Bente Pedersen
- T臋sknisz za nim.
Reijo lekko pog艂adzi艂 Raij臋 po w艂osach. Przysun臋艂a policzek do jego d艂oni, spocz膮艂 na ciep艂ej powierzchni. Palce Reijo by艂y szorstkie i pe艂ne czu艂o艣ci.
- On da sobie rad臋 - odpar艂a. Ton jej g艂osu nie r贸偶ni艂 si臋 od s艂贸w. Ale zdradzi艂 j膮 wyraz twarzy. Zdradzi艂 t臋sknot臋, cho膰 Raija z pewno艣ci膮 wierzy艂a w to, co powiedzia艂a.
- Tym razem statek przyp艂ynie we w艂a艣ciwej porze - wyrazi艂 swoj膮 opini臋 Reijo.
Obj膮艂 j膮, a ona jego. Stali razem na cyplu, zielona trawa si臋ga艂a im do p贸艂 艂ydki. Spojrzenia obojga kierowa艂y si臋 na fiord, przesuwa艂y po wypi臋trzeniach fal. Na szczytach Pollfjellet, Jiehkkevarre wci膮偶 le偶a艂 艣nieg...
Lipiec przyni贸s艂 t臋sknot臋. Naros艂a ona w Raiji, a偶 zmieni艂a si臋 w kul臋 w brzuchu, ciep艂o letnich dni jakby jeszcze j膮 piel臋gnowa艂o, dopieszcza艂o. Nie by艂o w ci膮gu dnia godziny, w kt贸rej Raija nie kierowa艂aby spojrzenia na p贸艂noc. Robi艂a to na po艂y ukradkiem, nie chcia艂a niepokoi膰 innych. Nie chcia艂a nikogo zbyt obarcza膰 swoim b贸lem.
Lecz Reijo i tak go widzia艂.
- Michai艂 przyp艂ynie - powiedzia艂. Nigdy nie m贸wi艂 鈥濵isza鈥. Nie potrafi艂 przyzwyczai膰 si臋 do spieszczenia, jakim Raija nazywa艂a syna. Dla Fina, rybaka znad fiordu Lyngen, brzmia艂o ono raczej jak imi臋 odpowiednie dla konia. Nie wspomina艂 o tym Raiji, lecz m贸wi膮c o jej najm艂odszym synu, zawsze u偶ywa艂 imienia, jakie nadano mu na chrzcie.
- Wymieni艂am go na was. Zn贸w sta艂o si臋 to samo. - Raija nie szcz臋dzi艂a sobie goryczy. Tam, gdzie innym okazywa艂a wyrozumia艂o艣膰, tam w艂asn膮 sk贸r臋 drapa艂a do krwi. - Tyle 偶e tym razem na odwr贸t - doda艂a po chwili.
Jej spojrzenie na kr贸tki moment skrzy偶owa艂o si臋 ze wzrokiem Reijo. By艂o bezdennie brunatne, granicz膮ce z czerni膮.
- Czy mog艂am post膮pi膰 inaczej? Przecie偶 ta decyzja by艂a tak偶e s艂uszna, r贸wnie s艂uszna jak wiele innych. A by膰 mo偶e tak samo b艂臋dna. Co ja o tym wiem? Dane nam jest pod膮偶a膰 wyznaczonymi 艣cie偶kami tylko jeden jedyny raz. - Raija westchn臋艂a. - Oczywi艣cie masz racj臋. Misza oczywi艣cie przyp艂ynie. Ale t臋skni臋 za nim. Czekam. Archangielsk r贸wnie偶 by艂 moim 艣wiatem, Reijo. Mo偶e ciekawa jestem tak偶e nowin z Rosji. Mosty pal膮 si臋 tak s艂abo, czy ty te偶 to zauwa偶y艂e艣?
- Ja ich nie pali艂em - odpar艂 Reijo cicho. - Ja po prostu po nich przechodzi艂em...
Dzieli艂y ich du偶e i liczne r贸偶nice. Oboje dostrzegali je tak samo wyra藕nie. Niekt贸re istnia艂y od zawsze, inne zrodzi艂o 偶ycie. Inne by艂y przeb艂yski 艣wiat艂a, ku kt贸rym dorastali, kt贸rych starali si臋 dosi臋gn膮膰. S艂o艅ce i gwiazdy sk艂ania艂y do tak r贸偶nych dzia艂a艅, Raija i Reijo kierowali si臋 ku bardzo r贸偶nym celom, lecz mimo wszystko zn贸w byli razem.
- P贸藕no ju偶 - powiedzia艂 Reijo, o艣lepiony czerwonaw膮 艂un膮 wieczornego nieba.
Promienie s艂o艅ca bezwstydnie flirtowa艂y z leciutko marszcz膮cym si臋 fiordem. Niczym w lustrze odbija艂y na powierzchni wody ca艂e swoje ciep艂o, przeganiaj膮c z ruchomego zwierciad艂a blady b艂臋kit nieba.
- On nie przyp艂ynie dzisiejszej nocy.
Raija wiedzia艂a o tym r贸wnie dobrze jak Reijo, lecz wypatruj膮c Miszy, mia艂a wra偶enie, 偶e jest bli偶ej niego. Czu艂a wiatr we w艂osach, wok贸艂 kostek.
- On jest ju偶 w drodze - powiedzia艂a z niezachwian膮 pewno艣ci膮, jak gdyby niedawno rozmawia艂a z synem. Jak gdyby po艂o偶onego w niesko艅czonej dali na wschodzie Archangielska od Skibotn, ma艂ej wioski nad fiordem, nie dzieli艂y ani morze, ani ziemia.
Reijo godzi艂 si臋 z tym, 偶e Raija wie. Taka ju偶 by艂a. Nigdy nie przesta艂 si臋 tym martwi膰, lecz r贸wnie偶 on nie potrafi艂 jej odmieni膰. Wielu tego pr贸bowa艂o. Tymczasem Reijo nie mia艂 nawet pewno艣ci, czy tego chce. Raija zawsze by艂a taka. Z wiekiem by膰 mo偶e jedynie sta艂a si臋 m膮drzejsza, zagl膮da艂a wszak do wielu r贸偶nych g艂臋bi.
Ale na zawsze pozosta艂a sob膮. Zachowa艂a j膮dro, to, czego nie da艂o si臋 wyt艂umaczy膰, cho膰by nie wiadomo jak wielu i jak pi臋knych s艂贸w si臋 u偶ywa艂o. Zachowa艂a to, co naprawd臋 by艂o ni膮. Co by艂o Raij膮.
Jej spojrzenie wci膮偶 nie mog艂o oderwa膰 si臋 od fiordu, poszukiwa艂o 偶agli, kt贸rych, jak podpowiada艂 jej rozs膮dek, nie mog艂a zobaczy膰. Jaka艣 jej cz膮stka utrzymywa艂a wi臋藕 z synem, tym dzieckiem, kt贸re z ch艂opca wyros艂o ju偶 prawie na m臋偶czyzn臋. Nie widzia艂a go przez ca艂y d艂ugi rok.
Miejsce Michai艂a by艂o tam, na wschodzie. Gdzie by艂o jej miejsce, tego Raija nie wiedzia艂a.
- Masz racj臋 - powiedzia艂a do Reijo. S艂owom towarzyszy艂o westchnienie. - P贸藕no ju偶, pora spa膰.
Niebo czerwienia艂o coraz bardziej i bardziej. Zapowiada艂 si臋 cudowny poranek.
- Oczywi艣cie, 偶e nie b臋dzie z艂a. Dlaczego mia艂aby si臋 gniewa膰? - za艣mia艂a si臋 Olga. - Szkoda, 偶e za艂oga nie wie, 偶e kapitan le偶y w swojej kajucie i boi si臋, co powie matka!
Michai艂 nie potrafi艂 si臋 艣mia膰.
- Mama i tatu艣 przyj臋li to bardzo dobrze, gdy tylko przywykli ju偶 do tej my艣li. Kochany Misza, przecie偶 Raija - Raisa przez wiele lat by艂a mi matk膮 tak jak tobie!
- Nie powiedzia艂em wcale, 偶e ona ci臋 nie lubi. - Michai艂 u艣miechn膮艂 si臋 leciutko. - Pami臋tam przecie偶, Olgo, 偶e bywa艂em o ciebie zazdrosny. Zawsze mi si臋 wydawa艂o, 偶e mama bardzo pragn臋艂a mie膰 c贸rk臋. Ty by艂a艣 dziewczynk膮.
Bra艂a ci臋 na kolana tak samo cz臋sto jak mnie. Pami臋tasz? Olga skin臋艂a g艂ow膮. Wiele mia艂a wspomnie艅 z domu nad Dwin膮. Dobrych wspomnie艅, cho膰 mie艣ci艂 si臋 w nich tak偶e b贸l. Wielka pustka z czasu, gdy jej rodzona matka ich opu艣ci艂a. Z lat, kiedy Olga zacz臋艂a ju偶 niemal wierzy膰, 偶e Raija jest r贸wnie偶 jej matk膮. Z czas贸w, kiedy ojciec nie chcia艂 d艂u偶ej mieszka膰 w domu, kt贸ry kiedy艣 by艂 ich domem, i u艂o偶y艂 sobie inne 偶ycie na zachodzie, w Norwegii. I tamten czas po powrocie Antonii, d艂ugie dni i lata, podczas kt贸rych Olga czu艂a si臋 nic nie warta dla tych, kt贸rzy j膮 sp艂odzili.
- Nigdy niczego ci nie odebra艂am - stwierdzi艂a Olga. - Ona, Raija - Raisa, ma bardzo wiele do ofiarowania. Ogromnie si臋 ciesz臋, 偶e si臋 z ni膮 zobacz臋. Nie rozumiem, czego ty si臋 mo偶esz ba膰!
- To przecie偶 mama - odpar艂 Michai艂, u艣miechaj膮c si臋 lekko. - Potrafi te偶 by膰 surowa, czy偶by艣 ju偶 o tym zapomnia艂a? Wci膮偶 traktuje nas jak dzieci, a przecie偶 jeste艣my ma艂偶e艅stwem...
Olga u艣miechn臋艂a si臋 z pewn膮 gorycz膮.
- Oniemieje, kiedy si臋 dowie, 偶e zdo艂a艂e艣 si臋 nauczy膰 a偶 tylu s艂贸w z Biblii, 偶e pozwolono ci si臋 o偶eni膰, m贸j Misza! Jeste艣 ju偶 dostatecznie doros艂y. Raija - Raisa na pewno to zrozumie.
Ostatnie s艂owa wypowiedzia艂a z powag膮, 艣wiadcz膮c膮 o wi臋kszej dojrza艂o艣ci, ni偶 nale偶a艂oby si臋 spodziewa膰 po siedemnastoletniej dziewczynie, jak膮 Olga wci膮偶 przecie偶 by艂a.
Michai艂 pog艂adzi艂 j膮 po policzku. Jego palce zacz臋艂y si臋 bawi膰 br膮zowoczarnym lokiem. Ta zabawa wci膮偶 by艂a dla niego nowa. Zna艂 t臋 dziewczyn臋 przez ca艂e swoje 偶ycie, wiedzia艂 o niej niemal r贸wnie du偶o, jak o sobie samym, lecz mimo to wci膮偶 budzi艂 si臋 ze zdziwieniem. Obok niej.
Teraz nale偶eli do siebie. To by艂a nowo艣膰.
Czu艂, 偶e tak powinno by膰. Powiedzia艂 o tym Raiji, pozostawiaj膮c j膮 w Lyngen. M贸wi艂 wtedy szczerze, z g艂臋bi serca. Nie mia艂 pewno艣ci, czy mu uwierzy艂a.
Nie po raz pierwszy zdarzy艂o si臋, 偶e pochwyci艂 jak膮艣 my艣l i gwa艂townie tchn膮艂 w ni膮 偶ycie. By膰 mo偶e matka s膮dzi艂a, i偶 ten pomys艂 r贸wnie偶 jest jednym z tych ptak贸w, kt贸ry spadnie na ziemi臋, nim skrzyd艂a zdo艂aj膮 go unie艣膰 w przestworza.
Teraz Michai艂 obawia艂 si臋, 偶e matka mo偶e nie zaakceptowa膰 tego ma艂偶e艅stwa. Ba艂 si臋, 偶e Raija zn贸w zechce uczyni膰 z niego dziecko. A przecie偶 czu艂 si臋 doros艂y. Wykonywa艂 prac臋 doros艂ego m臋偶czyzny, 偶y艂 jak m臋偶czyzna.
Jego policzki wci膮偶 ledwie pokrywa艂 puch, rysy mia艂 mi臋kkie. Dopiero zbli偶a艂 si臋 do siedemnastego roku 偶ycia, ale nie chcia艂 na powr贸t sta膰 si臋 ma艂ym ch艂opcem.
- Przecie偶 tatu艣 jest z nami - Olga m贸wi膮c, odpowiada艂a na jego wr臋cz roztargnione pieszczoty. Jej gesty nios艂y o wiele wi臋cej nami臋tno艣ci. - I cho膰 by膰 mo偶e twojej matce nie od razu si臋 to spodoba, to jednak ona pr臋dko przychodzi po rozum do g艂owy. Przecie偶 nic ju偶 nie mo偶e na to zaradzi膰, Misza!
- Chc臋, 偶eby to od razu zaakceptowa艂a - odpar艂 zamy艣lony. - Chc臋, 偶eby cieszy艂a si臋 razem z nami. Od razu.
Olga u艣miechn臋艂a si臋, przesun臋艂a wargami po jego policzku. Podoba艂o jej si臋, 偶e wci膮偶 jest taki mi臋kki. Niewiele si臋 od siebie r贸偶nili. Oboje musieli jeszcze dorosn膮膰, razem uczy膰 si臋 powagi i odpowiedzialno艣ci.
- Chyba jestem do niej podobny - zacz膮艂 si臋 t艂umaczy膰 Misza, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e Olga na niego patrzy. - Do mamy - doda艂. - Ona te偶 jest taka. Wymagaj膮ca...
- Rzeczywi艣cie, jeste艣 do niej podobny - przyzna艂a Olga. - Oboje potraficie dawa膰. I za wiele my艣licie. Zbyt mocno 偶yjecie we w艂asnym wn臋trzu.
Michai艂 nie chcia艂 od razu zrozumie膰 s艂贸w Olgi. Wola艂 obr贸ci膰 je w 偶art. Ale to, co powiedzia艂a, zapad艂o mu g艂臋boko.
Mia艂a racj臋. W艂a艣nie tacy byli.
Jego ojciec r贸偶ni艂 si臋 od nich. Ta jedna tajemnica, kt贸r膮 w sobie nosi艂, naznaczy艂a go ju偶 od chwili, w kt贸rej sk艂ama艂 po raz pierwszy. Ale 偶y艂 chwil膮 i potrafi艂 by膰 szcz臋艣liwy pomimo k艂amstwa, b贸lu i tego, czego nie da艂o si臋 nazwa膰. To drugie, co by艂o nim, Michai艂em, pochodzi艂o z innej ga艂臋zi rodziny. Z tej, kt贸rej nie zna艂. Z tej, z kt贸r膮 ledwie si臋 zetkn膮艂 poprzedniego lata, nad brzegami fiordu Lyngen.
Nagle pojawi艂o si臋 tyle os贸b, za kt贸rymi t臋skni艂 i kt贸re pragn膮艂 spotka膰 tam, nad brzegami tego fiordu, wcze艣niej tak bardzo obcego.
- Spij! - poprosi艂a Olga, przysuwaj膮c si臋 do niego. Ramiona u艂o偶y艂y si臋 na jego karku, wargi dotkn臋艂y czo艂a. Usi艂owa艂y zetrze膰 troski, od kt贸rych pomi臋dzy brwiami Michai艂a pojawi艂a si臋 zmarszczka. Nawet jednak poca艂unki nie zdo艂a艂y wyg艂adzi膰 mu czo艂a. Zamkn膮艂 jej cia艂o w ramionach, a policzek wtuli艂 w k臋dziory.
- Nie m贸g艂bym 偶y膰 bez ciebie - powiedzia艂 z westchnieniem. - Nie potrafi艂bym 偶y膰 sam...
Olga mog艂aby uzna膰 to stwierdzenie za bardzo w膮tpliwe wyznanie mi艂o艣ci, ale Misza mia艂 inne intencje. W wypowiadane przez siebie s艂owa wk艂ada艂 wiele serca, cho膰 niekiedy bywa艂y dwuznaczne. On tego nie s艂ysza艂. Niezbyt dobrze sobie radzi艂 ze s艂owami. Nad wieloma innymi rzeczami panowa艂 o wiele lepiej.
Zasn膮艂, nim Olga zd膮偶y艂a mu powiedzie膰, 偶e go kocha. Przez kr贸tk膮 chwil臋 odczuwa艂a rozczarowanie. Zachowywali si臋 niemal jak stare ma艂偶e艅stwo i pod pewnymi wzgl臋dami nie mija艂o si臋 to z prawd膮. Przecie偶 znali si臋 przez ca艂e swoje 偶ycie, niczym nie mogli si臋 zaskoczy膰. Olga u艣miechn臋艂a si臋 i wtuli艂a policzek wygodniej w jego rami臋. Zasypianie przy nim i budzenie si臋 w otoczeniu jego ciep艂a wci膮偶 jednak by艂o nowe.
Ich 偶ycie mog艂o by膰 nudne. Tyle da艂o si臋 przewidzie膰.
Ale ona go kocha艂a.
I by艂a pewna, 偶e on r贸wnie偶 j膮 kocha.
Ufa艂a mu. Misza nie zawodzi艂, nie oszukiwa艂. Tyle z siebie dawa艂.
Statek ko艂ysa艂 ich do snu. Tym razem p艂yn臋li 鈥濻ankt Niko艂ajem鈥, statkiem towarowym, kt贸ry nosi艂 imi臋 patrona morskich podr贸偶nik贸w. Olga nie wiedzia艂a, czy to dobrze, czy 藕le. Nie potrafi艂a ani przyzna膰 si臋 do wiary w 艣wi臋tych, anio艂y czy diab艂y, ani te偶 jej odrzuci膰. Na wszelki wypadek jednak podejmowa艂a pewne dzia艂ania, mog膮ce stanowi膰 jakie艣 zabezpieczenie. Nie r贸偶ni艂a si臋 w tym od innych.
Ojciec i Misza twierdzili, 偶e to ju偶 niedaleko, 偶e wkr贸tce ujrz膮 fiord, kt贸rym pop艂yn膮 niemal do samego ko艅ca. Olga im wierzy艂a. Usi艂owa艂a zrozumie膰 szkice i odczyta膰 co艣 z krajobrazu, ogl膮danego ze statku.
Oczarowa艂o j膮 gwia藕dziste niebo, lecz letni膮 por膮 w ich p贸艂nocnym 艣wiecie niewiele by艂o gwiazd, u艂atwiaj膮cych nawigacj臋. W jesienne wieczory, w ojczy藕nie, w Rosji, Oleg i Misza usi艂owali przekaza膰 jej bodaj cz臋艣膰 tej sztuki. Oldze nauka przychodzi艂a z 艂atwo艣ci膮. Nazwy gwiazd nie by艂y dla niej niczym nowym, podobnie jak obrazy, kt贸re malowa艂y na sklepieniu niebieskim. Raija - Raisa i matka opowiada艂y jej ba艣nie o gwiazdach. Olga splata艂a je z wiedz膮 m臋偶czyzn. Czyta艂a mapy nieba w inny spos贸b ni偶 oni. Misza 艣mia艂 si臋 z niej, gdy przypomina艂a mu ba艣nie. On r贸wnie偶 kiedy艣 je s艂ysza艂, lecz nigdy nie przyswoi艂 ich do tego stopnia, jak zrobi艂a to Olga.
Olga ko艂ysa艂a si臋 w obj臋ciach Michai艂a i 鈥濻ankt Niko艂aja鈥. Jak okiem si臋gn膮膰, morze nie mia艂o 偶adnych granic. Olga nie czu艂a si臋 na nim obca. Owszem, na pok艂adzie by艂o brudno i 偶y艂o si臋 prosto, zw艂aszcza gdy podr贸偶 si臋 przeci膮ga艂a, ale jej to wcale nie przeszkadza艂o.
Czu艂a si臋 na morzu jak w domu. Zawsze czu艂a si臋 jak w domu przy Miszy. Tak niewiarygodnie bezpieczna, chocia偶 na obcym wybrze偶u, wzd艂u偶 kt贸rego 偶eglowali, g贸ry wznosi艂y si臋 tak wysoko, 偶e przebija艂y chmury.
Siedzia艂 przy ognisku i rze藕bi艂 w rogu renifera. Mia艂 br膮zowe d艂onie z mocno zaznaczonymi 艣ci臋gnami.
Uderzy艂o j膮, 偶e tam zawsze jest s艂o艅ce, 偶e u niego niebo zawsze jest b艂臋kitne. Taka cisza. Taki spok贸j.
Kark mia艂 pochylony, g艂ow臋 go艂膮. Czapka le偶a艂a obok. Skrzy偶owane nogi, znoszone br膮zowe kumagi i ta艣my jak t臋cze oplataj膮ce 艂ydki.
Kto tka mu wst膮偶ki do kumag贸w?
Czy oczy matki Ravny mog艂y si臋 tu do czego艣 przyda膰? Czy jej palce by艂y na tyle zwinne, 偶e mog艂a tka膰?
Czu艂a, 偶e ona sama jest boso. Zawsze tak do niego przychodzi艂a.
Czy on wyczuwa艂 jej oczekiwanie?
Czy wyczuwa艂, 偶e ona stara si臋 st艂umi膰 co艣 na podobie艅stwo niech臋ci?
- Dni bez ciebie tak si臋 d艂u偶膮 - powiedzia艂, podnosz膮c wzrok.
Wiedzia艂, 偶e ona tu jest. Ten 偶贸艂ty b艂ysk w jego oczach. K膮ciki ust leciute艅ko opadaj膮ce w d贸艂 w u艣miechu. Raija wszystko to zna艂a. Kocha艂a to. Kocha艂a jego. Przez d艂ugi czas stanowili dla siebie nawzajem sens 偶ycia. Dlaczego mia艂aby go nie kocha膰?
- Ja te偶 o tobie my艣l臋 - wyzna艂a. W ustach jej zasch艂o, r臋ce schowa艂y si臋 w fa艂dach sp贸dnicy. Pragn臋艂a go dotkn膮膰, a zarazem nie chcia艂a.
Czy on to wyczuwa艂?
Poszukuj膮cym oczom nic nie umyka艂o. Przyjemnie by艂o odda膰 si臋 jego spojrzeniu, pozwoli膰 mu si臋 pie艣ci膰. Ale by艂o w niej co艣, co pragn臋艂a przed nim ukry膰.
- Pami臋tasz moj膮 obietnic臋? - spyta艂 Mikkal. Raija skin臋艂a g艂ow膮.
- Czekam na ciebie - podj膮艂. Nie przestawa艂 rze藕bi膰. Prawie nie patrzy艂 na to, co trzyma艂 w r臋kach, lecz ani razu si臋 nie zaci膮艂. Zawsze pos艂ugiwa艂 si臋 no偶em z wprost niewiarygodn膮 sprawno艣ci膮.
A ona zawsze by艂a taka dumna z tego, co potrafi艂 nim stworzy膰. Teraz nie wycina艂 ptak贸w.
