ROZDZIAŁ 44: FORMALNOŚCI
Snape pokręcił głową, nawet jeszcze zanim Thistlethorne skończyła wypowiadać swoją idiotyczną sugestię.
- Adoptować ich obu – powtórzył Mistrz Eliksirów sucho, a w jego ustach słowa zabrzmiały, jakby ten pomysł nie miał najmniejszego sensu. - Wykluczone.
- Mogę zapytać, dlaczego?
- Choćby dlatego, że Draco Malfoy jest dumnym i inteligentnym młodym człowiekiem. Zapewniam panią, że nie będzie zadowolony z tego, iż wzięto go pod uwagę już prawie po fakcie.
Magourzędniczka oparła ręce na biurku i słuchała uważnie.
- Co więcej, taka decyzja miałaby daleko idące konsekwencje praktyczne – ciągnął Snape, a jego głos przybrał sarkastyczny ton. Harry zgadywał, że nauczyciel pomyślał sobie, że Thistlethorne powinna się dobrze zastanowić, zanim otworzy swoją tłustą gębę. - Ponieważ Draco został upełnoletniony, ma teraz nominalną kontrolę nad sporym majątkiem, będącym dotąd pod zarządem powierniczym. Gdyby zyskał ponownie status niepełnoletniego, Lucjusz Malfoy zażądałby zwrotu tych funduszy. Czy muszę dodawać, że w takiej sytuacji Draco nigdy nie zobaczyłby nawet galeona ze skrytki, która powinna należeć tylko do niego?
- A czy pan Malfoy nie mógłby najpierw wycofać stamtąd pieniędzy?
Mistrz Eliksirów potrząsnął głową.
- On ma kontrolę nominalną – powtórzył. - Jego dostęp do majątku jest zablokowany, dopóki nie ożeni się i nie spłodzi wartościowego potomka.
- Wartościowego?
- Czystej krwi i nie charłaka.
- Ach - westchnęła czarownica. - Cóż, rzeczywiście jest to problem. Nie można pozbawić go tej części spadku, jaka mu jeszcze pozostała. Wydziedziczenie przez ojca jest już i tak dużym obciążeniem emocjonalnym.
- To nie tylko kwestia uczuciowa – oznajmił Snape głuchym głosem – ale i polityczna. Od narodzin wpajano mu, że pieniądze to władza, a władza to wszystko.
- Hmmm. Widzę, że pan już wszystko dokładnie przemyślał.
Oczy Mistrza Eliksirów zabłysły.
- Najwyraźniej.
- A zatem pan Malfoy nie był brany pod uwagę po fakcie – zaznaczyła Thistlethorne. W jej głosie dało się słyszeć odcień triumfu.
- Najważniejsze jest, co on sam uważa na ten temat – odparł Snape dyplomatycznie. - Poza tym jestem głęboko przekonany, że lepiej nie rozwścieczać jeszcze bardziej Lucjusza Malfoya. Uwolnienie Draco spod jego władzy było już dostateczną obrazą.
Thistlethorne zmarszczyła brwi, wiercąc się na krześle, które zaskrzypiało pod jej ciężarem.
- Ale pan Malfoy wyznaczył już nagrodę za głowę swojego syna. To dlatego go upełnoletniliśmy. Dzięki temu mógł pozostać tutaj, w bezpiecznym miejscu, nawet wbrew sprzeciwowi jego ojca. Czy można go rozwścieczyć jeszcze bardziej?
Nawet Harry wiedział, że pytanie było idiotyczne. Podziwiał samokontrolę Snape'a, który w innej sytuacji odpowiedziałby na tę kwestię z miażdżącą dawką sarkazmu. Mistrz Eliksirów jednak był rasowym Ślizgonem i nie zamierzał obrażać magourzędniczki, od której tak wiele zależało.
Na tę myśl Harry poczuł, jak robi mu się ciepło na sercu.
Z kierunku, w jakim pobiegła rozmowa, chłopak wnioskował, że niezależnie od tego, jak bardzo ta stara, natrętna kwoka by nie nalegała, Snape na pewno nie zamierzał adoptować nikogo poza nim.
Tylko. Jego.
Gryfon chciał krzyczeć: Hurra!
- Nie zaprzeczam, że Lucjusz pragnie śmierci Draco – odparł Mistrz Eliksirów. - Jednak w chwili obecnej głównym motywem jego postępowania jest pragnienie ponownego zdobycia łask Voldemorta. Draco zrzekł się swojego śmierciożerczego dziedzictwa i przeszedł na stronę Harry'ego, a to rzuciło cień podejrzenia na samego Lucjusza, który chce oczyścić się z zarzutów, składając syna w ofierze. Tym niemniej, kiedy Lucjusz dowie się, że przyjąłem za swoje coś, co jego zdaniem powinno na zawsze pozostać w jego władzy, jego pragnienie, by uśmiercić nas obu, spotęguje się po wielekroć. Czy jest pani przekonana, że najgorszą rzeczą, na jaką stać Lucjusza Malfoya, jest wysłanie Horacego Darswaithe'a, by zinfiltrował moje kwatery?
- Rozumiem, o co panu chodzi – przyznała magourzędniczka. - Jaka szkoda. Uważam, że ten młody człowiek odniósłby znacznie więcej korzyści z relacji o bardziej formalnym statusie.
Snape kiwnął sztywno głową.
- Nadal będę się o niego troszczył i doradzał mu. Jestem wszak, jak by nie było, opiekunem jego domu i starym przyjacielem rodziny. Zrobię wszystko, co mojej mocy, żeby go wesprzeć.
Przez cały ten czas Harry siedział w milczeniu z poczuciem, że ogląda rozgrywkę w tenisa albo coś w tym stylu, dopóki Snape nie odniósł zwycięstwa wraz z ostatnią wypowiedzianą kwestią. Chłopak nie zdawał sobie nawet sprawy, że wstrzymywał oddech. Teraz wypuścił powietrze z głośnym świstem. Nauczyciel posłał mu szydercze spojrzenie, a Gryfon zrobił niewinną minę. Wiedział jednak, że Snape nie dał się oszukać i domyślił się prawdy: że Harry wcale nie chciał być adoptowany razem z Draco.
Najwyraźniej jednak nie miało do tego dojść, niezależnie od jakiegoś szalonego snu.
W takim razie co oznaczał tamten sen?
Czyżby Harry był w stanie zmienić przyszłość? Minął już dzień, kiedy Gryfon bardzo chciał przywalić Ronowi w szczękę, ale powstrzymał się. Wyglądało na to, że tamta jedna chwila pchnęła ciąg wydarzeń w innym kierunku. Może nie musiał się wcale martwić o żadne głupoty związane z bójkami z Ronem i brataniem się z Malfoyem. Może po prostu wróżbiarstwo było jedną wielką bzdurą, jak zawsze, i jego tak zwane prorocze sny, a przynajmniej większość z nich, były zwykłymi przywidzeniami.
Harry uśmiechnął się.
Snape zerknął na niego z ukosa.
Harry wzruszył ramionami.
Snape odwrócił wzrok, a nozdrza zadrgały mu niebezpiecznie.
Thistlethorne tymczasem zajmowała się dokumentacją. Podpisała jedną z kopii zamaszystym zawijasem i obwieściła:
- Z mojego polecenia to zgłoszenie zostanie rozpatrzone pozytywnie. Każdy z panów musi się tu podpisać. Kiedy dokumenty zostaną oficjalnie zatwierdzone przez Czarodziejską Służbę Rodzinie, formalnie staniecie się panowie rodziną.
Magourzędniczka podała pióro Snape'owi, ten jednak zignorował ją i obrócił się w stronę Harry'ego.
- Podpisujemy magicznie wiążący kontrakt. Czy pojmujesz wszystkie tego implikacje?
- Tak jakby – wycedził Harry, lekko urażony. - Być może wychowałem się wśród mugoli, ale w ciągu ostatnich pięciu lat zdarzało mi się zwracać uwagę. To znaczy, że to poważna sprawa, kiedy zostanę pana... yyy... pasierbem.
- Pasierbem? - powtórzył Snape, przewracając oczami.
- Niech pan da mu czas – doradziła Thistlethorne miękko.
- Tak czy inaczej... – dorzucił Harry, czując się paskudnie. Pasierb... Skąd on wytrzasnął to słowo? - ...nie mam magii, dzięki której zawiązuje się taki kontrakt, więc jest to chyba problem.
- Owszem, masz magię.
Gryfon stwierdził, że Snape miał pewnie na myśli wężomowę. Lepiej jednak było nie przypominać o tym magourzędniczce. Nie wydawała się być do tego pozytywnie nastawiona. Najwidoczniej ta umiejętność kojarzyła jej się z Voldemortem, nawet jeśli Harry nie mógł nic poradzić na to, że ją posiadł. Na Merlina, nawet nie mógł tego powstrzymać. Kiedy tylko widział węża, jakoś samo mu tak wychodziło.
