tym samym, że nie śpi.

- Eee, nie jestem pewien – mruknął Draco. - Ale brzmi nieźle, co?

Materac pod Harrym ugiął się lekko, gdy Snape usiadł na łóżku i ujął dłonią podbródek chłopaka.

- Twoje oczy wyglądają coraz lepiej – oznajmił. - Lumos... Widzisz jakąś różnicę?

- Czerń jest mniej czarna, jak wcześniej. Panie profesorze... czy Malfoy nadal tu jest?

- Słucham? A, tak. Jest.

Można powiedzieć, że Mistrz Eliksirów raczej nie zrozumiał aluzji.

- Niech pan mu każe wyjść!

Snape odwrócił się do Ślizgona i zapytał:

- Zwróciłeś mu jego własność?

- Nie mogę wprawdzie powiedzieć, że usłyszałem: Dziękuję bardzo i doceniam, że naraziłeś swoje życie, żeby mi to oddać, ale tak, Potter dostał swoją różdżkę z powrotem.

- Dziękuję ci, Malfoy – odezwał się Harry głośno, mając nadzieję, że to wystarczy. - Możesz już iść.

- Profesorze? - zapytał blondyn.

- Zostań.

- Nie chcę, żeby tu był! - wykrzyknął Harry.

- Dałeś to do zrozumienia nadzwyczaj jasno – odparł Snape. - Za to ja chcę, żeby został.

- Czemu?

- Nox – powiedział Snape, ignorując zadane pytanie.

Harry zamierzał jeszcze jaśniej dać do zrozumienia, jakie jest jego zdanie, ale zakrzątnęła się przy nim pani Pomfrey.

- Czas na Bliznoznik – oznajmiła.

- Przyniosłem świeży – wtrącił Mistrz Eliksirów.

- Oczywiście – nadąsała się uzdrowicielka. - Jako że pan już tu jest i tak się składa, że on tylko panu pozwala się dotykać bez wywoływania awantury, może lepiej niech to pan czyni honory.

- Poppy nie lubi wkraczania na jej terytorium – skomentował nauczyciel po jej odejściu.

- Jest taką okropną su...

- Harry – ostrzegł Snape, a jego głos przybrał głębszą, mroczniejszą barwę.

- Super uzdrowicielką – dokończył Harry, kiedy Mistrz Eliksirów wzmocnił uścisk. - No co, przecież jest.

Malfoy wydał dźwięk pośredni między prychnięciem a śmiechem.

- Zatem do rzeczy. – Mistrz Eliksirów zmienił temat. - Harry, zdejmij górę. Potem zajmiemy się twoimi oczami.

Harry podniósł głos.

- Że niby mam się rozbierać przed Malfoyem? I nawet nie będę mógł zobaczyć, jak się szczerzy? Chyba już panu zupełnie odbiło!

Draco zaczął szemrać coś pod nosem. Nie dawało się rozróżnić słów, ale dźwięki sugerowały kwestię: Chyba Gryffindor straci punktyyy... yyy... yyy...

Snape jednak nie powiedział nic o punktach.

- Tylko górę od piżamy – wyjaśnił. - Draco pomagał przy twoich lekarstwach, pamiętasz? Chciałbym, żeby zobaczył, jak się wszystko goi.

Jego ton sugerował coś zupełnie innego. Zrób to dla mnie, Harry. Cóż, Harry mógł mieć tylko nadzieję, że było tam też wspomniane: Wyjaśnię ci wszystko później. Czy coś w tym rodzaju.

- No dobra – wyjęczał chłopak niechętnie, rozpinając guziki po omacku i nie zwracając na nich uwagi.

Kiedy Draco ujrzał nagą pierś Harry'ego, zachłysnął się.

- Dzięki – wycedził Gryfon i zwrócił się do nauczyciela: - Powiedział pan, że moje oczy wyglądają już nie najgorzej, a reszta? Znaczy, przestało mnie już tak boleć jak wcześniej.

- Panie Malfoy? - zapytał Snape, smarując tłustą maścią każdą ranę z osobna.

- Nie wygląda to źle, Potter – odparł Draco stłumionym głosem, który brzmiał jakby wyduszano go chłopakowi z gardła. Albo nawet z trzewi. Harry miał wrażenie, że Malfoy zerknął na nauczyciela, zanim dopowiedział resztę. - Eee... rany wyglądają jak wściekle czerwone punkciki, ale nie są obrzmiałe ani nie ropieją.

- To wyjaśnia twoje jakże głębokie zniesmaczenie – zareplikował Harry. - Nie to, żebym przejmował się faktem, że budzę w tobie niesmak, pojmujesz.

- Chodzi o to, że jest ich tak dużo – przyznał Draco cicho, brzmiąc jakby robiło mu się naprawdę niedobrze.

