ROZDZIAŁ 32: CIEMNE MOCE
Kiedy Harry się obudził, Snape już przy nim siedział. W oczach chłopaka wyglądał jak duża czarna plama. Plama z czymś leżącym na kolanach. Pewnie książką.
Gryfon ziewnął i usiadł.
- Nadal widzę – powiedział. - Chociaż nie za dobrze.
Przebiegł wzrokiem niewyraźne zarysy otoczenia.
- Jest tu ktoś jeszcze?
- Nie.
Snape wyciągnął różdżkę i rzucił Silencio, co oczywiście przypomniało Harry'emu o jego własnej porażce w rzuceniu zaklęcia.
- Ach, to jedna z kwestii, które musimy przedyskutować – odparł Snape, gdy Harry o tym wspomniał. - Twoja magia. Dokładniej, twoja dzika magia. Zostawmy to jednak na później.
Taca popłynęła w kierunku łóżka i zawisła nad kolanami chłopaka.
- A pan? - zapytał Gryfon. Zmrużył oczy i sięgnął po jedzenie. - Powiedział pan, że zjemy razem.
- Faktycznie nie widzisz za dobrze – westchnął Snape. - Mój posiłek jest tutaj.
Nauczyciel wskazał ręką gdzieś po swojej prawej stronie, gdzie Harry zobaczył niewyraźną linię tacy unoszącej się w powietrzu.
- A zatem, Harry, o czym chciałeś ze mną rozmawiać? Sam na sam – podkreślił Snape kpiąco.
Cóż, równie dobrze mogli przejść do sedna już teraz.
- Proszę, niech pan powie Malfoyowi, żeby przestał się tu szwendać, dobrze? Naprawdę nie chcę go widzieć.
Snape przełknął jedzenie, zanim odpowiedział.
- Obawiam się, że muszę odmówić twojej prośbie.
- Dlaczego?
- Postaw się na miejscu Draco – odrzekł Snape aż nazbyt spokojnym głosem. - Został przeznaczony do służby Czarnemu Panu od chwili, kiedy się urodził. Wszelkie powiązania społeczne i rodzinne służyły temu jednemu celowi. A on porzucił to wszystko. Nic mu nie pozostało, Harry.
- Wydziedziczony czy nie, z pewnością ma nadal stosy złota – naburmuszył się Harry. - Sam słyszałem, jak przechwalał się swoją skrytką po pradziadku, wypchaną galeonami.
- Chyba nie jesteś aż tak niedojrzały, żeby uważać, iż pieniądze mogą zastąpić rodzinę – zganił go Snape. - Nie oddałbyś swoich wszystkich galeonów za dziesięć minut spędzonych z Jamesem?
Harry wiedział, że to była prawda.
- A zanim powiesz, że Lucjusz Malfoy jest niewart knuta, nie mówiąc już o galeonie – ciągnął Snape - chciałbym, abyś wziął pod rozwagę, że nie wybieramy sobie ojców.
Znowu racja, lecz Harry'emu bokiem już wychodziło to, jak wszyscy użalali się nad Malfoyem.
- Ale swoje zachowanie wybieramy sami, prawda? Malfoy przebrał się ze dementora, żebym spadł z miotły. W zeszłym roku pomagał Umbridge zastawić na mnie zasadzkę. A w tym roku w pociągu...
- Jakich wyborów dokonał ostatnio? - przerwał Snape. - Odwrócił się plecami do swojej rodziny. Odkradł twoją różdżkę. Odrabiał prace domowe nocami, a w dzień pomagał mi warzyć eliksiry dla ciebie.
- Nie rozumie pan? - Harry odepchnął tacę na bok. - To na pewno jakiś spisek...
- Na pewno nie.
Absolutna pewność w głosie Snape'a przyprawiła go o wściekłość.
- Skąd pan to wie?
- Rusz głową! - odparował Snape, tracąc cierpliwość. - Jakiż to spisek wymagałby zwrotu twojej różdżki?
Harry sapnął przez nos.
- W porządku. Załóżmy czysto teoretycznie, że Malfoy ukradł moją różdżkę, bo mu chwilowo przyćmiło rozum. Może był zły na ojca lub coś w tym stylu, i chciał, żeby Voldemort się na niego wściekł. Zrobił to bez rozważenia konsekwencji, a teraz jest w kropce. Nie znaczy to, że od razu mamy mu zaufać!