- Czekam z wielk膮 niecierpliwo艣ci膮, Ma艂y Kruku. Z ogromn膮 t臋sknot膮.
Jej spojrzenie omiot艂o ca艂e to pi臋kno. Soczyst膮 ziele艅, tak膮 艂agodn膮. To by艂 krajobraz, w kt贸rym mo偶na odpoczywa膰, w kt贸rym mo偶na 偶y膰.
T臋skni艂a za tym miejscem. 艢ni艂a o tym. I o nim. Wiele razy bliska ju偶 by艂a zrobienia tego kroku i przyj艣cia tutaj. Czu艂a t臋 ogromn膮, wprost nadludzk膮 pokus臋.
Teraz ciarki przebieg艂y jej po plecach. Opiera艂a si臋.
Mia艂a nadziej臋, 偶e on tego nie zauwa偶y...
Ale jego oczy widzia艂y.
- Masz teraz inne t臋sknoty? - spyta艂 z 艂agodnym smutkiem w g艂osie. Tym, kt贸ry dobrze pami臋ta艂a, lecz nie by艂a pewna, czy go lubi.
- Jest mi dobrze - odpar艂a szczerze. Zawsze starali si臋 by膰 wobec siebie szczerzy. Dla niej to by艂o wa偶ne. Czasami ta szczero艣膰 potrafi艂a ugodzi膰 j膮 jak no偶em. Tym razem wezwa艂 j膮 nie po to, by o niej s艂ucha膰.
- Co艣 w rodzaju mi艂o艣ci? - popatrzy艂 na ni膮. Ods艂oni艂 z臋by w u艣miechu. Powi贸d艂 po wargach czubkiem j臋zyka. Ona wci膮偶 poprzez czas i wszelkie inne granice, kt贸re ich dzieli艂y, czu艂a smak jego poca艂unk贸w.
- Reijo co艣 w tobie znalaz艂 - powiedzia艂 wolno. Nie wypuszcza艂 no偶a z r臋ki. Ostry metal dr膮偶y艂 r贸g.
Zastanawia艂a si臋, czy jego n贸偶 by艂by w stanie j膮 tu sprowadzi膰. Zadawa艂a sobie pytanie, czy on m贸g艂by j膮 zabi膰 tutaj, a jednocze艣nie u艣mierci膰 i to, co pozosta艂o z niej po tamtej drugiej stronie. Takiego pytania nie mog艂a jednak zada膰.
On nigdy nie zrobi艂by jej czego艣 podobnego. Ani tu, ani w 偶adnym innym miejscu. To jemu zawdzi臋cza艂a swoje 偶ycie.
- Mo偶e ja to przeoczy艂em - zamy艣li艂 si臋, patrz膮c na ni膮. Jego spojrzenie za ka偶dym razem jakby odnajdywa艂o w niej co艣 nowego. A mo偶e znajdowa艂o jedynie co艣, o czym zapomnia艂. O to r贸wnie偶 nigdy go nie pyta艂a. Na pewno przyjdzie jeszcze czas na pytania. P贸藕niej.
- Mi臋dzy nami s膮 wi臋zy, Ma艂y Kruku. Mi臋dzy tob膮 a mn膮. Zawsze byli艣my tylko my.
Teraz pie艣ci艂 j膮 g艂osem. Zmi臋k艂a pod wp艂ywem ukrytej w nim magii.
- 呕adne z nas nie zdo艂a od tego uciec. Ja nie mog艂em, i ty nie mo偶esz. Wi臋z贸w, kt贸re nas 艂膮cz膮, nie da si臋 przeci膮膰. S膮 stare jak ca艂a wieczno艣膰. I ja tak d艂ugo ju偶 czekam! Tak d艂ugo, bardzo d艂ugo! Nie wiem, czy rozumiesz moj膮 samotno艣膰.
Zabola艂o j膮, 偶e nie mo偶e mu odpowiedzie膰. Czu艂a teraz jego t臋sknot臋, tak mocn膮, 偶e wr臋cz jej dotyka艂a niczym promienie s艂o艅ca.
Ale ona, odk膮d go straci艂a, wiod艂a niejedno 偶ycie. I zawsze mocno chwyta艂a si臋 tego, co mia艂a. Raija w jednej chwili zda艂a sobie spraw臋, 偶e nie jest jeszcze dostatecznie zm臋czona.
Odczuwa艂a g艂贸d 偶ycia. G艂贸d tego, czego wolno jej by艂o dotkn膮膰. G艂贸d powszednich dni sp臋dzonych na cyplu razem z Reijo i jego male艅kim synkiem.
Tych s艂贸w nigdy nie mog艂a powiedzie膰 Mikkalowi, lecz on by膰 mo偶e i tak by艂 ich 艣wiadom. Sprawia艂 wra偶enie, 偶e wie o niej wszystko to, co wiedzie膰 warto.
Raij臋 艣cisn臋艂o w sercu, mocno, a偶 do b贸lu. Mia艂a ochot臋 p艂aka膰 nad sob膮. I nad nim.
Nad obojgiem.
Sta艂a jednak dumnie wyprostowana w tym 艣nie, kt贸ry by艂 jego 艣wiatem. Napotka艂a jego udr臋czone spojrzenie, widzia艂a, jak bardzo cierpi. Tak bardzo chcia艂 do niej dosi臋gn膮膰.
- Nie jestem jeszcze gotowa - o艣wiadczy艂a. - Najdro偶szy, nie jestem gotowa...
Nie odpowiedzia艂.
Wreszcie pu艣ci艂 j膮 wzrokiem i zaj膮艂 si臋 rogiem, kt贸ry trzyma艂 w d艂oniach. Rze藕bi艂 gwa艂townymi ruchami. Ostrze niebezpiecznie zbli偶a艂o si臋 do jego sk贸ry, ale nie ze艣lizgn臋艂o si臋 ani razu.
Nie wiedzia艂a, czy obr贸ci艂a si臋 do niego plecami, czy te偶 raczej si臋 wycofywa艂a. W ko艅cu wszystko zmieni艂o si臋 w wiatr i ziemi臋 szepcz膮c膮 pod jej stopami...
- Obud藕 si臋! Czyje艣 wargi przy jej policzku. D艂onie na ramionach.
Szerokie palce. Szorstka sk贸ra d艂oni. Czyje艣 du偶e, dobre r臋ce na plecach.
- Obud藕 si臋, kochana! Tak pr臋dko sz艂a, wy艂ania艂a si臋 z wiatru. Sprawia艂o jej to b贸l, jak gdyby przebija艂a si臋 przez styczniowy l贸d na rzece.
- Pozw贸l mi tam zosta膰 - szepn臋艂a. Reijo poca艂owa艂 j膮 w czo艂o, odgarn膮艂 w艂osy. Czu艂, jak mokre od potu jest jej cia艂o pod koszul膮. Serce wali艂o mu ze strachu, kt贸ry budzi艂 si臋 w nim teraz zbyt 艂atwo. Mo偶e to ju偶 sprawa wieku. Up艂yn臋艂o wszak sporo czasu, odk膮d by艂 m艂odym ch艂opcem. I zbyt wiele ju偶 utraci艂.
- Pozw贸l mi zosta膰, Reijo. - Jej usta szuka艂y jego warg. Poca艂unek mia艂 w sobie tyle mocy, by艂 s艂ony od jej 艂ez. I od jego.
Spodziewa艂 si臋, 偶e us艂yszy imi臋 Mikkala, nie swoje w艂asne. Czu艂o艣膰 ros艂a w nim na kszta艂t g贸ry, ob艂oku.
Reijo g艂adzi艂 j膮 po plecach, po w艂osach. Tuli艂, pragn膮c obdarzy膰 w艂asnym ciep艂em. Czu艂 taki sam strach jak ona, lecz razem z ni膮 potrafi艂 spojrze膰 mu w oczy.
Wiedzia艂, gdzie by艂a.
- Ju偶 nie 艣pisz - szepn膮艂 wreszcie, bior膮c jej twarz w d艂onie.
Oczy mia艂 suche. R贸wnie偶 Raija nie chcia艂a nad tym p艂aka膰.
- To by艂 tylko sen - rzek艂 Reijo, by膰 mo偶e pr贸buj膮c raczej przekona膰 samego siebie. - Spa艂a艣, Raiju, co艣 ci si臋 przy艣ni艂o. Wszystko jedno, co to by艂o, i tak to tylko sen.
Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Popatrzy艂a mu w oczy, wiedz膮c 偶e jest inaczej. By艂a tam.
- On ma ju偶 do艣膰 czekania - powiedzia艂a cicho.
- To by艂 tylko sen!
Raija przyjmowa艂a jego s艂owa z tym swoim nowym spokojem. Tym, kt贸rego nabra艂a, dopiero gdy tu powr贸ci艂a. Rosja j膮 odmieni艂a. Potrafi艂a uj膮膰 w d艂onie najgor臋tszy ogie艅 i d艂ugo na niego patrze膰. Wcze艣niej tego nie umia艂a.
- W Archangielsku - zacz臋艂a, tul膮c usta do d艂oni Reijo - w Archangielsku tego chcia艂am. Pragn臋艂am uciec od wszystkiego. Chcia艂am po prostu znikn膮膰. Mia艂am nadziej臋, 偶e tam p贸jd臋, do miejsca, gdzie jest on. Dla mnie to by艂o co艣 w rodzaju nieba, Reijo. To by艂a najwspanialsza rzecz, na jak膮 mog艂am mie膰 w 偶yciu nadziej臋.
Zaczerpn臋艂a oddechu i uprzedzi艂a Reijo:
- To w istocie by艂 sen, w pewnym sensie. A jednocze艣nie co艣 innego. Co艣 bardziej rzeczywistego. To by艂 Mikkal. 呕a艂uj臋, 偶e posiad艂am ten dar...
- Jeste艣 tutaj - o艣wiadczy艂 Reijo. - Z nami. 呕yjesz. To w艂a艣nie jest rzeczywisto艣膰, moja Raiju.
I zn贸w zobaczy艂 to przekonanie w jej oczach. Raija posiada艂a pewno艣膰, jakiej on nigdy nie zdob臋dzie. Do kt贸rej nigdy nawet si臋 nie zbli偶y.
- Tak mi tu dobrze - powiedzia艂a Raija. U艂o偶y艂a si臋 wygodniej, wtulaj膮c w jego bark. Reijo poczu艂 na szyi jej gor膮cy oddech.
- Od tak dawna nie czu艂am si臋 taka pe艂na i ca艂a, tak bardzo na w艂a艣ciwym miejscu, jak przy tobie, Reijo. Wydaje mi si臋 nawet, 偶e zaprzyja藕ni艂am si臋 z tymi g贸rami. Pogodzi艂am si臋 z nimi.
- To by艂 tylko sen - powt贸rzy艂 niezgrabnie. Co innego m贸g艂 jej powiedzie膰? Musia艂 z ca艂ych si艂 uchwyci膰 si臋 tej prawdy. Musia艂 uczepi膰 si臋 rzeczywisto艣ci, kt贸r膮 widzia艂 na w艂asne oczy, kt贸rej cz臋艣膰 sam stanowi艂. Oczywi艣cie wierzy艂 Raiji, wierzy艂 w jej podr贸偶e, lecz wiedzia艂, 偶e nigdy ich nie zrozumie.
Musia艂 zatrzyma膰 j膮 tutaj. Tu, w tej rzeczywisto艣ci, kt贸ra nale偶a艂a do nich obojga.
- Nie chc臋 ci臋 utraci膰, moja Raiju - szepn膮艂. Jego oczy wpatrywa艂y si臋 gdzie艣 daleko poza belki stropu. - Nale偶ymy teraz do siebie, Raiju. Ty i ja. My.
- Ja tak偶e pragn臋 tu zosta膰.
W taki spos贸b starali si臋 jeszcze mocniej zwi膮za膰 ze sob膮, zwi膮za膰 s艂owami.
- Mikkal by艂 moim 偶yciem - powiedzia艂a cicho Raija. - Stanowi艂 jakby cz臋艣膰 mnie. Byli艣my sobie tacy bliscy. Lecz tyle czasu ju偶 min臋艂o. Chc臋 zosta膰 tutaj, Reijo. Tu, przy tobie...
Le偶eli d艂ugo w swoich obj臋ciach. Starali si臋 zatrze膰 strach poczuciem blisko艣ci. Czekali, a偶 wstanie dzie艅.
Co艣 zacisn臋艂o si臋 w jej plecach. Napr臋偶one barki wygi臋艂y si臋 do ty艂u. Raija zachowywa艂a czujno艣膰. Stara艂a si臋 nas艂uchiwa膰 wszystkiego, co tylko mo偶liwe. Usi艂owa艂a zajrze膰 dalej, poza rzeczywisto艣膰. Czeka艂a...
Szeroko otwartymi oczami wypatrywa艂a tego, czego jednocze艣nie si臋 obawia艂a. Usi艂owa艂a przenikn膮膰 przez t臋 艣cian臋, kt贸ra by艂a przed ni膮 zamkni臋ta i kt贸rej istnienie najch臋tniej usun臋艂aby ze 艣wiadomo艣ci.
M臋偶czy藕ni budowali obor臋 dla Mattiego i Elise. Zd膮偶yli zapewni膰 im dach nad g艂ow膮 przed zim膮, ale na postawienie obory czasu ju偶 nie starczy艂o.
Teraz wreszcie mia艂a stan膮膰 przed ko艅cem lata, by mogli wype艂ni膰 j膮 kilkoma owcami i by膰 mo偶e wprowadzi膰 do niej te偶 krow臋.
Obrabianie pni, cz臋sto grubo艣ci cz艂owieka, by艂o mozoln膮 prac膮. Nale偶a艂o umocowa膰 na zr膮b kolejne warstwy bali, mi臋dzy kt贸rymi mog艂o zosta膰 jedynie tyle pustej przestrzeni, by zmie艣ci艂 si臋 w niej uszczelniaj膮cy mech.
Dla Reijo, Mattiego i Sedolfa nie by艂a to pierwszyzna, zreszt膮 obora nie mia艂a by膰 z tych najwi臋kszych. Liczyli, 偶e w ci膮gu jednego dnia dadz膮 rad臋 chocia偶 dw贸m okr膮偶eniom. Nie przeci膮gali przerw w robocie, przychodzili na miejsce pracy o 艣wicie, a narz臋dzia odk艂adali, gdy wiecz贸r przynosi艂 ju偶 prawdziwy ch艂贸d.
Elise gotowa艂a i zajmowa艂a si臋 gromadk膮 dzieci z wszystkich trzech domostw, a tak偶e pozosta艂ymi maluchami, kt贸re przychodzi艂y z wioski. Gdzie co艣 si臋 dzia艂o, tam natychmiast pojawia艂y si臋 dzieci. Te, kt贸rym w jaki艣 spos贸b uda艂o si臋 wyrwa膰 od domowych obowi膮zk贸w czy te偶 po prostu z nimi upora膰, przychodzi艂y bez s艂owa do drewnianej chaty Elise i Mattiego, wybudowanej na 艣rodku zielonej polany, tam gdzie g贸ry nie t艂oczy艂y si臋 a偶 tak bardzo i nawet las stara艂 si臋 zachowa膰 pewien dystans.
Raija i Ida ci臋艂y kor臋, kt贸rej warstw臋 zamierzano u艂o偶y膰 na dachu obory pod darni膮. Potrzeba jej by艂o naprawd臋 du偶o. Ca艂y dach mia艂 zosta膰 pokryty najpierw kor膮, nast臋pnie warstw膮 darni, zwr贸con膮 traw膮 do do艂u, a potem kolejn膮, kt贸rej trawa mia艂a rosn膮膰 w g贸r臋, do nieba.
Raija i Ida nape艂nia艂y ka偶da sw贸j worek paskami kory 艣ci膮gni臋tymi z brz贸z. Rosyjskie worki, grubo tkane... Rosjanie sprzedawali w nich m膮k臋.
Raij臋 ogarn膮艂 smutek. Nosi艂a w sobie r贸wnie偶 t臋sknot臋 za wschodem.
Rosja pozosta艂a w jej sercu. Wynios艂a stamt膮d r贸偶ne wspomnienia, nie tylko z艂e. Prze偶y艂a tam przecie偶 wiele dobrego. Wiele zostawi艂a tam, na wschodzie, nad brzegiem Dwiny.
Sz艂y teraz brzegiem rzeki. Wyruszy艂y na wysoko艣ci polany nale偶膮cej do Mattiego i Elise, teraz dotar艂y ju偶 prawie do Idy i Sedolfa. Pomi臋dzy brzozami wida膰 by艂o zabudowania ich obej艣cia.
Raija uwolni艂a kraw臋d藕 sp贸dnicy, zaczepion膮 o ga艂膮zk臋. Worek z kor膮 le偶a艂 oparty o pie艅, kt贸ry dok艂adnie ju偶 odar艂y.
Ida, tak jak sta艂a, usiad艂a w trawie. Pochw臋 no偶a mia艂a umocowan膮 na biodrach, przy pasku po偶yczonym od Sedolfa. N贸偶 by艂 d艂ugo艣ci jej przedramienia, lecz nie ci臋偶szy od p臋ku kluczy, kt贸ry zwykle nosi艂a przypi臋ty w pasie. Podci膮gn臋艂a sp贸dnic臋 nad kolana, 偶eby przewietrzy膰 艂ydki. Rozsznurowa艂a wst膮偶ki kumag贸w i oswobodzi艂a stopy. Twarz zwr贸ci艂a ku s艂o艅cu, ciep艂e promienie przyjemnie osusza艂y pot.
Raija usadowi艂a si臋 przy niej. Ostrze no偶a wbi艂a w torf, tak by nie mog艂o wyrz膮dzi膰 nikomu krzywdy. Nie mia艂a na nie innej os艂ony.
- Te okolice przemawiaj膮 do mnie - wyzna艂a cicho, przesuwaj膮c wzrokiem tak daleko, jak m贸g艂 si臋gn膮膰.
- By艂a艣 tu szcz臋艣liwa? - spyta艂a Ida, nie otwieraj膮c oczu. Jej twarz pozosta艂a niewzruszona, lecz g艂os zdradza艂, 偶e jest bardzo ciekawa odpowiedzi.
Raija odgarn臋艂a w艂osy z czo艂a. Nie potrzebowa艂a zamyka膰 oczu, 偶eby wspomina膰. Otoczenie naprawd臋 do niej przemawia艂o. Szepta艂o o jej przesz艂o艣ci. Pami臋ta艂o j膮.
- Biega艂am tutaj razem z Kallem i Reijo - powiedzia艂a, dodaj膮c do swoich s艂贸w u艣miech. - By膰 mo偶e stanowi艂am dla nich pow贸d do k艂贸tni, lecz one nigdy nie by艂y powa偶ne, ot, taka zabawa. Oni mi dawali w艂adz臋, a ja z niej korzysta艂am bez zmru偶enia oka. Na Jumal臋, by艂am taka m艂oda. Czy i ty si臋 tak zachowywa艂a艣 w m艂odo艣ci, Ido? Musia艂a艣 by膰 bardzo pi臋kna, dziewczyno. Ch艂opcy pewnie walczyli o tw贸j u艣miech, o twoje 艂aski.
Ida roze艣mia艂a si臋.
- Widzia艂am, co si臋 dzieje z Elise i Maj膮. Mnie ch艂opcy uwa偶ali za lodow膮 ksi臋偶niczk臋. Bardzo wcze艣nie odda艂am serce Ailo.
Raija westchn臋艂a. Ogromnie 偶a艂owa艂a, 偶e nie zna艂a Idy jako m艂odej dziewczyny. Tyle j膮 omin臋艂o.
- Ja mia艂am tajemniczego przyjaciela. 呕y艂 w moich my艣lach, dawa艂 mi dobre rady, pociesza艂 mnie, zawsze bra艂 moj膮 stron臋. Pojawi艂 si臋 w chwili, gdy przyby艂am tu, do Skibotn, z p艂askowy偶u. I 偶y艂 a偶 do czasu, kiedy zn贸w spotka艂am Mikkala. Sko艅czy艂am wtedy pi臋tna艣cie lat. Zorientowa艂am si臋 w贸wczas, 偶e tym moim bezimiennym przyjacielem by艂 w艂a艣nie on. Mikkal.
I zn贸w jej spojrzenie zacz臋艂o czego艣 szuka膰 w艣r贸d pni brz贸z, w艣r贸d wysmuk艂ych, ukszta艂towanych wiatrem bia艂ych cia艂 drzew. Palce ga艂膮zek w ciep艂ym letnim powietrzu wyci膮ga艂y si臋 ku niebu. Tryska艂a z nich si艂a 偶ycia, jakby na przek贸r surowemu krajobrazowi. Kr膮偶膮ce soki o偶ywi艂y i nada艂y barw臋 nieprzeliczonym zielonym li艣ciom w lesie. To by艂o 偶ycie.
- Tutaj Mikkal broni艂 mnie no偶em przed jednym takim, kt贸ry chcia艂 mi si臋 wedrze膰 pod sp贸dnic臋. Tutaj zrozumia艂am, 偶e nie mo偶emy od siebie uciec. Tu zbudowali艣my m贸j dom. Tutaj przeta艅czy艂am z Reijo p贸艂 nocy po艣lubnej, podczas gdy Kalle, pan m艂ody, si臋 d膮sa艂. Tutaj dosta艂am boli, kiedy mia艂a urodzi膰 si臋 Maja. Tu razem z Anttim gasi艂am ogie艅, kt贸ry si臋 wyrwa艂 spod kontroli. Tu mi powiedzieli, 偶e Kalle zagin膮艂 na morzu. Tutaj wychowywa艂am troje dzieci bez ojc贸w i spalam w jednym 艂贸偶ku z twoim ojcem, a w wiosce gadali tylko o tym, jak grzesznie 偶yjemy, bez 艣lubu. Wszystko tutaj prze偶y艂am, moja Ido, wszystko. R贸wnie偶 szcz臋艣cie. Kocha艂am tutaj, nienawidzi艂am i p艂aka艂am. Biega艂am tu, bawi艂am si臋 i a偶 do ochrypni臋cia zdziera艂am gard艂o, krzycz膮c ze strachu. Pracowa艂am tu w pocie czo艂a, d藕wiga艂am wiadra z wod膮 a偶 do b贸lu ramion. W 艣rodku zimy p艂uka艂am ubrania w lodowatej wodzie. Latem k膮pa艂am si臋 w rzece, brodzi艂am w wodzie razem z Kallem i Reijo, gdy moja opiekunka rwa艂a sobie w艂osy z g艂owy i przeklina艂a chwil臋, w kt贸rej zgodzi艂a si臋 przyj膮膰 pod sw贸j dach to niepos艂uszne fi艅skie dziecko. Tyle si臋 tu wydarzy艂o, Ido. Bardzo wiele. Tyle r贸偶nych rodzaj贸w mi艂o艣ci.
- I zawsze by艂 Mikkal?
- Mikkal by艂 w moim 偶yciu niczym ptak zes艂any z niebios - odpar艂a Raija. - By艂 pierwszym, kt贸rego pokocha艂am. Jedynym, kt贸rego o艣mieli艂am si臋 obdarzy膰 tak wielkim zaufaniem. I on mnie kocha艂 tak mocno, pomimo wszystkiego, czym by艂am i czym nie by艂am. O wiele p贸藕niej zrozumia艂am, 偶e mama i ojciec r贸wnie偶 musieli mnie bardzo kocha膰. Zbyt d艂ugo s膮dzi艂am, 偶e mnie zdradzili. Ale to, na co si臋 powa偶yli, wymaga艂o ogromnej mi艂o艣ci, Ido. Naprawd臋 bardzo mnie kochali. Inaczej nie mogliby mnie odda膰. Trzeba du偶ej m膮dro艣ci i wielu lat, 偶eby to w ko艅cu poj膮膰. 呕a艂uj臋, 偶e ja nie mog臋 znale藕膰 podobnego wyt艂umaczenia dla tego, co zrobi艂am.