- Gdzie mam podpisać?
Mistrz Eliksirów wziął papier od czarownicy i wręczył go chłopakowi. Harry wzruszył ramionami i sięgnął po pióro. Zatrzymał rękę w powietrzu, kiedy Snape wycedził:
- Zalecam, byś to przeczytał, zanim podpiszesz na siebie wyrok.
Gryfon zrobił, jak mu kazano, ale koncentrował się z wielkim trudem. Ogarniało go uczucie, że kompletnie się ośmieszył. Czasem faktycznie czuł się jak sześciolatek. Wiedział przecież, że wszelkie umowy podpisuje się przed przeczytaniem, ale kto by mu w to uwierzył po takiej gafie? Chłopak zerknął na Snape'a, domyślając się, że ten patrzy na niego kpiąco. Nauczyciel jednak miał spuszczony wzrok; czytał drugą kopię umowy adopcyjnej.
Dokument był bardzo długi, choć zdaniem Harry'ego użyto w nim zdecydowanie zbyt wielu słów, by wyrazić znacznie mniej treści.
Początek był jak najbardziej zrozumiały. Snape zgadzał się nim zaopiekować, a Harry pozwalał mu na to. Zgadzał się również, by Snape miał kompletne prawa rodzicielskie, włącznie z kierowaniem jego edukacją i tak dalej. Harry zbytnio się tym nie przejmował, bo ufał nauczycielowi.
Tym niemniej jednak Gryfon poczuł się nieswojo, kiedy natknął się w tekście na fragment o „prawie dziedziczenia”. Przypomniało mu to koszmar, w którym ujrzał twarz Snape'a w lusterku Syriusza. Nie chciał przyczynić się do śmierci nauczyciela. Sama myśl, że miałby potem dostać w spadku jego pieniądze, przyprawiała Harry'ego o mdłości. Już raz przeżył podobny ciąg wypadków i wcale mu to nie pomagało. Nie po raz pierwszy zresztą zastanawiał się, co ma zrobić ze skrytką Blacków i domem przy Grimmauld Place.
Chłopak odepchnął te myśli na bok i czytał dalej.
- Co to znaczy: „prawo zamieszkania”? - zapytał chwilę później.
- Że masz prawo mieszkać wszędzie tam, gdzie ja – odparł Mistrz Eliksirów roztargnionym głosem.
Zapominając całkowicie o obecności magourzędniczki, Harry wyjąkał:
- A to nie zawsze pan tu mieszka?
Snape zerknął na niego z rozbawieniem.
- Hogwart nie jest całym moim życiem.
- A, no tak – wymamrotał Harry, czując się jeszcze bardziej głupio, niż przed chwilą. Położył sobie dokument na kolanach i wziął filiżankę z herbatą, mimo że płyn już dawno wystygł.
- Masz jeszcze jakieś pytania? - zapytał Snape, wyciągając pióro z kieszeni szaty.
- Nie, nie sądzę...
Mistrz Eliksirów spojrzał chłopakowi w oczy i wręczył mu pióro.
- Jesteś pewien?
Harry być może nie zawsze odczytywał podteksty w wypowiedziach Snape'a, ale w tym pytaniu dostrzegł wyraźnie drugie dno. Nauczyciel nie pytał tylko o to, czy Harry miał jeszcze jakieś wątpliwości. Pytał również o to, czy Harry był gotów – ostatecznie gotów – na adopcję.
Nagle Gryfon poczuł się okropnie na myśl o swojej reakcji na przypuszczenie, że Draco również miałby zostać adoptowany. Owszem, nie chciał mieć wrednego Ślizgona za brata, ale teraz popatrzył na wszystko z innej perspektywy. Stwierdził, że zachowywał się dziecinnie, dąsając się dlatego, że musiałby się podzielić.
Wiedział już, że nadal pragnąłby tej adopcji, nawet jeśli Snape myślał wcześniej o tym, by zaproponować to samo Malfoyowi. Albo, Merlinie broń, gdyby podjął taką decyzję. Sprawa nadal nie była postanowiona. Snape mógł coś wymyślić, żeby Draco nie stracił swoich pieniędzy nawet po przysposobieniu. Na pocałunek dementora nie było co liczyć, jako że Malfoy senior miał praktycznie całe ministerstwo w kieszeni (ale zawsze można było mieć nadzieję). Wszelkie przeszkody w usynowieniu Draco mogły zniknąć i co stałoby się wtedy z Harrym? Zostałby bratem Malfoya, dokładnie tak, jak przepowiadał to sen.
A jeśli nie mógł tego znieść, bez sensu było zgadzać się na adopcję.
Harry zorientował się jednak, że chciał się na nią zgodzić, nawet jeśli oznaczało to, że w bliżej nieokreślonej przyszłości Draco Malfoy będzie formalnie jego bratem.
- Tak, jestem pewien – odparł ze stoickim spokojem, świadom, że Snape uniósł pytająco brew, kiedy cisza przedłużała się. Jednak tonowi głosu chłopaka przeczyło drżenie ręki, kiedy sięgał po pióro.
Ich palce zetknęły się na moment. Dotyk, choć przelotny, dodał Harry'emu odwagi.
- Proszę podpisać tutaj – poleciła magourzędniczka, wskazując pulchnym palcem linię na samym końcu dokumentu.
Gryfon złożył swój podpis i drgnął z zaskoczenia, kiedy powyżej pojawiło się imię i nazwisko Snape'a, magicznie skopiowane z drugiego arkusza. Chłopak spojrzał na papiery rozrzucone na biurku i zobaczył, że podpis nauczyciela widniał teraz na wszystkich egzemplarzach.
- Mój podpis się nie kopiuje – oznajmił Harry, podpisując się pełnym imieniem i nazwiskiem.
- Pergamin reaguje pewnie na powierzchniową magię – mruknął Snape. - Nic nie szkodzi. Podpisz wszystkie arkusze ręcznie.
Okazało się, że jest ich dziewiętnaście – zdaniem Gryfona zdecydowanie za dużo.
Thistlethorne rzuciła na papiery zaklęcie osuszające, chwyciła dwie kopie i wsunęła je do teczek ze smoczej skóry.
- Te egzemplarze są dla panów – wyjaśniła. - Kiedy adopcja zostanie zatwierdzona, dowiecie się o tym dzięki pieczęci Czarodziejskiej Służby Rodzinie, która pojawi się nad waszymi podpisami.
- Kiedy to się stanie? - zapytał Snape.
- Powinno być jutro – odparł Harry. - Ja... eee, ja już o to pytałem. - Ucieszył się, kiedy Snape zrobił zadowoloną minę.
Tymczasem magourzędniczka uniosła ostrzegawczo dłoń.
- Powiedziałam: prawdopodobnie. W każdym bądź razie, kiedy adopcja zostanie ostatecznie zatwierdzona, powinniście wkrótce po tym otrzymać dodatkową, oficjalną kopię, wytłoczoną na ozdobnym papierze, którą można oprawić.
- Będziemy bardzo wdzięczni, panno Thistlethorne – odparł Mistrz Eliksirów uprzejmie, wsuwając swoją teczkę do szuflady. - Czy to oznacza koniec naszej rozmowy?
Jak zwykle decorum - pomyślał Harry. Snape wiedział, jak kazać komuś się wynosić i nie być przy tym niegrzecznym. Cóż, Harry miał okazję przekonać się już wcześniej - kiedy nauczyciel rozmawiał z panią Figg – że Mistrz Eliksirów umiał być uprzejmy, kiedy tego chciał. Zazwyczaj jednak nie zawracał tym sobie głowy.
Amaelia Thistlethorne umiała czytać między wierszami i wstała zza biurka.
- Postarajcie się nie urazić uczuć pana Malfoya – ostrzegła. - Niezależnie od powodów, które zadecydowały o jego upełnoletnieniu i rezygnacji z adopcji, nasza rozmowa ukazała, że czuje się on w pewnym sensie odrzucony.
Snape kiwnął głową i odprowadził czarownicę do salonu, żeby mogła skorzystać z Fiuu.
***
- I co, już po wszystkim? - zapytał Draco z wymuszonym entuzjazmem, kiedy Harry wszedł do ich pokoju. Gryfon zauważył, że projekt z zielarstwa został odłożony na bok. Zanim jednak zdążył to skomentować, Malfoy dorzucił: - Jesteś teraz Snape'em?
- Nie zmieniłem nazwiska.
- Miałem na myśli metaforycznie, rzecz jasna – odparł Ślizgon z lekka wyniośle.
- Jutro wszystko ma być ostatecznie zatwierdzone – oświadczył Harry, czując, że porusza sprawy kruche jak szkło. Chciał zapytać Draco, czy wszystko gra, ale stwierdził, że byłoby to zbyt natrętne. Malfoy i tak nie udzieliłby szczerej odpowiedzi. Udawałby, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Inna odpowiedź mogłaby kosztować Slytherin sto punktów. Harry zmarszczył brwi, kiedy zdał sobie sprawę, że była to bardzo duża presja. A jeśli Draco naprawdę próbował przekonać Ślizgonów, by przeciwstawili się Voldemortowi, nie mógł ryzykować utraty punktów... Kurde. W takim wypadku była to naprawdę gigantyczna presja.