Snape ujął dłoń Harry'ego i ścisnął ją delikatnie.
- Czy to znaczy, że mamy go odrzucić i wepchnąć z powrotem w szeregi śmierciożerców?
Kurde - pomyślał Harry. - On ma rację.
- Nie mówię, żebyś zaufał Draco Malfoyowi – drążył Snape, nadal ściskając rękę chłopaka. - Pomyśl jednak strategicznie. Co ci da otwarte wyrażanie nienawiści i wrogości? Tak się składa, że ja mu ufam. Załóżmy jednak, że masz rację i Draco się waha. Czy nie powinieneś raczej dołożyć starań, by zatrzymać go po naszej stronie, niż pozwolić, by stał się na nowo poplecznikiem Czarnego Pana?
- Nie znoszę go – odrzekł Harry i obrzucił Snape'a gniewnym spojrzeniem. - To przez niego wylądowałem na Samhain. Lucjusz Malfoy zdobył informacje od mojego wuja, a skąd wiedział, gdzie go znaleźć? Draco Malfoy dał mu adres!
- Tak, to z pewnością tłumaczy, dlaczego Zakon strzegł cię jak oka w głowie w ciągu tych i poprzednich wakacji. Każdego dnia, przez całą dobę, ktoś stał na straży. Właśnie dlatego, że Czarny Pan nie znał twojego adresu – zadrwił Snape. - Bądźże poważny. Wiedział od lat, gdzie cię znaleźć. Nie mógł tylko pokonać zaklęć ochronnych!
Harry prychnął.
- To przecież właśnie pan powiedział mi, że nie powinienem pozwolić, aby Malfoy zobaczył ten adres, bo z pewnością przekaże go wszystkim zainteresowanym!
- I oczywiście przekazał – zgodził się Snape. - Podał ojcu twój adres. Lucjusz znał go jednak od dawna, nie zrobiło to więc żadnej różnicy. Kiedy mówiłem, że nie powinieneś pozwolić, aby Malfoy go zobaczył, chciałem dać ci do zrozumienia, jak głupio się zachowałeś! Co by było, gdyby na przykład list wyślizgnął się z koperty i Malfoy poznałby informacje, których Czarny Pan jeszcze nie miał?
To zbyt ślizgońskie jak dla mnie - pomyślał Harry.
- Gdy przestałeś uczęszczać do szkoły, a na Privet Drive również cię nie było – ciągnął Snape - Czarny Pan uznał za stosowne użyć legilimencji na twoim wuju, a potem wystarczyło tylko śledzić Lupina. To, co stało się później, nie ma nic wspólnego z Draco!
Żołądek Harry'ego opadł gdzieś w okolice kolan, kiedy dotarła do niego prawda.
- Czyli to nie jego wina, że wuj Vernon nie żyje?
Snape tylko piorunował chłopaka spojrzeniem, a jego atramentowo czarne oczy stawały się tym wyraźniejsze, im dłużej Harry w nie patrzył.
- Dobra, dobra, to nie jego wina – powiedział Harry, dając za wygraną, aczkolwiek postanowił, że nie będzie mu zbyt przykro z powodu listu. Draco był małym gnojkiem przepełnionym nienawiścią i dobrze mu zrobiło, że usłyszał prawdę o sobie i zapisał ją własną ręką. Było to zresztą dosyć dziwne... chyba, że Ślizgon jednak tego nie zrobił. Niestety Harry nie miał na razie jak sprawdzić. Był jednak pewien, że Draco spisał co najwyżej listę osób, które chciałby przekląć. - Ale nadal mu nie ufam.
- To twoja sprawa. Rozważ tylko jedno, Harry. Czarny Pan nie chciał utracić twojej różdżki. Być może intencje Draco były szczere, a być może był to szczeniacki wybryk. Jeśli to pierwsze, Draco zasługuje na coś więcej niż twoją absolutną pogardę. Jeśli chciał tylko zemścić się na ojcu, jego bezmyślność postawiła go w sferze naszych wpływów. Czy nie byłoby głupio stracić taką okazję?