- Nie mia艂a艣 wyboru. Zw艂aszcza tam, na wschodzie. Ida pogodzi艂a si臋 ju偶 z rzeczywisto艣ci膮. Gorycz nie min臋艂a jej sama z siebie, lecz Ida czu艂a, jak z niej uchodzi. Pofrun臋艂a wysoko pod niebo niczym czarny ptak.
- Kogo kocha艂a艣 najbardziej? Najmocniej? - Ida otworzy艂a oczy. - Czy to Mikkal jest tym, z kt贸rym zawsze czu艂a艣 si臋 najsilniej zwi膮zana?
- O to samo mog艂abym spyta膰 ciebie - u艣miechn臋艂a si臋 Raija. - Ty r贸wnie偶 nie potrafisz zmierzy膰 ich ze sob膮. Kocha艂am ich wszystkich - westchn臋艂a Raija. - Ka偶dego na sw贸j spos贸b. Na r贸偶ne sposoby. Ale z Mikkalem 艂膮czy艂y mnie wi臋zi rozmaitego rodzaju. Nadal mnie 艂膮cz膮. Nic ich nie zniszczy艂o.
- Nawet 艣mier膰? Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Tatu艣 jest teraz szcz臋艣liwy - powiedzia艂a Ida.
- Wiem o tym. Ja tak偶e. Z twoim ojcem 艂atwo jest dobrze 偶y膰. 艁atwo jest razem z nim znale藕膰 szcz臋艣cie. To m贸j najstarszy przyjaciel z tych, kt贸rzy jeszcze pozostali przy 偶yciu. Gdyby moje 偶ycie mog艂o by膰 takie jak teraz, tu, nad fiordem, to chcia艂abym wype艂ni膰 je dniami powszednimi i Reijo.
- Nie do tego si臋 urodzi艂a艣 - stwierdzi艂a Ida cierpko. - Nie do powszednich dni. Nie po to, 偶eby ca艂e 偶ycie prze偶y膰 tylko tu, nad fiordem.
- Czy ty nigdy nie t臋sknisz za tym, 偶eby si臋 st膮d wyrwa膰? - spyta艂a Raija z zainteresowaniem. - Czy to, co masz, ci wystarcza?
- Kiedy jestem w innych miejscach, t臋skni臋 za domem - odrzek艂a Ida sucho. - Ja si臋 urodzi艂am dla tego fiordu, mamo. To, co mam, wype艂nia mi 偶ycie, r臋ce i obj臋cia. Mam o jedno dziecko za ma艂o, lecz poza tym niczego mi nie brakuje.
- To krew Kesaniemi - o艣wiadczy艂a Raija. - Dzi臋ki Bogu, jeste艣 r贸wnie偶 dzieckiem Reijo. Nie dotkn膮艂 ci臋 ten niepok贸j, przekle艅stwo mojej rodziny. Omin臋艂y ci臋 moje przekle艅stwa.
- Rzeczywi艣cie, urodzi艂am si臋, 偶eby prze偶y膰 wi臋cej powszednich dni. - Ida na powr贸t wsun臋艂a stopy w kumagi, zasznurowa艂a je na 艂ydkach. - C贸偶, rozbierzemy jeszcze kilka brz贸zek do naga. Prawie mi ich szkoda - roze艣mia艂a si臋 艣miechem tak perlistym, 偶e a偶 zadzwoni艂 w艣r贸d g贸r.
Trzyma艂y si臋 w pobli偶u zabudowa艅. Unika艂y wkraczania na cudz膮 ziemi臋, chocia偶 na og贸l ko艅czy艂o si臋 to dobrze, o ile rozmawia艂y wcze艣niej z w艂a艣cicielami.
Do codzienno艣ci jednak nale偶a艂o, 偶e mniej lub bardziej dobrzy s膮siedzi wytaczali sobie nawzajem procesy o rozmaite wa偶ne i mniej wa偶ne sprawy. Przyczyn mog艂o by膰 wiele. Od ca艂kiem zwyczajnej zazdro艣ci do r贸wnie zwyczajnej chciwo艣ci. Czasami sp贸r wynika艂 r贸wnie偶 dlatego, 偶e s膮siad zanadto strzela艂 oczami za 偶on膮 s膮siada albo te偶 powa偶y艂 si臋 na potajemne u艣ciski. 呕ycie w艣r贸d 艣cian z drewna i mchu miewa艂o rozmaite barwy.
Teraz, gdy na powr贸t zaj臋艂y si臋 odzieraniem kory z drzew, nie rozmawia艂y ju偶 tak du偶o. N贸偶 wymaga艂 uwagi.
Spojrzenie Raiji nie odrywa艂o si臋 od b艂yszcz膮cego ostrza. Reijo naostrzy艂 n贸偶, nim wyruszy艂a z cypla o poranku. Prosi艂, 偶eby by艂a ostro偶na.
Ale to g艂os Wasilija przemawia艂 do niej z przesz艂o艣ci. G艂os Wasi o brzmieniu z tamtego lata, kiedy kochali si臋 bez rozumu, bez my艣li, bez g艂owy. Do szale艅stwa. I tak pi臋knie...
On to powiedzia艂. By膰 mo偶e sama r贸wnie偶 o tym wiedzia艂a. Teraz Raija nie pami臋ta艂a ju偶, jak by艂o. To zreszt膮 nie mia艂o znaczenia. Ponadto Wasia nigdy nie proponowa艂 tego powa偶nie, a ona nie uwa偶a艂a tego za w艂a艣ciwy klucz do tych drzwi. Przynajmniej do czasu, dop贸ki dane jej b臋dzie dokonywanie swobodnego wyboru.
Ostrze no偶a by艂o takie b艂yszcz膮ce...
Za艂adowa艂y worki na w贸z i wr贸ci艂y do Mattiego i Elise. Siedzia艂y obok siebie na ko藕le, Ida udawa艂a, 偶e kieruje koniem, lecz prawd膮 by艂o, 偶e zwierz臋 kierowa艂o sob膮 same.
Raija napawa艂a si臋 cisz膮, panuj膮c膮 mi臋dzy nimi. Wielu ludzi zawsze musia艂o m贸wi膰, tak wielu uwa偶a艂o wsp贸lne przebywanie za nieudane, je艣li przez ca艂y czas usta im si臋 nie zamyka艂y. Jak偶e bardzo si臋 mylili! To przecie偶 w chwilach milczenia rodzi艂o si臋 co艣, co nale偶a艂o tylko do nich, pojawia艂o si臋 w ciszy przy palenisku, przy ogniu. Poprzez cisz臋, przez wsp贸lne dobre milczenie tak bardzo mo偶na si臋 zbli偶y膰 do innych.
To by艂a niezwyk艂a nowa wi臋藕. Raiji zawsze o wiele 艂atwiej przychodzi艂o nawi膮zywanie g艂臋bokich przyja藕ni, braterstwo duszy, z m臋偶czyznami. Dopiero przy Antonii zrozumia艂a, jak g艂臋boka mo偶e by膰 przyja藕艅 kobiet. Teraz w艂a艣nie czu艂a to nowe, ledwie si臋 budz膮ce, dobre, to co艣, co przypomina艂o przyja藕艅, lecz w stosunku do rodzonego dziecka. Ida by艂a jej rodzon膮 c贸rk膮 i niewiele ju偶 brakowa艂o, by mog艂a nazwa膰 j膮 prawdziw膮 przyjaci贸艂k膮.
To naprawd臋 niezwyk艂e. Nowe.
- B臋d臋 mia艂a dziecko - oznajmi艂a Ida nieoczekiwanie, jak gdyby nie wiadomo sk膮d czerpi膮c s艂owa. Ca艂膮 twarz膮 u艣miecha艂a si臋 do Raiji. W Raiji co艣 a偶 si臋 艣cisn臋艂o. Przypomnia艂o o sobie samej. Tak niesko艅czenie dawno temu. Ona r贸wnie偶 by艂a g艂odna 偶ycia. Nie pami臋ta艂a jednak, by mia艂a jakiekolwiek powody, by przyj膮膰 kt贸r膮艣 ze swoich ci膮偶 z u艣miechem tak pogodnym jak Ida.
Za ka偶dym razem by艂a taka samotna. Wyj膮tek stanowi艂 czas, gdy spodziewa艂a si臋 Miszy.
- Boj臋 si臋 - ci膮gn臋艂a Ida. - Boj臋 si臋, 偶e co艣 p贸jdzie nie tak. Ju偶 kiedy艣 poroni艂am.
Raija wiedzia艂a o tym, Reijo jej opowiada艂. Ida by膰 mo偶e si臋 domy艣la艂a. W ka偶dym razie wi臋cej o tym nie wspomina艂a.
- To ma艂e urodzi si臋 w okresie targu - m贸wi艂a Ida z rado艣ci膮. - Je艣li wszystko u艂o偶y si臋 jak trzeba. W listopadzie. Sedolf m贸wi, 偶e za bardzo si臋 martwi臋, a ja udaj臋, 偶e nic szczeg贸lnego si臋 nie dzieje. Mo偶e wi臋c wszystko b臋dzie dobrze.
- Nie powinna艣 si臋 przem臋cza膰 - powiedzia艂a Raija, u艣wiadomiwszy sobie w艂a艣nie, 偶e w贸z mocno podskakuje.
- Przecie偶 nie jestem chora - stwierdzi艂a Ida. - I nie mog臋 przez tyle miesi臋cy siedzie膰 jedynie na ty艂ku i by膰 ku ozdobie. Nie 偶yj臋 przecie偶 jak szlachcianka...
Urwa艂a zawstydzona.
- Nie mia艂a艣 nic z艂ego na my艣li - pr贸bowa艂a 艂agodzi膰 Raija.
- Maja w pewnym sensie dokona艂a s艂usznego wyboru - stwierdzi艂a Ida zamy艣lona. - Ona na to zas艂ugiwa艂a. I czu艂a si臋 tam jak w domu. Na tyle, na ile w og贸le mog艂a si臋 tak poczu膰 w jakimkolwiek miejscu. Maja tak naprawd臋 nigdy nie nale偶a艂a do 偶adnego miejsca. Ale Hailuoto i William dali jej szcz臋艣cie. Mimo wszystko jednak pozosta艂a Maj膮. Nie zmieni艂a si臋. I znalaz艂a tam co艣 w rodzaju spokoju. Tu zawsze za czym艣 t臋skni艂a.
Raij臋 zabola艂o w sercu. Ona zna艂a ten stan a偶 za dobrze. Nikt nie powinien si臋 tak czu膰. Maja nie powinna by艂a si臋 tak czu膰. Lichym dziedzictwem obdarzy艂a swoje potomstwo.
- Ciesz臋 si臋, 偶e ciebie to omin臋艂o. Powinno znikn膮膰 razem ze mn膮. Dziecko Mai wydaje si臋 takie jak inne dzieci. Ma艂y Mikkal r贸wnie偶. Ty nigdy nie mia艂a艣 tego w sobie, Ido. M贸j Misza nie ma ani krztyny. Nie nale偶y przekazywa膰 tego dalej.
Raiji przed oczami stan膮艂 obraz ze snu. Mikkal. Jego spojrzenie, jego r臋ce. By膰 mo偶e mia艂 racj臋, m贸wi膮c, 偶e czeka艂 ju偶 zbyt d艂ugo.
By膰 mo偶e nikt nie powinien tak d艂ugo z tym 偶y膰. Mo偶e dostatecznie rozci膮gn臋艂a ju偶 b贸l. Pewnego dnia zabraknie jej si艂.
By膰 mo偶e lepiej odej艣膰, zanim ten dzie艅 nast膮pi. Zanim wewn臋trzny b贸l poch艂onie j膮 doszcz臋tnie, poch艂onie wszystko, co w niej ludzkiego.
Raija nie umia艂a sobie na to odpowiedzie膰, ale ba艂a si臋.
Mia艂a po co 偶y膰. Tyle by艂o r贸偶nych rado艣ci, tyle nadziei.
- Ju偶 si臋 ciesz臋 na spotkanie z tym ma艂ym - o艣wiadczy艂a. - Czy to tajemnica?
- Na razie wiemy o tym tylko ty, ja i Sedolf. - Ida u艣miechn臋艂a si臋 prawie nie艣mia艂o. - Ale mo偶esz powiedzie膰 te偶 o tym tatusiowi.
- Sama mu powiedz, Ido - stwierdzi艂a Raija. - Nie s膮dzisz, 偶e najprzyjemniej mu b臋dzie, jak us艂yszy t臋 nowin臋 od ciebie?
- Wiedzia艂a艣 o tym? - spyta艂 Reijo, gdy zapad艂a noc, a oni w艂a艣ciwie byli ju偶 zbyt zm臋czeni, by d艂u偶ej zwleka膰 ze spaniem. Ale ich czas by艂 tak drogocenny. Chcieli dzieli膰 ze sob膮 ka偶d膮 dan膮 im kr贸tk膮 chwil臋. Widzieli ju偶 tak wiele, 偶e nie wierzyli, i偶 jest jeszcze czas na odk艂adanie czego艣 na p贸藕niej. Je艣li co艣 le偶a艂o im na sercu, natychmiast o tym m贸wili. Nie zwlekali.
- Tak, powiedzia艂a mi.
Le偶eli zwr贸ceni do siebie twarzami. Spletli palce. Uchylone okno wpuszcza艂o noc do 艣rodka. Z zewn膮trz dobiega艂 艣piew wielu garde艂. Morze jednoczy艂o si臋 z brzozowym lasem i ska艂ami. Nieprzeliczone istnienia unosi艂y si臋 na skrzyd艂ach. Gdzie艣 w oddali szczeka艂 lis. 艢wiergot ptak贸w m贸wi艂 wi臋cej o niebezpiecze艅stwie, lecz uderzenia skrzyde艂 brzmia艂y leniwie. Lis by艂 zbyt daleko.
- To takie dziwne, 偶e prze偶ywam to razem z tob膮 - powiedzia艂 Reijo z u艣miechem.
- Wygl膮dasz teraz, jakby艣 mia艂 siedemna艣cie lat.
- Nie ca艂kiem. - U艣miech zmieni艂 si臋 w chichot. - Powinna艣 mi si臋 baczniej przyjrze膰, Raiju. Ty te偶 nie wygl膮dasz na pi臋tnastolatk臋. Niech to b臋dzie jasne!
艢miali si臋 ju偶 razem. Cicho, 偶eby nie zbudzi膰 Ivara, kt贸ry niespokojnie kr臋ci艂 si臋 w swoim 艂贸偶eczku pod 艣cian膮. Ch艂opczyk mia艂 taki lekki sen jak zaj膮czek.
Raija widzia艂a zmarszczki Reijo. Nie by艂a na tyle g艂upia, by wmawia膰 sobie, 偶e jest inaczej. Zauwa偶y艂a, 偶e w艂osy mu si臋 przerzedzi艂y, przyblak艂y, nie mia艂y ju偶 koloru zbo偶a przetykanego promieniami s艂o艅ca. Przypomina艂y raczej srebrzysty ksi臋偶yc. Dostrzega艂a na jego twarzy 艣lady pozostawione przez lata. 呕ycie odmalowane cieniute艅kim p臋dzelkiem. Zmarszczki by艂y cienkie jak w艂os, utkane z najprzer贸偶niejszych rodzaj贸w zmartwie艅.
Raija lubi艂a twarz Reijo. Patrzy艂o si臋 na ni膮 z przyjemno艣ci膮.
- Mia艂e艣 ten sam wyraz twarzy - wyja艣ni艂a. - Tego samego diab艂a, kt贸ry wtedy w tobie mieszka艂. Tego samego dobrego diab艂a.
- Ja powiedzia艂bym raczej: 艂obuza - poprawi艂 j膮 Reijo. 艂agodnie.
- To nie oddaje wszystkiego. Zgodzi艂 si臋 z ni膮.
- Tak czy owak to dziwne. Siedemnastoletni Reijo nigdy by nie uwierzy艂, 偶e dane nam b臋dzie prze偶y膰 to wszystko razem. 呕e zostaniemy dziadkami. To prawdziwy cud. Nasze dziecko, Raiju. Ona ma ju偶 Mikkala, a urodzi si臋 jeszcze jedno. Czy to nie cud?
Raija kiwn臋艂a g艂ow膮. By膰 mo偶e powinna poczu膰 si臋 staro, tak jednak si臋 nie dzia艂o. To r贸wnie偶 by艂o dziwne.
- Tym razem musi p贸j艣膰 dobrze - rzek艂 Reijo z, powag膮. Ida wci膮偶 nie schodzi艂a mu z g艂owy. - Ona si臋 za艂amie, je艣li straci r贸wnie偶 to dziecko.
- Ida ma w sobie wi臋cej si艂y - stwierdzi艂a Raija z niezachwian膮 pewno艣ci膮, jak膮 tylko ona potrafi艂a mie膰. - Nie pozwoli si臋 z艂ama膰.
Reijo 偶a艂owa艂, 偶e nie potrafi jej uwierzy膰.
- B臋dziemy si臋 ni膮 razem opiekowa膰 - powiedzia艂. I za nic nie chcia艂 przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e to ich dziecko ma ju偶 dwadzie艣cia dwa lata i w艂asn膮 rodzin臋. I tak naprawd臋 ani troch臋 nie potrzebuje opieku艅czych skrzyde艂 troskliwych rodzic贸w.
Tym razem nie mog艂a dosta膰 si臋 do 艣rodka.
By艂y tam cienie, ich obecno艣膰 j膮 zaniepokoi艂a. Wcze艣niej zawsze otacza艂o j膮 jasne 艣wiat艂o, wszystko by艂o jasne.
Niebo takie wysokie, takie niebieskie.
Teraz panowa艂 tu mrok.
Cienie by艂y ponure, nieostre. Szare.
Nie widzia艂a go wyra藕nie.
R贸wnie偶 on by艂 cieniem w艣r贸d ca艂ej tej szaro艣ci, nie wychodzi艂 z niej, pozwala艂 otula膰 si臋 mgle.
Mg艂a stanowi艂a barier臋.
Trzyma艂a j膮 na dystans.
Raija czu艂a to i marz艂a.
W powietrzu unosi艂a si臋 ci臋偶ka wilgo膰, jak gdyby ta chwila zosta艂a wyj臋ta z nieko艅cz膮cego si臋 szeregu zimnych jesiennych dni, zaraz po trwaj膮cym tydzie艅 deszczu.
Zadr偶a艂a, zdj臋ta ch艂odem.
Nie chcia艂a si臋 do niego zbli偶a膰.
Ale 艣wiadomo艣膰, 偶e on tam jest, bola艂a. On nie nale偶a艂 do takiego mroku.
On nie powinien marzn膮膰.
Nie chcia艂a, 偶eby marz艂.
- Chod藕 - powiedzia艂. - Ogrzej mnie! Raija si臋 cofn臋艂a.
- Mo偶esz mnie ogrza膰 - m贸wi艂 jego g艂os. - Zimno tu samemu. Bez ciebie b臋dzie ciemno. Ty zawsze by艂a艣 moim 艣wiat艂em. By艂a艣 ogniskiem, przy kt贸rym si臋 grza艂em. Bez ciebie wszystko jest zamarzni臋te.
Ch艂贸d wyra藕nie ci膮gn膮艂 w jej stron臋. By艂 niczym ci臋偶ka mg艂a, kt贸r膮 widzia艂a i kt贸rej niemal mog艂a dotkn膮膰. J膮 tak偶e chcia艂a otoczy膰. Mg艂a przypomina艂a dym z ogniska, kt贸rego nigdzie nie mog艂a dostrzec. Snu艂 si臋 po ziemi pod ci臋偶k膮 wilgoci膮. Szare po艂yskuj膮ce palce, kt贸re chcia艂y si臋 zamkn膮膰 wok贸艂 niej.
Jej krzyk si臋 nie rozleg艂.
W milczeniu zacz臋艂a si臋 cofa膰.
Odsuwa艂a si臋 w ty艂.
Ucieka艂a od jego g艂osu. Od niego. Ucieka艂a od mg艂y, w kt贸rej si臋 p艂awi艂.
Nie chcia艂a tego.
Nie teraz!
- Nie teraz!
Reijo spa艂, kiedy si臋 obudzi艂a. Ivar tak偶e. Nie krzycza艂a. Jej g艂os szepta艂 we mgle. W tej ci臋偶kiej wilgotnej szarej masie jakby nie by艂o miejsca na krzyk.
Oblewa艂 j膮 pot.
Zmusi艂a si臋, 偶eby le偶e膰 spokojnie. Tylko stopy wysun臋艂a spod przytulnego ciep艂a okry膰. W izbie panowa艂 b艂ogos艂awiony ch艂贸d, kt贸ry orze藕wia艂 jej nag膮 sk贸r臋.
Mikkal nie chcia艂 wyrz膮dzi膰 jej 偶adnej krzywdy.
Nigdy nie mo偶e dopu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e jest inaczej. To nigdy nie stanie si臋 prawd膮.
Mikkal nie chcia艂 jej skrzywdzi膰. Mikkal zawsze j膮 kocha艂. Tylko po to 偶y艂. Jego mi艂o艣膰 do niej by艂a najwi臋kszym i najprawdziwszym uczuciem w jego 偶yciu.
Nigdy nie wolno jej przesta膰 w to wierzy膰.
R臋k膮 si臋gn臋艂a do ptaszka, kt贸rego nosi艂a na szyi. By艂 g艂adki i ch艂odny. Przyjemny w dotyku na sk贸rze.
Wyschni臋te wargi zacz臋艂y go pie艣ci膰, ca艂owa艂y leciutko, ogrza艂y.
Nigdy nie wolno jej przesta膰 wierzy膰 w mi艂o艣膰 Mikkala. Nigdy nie wolno jej przesta膰 wierzy膰, 偶e to, co j膮 czeka, b臋dzie dobre.
Dziecko Idy...
Raija rozrzewni艂a si臋 na my艣l o nienarodzonym dziecku. To by艂a nadzieja.
Czu艂a, 偶e pragnie tu by膰 w chwili, gdy ono przyjdzie na 艣wiat. 呕e chce to prze偶y膰. Uczestniczy膰 w tym i by膰 艣wiadkiem narodzin dziecka. Powita膰 je na 艣wiecie!
Pragn臋艂a wzi膮膰 je w obj臋cia, ujrze膰 nowo narodzone 偶ycie i wiedzie膰, 偶e oto dalszy ci膮g 偶ycia jej dziecka, dalszy ci膮g 偶ycia jej i Reijo...
Nadzieja.
Zaczyna艂o w niej narasta膰 zdecydowanie.
A w g艂owie monotonnie rozlega艂 si臋 g艂os Wasi. Taki, jak brzmia艂 w tamto ich lato. Lato 1748 roku nad Dwin膮. Ich 艣lepe, bezrozumne op臋tanie.
Nie 偶a艂owa艂a tego lata. Nawet teraz, po wszystkim. Wiedzia艂a, do czego doprowadzi艂o, lecz nie 偶a艂owa艂a niczego. Gdyby mia艂a teraz przed sob膮 pocz膮tek tamtego lata, post膮pi艂aby tak samo. Nie mog艂aby zrobi膰 inaczej.