- Coś nie tak? - zapytał Draco i gestem wskazał koledze, by ten usiadł na swoim łóżku.
- A nie, nic – odparł Harry i usadowił się na materacu.
- Chyba nie zaczynasz żałować, co?
- Nie.
Draco prychnął pod nosem.
- Ja wiem, o co chodzi. Doprawdy, niezbyt to zaskakujące, że czujesz lekki wstręt.
- Snape nie jest wstrętny! - zaoponował Harry. - Lubię go!
Draco roześmiał się złowieszczo.
- Przecież to oczywiste, nawet jeśli wciąż wydaje mi się nieprawdopodobne. Chodziło mi jednak o coś innego – że jest ci nieswojo w związku ze zmianą domu.
- Że co?
- A Severus mówił, że ci powiedział – ciągnął Draco z szerokim uśmiechem, jakby niezwykle radowała go myśl o tym, co właśnie miał powiedzieć. - Chodzi o dom, Harry. Obowiązuje tutaj starożytna reguła, której korzenie tkwią gdzieś w piętnastym wieku. Mówi ona, że jeśli do Hogwartu uczęszcza dziecko któregoś z profesorów, staje się ono automatycznie członkiem domu, do którego należy rodzic, nawet jeśli Tiara przydzieliła je gdzie indziej. Chodzi o to, by nie podważać autorytetu rodziców; żebyś nie mógł wkurzyć Severusa i wywinąć się pod pozorem, że tylko McGonagall może naznaczyć ci jakąś karę. Czyżby Severus o tym nie wspomniał?
Harry był w szoku, ale przemógł się, żeby wyjąkać:
- Eee, no. W zasadzie to coś mówił. Tak mimochodem. Jak wypełnialiśmy dokumenty... Chyba nie słuchałem go zbyt uważnie.
- A ja myślałem, że pięć lat uczęszczania na jego zajęcia czegoś cię nauczyło. On nigdy nie mówi nic na próżno. - Draco uśmiechnął się dziwnie i drążył temat. - I jak, wszystko w porządku? Że jesteś też Ślizgonem? Że ludzie będą o tym wiedzieć?
- Chyba musi być w porządku – odparł Harry spokojnie. Przecież byłby w Slytherinie od samego początku, gdyby się nie uparł na coś innego. Nie powinien być aż tak zbity z tropu. I nie mógł powiedzieć, że Snape go nie ostrzegł, czyż nie? - A ty myślałeś, że będę zdenerwowany?
- Myślałem, że będziesz absolutnie zażenowany.
- Nie – odrzekł Harry krótko, wahając się, czy kontynuować. Jakiś głosik na dnie serca podszeptywał mu, że Draco zrobił dla niego bardzo dużo. Zwrócił mu różdżkę... był nieskończenie cierpliwy, pomagając mu w próbach odzyskania kontroli nad magią... I nie zniweczył nadziei Harry'ego na adopcję pomimo swojej zazdrości – a przecież mógł to zrobić w trakcie rozmowy z magourzędniczką. Oczywiście zrobił to bardziej dla Snape'a niż dla Harry'ego, ale jednak... Tymczasem zaś Harry nie zrobił dla niego prawie nic.
Musiał wyznać mu prawdę, po prostu musiał. Czuł, że jakąś cząstką swojego serca ufa Ślizgonowi, nawet jeśli w nawróceniu tego ostatniego na jasną stronę nie wszystkie fragmenty układanki pasowały do siebie nawzajem.
- Chodzi o to – wyrzucił Harry nieco bełkotliwie – że... yyy, Tiara Przydziału tak jakby chciała umieścić mnie na początku w Slytherinie.
- Tak jakby chciała?
- No, w sumie to próbowała mnie przekonać.
Draco zaświstał przez zęby.
- To ci dopiero rewelacja. Czyli jednak masz w sobie coś ze Ślizgona. Więc jak skończyłeś w Gryffindorze? Przecież Tiara nie jest po to, żebyś mógł sobie wybierać.
- Ja tylko nie przestawałem myśleć... i mówić chyba też... „Tylko nie Slytherin, tylko nie Slytherin”, dopóki Tiara się nie poddała.
- Doprawdy, pochlebiasz nam – wycedził Draco. - Pewnie zdążyłeś się już dowiedzieć, że Czarny Pan był w Slytherinie, dlatego nie chciałeś... - Urwał, kiedy Harry przecząco potrząsnął głową.
- Nie myślałem wcale o Voldemorcie. Chodziło o ciebie.
- Doprawdy, pochlebiasz mi – skomentował Ślizgon, ale nie wyglądał na obrażonego. - Severus o tym wszystkim wie?
- Tak. Powiedział mi, że powinienem pozwolić Tiarze, żeby robiła to, co do niej należy.
- Gdybyś pozwolił – dodał Draco, chichocząc – nigdy nie musiałbyś przechodzić przez całą tę aferę w drugiej klasie, kiedy posądzano cię, że jesteś dziedzicem Slytherina.
- Ron i Hermiona – i ja też - myśleliśmy, że to ty nim byłeś – przyznał Harry.
- Och, doprawdy, czyż to nie słodkie, biorąc pod uwagę, że Komnatę otworzył półkrwi szaleniec?
- Znowu te twoje uprzedzenia – westchnął Harry.
- Nie o to mi chodziło. Tylko że Salazar miał przecież bzika na punkcie czystości krwi, no nie? Jakie to głupie, że to... eee... Riddle okazał się być jego tak zwanym dziedzicem. Przecież on by tu nawet nie mógł uczęszczać, gdyby Slytherin wprowadził w szkole swoje zasady. - Draco obrzucił kolegę badawczym spojrzeniem. - A zatem jesteś też Ślizgonem, i to nie tylko z nazwy... Wiesz, jak dla mnie bycie Ślizgonem oznacza, że jesteśmy wobec siebie lojalni. Prawie w każdych okolicznościach.
- Chcesz powiedzieć, że będziesz trzymał ze mną sztamę?
- Kurde, Harry, przecież ja ci to mówię od tygodni. Chociaż cała ta sprawa z adopcją... - Na twarz Malfoya wypłynął dziwny półuśmiech. - Jesteśmy teraz jakby braćmi, co?
Harry gapił się na blondyna z poczuciem, że całe świat wywinął koziołka i zaczął wirować. Roześmiał się w przypływie dobrego humoru, kiedy wszystkie zmartwienia odeszły w niepamięć i zalało go głębokie uczucie ulgi. Tak bardzo się niepokoiłem – pomyślał, chichocząc – a ten sen znaczył coś zupełnie innego! Czemu nie pomyślałem, że słowo „bracia” może mieć jeszcze inne znaczenie? Sen był proroczy od początku do końca, ale nic wielkiego z tego nie wynika, żaden problem...
Harry śmiał się tak serdecznie, że musiał zakryć ręką usta. Tymczasem Draco wyglądał na zbitego z tropu.
- Wiem, że inne domy są trochę dziwne, oceniając je podług naszych standardów – wyznał – ale czy wy, Gryfoni, nie uważacie siebie w pewnym sensie za braci?
Harry spróbował wziąć się w garść.
- No, tak jakby. Coś w tym rodzaju – odparł, rechocząc. - Chociaż nigdy tego tak nie określamy.
Kolejny napad śmiechu powalił go na łóżko.
- Wiesz co? - palnął. - Jesteśmy tylko w połowie braćmi! Bo ja jestem tylko w połowie Ślizgonem! A może jesteśmy przyro... przyrodnimi braćmi – wystękał pomiędzy kolejnymi atakami histerycznego śmiechu. - Bo dołączam do... eee, rodziny, jakieś pięć lat za późno...
Serce Harry'ego śpiewało. Snape nie adoptuje Draco! Snape go nigdy nie adoptuje! Nigdy, przenigdy nie będziemy braćmi! Snape będzie moim opiekunem, a nie jego! Nie będę musiał się dzielić, nigdy, przenigdy!
Zupełnie jakby zły sen ulotnił się bezpowrotnie, nie zostawiając po sobie nawet śladu.
I tak właśnie było – dosłownie.
- Harry, zapomniałeś... Na Merlina, co tu się dzieje? - rozległ się głos Snape'a. Harry z wysiłkiem uniósł się do pozycji siedzącej i zobaczył, że nauczyciel stoi w drzwiach, trzymając w ręku kopię umowy. Chłopak chciał coś powiedzieć, wyjaśnić, ale nie był w stanie.
- Chyba mu się zdaje, że przynależność do Gryffindoru i Slytherinu jednocześnie jest cholernie śmieszna – prychnął Draco.