- Nie wiem, jak pan to robi – mruknął Harry, trąc oczy. Swędziały go jak nigdy przedtem. - Sprawia pan, że zdanie: „Bądź miły dla Malfoya” nabiera sensu.
- Zastanów się nad tym – powiedział po prostu Snape. - Wszystko w porządku z twoimi oczami?
Harry otworzył je i jęknął.
- Znowu wszystko jest czarne!
- Lumos...
Nauczyciel pochylił się nad Harrym tak nisko, że ten czuł kosmyk włosów łaskoczący go w twarz.
- Zupełnie ciemno? Czy trochę inaczej, tak jak ostatnio?
- Tak jak ostatnio. – Harry opadł na plecy, kiedy Snape rzucił Nox. - Co poszło nie tak?
- Nic. Mówiłem ci, że to wymaga czasu. Zaaplikujemy eliksir, zanim wyjdę.
- Będę tak tracił i odzyskiwał wzrok?
- Nie powinno się tak dziać, jednak twój stan pod względem magicznym jest nadal chwiejny.
- Miał mi pan coś powiedzieć o dzikiej magii – przypomniał Harry.
- Przybiera ona gwałtowną formę, gdyż jest przejawem ciemnych mocy – wyjaśnił Snape. - Posiadałeś ją od początku. To ty byłeś źródłem czarnej energii w domu Dursleyów.
Harry założył ręce na piersi.
- Nie jestem czarnym magiem, profesorze.
- Nie sugerowałem tego. Jesteś normalnym czarodziejem, aczkolwiek bardzo potężnym. Posiadanie ciemnych mocy nie znaczy, że używasz ich w złym celu. Ja sam je mam.
- W takim razie co pan ma na myśli?
- Istnieje dziewięć podstawowych systemów klasyfikacji, lecz najlepsza, moim zdaniem, definicja brzmi następująco: posiadanie ciemnych mocy oznacza, że jeśli byś tego zapragnął, masz możliwość władania innymi istotami i zadawania im bólu. Oczywiście możesz używać tej mocy na inne sposoby, w pełni akceptowalne. To potencjał przemocy, jaki ona w sobie nosi, nadaje jej mroczne piętno.
Harry zmarszczył brwi i położył się na boku.
- Zgodnie z tą definicją wszyscy czarodzieje mają ciemne moce.
- W większym lub mniejszym stopniu. U ciebie w bardzo dużym.
- Jak u Voldemorta – wyszeptał Harry, myśląc o przepowiedni. Naznaczy go jako równego sobie.
- Jednak, w przeciwieństwie do niego, nie chcesz używać tych mocy do czynienia zła, Harry. Na przykład wężomowa. Ty wykorzystujesz ją, żeby rozmawiać z Sals. On opętuje w ten sposób Nagini.
- Albo oklumencja – mruknął Harry.
- Właśnie, oklumencja – odparł Snape zamyślony. - Podczas Samhain oparłeś się Czarnemu Panu, a nawet przekonałeś go, że nadal mnie nienawidzisz. Zeszłej nocy przypisałeś mi zasługę uratowania ciebie, chociaż, prawdę mówiąc, w dużej mierze sam siebie uratowałeś, Harry.
Nie był to komplement, ale Harry czuł się pochwalony. Musiał jednak dodać:
- Cóż, to była pana zasługa, że wiedziałem jak.
- Powiedziałbym, że włożyłeś odpowiedni wysiłek, żeby się nauczyć – poprawił Snape. - Ćwiczyłeś.
- Zgadza się – odrzekł Harry, żałując z całego serca, że nie ćwiczył w zeszłym roku.
Snape musiał wyczuć kierunek, w którym podążyły jego myśli, bo powrócił do poprzedniego tematu.
- Oklumencja jest ciemną mocą, aczkolwiek niekoniecznie złą, jak się przekonałeś podczas Samhain – objaśnił. - Jednakowoż wszystkie ciemne moce są bardzo silne i głębokie.
- Rozumiem to, ale ciemne moce to co najmniej złe określenie – oznajmił Harry. - Powinniśmy je nazywać pierwotnymi mocami, czy coś w tym rodzaju. Co to ma jednak wspólnego z moją dziką magią?