Takie w艂a艣nie mia艂o by膰 jej 偶ycie.
Nie pi臋kne, lecz mocne.
Pragn臋艂a teraz, by wci膮偶 trwa艂o. D艂onie odnalaz艂y si臋 nawzajem, z艂o偶y艂y si臋. By艂o to dla niej niezwyk艂e, ale zacz臋艂a si臋 modli膰. Modli艂a si臋 o to, by jej 偶ycie nadal trwa艂o.
G艂os Wasi sprzed czterech lat.
Powiedzia艂 to, nie zastanawiaj膮c si臋, 偶e ona mo偶e nad tym rozmy艣la膰. Chodzi艂o mu o pewn膮 osobliwo艣膰, kt贸r膮 wyci膮gn膮艂 z pami臋ci. Nawet przez chwil臋 nie kierowa艂 tych s艂贸w do niej.
Lecz ona od tamtego razu wielokrotnie wraca艂a do tego, co powiedzia艂. Rozmy艣la艂a nad tym, bardzo wnikliwie.
Teraz zn贸w si臋 to odezwa艂o, zmieni艂o w decyzj臋. By膰 mo偶e stanowi艂o klucz do odsuni臋cia w czasie tego, co nieuchronne.
Nie przypadkiem Mikkal przychodzi艂 do niej w snach. To nie by艂y jedynie sny.
Raija le偶a艂a, nie 艣pi膮c, a przed oczami przesuwa艂y jej si臋 niezliczone momenty w艂asnego 偶ycia. Przyjmowa艂a je z otwartymi oczyma. B贸l i rado艣膰. Tkanina, kt贸rej sama nigdy nie potrafi艂aby utka膰, gdy偶 kolory zbyt cz臋sto si臋 zmienia艂y. Jeden zabija艂 drugi. Innym razem ton臋艂y w odcieniach zbyt delikatnych, za bardzo do siebie zbli偶onych.
Ta tkanina nie by艂a pi臋kna.
Jedynie mocna.
Pragn臋艂a wple艣膰 w ni膮 nadziej臋.
Pragn臋艂a wple艣膰 w ni膮 listopadowe dziecko Idy.
Pragn臋艂a wple艣膰 nadziej臋 i rado艣膰, po艂yskuj膮c膮 偶贸艂ci膮 i czerwieni膮. To dziecko musi zaja艣nie膰 w tkaninie jej 偶ycia niczym ognisko. Ozdobi膰 roziskrzonym ogniem jej kraw臋dzie.
Taka cena za to nie b臋dzie zbyt wysoka.
Przemy艣la艂a wszystko na zimno, na spokojnie. Krok po kroku. Wyobrazi艂a to sobie. Oceni艂a czas i miejsce.
Oceni艂a b贸l.
Nie ba艂a si臋 b贸lu. Potrafi艂a si臋 od niego odci膮膰. Jej tkanina ju偶 i tak by艂a przesi膮kni臋ta b贸lem. To b臋dzie jedynie male艅k膮 plamk膮, ledwie widoczn膮 w ca艂o艣ci.
Raij臋 wype艂ni艂 spok贸j.
Zasn臋艂a nad ranem. Obudzi艂a si臋 wypocz臋ta. U艣miechn臋艂a si臋, kiedy Reijo poca艂owa艂 j膮 na dzie艅 dobry. Nanosi艂 jej wody, Raija napali艂a w piecu. Potem boso wymkn臋艂a si臋 na schody, wypatruj膮c 偶agli, kt贸re wci膮偶 si臋 nie pojawia艂y. Fiord by艂 zaledwie odrobin臋 bardziej niebieski ni偶 niebo. Wiatr wia艂 z po艂udniowego wschodu. Z domu. Kiedy艣, dawno temu, tak w艂a艣nie w 偶artach razem z Reijo nazywali po艂udniowy wsch贸d. To by艂o wtedy, gdy on krad艂 jej u艣ciski, a ona s艂a艂a mu spojrzenia, zawieraj膮ce obietnice, kt贸rych wcale nie mia艂a zamiaru dotrzyma膰.
Raija jednak ani troch臋 nie pragn臋艂a odzyska膰 niewinno艣ci tamtego czasu. Miejsce tej niewinno艣ci przynale偶ne by艂o pocz膮tkowi 偶ycia, a ona zbli偶a艂a si臋 teraz do jego drugiego kra艅ca i dostrzega艂a warto艣膰 wszystkich zdobytych w ci膮gu tych lat do艣wiadcze艅.
To one uczyni艂y j膮 siln膮.
Dostatecznie siln膮, by zrobi膰 r贸wnie偶 to.
- Zabierz Ivara do reszty dzieci - powiedzia艂a do Reijo, kiedy przygotowywa艂 si臋 do wyj艣cia. Oborze wci膮偶 brakowa艂o do uko艅czenia kilku 艂adnych okr膮偶e艅 z drewnianych bali. - Ja b臋d臋 mia艂a do艣膰 roboty z praniem.
Reijo u艣cisn膮艂 j膮 kilka razy, nim znikn臋li wraz z synkiem, zwr贸ceni twarzami do wiatru.
Raija harowa艂a, a偶 sp艂ywa艂 z niej pot. Gdy sta艂a nad gotuj膮c膮 si臋 bielizn膮, gor膮co wprost bucha艂o w twarz. Ci臋偶ko by艂o wylewa膰 wod臋 z drewnianej balii. Ci臋偶ko nie艣膰 pranie do strumienia, w kt贸rym p艂uka艂a je na kl臋czkach. Mimo pe艂ni lata woda w strumieniu wci膮偶 by艂a zimna. Palce pr臋dko dr臋twia艂y.
Przyd藕wiga艂a pranie z powrotem do domu i rozwiesi艂a je sztywnymi palcami.
Jej my艣li odrzuci艂y n贸偶. Tego by nie znios艂a.
G艂os Wasi. Wasia przy piecu u siebie w domu, w Archangielsku. Dotyk jego nagiego cia艂a pod okryciem. Ona, opowiadaj膮ca mu o m臋偶czy藕nie w porcie, tym jednym, kt贸rego nie by艂a w stanie uzdrowi膰 z zaropia艂ych p臋cherzy na d艂oniach. Z tej dziwnej choroby, kt贸r膮 przywie藕li ze sob膮 z Norwegii.
Wasia, kt贸ry m贸wi jej, 偶e cz艂owiek ten pewnej zimy odmrozi艂 sobie palce u st贸p, i jego g艂os, gdy ci膮gnie:
- Powiadaj膮, 偶e aby zachowa膰 moc, trzeba mie膰 wszystkie cz艂onki.
Raija zdecydowa艂a si臋 na siekier臋.
- Wydaje mi si臋, 偶e powiniene艣 i艣膰 do domu, tato!
To Ida nagle stan臋艂a przed Reijo. Na twarzy mia艂a wyraz dziwnego napi臋cia, w艂osy nie chcia艂y trzyma膰 si臋 w w臋藕le na karku. Kosmyki wysuwa艂y si臋 z niego, jakby chcia艂y pod膮偶y膰 w艂asn膮 drog膮. Pod tym wzgl臋dem by艂a bardzo podobna do Raiji, tyle 偶e w艂osy Idy by艂y niczym ogie艅, Raiji natomiast jak w臋giel, czy teraz mo偶e raczej jak sadza.
Ida przyciska艂a koniuszki palc贸w do skroni. Wyra藕nie czym艣 si臋 niepokoi艂a.
- Co艣 si臋 sta艂o, tato! Co艣... Reijo nie domaga艂 si臋 wyja艣nie艅. I nie musia艂 te偶 prosi膰 Sedolfa, by ten zaj膮艂 si臋 Id膮. Zi臋膰 by艂 na tyle m臋偶czyzn膮, 偶e rozumia艂, co ma robi膰.
- Nie musisz i艣膰 sam - powiedzia艂 Matti. On r贸wnie偶 od艂o偶y艂 ju偶 narz臋dzia. W gor膮cym lipcowym s艂o艅cu ka偶da przerwa dobrze robi艂a.
- P贸jd臋 sam. Opiekujcie si臋 tylko Ivarem Anttim! Nied艂ugo wr贸c臋.
- Co si臋 sta艂o, skarbie? - dopytywa艂 si臋 Sedolf 艂agodnie, obejmuj膮c Id臋. Mia艂 ochot臋 wzi膮膰 j膮 na r臋ce, gdyby tylko mu na to pozwoli艂a. Ona jednak si臋 sprzeciwi艂a, sta艂a mocno na w艂asnych nogach.
Patrzyli, jak Reijo wskakuje na konia i rusza galopem, bez siod艂a. Wida膰 by艂o, 偶e powa偶nie potraktowa艂 s艂owa c贸rki.
- Nie wiem - odpar艂a Ida przygn臋biona. - To mnie tak nasz艂o. Co艣 si臋 sta艂o.
- Z Raij膮?
Ida skin臋艂a g艂ow膮.
- Tak mi si臋 wydaje. Sedolfie, ale nic nie wiem. Co艣 si臋 sta艂o...
Wtuli艂a twarz w jego kurtk臋. Nie zdo艂a艂a odepchn膮膰 od siebie z艂ych przeczu膰. Zimne kleszcze zacisn臋艂y jej si臋 na sercu, sprawiaj膮c b贸l.
Ida powtarza艂a sama sobie, 偶e to nie to samo, co okry艂o mrokiem 偶ycie Mai. To nie mog艂o by膰 to samo. Ona nie mia艂a w sobie pewno艣ci, a jedynie przeczucie mroku.
Reijo znalaz艂 j膮 w kuchni. Skulon膮 na 艂awie, z praw膮 r臋k膮 owini臋t膮 fartuchem.
Bia艂e p艂贸tno przesi膮k艂o krwi膮. Twarz mia艂a blad膮, pod oczami si艅ce. W kuchni unosi艂 si臋 dziwny zapach.
- Co tu si臋, u licha, dzieje?
Reijo siad艂 przy niej i obj膮艂 za ramiona. Pot wprost z niego parowa艂, bo stara艂 si臋 jecha膰 jak najszybciej. Ca艂y czas pogania艂 konia.
- Mo偶e g艂upio zrobi艂am - szepn臋艂a, ci臋偶ko opieraj膮c si臋 plecami o drewnian膮 艣cian臋 z bali. Z miejsca, w kt贸rym siedzia艂a, rozci膮ga艂 si臋 widok na fiord.
Reijo rozwin膮艂 fartuch. I nie chcia艂 uwierzy膰 w艂asnym oczom. Delikatnie przycisn膮艂 p艂贸tno do jej zranionej r臋ki i uni贸s艂 tak, by znajdowa艂a si臋 wy偶ej ni偶 serce.
- To nie by艂 wypadek! Woln膮 r臋k膮 chwyci艂 Raij臋 pod brod臋, podni贸s艂 jej twarz.
G艂os brzmia艂 艂agodnie, cho膰 ledwie si臋 powstrzymywa艂, 偶eby na ni膮 nie krzycze膰. Mia艂 ochot臋 mocno ni膮 potrz膮sn膮膰 i spu艣ci膰 jej lanie, ale nawet 偶adnego z dzieci nigdy nie uderzy艂, i to w贸wczas, gdy sprawowa艂y si臋 najgorzej. To nie le偶a艂o w jego zwyczaju.
- Raiju, nie mog艂a艣 sobie odci膮膰 p贸艂 ma艂ego palca niechc膮cy. W dodatku prawej r臋ki...
Raija przekrzywi艂a g艂ow臋.
Reij o zauwa偶y艂, 偶e p艂aka艂a.
I nagle w jednej chwili zrozumia艂, co to za zapach. Musia艂a spali膰 odci臋ty kawa艂ek cia艂a. W 偶o艂膮dku go 艣cisn臋艂o.
- W imi臋 niebios, Raiju, dlaczego?
- To przez te sny - szepn臋艂a. Wargi mia艂a poblad艂e. - Nie chc臋 ich ju偶 wi臋cej, Reijo. Nie chc臋 tego. Ju偶 nie. Chc臋 si臋 od tego uwolni膰.
Reijo siedzia艂 przy niej, przytrzymuj膮c jej praw膮 r臋k臋 wysoko przy 艣cianie, niemal偶e ponad jej g艂ow膮. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮, s艂ucha艂.
Nie by艂 w stanie zrozumie膰.
Raija siedzia艂a z zamkni臋tymi oczyma, lecz oddycha艂a normalnie. Wiedzia艂, 偶e musi odczuwa膰 niewyobra偶alny b贸l, ale ona go wytrzymywa艂a, tylko oddech lekko jej dr偶a艂.
Nie znika艂a.
Nie wyruszy艂a w t臋 podr贸偶 w nieznane.
Z wolna Reijo przeja艣nia艂o si臋 w g艂owie, chocia偶 nie m贸g艂 si臋 z tym pogodzi膰. Ale jej my艣li te偶 musia艂y si臋 pomiesza膰. Nie by艂aby w stanie tego zrobi膰, gdyby powa偶nie si臋 nad tym zastanowi艂a.
Chocia偶 co do tego Reijo nie mia艂 pewno艣ci.
- Wiem, co zrobi艂a艣 - powiedzia艂 zmienionym g艂osem. Od dawna ju偶 tak mocno nie 艣ciska艂o go w gardle. - Wiem, dlaczego to zrobi艂a艣, moja Raiju.
Ledwie uchyli艂a powieki, 偶eby na niego spojrze膰. U艣miechn臋艂a si臋, wci膮偶 mocno zaciskaj膮c z臋by.
- Gdybym wiedzia艂, jak wielkie ma to dla ciebie znaczenie... - G艂os mu si臋 za艂ama艂, musia艂 odwr贸ci膰 g艂ow臋. 鈥... Do diab艂a, Raiju, m贸g艂bym ci wybi膰 kilka z臋b贸w, to by by艂o o wiele lepsze!
Nie odpowiedzia艂a, przynajmniej nie s艂owami, ale w br膮zowoczarnych oczach co艣 b艂ysn臋艂o.
- Nie jestem wcale pewien, czy ci si臋 uda艂o, Raiju. Wcale nie jestem pewien, czy twoja moc przez to zniknie. Spotka艂em ju偶 bezz臋bnych i bezr臋kich czarownik贸w, najdro偶sza. Nie jestem pewien, czy osi膮gniesz co艣 w zamian. Po艂o偶y艂 j膮 do 艂贸偶ka, opatrzy艂 ran臋. Lekko przywi膮za艂 chustk膮 jej praw膮 r臋k臋 do wezg艂owia.
- Oby B贸g sprawi艂, 偶eby艣 si臋 nie wykrwawi艂a! - Popatrzy艂 na ni膮, kr臋c膮c g艂ow膮. - Nigdy ci臋 nie zrozumiem, kobieto!
Nie odpowiedzia艂a, mo偶e nie mia艂a na to si艂y, tego Reijo nie wiedzia艂. Nie dopuszcza艂 do siebie 偶adnych my艣li. Czu艂 na sobie jej spojrzenie, ale nawet nie usi艂owa艂 sobie wm贸wi膰, 偶e ona chce go za cokolwiek przeprosi膰. O ile dobrze j膮 zna艂, to wiedzia艂, 偶e prze偶y艂aby swoje 偶ycie w dok艂adnie taki sam spos贸b, gdyby ofiarowano jej mo偶liwo艣膰 nowej pr贸by. On natomiast dokona艂by kilku drobnych zmian. Na tym polega艂a r贸偶nica mi臋dzy nimi.
- Id臋 sprowadzi膰 tu Elise. Nie chc臋 ci臋 zostawia膰 samej, ale musz臋. Zamkn臋 drzwi na klucz. Masz tu wod臋 i chleb, na wypadek gdyby zrobi艂o ci si臋 s艂abo. Staraj si臋 za bardzo nie porusza膰.
- Wszystko w porz膮dku - odpar艂a s艂abym g艂osem. Reijo dobrze widzia艂, na ile wszystko jest w porz膮dku, lecz nie powiedzia艂 nic. Przed wyj艣ciem jeszcze tylko uca艂owa艂 j膮 w oba policzki.
- To moja matka! - powtarza艂a Ida. Na policzkach z gniewu wykwit艂y jej r贸偶e. Spojrzenia dw贸ch par zielonych oczu zwar艂y si臋 ze sob膮, ten pojedynek przegra艂 ojciec.
- W dodatku poczuj臋 si臋 o wiele gorzej, jak b臋d臋 tu siedzia艂a, nic nie wiedz膮c!
- Id藕, id藕 - w艂膮czy艂a si臋 Elise. Roztacza艂a wok贸艂 siebie taki spok贸j. - Zaopiekuj臋 si臋 dzie膰mi. Przyjd臋, jak Matti wr贸ci. My jeste艣my przyzwyczajeni dzia艂a膰 na zmian臋. Zajm臋 si臋 wszystkim tutaj.
- Tylko 偶adnych wyrzut贸w - ostrzeg艂 c贸rk臋 Reijo. Konia zaprz臋gni臋to ju偶 do bryczki.
- A ty co jej powiedzia艂e艣? - dopytywa艂a si臋 Ida.
- Wstrzymam si臋 z tym, a偶 ona dojdzie do siebie - odpar艂 ojciec, mocniej 艣ci膮gaj膮c brwi.
- Raija jest rozs膮dna - stwierdzi艂 Matti. - Na og贸艂. Jumala wie, co j膮 naznaczy艂o tam, na wschodzie. Bo ten post臋pek, doprawdy, trudno nazwa膰 rozs膮dnym.
- Ona ma sny - wyja艣ni艂 Reijo kr贸tko. - O Mikkalu. I w艂asne przekonanie o tym, dlaczego tak si臋 dzieje.
Matti westchn膮艂.
- Naprawd臋 w to wierzy? Wierzy w to, 偶e on jest... gdzie艣? I 偶e ona tam p贸jdzie...
- Nie dane nam jest zrozumie膰 tego, co 艂膮czy艂o j膮 i Mikkala - ostro skwitowa艂 Reijo. - Powiniene艣 o tym pami臋ta膰, Matti. Przecie偶 widzia艂e艣 ich razem. Wyczuwa艂e艣 to. Mi臋dzy nimi istnieje jaka艣 wi臋藕.
- Istnia艂a - poprawi艂 go Matti. By艂 trze藕wo my艣l膮cym cz艂owiekiem. - I przyjmuj臋, i偶 rzeczywi艣cie tak by艂o. Ale widzia艂em zw艂oki Mikkala. Wiem, w kt贸rym miejscu wpad艂 do morza. I wiem, 偶e by艂 zimny na d艂ugo, nim si臋 to sta艂o. Mikkal nie 偶yje. Dla Raiji najlepiej by by艂o, gdyby r贸wnie偶 to zaakceptowa艂a. Bez wzgl臋du na to, jak bardzo j膮 to boli. Mikkal ju偶 nie 偶yje.
- Teraz ani s艂owa na ten temat! - ostrzeg艂 Reijo. Matti pokr臋ci艂 jasnoblond g艂ow膮.
- Ja te偶 j膮 kocham - powiedzia艂 cicho.
- W ka偶dym razie nie mo偶na jej odm贸wi膰 odwagi - stwierdzi艂 Sedolf. U艣miecha艂 si臋 przy tym lekko, nara偶aj膮c si臋 na karc膮ce spojrzenie 偶ony. Nie na wiele jednak si臋 ono zda艂o.
- Wiem, 偶e nie jest to odpowiedni moment, 偶eby o tym m贸wi膰 - doda艂, przygl膮daj膮c si臋 w艂asnym d艂oniom. - Ja bym tego nie potrafi艂. Ale to, co ona zrobi艂a, jeszcze lepiej mi t艂umaczy niekt贸re strony Idy.
- Jeste艣 cz艂owiekiem pozbawionym wszelkich uczu膰, Sedolfie Bakken! - sykn臋艂a Ida przez z臋by. - Jak mo偶esz w og贸le powiedzie膰 co艣 takiego!
Reijo zerkn膮艂 na Sedolfa. Sedolf ca艂ym sob膮 prosi艂 jakby o wybaczenie, ale Ida tego nie widzia艂a. Reijo pu艣ci艂 oko do zi臋cia, ostrzegawczo. Dostatecznie d艂ugo mieszka艂 z c贸rk膮 pod jednym dachem, by zna膰 jej humory. Nie roztrz膮sali ju偶 tego d艂u偶ej, ale mieli 艣wiadomo艣膰, 偶e Ida raczej nie zapomni tego m臋偶owi.
Ida, gdy przysz艂o co do czego, okaza艂a si臋 najbardziej ugodowa z nich wszystkich. Nawet spojrzeniem nie zdradza艂a gniewu, kt贸ry si臋 w niej gotowa艂. Nic nie m贸wi膮c, usiad艂a przy Raiji. Popatrzy艂a matce w oczy z czu艂o艣ci膮.
- Do kro膰set! - zakl膮艂 Matti, zatrzymuj膮c si臋 przy wezg艂owiu 艂贸偶ka.
Raija wysili艂a si臋 na u艣miech. Z臋by jej zazgrzyta艂y. Matti przekrzywi艂 g艂ow臋.
- Co, u diab艂a, w ciebie wst膮pi艂o?
Odpowiedzia艂a takim samym poruszeniem g艂owy. Wynie艣li je z tego samego domu.
- Nie 艣pi臋 - odpar艂a z wysi艂kiem. Najdrobniejszy ruch wiele j膮 kosztowa艂. Ale b贸l utrzymywa艂 j膮 w przytomno艣ci, sprawiaj膮c, 偶e wszystko stawa艂o si臋 po dwakro膰 bardziej rzeczywiste.
Reijo si臋 nie odzywa艂. Sta艂 oparty o drzwi i przygl膮da艂 si臋 im w milczeniu. 呕onie, c贸rce i szwagrowi.
I widzia艂, 偶e banda偶 na d艂oni Raiji jest czerwony.
Krew Alatalo, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋 w przyp艂ywie wisielczego humoru. By膰 mo偶e Raija kiedy艣 jeszcze b臋dzie si臋 艣mia艂a z tego dowcipu. Mo偶e p贸藕niej...
- Dlaczego nie z膮b? - dopytywa艂 si臋 gniewnie Matti, ale nie dal Raiji czasu na odpowied藕. - Przypuszczam, 偶e dlatego, 偶e mia艂aby艣 wtedy brzydszy u艣miech! Na Jumal臋, Raiju, przecie偶 my ci臋 tak kochamy! Nie r贸b nam tego! Nie r贸b tego sobie! Do stu piorun贸w! Je艣li chcesz si臋 zabi膰, mo偶esz to zrobi膰 inaczej!
- Chc臋 偶y膰 - szepn臋艂a Raija. Swobodn膮 r臋k膮 si臋gn臋艂a po d艂o艅 c贸rki. Ida u艣cisn臋艂a j膮 obiema r臋kami.
Rei jo wyszed艂. 鈥濿 saunie przechowywa艂 dzban z piwem. W艣r贸d 偶aru parowej k膮pieli dobrze by艂o sch艂odzi膰 gard艂o. Zawsze dba艂, by nigdy nie zabrak艂o tam piwa. A teraz, cho膰 daleko jeszcze by艂o do kolejnego dnia k膮pieli, czu艂, 偶e musi si臋 napi膰.