- A co w tym takiego zabawnego? - zapytał Snape wyzywająco, z odcieniem urazy w głosie.
To uciszyło chichot Harry'ego, ale nie na długo.
- Eee, po prostu wyobraziłem sobie, jak chodzę ubrany na czerwono, zielono, srebrno i złoto jednocześnie – wymyślił na poczekaniu, a ciąg dalszy pojawił się sam z siebie. - Widzicie, pomyślałem sobie, że Zgredek mógłby zeszyć szaliki po dwa... Aha, i będę musiał ubierać skarpetki każdą z innej pary... I może powinienem porozcinać krawaty na pół i skleić je razem...
- Po prostu dodasz węża do swojej odznaki i wystarczy! - wybuchnął Draco. - Nie zawsze musisz wyglądać jak idiota, Potter!
- Dziesięć punktów od Slytherinu – westchnął Snape, machając różdżką. - A ja sądziłem, że przestaliście się już ze sobą wadzić.
- Malfoyowi nie podoba się mój gust – palnął Harry z rozmysłem, czekając na reakcję nauczyciela.
- I dziesięć od Gryffindoru – dodał Snape i machnął różdżką po raz drugi. Przez moment jego twarz przybrała nieobecny wyraz, jakby wsłuchiwał się w jakiś odległy dźwięk. Zamknął oczy w skupieniu. - Klepsydry – jęknął. - Nie zorientowałem się.
- Co takiego? - dopytywał Harry, aczkolwiek miał już pewne podejrzenie.
Mistrz Eliksirów posłał mu rozdrażnione spojrzenie.
- Odjęły dziesięć punktów Slytherinowi. A potem po pięć od Gryffindoru oraz Slytherinu, bo domy utraciły punkty z twojej przyczyny.
Chłopak ryknął śmiechem po raz kolejny. Tak się właśnie zastanawiał, jak system naliczania punktów poradzi sobie z uczniem przynależącym do więcej niż jednego domu. Teraz już wiedział.
- To wcale nie jest zabawne! - oburzył się Draco. - A poza tym, jak do tego doszło? Harry mi powiedział, że adopcja jeszcze nie jest oficjalnie zatwierdzona!
- Podpisałem magicznie wiążący kontrakt – oznajmił Snape. - W moim przekonaniu jest to oficjalne, niezależnie co ma na ten temat do powiedzenia jakiś urzędniczyna z ministerstwa. Oto jak do tego doszło. - Mistrz Eliksirów wręczył dokument Harry'emu. - Schowaj to gdzieś w bezpiecznym miejscu. Kiedy pojawi się pieczęć, powinieneś przenieść to do skrytki.
Draco obruszył się.
- Jeśli się pokłócimy i będziesz odejmował nam punkty tak, jak teraz, to Slytherin będzie ostatni na liście! A Gryffindor nawet zbytnio nie ucierpi! Harry może w ten sposób rozwalić od środka cały system punktów!
Snape zerknął przelotnie na swojego syna.
- Może, ale nie zrobi tego.
- A to niby czemu? - warknął Draco, obnażając zęby.
- Bo jest też Gryfonem – odparł Snape, i to nie tonem pogardy. Harry'emu się to podobało. - Harry, biorąc pod uwagę zachowanie klepsydr jestem przekonany, że zaklęcie ochronne będzie można rzucić z powodzeniem. Zrobimy to dziś wieczorem. Powiesz swojemu kuzynowi? - Jego kpiący półuśmieszek mówił sam za siebie, że nieszczególnie martwi go młody mugol śpiący na sofie w środku dnia.
- Pewnie. Jasne – odparł Harry, wygładzając umowę adopcyjną i przyglądając się jej uważnie.
Draco wstał niepewnie i nagle wyszedł z pokoju, mówiąc, że musi ukończyć warzenie eliksiru.
- A ja myślałem, że tak się zaangażował w ten tajemniczy projekt z zielarstwa – zażartował Harry. - Przecież on nie warzył żadnego eliksiru. Gdyby tak było, zaraz zacząłby mu pan robić wykład, że zostawił go bez nadzoru.
- Najwidoczniej potrzebuje czasu dla siebie – odrzekł Snape, spoglądając na chłopaka z ukosa. - Być może nie zgodziłem się z Thistlethorne co do sposobu rozwiązania tej sytuacji, ale jej analiza była słuszna. - Nauczyciel spojrzał na dokument. - Nie afiszuj się z tym. Schowaj go.
- Chciałem poczekać, aż pojawi się ta pieczęć...
- Schowaj go.
Harry kiwnął głową.
- Dobrze, proszę pana.
Snape zrobił minę, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia, ale mruknął tylko, że ma sprawę do załatwienia, i wyszedł.
***
- Byli tu twoi przyjaciele – oznajmił Dudley przy kolacji. - Ten rudy chłopak był okropnie zły, że Draco nie pozwala mu się z tobą zobaczyć.
- Ty i Severus rozmawialiście z magourzędniczką – wyjaśnił Malfoy spokojnie, nadziewając na widelec przepołowioną krewetkę. - Stwierdziłem, że lepiej wam nie przeszkadzać.
Harry nie mógł odmówić mu racji.
- A kto był z Ronem?
- Granger, Longbottom i któraś z bliźniaczek Patil. Nie mam pojęcia, która.
- Dobra, po prostu wyślę im sowę – postanowił Harry.
- Zamierzasz im powiedzieć o ostatnich wydarzeniach? - zapytał Draco, mierząc kolegę chłodnym, badawczym spojrzeniem.
- No pewnie, że tak! - burknął Gryfon, ale pohamował się, kiedy pochwycił gniewny wzrok Snape'a. - Chociaż raczej nie w liście. A co im powiedziałeś?
- Że jesteś zajęty – wycedził Malfoy.
- Zbyt zajęty, żeby się z nimi zobaczyć – uzupełnił Dudley. - Ten rudzielec nie chciał w to uwierzyć. Wyzwał Draco od kłamliwych węży. Wtedy ta dziewczyna z napuszonymi włosami kazała mu się uspokoić, a ta druga próbowała przejść przez próg i coś ją poraziło. Powiedziała, że tak właśnie sądziła, że nie powinni próbować cię tutaj odwiedzać i że ty powinieneś móc jeść w Wielkiej Sali czy coś takiego. A Draco powiedział, że to było głupie, wchodzić gdzieś bez zaproszenia i że chyba nie myślała, że nauczyciel nie umie zabezpieczyć swojego mieszkania...
- Dzięki, Dudley – uciął Harry. Snape wyglądał już jak chmura gradowa i chłopak wolał nie pogarszać sprawy robieniem wyrzutów Malfoyowi. W końcu zaraz po kolacji mieli zająć się ponownie magią ochronną i nauczyciel powinien być wtedy w miarę spokojny. A może tylko Harry'emu tak się wydawało.
Pomyślał sobie nagle, że może właśnie dlatego jego własna magia nie chciała się przebudzić – bo za każdym razem, kiedy próbował rzucić zaklęcie, bardzo się stresował. Czuł zwątpienie i okropny lęk na samą myśl, że już nigdy nie odzyska swojej mocy i nie będzie mógł posługiwać się różdżką.
Kiedy rytuał miał się ku końcowi, Harry nie był pewien, czy Snape jest spokojny, ale wszystko zadziałało tak, jak powinno. Nauczyciel klęknął na podłodze, utrzymując srebrzystą sferę w obu dłoniach, a Dudley przysiągł, że z własnej woli składa ofiarę krwi, by pomóc ochronić kuzyna. Tym razem jednak, kiedy krew Dudleya skapnęła w dół na skumulowaną w formie kuli magię, zaklęcie przejęło ją i wessało do środka.
Sfera rozbłysła na czerwono, po czym jej powierzchnia wzburzyła się i przybrała opalizującą, ciemnozieloną barwę. Nagle zaklęcie wybuchło i pokryło jednolitą warstwą ściany, podłogę i sufit, a nawet wślizgnęło się do kominka, aż poza zasięg wzroku Harry'ego.
Snape podniósł się niepewnie. Kolana drżały mu lekko, ale tym razem nie przeklinał. Wyglądał na usatysfakcjonowanego.
- Już po wszystkim – oznajmił, podchodząc do krzesła i opadając na nie bezwładnie.
- Zrobione – mruknął Draco z zadowoleniem, rozglądając się wokół i na koniec zerkając na Harry'ego. - Bardzo ślizgoński kolor.
- To kolor miłości mojej matki – oznajmił Harry, przypominając sobie słowa Snape'a. Dlaczego jednak miłość jego matki miała tę konkretną barwę i odcień? Chłopak nie uważał, by miało to coś wspólnego z kolorem jej oczu. Jeśli miałby wyrazić swoje zdanie na ten temat, to połyskliwa warstwa pokrywająca wszystkie ściany kojarzyła się przede wszystkim z Zabójczą Klątwą. Wszak miłość jego matki sprowadzała się ostatecznie do tego, że osłoniła go przed klątwą. Że zginęła dla niego.