- No, jakieś czterysta dwanaście! - krzyknął Harry. - Mniej więcej, bo straciłem rachubę, kiedy ten liżący dupę Voldemortowi pierdolony sadysta, znany jako twój ojciec, zabrał się za moje oczy!

- Harry, dość tego! – skarcił go Snape. - A teraz plecy.

Gryfon odwrócił się obrażony, ciesząc się jednak, że nie musiał po raz kolejny przechodzić przez to z pielęgniarką. Nie mógł znieść jej rąk, jej ani niczyich innych. Tylko Snape'a. Harry nie po raz pierwszy zastanawiał się, jak długo to potrwa... i jak to świadczy o jego zdrowiu psychicznym. Jeśli Remus już wcześniej podejrzewał go o depresję, to teraz...

- Kiedy mógłbym zobaczyć się z Remusem? - wypalił Harry. - Już chyba doszedł do siebie.

- Mówisz do niego Remusie? - odbił piłeczkę Malfoy.

- Kiedy, profesorze? - naciskał Harry, ignorując pytanie.

- Dasz mi chwilę, żebym to przemyślał, Harry? - odparł Snape spokojnie, wciąż trzymając ramię chłopaka w pewnym uścisku, podczas gdy rozsmarowywał maść na ukłuciach za jego uszami. - Czy nie byłoby najlepiej, żebyś najpierw odzyskał wzrok?

- Wiem, że pana zdaniem on mnie rozpieszcza, ale...

- Nie chodzi o to, co ty wiesz – wycedził Snape. - Lupin obwinia się za twój stan, i słusznie. Kiedy tu przyjdzie i zobaczy cię niewidomego, będzie czuł się jeszcze gorzej. Nigdy by mnie to nie obeszło, gdyby nie to, że wtedy ty sam również poczujesz się jeszcze bardziej winny. Dlatego zostawmy to na razie, zgoda?

- Jasne – fuknął Harry, woląc nie wdawać się w sprzeczkę w obecności Malfoya.

- Tak w ogóle to Lupin odnalazł twojego węża – dodał Snape, nakładając maść na ostatnią ranę po igle widoczną na tułowiu Harry'ego. - Sals leżała zwinięta w kominku. Przyczyną jej stanu był najprawdopodobniej wpływ czarów sieci Fiuu. Niemagiczne stworzenia nie zawsze dobrze znoszą echo pozaklęciowe. W każdym razie Lupin sporządził dla niej małe gniazdo w pudełku i teraz przyucza ją, żeby tam spała.

- Więc nic się jej nie stało?

- Nic. Jeśli jednak chciałbyś, żeby Lupin ją tu przywiózł, zalecałbym, żeby przyjechał Ekspresem. Sals może źle znieść podróż przez Fiuu, tak samo i teleportację.

Harry usłyszał, jak nauczyciel wyciera w coś ręce.

- Dalej możesz sam się posmarować. Po prostu rozprowadź maść wszędzie. Będziesz się cały lepił, ale chyba dasz sobie radę.

- Pewnie. Przynajmniej pan pozwala mi spróbować, nie jak ta... no, uzdrowicielka, która trzyma się mnie jak ostatniej deski ratunku za każdym razem, jak muszę iść do cholernej ubikacji! Mówiłem jej, że sam potrafię przejść przez salę, ale nieeee... - Harry nagle przypomniał sobie, że ma ważniejsze sprawy niż antypatia wobec pani Pomfrey. - Profesorze, niech pan powie Malfoyowi, żeby mnie zostawił w spokoju. Proszę.

- Zaczekamy na zewnątrz, dopóki nie skończysz z maścią, a potem zaaplikujemy Eliksir – oznajmił Snape.

- Niech pan wróci sam! – ryknął Harry w ślad za nimi.

- On naprawdę zwraca się do pana bez żadnego szacunku – usłyszał Harry komentarz Malfoya. - Gdyby powiedział takie rzeczy w klasie, nawet o połowę mniej niegrzeczne, dałby mu pan szlaban do końca życia.

Odpowiedzi Snape'a nie dało się już niestety usłyszeć.


***


- Nie chcę, żeby Malfoy tu był – powiedział Harry przez zaciśnięte zęby, cofając się, gdy poczuł palce nauczyciela muskające jego twarz.

Draco wydał długie, przeciągłe westchnienie.

- Ja ci tego nie zrobiłem, Potter. Czy to nie przenika przez twój twardy czerep? I nie cieszy mnie stan, w jakim się znalazłeś, bo to pewnie chciałeś teraz powiedzieć.

Harry zlekceważył go.

- Dlaczego upiera się pan przy tym, żeby tu był? - nacierał. Odpowiedź Snape'a była zwięzła:

- Przypuszczalnie z tego samego powodu, dla którego dyrektor wysłał nas razem do Surrey. A teraz odchyl głowę.