- Op艂uka艂em siekier臋 w morzu. - Z szopy wy艂oni艂 si臋 Sedolf. By艂 z natury bardzo porz膮dny. - Pomy艣la艂em, 偶e najlepiej b臋dzie, jak odwiesz臋 j膮 na miejsce. Niedobrze, 偶eby takie narz臋dzia wala艂y si臋 nie wiadomo gdzie. Jeszcze jaki艣 dzieciak si臋 na ni膮 natknie i pokaleczy.
Reijo za艣mia艂 si臋 g艂ucho. Podsun膮艂 dzbanek zi臋ciowi. Wypili w milczeniu.
- Wygl膮da na to, 偶e Ruscy p艂yn膮 - stwierdzi艂 Sedolf, ruchem g艂owy wskazuj膮c na fiord.
Reijo r贸wnie偶 dostrzeg艂 widoczn膮 w oddali male艅k膮 plamk臋. Zorientowa艂 si臋 ju偶, 偶e tym razem jest to statek stosownych rozmiar贸w, a o tej porze tu, w g艂臋bi fiordu, nie spodziewano si臋 innych statk贸w poza rosyjskimi.
- Tylko tego brakowa艂o! - westchn膮艂. Ci臋偶ko przysiad艂 na schodach sauny. Sedolf poszed艂 w jego 艣lady.
- To dopiero kobieta - mrukn膮艂. Reijo pokiwa艂 g艂ow膮.
- Dzi臋ki Bogu, Ida to r贸wnie偶 moje dziecko - powiedzia艂 w ko艅cu.
- Rozmawiali艣my o tym ju偶 wcze艣niej - u艣miechn膮艂 si臋 Sedolf.
- Czasami zastanawiam si臋, jak potoczy艂oby si臋 moje 偶ycie - wyrzuci艂 z siebie Reijo - gdybym nie spotka艂 Raiji.
鈥 - Czy kiedykolwiek 偶a艂owa艂e艣, 偶e j膮 spotka艂e艣?
- Nie wiem - odpar艂 Reijo. - Ale w tej chwili nad tym si臋 te偶 zastanawiam. Co, u wszystkich diab艂贸w, powiemy, je艣li to jej syn wp艂ywa w艂a艣nie na fiord?
- Nic szczeg贸lnego - stwierdzi艂 Sedolf. - Przecie偶 nikt z nas nie bardzo umie po rosyjsku.
Reijo zachichota艂. Dzban z piwem przeszed艂 z r膮k do r膮k.
- Ona si臋 boi - wydusi艂 z siebie wreszcie Reijo, wr臋cz niech臋tnie. - Wydaje mi si臋, 偶e to na nic - doda艂, upiwszy w zamy艣leniu kilka 艂yk贸w z dzbana. - Raija nie jest noaid膮, to co艣 zupe艂nie innego. My艣l臋, 偶e na to nie ma 偶adnej nazwy i 偶e nie by艂aby w stanie si臋 od tego uwolni膰, nawet je艣liby odr膮ba艂a sobie obie r臋ce.
- To mog艂oby by膰 trudne bez pomocy drugiej osoby - zauwa偶y艂 Sedolf i ju偶 przy nast臋pnym oddechu zacz膮艂 si臋 usprawiedliwia膰 ze swych nieprzemy艣lanych s艂贸w: - Nie potrafi臋 wszystkiego widzie膰 w czarnych barwach, ale ty przynajmniej nie obetniesz mi g艂owy, co z pewno艣ci膮 pr贸bowa艂aby zrobi膰 Ida.
- Na dzisiaj siekiera zrobi艂a ju偶 swoje - stwierdzi艂 Reijo, u艣miechaj膮c si臋 krzywo.
Za艣miali si臋 gorzko.
P贸藕niej by艂o du偶o rozm贸w i ma艂o 艣miechu.
- Tym razem to w艂a艣ciwy statek. - Reijo uporczywie grzeba艂 w kieszeni, szukaj膮c czego艣, czego na pewno tam nie by艂o.
Pewno艣膰 uzyskali dopiero w贸wczas, gdy ze statku spuszczono na wod臋 szalup臋. Reijo rozpozna艂 m艂odego ch艂opaka, kt贸ry do niej wsiada艂. Ros艂ego Olega r贸wnie偶 trudno by艂o z kim艣 pomyli膰.
- Co im powiemy? - spyta艂 Matti, niepewnie popatruj膮c na innych. 艢ciany z bali nagle jakby zacz臋艂y si臋 t艂oczy膰.
- Ona w ka偶dym razie musi teraz spa膰. - Ida zamkn臋艂a drzwi do alkowy. Stan臋艂a przed nimi z r臋kami za艂o偶onymi na piersi. Wszyscy trzej m臋偶czy藕ni dobrze ju偶 wiedzieli, co oznacza ten gest.
- Oleg m贸wi po norwesku - stwierdzi艂 Reijo, lecz wcale nie cieszy艂 si臋 na to spotkanie. - Przynie艣 jaki艣 dzban z piwem, Sedolfie. Musimy przynajmniej okaza膰 im go艣cinno艣膰.
- We藕 te偶 udziec barani! - doda艂a Ida. - Zosta艂o ci chyba jeszcze troch臋 mas艂a, tato? Przynie艣 i je. I chleb. Mama niedawno piek艂a...
Sedolf kiwn膮艂 g艂ow膮. Ju偶 si臋 kierowa艂 w stron臋 wykopanej nieco dalej piwniczki w ziemi, w kt贸rej przechowywali latem jedzenie. Panowa艂 tam ch艂贸d, a wyk艂adane kamieniem 艣ciany tym bardziej nie przepuszcza艂y ciep艂a. Suszone mi臋so i chleb wisia艂y w spichrzu, z dala od myszy, chyba 偶e zwierz膮tka o艣mieli艂yby si臋 z nara偶eniem 偶ycia pow臋drowa膰 wzd艂u偶 sznur贸w.
Sedolf zd膮偶y艂 wr贸ci膰 akurat w chwili, kiedy 艂贸dka z rosyjskiego statku zaszura艂a o przybrze偶ne kamienie na kra艅cu cypla. Zacz膮艂 ju偶 kroi膰 plastry suszonego i solonego ud藕ca, kt贸rymi mieli ugo艣ci膰 przybysz贸w. Ida niemal偶e wyjmowa艂a mu je z r膮k i uk艂ada艂a r贸wniutkim rz膮dkiem na drewnianym p贸艂misku, stoj膮cym na 艣rodku sto艂u.
Kr臋ci艂a si臋 jak fryga, nakrywaj膮c do posi艂ku.
Talerze ustawi艂a wianuszkiem w towarzystwie kubk贸w. Przy p贸艂misku z mi臋sem stan臋艂o r贸wnie偶 mas艂o, chleb i piwo.
- Wszystko b臋dzie dobrze - powiedzia艂 Sedolf i przez chwil臋 rozciera艂 jej kark. Ida napawa艂a si臋 dotykiem d艂oni m臋偶a. - Przecie偶 si臋 nie zapowiedzieli, a my mieli艣my inne rzeczy na g艂owie, ani偶eli pi臋kne przybieranie sto艂u, moja Ido!
- Kim mo偶e by膰 ta dziewczynka? - zachodzi艂 w g艂ow臋 Matti, kt贸ry wraz z Reijo sta艂 na szczycie pag贸rka tu偶 poni偶ej zabudowa艅 i patrzy艂, jak Rosjanie schodz膮 na l膮d.
- Od naszej m艂odo艣ci min臋艂o ju偶 sporo czasu - odpar艂 Reijo. - Ona w艂a艣ciwie jest ju偶 doros艂a, albo prawie. Kiedy Raija wygl膮da艂a mniej wi臋cej tak jak ona, kocha艂em j膮 ju偶 od dawna.
Matti zerkn膮艂 na szwagra z ukosa. Pomy艣la艂, 偶e i on r贸wnie偶 nie powinien pierwszy rzuca膰 kamienia.
Reijo powita艂 go艣ci, by膰 mo偶e nie z takim u艣miechem jak nale偶y, ale mia艂 przynajmniej nadziej臋, 偶e nie wypad艂 on wrogo. Troski nie zdo艂a艂 od siebie odegna膰, ale przecie偶 to nie wina go艣ci. Sk膮d mogli wiedzie膰, 偶e pojawiaj膮 si臋 akurat w najmniej odpowiednim momencie? I pod pewnymi wzgl臋dami to, co si臋 sta艂o, dotyczy艂o r贸wnie偶 ich. Raija by艂a wszak matk膮 Michai艂a.
- Raija nie jest zupe艂nie zdrowa - oznajmi艂, na tyle wolno i wyra藕nie, 偶eby Oleg go zrozumia艂. Na tyle wolno, 偶e trudno by艂o ukry膰, i偶 za tymi s艂owami kryje si臋 co艣 wi臋cej.
Nawet Michai艂, kt贸ry nie znal j臋zyka, wychwyci艂 jaki艣 dziwny ton.
Zreszt膮 to na Michai艂a Reijo patrzy艂, wypowiadaj膮c te s艂owa. Zwraca艂 si臋 do jej syna. S艂owa musia艂y wprawdzie korzysta膰 z po艣rednictwa Olega, lecz tak naprawd臋 Reijo kierowa艂 je do ch艂opaka.
- Odci臋艂a sobie palec - doda艂 Reijo. Nie da艂o si臋 tego powiedzie膰 delikatniej. Wiadomo艣膰, bez wzgl臋du na to, jak by j膮 opakowa艂, nie mog艂a by膰 przyjemna.
Michai艂 zapyta艂 o co艣 zachrypni臋tym g艂osem. Oleg przet艂umaczy艂.
- Czy to jaki艣 wypadek?
- Tak naprawd臋 to nie - odpar艂 Reijo. - Nic ju偶 jej nie grozi - doda艂. - 艢pi. I musimy jej na to pozwoli膰. Ale wy chod藕cie teraz do domu troch臋 si臋 posili膰.
- Czy mog臋 j膮 zobaczy膰? - Michai艂 uczyni艂 gwa艂towny ruch g艂ow膮.
R贸wnie dziwnie by艂o ogl膮da膰 gesty Raiji u tego m艂odego ch艂opaka teraz, jak i w贸wczas, gdy Reijo widzia艂 go po raz pierwszy.
- O tym zdecyduje Ida - odpar艂 Reijo, u艣miechaj膮c si臋 leciutko. - Nawet ja nie mam odwagi jej wymin膮膰, kiedy stanie przed drzwiami na stra偶y.
Syn Raiji nie mia艂 czasu na wys艂uchiwanie ca艂ego t艂umaczenia Olega. Wielkimi krokami ju偶 maszerowa艂 pod g贸r臋 w stron臋 domu. Oleg ucich艂, przepraszaj膮co wzruszy艂 ramionami.
- On jest jej synem, no tak... - Reijo u艣miechn膮艂 si臋 k膮cikiem ust.
Oleg pokiwa艂 g艂ow膮. Obj膮艂 ramiona ciemnow艂osej dziewczyny, kt贸ra przez ca艂y ten czas trzyma艂a si臋 z ty艂u. Reijo mia艂 wra偶enie, 偶e dostrzega w jej oczach b艂ysk, kt贸ry nie bardzo pasuje do takiej skromno艣ci.
- To moja c贸rka - oznajmi艂 Oleg. - Olga. Ten m艂ody sza艂awi艂a o偶eni艂 si臋 z ni膮. Musieli艣my troch臋 sk艂ama膰 co do jego wieku, a Antonia, moja 偶ona, sfa艂szowa艂a podpis Raiji, 偶eby w og贸le dosz艂o do 艣lubu. Do dokument贸w dodali艣my troch臋 rubli, dla wszelkiej pewno艣ci. I zostali sobie formalnie po艣lubieni. Miszy trudno si臋 sprzeciwi膰. W ka偶dym razie zdoby艂 sobie 偶on臋, z kt贸r膮 w 偶yciu na pewno nie b臋dzie mu nudno.
- Tatusiu! - poprosi艂a Olga. - Stawiasz mnie w k艂opotliwej sytuacji!
Reijo roze艣mia艂 si臋.
- Wszyscy byli艣my kiedy艣 m艂odzi - rzuci艂 lekko. - Raija w jego wieku ju偶 dawno by艂a m臋偶atk膮. Nie moj膮 偶on膮, ale teraz ni膮 jest.
Oleg zamruga艂.
- I co na to ludzie?
- Niewiele gadaj膮. Raija wr贸ci艂a teraz do domu.
- Sk膮d to nieszcz臋艣cie? Reijo w jednej chwili spowa偶nia艂.
- O tym porozmawiamy w 艣rodku. Chod藕cie. Ida wszystko przygotowa艂a. Nie wolno wam odrzuca膰 naszej go艣cinno艣ci. Raija nigdy by mi nie wybaczy艂a, gdybym do tego dopu艣ci艂.
Michai艂owi uda艂o si臋 wymin膮膰 Id臋.
Nieoczekiwanie pojawi艂 si臋 w izbie, ciemne w艂osy przeczesa艂 mu wiatr. Bi艂 od niego zapach morza. Ich spojrzenia spotka艂y si臋 i niczego wi臋cej ju偶 nie by艂o trzeba.
Ida wskaza艂a g艂ow膮. Zreszt膮 nie by艂o tu zbyt wielu drzwi do wyboru. Dom Reijo nie zalicza艂 si臋 do du偶ych. Dzieci, dorastaj膮c, mie艣ci艂y si臋 w jednej izbie. 呕y艂o si臋 tu skromnie, lecz nie ubogo.
Michai艂 poszed艂 za jej ruchem. Stawia艂 kroki tak, jakby wci膮偶 chodzi艂 po pok艂adzie.
Oczy Idy zwraca艂y uwag臋 na takie rzeczy. Zauwa偶y艂a r贸wnie偶, 偶e Michai艂 jest dobrze ubrany. Mia艂 na sobie czyst膮 koszul臋, szerok膮 i bia艂膮, wsuni臋t膮 w spodnie bardziej nieokre艣lonego koloru, co艣 pomi臋dzy br膮zowym a czarnym. By艂 tak szczup艂y, 偶e spodnie na nim wisia艂y. Nosi艂 sk贸rzany pas, do艣膰 zniszczony, podobnie zreszt膮 jak d艂ugie buty do konnej jazdy, o kt贸re wyra藕nie bardzo dba艂. Ida nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu. Takie buty u marynarza to dziwny widok.
Kurtk臋 mia艂 z tego samego materia艂u co spodnie, ale nie tak zniszczon膮. I dobrze na nim le偶a艂a. Ch艂opak by艂 wysoki i chudy, ale Ida ju偶 widzia艂a, 偶e na pewno z czasem nabierze cia艂a, i to w taki spos贸b, 偶e b臋dzie podoba艂 si臋 kobietom.
Ta 艣wiadomo艣膰 wype艂ni艂a j膮 niezwyk艂ym uczuciem. Czym艣 w rodzaju dumy. Tak, tak, kobiety b臋d膮 si臋 ogl膮da艂y za tym ch艂opakiem. Ju偶 by艂 bardzo 艂adnym ch艂opcem, a raczej nale偶a艂oby powiedzie膰: m艂odym m臋偶czyzn膮. I by艂 jej bratem. Poczu艂a dum臋. To idiotyczne, stwierdzi艂a, zastanawiaj膮c si臋 nad tym g艂臋biej, lecz ani troch臋 si臋 tym nie przej臋艂a.
Michai艂 nie zabawi艂 d艂ugo u Raiji.
Ida za nim nie posz艂a. Uzna艂a, 偶e nie powinna. Mia艂 prawo zosta膰 sam na sam z Raij膮. Z ich wsp贸ln膮 matk膮. Ida nie nosi艂a w sobie zazdro艣ci.
Raija by艂a matk膮 Michai艂a, prawdziw膮 matk膮. Prze偶y艂 dzieci艅stwo, do kt贸rego m贸g艂 wraca膰 my艣lami, przywo艂ywa膰 je w pami臋ci. Ale Ida ju偶 mu nie zazdro艣ci艂a jak kiedy艣. Michai艂 otrzyma艂 co艣, czego ona nigdy nie do艣wiadczy艂a, ale 偶adne z nich nie mog艂o na to nijak zaradzi膰. A gorycz mia艂a przecie偶 nieprzyjemny smak.
Michai艂, wr贸ciwszy do izby, delikatnie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. By艂 to drobiazg, ale Idzie od razu cieplej zrobi艂o si臋 na sercu. Porz膮dny ch艂opak ten ich brat. Od razu wida膰, 偶e odebra艂 nale偶yte wychowanie. Mi艂y ten Michai艂. 呕a艂owa艂a, 偶e nie mo偶e z nim porozmawia膰 bez cudzego po艣rednictwa. Bardzo ch臋tnie podzieli艂aby si臋 z nim swoimi my艣lami i bacznie przyjrza艂a przynajmniej niekt贸rym z jego my艣li. Niestety, j臋zyk rozdziela艂 ich jak wzburzone morze.
Reijo i Matti przyszli z pozosta艂ym dwojgiem. R臋ka m艂odej dziewczyny czym pr臋dzej odszuka艂a d艂o艅 Michai艂a, Ida wyczu艂a u nieznajomej sil臋. Przywita艂y si臋, przelotnie dotkn臋艂y mi臋kkimi policzkami.
Olga mia艂a w艂osy przewi膮zane chustk膮, kt贸rej ostra ziele艅 mocno odcina艂a si臋 od ciemnego br膮zu w艂os贸w. Loki jednak wysuwa艂y si臋 spod niej, tak jak chcia艂y. Dziewczyna by艂a niewysoka i niemal偶e pi臋kna, lecz nie mia艂a w sobie mi臋kko艣ci 艣wiadcz膮cej o uleg艂o艣ci.
Ida wyczu艂a to, wychwyci艂a ju偶 w momencie, gdy si臋 z ni膮 wita艂a. I rozumia艂a, dlaczego Michai艂 wybra艂 akurat t臋 dziewczyn臋. Ta panna mia艂a w sobie co艣, co przypomina艂o ich, lecz przede wszystkim by艂a podobna do Raiji.
O wiele wi臋ksze trudno艣ci Ida mia艂a ze zrozumieniem, dlaczego dziewczyna wybra艂a akurat Michai艂a. Raczej spodziewa艂aby si臋 po Oldze, 偶e wybierze m臋偶czyzn臋 starszego, posiadaj膮cego wi臋cej si艂y.
Idzie nie przysz艂o do g艂owy, 偶e Olga by膰 mo偶e dokona艂a identycznego wyboru jak ona sama. Ida nie od razu zauwa偶y艂a, 偶e tego jej brata z Rosji 艂膮czy z Sedolfem bardzo wiele wsp贸lnych cech.
Nikt nie jad艂 zbyt du偶o, gdy zgromadzili si臋 wok贸艂 sto艂u Reijo. Nakryciu nic nie da艂o si臋 zarzuci膰, ale zabrak艂o ch臋ci do jedzenia.
Reijo na sw贸j bezpo艣redni spos贸b wyjawi艂, co si臋 sta艂o.
- Ale dlaczego? - dopytywa艂 si臋 Oleg.
- Nie chc臋 wnika膰 w przyczyny - odpar艂 Reijo, chocia偶 Raija wszystko mu wyja艣ni艂a. - Niech sama wam o tym powie.
- Ona chcia艂a si臋 tego pozby膰 - stwierdzi艂 Michai艂 bez namys艂u.
Oleg niech臋tnie przet艂umaczy艂 po tym, jak Michai艂 mu na to pozwoli艂, a w艂a艣ciwie niemal do tego zmusi艂.
- Czy nie jest tak, 偶e przez to jej moc zniknie? - Syn Raiji dobrze zna艂 swoj膮 matk臋.
- Misza?
Raija stan臋艂a w drzwiach. Zachwia艂a si臋 lekko, lecz przytrzyma艂a si臋 futryny. Reijo i Michai艂 przypadli do niej jednocze艣nie. Reijo pozwoli艂, 偶eby to syn j膮 podpar艂. Raija skinieniem g艂owy wskaza艂a na 艂aw臋, nie chcia艂a, by zostawiono j膮 sam膮. Pragn臋艂a by膰 teraz w艣r贸d nich.
- Ju偶 przyjecha艂e艣? - Pog艂aska艂a syna po policzkach, a on u艣miechn膮艂 si臋 do niej zawstydzony, lecz pozwoli艂 jej na pieszczot臋. Pozwoli艂 mierzwi膰 sobie w艂osy, m贸wi膰, 偶e s膮 za d艂ugie, pyta膰, czy w Archangielsku nie ma nikogo, kto by go ostrzyg艂.
Raija patrzy艂a na Olega, na Olg臋. U艣miechn臋艂a si臋 blado.
- Wysz艂a艣 za m膮偶 za mojego syna? - spyta艂a Olg臋. Dziewczyna potwierdzi艂a skinieniem g艂owy.
- To dobrze - stwierdzi艂a Raija. - Du偶o o was dwojgu my艣la艂am. Tacy jeste艣cie jeszcze m艂odzi, ale by膰 mo偶e zostali艣cie stworzeni dla siebie nawzajem. Szkoda, 偶e nie by艂am na 艣lubie.
Raija nie puszcza艂a Michai艂a. Praw膮 r臋k臋 trzyma艂a na kolanach. Reijo spostrzeg艂, 偶e nie przesta艂a krwawi膰. Ale ten przykry dzie艅 zd膮偶y艂 ju偶 nabra膰 innego blasku, poniewa偶 statkiem przyp艂yn膮艂 Michai艂. Reijo cieszy艂 si臋 z tego, cieszy艂 si臋 mimo wszystko.
- Taka jestem g艂upia, 偶e bardzo chcia艂abym pozna膰 r贸wnie偶 to pokolenie, kt贸re nadejdzie po was - powiedzia艂a Raija, d艂ugo wpatruj膮c si臋 w syna i w Olg臋, a potem w Id臋 i Sedolfa. - Moje w艂asne 偶ycie mi nie wystarcza. Ma艂o wielkich wydarze艅 jest jeszcze przede mn膮. To nic nie szkodzi, ale odkry艂am, 偶e chc臋 zobaczy膰, co wy poczniecie z danym wam czasem. To takie wspania艂e m贸c ogl膮da膰 wasze dzieci. Pragn臋 prze偶y膰 tego jak najwi臋cej.
Powiedzia艂a to w obydwu j臋zykach. Wszyscy mieli j膮 zrozumie膰. To by艂o wa偶ne dla Raiji.
- St膮d ta nieostro偶no艣膰 z siekier膮? - W g艂osie Michai艂a zabrzmia艂a twardo艣膰, w kt贸rej jednak mie艣ci艂o si臋 niesko艅czenie wiele mi艂o艣ci i oddania, a tak偶e l臋ku.
- Pr贸buj臋 si臋 wykupi膰. Pr贸buj臋 kupi膰 sobie czas. - Raija nie t艂umaczy艂a si臋 dok艂adniej.
- Dlaczego akurat teraz?
- Poniewa偶 wydaje mi si臋, 偶e m贸j czas jest wymierzony. Poniewa偶 widz臋 otwarte drzwi, kt贸re czekaj膮.
- Na ciebie? Raija skin臋艂a g艂ow膮.
- Widnieje na nich moje imi臋, Misza, a widz臋, 偶e wci膮偶 jeszcze ma艂o mi 偶ycia. Nie chc臋 przej艣膰 przez te drzwi. Pragn臋 zobaczy膰, jak rosn膮 moje wnuki, marz臋 te偶 o tym, 偶eby jeszcze raz ujrze膰 Rosj臋. A na to potrzeba mi czasu.