- Kiedy po operacji dostałeś wysokiej gorączki, magiczny rdzeń twojej istoty mocno się wypalił. Nie całkowicie, jak uważała Marjygold, bowiem najgłębsze z twoich pierwotnych mocy przetrwały; te, nad którymi najtrudniej utrzymać świadomą kontrolę. Właśnie dlatego większości czarodziejów tak ciężko jest nauczyć się oklumencji. Udało ci się ją opanować tak szybko dlatego, że zacząłeś wykorzystywać ciemne moce.
- To dlatego nawet nie zdaję sobie sprawy, że używam wężomowy! - wykrzyknął Harry. - To nie jest do końca świadome...
- Tak samo jak twoje sny. Jak wszystkie ciemne moce – potwierdził Snape. - To właśnie one uwalniają się pod postacią przypadkowych manifestacji magicznych. Tak też się działo, kiedy byłeś dzieckiem, Harry. Jednak z powodu wielu traumatycznych przeżyć, jakich doznałeś w ciągu ostatnich kilku lat, bardzo wzrosła siła twojej wściekłości, która katalizuje wybuchy przypadkowej magii.
Harry zastanawiał się nad tym przez chwilę, zanim odpowiedział:
- Jak uzyskuje się nad nią kontrolę?
- Normalnie dzieje się to podczas magicznej edukacji, kiedy uczysz się używać zwykłej magii. W twoim przypadku ta magia zanikła, a pierwotne moce z początkowej iskierki przekształciły się w ogień. Żeby go ujarzmić, potrzeba powierzchniowej magii, której ty nie posiadasz. Dlatego kiedy wpadasz w furię, twoje pierwotne moce zaczynają szaleć.
- Zatem jak odzyskać tę zwykłą, powierzchniową magię?
Snape puścił jakiś czas temu ręce chłopaka, ale teraz ujął je znowu.
- Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek ją odzyskał, Harry.
Na te słowa Gryfon zastygł w bezruchu, z niewidzącymi oczami wpatrzonymi w nicość. Przytłaczające uczucie najwyższej paniki sprawiło, że stracił oddech. Sala zaczęła wirować wokół niego, czuł jakby jego głowa chciała oderwać się od szyi, jakby...
- Weź głęboki oddech – rozkazał Snape sucho.
Harry próbował, naprawdę próbował, ale jego klatka piersiowa nie chciała się rozluźnić, zupełnie jakby przygniatał ją jakiś wielki ciężar. Bolało go, jakby oberwał tłuczkiem w żebra...
- Oddychaj – powtórzył Snape z naciskiem. - Oddychaj, ty głupi dzieciaku!
Gryfon nie był w stanie. Dopiero silne uderzenie między łopatki tak go zaskoczyło, że gwałtownie wciągnął powietrze. Upłynęła minuta lub dwie, zanim zaczął oddychać normalnie, po czym zmrużył oczy. To uderzenie cholernie zabolało!
- Myślałem, że kiedy ktoś histeryzuje, to trzeba go uderzyć w twarz, profesorze.
- Doskonały pomysł, zwłaszcza po tym, jak traktował cię twój wuj.
Znowu racja...
Przez długą chwilę Harry koncentrował się tylko na oddychaniu. Myśli wirowały w jego głowie jak oszalałe. Jego zwykła magia tak po prostu znikła? Zostały mu tylko te ciemne moce, które owszem, były potężne, ale do tego stopnia, że aż go przerażały?
Uczepił się myśli, że Snape nie miał racji. Nie mógł mieć. Harry wyciągnął różdżkę spod poduszki i trzymał w pozycji gotowej do rzucenia zaklęcia. Przyjemne, ciepłe promieniowanie spłynęło wzdłuż jego kręgosłupa, rozgrzewając go od środka. Uczucie było tak nieprawdopodobnie cudowne, że nie mógł dać się zwieść.
- Mam takie samo uczucie, jak pierwszego dnia, kiedy ją trzymałem – powiedział. - Wciąż jest we mnie magia, proszę pana.
- Twoje ciemne moce chcą, żeby z nich zrobić użytek.
- Ale to jest takie samo uczucie, jak w sklepie Ollivandera...