Koniec końców jednak Harry nie bardzo miał ochotę przyglądać się tej barwie.
- Proszę, nich ktoś uzdrowi Dudleya – powiedział, żeby oderwać swoje myśli od tej sprawy.
- Severusie, jesteś wyczerpany – zaoponował Draco, kiedy Snape zrobił ruch, jakby chciał wstać. - Ja to zrobię. - Jedno szybkie machnięcie różdżką i proste zaklęcie – i dłoń chłopaka była uleczona.
Po twarzy Dudleya potoczyły się dwie wielkie łzy.
- Tak... tak bym chciał, żebyście mogli pomóc mamie. Tata i ja sądziliśmy, że to takie p...proste...
- Och, Dudley... - Harry objął kuzyna ramionami i przyciągnął go bliżej. Tym razem nie czuł już ukłuć nieistniejących igieł. Było mu tylko smutno.
- Będę za tobą tęsknił – oznajmił Dudley, uwalniając się z uścisku. - Dziwne, co? Razem dorastaliśmy, tyle ze sobą przeżyliśmy, ale nigdy wcześniej nie czułem, żebym kiedykolwiek cię znał.
Harry wolał nie wytykać kuzynowi, że trudno jest kogoś poznać, kiedy się go bije, goni albo miażdży ciężarem swojego ciała.
- Zobaczymy się jeszcze – obiecał.
Dudley przełknął ślinę.
- No, teraz kiedy możesz mieszkać z prawdziwym czarodziejem, chyba nieczęsto będziesz odwiedzał... eee, mugolski świat? Kiedy się zobaczymy?
Harry nie wiedział, co powiedzieć, gdyż takie decyzje nie leżały już w jego gestii. Zerknął wyczekująco na Snape'a, który miał wprawdzie zamknięte oczy, ale najwyraźniej słuchał uważnie, gdyż oświadczył:
- Jeśli zapanuje nad swoją magią, to podczas wakacji. Jeśli nie, coś wymyślimy.
- Dzięki – odparł Dudley.
- To ja powinienem ci dziękować – zaprzeczył Snape, podnosząc się na nogi. - Za pomoc w ochronieniu Harry'ego masz moją najszczerszą wdzięczność. Teraz jednak muszę was prosić o wybaczenie, ale potrzeba mi odpoczynku. Rankiem dyrektor pomoże ci wrócić do domu twojej ciotki... - Głos mężczyzny zaczął się załamywać, a jego wypowiedź stała się nieco chaotyczna. - Pamiętaj, żeby zwrócić Dumbledore'owi pierścionek, zanim się rozdzielicie...
Mistrz Eliksirów zachwiał się i Draco złapał go pod ramię.
- Chodź, Severusie – powiedział, prowadząc nauczyciela korytarzem. Zaklęcia ochronne rzucone na sypialnię zaiskrzyły lekko, kiedy Draco wepchnął Snape'a do środka.
- Wierzysz w potęgę tego zaklęcia, które rzucił Severus? - zapytał Malfoy po powrocie.
- No, tak – odrzekł Harry, zaskoczony. - Pewnie, że wierzę.
- To dobrze, bo chcę ci coś zademonstrować. - Draco ruszył w kierunku drzwi. - Abrire.
- Co ty wyprawiasz? - krzyknął Harry. - Nie możesz wychodzić!
- Muszę. - Blondyn wyszedł za próg i poczekał pięć sekund, stojąc w ciemnym korytarzu. Po chwili wszedł do środka, bez trudu przechodząc przez przejrzystą zieloną zasłonę, falującą we framudze. Chwycił za skobel i zamknął drzwi za sobą.
- O co mu chodzi? - zapytał Dudley.
Harry zastanawiał się przez chwilę, zanim prawda do niego dotarła.
- Och. Zaklęcie go wpuściło – odrzekł. - Dzięki tym czarom nikt, kto chce mi zrobić krzywdę, nie może wejść do tego mieszkania. - Harry obrócił się do Malfoya. - Pewnie pomyślałeś sobie, że teraz będę musiał ci zaufać.
- Nie, Harry. Nie musisz. Możesz przecież zignorować fakt, że zaklęcie ochronne, które rzucił twój ojciec, bez problemu wpuściło mnie do środka. Nie ma sprawy. Żyj dalej w swoim własnym świecie. Mną się nie przejmuj.
- Fakt? - spytał Harry szyderczo. - A co ty na to? Dom przy Privet Drive był świetnie chroniony, tak czy nie? Nie powinien wpuścić nikogo, kto chciałby zrobić mi krzywdę. W takim razie jakim cudem wujek Vernon wchodził tam każdego dnia? Jakim cudem Dudley – przepraszam cię, Dudley – mógł przejść przez próg?
- Bo oni tam mieszkali! - odparował Draco i kontynuował bardziej potulnie: - Sądziłem, że to wystarczy. Naprawdę.
Dudley ogarnął obu chłopców spojrzeniem.
- Chyba położę się spać. Eee, Draco... mogę cię prosić? - Wskazał w kierunku sofy.
Malfoy potrząsnął głową, wciąż przygaszony.
- Od kiedy działa to zaklęcie, Harry nie potrzebuje już, żebym go chronił. Lepiej skorzystaj z ostatniej okazji, żeby z nim pogadać, zanim wyjedziesz.
Dudley kiwnął głową i poszedł do pokoju.
Harry też był zmęczony, ale chciał zażyć Prawdomówne Sny. Niestety drzwi do sypialni Snape'a były zamknięte i chłopak nie chciał mu przeszkadzać, zwłaszcza że nauczyciel oznajmiłby mu na pewno, że niezbyt mądrze było przyjmować ten eliksir każdej nocy.
Harry jednak chciał znów śnić o swojej matce i ojcu.
- Co tam? - zapytał Draco. W jego głosie dało się słyszeć znużenie.
- Ja... Nie, nic – odparł Harry żałośnie. Może nie powinien tak bardzo tęsknić za snem o zmarłych rodzicach pierwszej nocy, kiedy zyskał ojca. Czarodziejska Służba Rodzinie mogła tego jeszcze nie zatwierdzić, ale klepsydry i zaklęcia ochronne wiedziały, że to już się stało. I Snape też tak uważał.
Harry'emu to wystarczało. Został adoptowany. Nareszcie.
Powinienem powiedzieć coś Snape'owi – pomyślał. - Ale co? On nie lubi, żeby mu dziękować. Może spróbuję mówić do niego „Severusie”, tak jak chciał.
- No co tam? - powtórzył Draco z naciskiem.
- Kolor jest coraz jaśniejszy – oświadczył Harry. Owszem, była to prawda, ale to nie z tego powodu tkwił cały czas w salonie.
Draco wzruszył ramionami i powiedział:
- Słuchaj, wiem, że twój kuzyn nie przepada za wężami bardziej, niż ja. Jednak ja nie mogę spać, kiedy mam świadomość, że w nocy ten wąż może zacząć po mnie pełzać...
- Ale przecież spałeś tu już przez tyle nocy!
- No, tak. Ale... eee, tak jakby rzucałem na twojego węża Drętwotę.
- Draco!
- Ciii, bo obudzisz Severusa. On musi odpocząć. Wielowymiarowa magia wyciąga z człowieka wszystkie siły. Wracając do poprzedniego tematu, chciałem powiedzieć, że wolałbym tego nie robić, łapiesz? Dlatego proszę cię, zabierz tego cholernego węża ze sobą do sypialni.
Harry zerknął na kolegę z powątpiewaniem.
- Nie ma sprawy, ale przecież ona może wypełznąć pod drzwiami, kiedy będziesz spał.
- Chcesz, żebym miał koszmary? - westchnął Draco. - Zamierzam rzucić zaklęcie nieprzenikalności na szparę pod drzwiami.
- W porządku – zgodził się Gryfon, zabierając Sals ze sobą i ignorując wyraz wstrętu na twarzy blondyna.
Być może spowodowała to obecność Sals, owiniętej wokół jego ramienia, której małe ciałko poruszało się spokojnie w rytm oddechu. Być może Harry wyśnił już po prostu wszystkie złe sny. Jedno było pewne – tej nocy chłopak nie miał żadnych, absolutnie żadnych koszmarów.
***
Następnego dnia Dudley wyjechał.
Wieczorem Harry odzyskał pierścionek swojej matki i zawiesił go sobie na szyi. Dyrektor odebrał go od Dudleya, kiedy dojechali na King's Cross i przedostali się na mugolski dworzec.
Niestety jednak nadal nie przysłano oficjalnej kopii umowy adopcyjnej i w papierach Harry'ego nie pojawiła się pieczęć CSR. Chłopak wiedział o tym doskonale, bo sprawdzał dokument co jakieś pół godziny. Kiedy po raz szósty poszedł do pokoju, żeby zerknąć na schowaną w kufrze umowę, Snape zaczął go namawiać, żeby zajął się czymś innym.