Ucich艂a. By艂a taka zm臋czona. Straci艂a wiele krwi. W oczach jej pociemnia艂o, ale zdo艂a艂a trzyma膰 si臋 rzeczywisto艣ci.
Reijo widzia艂, 偶e Raiji jest trudno. Podni贸s艂 j膮 z 艂awy, tym razem jego spojrzenie m贸wi艂o, 偶e nie zniesie 偶adnych sprzeciw贸w.
- Wr贸cisz teraz do 艂贸偶ka, moja pani! Oni przecie偶 zostan膮, najdro偶sza. Masz w sobie na tyle 偶ycia, 偶e na pewno odzyskasz si艂y. Na dzisiaj do艣膰 ju偶 uroczystych spotka艅!
Raija si臋 nie opiera艂a. Z westchnieniem wtuli艂a tylko policzek w jego koszul臋.
- Dobrze mi z tob膮 - powiedzia艂a.
Ludzie nie biegaj膮 pod g贸r臋 po to, by poczu膰 wiatr we w艂osach. Gdy biegn膮, znaczy, 偶e sta艂o si臋 co艣 powa偶nego.
Reijo spotka艂 Klemeta na podw贸rzu.
M臋偶czyzna ten, nieco starszy od Reijo, by艂 jednym z tych, kt贸rzy ca艂kiem niedawno przenie艣li si臋 z ziemianki do niziutkiej chatynki z drewnianych bali. Pokryty darni膮 dach jego domostwa ledwie zacz膮艂 si臋 zieleni膰 dopiero tego lata. Klemet dorobi艂 si臋 kilku owiec, lecz nie mia艂 konia. Stopy musia艂y go zanie艣膰 tam, dok膮d si臋 wybiera艂.
- Sk膮d taki po艣piech? - spyta艂 Reijo. Klemet z trudem chwyta艂 oddech. Nogi trz臋s艂y mu si臋 tak, 偶e wreszcie osun膮艂 si臋 na poro艣ni臋t膮 traw膮 ziemi臋. Po twarzy kilkoma strumykami sp艂ywa艂 mu pot.
- Dziewczyna - wydysza艂. - Maret... Reijo przed oczami stan臋艂a c贸rka Klemeta. Jedyna dziewczynka w gromadce pi臋tna艣ciorga dzieci, kt贸ra jednak dawno ju偶 przesta艂a by膰 dzieckiem. Przez zim臋 i wiosn臋 brzuch sta艂e jej si臋 powi臋ksza艂, a ludzie uchodz膮cy za tych, kt贸rzy wiedz膮 najlepiej, gadali, 偶e chyba za wysoko zadar艂a sp贸dnice przed pewnym kupcem z okolic Tornea podczas listopadowego jarmarku w ubieg艂ym roku.
- Maret le偶y w b贸lach ju偶 drug膮 dob臋... Reijo przymkn膮艂 oczy.
- Moja baba m贸wi, 偶e Raija musi przyj艣膰.
Reijo ju偶 wcze艣niej wiedzia艂, 偶e Klemet przybieg艂 w艂a艣nie po Raij臋. Nikt w innych sprawach nie przybiega艂 na cypel.
- Raija jest chora - powiedzia艂 Reijo wolno. Z b贸lem patrzy艂, jak w szarych przekrwionych oczach wie艣niaka blaknie nadzieja.
By膰 mo偶e w cha艂upie Klemeta i tak do艣膰 ju偶 by艂o g膮b do wykarmienia, lecz mimo wszystko ka偶de istnienie mia艂o dla nich warto艣膰, nakazuj膮c膮 podj膮膰 o nie walk臋.
- Zrani艂a si臋 - ci膮gn膮艂 Reijo. Trudno by艂o mu wyja艣ni膰 to zranienie, ale postanowi艂 przynajmniej podj膮膰 pr贸b臋 bez wdawania si臋 w szczeg贸艂y. - Straci艂a palec. Kroi艂a mi臋so na tyle twarde, 偶e zdecydowa艂a si臋 u偶y膰 siekiery, a kobiety nie umiej膮 si臋 obchodzi膰 z takim narz臋dziem.
Cieszy艂 si臋, 偶e Raija go nie s艂yszy, ale po prostu nie potrafi艂 si臋 przem贸c, by powiedzie膰 prawd臋. Uwa偶a艂, 偶e innym ludziom nic do tego.
Klemet nawet w艣r贸d w艂asnego l臋ku wyrazi艂 wsp贸艂czucie.
- Nie ma nikogo innego, kogo mo偶na by poprosi膰 o pomoc? - spyta艂 Reijo i zn贸w napotka艂 spojrzenie tamtego. Ono samo wystarczy艂o za odpowied藕.
Wioska nie zawraca艂a Raiji g艂owy w por臋 i nie w por臋, lecz ludzie wiedzieli o jej zdolno艣ciach. Nikt nie rozprawia艂 o nich wielkimi s艂owami, ale nie mia艂 przy tym w膮tpliwo艣ci, jak si臋 sprawy maj膮, i zwracano si臋 do niej, gdy wszystkie inne sposoby ju偶 zawiod艂y.
- Drug膮 dob臋, m贸wisz? Dowiem si臋, czy Ida nie zechce do was p贸j艣膰.
Reijo niemal od razu po偶a艂owa艂 swoich s艂贸w. Ida w jej stanie nie powinna tego ogl膮da膰, ale co si臋 rzek艂o, to si臋 rzek艂o.
- Powinna raczej przyj艣膰 jej matka - stwierdzi艂 Klemet i wsta艂. Chcia艂 ju偶 odej艣膰.
- Nie napijesz si臋 niczego przedtem? - Nic wi臋cej nie mia艂 do zaproponowania, a Klemet i tak odm贸wi艂.
- Jak Raija dojdzie do siebie - powiedzia艂 tylko - spytasz j膮, czy nie mog艂aby...
Reijo kiwn膮艂 g艂ow膮. My艣la艂 o Maret, o Raiji. I nie wiedzia艂, czy b臋dzie w stanie powiadomi膰 Raij臋. Przecie偶 chcia艂aby pom贸c.
Reijo nie m贸g艂 pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e zamiast serca ma kamie艅, gdy opowiada艂, z czym przyszed艂 Klemet.
- Maret jest taka chuda! - wyrwa艂o si臋 Idzie. - I taka w膮ska w biodrach! A przecie偶 i ze mn膮 by艂o 藕le, jak rodzi艂am swoje.
W pami臋ci Reijo r贸wnie偶 obna偶y艂y si臋 tamte wspomnienia. Ida mia艂a ci臋偶ki por贸d. Niemal przez ca艂y czas d藕wiga艂 j膮 na w艂asnych plecach, krzycz膮c, kiedy chcia艂a zapa艣膰 si臋 w ciemno艣膰 i pustk臋.
M艂odziutkiej Oldze, gdy wszystko jej przet艂umaczono, r贸wnie偶 poblad艂y policzki. D艂onie zacz臋艂y porusza膰 si臋 nerwowo.
- Kto艣 musi pom贸c - o艣wiadczy艂a i kaza艂a ojcu przekaza膰 swoje s艂owa.
Spojrzenia obu m艂odych kobiet, Olgi i Idy, spotka艂y si臋 na chwil臋. Obie my艣la艂y tak samo, chocia偶 nie rozumia艂y swoich s艂贸w.
- Id臋 tam - oznajmi艂a Ida. Jej mina 艣wiadczy艂a o tym, 偶e podj臋艂a ju偶 decyzj臋. - I gdy tylko mama odzyska troch臋 si艂y, te偶 powinna przyj艣膰.
Zmierzy艂a si臋 wzrokiem z ojcem. W ko艅cu to Reijo ust膮pi艂.
Olga r贸wnie偶 podnios艂a si臋 zdecydowanym ruchem. Z w艣ciek艂膮 pr臋dko艣ci膮 wyrzuci艂a z siebie po rosyjsku jakie艣 s艂owa, skierowane do Michai艂a i Olega. Michai艂 kiwn膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂 z chaty. Oleg wyja艣ni艂, 偶e Misza wraca na statek po lekarstwa, i nieco bardziej zrezygnowanym tonem doda艂, 偶e c贸rka postanowi艂a i艣膰 razem z Id膮.
- Mo偶e zdo艂a w czym艣 pom贸c - powiedzia艂, wzdychaj膮c. - A przemawianie jej do rozumu na nic si臋 nie zda. Przynajmniej na pewno nie b臋dzie nikomu przeszkadza膰. Ona jest silna - wyja艣ni艂.
Kobiety zaczeka艂y, a偶 Misza wr贸ci ze statku. Wr臋czy艂 swej m艂odej 偶onie sk贸rzany woreczek. Ida w tym czasie zaprz臋g艂a ju偶 jednego z koni i wyruszy艂y we dwie. C贸rka i synowa Raiji. Siedzia艂y tak samo, plecy mia艂y tak samo proste i tak samo gwa艂townie porusza艂y g艂owami. Jedna mia艂a ten ruch we krwi, druga d艂ugo musia艂a si臋 w nim wprawia膰.
- Tak tu cicho - powiedzia艂a Raija po przebudzeniu. Sen nie chcia艂 si臋 zatrzyma膰 na d艂u偶ej. Wstrz膮s, kt贸ry zada艂a swemu cia艂u, ust膮pi艂. Jego miejsce zaj膮艂 b贸l.
- Przesta艂a艣 krwawi膰.
Reijo odgarn膮艂 jej w艂osy z czo艂a. Raija si臋 poci艂a. Wiedzia艂, 偶e bardzo teraz cierpi, lecz swoim zwyczajem nie wspomnia艂a o tym ani s艂owem. Tym razem sama zawini艂a i Reijo podejrzewa艂, 偶e w zwi膮zku z tym b臋dzie milcze膰 jeszcze bardziej uparcie.
- Wr贸cili na statek?
- Michai艂 jest tutaj - odpar艂 Reijo powoli. - Siedzi nad piwem i 偶uje suszone mi臋so. Troch臋 trudno nam si臋 gada. Rusko - norweski najbardziej nadaje si臋 do handlu. Pr贸bowali艣my, ale wysz艂o z tego tylko 鈥瀖oja鈥 i 鈥瀟woja鈥, niewiele wi臋cej. Przecie偶 nie o rybach i workach m膮ki chcemy rozmawia膰, moja Raiju.
Przez twarz Reijo na wspomnienie podj臋tych pr贸b przemkn膮艂 u艣miech. Zawsze 艂atwo si臋 uczy艂 nowych s艂贸w, innych j臋zyk贸w. Nawet rusko - norweski nie sprawia艂 mu najmniejszego k艂opotu.
Ale te偶 i by艂 to j臋zyk, kt贸ry najlepiej nadawa艂 si臋 do handlu. Po to zosta艂 stworzony. Stanowi艂 narz臋dzie dla rozmaitych ludzi, zajmuj膮cych si臋 handlem na wybrze偶u, od Malangen na zachodzie po po艂o偶ony na wschodzie Archangielsk. Stanowi艂 艂atanin臋 kilku gar艣ci s艂贸w odartych do pnia, je艣li mo偶na tak powiedzie膰. Znalaz艂y si臋 w nim s艂owa i zwroty z port贸w, norweskie i rosyjskie, niemieckie, holenderskie, od czasu do czasu trafia艂y si臋 lapo艅skie i fi艅skie. Ludzie dzi臋ki tym s艂owom sprzedawali i kupowali, rozmawiali o pogodzie, o wiatrach, o z艂ej i dobrej 偶egludze. O tym, gdzie nocowali i jak d艂ugo. Poza te sprawy jednak j臋zyk ten si臋ga艂 niewiele dalej. By膰 mo偶e udawa艂o im si臋 nawi膮za膰 przyja藕艅 za pomoc膮 tych prostych s艂贸w, na og贸艂 jednak pog艂臋biano j膮 przy wykorzystaniu innych j臋zyk贸w.
Byli kupcy z p贸艂nocy, kt贸rzy uczyli si臋 rosyjskiego i traktowali to jako inwestycj臋, r贸wnie dobr膮 jak te, kt贸re inni czynili w z艂ocie. I byli te偶 handlarze ze wschodu, kt贸rzy przyswajali sobie norweskie s艂owa z dok艂adnie tych samych przyczyn.
Patrzono w przysz艂o艣膰 i ju偶 wtedy wielu rozumia艂o, 偶e znajomo艣ci nawi膮zane wzd艂u偶 p贸艂nocnego wybrze偶a mog膮 pod wieloma wzgl臋dami okaza膰 si臋 bardzo korzystne.
- Boli? - spyta艂 Reijo. Musn膮艂 wargami koniuszki w艂asnych palc贸w, nim pog艂adzi艂 nimi jej wargi.
Raija kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Jest ju偶 noc?
- Nied艂ugo b臋dzie rano - odpar艂.
- A ty z Misza pili艣cie przez ca艂膮 noc piwo?
- Nie. Raija usiad艂a na 艂贸偶ku. Spu艣ci艂a nogi. Nie kr臋ci艂o jej si臋 od tego w g艂owie, tylko w miejscu, gdzie kiedy艣 mia艂a palec, pulsowa艂o, ale da艂o si臋 to wytrzyma膰.
- Nic mi si臋 nie 艣ni艂o - powiedzia艂a. - Nawet si臋 nie zbli偶y艂am do 偶adnego snu, Reijo. Mo偶e jednak s艂usznie zrobi艂am!
- C贸rka Klemeta, Maret, le偶y w b贸lach - oznajmi艂 Reijo. Trzeba jej by艂o o tym powiedzie膰. Chodzi艂o wszak o 偶ycie, i to nie jednej, a dw贸ch istot. - Ida pojecha艂a tam z Olg膮. Oleg twierdzi, 偶e jego c贸rka przynajmniej nie b臋dzie przeszkadza膰. Klemet by艂 tutaj, to ju偶 w贸wczas trwa艂o drug膮 dob臋. A one nie wr贸ci艂y.
Up艂yn臋艂a dobra chwila, zanim Raija co艣 powiedzia艂a. Tyle mia艂a w sobie sprzecznych uczu膰. L臋k, jakiego nigdy wcze艣niej nie zazna艂a, i poczucie obowi膮zku, kt贸re zna艂a a偶 za dobrze.
- Zawieziesz mnie tam, Reijo?
D艂ugo si臋 jej przygl膮da艂. Opieranie si臋 nie mia艂o 偶adnego sensu. Z wiekiem czego艣 si臋 nauczy艂.
- Jumala! - westchn臋艂a Raija, staj膮c w ma艂ej mrocznej chacie Klemeta i jego 偶ony Marie. Cztery s膮siadki, Ida, Olga i sama Marie ju偶 od dw贸ch dni robi艂y, co mog艂y.
Maret, szczup艂a i w膮ska w biodrach, le偶a艂a na 艂贸偶ku. Na twarzy mia艂a 艣lady p艂aczu. Pod oczami si艅ce, policzki szaroblade. Sp臋kane wargi na okr膮g艂o formowa艂y te same s艂owa: 鈥濩hc臋 umrze膰!鈥
- Dzi臋ki Bogu, 偶e mog艂a艣 przyj艣膰, Raiju! - Matka Maret r贸wnie偶 p艂aka艂a.
Kobiety ze zszarza艂ych chat nad fiordem rzadko pozwala艂y sobie na p艂acz. Id膮c pod wiatr, prostowa艂y plecy. Gdy los atakowa艂 niczym ostry podmuch z po艂udniowego zachodu, stawa艂y na szeroko rozstawionych nogach, zakasywa艂y r臋kawy robionych na drutach swetr贸w, mocniej zawi膮zywa艂y chustki pod brod膮 i przedziera艂y si臋 przez trudno艣ci w pojedynk臋 lub wsp贸lnie.
Marie Klemetowa p艂aka艂a, lecz nie pozwoli艂a, by 偶al j膮 sparali偶owa艂. Kobiety wykorzysta艂y ju偶 wszystkie znane sposoby, wszystkie sztuczki akuszerskie. Modli艂y si臋 do Pana Boga i pr贸bowa艂y zakl臋膰, kt贸rych pastor na pewno by nie pochwali艂.
- Dziewczyna nam umiera! - oznajmi艂a Marie. - Tylko ty mo偶esz j膮 ocali膰!
- Olga da艂a jaki艣 proszek ze wschodu - powiedzia艂a Ida. Wida膰 by艂o, 偶e ona r贸wnie偶 p艂aka艂a. Na twarzy mia艂a 艣lady potu i 艂ez, czerwone oczy. Bliska by艂a rezygnacji, lecz wci膮偶 zbyt mocno rozgniewana na wy偶sze moce, kt贸re do tego dopu艣ci艂y, by m贸c ca艂kiem ust膮pi膰.
- Nie mia艂y艣my 艣mia艂o艣ci podawa膰 jej du偶ej dawki. Robi si臋 od tego taka zamroczona, nie ma si艂y prze膰.
- Tak, z tym proszkiem trzeba uwa偶a膰 - przyzna艂a Raija, kt贸ra go zna艂a. Oleg jej m贸wi艂, jak bardzo potrafi by膰 niebezpieczny. I widzia艂a jego dzia艂anie u Jewgienija. Sama stara艂a si臋 go od tamtej pory nie u偶ywa膰, ale 艣rodek ten z艂agodzi艂 najstraszniejsze b贸le, kiedy Jewiegienij straci艂 r臋k臋. Przez jaki艣 czas s膮dzi艂a, 偶e proszek rozwi膮zuje wszelkie problemy, dop贸ki nie zorientowa艂a si臋, 偶e jedynie stwarza nowe.
- Ona ma nieustanne skurcze prawie przez ca艂y czas - powiedzia艂a Marie. - Dziewczyna umiera, a dzieciak, czy raczej dzieci, razem z ni膮.
Zebrane wok贸艂 艂贸偶ka kobiety pokiwa艂y g艂owami.
- Na pewno jest wi臋cej ni偶 jedno - westchn臋艂a Ida. - Wygl膮da na to, 偶e pierwsze jest 藕le u艂o偶one. Marie pr贸bowa艂a je obr贸ci膰.
- Moje dziecko to nie krowa - o艣wiadczy艂a Marie twardo. - Nie mog臋 tego zrobi膰. Niech mi B贸g wybaczy, lecz wol臋 raczej po艣wi臋ci膰 偶ycie tych nienarodzonych w zamian za moj膮 c贸rk臋. Mo偶e to i niechrze艣cija艅skie, ale taka jest prawda.
Raija j膮 rozumia艂a.
W ca艂ej prawej r臋ce jej pulsowa艂o. To b臋dzie pr贸ba. By膰 mo偶e teraz dowie si臋, czy jej si臋 powiod艂o.
Kt贸ra艣 z innych kobiet powiedzia艂a to, o czym wszystkie my艣la艂y. To, co Marie usi艂owa艂a im przekaza膰, lecz nie potrafi艂a ubra膰 w s艂owa.
- Musimy j膮 rozci膮膰 i pr贸bowa膰 wyci膮gn膮膰 dzieci.
- To ju偶 zasz艂o tak daleko, 偶e je艣li nic nie zrobimy, mo偶emy j膮 straci膰 - doda艂a inna.
Wsp贸lnie kobiety te by艂y 艣wiadkami narodzin wi臋kszo艣ci dzieci we wsi. Ich zr臋czne d艂onie pomog艂y wszystkim tym istotom ujrze膰 艣wiat艂o.
Marie od艂o偶y艂a no偶yce.
- Nie mog臋 kroi膰 cia艂a, kt贸re sama wyda艂am na 艣wiat.
Kobiety popatrzy艂y na Raij臋, kt贸ra w odpowiedzi wysun臋艂a zabanda偶owan膮 praw膮 r臋k臋. Wiedzia艂a, 偶e nie na wiele mo偶e si臋 tu przyda膰. W ko艅cu naci臋cie zrobi艂a jedna z najstarszych.
Maret p艂aka艂a. Zanadto zachryp艂a, 偶eby krzycze膰. Gard艂o mia艂a zbyt obola艂e.
- Przywi膮偶cie jej nadgarstki do s艂upk贸w 艂贸偶ka - powiedzia艂a Marie nieswoim g艂osem i odwr贸ci艂a si臋.
Ida z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i po艣wi臋ci艂a chustk臋 zdj臋t膮 z g艂owy. Olga pr臋dko rozwi膮za艂a t臋, kt贸r膮 nosi艂a w pasie.
- Mocno - przykaza艂a Raija, kiedy m艂ode kobiety wi膮za艂y. - Ale tak, 偶eby nie zatamowa膰 przep艂ywu krwi.
Siad艂a przy Maret. Popatrzy艂a w nabieg艂e krwi膮, p贸艂przytomne oczy.
- Nie wiem, czy b臋d臋 mog艂a ci pom贸c, Maret - powiedzia艂a spokojnie. Lew膮 r臋k膮 pog艂adzi艂a dziewczyn臋 po spoconym czole. Pr贸bowa艂a je sch艂odzi膰. D艂onie Raiji by艂y lodowato zimne. Nawet ta, w kt贸rej op臋ta艅czo pulsowa艂o i kt贸rej brakowa艂o jednego palca, by艂a zimna jak l贸d. - Ale spr贸buj臋. Postaraj si臋 u偶y膰 tych si艂, jakie ci jeszcze zosta艂y, Maret. To si臋 wkr贸tce sko艅czy.
- Chc臋 umrze膰 - szepn臋艂a Maret ochryple. Lecz nawet te s艂owa nie brzmia艂y ju偶 przekonuj膮co.
- Musisz 偶y膰, Maret. - Raija przy艂o偶y艂a d艂onie do obu policzk贸w dziewczyny. Siedzia艂a odwr贸cona plecami do kobiet, kt贸re tak si臋 stara艂y uratowa膰 dzieci, Maret lub i matk臋, i dzieci. Jej cia艂o zas艂ania艂o Maret widok na to, co robi艂y z ni膮 kobiety, gdyby nagle zebra艂a si艂y i podnios艂a g艂ow臋.
- Ida ma szczup艂e d艂onie - powiedzia艂a cierpko jedna ze starszych niewiast.
- Ja nie potrafi臋! - odpar艂a Ida. Raija odwr贸ci艂a g艂ow臋. Zdo艂a艂a pochwyci膰 wzrok c贸rki.
Patrzy艂a, jak Ida ulega. Ida kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Umyj r臋ce! - nakaza艂a Raija. A potem zn贸w odwr贸ci艂a si臋 do rodz膮cej i widzia艂a ju偶 tylko j膮.
Pr贸bowa艂a.
Przywo艂uj膮c wszystko, co w sobie mia艂a, wykorzystuj膮c wszystkie zdobyte dotychczas do艣wiadczenia, usi艂owa艂a zebra膰 ca艂膮 swoj膮 moc. Chcia艂a skupi膰 j膮 w ciele, wyprowadzi膰 z niego i przekaza膰 Maret. Nie wiedzia艂a, w jaki spos贸b to w og贸le mo偶liwe, lecz robi艂a to ju偶 wielokrotnie, tyle razy, by m贸c wierzy膰, 偶e to si臋 mo偶e sta膰. Chodzi艂o tu bardziej o wiar臋 i wol臋 ani偶eli o wiedz臋.
Raija czu艂a pod d艂o艅mi sk贸r臋 Maret, lepk膮 i wilgotn膮. Czu艂a ruchy szcz臋k m艂odej dziewczyny, czu艂a, jak rodz膮ca mocno zaciska z臋by.