- I tak powinno być – stwierdził Snape. - Jesteś teraz taki, jak wtedy. Nie masz dostępu do zwykłej magii. Różnica polega na tym, że wtedy nie wiedziałeś, jak jej użyć. Teraz nie masz jej w ogóle.
- Ale uczucie, kiedy trzymam różdżkę, jest takie samo – kłócił się Harry, nie nadążając za tokiem rozumowania Snape'a.
Nauczyciel zamilkł na chwilę.
- Takie samo jak w chwili, kiedy po raz pierwszy ją trzymałeś, zgadza się. Jednak czy zawsze miałeś takie uczucie? Na przykład, na trzecim roku kiedy Lupin uczył cię zaklęć obronnych, czy czułeś to w środku nawet zanim zacząłeś rzucać zaklęcie?
- Nie...
- Ponieważ wtedy korzystałeś już z powierzchniowej magii. Nie czerpałeś energii z najgłębszych źródeł, z ciemnych mocy na dnie twojej duszy. A teraz uczucie powróciło, bo jesteś w takim samym stanie jak wtedy, kiedy dopiero dostałeś różdżkę do ręki.
- Musi się pan mylić – upierał się Harry. Sam pomysł był doprawdy nie do wyobrażenia. Magia była dla niego wszystkim. Owszem, przez jedenaście lat myślał, że jest mugolem, ale nim nie był. Będąc mugolem, był celem upokorzeń i drwin. Będąc czarodziejem, był po prostu... cóż, sobą.
- Harry, chciałbym się mylić – przyznał Snape, wzdychając ciężko. - Nawet nie wiesz, jak bardzo. Pomyślałem jednak, że wolałbyś znać prawdę, nieważne jak gorzka by była.
- Gorzka? - powtórzył Harry ze złością. - Praktycznie mi pan powiedział, że jestem charłakiem!
- Mógłbyś nie używać tego słowa? - zganił go Snape, wstając. - Poza tym nic takiego ci nie powiedziałem. A teraz słuchaj!
Nauczyciel pochylił się nad Harrym, kładąc mu rękę na ramieniu. Był tak blisko, że Gryfon czuł jego oddech na twarzy.
- Jesteś. Czarodziejem. Nie straciłeś magii. Wręcz przeciwnie, masz jej więcej niż jakikolwiek uczeń w tej szkole! Ty, i tylko ty, jesteś równy Czarnemu Panu, ty bełkoczący durniu!
- Rety, niech się pan uspokoi – wyjąkał Harry. Chłopak wiedział już wcześniej, że Snape doprowadzony do furii jest w stanie zrobić różne rzeczy, ale reprymenda wykrzyczana z odległości sześciu cali była wyjątkowo niemiłym doświadczeniem. Określenie „bełkoczący dureń” również nie było przyjemne, zwłaszcza w porównaniu do „głupiego dzieciaka”.
- Nie ja tutaj zapomniałem oddychać – zakpił Snape. - To ty się uspokój.
- W porządku! - krzyknął Harry, cofając się nieco. - Jestem czarodziejem, nie charłakiem, ale to mi nie poprawia nastroju. Charłaki przynajmniej wiedzą, na czym stoją. Nie wybijają okien, kiedy się zdenerwują!
- Ty też przestaniesz, jak uzyskasz kontrolę nad swoimi ciemnymi mocami – upewnił go Snape, siadając z powrotem na krześle. - Równowaga wewnątrz ciebie została zaburzona. Musisz tylko nauczyć się, jak to skompensować, a będziesz w stanie pokierować przepływem magii w tobie i w różdżce. Prawdę mówiąc... - Snape przerwał na chwilę. - Kilka razy widziałeś, jak rzucałem zaklęcia bez różdżki. Zakładam, że będziesz to potrafił w znacznie większym stopniu, kiedy tylko zmusisz ciemne moce, żeby ci służyły.
- Będę rzucał zaklęcia bez różdżki? - Harry wstrzymał oddech. - Ja?
- Jesteś równy Czarnemu Panu i on o tym wie – potwierdził Snape. - Co więcej, używałeś już magii bezróżdżkowej, nawet jeśli nieświadomie. Wybiłeś szyby. Sprawiłeś, że ściany zrobiły się przezroczyste...
- Przezroczyste? - pisnął Harry.
