ROZDZIAŁ 50: GWIAZDKA
- Długo was nie było – skomentował Snape spokojnym tonem, kiedy Harry wszedł do środka i ściągnął pelerynę, rękawiczki i szalik.
Mistrz Eliksirów robił jakieś notatki, ale kiedy Harry podszedł bliżej, mężczyzna odłożył pióro i rzucił na pergamin zaklęcie osuszające. Potem spojrzał na syna, unosząc brew. Najwyraźniej domyślił się, że za wspólnym spacerem Harry'ego i Draco stały inne przyczyny oprócz potrzeby odetchnięcia świeżym powietrzem.
- No i cóż?
No jasne – pomyślał Harry. - Przez ciebie tkwiłem w niewiedzy przez tyle czasu, a teraz myślisz, że zaraz wszystko wygadam tylko dlatego, że mnie o to pytasz? Raczej nie.
- Rozmawialiśmy o Samhain – odrzekł chłopak z kamienną miną.
- Samhain – powtórzył Snape powoli, odwracając się na krześle i zerkając na Draco, który kiwnął głową.
- No wie pan, Samhain? - wyrzucił Harry kpiąco, a jego irytacja wzmagała się z każdą chwilą. Przedtem zdołał ją stłumić, bo koncentrował się przede wszystkim na tym, jak wyciągnąć Draco na zewnątrz. - Z pewnością pan pamięta. Był pan tam. Och, racja, przecież obaj tam byliście. Zabawne, że przez te wszystkie tygodnie jakoś nikt mi o tym nie wspomniał.
- Mówiłem ci, że są rzeczy, które Draco powinien...
- Tak, tak, wyznać mi osobiście – przerwał Harry. Miał wrażenie, że za jego uchem czai się mały, złośliwy chochlik, który podszeptuje mu, co powiedzieć. Oczywiście wiedział, że nie powinien tego mówić, ale potrzebował tego. Zmarnował tyle czasu bojąc się, że Draco rzuci w niego klątwą i zawlecze go do Voldemorta! Chłopak chciał za wszelką cenę zetrzeć z twarzy Snape'a ten uśmieszek wyższości. - Tak, Draco mi powiedział – westchnął, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt teatralnie. - Przyznał się do wszystkiego. Wyjaśnił mi, w jaki sposób to jedno spotkanie uświadomiło mu prawdę o tym, jak to jest służyć Voldemortowi. Nie wytrzymałby długo w szeregach śmierciożerców, gdyby za każdym wezwaniem musiałby zbliżać się do wielgachnego, syczącego węża...
- Draco! - wykrzyknął Snape gniewnie, a na policzki wystąpiły mu ceglaste plamy.
Ślizgon rzucił Harry'emu przerażone spojrzenie.
- Przecież mówiłem o czymś zupełnie innym!
Harry wybuchnął śmiechem. Szybko jednak się zreflektował, kiedy jego ojciec zrobił minę, jakby miał zaraz wpaść w furię.
- Przepraszam – zmitygował się, mimo że nie było mu wcale przykro. - Nie mogłem się oprzeć.
- Jestem zaskoczony, że znajdujesz w tym coś zabawnego – zganił go Snape, marszcząc brwi.
- Wcale nie! - burknął Harry, przestępując z nogi na nogę. - Po prostu nie cierpię tajemnic i nie podoba mi się, że kiedy postanowił pan ujawnić prawdę, nie porozmawiał pan ze mną, jak zrobiłby każdy normalny człowiek, tylko musiał pan zachowywać się jak typowy Ślizgon i rozkładać po domu podejrzane szaty!
- Mówiłeś, że to usprawiedliwione – przypomniał Draco, zdezorientowany.
- Dobrze, że wreszcie zrobił cokolwiek – odparł Harry podniesionym głosem. - Ale nie uważam, że było to najlepsze wyjście z sytuacji. Wolałbym, żeby powiedział mi o tym już dawno w jakiś normalny sposób!
- Gdybym to zrobił – wtrącił Snape – nigdy nie walczyłbyś ze sobą, by zaufać Draco mimo wszystko. Właśnie przy takich okazjach kształtują się najsilniejsze więzy lojalności.
Harry usadowił się przed kominkiem i zauważył Sals wygrzewającą się na obmurowaniu. Szeptem wezwał ją do siebie. Kiedy wpełzła mu na kolano, pogłaskał ją kilka razy po główce i spojrzał na Snape'a, który wciąż siedział przy stole.
- Czy podłożył pan tam te szaty i maskę?
Mistrz Eliksirów wzruszył ramionami, zerkając na syna z ukosa.
- Zdefiniuj słowo „podłożył”. Pozostawiłem je tutaj, kiedy zabierałem cię stąd do Hogwartu. Już wtedy miałem przeczucie, że może okazać się konieczne, żebyś u mnie zamieszkał. Nie chciałem, byś w moim domu natknął się na takie rzeczy. Planując przyjazd tutaj, byłem świadom, że któryś z was może je znaleźć.
Harry prychnął.
- Czyli Draco miał rację. Liczył pan na to, że otworzy to pudełko z myślą, że to prezent. - Kiedy Snape nie potwierdził ani nie zaprzeczył, chłopak kontynuował: - Wiedział pan, że nie będzie mógł pan dłużej być szpiegiem. Czemu nie zniszczył pan tych ohydnych ubrań?
- Mogły kiedyś przydać się Zakonowi.
- Racja... - wymamrotał Harry. - No cóż, teraz się już na nic nie przydadzą.
- Owszem. Unicestwiłeś je zupełnie.
Chłopak zadumał się, muskając palcami wijące się ciałko Sals. Nie podobał mu się sposób, w jaki Snape rozwiązał całą sprawę, ale nie chciał też, by stało się to zarzewiem dłuższego konfliktu.
- Szkoda, że nie powiedział mi pan wcześniej – rzekł w końcu, patrząc na ojca z powagą. - I... mam nadzieję, że w przyszłości nie będzie miał pan przede mną takich tajemnic... ale tak czy inaczej... wybaczam panu.
- Och, jakże wspaniałomyślnie z twojej z strony – wycedził Snape zjadliwie, a nozdrza mu zadrgały. Pochylił się do przodu, opierając przedramiona na udach, i z bliska przyjrzał się synowi. - Ważniejsze jest jednak, czy wybaczyłeś Draco.
Harry posłał mu opanowane spojrzenie.
- Tak, wybaczyłem. Wolałbym jednak nie wdawać się w szczegóły. To sprawa między mną a nim.
- Tak jak jego obecność na Samhain była między mną a nim?
- Tam chodziło też o mnie i dobrze pan o tym wie!
Mistrz Eliksirów zripostował gładkim, aksamitnym głosem:
- Musiałem zrobić to, co uważałem za najlepsze.
Kiedy Harry mu odpowiedział, jego głos też był spokojny, ale gdzieś pod spodem czaił się żal i smutek, które próbował zamaskować.
- Proszę pana, nie zgadzamy się co do tego, jakie wyjście jest najlepsze. Ale... jak już mówiłem, wybaczam panu.
Snape wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym kiwnął głową. Przenosił wzrok z jednego z chłopców na drugiego, jakby oceniając, czy rzeczywiście zdołali przełamać wszystkie lody.
Draco podszedł do Harry'ego i stanął obok. Nie była to najlepsza pozycja do rozmowy, bo Harry siedział u jego stóp. Ślizgon wyglądał, jakby nie wiedział, co ma zrobić, więc Harry odezwał się w końcu kwaśnym tonem:
- Draco, możesz usiąść na podłodze. Zrobiłeś już tak kiedyś, pamiętasz? To cię nie zabije.
- Chodź, usiądziemy koło okna – zasugerował blondyn, wskazując na wytartą sofę pod ścianą.
- Tam jest przeciąg. Za zimno dla Sals. - Harry zorientował się, że wciąż głaszcze węża, więc szybko schował ją do kieszeni na piersi, gdzie ułożyła się wygodnie. - Już jej nie ma. Przepraszam za tę wstawkę o Nagini.
Malfoy skrzywił się.
- Cóż... prawda jest taka, że to nie „wielgachnego, syczącego węża” bałem się najbardziej.
- Wiem – zgodził się Gryfon. - Usiądziesz wreszcie?
Blondyn zrobił niezadowoloną minę.
- Pobrudzę sobie ubranie.
- A nie jesteś czarodziejem? Wiesz, zaklęcia czyszczące i te sprawy. No siadaj.
I Draco wreszcie ustąpił, sadowiąc się obok kolegi ze skrzyżowanymi nogami.
Harry nachylił się do niego, szepcząc konspiracyjnie:
- Super. Dobra robota. A teraz może obmyślimy świąteczny obiad, co ty na to? Pewnie raczej nie zapuściłeś żurawia do tych paczek, które Snape zabrał ze sobą? Dobra, to ja go czymś zajmę, a ty zobacz, co tam jest. Nie, czekaj. Przecież ty nie masz pewnie pojęcia, jak zrobić obiad. W takim razie ty musisz go na chwilę rozproszyć, a ja się podkradnę i tam zerknę...
Przerwało mu ciche stuknięcie.
- Jeśli chcesz zobaczyć zapasy, które tu zabrałem – wycedził Snape, wskazując gestem w kierunku otwartych już pojemników – nie ma potrzeby, byś się do nich podkradał.
- Ale wszyscy tu jesteśmy Ślizgonami – zakpił Harry z uczuciem głębokiego zadowolenia. - A przynajmniej coś w tym rodzaju. Lubimy się podkradać, proszę pana.
Draco wybuchnął śmiechem.
- Bycie Ślizgonem oznacza raczej coś innego.
Skoczył na równe nogi, korzystając z zaproszenia Snape'a do zapoznania się z wnętrzem pojemników. Harry zastanawiał się, czy kolega faktycznie ma nadzieję, że znajdzie tam jakieś prezenty. Raczej wątpliwe. Jeśli Snape w ogóle je tu przyniósł, to z całą pewnością były ukryte w innym miejscu.
Dwa pojemniki zaczarowano tak, by utrzymywały niską temperaturę, a zawartość trzeciego była zamrożona. Harry uśmiechnął się szeroko, gdy zdał sobie sprawę, że za pomocą magii każde pudło dawało się zamienić w lodówkę.
- Hmm, to wygląda jak pieczona gęś na obiad – oznajmił. - I można by rozmrozić kilka tych babeczek z bakaliami... Chyba że zostawił je pan na świąteczną kolację?
Snape wzruszył ramionami, jakby nie miało to dla niego większego znaczenia.