- Może zagramy w szachy? - zasugerował.
Harry był pewien, że Snape rozbije go w puch, ale nie dlatego potrząsnął głową.
- A co, jeśli się nie zgodzą? - zapytał, zaskoczony i skonfundowany drżeniem, jakie usłyszał w swoim głosie.
Nauczyciel wskazał na sofę, a Harry przestał w końcu spacerować wzdłuż salonu i usiadł.
- Czemu mieliby się nie zgodzić?
- No, wie pan – wymamrotał Harry, patrząc na swoje dłonie.
- Myślisz może o mojej przeszłości?
- Nie! - wykrzyknął Harry, wstrząśnięty. - Na Merlina, przecież ocalił mnie pan przed śmiercią z ręki Voldemorta! Nikt nie powinien brać tamtego pod uwagę... - Chłopakowi zrzedła mina. - A może jednak?
- Dyrektor upewnił mnie, że nie.
- Po prostu ekstra – mruknął Harry. - Wciąż jest zły, że nie opowiedziałem mu wszystkiego o tym, co czuję. Chodzi mi o to, że kiedy przyprowadził Darswaithe'a, nie powiedział więcej niż dwa słowa. A dzisiaj, kiedy przyniósł pierścionek, też nie był zbyt rozmowny.
- Gdyby Albus Dumbledore nie uważał tej adopcji za słuszną, z pewnością nie posłałby Lupina na kontynent.
- Po prostu nic nigdy nie idzie po mojej myśli – wyznał Harry. - Chodzi mi o to, że każdego roku w Hogwarcie coś się dzieje i nigdy nie jest normalnie.
- Można by pomyśleć, że czasem działa to na twoją korzyść. Kto podczas tegorocznej uczty powitalnej mógłby przewidzieć, że w grudniu zostaniesz adoptowany przez twojego znienawidzonego nauczyciela eliksirów? I to z własnej woli.
Harry zerknął na mężczyznę niepewnie.
- Ja... ja nie nienawidzę pana.
- Otóż to.
- Zastanawiałem się nad tym, żeby zacząć mówić do pana po imieniu – przyznał Harry, marszcząc brwi. - Ale... sam nie wiem. To mi po prostu nie pasuje. Za długo mnie pan uczył. Draco to co innego. On znał pana, zanim poszedł do szkoły.
Snape odchylił się do tyłu i założył nogę na nogę.
- Z pewnością nie pochwalam, żebyś zwracał się do mnie po imieniu na zajęciach. Jednak w domu możesz mówić, jak uważasz za słuszne.
- A co to za różnica. Nigdy nie zacznę chodzić z powrotem na lekcje – westchnął Harry.
- Zaczniesz.
- Chciałbym, żeby ktoś mi powiedział, kiedy to będzie.
- Obawiam się, że nie pomogę ci w tej materii. Wróżbiarstwo to nie moja specjalność.
To spostrzeżenie trochę poprawiło Harry'emu nastrój.
- Profesorze, w takim razie dlaczego zdawał pan z niego owutemy? Znaczy, po co podchodzić do egzaminu, jeśli wiadomo, że dostanie się Trolla?
Draco musiał to usłyszeć, bo wyszedł z pokoju.
- No nie gadaj, Severus dostał z czegoś Trolla?
- Z wróżbiarstwa – wycedził Snape.
- Ale nie ma osoby, która by nie wymyśliła jakichś bzdur, żeby zdać wróżbiarstwo – zaśmiał się Draco. - Nie trzeba do tego nawet wielkiej mądrości... ups, przepraszam. Niezręcznie to wyszło.
Harry nigdy przedtem nie widział spojrzenia, które byłoby gniewne i dobroduszne zarazem, ale Mistrz Eliksirów tak właśnie zerknął na Malfoya.
- Dalej, opowiedz nam – nalegał Draco, sadowiąc się obok kolegi. - Wiem, że kryje się za tym coś więcej. Jestem pewien, że byłbyś w stanie zmyślić coś na poczekaniu, tak jak ja i Harry. Czemu tego nie zrobiłeś?
Tym razem wzrok Snape'a był zdecydowanie bardziej gniewny, kiedy mężczyzna oświadczył:
- Opętała mnie chełpliwa myśl, że byłbym w stanie udowodnić, iż wróżbiarstwo to kompletna farsa. Miałem napisać wypracowanie na temat: „Omów pięć różnych technik przepowiadania przyszłości i podaj dla każdej z nich przykłady przepowiedni, które się później sprawdziły”.
Draco zachichotał gardłowo.
- Niech zgadnę. Omówiłeś pięć technik bardzo szczegółowo.
Kąciki ust Snape'a zadrgały na samo przypomnienie.
- O tak, bardzo szczegółowo, aczkolwiek podane przeze mnie przykłady miały obalić postawioną w domyśle tezę. Chciałem udowodnić, że nigdy nie było i nie będzie żadnych realnych możliwości, by przepowiedzieć przyszłość. Rzecz jasna z perspektywy dwudziestu lat widzę, że mój punkt widzenia był wtenczas nadmiernie dydaktyczny.
Harry zerknął na Draco i poczuł ulgę, widząc, że blondyn też wygląda na zbitego z tropu.
- Myliłem się – wyjaśnił Mistrz Eliksirów i spojrzał swojemu synowi w oczy.
Przepowiednia. „...zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…”
- Uhm – potwierdził Harry skinieniem głowy.
Malfoy jednak chyba nie nadążał.
- Masz na myśli jego prorocze sny?
- Między innymi. Jednak wszystkie te manifestacje mają jedną rzecz wspólną: nie da się ich wymusić. - Snape zetknął razem opuszki palców i spojrzał na obu chłopców. - Przyszłości nie da się poznać na rozkaz. Jednak kiedy chce się ukazać, ma swoje sposoby.
- A zatem, co nas czeka w przyszłości? - zapytał Draco, trącając kolegę w bok.
- Nie nakręcaj się – odparł Harry pogodnie.
- Czyli nie chcesz mi nic powiedzieć?
Mistrz Eliksirów wyratował syna z opresji.
- Draco, zawsze pozostaje jeszcze kwestia interpretacji.
- No, przecież ja naprawdę nic nie wiem – dodał Harry z naciskiem. Nie było to dalekie od prawdy, zważywszy na to, jak niewiele rozumiał swój sen, w którym Malfoy nazwał go bratem. Musiało to mieć jakieś odniesienie do tego, że miał w sobie coś ze Ślizgona. Remus też tak uważał.
Podczas gdy chłopak wciąż nad tym deliberował, z kominka wyleciał jakiś pakunek. Płaski, prostokątny i owinięty w pergamin. Na wierzchu był przyczepiony jakiś bilecik. Harry wstał, ale Draco złapał go za nadgarstek i gwałtownym ruchem usadził z powrotem na miejscu.
- A ty co? - wybuchnął Harry. - To świadectwo adopcji!
- Zaczekaj chwilę – ostrzegł blondyn i wskazał na Snape'a. Tymczasem mężczyzna wstał i wycelował w kierunku paczki różdżkę. Rzucił kilka zaklęć, które go najwyraźniej usatysfakcjonowały.
Stała czujność - przypomniał sobie Harry. Fakt, kominek był od niedzieli strzeżony przez magię krwi, nie mówiąc już o ochronnych zaklęciach Snape'a, ale lepiej być ostrożnym.
Mistrz Eliksirów oderwał bilecik, rozwinął go i przeczytał na głos.
- „Severusie, dzisiaj podczas kolacji sowa pozostawiła to obok twojego nakrycia w Wielkiej Sali. Zważywszy na to, że nie byłeś obecny, muszę zwrócić uwagę Czarodziejskiej Służbie Rodzinie, by zaopatrzyła się w nieco inteligentniejsze ptaki. Byłoby miło, gdybyś zechciał czasem dołączyć przy posiłku do swoich kolegów. Pozdrawiam, itd. Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore.”
Harry zorientował się, że zgrzyta zębami ze złości.
- Przecież z reguły je pan tam obiad! I kolację czasami też!
Snape pokręcił głową i stuknął różdżką w pergamin, który rozwinął się, ukazując drewniane puzderko.
- W takim razie, kiedy nie przychodzi pan do nas na posiłki, je pan w gabinecie?
Milczenie.
- W ogóle pan nie je? - domyślił się Harry. - No, to nie może dłużej trwać.
- To nie ty – oznajmił Snape z naciskiem, wyciągając dokument z pudełka i podając go chłopakowi – jesteś tutaj rodzicem.
Harry miał już na końcu języka: No, pan też nie, ale nie mógł tego powiedzieć. Już nie. Nie wtedy, gdy świadectwo adopcji leżało tuż przed nim. W każdym narożniku widniała malutka pieczęć poświadczająca autentyczność dokumentu, a nad ich podpisami przybito większy stempel, wyobrażający ptaka rozpościerającego skrzydła nad kilkoma pisklętami. Harry oglądał papier z uczuciem głębokiej satysfakcji. Owszem, czuł też strach – strach przed nieznanym, strach przed tym, że wszystko zajdzie za daleko i będzie znaczyło dla niego dużo więcej, niż powinno.