- Nie mogłeś tego widzieć – zdał sobie sprawę Snape. - Najpierw się rozżarzyły, a potem zrobiły się przejrzyste.
Harry przypomniał sobie, jak próbował wyzwolić magię przez gniew, kiedy był zamknięty w kamiennej celi. Tam też topiły się kamienie, choć tylko na powierzchni...
- Eee, były takie całkiem przezroczyste, czy tylko częściowo? - zapytał.
- Było przez nie widać dziedziniec, chociaż niewyraźnie z powodu emanującego od nich żaru.
- Czyli moje ciemne moce zwiększyły się od S-Samhain – podsumował Harry, nienawidząc sposobu, w jaki zająknął się na tym słowie.
- Sądzę, że za każdym razem, gdy doświadczasz silnej traumy: pobranie szpiku, pogrzeb ciotki, Samhain... twoje ciemne moce stają się coraz łatwiej dostępne, aczkolwiek to wymaga czasu, żebyś nauczył się nimi kierować – oznajmił Snape. - Kilka tygodni po operacji, kiedy byłeś uwięziony w celi, potrafiłeś się nimi posłużyć, bo powodował tobą ogromny lęk. To było całkiem świadome. Parę dni po Samhain twoje emocje ponownie pobudziły moce do działania, z daleko silniejszym skutkiem. To jednak nie było świadome. Śledząc ten wzorzec można przypuszczać, że z upływem czasu nauczysz się używać ich świadomie, jak wtedy w celi.
- Za kilka tygodni?
- Podejrzewam, że im większa trauma, tym więcej czasu będzie ci potrzeba, żebyś zaakceptował moce, do których masz dostęp.
- Ale nawet wtedy, kiedy robiłem to celowo, nie do końca mi się udawało – przyznał Harry. - Nie próbowałem stopić kamieni. Próbowałem zrobić cokolwiek.
Snape musiał się pochylić, bo jego głos dochodził z bliska.
- Zgadzam się, że aktualny poziom twojej kontroli jest praktycznie zerowy. To się poprawi. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, iż raz już przeszedłeś ten proces. Kiedy przybyłeś do Hogwartu, nie umiałeś posługiwać się różdżką. Nauczyliśmy cię, jak kanalizować zwykłą magię, żeby spełniała twoją wolę. Proste zaklęcia, jak Wingardium Leviosa. Każdy czarodziej potrafi to osiągnąć, gdyż powierzchniowa magia jest niezwykle łatwo dostępna. Ty będziesz miał znacznie trudniej. Niewielu czarodziejów potrafiłoby świadomie pokierować pierwotną mocą, z różdżką czy bez. Jednak nie są oni równi Czarnemu Panu tak jak ty, Harry.
- Wie pan, że się pan powtarza?
- Hmm – mruknął Snape, zatopiony w myślach. - Racja. To pewnie dlatego, że przez większość czasu uważałem cię za zarozumialca, o czym z pewnością wiesz.
Chwilę potrwało, zanim Harry nadążył.
- Och. Eee, znaczy teraz uważa pan, że nie jestem taki zarozumiały, za jakiego mnie pan miał?
- Nie jesteś swoim ojcem, tak jak Draco nie jest swoim – potwierdził Snape cicho. - Raczej zdajesz się być przekonany, że nie możesz być równy Czarnemu Panu. A jednak to twoja moc, Harry, zniweczyła jego zaklęcia strażnicze i obronne tamtej nocy.
- Moja przypadkowa magia, chciał pan powiedzieć.
- Dokładnie. A wracając do tematu, kiedy będziesz miał ciemne moce pod kontrolą, będziesz kimś więcej niż mu równym.
Harry zachłysnął się.
- Chyba nie myśli pan...
- Tak.
- Ale... ale ja jestem jeszcze dzieckiem, a on... to przecież... Voldemort...
- Nie wiem, jak kiedykolwiek mogłem uważać cię za zarozumiałego – jęknął Snape. - Posłuchaj, Harry. To nie on ma otwarty dostęp do najsilniejszych mocy, tylko ty. I to ty będziesz miał większą moc niż jemu się kiedykolwiek śniło. Pozostaje tylko nauczyć się, jak nią kierować. – Nauczyciel zamilkł na chwilę. - Pamiętasz, jak ci powiedziałem, że masz dobrą intuicję?