- Czemu ty i Draco nie zaplanujecie menu? A w zasadzie, to dlaczego nie mielibyście przyrządzić nam czegoś na lunch?
- Kanapki – odparł zaraz Harry.
Draco wydał jedno ze swoich demonstracyjnych, teatralnych westchnień.
- Przecież to jedna z najłatwiejszych rzeczy, jaką można zrobić do jedzenia – oznajmił Harry kpiąco i zabrał się do roboty. Nie mógł się jednak nie roześmiać, kiedy Draco, zamiast zająć się czymś tak mugolskim jak krojenie chleba, naprędce wymyślił, jak posłużyć się do tego celu różdżką.
Nieważne, jak to robił – ważne, że w ogóle brał w tym udział. Tymczasem zaś Harry'ego znów zaczęły pobolewać dłonie. Zastanawiał się, czy wybuch dzikiej magii mógł mu uszkodzić zakończenia nerwowe. Chłopak pozostawił Malfoya przy kanapkach i podszedł do Snape'a, zwierzając mu się ze swojego problemu. Mistrz Eliksirów wyciągnął różdżkę i rzucił kilka zaklęć diagnostycznych.
- Brak fizycznych uszkodzeń – obwieścił w końcu. - Cokolwiek się dzieje, jest to bez wątpienia ściśle powiązane z twoją magią. Coś budzi się w tobie, próbuje wyrwać się na wolność. To powoduje ból.
- Czyli będę musiał to znosić, dopóki nie powróci moja moc?
- Tego nie powiedziałem. - Mężczyzna dotknął palców syna końcem różdżki i zainkantował jakieś łacińskie, miękko brzmiące zaklęcie. Ból zniknął niemal od razu. - Gdybyś go kiedyś jeszcze potrzebował, poproś mnie, a rzucę je ponownie. Nauczę również Draco, jak rzucać ten czar.
Harry rozprostował palce, zaskoczony uczuciem lekkości i swobody, jakie się w nich pojawiło.
- Wie pan, spodziewałem się raczej eliksiru – przyznał.
- Eliksir mógłby zagłuszyć ból – odparł Snape. – Żeby do tego doszło, być może musiałby stłumić konflikt wewnątrz ciebie. Jeśli twoja moc budzi się, by odzyskać swój pełny potencjał, w żadnym razie nie chcę w to ingerować. Czar jednak w niczym nie przeszkodzi. Dzięki niemu twoje palce chwilowo zapomniały o bólu.
- Szkoda, że nie mogłem zastosować tego zaklęcia po niektórych meczach quidditcha – skomentował Harry z uśmiechem.
- Działa najbardziej efektywnie na zranienia magiczne, nie fizyczne.
Chłopak kiwnął głową.
- Jasne. Cóż, dziękuję panu.
Snape tylko skinął głową.
***
Dni mijały szybciej, niż Harry się spodziewał. Możliwe, że brak opieki skrzatów domowych nie pozostawiał im zbyt wiele czasu wolnego. Rzecz jasna Snape i Draco do wykonywania wszelkich prac domowych używali przede wszystkim magii, ale nawet rzucanie zaklęć zajmowało określony czas.
Malfoy latał na miotle każdego dnia, trenując zwody i zwroty, z których byłby dumny każdy szukający. Harry mu tego zbytnio nie zazdrościł - aż do dnia, kiedy zobaczył kolegę ścigającego znicza. Dopiero wtedy Gryfon zdał sobie sprawę, jak bardzo brakowało mu gry w quidditcha.
Przy pierwszej możliwej okazji Harry wykorzystał całą swoją ślizgońską przebiegłość i wykradł miotłę Draco, by przetestować na niej swoją magię. W zasadzie nie zamierzał na niej latać. Chciał się tylko przekonać, czy miotła odpowie na jego komendę.
Niestety tak się nie stało, co wprawiło go w podły nastrój, który jednak nie trwał długo. Przecież tuż za progiem były święta. Po wszystkich feriach spędzonych w Hogwarcie Harry był przekonany, że wie już o świętach czarodziejów wszystko, co możliwe. Okazało się, że był w dużym błędzie.
Zaczęło się od choinki.
- Zawsze uważałem, że to nie do końca w porządku ścinać takie piękna drzewko – oświadczył Harry, kiedy Snape oznajmił, że następnego dnia zajmą się choinką. - Chociaż może to nie jest zupełna strata, bo przecież drewno można potem spalić...
Malfoy gapił się na niego, jakby wyrosła mu druga głowa.
- Ścinać drzewko? Doprawdy, Harry! Jesteśmy czarodziejami!
- Przecież w Hogwarcie zawsze są choinki – odparował Gryfon. - Jak mi się zdaje, jest ich zazwyczaj dwanaście.
- I ty myślałeś, że są prawdziwe? - dopytywał Draco tonem ironicznego zdziwienia. W jego szarych oczach rozbłysło poczucie wyższości. - Harry, one są zaczarowane. Aczkolwiek muszę przyznać, że to spory komplement dla skrzatów. - Chłopak zaczął się nad czymś intensywnie zastanawiać. - Ciekawe, ilu uczniów pochodzących spośród mugoli sądziło, że te drzewka są prawdziwe.
- Choinka w naszym pokoju wspólnym była prawdziwa! - zirytował się Harry. - Wiem, bo jakiś czas po świętach zbrązowiała i zaczęła gubić igły!
- Widocznie jacyś mugolacy się o taką postarali – orzekł Draco i wzdrygnął się. - Jaka szkoda. Przypomina mi to stare magiczne wierzenia o duchach lasu i tak dalej. Jeśli mugole wycinają drzewa, dowodzi to jedynie, jak bardzo są nieokrzesani...
- Och, wypchaj się – fuknął Harry i odwrócił się do ojca. - Nie uważa pan, że to dość zabawne, że od sześciu lat chodzę do głównej angielskiej szkoły magii i wciąż nie poznałem wielu podstawowych spraw? Czemu w Hogwarcie nie biorą pod uwagę, że nie wszyscy uczniowie przybywają tam ze znajomością świata czarodziejów?
Malfoy otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć. Jednak po chwili szybko je zamknął. No i dobrze. Harry nie był w nastroju, by wysłuchiwać jego ględzenia w stylu: „Bo mugolaków miało tam nigdy nie być, Potter”.
- Być może oprócz mugoloznawstwa powinniśmy też wprowadzić dodatkowe zajęcia z magoznawstwa – stwierdził Snape, skinąwszy lekko głową. - Przedyskutuję tę kwestię z dyrektorem.
Magiczna choinka wymagała, jak się okazało, sporego wysiłku. Zazwyczaj to skrzaty zajmowały się jej zaczarowywaniem, jednak Snape również umiał rzucić potrzebne do tego zaklęcia. Najpierw poprowadził chłopców do zachodniej granicy swojej posiadłości, gdzie rósł niewielki lasek świerkowy. Po krótkiej sprzeczce wybrali niskie, szeroko rozrośnięte drzewko. Mistrz Eliksirów wskazał na nie różdżką i choinka okryła się przez chwilę niebieskawą poświatą. Mężczyzna zainkantował kilka formuł, które nie brzmiały jak łacina. Prędzej jak język Celtów, biorąc pod uwagę wcześniejsze słowa Draco o bóstwach lasu.
Kiedy wrócili do domu, idealna kopia wybranego przez nich drzewka stała już obok kominka. Zajmowała prawie jedną czwartą pokoju i wypełniała powietrze aromatem żywicy. Harry zbliżył się i dotknął gałązek, nie mogąc uwierzyć, że choinka nie jest prawdziwa. Jednak kiedy spojrzał w dół, przekonał się o tym na własne oczy – drzewko nie stało w żadnym stojaku, lecz wyrastało prosto z podłogi.
- A teraz świece – domagał się Draco.
Snape sięgnął do jednego z pojemników i wyciągnął zeń kilka zielonych i srebrnych stoczków. Harry wcześniej ich nie dostrzegł, choć poznał zawartość wszystkich pudeł. Odgadł, że jeden z pojemników został zaczarowany tak, by dostarczać różne przedmioty na życzenie – a konkretnie na życzenie Snape'a. Może właśnie tam kryły się prezenty. Harry wyszczerzył zęby na tę myśl, bo nigdy wcześniej nie przyszłoby mu do głowy, by przeszukiwać dom w celu odnalezienia gwiazdkowych podarunków. Najwidoczniej przebywanie ze Ślizgonami zaczynało odciskać na nim swoje piętno. A może po prostu nie był przyzwyczajony do przeżywania świąt jako okresu pełnego radosnej ekscytacji. Harry stwierdził, że gorączkowe domysły Draco na temat tego, co też może dostać, czyniły całą sprawę jeszcze bardziej frapującą... nawet, jeśli Ślizgon był nastawiony bardziej materialistycznie, niż Harry uważał za przyzwoite.
Snape zapalił wszystkie stoczki zaklęciem i lewitował je pomiędzy gałęzie drzewka. Wyglądało to prześlicznie. Świeczki najwidoczniej też były magiczne, bo nie topiły się z upływem czasu i nie ściekał z nich wosk, mimo że płomienie były gorące. Mistrz Eliksirów upewnił ich, że nie spowodują pożaru. Można je było zostawić zapalone dzień i noc.
Harry orzekł, że są wspaniałe. Nie mógł jednak pominąć milczeniem pewnej kwestii.
- Dlaczego kolory Slytherinu?
- Zdawało mi się, że mówiłeś, że wszyscy tutaj jesteśmy Ślizgonami – wytknął Draco.
- Powiedziałem „tak jakby”, nie pamiętasz?
- To dom Severusa, a świece, rzecz jasna, reprezentują właśnie jego – objaśnił Malfoy lekko prześmiewczym tonem. - A on nie jest tylko jakimś tam Ślizgonem, jest opiekunem domu! Gdyby na przykład był łamaczem klątw, świece byłyby purpurowe i białe. Gdyby pracował w św. Mungu – pomarańczowe i żółte. Gdyby...
- Nie muszę znać pięćdziesięciu przykładów, żeby to pojąć – przerwał Harry, żałując, że nie miał szansy uczestniczyć w zajęciach z magoznawstwa. - Czyli wszystkie dekoracje będą w barwach Snape'a, tak?
- Harry, na Merlina! On ma na imię Severus!
Przypominając sobie komentarz Draco o „prawdziwym ojcu”, Harry ugryzł się w język i nie odpowiedział.
Tymczasem Mistrz Eliksirów zignorował tę kwestię, skupiając się raczej na poszerzeniu wiedzy syna.