Przede wszystkim jednak czuł zadowolenie.
- Co z tym zrobimy? - zapytał.
- Thistlethorne zasugerowała, żeby go oprawić.
- Tak, Thistlethorne – powiedział Harry drwiąco. - Miała pełno sugestii w zanadrzu, czyż nie?
- Wystarczy tego – rzekł Mistrz Eliksirów ostrzegawczo, a chłopak łatwo odczytał jego minę.
- Tak, proszę pana – odparł potulnie.
- Mogę zobaczyć? - spytał Draco, zaskakując ich obu.
- Pewnie – odrzekł Harry i podał mu dokument.
Blondyn oglądał go przez kilka chwil, ale nie wydawał się czytać. Ogarniał go wzrokiem jako całość, nie koncentrując się na poszczególnych akapitach. Potem wstał, oddał arkusz koledze i oznajmił:
- Przepraszam na chwilkę.
Gryfon stwierdził, że lepiej nie komentować jego pospiesznego odejścia.
- Proszę – odezwał się, wręczając umowę Snape'owi. - Przecież ja mam już kopię. Niech pan zdecyduje, co z tym zrobić.
Mężczyzna kiwnął głową, zwinął pergamin w rolkę, przetransmutował kawałek sznurka w białą wstążkę i owiązał nią dokument. Położył go na regale z książkami.
- Nalegam, byś trzymał swoją kopię w kufrze, dopóki nie będzie okazji, by złożyć ją w twojej skrytce. To jest przeznaczone na pokaz. Zostawię tutaj, gdybyś miał życzenie komuś to pokazać.
- Nie wstydzę się – oświadczył Harry. - Powiem moim przyjaciołom, kiedy tylko będę miał okazję.
Snape'owi drgnęły nozdrza.
- Harry, nie jesteś Puchonem. Nie musisz być tak ostentacyjnie lojalny. Nie będę się w ogóle przejmował, jeśli podejdziesz z pewną przebiegłością do kwestii, komu powiedzieć i kiedy. Sam mi powiedziałeś, jak ważni są dla ciebie twoi przyjaciele. Po co ich tym denerwować?
- Jeśli mają chociaż krztynę zdrowego rozsądku, będą szczęśliwi, że mam w końcu... eee, kogoś, kto się mną opiekuje – zająknął się Harry i brnął dalej. - Nie to, żebym sam tego nie potrafił. Bo potrafię, wie pan. Znaczy, nie trzeba się nade mną tak bardzo trząść... - Chłopak zdał sobie wreszcie sprawę, że gada głupoty i postanowił, że najmądrzej będzie po prostu się zamknąć.
- Ronald Weasley może być pozbawiony nawet krztyny zdrowego rozsądku – zauważył Snape kąśliwie.
- To nie fair oceniać go po jego stopniach z eliksirów – obruszył się Harry. - Nie jest z nich aż taki zły.
- Nawet nie biorąc pod uwagę eliksirów, Weasleyowi definitywnie brakuje którejś części mózgowia. Czyż nie spędził całego roku szkolnego, próbując rzucać zaklęcia złamaną różdżką, co miało czasem katastrofalne skutki?
- O rany, on był dopiero w drugiej klasie – zrzędził Harry, ale wolał nie wspominać, że być może rodziców Rona nie było stać na zakup nowej różdżki. Ron nie byłby zadowolony, gdyby Malfoy się o tym dowiedział. - Założę się, że wy, Ślizgoni, pękaliście ze śmiechu po tym wypadku ze ślimakami – dodał chłopak oskarżycielsko.
- W istocie.
Dalszy ciąg tej rozmowy został Harry'emu oszczędzony, gdyż na scenie pojawił się z powrotem Draco – i to w jakim stylu! Gryfon ledwo wierzył własnym oczom. Malfoy był wcześniej ubrany w szarą koszulę i czarne spodnie. Teraz przyodział się w aksamitne zielone szaty obramowane połyskującym srebrnym futrem. W ręku miał coś, co wyglądało jak mały bukiecik – Harry nie wiedział, co to. Kwiaty, ale chyba też owoce i jakieś zioła, a nawet sosnowe igły. Całość była wetknięta do fiolki po eliksirach, wypełnionej jakąś brązowawą, płatkowatą substancją.
Ślizgon przeszedł spokojnie przez salon i zatrzymał się przed Snape'em, który na jego widok zamilkł i znieruchomiał. Po chwili mężczyzna płynnym ruchem wstał z fotela.
Harry zdał sobie sprawę, że działo się coś ważnego, chociaż nie miał pojęcia, co to takiego. Snape i Draco wyglądali, jakby dopełniali jakichś formalności albo brali udział w uroczystości.
A może nawet ceremonii, gdyż Harry po raz pierwszy w życiu widział Draco zachowującego się w taki sposób.
Ślizgon skinął lekko głową. Podszedł do Mistrza Eliksirów i ujął jego dłonie, tak, że dziwna, mała wiązanka znalazła się pomiędzy nimi.
- Severusie - odezwał się ciepłym głosem, a jego słowa brzmiały jak przyrzeczenie. - Dziś dopełniło się twoje szczęście. Niechaj te lata, które nadejdą, będą liczne i przepełnione wszystkim, czego jak najszczerzej życzę tobie i jemu.
Snape wpatrywał się w chłopaka lekko oszołomionym wzrokiem, a kiedy ten skończył, zerknął na bukiecik i przyglądał mu się dłuższą chwilę. Na koniec mruknął:
- Bardzo dobry wybór, Draco.
Malfoy skinął głową z poważną miną, po kolei uniósł dłonie mężczyzny i złożył na każdej z nich przelotny pocałunek. Potem wspiął się na palce i pocałował Snape'a w policzek.
Kiedy skończył, obrócił się na pięcie i podszedł do Harry'ego. Ten wstał niepewnie, zastanawiając się, o co chodzi. Chyba Draco nie zamierzał całować go po rękach?
Jednak Ślizgon tylko wręczył mu bukiecik, a potem ukłonił się lekko i poszedł z powrotem do pokoju.
Harry zaśmiał się nerwowo i uniósł wiązankę do góry, żeby ją powąchać. Pachniała jak las i szafka z przyprawami.
Snape tymczasem wciąż wyglądał na zaskoczonego zachowaniem Draco.
- Eee, co to było? - zapytał Gryfon.
Pytanie wytrąciło nauczyciela z zamyślenia.
- Ceremonia składania życzeń – objaśnił, podchodząc do syna i zerkając na bukiecik. - Tradycja wśród rodów czystej krwi.
- Czy adopcje są takie powszechne?
- Nie – odparł Snape, rumieniąc się lekko. - Ta ceremonia ma zazwyczaj miejsce po narodzinach dziecka. Kwiaty i zioła są wtedy składane wokół kołyski noworodka. Draco zmodyfikował tę część ceremonii, dając ci je do ręki.
Harry czuł się jak głupek, ale w końcu nie wychowywał się przecież w świecie czarodziejów i ich tradycji.
- Co on chce mi przez to przekazać?
- Że akceptuje ciebie jako mojego syna, jak sądzę – mruknął Snape.
- Dlaczego powiedział pan „dobry wybór”? - zapytał Harry półgłosem.
- Ofiarowane przez każdego z winszujących rośliny mają specyficzne, magiczne właściwości. Wybierając borówkę czarną, sosnę, gardenię, krwawnicę, tymianek, herbatę, por i przytulię, Draco oznajmia, czego życzy tobie w przyszłości.
- A więc co to wszystko znaczy? - dopytywał Harry.
- Nie mogę ci tego powiedzieć. Każde życzenie jest zaczarowane tak, aby dotrwało do czasów, kiedy dziecko dorośnie i samo będzie mogło sprawdzić, czego przy narodzinach życzyła mu rodzina i przyjaciele.
- Założę się, że uda mi się namówić Draco, żeby puścił farbę.
- Poważnie w to wątpię. Będzie po tobie oczekiwał, że sam odkryjesz znaczenie, podobnie jak on sam musiał to zrobić w dniu swoich dwunastych urodzin.
- Ale ja proszę – przymilał się Harry, uśmiechając się szeroko. Wyłuskał z bukieciku purpurowy kwiat. - Powiedział pan „krwawnica”. Chodzi o krwawnicę purpurową, tak? Tę, co jest używana w Prawdomównych Snach? Musi mi pan powiedzieć, jak ona działa. Przecież ja to piłem!
- I tak bardzo cię interesowały jej właściwości, że mnie o nie zapytałeś – odparł Snape sarkastycznie. - Doskonale to sobie przypominam. Upierałeś się, bym przybliżył ci pełną charakterystykę skutków działania krwawnicy, zanim choćby umoczyłeś usta w eliksirze. Sprzeczaliśmy się o to przez dłuższy czas...