Raija chcia艂a.
S艂ysza艂a g艂osy za plecami. Kobiety, kt贸re kr贸tkimi s艂owami stara艂y si臋 pom贸c Idzie dokona膰 tego, co niemo偶liwe.
Raija tak偶e zacisn臋艂a z臋by. W ca艂ej prawej r臋ce pulsowa艂o, w my艣lach zgina艂a palec, kt贸rego, jak przecie偶 wiedzia艂a, nie ma. Rzadko a偶 tak bardzo pragn臋艂a pom贸c. W skroniach jej t臋tni艂o, g艂owa zdawa艂a si臋 p臋ka膰, tak bardzo, bardzo chcia艂a ul偶y膰 Maret.
Cia艂o dziewczyny walczy艂o z takim samym zaci臋ciem. Oddech z trudem przeciska艂 si臋 przez zaci艣ni臋te z臋by, lecz matka najwyra藕niej zakaza艂a jej wykrzykiwania b贸lu. Takie zachowanie nie by艂o dobrze widziane. Kobiety wszak zna艂y sw贸j los od dzieci艅stwa. Musia艂y przygotowa膰 si臋 do tego, co je czeka, najlepiej jak umiary. Zreszt膮 i w Biblii napisano, 偶e dzieci rodzi膰 b臋d膮 w b贸lach. Mia艂o to sw贸j pocz膮tek jeszcze w ogrodach raju, w dniach grzesznego upadku. Tak膮 kar臋 Pan B贸g wymierzy艂 wszystkim c贸rkom Ewy; podczas ka偶dego porodu musia艂y odpokutowa膰 za jej grzech.
Ten b贸l zna艂y wszystkie kobiety. Matki przekazywa艂y c贸rkom, 偶e musz膮 znosi膰 go z godno艣ci膮 i nie wyszarpywa膰 wn臋trzno艣ci krzykiem.
Tak robi膰 nie wolno!
Nie powinna mie膰 takich my艣li. One powinny gdzie艣 odp艂yn膮膰, powinny si臋 zatrze膰. Powinna ca艂kiem odgrodzi膰 si臋 od rzeczywisto艣ci.
Tymczasem Raija w pe艂ni u艣wiadamia艂a sobie, gdzie jest, o czym my艣li. Wyczuwa艂a wszystko jasno i wyra藕nie.
A najmocniej ze wszystkiego w艂asny b贸l. I rozczarowanie tym, 偶e nie mo偶e nic zrobi膰 dla Maret. Nie mo偶e ul偶y膰 jej w cierpieniu.
Cia艂o Maret opiera艂o si臋 kobietom, opiera艂o si臋 ich r臋kom, przytrzymuj膮cym je, przeszukuj膮cym wn臋trze. Maret opiera艂a si臋 falom, kt贸re przez ni膮 przechodzi艂y, walczy艂a resztk膮 si艂, jaka jeszcze jej zosta艂a.
Raija sama bliska by艂a krzyku, ale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e krzycz膮c, na pewno w niczym nie pomo偶e. A w g艂臋bi ducha 偶y艂a w niej resztka nadziei, male艅ka, ostatnia resztka wiary, 偶e w ko艅cu to odnajdzie i pochwyci, 偶e zdo艂a przekaza膰 Maret swoj膮 moc, pokona膰 jej udr臋k臋, st艂umi膰 ten niszcz膮cy cia艂o dziewczyny b贸l.
- Ci膮gnij! - za plecami Raiji rozleg艂 si臋 czyj艣 zduszony g艂os. Rozpozna艂a w nim jedn膮 z najbardziej do艣wiadczonych kobiet. Ma艂o w nim by艂o nadziei.
- Pr贸buj臋! - to g艂os Idy na granicy przenikliwo艣ci. Ostry niczym n贸偶, chocia偶 jeszcze nie tn膮cy.
- Ci膮gnij! - powt贸rzy艂a tamta druga. Raija nie mog艂a otworzy膰 oczu, nie mia艂a na to si艂y, nie mia艂a si艂y ju偶 na nic! Ba艂a si臋 spojrze膰 na Id臋, ba艂a spojrze膰 na kobiety i pokaza膰 im, 偶e nie jest w stanie podo艂a膰 temu, co jej zleci艂y. Przecie偶 one tak w ni膮 wierzy艂y, a ona nie potrafi艂a zrobi膰 dla Maret nic!
Przez cia艂o rodz膮cej przetoczy艂a si臋 kolejna fala i tym razem dziewczyna zanios艂a si臋 krzykiem, jednocze艣nie za艣 rozleg艂 si臋 inny krzyk. To Ida wypu艣ci艂a z siebie b贸l, o jaki przyprawia艂o j膮 to, co musia艂a zrobi膰.
- Sama widzisz - rozleg艂 si臋 pomruk jednej ze starszych. Raija nie mia艂a si艂y patrze膰. Nie mia艂a si艂y obna偶a膰 si臋 przed tymi kobietami.
- Jumala! - wyrwa艂o si臋 Idzie. G艂os jej dr偶a艂. Raija by艂a pewna, 偶e ca艂a Ida si臋 trz臋sie. Ona nie powinna zbiera膰 takich do艣wiadcze艅! Zreszt膮 taka m艂oda dziewczyna jak Maret r贸wnie偶...
- Ch艂opiec, Marie - powiedzia艂a kt贸ra艣 z kobiet. Sp贸dnica zaszele艣ci艂a po wyszorowanej pod艂odze.
Czysto艣膰 kobiety poczytywa艂y sobie za punkt honoru. Pod艂ogowe deski tar艂y do bia艂o艣ci piaskiem przyniesionym z rzeki. Nawet je艣li 偶yli w biedzie, to nie znaczy艂o, 偶e musz膮 偶y膰 jak 艣winie.
- I 偶ycie si臋 w nim tli - doda艂 inny g艂os. A potem Marie na granicy p艂aczu:
- Na Boga, jakie偶 to pi臋kne dziecko! Maret, s艂yszysz mnie, dziewczyno? Ch艂opiec i w dodatku 艣liczny!
- To jeszcze nie koniec - rozleg艂 si臋 cierpki g艂os za plecami Raiji. - To nie ostatnie. Ona musi si臋 jeszcze postara膰. Przyj, Maret! Jeszcze nie sko艅czy艂a艣!
Raija poczu艂a, 偶e Maret p艂acze.
Ale nawet pragnienie znikni臋cia w tym nieznanym 艣wiecie nie oddali艂o Raiji od rzeczywisto艣ci, w kt贸rej tkwi艂a. Czu艂a pod udami kraw臋d藕 艂贸偶ka. Wprawdzie pod dotykiem wielu pokole艅 wytar艂a si臋 i zaokr膮gli艂a, lecz przy d艂u偶szym siedzeniu wci膮偶 si臋 j膮 czu艂o. Ale Raija nie by艂a te偶 w stanie si臋 poruszy膰, nie mia艂a si艂y ujawnia膰, 偶e nie potrafi dokona膰 tego, czego si臋 po niej oczekuje.
A przecie偶 tak bardzo tego chcia艂a. Dla Maret. Tym razem jednak pragnienie nie wystarcza艂o.
- Przyj! - nakazywa艂y kobiety za plecami Raiji. I Raija czu艂a, 偶e Maret si臋 stara, lecz po kilku dobach w bolesnych skurczach by艂a zanadto wycie艅czona.
- Przyj! - zaklina艂y kobiety. Raija us艂ysza艂a, 偶e Ida kolejny raz musi si臋 szykowa膰, by pom贸c rodz膮cej. Raij臋 zak艂u艂o w sercu. Tak bardzo by艂o jej szkoda obydwu, i Idy, i Maret.
- Przyj!
- Idzie drugi. - G艂os Idy brzmia艂 ochryple.
Rozleg艂 si臋 d藕wi臋k przypominaj膮cy popiskiwanie szczeniaka i Raija poczu艂a, 偶e mi臋kko jej si臋 robi na sercu. Przynajmniej dzieci 偶yj膮. Gorzej by艂o z kobiet膮, kt贸ra w艂a艣nie zosta艂a matk膮. Oddycha艂a dr偶膮co, os艂ab艂a, no ale wci膮偶 jeszcze oddycha艂a.
Raija tak strasznie 偶a艂owa艂a, 偶e nie mo偶e si臋 z ni膮 podzieli膰 swoimi si艂ami, swoim 偶yciem. Wygl膮da艂o jednak na to, 偶e jej okrutny zabieg si臋 powi贸d艂. By膰 mo偶e to przez ca艂y czas by艂o takie proste. Kto艣 obdarzony mocami, jakich jej u偶yczono, musia艂 mie膰 wszystkie cz艂onki...
- Znowu ch艂opiec - rozleg艂 si臋 czyj艣 g艂os. Maret nie mia艂a si艂 ju偶 nawet na to, 偶eby si臋 u艣miechn膮膰.
To, co w niej zosta艂o, stara艂o si臋 jedynie prze偶y膰, przetrwa膰.
- Niech Klemet znajdzie kogo艣, kto b臋dzie m贸g艂 ochrzci膰 dzieci - o艣wiadczy艂a kt贸ra艣. - S膮 nie wi臋ksze od koci膮t. Nie nale偶y si臋 spodziewa膰, 偶e prze偶yj膮, zw艂aszcza kiedy matka jest taka s艂aba. Lepiej je ochrzci膰 ni偶 skaza膰 na wieczne pot臋pienie. Przecie偶 to nie wina dzieci, 偶e zosta艂y pocz臋te w grzechu!
- Nie gadaj tak! - G艂os Idy zabrzmia艂 jeszcze ostrzej. - Maret i tak ma ju偶 do艣膰, nie dok艂adajcie jej jeszcze ci臋偶aru!
- Prosz臋, prosz臋, s艂uchajcie tej m艂odej owieczki!
Raija pogardza艂a sob膮 za to, 偶e nic nie m贸wi. Nie mog艂a jednak zdoby膰 si臋 na nic, potrafi艂a jedynie pozostawa膰 niewidzialna.
Us艂ysza艂a trza艣niecie drzwi. Kto艣 wi臋c wyszed艂 poszuka膰 osoby uwa偶anej za odpowiedni膮 do udzielenia chrztu w potrzebie. Raija s艂ysza艂a, 偶e Marie w ustach smakuje r贸偶ne imiona. Nale偶a艂o uczci膰 imi臋 krewnych, chocia偶 dzieci Maret przysz艂y na 艣wiat bez ojca, kt贸ry by si臋 do nich przyzna艂.
- Trzeba pom贸c przy 艂o偶ysku.
Za plecami Raiji co艣 si臋 zako艂ysa艂o. Do艣wiadczone kobiety mia艂y okr膮g艂e cia艂a i mocne, zdecydowane ruchy; wiedzia艂y, co teraz do nich nale偶y. Jedna z nich ca艂ym swym ci臋偶arem po艂o偶y艂a si臋 na brzuchu Maret, cia艂em i r臋kami stara艂a si臋 wycisn膮膰 z niej 艂o偶ysko.
- Na Boga Ojca!
- Jeszcze jeden! Zr臋czne d艂onie po艣pieszy艂y z pomoc膮, ci膮gn臋艂y, pomaga艂y przyj艣膰 na 艣wiat.
- Tego i tak nie da艂oby si臋 uratowa膰 - o艣wiadczy艂a Marie, gdy przed艂u偶aj膮ca si臋 cisza zacz臋艂a ju偶 bardzo ci膮偶y膰.
- Szyj臋 ma oplatan膮 p臋powin膮 - doda艂a inna z kobiet. Maret oddycha艂a s艂abo, straci艂a ju偶 przytomno艣膰.
- Umyjcie go i nadajcie mu imi臋 - nakaza艂a Marie. - Nawet nam musi by膰 wolno to zrobi膰 w takiej sytuacji.
- Ale przecie偶 on urodzi艂 si臋 martwy! Umar艂 ju偶 w 艂onie matki!
- To m贸j wnuk! Nie zamierzam skazywa膰 go na zatracenie. Nadamy mu imi臋 i oddamy pod opiek臋 Panu Bogu. I powiemy, 偶e ostatnie tchnienie wyda艂 p贸藕niej.
Marie okazywa艂a tak膮 w艂adczo艣膰, jak膮 ma艂o kto widzia艂 u niej wcze艣niej.
- Jak go nazwiemy? - spyta艂a mi臋kko Ida.
- Jakub - o艣wiadczy艂a Marie stanowczo. - Maret bardzo lubi艂a opowie艣膰 o Jakubie i jego braciach.
- To musia艂o by膰 tak czy owak ju偶 dawno temu - zauwa偶y艂a kt贸ra艣 kwa艣no, lecz pr臋dko j膮 uciszono.
- Chrzcz臋 ci臋, Jakubie, w imi臋 Jezusa Chrystusa - powiedzia艂a Ida. - Nie wiem, czy dobrze robi臋, ale B贸g musi mie膰 przynajmniej tyle dobroci, by przyj膮膰 go do siebie, pomimo i偶 ja nie znam mo偶e w艂a艣ciwych s艂贸w.
Marie pola艂a ciemn膮 g艂贸wk臋 wod膮.
Potem t膮 sam膮 wod膮 obmy艂y martwego ch艂opczyka i Marie owin臋艂a go w bia艂y r臋cznik. Wygl膮da艂, jakby tylko spa艂. Male艅ki i pomarszczony, wr臋cz nie do odr贸偶nienia od swych dw贸ch braci, kt贸rzy wci膮偶 trzymali si臋 偶ycia male艅kimi, niemal przezroczystymi paluszkami.
Raija wzi臋艂a si臋 w gar艣膰 i powoli otworzy艂a oczy. Cia艂o mia艂a takie ospa艂e.
- Daj Maret troch臋 tego bia艂ego proszku - zwr贸ci艂a si臋 cicho do Olgi.
Spojrzenie dziewczyny si臋 o偶ywi艂o.
- Nic nie mog艂a艣 zrobi膰?
- Nie mog艂am. Raija powiedzia艂a Marie i pozosta艂ym kobietom, 偶e jej zdaniem Maret powinna dosta膰 贸w 艣rodek u艣mierzaj膮cy b贸l.
Marie kiwn臋艂a g艂ow膮. Wzi臋艂a na siebie odpowiedzialno艣膰. Maret by艂a jej c贸rk膮, to ona musia艂a pozwoli膰 lub si臋 sprzeciwi膰. Pozwoli艂a.
Olga rozmiesza艂a szczypt臋 proszku w ciep艂ej wodzie, Raija pomog艂a wla膰 j膮 w usta Maret. Niewiele sp艂yn臋艂o do gard艂a dziewczyny, ba艂y si臋 zreszt膮 wlewa膰 wi臋cej, bo Maret by艂a prawie nieprzytomna. Le偶a艂a jakby w 艣pi膮czce, kt贸ra przera偶a艂a Marie.
- Po艂贸偶 jej troch臋 tego proszku na j臋zyku - poprosi艂a Olg臋 i dziewczyna posypa艂a szczypt膮 j臋zyk Maret najdalej jak uda艂o jej si臋 si臋gn膮膰.
- To powinno u艣mierzy膰 b贸l - powiedzia艂a Raija, nie spuszczaj膮c z oczu Marie. - Ale nie mog臋 obieca膰, 偶e ona to przetrwa.
- Mo偶e to za wiele, by mo偶na si臋 tego spodziewa膰 - stwierdzi艂a Marie. By艂a blada, lecz nie ba艂a si臋 spojrze膰 w oczy rzeczywisto艣ci. - Jak Klemet wr贸ci, ochrzcimy Dawida i Eliasza.
- Chyba mi si臋 powiod艂o - powiedzia艂a Raija, kiedy Reijo wi贸z艂 je do domu.
Jechali wozem we czworo, Reijo, Raija, Ida i Olga, lecz poza Raij膮 nikt si臋 nie odzywa艂.
- Nie mia艂am mo偶no艣ci jej pom贸c, musia艂am udawa膰, bo tak przykro by艂o sprawi膰 im zaw贸d. Ba艂am si臋 o siebie i ba艂am si臋 o nich wszystkich, i o to, 偶e rozczarowanie odbierze im si艂y.
- Czy nie tego w艂a艣nie chcia艂a艣? - spyta艂 Reijo przybity.
- Chcia艂am sama si臋 od tego uwolni膰 - odpar艂a Raija s艂abym g艂osem. - Mia艂am w my艣lach tylko jedno i wola艂am nie pami臋ta膰 o takich ludziach jak Maret. To r贸wnie偶 ci臋偶ar, kt贸ry teraz trudno mi ud藕wign膮膰. Zap艂aci艂am cen臋 wy偶sz膮 ni偶 m贸j w艂asny b贸l.
- My艣lisz, 偶e dzieci prze偶yj膮? - spyta艂a Ida dr偶膮cym g艂osem. Raija popatrzy艂a c贸rce w oczy.
- S膮 bardzo ma艂e - powiedzia艂a w ko艅cu z rezygnacj膮. Widzia艂a ju偶 艣mier膰 tylu dzieci. Widzia艂a takie, kt贸re powinny dorosn膮膰, ale nigdy nie mia艂y mo偶liwo艣ci prze偶ycia. Nadzieje, kt贸re w sobie nosi艂a, gdy by艂a m艂odsza, okry艂y si臋 ci臋偶kim p艂aszczem rzeczywisto艣ci.
A rzeczywisto艣膰 mia艂a smak goryczy.
- A Maret? - dopytywa艂a si臋 Ida.
- Maret sama widzia艂a艣 - odpar艂a Raija. - Jest taka drobna i chuda. Jej matka m贸wi, 偶e zawsze by艂a s艂abowita. Walczy艂a przez dwie doby, my艣lisz, 偶e zosta艂y jej jeszcze si艂y?
- Mog艂aby艣 jej pom贸c, gdyby艣...
Raija patrzy艂a gdzie艣 daleko poza c贸rk臋. Dalej ni偶 si臋ga艂 jej wzrok.
- Tego nigdy si臋 nie dowiemy, prawda? R贸wnie偶 Raija mia艂a w ustach smak goryczy.
Reijo delikatnie zmienia艂 opatrunek na kikucie palca. Bola艂o bardzo. Bardziej ni偶 w chwil臋 po tym, gdy si臋 to sta艂o. Bardziej ni偶 w贸wczas, gdy pr贸bowa艂a pom贸c Maret, a sama stara艂a si臋 jedynie ukry膰.
- Zawsze tak gruntownie bierzesz si臋 do dzie艂a - stwierdzi艂 Reijo. D艂onie mia艂 bardzo delikatne.
- Nie my艣la艂am o tym, 偶e b臋dzie bola艂o - odpar艂a Raija. Oboje wiedzieli, 偶e nie rozmawiaj膮 o b贸lu wywo艂anym zranieniem. - Nie s膮dzi艂am, 偶e tak mnie dotknie to, 偶e nie mog臋 pom贸c, 偶e nie jestem w stanie tego zrobi膰. Z czasem przyj臋艂am to za pewnik. Na Jumal臋, pami臋tasz, Reijo? Pami臋tasz, jak si臋 to wszystko zacz臋艂o?
Reijo skin膮艂 g艂ow膮. My艣lami przy艂膮czy艂 si臋 do jej my艣li, kt贸re pofrun臋艂y na pustkowia, w zakl臋te miejsce, gdzie ta艅cz膮 huldry, na p艂askowy偶u na p贸艂nocy.
Od tamtego czasu up艂yn臋艂o ca艂e 偶ycie. Byli w贸wczas tacy m艂odzi. Wierzyli, 偶e tam, na p贸艂nocy, dane im b臋dzie rozpocz膮膰 wszystko od nowa. I chyba tak si臋 sta艂o, lecz inaczej, ni偶 sobie to wyobra偶ali. Poruszyli co艣, co raczej powinno pozosta膰 nietkni臋te. By膰 mo偶e nale偶a艂o omin膮膰 to szerokim lukiem.
Raija znalaz艂a dusz臋, kt贸ra nie mog艂a zazna膰 spokoju. Przyj臋艂a to z dumnie podniesion膮 g艂ow膮, z prostym karkiem. Nie zdawa艂a sobie sprawy z tego, co bierze w swoje r臋ce. Nigdy nie mia艂a wyboru. Reijo jednak przeczuwa艂, 呕e post膮pi艂aby tak samo nawet w贸wczas, gdyby pokazano jej skutki tej decyzji jeszcze przed jej podj臋ciem.
- Po co ca艂y ten b贸l? - zastanawia艂a si臋 Raija. Jej d艂o艅 wci膮偶 spoczywa艂a mi臋dzy r臋kami Reijo. - Nie chodzi mi o m贸j b贸l - wyja艣ni艂a natychmiast - lecz wszystko to, co widz臋. Cierpienie Maret. B贸l, kt贸ry mieszka w ma艂ych chatach. Wszystko to, czemu nie da si臋 zaradzi膰. Wszystko, co tkwi tak g艂臋boko, Reijo. Co wros艂o w 艣ciany. Utkwi艂o pod dachami z darni. Co jest w kamieniach, kt贸re wydobywa si臋 z ziemi. W p臋cherzach, pojawiaj膮cych si臋 na d艂oniach podczas wios艂owania przez fiord. Ten b贸l, kt贸ry tkwi w barkach zgi臋tych od nosid艂a po ca艂ym 偶yciu wype艂nionym d藕wiganiem wody. Rozumiesz to, Reijo? Sk膮d ca艂y ten b贸l? Reijo wiedzia艂, o czym m贸wi Raija. Ale od zrozumienia do odpowiedzi jeszcze droga daleka.
- Mieli艣my szcz臋艣cie - powiedzia艂 tylko.
- Przecie偶 to mogliby艣my by膰 my. - Raija ubra艂a w s艂owa reszt臋 jego my艣li.
Oboje pochodzili z szarych ubogich cha艂up. Z torfowych ziemianek. Z powszednich dni wype艂nionych prostym jedzeniem biedak贸w, podawanym na zniszczonych sto艂ach. Nie z n臋dzy i g艂odu, ale te偶 i nie ze zbytku.
Pochodzili od ludzi, kt贸rzy zawsze marzyli o czym艣 innym, lepszym. Od ludzi, kt贸rzy nie wierzyli w spe艂nienie marze艅, je艣li o nich chodzi, lecz nie tracili nadziei, 偶e by膰 mo偶e ich dzieciom uda si臋 pochwyci膰 szczeroz艂oty puszek dmuchawca. Marzenia zawsze wi膮zano z tymi, kt贸rzy przyjd膮 p贸藕niej. 呕y艂o si臋 dla nast臋pnych pokole艅, dla nich sp臋dza艂o si臋 powszednie dni w艣r贸d br膮zu i szaro艣ci. Na tyle jednak zdawano sobie spraw臋 z rzeczywisto艣ci, 偶e nie pozwalano uwie艣膰 si臋 ba艣niom.
Marzenia nigdy nie dotyczy艂y tego, kto je snu艂. Marzenia dotyczy艂y dzieci. Zawsze dzieci.
B贸l natomiast przynale偶ny by艂 ich w艂asnemu pokoleniu.
- Doprawdy, mam za co dzi臋kowa膰, mimo wszystko, Reijo. Mog艂abym siedzie膰 w chacie o wiele n臋dzniejszej ni偶 ta. Odk膮d odes艂ali mnie z domu, ju偶 nigdy nie zazna艂am g艂odu.
- Tak teraz my艣lisz? - spyta艂 Reijo cicho.