- Tak, i dlatego nie ufam Malfoyowi – wtrącił szybko Harry. Snape zignorował to.
- Przez długi czas uważałem, że decyzja o przeszczepie szpiku była, delikatnie mówiąc, błędna. Doprowadziła do twojej choroby, i niebezpośrednio do Samhain. Teraz jednak skłaniam się do tego, co powiedziałem wcześniej: miałeś dobrą intuicję. W inny sposób nie zdobyłbyś dostępu do mocy, które mogą pokonać Czarnego Pana.
Taa, nie ma tego złego... - pomyślał Harry.
- Ale profesorze – zaprotestował. - Czy kiedykolwiek komuś się udało? Uzyskać pełną świadomą kontrolę nad pierwotną mocą?
- Z tego, co wiem, to nie – odrzekł Snape.
- Wie pan, co mam robić? Znaczy się, jak w ogóle zacząć?
- Nie.
- W takim razie jaki to ma sens?
Mistrz Eliksirów wyciągnął rękę i poklepał dłoń Harry'ego. Jego dotyk był delikatny i pocieszający.
- Z tego, co pamiętam, kiedyś nie wierzyłeś, że mógłbyś nauczyć się oklumencji. Tego też da się nauczyć. Dowiemy się, jak.
Harry był okropnie rozdrażniony i chciał zejść z tematu choć na chwilę. Postanowił przemyśleć to w samotności. Może powinien spróbować z różdżką. Hmm, skoro gniew pozwalał mu uwolnić przypadkową magię, może powinien wyobrażać sobie Draco, zanim rzuci zaklęcie. Może to był klucz do kierowania ciemnymi mocami.
- Przypomniałem sobie, o co mi chodziło ze świstoklikiem – rzucił nagle. - Dyrektor powiedział, że moja magia przełamała wszystkie zaklęcia w promieniu mili. Jak świstoklik mógł zadziałać?
- Znowu intuicja – wyjaśnił Snape. - Tym razem dyrektora.
Coś podzwaniało delikatnie, kiedy Snape zakładał Harry'emu łańcuszek na szyję.
- To złota obrączka wysadzana szmaragdami. Powiesiłem ją na łańcuszku. - Mężczyzna zamilkł na chwilę, a potem kontynuował: - Twój ojciec w dniu ślubu dał twojej matce ten pierścionek. Albus zabrał go z Doliny Godryka po ich śmierci i przechowywał przez cały ten czas.
Harry powiódł palcami po obrączce, zastanawiając się, jak wygląda.
- Ee, i to było zamienione w świstoklik? Jest... - odchrząknął i powiedział coś innego, niż miał zamiar, nie chcąc rozpłakać się przed Snape'em. - Jest taki mały. Nie pasowałby panu nawet na mały palec.
- To czarodziejski pierścionek – wycedził Snape, najwyraźniej rozbawiony. - Wprawdzie wykonano go dla Lily, ale dopasuje się do każdego palca, na jaki go włożysz. Dlatego powiesiłem go na łańcuszku. Pomyślałem, że chciałbyś go mieć w takim stanie, w jakim ona go nosiła.
- Racja – wymamrotał Harry. - Dzięki. Ale ja nadal nie rozumiem, jak mógł zadziałać po tym, jak wybuchły moje ciemne... eee, pierwotne moce.
- Równie dobrze możesz używać słowa „ciemne” – powiedział Snape. - Połowa sukcesu w uzyskaniu nad nimi kontroli tkwi w akceptacji. Wracając do pierścionka. Jest z nim związana wzajemna miłość twoich rodziców, ta sama, którą obdarzali ciebie do chwili, kiedy zginęli. Podejrzewam, że twoja dzika magia rozpoznała go jako część ciebie, jako coś bezpiecznego.
- Podejrzewa pan? - powtórzył Harry. - Ale nie wie pan na pewno? To nie dlatego dyrektor zamienił pierścionek w świstoklik?
Zawtórował mu śmiech Snape'a - suchy, ostry.
- Raczej się nie spodziewaliśmy, że wpadniesz w szał, w sensie magicznym, i przełamiesz bariery.