Harry usłuchał, wciąż zły. Szybko jednak zapomniał o urazie, kiedy palce Snape'a rozchyliły jego powieki. Uczucie było jeszcze gorsze niż poprzedniej nocy - zupełnie jak podczas Samhain. Harry nie mógł zapanować nad odruchem, wrzasnął i wygiął plecy w tył.

Mistrz Eliksirów odsunął się na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.

- Próbowałeś pozwolić mi na zapuszczenie kropli?

- Tak, do cholery, próbowałem! Lepiej sam to zrobię, jak z maścią!

- To zupełnie co innego. Cała powierzchnia oka musi być pokryta, zanim mrugniesz i łzy zmieszają się z miksturą. Co zatem robimy?

Harry zbytnio nie miał wyjścia. Pomyślał, że chyba mógłby to znieść, pod warunkiem że Snape go przytrzyma, chociaż samo wyobrażenie wywołało u niego dreszcze.

- Musi mnie pan... no cóż, przytrzymać, inaczej nic z tego nie będzie. Uch. Przynajmniej wie pan, jak.

- Harry, jesteś pewien, że to dobry pomysł?

- Raczej. O ile zrobi to pan szybko – fuknął Gryfon. - Wytrzymam, dobra? Będę się tylko darł, ale... no... niech się pan nie przejmuje. To tylko odruch.

Snape przysunął się bliżej.

- Zważywszy na odruch, który widziałem przed chwilą, będę potrzebował obu rąk, żeby cię utrzymać. A i to będzie trudne.

- Wiem, wiem – jęknął Harry, odpychając okropne skojarzenia. - Cóż. Pewnie pani Pomfrey mogłaby mi zapuścić krople. Tylko niech jej pan wpierw powie, żeby nie marudziła za dużo.

Malfoy poszedł po pielęgniarkę, ale zaraz wrócił.

- Nie ma jej. Mam iść poszukać?

- Nie – zarządził Snape. - Ty zapuścisz krople, Draco. Będę obserwował, czy robisz to prawidłowo.

- Chwilunia! - zaprotestował Harry. - On nie będzie się zbliżał do moich oczu, bo to właśnie jego ojciec...

- Nie jestem moim jebanym ojcem!

- O ile sobie przypominam, Harry – warknął Snape - tobie też się nie podobało, kiedy nieustannie przypisywano ci grzechy popełnione przez twojego ojca, nieprawdaż? Jestem pewien, że wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, kto ci to zrobił. Nie musisz w kółko tego powtarzać. Rozumiemy się?

- Tak jest, proszę pana – mruknął Harry z irytacją, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że Snape miał rację.

- Zatem pozwolisz Draco, żeby ci pomógł? - z głosu nauczyciela znikła szydercza nuta. - On tego chce, Harry. Mówiłem ci. Powinieneś mi uwierzyć.

- Tak się składa, że on stoi tuż obok! - przerwał Draco, przypominając Harry'emu... no cóż, jego samego. - Chcę ci pomóc, bo to co zrobił mój ojciec było wstrętne i okrutne. Jeśli wolałbyś usłyszeć jakiś jeszcze lepszy powód, Potter, to spierdalaj.

- Dobra, to mnie przekonuje – odpalił Harry, ale poddał się. Prawdę mówiąc, chciał mieć ten durny Eliksir już z głowy, a w obecności Snape'a Malfoy nie odważyłby się zrobić mu krzywdy. Harry zresztą nie uważał, że Ślizgon sam wierzy w swoje słowa. Nieprawdopodobne, powiedział sobie Harry. To był przecież ten sam chłopak, który zrobił wszystko, żeby skazać Hardodzioba na śmierć. Wstrętne i okrutne to dla Malfoyów tylko puste słowa. Dla wszystkich Malfoyów.

Taak... Malfoy może i zwiódł Snape'a, ale Harry nie zamierzał łyknąć jego historyjki.

A miał dobrą intuicję. Nawet Snape tak powiedział.


* cudaczny wierszyk przetłumaczyła nieoceniona Moonlit


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: LIST DO SURREY


Od tłumaczki:

Dziękuję wszystkim za entuzjastyczne komentarze. Chciałam nadmienić, iż jak na razie przełożyłam rozdziały do 43-ego włącznie. Rzecz jasna wymagają one jeszcze sporo pracy, wygładzania, poprawiania i dopieszczania, ale nie obawiajcie się – będzie co czytać :)

@Bum Skarbie – nie, nie przejęłam tłumaczenia od Nakago. Przełożone przez nią rozdziały pewnie będą się nadal ukazywały na fanficton.net. Moje tłumaczenie jest zupełnie niezależne i, jak sobie pochlebiam, kolejne rozdziały będą się ukazywać z dużo większą częstotliwością.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden innyE
Rok jak żaden inny8
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyF
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc
Rok jak żaden innyi