- Nic dziwnego, że Harry ma wiele pytań – zaczął, zerkając na Draco gniewnie. - W przygotowaniu naszych tradycyjnych dekoracji korzystamy głównie z roślin, nic więc dziwnego, że nie są tak jaskrawe jak krzykliwe ozdoby, które widziałem w oknach wystawowych mugolskiego Londynu. Jednak, Harry, to jest również twój dom. Jeśli dzięki temu będzie tutaj dla ciebie bardziej świątecznie, nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy dodać jakichś elementów w kolorze złota i czerwieni.
Harry stwierdził, że słowo „krzykliwy” w pełni i bez osłonek oddaje prawdę o świątecznych dekoracjach ciotki Petunii.
- Czarodziejska tradycja jest w porządku – oznajmił, nagle przygaszony.
Snape jednak zaczarował jagody na gałązkach ostrokrzewu tak, że zmieniły barwy na żółtą i czerwoną. Draco nadąsał się, ale Harry uważał, że to wzruszający gest.
***
Draco upierał się, aby oszczędzili gęś na Gwiazdkę. Harry podejrzewał, że Ślizgon chce po prostu odwlec jak najdalej moment, gdy będą ją piec, ale nie sprzeciwiał się. W wigilię jedli zupę z kasztanów z grzankami z razowego chleba. Snape wydobył grzanki z pojemnika, ale resztę posiłku musieli przyrządzić sami, choć nie wymagało to wiele pracy. Skrzaty przygotowały wcześniej mnóstwo półproduktów. Zupę, na przykład, trzeba było tylko rozmrozić i podgrzać w kociołku, co dzięki magii nie stanowiło w ogóle problemu, ale Draco i tak marudził.
Przestał dopiero wtedy, kiedy Harry zagroził, że nie da mu prezentu, jeśli nie będzie się odpowiednio zachowywał.
- Nie zrobiłbyś mi tego – zachłysnął się Draco, rozwścieczony. - To by było wredne.
- Zrobię to, jeśli nie przestaniesz zrzędzić – odparował Harry. - Serio! Na eliksirach tak nie grymasisz, kiedy każą ci siekać, mieszać i gotować!
- Ciekawe porównanie – zauważył Snape, który siedział przy stole i pisał list. Harry zastanawiał się, do kogo, ale stwierdził, że bezczelnie byłoby o to pytać. - Pomagałeś przy naszych posiłkach na tyle, że mogę stwierdzić, iż całkiem dobrze gotujesz. Czemu więc nie robisz większych postępów na eliksirach?
Gryfon uśmiechnął się krzywo, wsypując do parującej zupy szczyptę pieprzu.
- Wie pan, nawet jeśli doda się do potrawy za dużo jakiegoś składnika, nie grozi to eksplozją. Jest więcej miejsca na ewentualne błędy.
- To może Longbottom powinien pracować jako kucharz – zakpił Draco.
- A ja może odeślę twój prezent sową zwrotną – postraszył go Harry. - Neville radzi sobie najlepiej, jak może. Nie chcę słyszeć, jak go obrażasz. Może lepiej byś mu pomógł, jak już wrócimy na zajęcia? Nie znajdziesz lepszego sposobu, by przekonać Gryfonów, że jest w tobie jakaś iskierka przyzwoitości.
Malfoy zrobił obrażoną minę i zbył ten komentarz milczeniem.
- Zaś co do sów – ciągnął Harry – to zastanawiałem się, czy dom jest tak zaczarowany, by ich tu nie dopuszczać.
Mistrz Eliksirów kiwnął głową.
- Nie powinny one stanowić większego zagrożenia, ale jednak... - urwał i wzruszył ramionami w wymownym geście.
Harry też skinął głową.
- Racja. Stała czujność. Pomyślałem sobie jednak, że byłoby miło, gdybym mógł dostać prezenty od przyjaciół. Mam nadzieję, że dostarczą je do Hogwartu, a nie odeślą do nadawców?
- Rzuciłem rozsądne zaklęcie przekierowujące – wycedził Snape.
Nie dało się nie zauważyć lekkiej urazy w jego głosie.
- Jest pan wielkim i potężnym czarodziejem – przyznał Harry i parsknął śmiechem, kiedy zdał sobie sprawę, co powiedział. - Przepraszam – wykrztusił, widząc spojrzenia, jakie posłali mu Draco i Snape. - To cytat z mugolskiego filmu „Czarnoksiężnik z krainy Oz”. Roześmiałem się, bo „wielki i potężny czarnoksiężnik z krainy Oz” nie mógł być mniej do pana podobny, profesorze.
Draco najwyraźniej tego nie załapał.
- Gdzie jest Oz? - zapytał Snape'a, który wyglądał na zamyślonego.
- To fikcja – wytłumaczył Harry.
- A, coś takiego jak „Miotełka-perełka”? - spytał Malfoy. - To moja ulubiona książka z dzieciństwa.
- No, coś w tym rodzaju – mruknął Gryfon.
- A zatem czym tak bardzo się różnię od tamtego „wielkiego i potężnego czarnoksiężnika”? - zapytał Snape.
Harry zaczerwienił się.
- Ech, no, po pierwsze to on nie był tak naprawdę czarodziejem. Nie umiał rzucać zaklęć, tylko robił wynalazki i udawał, że czaruje. Chyba. Za dobrze tego nie pamiętam.
- Mugole mają bardzo dziwne wyobrażenie o czarodziejach.
- Zdecydowanie jest nam potrzebne magoznawstwo – zgodził się Draco.
***
Później tego wieczoru Snape postawił na stole jedną śnieżnobiałą świecę. W przeciwieństwie do palących się wszędzie stoczków przypominała ona Harry'emu świece, które widywał w kościele. Najwyraźniej tradycją wśród rodów czystej krwi było oświetlanie domostw podczas świąt jedynie za pomocą świec. Nie to, żeby Harry często bywał w świątyni, ale wuj Vernon lubił chodzić na pasterkę. Z tych mszy chłopak zapamiętał głównie to, jak w drodze do kościoła wrzeszczano na niego, by ukrył bliznę pod grzywką, a w drodze do domu dostawał burę za to, że na pewno ktoś ją zauważył.
Każdego roku jego „złe zachowanie w kościele” było pretekstem, dla którego nie dostawał nigdy prezentów.
Wiedział, że święta powinny być czasem radości, ale dla niego nigdy takie nie były. Nigdy, dopóki nie przyjechał do Hogwartu.
Świeca na stole przywołała wszystkie złe wspomnienia. Przygnębienie odbiło się w oczach Harry'ego, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie był nawet świadom, że nerwowo przygładza grzywkę na czole, dopóki ojciec nie złapał go za rękę i położył jego dłoń na blacie, ściskając ją mocno. Chłopak zerknął na niego, zaskoczony. Mimo że Snape poznał całą prawdę o zamykaniu w schowku i głodzeniu, i z pewnością domyślał się, że Harry nie dostał od opiekunów ani jednego porządnego prezentu, to jednak nie mógł odgadnąć, jakie smutne myśli ta jedna niewielka świeczka obudziła w sercu jego syna.
Najwyraźniej nie musiał znać szczegółów. Znał Harry'ego, i to wystarczyło. Z pewnością domyślił się, że chłopak wspominał niezbyt radosne chwile.
Gryfon odkrył z zaskoczeniem, że widok świecy wytrącił też Draco z równowagi. Ślizgon wpatrywał się w nią z łokciami opartymi na stole, a jego ramiona uniosły się i opadły w westchnieniu, które w żadnym razie nie było teatralne.
- Tutaj też jestem najmłodszy?* - upewnił się, a Snape kiwnął głową. - No dobra. – Blondyn westchnął po raz kolejny i wstał od stołu. - Zastanawiam się, kto robi to... - Urwał i zamilkł.
Harry, zmieszany, przypatrywał się, jak Draco dotyka knota różdżką i zapala go, a potem stawia świecę na parapecie. Rzucił zaklęcie na zasłony, by pozostały rozchylone, a pełgające światełko było widoczne przez szybę. Potem usiadł na sofie, wyciągnął wzdłuż siedziska nogi skrzyżowane w kostkach i wpatrywał się w świecę.
Patrzył, i patrzył, i patrzył.
Jego zachowanie było dość dziwne, a zwłaszcza jego postawa. Draco zazwyczaj siadywał w taki sposób, jakby starał się być wzorowym przykładem etykiety. Dlatego tak trudno było go przekonać, by usiadł na podłodze.
Po pokoju rozszedł się zapach roztopionego wosku i Harry stwierdził, że świeca jest chyba zwyczajna i z czasem stopi się całkiem.
Chłopak zorientował się nagle, że ojciec trzyma go wciąż za rękę. Wysunął dłoń z uścisku i wyszeptał:
- Co się dzieje z Draco?
Słowa przerwały zadumę Ślizgona, który zdjął nogi z sofy, robiąc miejsce dla kolegi, i wezwał go gestem. Kiedy Harry usadowił się obok, Draco mruknął:
- Chodzi o to, że tutaj też jestem najmłodszy. Więc świeca... rozumiesz. - Zamilkł na chwilę. - A może nie rozumiesz. Nie wiem, czy mugole znają ten zwyczaj. - Spojrzał z powrotem na świecę. - Po prostu najmłodszy w rodzinie zawsze zapala tę świecę, by czekać na przybycie Świętego Mikołaja. – Jego głos zadrżał lekko. - Kiedy byłem mały, ojciec trzymał mnie za rękę i razem rzucaliśmy Incendio, żeby zapalić świecę... Przepraszam. Wiem, jak bardzo nienawidzisz mojego ojca. Ja też go nienawidzę. Przynajmniej przez większość czasu.
- Wiem, jak jest ciężko, kiedy ludzie, którzy powinni cię kochać, tego nie robią – odrzekł Harry miękko, rozumiejąc cierpienie Draco jak nigdy przedtem. Stwierdził, że powinien domyśleć się już wcześniej, że święta, z definicji bardzo rodzinne, wyciągną to wszystko na światło dzienne. Draco marzył pewnie, by wszystko było inaczej... marzył, by być w domu... i wiedział, że wszystko się zmieniło i już nigdy tam nie powróci.
- Taa, chyba wiesz – wymamrotał Ślizgon. - Zastanawiam się, czy wszyscy mają tak nachrzanione w głowie, czy tylko my.
- Chyba większość ludzi ma problemy – odparł Harry, zerkając na Snape'a. Jego ojciec nie wydawał się słuchać. W ręku miał otwartą książkę, ale to mogło nic nie znaczyć. - Na przykład, weź pod uwagę Neville'a. - Przy kim innym Harry by tego nie wspominał, ale Malfoy zdążył już poznać całą prawdę od śmierciożerców. - Albo Rona...