- To dlaczego ten pierścionek? - naciskał Harry, zanim odpowiedź sama mu się nie nasunęła. - No jasne. Był powiązany z ofiarą mojej matki. Jak...ochrona.
- Mieliśmy nadzieję, że Czarny Pan nie wykryje użytych na nim zaklęć – zgodził się Snape. - Racz jasna jego własne bariery ochronne uniemożliwiały aktywację świstoklika, zanim ich nie przełamałeś. Albus z aurorami walczyli jak szaleni, próbując się przebić... - Mistrz Eliksirów jęknął na samo wspomnienie. - Mogłem tylko nie wypuszczać cię z rąk, żeby świstoklik zabrał nas stamtąd, kiedy zaczął się nagrzewać.
Harry podniósł wzrok na nauczyciela, mimo że nie mógł nic zobaczyć.
- Teraz rozumiem... To dlatego nie sprzeciwiał się pan zbytnio, kiedy kazał panu mnie przytrzymywać!
Głos Snape'a był niski i zimny, kiedy odpowiedział:
- A myślałeś, że czemu nie protestowałem bardziej?
- W sumie to nie wiem! - wykrzyknął Gryfon. - Wydało mi się to raczej dziwne, że pan się... no, przyłącza. Pomyślałem sobie, że nie mógł się pan sprzeciwić Voldemortowi, bo byłoby to podejrzane... Nigdy nie myślałem, że panu się to podobało! Ufałem panu. Naprawdę. Tylko... nie rozumiałem.
- Sądzę, że bezpośredni rozkaz Czarnego Pana był najlepszą rzeczą, jaka mogła się wydarzyć – odparł Mistrz Eliksirów zjadliwie. - Inaczej musiałbym poprosić o ten zaszczyt. Musiałbym błagać, żeby pozwolił mi cię trzymać w trakcie tortur. Ośmielę się przypuszczać, że wtedy byś już mi tak szybko nie zaufał.
- Pewnie, że bym...
- Nie bądź idiotą! - warknął Snape.
- No dobra, pewnie nie – ustąpił Harry. - Kiedy panu przyłożyłem, tak naprawdę nie miałem tego na myśli. Wie pan o tym, prawda?
- Dało się zauważyć. Ledwo to poczułem.
Harry zgrzytnął zębami.
- Wie pan, było mi niedobrze, bo chwilę wcześniej się aportowałem, nie mówiąc już o tym, że byłem poważnie odwodniony, ledwo stałem na nogach i śmiertelnie się bałem!
- Tak czy inaczej, widać wyraźnie, że musisz poćwiczyć bardziej skuteczne techniki walki. To wysoce niemądre, polegać wyłącznie na magii, którą można na różne sposoby oszukać. Przyznaję jednak, że twoje umiejętności werbalnego wprowadzania przeciwnika w błąd – a więc jestem szczurzym pomiotem? Cóż za czarujący epitet – były znacznie bardziej wiarygodne niż to żałosne uderzenie.
- To by pana nie zabiło, gdyby powiedział pan po prostu: dobra robota – zrzędził Harry.
- W rzeczy samej – wycedził Snape. - Jak widać, wciąż żyję.
- Że co?
- Jak sobie przypominam, to ja byłem głównym podmiotem twojej oklumencji i słownych zmyłek podczas tej próby ogniowej.
- No i co, nadal pan nie powiedział: dobra robota – narzekał Harry.
Odpowiedział mu cichy śmiech, brzmiący sardonicznie, ale zarazem pełen wesołości i zdecydowania. Gryfon nie bardzo to rozumiał, dopóki nauczyciel się nie odezwał, proponując rozwiązanie bardzo ślizgońskie w swojej naturze. Coś za coś. Jednak zdaniem Harry'ego zamiana była uczciwa.
- Jeśli uda mi się zapuścić ci krople do oczu i nie będę cię musiał przy tym trzymać, będę mógł szczerze powiedzieć: dobra robota.
Nie było to przyjemne i wymagało więcej niż jednego podejścia. Jednak zanim Snape odszedł do swoich kwater, mógł wypowiedzieć tak wiele znaczące dla Gryfona słowa. Nawet zmierzwił odrobinę jego włosy, kiedy to mówił.
- Dobra robota, ty głupi dzieciaku.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: SLYTHERIN