- Dobrze już, dobrze! - zaśmiał się Harry. - Przyznaję, że wtedy niespecjalnie się tym przejmowałem! Jednak pomyślałem, że zaspokoi pan moją ciekawość po tym, jak zażyłem eliksir i na dodatek zobaczyłem, jak krwawnica wygląda. A może będę musiał zgadywać? Więc krwawnica oznacza prawdę. Draco chce, żebym mówił prawdę? Mówi mi, że jestem kłamcą? Co to niby za życzenie?
- Och, powiedz mu o właściwościach krwawnicy, zanim będę musiał wysłuchać jeszcze gorszych bzdur – zawołał Draco z sypialni, udowadniając tym samym, że podsłuchiwał, jak zwykle. Harry nagle zdał sobie sprawę, że drzwi były przez cały czas otwarte. Ślizgon po prostu nie mógł nie słyszeć ich rozmowy.
- Krwawnica daje spokój i ochronę – oznajmił Snape jedwabistym głosem. - W Prawdomównych Snach to właśnie ona jest czynnikiem tłumiącym emocje.
- Jeśli już o tym mówimy, to czy mógłbym... eee, dostać więcej?
- Boisz się, że możesz mieć dzisiaj koszmary?
- Nie. - Harry odchrząknął. - Nie o to chodzi, że akurat dzisiaj. Faktycznie jednak często je mam. Chciałbym się ich wreszcie pozbyć. Znaczy, gdybym śnił te koszmary, co zwykle, ale będąc pod wpływem eliksiru, może nie musiałbym się nimi więcej przejmować. - Chłopak westchnął. - Czy to w ogóle ma sens?
- Ma – upewnił go Snape. - Zaczekaj chwilę. Przyniosę ci kilka jednorazowych dawek.
Podczas kiedy jego nauczyciel... znaczy, przysposobiony ojciec... wyszedł, Harry zaczął się czuć trochę winny. Wyznał bowiem tylko część prawdy.
- Eee, profesorze? - zaczął, kiedy Snape wręczył mu fiolki. - Chodzi o to, co panu przed chwilą powiedziałem. To było trochę... eee, ślizgońskie. Tak naprawdę chciałem zażyć ten eliksir, bo ostatnim razem miałem po nim sny o moich... eee, rodzicach, i miałem nadzieję, że znów mi się przyśnią.
Mężczyzna włożył naczynka w dłoń syna i zacisnął na nich jego palce.
- Nie widzę w tym żadnego problemu, poza jednym: jak mniemam, dyrektor przestrzegł cię przed Zwierciadłem Ain Eingarp.
- Niedobrze jest pogrążać się w marzeniach i zapominać o życiu – powiedział Harry. - Wiem o tym. Dziękuję panu.
Snape tylko skinął głową.
Kiedy Harry poszedł do pokoju, Draco przebrał się już w piżamę i leżał pod kołdrą, ale jeszcze nie spał.
- Dlaczego nie mówisz do niego „Severusie”? - zapytał, podnosząc się i wspierając na łokciu.
Gryfon wzruszył ramionami, usiadł na łóżku i zaczął ściągać buty. Pomasował sobie lewą stopę. Bez wątpienia była już wyleczona, ale nadal go pobolewała.
- Na Merlina, przecież on jest teraz twoim ojcem!
- No i co z tego – wymamrotał Harry. - Czy ty zwracałeś się do ojca „Lucjuszu”? Ja nie sądzę, że gdyby mój ojciec żył, to mówiłbym do niego „James”.
Draco zachichotał.
- Nie mów, że posłuchasz swojego kuzyna i zaczniesz mówić „tato”? Chciałbym zobaczyć, jaką Severus będzie miał wtedy minę.
- „Tato” mi też nie pasuje – przyznał Harry. - Nie mam żadnego pomysłu.
- Spróbuj „tatuśku” - wycedził Ślizgon, parodiując południowca z USA.
Gryfon otrząsnął się ostentacyjnie i stwierdził, że musi za wszelką cenę zmienić temat.
- Tak w ogóle, to dzięki za bukiet.
- To nie jest bukiet – oznajmił Draco tonem wyższości. - To życzenie. W każdym bądź razie, proszę bardzo.
- Fajnie, że o tym pomyślałeś – przyznał Harry. - Eee... a dlaczego do mnie nic nie powiedziałeś, tak, jak do Snape'a?
Ślizgon zaśmiał się.
- Wiesz, ta ceremonia ma zazwyczaj miejsce w obecności noworodka. Nie sądzisz, że kilkudniowe dziecko niewiele zrozumie z tego, co mu winszują?
- A, no tak – mruknął Harry. - Jasne. Eee... pewnie raczej nie powiesz mi, co oznacza tymianek? Albo igły sosny?
- Dowiedz się sam, ty leniwa istoto. - Draco ziewnął. - Tak, jak ja musiałem. Przynajmniej nie dostałeś liści bananowca, które reprezentują płodność i potencję. Wiesz, żebym miał mnóstwo małych, czystokrwistych dzieciaków, które zaludnią Wielką Brytanię.
Mnóstwo małych Malfoyątek... Harry powstrzymał się od grymasu. Zamiast tego wziął pióro i pergamin, odkładając życzenie na bok.
- Możesz powtórzyć, co w nim jest?
- Ty naprawdę nie słuchasz Severusa – wytknął mu Draco żartobliwie.
- Ale ciebie posłucham – odrzekł Gryfon z fałszywą słodyczą, dzięki czemu najpierw został wyśmiany, a potem usłyszał całą listę roślin składających się na jego życzenie. Zapisał je wszystkie i oświadczył: - Zaraz wracam. Muszę zacząć rozwiązywać tę zagadkę. Mógłbyś mi pożyczyć te książki, z których korzystałeś?
- Niestety – odparł Draco niby z żalem, choć jego ton sugerował coś innego. - Oddałem je profesor Sprout, kiedy zafiukała tutaj, żeby przynieść mi te rośliny.
- Och, doprawdy! Jakiś nauczyciel tu przyszedł, a ja nie zauważyłem? I nawet nie chciał ze mną porozmawiać?
- Ależ chciała. Niestety ty i Severus byliście wtedy z magourzędniczką. - Draco wyszczerzył zęby, a w jego oczach błysnął diabelski ognik. - Zobowiązałem Dudleya do milczenia i nie zdradził się. Jak to świadczy o przebiegłości Ślizgonów? Chodzi mi o to, że – bez obrazy – twój kuzyn to papla. Musisz wysłać sowę do pani Pince, żeby coś ci znalazła.
- Ach, tak – potwierdził Harry. - No to od razu do niej napiszę. A, i pouczyłem Sals, żeby się do ciebie nie zbliżała. Powiedziała, że tego nie zrobi. Mówiła, że nigdy jej się to nie zdarzyło, bo ją przerażasz.
- No doprawdy!
- A co ty sobie myślałeś? Ile razy rzucałeś na nią Drętwotę? Tak czy inaczej, ona nic ci nie zrobi. Dlatego miałem nadzieję, że nie będziesz się denerwował, kiedy ją ze sobą przyniosę. Ostatniej nocy spała owinięta wokół mojego ramienia. Czułem, jak powoli oddycha...
Draco wyglądał, jakby miał zwymiotować.
- Przestań – wychrypiał. - Rzuciłem zaklęcie nieprzenikalności wokół mojego łóżka na wypadek, gdyby jednak twój uroczy wąż zapragnął wędrować po nocy.
- Nie będzie nigdzie wędrowała.
- Do mnie nie uda się jej dotrzeć, to więcej niż pewne – odrzekł Draco.
- W takim razie dobrej nocy – powiedział Harry, wziął życzenie i cicho zamknął za sobą drzwi. Usiadł przy stole jadalnym, postawił życzenie na środku blatu i zaczął pisać, jednak nie do pani Pince.
Harry miał o wiele lepszy pomysł, do kogo zwrócić się z prośbą o pomoc.
Kochana Hermiono,
Przykro mi, że nie mogłem się z wami spotkać, kiedy byliście tu ostatnim razem. Przyszła z tobą Padma czy Parvati? Którakolwiek z nich tu była, pozdrów ją ode mnie. I Rona, i Neville'a. Miałem wtedy ważne spotkanie. Mam nadzieję, że Draco nie był zbyt niegrzeczny, ale miał rację, że mi nie przeszkadzał. Chciałbym się z Tobą jak najszybciej spotkać. Przyjdź, jak tylko będziesz mogła. Muszę ci o czymś powiedzieć. A w międzyczasie, czy mogłabyś poszukać dla mnie informacji o kilku roślinach? Potrzebuję znać magiczne właściwości borówki czarnej, sosny, tymianku, herbaty, pora, przytulii i gardenii...
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: RODZINA I PRZYJACIELE