- Proszę cię, jakie problemy może mieć Wiewiór poza kompletnym brakiem rozumu?
Harry stwierdził, że Ron zasłużył na takie określenie. Jego komentarze o Snape'ie naprawdę były nierozumne.
- On ma pięciu starszych braci i jedną młodszą siostrę – odparł Harry. - W domu gubi się w tłumie. A w szkole też wciąż stoi gdzieś z boku, ze względu na to, że to ja jestem jego najlepszym przyjacielem.
- Najlepszym przyjacielem? - wypluł Draco. - No, no, Potter, ależ ty masz miękkie serce. Bez obrazy, ale chyba nie jesteś takim idiotą, by nadal chcieć się z nim przyjaźnić. W takim razie zapamiętaj sobie moje słowa. Nie dostaniesz od niego nawet najmniejszego prezentu. Właśnie tak chce się przyjaźnić z Harrym Potterem, pół-Ślizgonem.
- Przecież żadne prezenty tutaj nie dotrą – odparował Harry.
- Nie sądzę, żeby zadał sobie trud, by ci cokolwiek kupić – zakpił Malfoy.
- To wstrętne osądzać ludzi na podstawie rzeczy, na które nie mogą nic poradzić.
- Może lepsze to niż sądzić ich na podstawie czegoś, na co są w stanie poradzić, nie uważasz? Wiesz, Harry, gdybyś zapytał mnie o zdanie, to powiedziałbym ci, że po tym, co mówił o Severusie, nie powinieneś nigdy więcej z nim rozmawiać!
- Też nie jestem zadowolony z jego zachowania, ale nie uważasz, że „nigdy” to za dużo powiedziane?
- Nie, jeśli zamierzasz oddać Severusowi szacunek należny jako twojemu ojcu – odparł Draco z powagą. - Ale dość o tym. Nie pozwolę, by Wiewiór zrujnował mi święta... A zatem, świeca zapalona. Severusie! – zawołał. - Może pozwolimy Harry'emu wprowadzić jakiś jego zwyczaj? - Obrócił się do kolegi i zmierzył go wyczekującym spojrzeniem. - No to jak?
Harry, osłupiały, wybąkał tylko:
- Chcesz wprowadzić jakiś mugolski zwyczaj?
- Nie, ale chcę, żeby święta wyglądały dla ciebie jak prawdziwe święta. - Draco wzruszył ramionami. - A więc jakie mugolskie rzeczy robiła twoja rodzina?
- Yyy... - Harry musiał się zastanowić. Minęło tyle lat od chwili, kiedy po raz ostatni świętował razem z Dursleyami, a nawet wtedy trudno to było nazwać świętowaniem - wszak nie zaliczano go do rodziny. - No, jest na przykład taki zwyczaj, że chodzi się do sąsiadów i śpiewa kolędy. Takie świąteczne piosenki – wyjaśnił. - Ja nigdy nie chodziłem... Właściwie to Dursleyowie nigdy zbytnio za tym nie przepadali, ale słyszałem czasem ludzi śpiewających na ulicach.
- No dobra. - Draco kiwnął głową. - Zaśpiewaj nam taką kolędę.
Gryfon zarumienił się.
- Nie umiem. I nie znam dokładnie słów...
- Daj spokój. Pokonałeś norweskiego kolczastego prawie z zamkniętymi oczami, a nie zaśpiewasz nam jednej piosenki?
- To był rogogon węgierski!
Malfoy uśmiechnął się złośliwie.
- A więc nie byłem wtedy twoim wielkim fanem, i co z tego? Odtąd będę zwracał większą uwagę na twoje niesamowite wyczyny. Może nawet napiszę autobiografię. „Moje doświadczenia z Chłopcem, Który Przeżył”.
- Nie brzmi to zbyt przyzwoicie – wtrącił Snape, przysuwając krzesło bliżej. - A co powiecie na to... „Sam na sam w lochach z Harrym Potterem”?
- Przestańcie – parsknął śmiechem Harry. - Nie chcę żadnych książek o mnie. Starczy mi, że muszę czytać bzdury, które wypisuje „Prorok”.
- O tak, przyciąganie uwagi tłumów musi być po prostu koszmarne – ironizował Draco. Po chwili jednak uspokoił się. - Przepuszczę tę jedyną w swoim rodzaju okazję do zarobienia miliona galeonów, jeśli zaśpiewasz mi kolędę.
- Profesorze – zaprotestował Harry, ale odwołanie się do autorytetu Snape'a nie przyniosło mu nic dobrego.
- Chętnie bym posłuchał – odrzekł Mistrz Eliksirów. - Będziesz tak miły?
- No dobra – mruknął Harry. - Ale ja naprawdę nie znam za dobrze słów. Nie mówcie więc, że was nie ostrzegałem.
Zamyślił się na chwilę i zaczął nucić niepewnym, drżącym głosem:
- Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem. A u żłobka Matka Święta czuwa sama uśmiechnięta nad Dzieciątka snem.
Kiedy zamilkł, Draco zerknął na Snape'a i z powrotem na niego.
- Co to w ogóle znaczy?
- Nie mam pojęcia – przyznał Gryfon, czerwieniąc się jak burak. - Mówiłem ci, że nie pamiętam dokładnie słów!
- Ale nawet te słowa, co pamiętasz, nie mają większego sensu – oznajmił Draco. - Nie to, żeby coś wymyślonego przez mugoli mogło mieć sens. No dobra. Może jeszcze jedną, co? Musi być jakaś, która wyjdzie ci lepiej.
- Nie ma mowy – zaprotestował Harry. - Upokorzyłem się już wystarczająco jak na jeden wieczór.
Malfoy uśmiechnął się ze złośliwym zadowoleniem.
- Upokarzające byłoby coś takiego: „Najskrytsze myśli Harry'ego Pottera”...
Harry zerknął na kolegę mściwie.
- Zdaje mi się, że mógłbym napisać o tobie tyle samo żenujących rzeczy.
- Bez przesady, kto by chciał o mnie czytać – odparował Draco.
- Nie sądzisz, że ludzie przeczytają wszystko, czego autorem będę ja? - zripostował Gryfon. - Każda książka podpisana moim nazwiskiem zniknie z półek w ciągu tygodnia. Dlatego, Malfoy, lepiej mnie nie kuś.
- On faktycznie ma w sobie coś ze Ślizgona – poskarżył się Draco Snape'owi.
- Tiara Przydziału doskonale o tym wiedziała – odparł Mistrz Eliksirów i wyciągnął różdżkę, przywołując trzy pucharki, przypominające Harry'emu wielkie szklanki, w której wuj Vernon pił brandy – tyle że te były wykonane z brązu. Chlupotało w nich grzane wino, przyprawione goździkami i cynamonem. Harry ujął w obie dłonie naczynie, które promieniowało przyjemnym ciepłem.
Kiedy już wszyscy wypili napój, chłopcy zawiesili nad kominkiem skarpety. Nie były to jaskrawoczerwone, puchate pończochy, do których Harry był przyzwyczajony, lecz zwyczajne skarpety. Chłopak stwierdził, że wygląda to dość głupio. Poza tym nie były na tyle duże, by pomieścić większe prezenty. Harry, rzecz jasna, nigdy nie miał takiej pończochy, ale z racji tego, że dla Dudleya przeznaczano aż trzy, kominek Dursleyów wyglądał zaiste bardzo świątecznie.
A może nawet krzykliwie.
Ten kominek zaś wyglądał tak... swojsko i domowo. Jak cała chata zresztą.
- A teraz do łóżek – polecił Snape, wykładając na stół babeczki z nadzieniem i maleńki kieliszek z sherry.
Draco zaśmiał się.
- Severusie, przecież nie jesteśmy dziećmi. Wiemy, że to ty zjesz smakołyki zostawione dla Świętego Mikołaja.
Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi, jakby był szczerze zaskoczony.
- Chcesz powiedzieć, że nie wierzysz w Mikołaja?
- Ja nie – odparł Malfoy z lekka wyniośle. - Nie mogę jednak wypowiadać się za tego spośród nas, który wychował się wśród mugoli.
Harry powinien chyba poczuć się obrażony, ale wydało mu się to bardzo zabawne.
- Chwila, przez to, jak byłem wychowywany, to prawie nie wierzę w święta – odparł.
- Ale przecież on istnieje – upierał się Snape. Harry popatrzył mu w oczy, szukając jakiegoś śladu wesołości, ale niczego takiego nie znalazł.
- To dlaczego moi rodzice zawsze przypisywali sobie wszystkie te prezenty? - argumentował Draco.
- Tak, a Dudley nigdy na nic nie zasługiwał – dodał Harry. - Więc jeśli Święty Mikołaj istnieje, to zupełnie partaczy swoją robotę i nie ma pojęcia, kto był grzeczny, a kto nie. - Stwierdził, że lepiej nie dodawać, iż nazwisko Draco powinno znajdować się na szczycie listy niegrzecznych.
- Ach. On nie odwiedza mugoli, co tłumaczy sytuację twojego kuzyna – odparł Snape, kręcąc głową. - Zaś co do ciebie, Draco, większość z tych prezentów bez wątpienia pochodziła od twoich rodziców.
- Do czego zmierzasz? - zaciekawił się Malfoy, marszcząc brwi.
Mistrz Eliksirów wzruszył ramionami.
- Na Mikołaju nigdy nie można było polegać.
- Co? - zakrztusił się Harry, który nigdy by się nie spodziewał takiego oświadczenia z ust swojego ojca. Oczywiście w pewien sposób miało to sens. Jeśli istniałby ktoś taki jak Święty Mikołaj, naturalne było, że musiałby używać magii. Poza tym okazało się, że skrzaty jednak istnieją... - Daj spokój, nabierasz nas – wybełkotał Gryfon, kiedy już otrząsnął się z pierwszego szoku.
Snape znów wzruszył ramionami.
- Jak uważasz. Powiem tylko, że jest pewien powód, dla którego przestał odwiedzać mugoli: już dawno temu zorientował się, że nie poradzi sobie z nadmiarem pracy. A czarodzieje wiedzą, że lepiej na niego nie liczyć. Sądzę, że czasami zdarza mu się przez większą część nocy siedzieć w domu i pić poncz, a potem gnać na ostatnią chwilę i wracać do Finlandii o świcie.
- Cóż za bzdurna historyjka – orzekł Draco.
- Możliwe – zgodził się Snape – ale jedno wiem na pewno: kiedy już zdarza mu się roznosić prezenty, nie zatrzymuje się w domach, gdzie mieszkańcy są wciąż na nogach. Dlatego więc bądźcie tak mili i usuńcie się, żebym mógł się położyć. - Machnął ręką, jakby odganiał natrętne muchy.
Chłopcy poszli do sypialni. Draco przyniósł ze sobą jeden ze stoczków, które płonęły na choince. Harry zamknął za nim drzwi, położył się do łóżka i wyszeptał:
- On nie wyglądał, jakby żartował. Jak myślisz, mówił serio?
Malfoy wśliznął się pod kołdrę i odparł cicho:
- A skąd mam wiedzieć?
- Przecież wychowali cię czarodzieje! Chyba byś wiedział, że Mikołaj jest jednym z nich?
- No, wszyscy tak mówią, ale kiedy przestajesz być dzieckiem, zdajesz sobie sprawę, że to tylko bajka – objaśnił Draco.
- A jeśli nie? - głowił się Harry. - Chodzi mi o to, że przecież może to być prawda.
- Nie sądzę – zaprzeczył Ślizgon. - Ale wiesz co... Lepiej teraz zaśnijmy. Tak na wszelki wypadek.
***
Następnego ranka Harry został brutalnie wyrwany ze snu potrząsaniem za ramię.
- Wstawaj, Harry, wstawaj! - gorączkował się Draco. - No dalej! Jest Gwiazdka!
- Jeszcze dziesięć minut – wymamrotał Gryfon, odpychając natrętną rękę i przewracając się na drugi bok.
- Nie! - oburzył się Draco, usiadł na materacu i zaczął podskakiwać. - Nie możesz się tak wylegiwać w Gwiazdkę! Musisz wstać! Mamy prezenty!
Harry, na wpół śpiący, jęknął od wstrząsów materaca. Niemal automatycznie zepchnął Draco nogą z łóżka i Ślizgon wylądował na tyłku na podłodze.
Jak się okazało, był to błąd. W następnej chwili łóżko zniknęło i Harry całym ciężarem runął na podłogę, zaplątany w prześcieradło i kołdrę.
- Draco! - wykrzyknął zirytowanym tonem i usiadł. - Zapanuj nad swoim... eee, entuzjazmem. Nie ma pośpiechu! Nawet się jeszcze nie ubrałeś!
Malfoy gorączkowo przestępował z nogi na nogę.
- No co ty, komu by się chciało przebierać, zanim otworzy prezenty! Chodź, idziemy!
- W piżamach?
- Tak!
Draco nie mógł czekać już dłużej. Złapał Harry'ego za rękę i dosłownie powlókł go do drzwi.
Gryfon opierał się.
- A jeśli Snape jeszcze nie wstał z łóżka? Tak w ogóle która to godzina?
Draco puścił go i porwał z parapetu swój zegarek. Podetknął go koledze pod nos.
- Widzisz? Widzisz? Widzisz?
Faktycznie, na tarczy widniały maleńkie literki. Kiedy Harry przyjrzał się im z bliska, mógł odczytać napis: „Czas otworzyć prezenty”.
- No dobra – poddał się i wybuchnął śmiechem. - Niech tylko znajdę jakieś skarpetki. Podłoga tutaj jest lodowata, nie tak, jak w mieszkaniu Snape'a w lochach...
Draco czekał niecierpliwie, kiedy Harry naciągał na nogi parę swoich najcieplejszych skarpet, po czym szarpnął za klamkę i popędził w kierunku kominka. Miał już zdjąć wiszącą nad paleniskiem skarpetę, kiedy od strony sofy dobiegł go drwiący komentarz:
- Cierpliwości, panie Malfoy, cierpliwości.
Snape wyglądał, jakby nie spał już od kilku godzin. Jak zwykle w tym domu nie nosił długich szat, tylko ciemnoszare spodnie i czarny sweter. Harry stwierdził, że nie wyglądało to zbyt świątecznie, ale nie mógł sobie wyobrazić Mistrza Eliksirów w bardziej kolorowym stroju.
Chłopak pomachał ręką na przywitanie i zastanowił się, co powinien dalej zrobić. Nie był wszak przyzwyczajony do obchodzenia świąt w rodzinnym gronie.
Kiedy Ślizgon usłyszał sarkastyczne słowa nauczyciela, odszedł od kominka. Harry zastanawiał się, jaka też wielka atrakcja się tam kryła, skoro prezenty leżały na podłodze koło paleniska i pod choinką. Rozpoznawał te, które oddał ojcu na przechowanie, gdyż Malfoyowi po prostu nie można było ufać, jeśli chodzi o ich otwieranie przed czasem. Pozostałe były pewnie od Snape'a i Draco, ale i tak było ich dziwnie dużo.
I dlaczego Malfoy wpatrywał się w skarpetę, która wyglądała... no, jak skarpeta właśnie?
- Wesołych świąt – odezwał się Snape i skinął głową.
- Wesołych świąt – odparli chłopcy chórem. Zaraz po tym, kiedy uprzejmościom stało się zadość, Malfoy zaczął marudzić:
- Cierpliwości nie starczy mi już na długo. O co chodzi? Chcesz, że Harry pierwszy zajrzał do swojej skarpety?
Gryfon odkaszlnął.
- Przecież nic tam nie ma. Nawet stąd widzę.
- Och doprawdy, Severusie, musimy zrobić z niego porządnego czarodzieja – sarknął Draco. - No idź, Harry, zobacz.
- Idźcie razem – odparł Snape spokojnie. - Nie chciałem, żebyś go poganiał.
Kiedy Gryfon zdjął skarpetę, poczuł, że jest dziwnie ciężka, aczkolwiek wyglądała całkiem zwyczajnie. Włożył weń rękę i wyciągnął świąteczny, lukrowany cukierek długi na dwie stopy, w kolorach Gryffindoru. Jak Harry zauważył, cukierek Draco był zielono-czarny. Oprócz tego ze skarpetki wysypało się jeszcze mnóstwo małych czekoladek zawiniętych w papierki i, na sam koniec, wirujący bąk.
[]p]Draco wydał radosny okrzyk i zaraz puścił zabawkę w ruch. Wystrzeliły z niej iskry i uniosły się aż pod sufit, gdzie eksplodowały jak miniaturowe fajerwerki. Harry zrobił to samo i odkrył, że kiedy już puściło się bąka w ruch, mógł tak wirować w nieskończoność. Chłopak, oszołomiony, przyglądał się fajerwerkom szeroko otwartymi oczami.[/p]
- A zatem, co najpierw? - zapytał Snape, zerkając na syna z lekkim uśmiechem. - Śniadanie czy prezenty?
- Prezenty! - wykrzyknął Draco i zatrzymał kręcące się zabawki.
- Tak właśnie sądziłem, że to powiesz – odparł Snape sucho. - Harry?
Gryfon nie chciał okazać się taki pazerny. Zbyt mu to przypominało niesmaczne zachowanie Dudleya.
- Może śniadanie – odrzekł niepewnie, a przez głowę przemknęła mu myśl, jak też Dudley radził sobie tego ranka z ciotką Marge.
- Harry – oznajmił nauczyciel przyciszonym głosem – nie ma nic złego w tym, że najpierw chcesz otworzyć prezenty. Wiem, że nigdy dotąd nie przeżyłeś prawdziwych świąt, dlatego też sądziłem, że pragnąłbyś uczynić je godnymi zapamiętania.
- Myślałem, że może być pan głodny... proszę pana – mruknął Harry, czując się bardzo nieswojo.
- Najpierw prezenty – obwieścił Snape dobitnie. - Usiądźcie obok choinki. Już ogrzałem kamienie.
Harry zauważył, że tego szczególnego ranka Draco nie zawahał się ani przez moment, zanim usiadł na podłodze.
Kiedy już usadowili się na swoich miejscach, nauczyciel machnął różdżką i lewitował pierwszy podarunek do rąk Gryfona.
- Od profesora Dumbledore'a? - zaciekawił się Harry, zerkając na podpis. Na dołączonym do prezentu zaczarowanym bileciku tańczyły dwie filiżanki do herbaty. - Czy on... eee, wpadł tutaj na chwilę?
- Przesłał świstoklikiem – wyjaśnił Snape – razem z kilkoma innymi rzeczami. - Mężczyzna odczekał chwilę i dodał: - Otworzysz go?
Harry rozdarł papier i wyjął parę bardzo puchatych, miękkich skarpet. Miały dość jaskrawy, purpurowy kolor, ale jemu się podobały. Naciągnął je na te, które miał już na nogach i poruszył palcami. Cieplutkie i puszyste.
- Powiedział mi kiedyś, że człowiek nigdy nie ma dość skarpetek – oznajmił ze śmiechem.
Snape machnął różdżką po raz kolejny i jeden z prezentów pofrunął w kierunku Draco.
Ślizgon zmierzył pakunek niedowierzającym spojrzeniem.
- To też jest od dyrektora. Chyba Harry powinien go dostać.
Harry pochylił się w jego stronę i wskazał na bilecik.
- „Draco”, widzisz? Ja mam inaczej na imię.
- Niech zgadnę, kolejne skarpetki – wycedził Malfoy, podważając palcem brzeg papieru. - A skoro ty dostałeś purpurowe, moje pewnie będą różowe.
Za wiele się nie pomylił; jego para miała ciepłą, brzoskwiniową barwę. Chłopak nie założył ich na nogi, ale zdaniem Harry'ego i tak był zadowolony.
Snape nie dostał skarpetek w prezencie. Szkoda – orzekł Harry. Kiedy jego ojciec rozwinął ozdobny papier, ukazała się wysoka, smukła butelka czegoś, co nazywało się Galliano.
- Likier o smaku lukrecji – oświadczył Draco. - Wyrabiany przez mugoli, ale Severus od dawna lubi się nim delektować. A teraz moja kolej. - Ślizgon podniósł się na kolana i przejrzał paczki, aż znalazł tę, której najwidoczniej szukał. Wcisnął ją Harry'emu do ręki, a kolejną rzucił w stronę Snape'a.
Gryfon wyczuł, że pod papierem znajduje się wąskie, prostokątne pudełko. Mistrz Eliksirów tymczasem dostał niewielką paczuszkę w kształcie sześcianu. Oba podarunki owinięto w połyskliwy, srebrny papier i przewiązano zieloną wstążką.
- Od ciebie? - spytał Harry niepewnie, zastanawiając się, co oznaczały słowa „moja kolej”.
- Nie, od Crabbe'a i Goyle'a – zakpił Draco z uśmiechem tak szerokim, jak Harry jeszcze nigdy u niego nie widział. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości - Ślizgon uwielbiał święta. - No dalej, otwórz go.
- Najpierw pan – zaprotestował Harry, wskazując gestem na Snape'a.
Myślał, że ojciec pośle mu niezadowolone spojrzenie, ale Mistrz Eliksirów bez komentarza otworzył swój prezent, rozrywając paznokciem papier i wstążkę. Pod spodem było niewielkie, białe pudełeczko, a wewnątrz niego – mały, okrągły słoiczek ze zwykłego szkła, wypełniony gęstą, kleistą substancją. Snape podniósł naczynko do góry i obejrzał w świetle słońca, którego słabe promienie wpadały do środka przez okno. Zawartość słoiczka połyskiwała złotawo i niebiesko.
Na szkle nie przyklejono żadnej etykietki, ale Snape najwyraźniej wiedział, co otrzymał.
- Dziękuję, Draco – powiedział bardzo poważnym tonem. - Jestem ci bardzo wdzięczny.
- Co to takiego? - zaciekawił się Harry.
- Och... - Ślizgon, zanim odpowiedział, zerknął na nauczyciela i przybrał rozmyślnie beztroski ton. - To taki balsam na skórę.
- Chyba coś więcej – odparował Harry. - Wiesz, ja umiem odgadnąć, kiedy coś ukrywasz.
Draco zarumienił się.
- Jeśli koniecznie musisz wiedzieć, to jeden z wynalazków Severusa. Przez ostatnie parę tygodni sporo nad nim eksperymentowałem i wydaje mi się, że go ulepszyłem. Przynajmniej trochę.
- Dobra, już dobra – wycofał się Harry, zanim zaczęła się sprzeczka. Zdaniem chłopaka Snape zdecydowanie nie zaliczał się do ludzi, którzy interesowali się takimi rzeczami jak balsamy do ciała – to Draco był takim gogusiowatym typem. Jednak z jakiegoś powodu prezent przypadł nauczycielowi do gustu.
- A teraz otwórz swój – przynaglił go Malfoy, nie zważając na to, że przed chwilą niemal się pokłócili. - Chcę zobaczyć, czy zadziała.
Harry rozdarł papier i skomentował:
- Dlaczego miałbyś dawać mi coś, co nie jesteś pewien, czy działa?
- Działa dzięki twojej magii – objaśnił Ślizgon. - A przynajmniej powinno. Jest potrójnie zaczarowany, dlatego najlżejszy magiczny wpływ powinien to zmienić...
Urwał, kiedy Harry wyjął prezent z pudełka. To była koszula w pięknym, rdzawobrunatnym kolorze świeżo opadłych kasztanów. Na złotych guzikach widniały miniaturowe podobizny lwów. Była to jedna z najfajniejszych koszul, jakie Harry kiedykolwiek widział. Tkanina, mimo iż kompletnie nieprzezroczysta, była tak cienka, że spływała mu z palców jak woda.
- Piękna – oznajmił. - Bardzo mi się podoba. Ale... eee, co jest w niej magicznego?
- Chyba będziesz musiał ją założyć, żeby się o tym przekonać – wytłumaczył Draco. - No dalej.
Harry nie był tego taki pewien, ale kiedy zobaczył wyczekujący, podekscytowany wyraz twarzy kolegi, szybko ściągnął górę od piżamy i nałożył koszulę.
- Dobrze w niej wyglądasz – zauważył Ślizgon z uśmiechem. - A będziesz wyglądał jeszcze lepiej, kiedy dotkniesz górnego guzika trzy razy pod rząd. Spróbuj.
Gryfon posłuchał go i podskoczył z zaskoczenia, kiedy nagle materiał zmienił kolor na ciemnozielony, a guziki ze złotych stały się srebrne. Na każdym widniał maleńki wąż.
- Wiedziałem! - puszył się Malfoy. - Działa!
Koszula była teraz nie mniej piękna niż przedtem, ale Harry poczuł się w niej cokolwiek dziwnie. Na ogół czarodzieje nie nosili zbyt często magicznych strojów - a przynajmniej nie ci czarodzieje, których znał.
- Wpadłem na ten pomysł, kiedy powiedziałeś, że skrzaty będą musiały zszywać dla ciebie po połówce krawatu, żebyś mógł nosić kolory obu domów naraz – wyjaśnił Draco, uśmiechając się triumfalnie. - Wyglądałoby to idiotycznie. W tej koszuli będziesz mógł przechodzić z jednego pokoju wspólnego do drugiego i czuć się wszędzie jak w u siebie.
Harry kiwnął głową, odparł jednak:
- Nie sądzę, by powitano mnie z radością w pokoju wspólnym Slytherinu nawet w tej koszuli. - Nagle coś mu się przypomniało. - Zaraz, mówiłeś przecież, że mój prezent próbowałeś dać mi już wcześniej, kiedy leżałem oślepiony w szpitalu. Przecież nie wiedziałeś wtedy, że będę w obu domach!
Malfoy zrobił urażoną minę. A może zgorszoną – Harry nie był w stanie tego stwierdzić.
- Harry, czy ja powiedziałem, że dostaniesz ode mnie tylko jeden prezent?
Brunet syknął przez zęby.
- Ja tobie kupiłem tylko jeden. Przepraszam, jeśli nie uczyniłem zadość tradycji, ale nie miałem o tym pojęcia!
- Ale przecież nie o to mi chodziło... Tamto to był prezent z życzeniami powrotu do zdrowia. Byłoby niegrzeczne, dać ci na Gwiazdkę prezent kupiony na inną okazję. Wprawdzie nie kupowałem tego z myślą o świętach, ale pomyślałem, że jeśli dam ci go na Gwiazdkę, to może go zaakceptujesz. W takim razie dam ci go trochę później, jeśli to będzie w porządku.
- Dobrze już – odparł Harry spolegliwie, orzekłszy w duchu, że Draco zbyt wielką wagę przykładał do konwenansów, a zbyt małą do bycia po prostu przyjacielem. - Świetna ta koszula – powtórzył, stukając palcem w guzik, żeby zmienić ją na barwy Gryffindoru.
Widząc to, Malfoy pokazał mu język.
- Jak mniemam, teraz moja kolej – mruknął Snape i jednym machnięciem różdżki posłał podarunki w kierunku obu chłopców.
Draco prawdopodobnie zorientował się, że od rana zachowuje się jak rozpieszczony dziewięciolatek, bo gestem wskazał Harry'emu, żeby ten otworzył pierwszy.
- Pudełko – oznajmił Harry, oglądając swój prezent ze wszystkich stron, kiedy już odwinął go z papieru. W istocie było to puste pudełko z przydymionego szkła wielkości jego najgrubszego podręcznika. Powierzchnia pudełka była bardzo nierówna. Najdziwniejsze było, że nie mógł znaleźć sposobu, by je otworzyć. Żadnej klapki, pokrywki; tylko po jednej stronie widniał otwór wielkości galeona. - Bardzo ładne, proszę pana – oznajmił, nie chcąc obrazić ojca. - Ja, eee... nigdy czegoś takiego nie miałem... - Wreszcie, rezygnując z uprzejmej paplaniny, zwrócił się do Draco: - Czy to jakaś czarodziejska rzecz, o której powinienem usłyszeć do tego czasu?
Malfoy wybuchnął śmiechem.
- A ja miałem cię później zapytać, czy to jakaś mugolska rzecz, o której nigdy nie słyszałem!
Obaj chłopcy spojrzeli pytająco na nauczyciela.
- To kryjówka dla Sals – objaśnił. - Zaczarowałem ją tak, że za każdym razem, kiedy wąż tam wpełznie, ścianki rozgrzewają się do temperatury panującej w kominku.
Harry'emu opadła szczęka.
- Bardzo panu dziękuję – powiedział z dużo większym entuzjazmem. - Jest idealne! I bardzo tego potrzebowałem... Martwiłem się jak głupi, że ktoś może zafiukać wtedy, gdy Sals będzie leżała w kominku... ona mnie po prostu nie słucha...
- Tak, opieka nad ulubieńcami bywa sporym wyzwaniem – zgodził się Snape z udawaną powagą. - Czasami wydaje im się, że wiedzą, co jest dla nich najlepsze, choć ty, ze swoim doświadczeniem, pojmujesz doskonale, że są w błędzie.
Harry stwierdził, że jego ojciec wcale nie myślał o zwierzątkach, kiedy wypowiadał te słowa.
- Rozumiem – zaśmiał się. - Naprawdę.
Chłopak nie mógł się powstrzymać – podszedł do sofy i przytulił się do ojca. Snape najpierw zesztywniał, najwyraźniej bardzo zaskoczony, ale po chwili objął syna i uścisnął go mocno.
- Ehem – odchrząknął Draco po chwili. - Wiecie, ja tu czekam, żeby otworzyć mój prezent od Severusa.
- Proszę cię bardzo – odparł Harry, odsuwając się od Snape'a. Miał poczucie, że przekroczyli właśnie jakąś barierę i był z tego bardzo zadowolony. Usadowił się obok ojca na sofie...
Obok ojca. Harry rozkoszował się brzmieniem tych słów, przypatrując się Draco, który właśnie podniósł do góry ramę od obrazu. Samą ramę... wewnątrz nie było żadnej fotografii ani płótna.
W przeciwieństwie do Harry'ego Draco nie wyglądał na zbitego z tropu.
- Wspaniałe – oznajmił i uśmiechnął się do Snape'a promiennie. - Niech zgadnę... pokaże mi to, co najbardziej pragnę zobaczyć?
- Powieś je na ścianie i przekonaj się sam.
Malfoy zrobił, jak mu polecono, i w ramie pojawił się widok otaczającej chatę łąki.
- To po to, żebym lepiej zniósł dalsze miesiące uwięzienia w lochach – powiedział Draco. - Będzie mi pokazywać to, co się dzieje za murami.
- Czasami – odparł Snape – jeśli się wystarczająco skoncentrujesz, to powinieneś móc oglądać wszystko, co dzieje się na hogwarckich błoniach.
Uśmiech Draco stał się diabelski.
- Doprawdy? Wreszcie dowiem się, kto się z kim całuje w ogrodzie różanym...
- Znając ciebie, Draco – wycedził Snape – przedsięwziąłem kilka środków ostrożności. W ramie nie zobaczysz żadnych ludzi, aczkolwiek ku swojej uciesze będziesz mógł oglądać wielką kałamarnicę w jeziorze.
- Och, Severusie, dzięki ci – odrzekł Malfoy nieco zjadliwie, choć jego uśmiech nadal był szeroki... i nadal diabelski. Harry miał poczucie, że Draco tak czy owak zamierzał w wolnej chwili spróbować manipulacji magicznym obiektem. Mistrz Eliksirów z pewnością się tego spodziewał, dlatego Harry nie martwił się zbytnio.
- Harry, to jest dla ciebie – oznajmił Snape. Teraz, kiedy miał syna koło siebie, przyzwał prezent i podał go chłopakowi do ręki.
- Od Hermiony – obwieścił Gryfon, przeczytawszy bilecik. Nie był on zaczarowany jak inne, a papier miał charakterystyczny, matowy połysk, który dowodził, że prezent przysłano ze świata mugoli.
- Od Granger? Niech zgadnę... książka – wtrącił Malfoy kwaśnym tonem.
Harry zirytował się.
- Może lepiej otworzę go później – mruknął cicho do Snape'a. - Wątpię, czy Draco coś od niej dostał, dlatego...
- Proszę cię, nie jestem aż tak niedojrzały – przerwał Draco. - Otwórz go. Chcę zobaczyć, czego według Granger potrzebujesz. Bo założę się, Harry, że to właśnie zrobiła – zlekceważyła to, co wie, że lubisz, i dała ci to, co sądzi, że potrzebujesz.
Gryfon miał przeczucie, że Malfoy jest bliski prawdy. Tak właśnie postępowała Hermiona. Harry był zaskoczony, że Draco tyle o niej wie. Chociaż w sumie Ślizgon był przecież obecny, kiedy Hermiona wymądrzała się na temat tego, czy Snape będzie dobrym ojcem.
Rzeczywiście, dostał książkę. Jak na Hermionę, niezbyt zaskakujące. Jednak nie była to pierwsza lepsza książka.
- O nie – jęknął Gryfon, zażenowany, i zwiesił głową nad tomem leżącym mu na kolanach. - Hermiono...
- Mogę? - zapytał Snape i, kiedy Harry kiwnął głową, podniósł egzemplarz do góry.
- „Uraz psychiczny u nastolatka. Powrót do równowagi” - przeczytał na głos.
- Słodki Merlinie, przecież to ta mugolska książka, którą ty kupiłeś, kiedy chciałeś się upewnić, że Harry poradził sobie z Samhain! - wybuchnął Draco. - Jaki to prostacki, chamski prezent! Harry, wesołych świąt. A tak przy okazji, to jesteś psychiczny i pilnie potrzebujesz porady – ironizował, naśladując zazwyczaj używany przez Hermionę, przemądrzały ton. - Najpierw Weasley próbował cię przekląć, bo nareszcie znalazłeś ojca, a teraz ona wykorzystała święta, żeby po raz kolejny wsadzić ci szpilkę udowadniając, że lubisz Severusa tylko dlatego, bo pomieszało ci się w głowie? Doprawdy, Harry, masz najgorszych przyjaciół, o jakich kiedykolwiek słyszałem, a to coś mówi, zważywszy na to, że od pięciu lat jestem w Slytherinie!
- Ron nie zamierzał mnie przekląć – zaprzeczył Harry, czując nagłe znużenie. - Wcale nie. A Hermiona po prostu stara się mi pomóc. Na pewno nie zdawała sobie sprawy, jak niegrzeczny jest to prezent.
- Cóż, daj jej na urodziny dziesięciotomową wersję „Mózg to nie wszystko: jak nawiązywać i podtrzymywać przyjaźnie”!
- Bez obrazy – wtrącił Harry – ale ty sam nie jesteś ekspertem w tych sprawach.
- Wydaje mi się, że świąteczny nastrój szybko nam ulatuje – wszedł im w słowo Snape. - Harry, od innych przyjaciół też dostałeś podarunki. Albus przesłał je tu świstoklikiem. Może otworzysz je za chwilę?
Dobry pomysł, biorąc pod uwagę, jak prezent od Hermiony oburzył Draco. Harry jednak musiał zapytać o coś jeszcze.
- Yyy... a dostałem coś od, uhm, Rona?
- Nie – odparł Mistrz Eliksirów, przyglądając się synowi chmurnym wzrokiem.
- Spoko – powiedział Gryfon, ignorując nagły ból w klatce piersiowej. Doprawdy, przecież na nic nie liczył... Nie liczył? Chyba nie.
Przynajmniej Draco nie powiedział: „A nie mówiłem”.
- To chyba zostały tylko te ode mnie – dodał Harry, podszedł do choinki i zaczął przeglądać pozostałe prezenty. Natknął się na kilka bilecików obwieszczających, że dostał podarunki od Neville'a, Ginny, Colina i Dennisa, Parvati... Doprawdy, koledzy, którzy nigdy wcześniej nie dali mu nic poza zwykłą kartką z życzeniami, teraz byli niezwykle hojni. Zastanawiał się, czy to gryfońska solidarność, czy też przyjaciele próbowali mu pomóc przetrwać konflikt z Ronem.
Znalazł też paczkę od Dudleya, owiniętą w ozdobny papier wyobrażający sielską scenkę z rodziną zebraną wokół kominka. Harry wpatrywał się w nią, dumając, czy jego kuzyn właśnie tak zapamiętał wszystkie święta, które razem spędzili... czy może chciał mu w ten sposób przekazać, że Harry ma wreszcie prawdziwą rodzinę.
Chłopak stwierdził, że najprawdopodobniej to pani Figg pakowała prezent.
- Aha, tutaj są – ogłosił, kiedy poznał swoje paczki po papierze. W zamówieniu napisał tylko „papier ozdobny i wstążki”, był więc zaskoczony, że otrzymał gruby, błyszczący, czerwonobrunatny papier, na którym we wszystkie strony miotał się złoty znicz. Co dziwniejsze, kiedy Harry porozcinał wielki arkusz, żeby móc opakować wszystkie prezenty, znicz pojawił się na każdym nowym kawałku papieru. Największe wrażenie robiło to, że kiedy już owinął podarunki i przewiązał każdy złotą wstążką, znicz zaczął się pojawiać również na niej, przy czym zmieniał wtedy swój kolor na czerwony.
Do zamówienia dołączono krótki liścik ze sklepu:
Szanowny Panie Potter,
Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług. Z radością dostarczamy panu wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju papier ozdobny, zaczarowany specjalnie dla Pana. Jeśli potrzebowałby Pan czegokolwiek w przyszłości, proszę nie wahać się złożyć zamówienia.
Harry głowił się, skąd jakiś sklep w Londynie mógł wiedzieć o tym, że gra on na pozycji szukającego. Czyżby pisali o tym w „Proroku”? Możliwe, że była o tym jakaś wzmianka w artykułach o Turnieju Trójmagicznym, kiedy Harry użył w pierwszym zadaniu Błyskawicy. Najwyraźniej jednak sklep nie miał jeszcze najnowszych informacji, że Harry nie mógł dłużej grać w quidditcha. A może byli po prostu uprzejmi.
Gryfon wręczył Draco niewielkie pudełko rozmiarów swojej pięści, a Snape'owi drugie, nieco większe.
- Najpierw ty – zaproponował Mistrz Eliksirów uprzejmie.
- Ciekawe, co też mi kupiłeś – mruknął Draco, zerkając na kolegę.
- Jestem taki okropny, jak Hermiona – przyznał Harry. - Kupiłem ci to, co uważałem, że potrzebujesz. W zasadzie to nie miałem dużego wyboru, zważywszy na to, że tak naprawdę nie wiem, czego mógłbyś chcieć. Znaczy, masz wszystko, czego mógłbyś zapragnąć.
- Przecież ci mówiłem. - Draco parsknął śmiechem. - Szmaragdy. Diamenty. Miotły wyścigowe.
- Ale przecież już to masz – zachichotał Harry. Wszak była to prawda. Gryfon nie znał się wprawdzie na kamieniach szlachetnych, ale był niemal pewien, że guziki niektórych z koszul Draco były wytoczone z klejnotów. Nie mówiąc już o pierścieniu, który Ślizgon nosił czasami na środkowym palcu.
- Fajny papier – skomentował Draco, obracając paczkę w dłoniach. Wcześniej beztrosko rozdzierał opakowania, teraz jednak zachowywał się z większą rezerwą. Pociągnął jeden koniec wstążki, powoli ją rozwiązując... a po chwili nagle szarpnął ręką i powiał wstążką w powietrzu, wykrzykując:
- Mam go!
Faktycznie, wzdłuż całej długości złotej taśmy przelatywał tam i z powrotem szkarłatny znicz.
- Doskonale – pochwalił Harry. - Sto pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu!
- Fajnie by było – westchnął Malfoy markotnie, jednak kiedy rozdarł papier, jego nastrój wyraźnie się polepszył. Wewnątrz było małe, obite aksamitem pudełeczko na biżuterię. Chłopak nacisnął sprężynkę i wieczko odskoczyło, ukazując błękitno-zielony amulet zawieszony na srebrnym łańcuszku. Draco podniósł go do góry i przyjrzał mu się uważnie. Potem skinął Harry'emu głową i powiesił sobie płaski, turkusowy dysk na szyi, wsuwając go pod piżamę.
- Super – oznajmił. - Bardzo fajny, zważywszy na to, że musiałeś go zamówić, zanim jeszcze wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Ach, czyli wiesz o tym, że turkus powinien dawać ochronę swojemu właścicielowi?
- Nie powinien dawać, tylko daje. A wiesz, że reprezentuje on także przyjaźń?
Harry zagryzł wargę.
- Nie, o tym nie wiedziałem. Ale... w porządku. - Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. - Jeśli wiedziałeś, że turkusy mają takie działanie, dlaczego sobie wcześniej jakiegoś nie kupiłeś?
Malfoy zaśmiał się.
- Ach. Wiesz, w pewnych kręgach jest to uważane za dość barbarzyńską formę magii. Najlepsze turkusy pochodzą z Tybetu, a czarodziejstwo w Azji polega na czymś zupełnie innym niż w Europie. Mój ojciec by tego nie pochwalił.
- Ale ty tak?
Ślizgon zastanowił się.
- Cóż, czasem tak sobie myślałem, że to trochę zbyt wiele – praktykować czarną magię, na kim się tylko da, a jednocześnie nazywać kawałek skały niecywilizowanym.
Harry kiwnął głową.
- Kiedy będziesz w niebezpieczeństwie, przybierze bardziej niebieski odcień. Może powinieneś nosić go gdzieś na wierzchu?
- Poczuję, że coś się zmienia – upewnił go Malfoy. - Teraz bardzo delikatnie wibruje. To przyjemne. Dzięki, Harry.
- Proszę bardzo.
Gryfon obrócił się na sofie i spojrzał na ojca.
- Raczej wątpię, że uda mi się złapać znicza w ten sposób – mruknął Mistrz Eliksirów i paznokciem rozerwał papier i wstążkę. W pudełeczku leżało kilka najlepszych cukierków lukrecjowych z Miodowego Królestwa.
- Miło, że zapamiętałeś, Harry – oznajmił Snape, uśmiechając się do syna przelotnie.
Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć. Teraz, kiedy nadszedł czas, miał nadzieję, że nie okazał się beznadziejnie głupi. Ale przecież Snape powiedział, że właśnie tego by chciał, a nawet więcej... że prawdopodobnie Harry też tego potrzebował.
Gryfon przełknął nerwowo ślinę i odkaszlnął.
- Yyy, panie profesorze. Lukrecja to tylko dodatek, bo wiedziałem, że ją pan lubi. Ale prawdziwy prezent... - Harry odwrócił wzrok i zniżył głos do szeptu. - Jest pod spodem, proszę pana.
Mistrz Eliksirów uniósł brwi i podważył palcem zielony papier wyścielający dno pudełeczka, wyciągając stamtąd mały kluczyk.
Draco wybałuszył oczy.
- Merlinie najpotężniejszy, dajesz mu swoją całą skrytkę?
- Nie – uciął Harry, żałując, że padły takie słowa. Snape chyba nie zinterpretuje jego prezentu w ten sposób? Serca chłopaka zaczęło bić tak mocno, że aż boleśnie, i nie chodziło tylko o to, że bał się utracić pieniądze. Wolał, żeby ojciec nie uznał go za kompletnego idiotę. - Tam jest list – dodał słabym głosem, zadowolony, że go dołączył. Raczej nie byłby w stanie tego sensownie wyjaśnić, zwłaszcza przy Malfoyu, mającym świra na punkcie pieniędzy.
Tymczasem Snape wyjął z pudełka kawałek pergaminu. Zacisnął usta w cienką linię i przeczytał go bez słowa komentarza. Harry kulił się w sobie, czekając choćby na cień uśmiechu. Czyżby list nie wyjaśnił wszystkiego należycie? Przecież chłopak miał za sobą niezliczoną ilość prób, zanim w końcu go napisał. Notka nie była wprawdzie zbyt elokwentna i pewnie brakowało w niej tranzycji, ale zawierała wszystko, co miał ojcu do powiedzenia.
Miał gorącą nadzieję, że Snape też tak to zrozumie.
List głosił:
Szanowny profesorze Snape,
Czy mógłby Pan przechować dla mnie ten kluczyk, dopóki nie będę pełnoletni? Powiedział mi Pan nie tak całkiem dawno temu, że właśnie tego by Pan naprawdę chciał. Przemyślałem sobie wszystko, o czym rozmawialiśmy, i stwierdziłem, że to dobry pomysł. Wyznałem Panu kiedyś, że nie wiem, jak to jest być czyimś dzieckiem. Nadal jest to prawdą, ale teraz wiem również coś innego, o czym nie miałem pojęcia wcześniej – że Pan za to doskonale wie, jak być czyimś ojcem. Jest Pan w tym naprawdę dobry.
Chcę być Pana synem, naprawdę chcę. Wygląda jednak na to, że do tej pory tylko o tym mówiłem, ale nie robiłem nic w tym kierunku. Tutaj właśnie pojawia się kwestia pieniędzy. Jestem przyzwyczajony dbać sam o siebie. Jednak mam przez to wrażenie, że omija mnie przez to w życiu coś ważnego i chyba dopóki, jak Pan to ujął, „żyję jak dorosły”, nigdy nie dowiem się, co tracę. Uważał Pan, że nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Pana obowiązkiem będzie mnie wspierać, ale teraz już o tym wiem. Po prostu wcześniej nie byłem w stanie nawet sobie tego wyobrazić, o ile to ma sens. Teraz jest inaczej.
A zatem... czy mógłby Pan przechować dla mnie ten kluczyk, dopóki nie będę pełnoletni i nie zacznę żyć na własny rachunek?
Z największym szacunkiem,
Harry James Potter
Snape siedział pochylony nad kartką przez dłuższy czas, a ponieważ Harry wiedział, że mężczyzna nie należy do osób mających problemy z czytaniem, oznaczało to tylko jedno: jego ojciec czytał list co najmniej kilka razy. Na koniec wreszcie podniósł wzrok, a jego oczy były tak ciemne i puste, jak nigdy wcześniej. Zupełnie jak bezdenne studnie.
Kiedyś Harry uważał, że takie spojrzenie zdradzało u nauczyciela kompletny brak uczuć. Teraz jednak wiedział, że Snape reaguje w ten sposób, gdy jest bardzo poruszony.
- Harry – odezwał się Mistrz Eliksirów szorstko i spojrzał synowi w oczy. - To... zrozumiałe, ale niepotrzebne. Obawiam się, że próbujesz mi się przypodobać. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że... - urwał, a w jego spojrzeniu odbiła się przez chwilę cała intensywność jego uczuć. Trwało to dosłownie ułamek sekundy, ale Harry zdążył to zauważyć i tylko to się dla niego liczyło. - Nie musisz tego robić. Jestem z ciebie zadowolony niezależnie od twoich błędów.
- Dziękuję – szepnął chłopak, nie przerywając kontaktu wzrokowego, choć było to niezwykle trudne. Chciał uciec i skryć się w mysią dziurę. Byłoby to znacznie łatwiejsze niż napływ tych stłumionych przez większość jego życia emocji. Czuł jednak, że gdyby uciekł, nie byłoby mu dane uzdrowić swojego serca, nie otrzymałby tego, czego zawsze pragnął, a o czym myślał, że nigdy już nie będzie tego miał. - Ale nie próbowałem się panu przypodobać, naprawdę. To znaczy... Myślałem, że będzie pan zadowolony. Sam pan tak powiedział. Jednak nie chodziło panu o to, by mieć klucz do mojej skrytki dla siebie. Chciał go pan tymczasowo zatrzymać, bo to było dobre dla mnie.
Snape potrząsnął głową.
- Nigdy go nie chciałem. Przypomnij sobie, co ci powiedziałem: chciałem, abyś ty schował go gdzieś w bezpiecznym miejscu.
- No racja – mruknął Harry, odwracając wzrok. - Pamiętam. Jednak o to właśnie chodzi – chciał pan, żebym go schował i nie używał, dopóki nie dorosnę, ale ja bym chyba nie potrafił. Nie rozumie pan tego? Od jedenastego roku życia sam dbałem o swoje potrzeby finansowe i raczej nie pozwoliłbym panu mnie utrzymywać, dopóki nie zostałbym do tego zmuszony. I tak się nie stanie, dopóki będę miał swój klucz, a ja naprawdę chciałbym wiedzieć, jak to jest, kiedy ktoś troszczy się o mnie w ten sposób. - Chłopak zdusił westchnienie, zastanawiając się, czy wszyscy inni też uważają to za kompletny idiotyzm.
Draco najwyraźniej tak właśnie sądził.
- Harry, to tylko skrytka – skomentował, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Snape'a. - Ja też od dziecka miałem swoje własne pieniądze.
- Słuchaj, wiem, że masz swoje problemy, ale ja mam swoje – wyjaśnił Harry ze znużeniem. - Nie wychowywali cię ludzie, którzy na każdym kroku wypominali ci, ile to pieniędzy muszą na ciebie wydawać. Ja w ogóle nie miałem dzieciństwa, dociera? Chcę mieć je teraz i pieniądze są z tym związane. Nieważne, czy to rozumiesz, czy nie.
Mistrz Eliksirów podsunął synowi podłużny, czarny cukierek.
- Poczęstuj się – zaproponował, co nagle przypomniało chłopakowi o Remusie i jego uniwersalnym sposobie na rozwiązywanie wszystkich problemów – częstowaniu czekoladą. Remus pewnie tak tego nie postrzegał, ale tak to czasem właśnie wyglądało.
- Doceniam ten prezent, Harry – oznajmił Snape, ale chłopak nie zrozumiał, o co chodzi. Kluczyk bowiem spoczywał wciąż tam, gdzie przedtem.
- Lukrecję?
- Zaufanie.
Harry odgryzł kawałek cukierka i kiwnął głową. A zatem było już po wszystkim. Żadnych kwiecistych mów, ale tego raczej nie należało się spodziewać po Snape'ie.
- Ufałem panu już wcześniej. Jestem pewien, że doskonale zdawał pan sobie z tego sprawę – zaznaczył.
- Tak. Jednak to... - Mężczyzna złożył list od syna i wsunął go pod sweter, do kieszonki koszuli. Następnie schował tam kluczyk. - To jest prawdziwy dowód tego zaufania.
- No – wymamrotał Harry, czując narastający niepokój. Teraz, kiedy wszystko już się dokonało, niemal zaczynał żałować. Przez ponad pięć lat ten kluczyk był dla niego źródłem poczucia bezpieczeństwa. Jak źle by nie było u Dursleyów, Harry wiedział zawsze, że ma jeszcze inne możliwości. Inne sposoby. Drogę wyjścia, gdyby naprawdę nie mógł tam już dłużej zostać.
Teraz to wszystko znikło.
Miał tylko Snape'a.
Ale przecież tego potrzebował, czyż nie? Mężczyzna był teraz jego ojcem, i to już od jakiegoś czasu. Harry wiedział, że tak jest, wiedział, że to oficjalne, wiedział, że to prawda, ale jednak z jakiegoś powodu nie odczuwał tego tak mocno, jak powinien.
Chłopak stwierdził, że Snape miał rację. Po prostu nie wiedział, jak to jest być czyimś dzieckiem. Zamierzał się jednak nauczyć. Nauczyć przez doświadczenie, jak ujął to jego ojciec.
I nie mogło mu w tym przeszkodzić nic równie głupiego jak pieniądze.
Harry wziął głęboki oddech, choć przecież wiedział, że nie musi się bać odrzucenia, po czym przysunął się do ojca i objął go przelotnie. Dziwne, ale było mu trudniej niż za pierwszym razem. To pewnie dlatego, że wtedy zrobił to spontanicznie. Teraz jednak uścisk był ważniejszy. Przypieczętowywał coś istotnego.
- Wesołych świąt, proszę pana – powiedział Harry, kiedy już się odsunął.
- Z całą pewnością takie są – odparł Snape, wpatrując się w syna wzrokiem pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu. Harry jednak wiedział, że jego ojciec szczerze powiedział to, co myśli.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: DZIESIĘĆ TYSIĘCY RAZY
*zmiana wprowadzona przez autorkę - w kanonie to Draco był starszy