Wok贸艂 nich panowa艂a cisza. 呕ar na palenisku te偶 jakby wstrzyma艂 oddech. Zmieni艂 si臋 w czerwon膮 cisz臋 w jasno艣ci nocy.
- Tak, tak my艣l臋 teraz. - Raija odetchn臋艂a g艂臋boko i dr偶膮co. - Ale ch臋tnie obesz艂abym si臋 bez tego b贸lu. Nie mam tu na my艣li siebie, to nie tak. Ale widz臋 mn贸stwo rzeczy, kt贸re chcia艂abym odmieni膰, Reijo.
呕adne z nich jednak nie mog艂o zrobi膰 zbyt wiele. Mieli przynajmniej t臋 艣wiadomo艣膰.
- Mo偶e nie powinni艣my a偶 tak du偶o my艣le膰 - stwierdzi艂 Reijo. - Trzeba po prostu 偶y膰, moja Raiju. Tylko 偶y膰. My dwoje widzieli艣my ju偶 prawie wszystko. Pr贸by zobaczenia naprawd臋 wszystkiego i tak na nic si臋 nie zdadz膮. Tak ma艂o czasu ju偶 zosta艂o tobie i mnie, a my艣li nios膮 ze sob膮 tyle b贸lu.
- Obejmij mnie - poprosi艂a.
By膰 mo偶e jednak tak naprawd臋 to ona obj臋艂a jego. Mieli swoje obj臋cia dla siebie.
Tyle by艂o mi臋dzy nimi czu艂o艣ci.
- Bez w膮tpienia w艂a艣nie ty by艂e艣 tym moim jedynym wiernym przyjacielem w 偶yciu - powiedzia艂a Raija. Wyci膮gn臋艂a z pami臋ci dawne s艂owa, przepowiedni臋 Elle, wyg艂oszon膮 w prze艂omowej chwili dzieci艅stwa.
- Wtedy nie chcia艂em by膰 jedynie twoim przyjacielem - u艣miechn膮艂 si臋 Reijo. - Urazi艂aby艣 mnie, gdyby艣 mi o tym powiedzia艂a wcze艣niej. Potrafi艂em przecie偶 w贸wczas przez tyle dni czeka膰 na jeden tw贸j u艣miech. Teraz ciesz臋 si臋, 偶e tak m贸wisz. Przyjaciel to s艂owo, kt贸re tak pi臋knie brzmi, moja Raiju.
Obydwoje doro艣li.
脫w gor膮cy ogie艅, kt贸rego oboje szukali, bardziej ich oparzy艂, ni偶 ogrza艂. Przytulna blisko艣膰 by艂a dla nich o wiele wa偶niejsza ani偶eli owe l艣nienia b艂yskawic, kt贸re podpalaj膮 wyschni臋te wrzosowiska podczas nag艂ych letnich burz.
- Dlaczego musi up艂yn膮膰 tyle czasu, nim cz艂owiek si臋 nauczy? - zadawa艂 sobie pytanie Reijo.
To by艂 czas stawiania pyta艅, na kt贸re 偶adne z nich nie mog艂o tak naprawd臋 odpowiedzie膰.
- Bardziej ni偶 czegokolwiek pragn臋 teraz spokoju - wyzna艂a Raija. - Blisko艣ci. W ciszy. Pragn臋 dobrego spokoju i chc臋 si臋 nim dzieli膰 z tob膮. Dzieli膰 si臋 nim ze wszystkimi, kt贸rzy s膮 nasz膮 rodzin膮. Pragn臋 trzyma膰 si臋 tego, co jest nasze.
- Nasze... - Reijo s艂owo zawis艂o na wargach. - Nie wiem, czy potrafisz zosta膰 tylko Raij膮 偶on膮 Reijo, nawet je艣li b臋dziesz si臋 bardzo stara膰, moja kochana. Twoje imi臋 nigdy nie 艂膮czy艂o si臋 z moim w taki spos贸b, nigdy nie wypowiadano ich jednym tchem.
- Jestem swoja w艂asna. U艣miech Reijo pofrun膮艂 do niej. Czu艂 kolce wystawione w jego stron臋, przypominaj膮ce stercz膮ce ciernie karmazyna.
- Raija 偶ona Mikkala te偶 nigdy nie brzmia艂o dobrze w moich uszach - powiedzia艂 spokojnie.
- Bo w rzeczywisto艣ci nigdy tak nie by艂o - odpar艂a. Ale ramiona, kt贸rymi go obejmowa艂a, by艂y rzeczywiste.
Reijo 偶y艂 ju偶 za d艂ugo, 偶eby si臋 zastanawia膰, dlaczego dzieje si臋 tak, a nie inaczej. Chwile nast臋powa艂y jedna po drugiej, a on je przyjmowa艂. Tylko to mia艂o jakie艣 znaczenie. Uczestniczy膰, by膰 przytomnym, czu膰, gdy 偶ycie je przynosi艂o.
Poca艂unki by艂y niczym sierpniowe moroszki. Odcienie stawa艂y si臋 takie wyra藕ne. Wszystko si臋 ze sob膮 艂膮czy艂o.
Uwolnili ow膮 nabrzmia艂膮 dojrza艂膮 t臋sknot臋. W spokoju. Zmys艂y pi艂y powoli. Zaspokajali pragnienie, nie zadaj膮c sobie nawzajem b贸lu.
Koniuszki palc贸w Raiji przebieg艂y po twarzy Reijo. Dotykanie go w taki spos贸b niemal koi艂o b贸l. By艂o dziwne, dobre. I niepoj臋te.
Ale cz艂owiek nie wszystko musi poj膮膰. Co艣 powinno pozosta膰 tajemnic膮. Istniej膮 rzeczy, kt贸rych nigdy nie powinien wzi膮膰 w r臋ce, jedynie domy艣la膰 si臋 ich i w nie wierzy膰.
W tej chwili czu艂a, 偶e istnieje. Wiedzia艂a to z niezachwian膮 pewno艣ci膮, kt贸ra wr臋cz j膮 przera偶a艂a. Niemal mog艂a zobaczy膰 t臋 rzeczywisto艣膰 z jakiego艣 innego miejsca. Widzia艂a w艂asne palce na sk贸rze Reijo. Banda偶, kt贸ry z tak膮 troskliwo艣ci膮 jej za艂o偶y艂. Na jego twarzy odblask porannych godzin sp臋dzonych na 艂odzi, na fiordzie, dni w lesie i w g贸rach. To gor膮ce pieszczoty nieba nada艂y jego sk贸rze ten odcie艅.
Jej oczy patrzy艂y, ch艂on臋艂y 贸w obraz ich obojga. Podoba艂 si臋 Raiji, lecz nie potrafi艂a stwierdzi膰, czy pragnie, by zawsze taki pozosta艂.
Na wodach fiordu ko艂ysa艂 si臋 statek i obcym j臋zykiem opowiada艂, 偶e wiod艂a r贸偶ne 偶ycia, na wiele sposob贸w. Wszystkie by艂y r贸wnie rzeczywiste.
Na Jumal臋! Jak mog艂a s膮dzi膰, 偶e krew przyniesie jej wyzwolenie?
Rzeczywisto艣膰 obna偶y艂a si臋 przed ni膮 do naga.
Reijo zapi膮艂 spodnie. Sp贸dnic膮 porz膮dnie zakry艂 jej 艂ydki. Tyle mieli wsp贸lnie prze偶ytych chwil, kt贸re gdzie艣 si臋 zagubi艂y. Wpad艂y jak krople wody do ka艂u偶y i po jakim艣 czasie wyparowa艂y w s艂o艅cu.
Raija nie chcia艂a, by taki sam los spotka艂 t臋 chwil臋. T臋, w kt贸rej tkwi艂a i kt贸r膮 nazywa艂a tera藕niejszo艣ci膮.
- Co艣 w rodzaju mi艂o艣ci - powiedzia艂 Reijo mi臋kko. Zatopi艂 d艂o艅 w jej w艂osach. Raija dostrzeg艂a w jego oczach znajom膮 zadum臋. Nie rozumia艂a jej, lecz lubi艂a na ni膮 patrze膰. S艂owa, kt贸re przed chwil膮 wypowiedzia艂, by艂y tak naprawd臋 jej s艂owami. Tymi, kt贸re powtarza艂a tak cz臋sto, 偶e a偶 wytar艂y si臋 po brzegach. Teraz zabrzmia艂y jak nowe. S艂owa. Znaczenie. Teraz nale偶a艂y r贸wnie偶 do niego. By艂y prawdziwe inaczej, ni偶 gdy nale偶a艂y tylko do niej:
- Czy kiedykolwiek zdarzy艂o ci si臋 偶a艂owa膰, 偶e wpl膮ta艂am si臋 w twoje 偶ycie?
Na twarzy Reijo pojawi艂a si臋 weso艂o艣膰, gdy na ni膮 patrzy艂. Oczyma szuka艂 艣lad贸w tego, co kry艂o si臋 za jej pytaniem. Raija by艂a powa偶na.
- A kto wie, kogo m贸g艂bym dosta膰 zamiast ciebie?
- Musia艂e艣 o tym my艣le膰!
Oczywi艣cie, 偶e my艣la艂. Przeklina艂 ka偶d膮 chwil臋, kt贸r膮 z ni膮 sp臋dzi艂. I to nie raz, a po wielekro膰. Nie da艂oby si臋 zliczy膰, ile razy pragn膮艂, by kto艣 oczy艣ci艂 jego czas i dni. Marzy艂 o nowych mo偶liwo艣ciach, o zaczynaniu od samego pocz膮tku.
Marzy艂 o kobiecie takiej jak Helena. O ca艂ym nowym 偶yciu. Bez zmartwie艅. O ca艂ym 偶yciu leniwym jak popo艂udnie p贸藕nego lata, ko艂ysz膮cym si臋 na fiordzie, niemal zapadaj膮cym w sen.
Dobry Stw贸rco, jak偶e on potrafi艂 marzy膰! Snu膰 fantazje!
- Gdyby艣 ty mog艂a wybiera膰, moja Raiju, gdyby艣 mog艂a na nowo wybiera膰 swoje 艣cie偶ki... Zrobi艂aby艣 to? Czy by艂 jaki艣 zakr臋t na twojej drodze, na kt贸rym mog艂a艣 wybra膰 Mikkala? Potrafisz wyobrazi膰 sobie 偶ycie razem z nim? Zdecydowa艂aby艣 si臋 na to? Zamieni艂aby艣 wszystko, co prze偶y艂a艣, na to marzenie?
Raija wiedzia艂a, jak bardzo niesprawiedliwy by艂by taki handel. Zamieni膰 wszystko, co mia艂o dla niej warto艣膰, na co艣 tak nieuchwytnego jak marzenie. Na dym unosz膮cy si臋 znad ogniska.
Pojawia艂y si臋 jednak chwile, w kt贸rych gotowa by艂a odpowiedzie膰 na pytanie Reijo twierdz膮co.
- Teraz nie - powiedzia艂a.
Ta odpowied藕 nios艂a w sobie co艣 w rodzaju prawdy. Pom贸g艂 jej wsta膰, do艂o偶y艂 jeszcze polano, 偶eby w chacie by艂o ciep艂o a偶 do rana.
Statek ko艂ysa艂 si臋 tak daleko, jak pozwala艂 mu na to 艂a艅cuch kotwicy. Ci臋偶ki i obcy tu, niemal w samej g艂臋bi fiordu.
- Powinni艣my pojecha膰 do Archangielska! - wybuchn臋艂a nagle Raija. - Tyle tam rzeczy, kt贸re chcia艂abym ci pokaza膰, Reijo!
- Mo偶e to by si臋 uda艂o jako艣 zrobi膰.
- M贸wisz powa偶nie? Naprawd臋?
- Tak, powa偶nie. Mo偶e dlatego, 偶e taki jestem 艣pi膮cy. Przytul si臋 do mnie, 偶eby mog艂y nam si臋 przy艣ni膰 te same sny. Pozw贸l mi najpierw zbli偶y膰 si臋 do Archangielska w my艣lach, Raiju. Gdybym mia艂 艂贸dk臋, sam bym po偶eglowa艂 na wsch贸d.
- Mogliby艣my tam zosta膰 przez zim臋. Ta my艣l by艂a niczym ptak, kt贸ry pierwszy raz unosi si臋 na skrzyd艂ach. Niepewny, lecz szcz臋艣liwy...
Reijo nie odpowiedzia艂. Powi贸d艂 j膮 tylko do alkowy.
Z policzkiem wtulonym w jego bark, z zapachem i ciep艂em jego sk贸ry jako przyprawy dla zmys艂贸w, w samej koszuli pod we艂nianym kocem, t臋sknota Raiji pow臋drowa艂a na wsch贸d.
To by艂o takie rzeczywiste.
We 艣nie brak艂o miejsca na zrozumienie, lecz mimo to si臋 pojawi艂o.
Takie rzeczywiste.
Nawet w Tornedalen jego wzrok nie si臋ga艂 tak szeroko. Tam wznosz膮cy si臋 ku niebu 艣wierkowy las stanowi艂 obramowanie roz艂o偶ystych krajobraz贸w.
Przed oczami przesun臋艂o mu si臋 wiele obraz贸w, zanim horyzont odgrodzi艂 ostateczn膮 cienk膮 jak w艂os kresk膮 to, czego m贸g艂 dotkn膮膰, i to, co znajdowa艂o si臋 na zewn膮trz.
Wiedzia艂, 偶e nie mo偶e tego dotyka膰, lecz nie sta艂o si臋 to z tego powodu wcale mniej rzeczywiste.
R贸wnie偶 g艂os by艂 rzeczywisty.
Zna艂 go, to g艂os brata. Nie brata tej samej krwi, lecz tego samego serca, wolno艣ci i wyboru.
- Nigdy nie chcia艂em jej straszy膰. Nie chcia艂em posi膮艣膰 jej na w艂asno艣膰. Nigdy nie przyjd臋 po to, 偶eby j膮 zabra膰. Musi przyj艣膰 sama. Z w艂asnej nieprzymuszonej woli. To dla mnie bolesne, 偶e sama zada艂a sobie tak膮 ran臋.
To nie dawa艂o obj膮膰 si臋 rozumem. Reijo w pe艂ni zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e on do tego 艣wiata nie nale偶y. By艂o takim samym szale艅stwem jak pr贸ba z艂owienia czarniak贸w w strumieniu poni偶ej cypla.
- Nie spodziewa艂e艣 si臋, 偶e ciebie wezw臋? Reijo pokr臋ci艂 g艂ow膮. Tu by艂o pi臋knie, zielono. Niesko艅czona bujno艣膰. Te okolice musia艂y by膰 nadzwyczaj 偶yzne.
Reijo rozumia艂, 偶e panuje tu spok贸j, 偶e za tym miejscem mo偶na t臋skni膰.
- Jej jest dobrze. - To zabrzmia艂 jego w艂asny g艂os. Dziwnie by艂o napotka膰 偶贸艂topiwne spojrzenie, maj膮ce w sobie wi臋cej barwy s艂o艅ca ani偶eli drewna.
Jaka ta twarz m艂oda!
Mikkal nosi艂 cia艂o z czas贸w pami臋tanych przez Reijo. Potrafi艂 nazwa膰 wydarzenia, kt贸re powinny pozostawi膰 艣wie偶e 艣lady na tej m艂odej twarzy. By膰 mo偶e te zmarszczki wci膮偶 na niej tkwi艂y, oczy Reijo szuka艂y, lecz nie znalaz艂y. Mo偶e 偶ywymi oczami nie dawa艂o si臋 ich dostrzec?
- Nie przenikn臋 w jej dzie艅. Nie wejd臋 mi臋dzy was.
- Nie mo偶esz czy nie chcesz? - spyta艂 Reijo. Jak偶e jasno my艣la艂 w tym 艣nie!
- Nie chc臋.
Pomi臋dzy ich spojrzeniami zawis艂o zrozumienie. Niczym most bez s艂up贸w zawieszony na linach i zaci艣ni臋tych na mrozie w臋z艂ach.
- Od tego, co w niej tkwi, nie ma ucieczki - oznajmi艂 Mikkal. - Nie ma 偶adnych 艣cie偶ek na skr贸ty. Nie ma dok膮d ucieka膰. Nie ma innego miejsca ni偶 tutaj.
- Dlaczego Maret umar艂a?
- Dla Maret nie by艂o ju偶 wi臋cej dni. Tak ju偶 jest z nami wszystkimi. Nasze dni si臋 ko艅cz膮. Potem nast臋puje kolejny pocz膮tek.
Reijo nie by艂 przekonany do takiego spojrzenia na 偶ycie.
By艂o ono podobne do tego tak ch臋tnie wbijanego im do g艂贸w przez pastora. B贸g, kt贸ry karze i zbawia. Cz艂owiek, kt贸ry nigdy nie jest w stanie sprosta膰 w 偶yciu przykazaniom i wymaganiom, na kolanach, ze zgi臋tym karkiem, pogr膮偶ony w na po艂y szczerym 偶alu, nawet za grzechy, kt贸rych nie rozumie.
- 呕ycie 艂apie 艣mier膰 za ogon - powiedzia艂 Mikkal. Posiad艂 o wiele wi臋ksz膮 m膮dro艣膰, ani偶eli w czasach, kt贸re zapami臋ta艂 Reijo. To si臋 nie trzyma艂o kupy.
Ten m艂ody cz艂owiek musia艂 by膰 kim innym ni偶 zewn臋trzna pow艂oka cz艂owieka, pozostaj膮ca w pami臋ci Reijo.
- To si臋 wszystko ze sob膮 艂膮czy, wszystko. 艢mier膰 rodzi 偶ycie, 偶ycie za艣 musi pod膮偶a膰 do 艣mierci. Taka jest rzeczywisto艣膰, nie zauwa偶y艂e艣 tego, Reijo?
Reijo poczu艂, 偶e kiwa g艂ow膮. I pomy艣la艂 o kwiatach. Trudno mu by艂o wyobrazi膰 sobie ludzi 偶yj膮cych tak jak kwiaty. Nie bardzo mu si臋 to uda艂o, ale przyj膮艂 przynajmniej pocz膮tek tej my艣li.
- Nie chc臋 jej odbiera膰 niczego, co ona pragnie zachowa膰 - rzek艂 Mikkal ze smutkiem. - Ona nigdzie nie p贸jdzie, je艣li sama nie b臋dzie tego chcia艂a. I to bardzo...
Reijo zrozumia艂. I dziwi艂 si臋, dlaczego strach Raiji by艂 taki uporczywy. Musia艂 z czego艣 wyrosn膮膰. Przecie偶 Raija nigdy nie ba艂a si臋 cieni. Na to zbyt d艂ugo 偶y艂a mi臋dzy nimi.
Czy w takim miejscu mo偶na k艂ama膰?
- Przyjdzie, kiedy zechce - zapewni艂 Mikkal jeszcze raz, jak gdyby toruj膮c sobie drog臋 do my艣li Reijo z r贸wn膮 艂atwo艣ci膮, jak uchyla si臋 po艂臋 jurty. - Nie skradn臋 czasu z twojej rzeczywisto艣ci. Nie chc臋 kra艣膰 niczego, co nale偶y do innych. Tutaj jest dosy膰 czasu.
Roz艂o偶y艂 r臋ce. Obj膮艂 nimi ca艂y krajobraz, jaki Reijo widzia艂 dooko艂a. Teraz przynajmniej wierzy艂 Mikkalowi. Tutaj by艂 czas i spok贸j.
- Ona nie mo偶e si臋 mnie ba膰!
Pod pewnymi wzgl臋dami byli bra膰mi, lecz na ich braterstwo, na ich wi臋藕 zabrak艂o przestrzeni ponad granicami dziel膮cymi ich istnienia.
Reijo nie potrafi艂 si臋 przem贸c, 偶eby nazwa膰 to 偶yciem. Niech wi臋c pozostanie istnieniem...
- Nie jestem pewien, czy mog臋 jej zanie艣膰 takie przes艂anie.
- Mo偶e masz racj臋, lecz m贸g艂by艣 jej pom贸c to zrozumie膰.
Niech nie b臋d膮 to moje s艂owa, lecz kwiat wyrastaj膮cy z jej w艂asnych my艣li, Rei jo. Niech to b臋dzie lodowy jaskier, wykwitaj膮cy ze zmro偶onych kamieni jej w膮tpliwo艣ci. Niech jej zimny jak 艣niegowa zaspa l臋k zap艂onie i obdarzy ten kwiatek 偶yciem. Niech pomo偶e mu rozpostrze膰 bia艂e p艂atki. Niech stan膮 si臋 czerwone, niemal niebieskie. Niech ona zrozumie, 偶e mnie nie musi si臋 ba膰. Nie chc臋 odbiera膰 jej 偶ycia. Nie chc臋 nic szarpa膰 na strz臋py. Nie potrafi臋 jej skrzywdzi膰. Ona musi o tym wiedzie膰. Jej zaufanie nie mo偶e zblakn膮膰!
- Uczyni臋, co tylko b臋d臋 m贸g艂. Ale nie zaszczepi臋 jej 偶adnych nowych my艣li. O to nie mo偶esz mnie prosi膰. Nie mog艂e艣 mnie o to prosi膰 r贸wnie偶 przedtem.
M艂oda twarz Mikkala rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu, lecz Reijo to nie wzruszy艂o.
Zorientowa艂 si臋, 偶e si臋 z tego cieszy.
By膰 mo偶e by艂o tu pi臋knie, wzrok si臋ga艂 daleko, lecz czu艂, 偶e ten krajobraz nie jest dla niego.
- Nie b臋d臋 ci臋 wi臋cej nachodzi艂 - obieca艂 Mikkal. Bi艂a teraz od niego wielka powaga. - Lecz kiedy ona mnie wezwie, b臋d臋 gotowy.
Reijo wci膮gn膮艂 oddech, ale nie znalaz艂 偶adnych s艂贸w odpowiednich na po偶egnanie. Z gestu, kt贸ry mia艂 zamiar uczyni膰, nic nie wysz艂o.
Nadszed艂 ranek.
M臋偶czy藕ni nie mogli sobie zrobi膰 wolnego w 艣rodku tygodnia. Rankiem zn贸w wyprawili si臋 na polan臋 do Mattiego i Elise, kt贸rzy czekali na uko艅czenie obory. Nie powinno si臋 siedzie膰 z za艂o偶onymi r臋kami, kiedy w艣r贸d g贸r zawita艂a dobra pogoda.
Wioskowi ludzie ju偶 handlowali z Michai艂em. On przecie偶 by艂 r贸wnie偶 kupcem, cho膰 przyjecha艂 przede wszystkim w odwiedziny do matki. Statek wy艂adowany by艂 rosyjskimi towarami, a m膮ka w odnogach fiord贸w wzd艂u偶 norweskiego wybrze偶a cieszy艂a si臋 du偶ym popytem. Znad fiordu Lyngen daleko by艂o do Bergen.
Wzd艂u偶 p贸艂nocnych wybrze偶y rozmawiano o wy艂owieniu z morza dostatecznych ilo艣ci m膮ki, by starczy艂o jej na zimowe zapasy. Ma艂o kto nie wymienia艂 z艂owionych ryb na przeznaczon膮 na przetrwanie zimy m膮k臋. Ci, kt贸rym po艂贸w si臋 uda艂, mogli teraz powios艂owa膰 do domu, wioz膮c pi臋膰, sze艣膰 work贸w pe艂nych m膮ki.
Rosyjska m膮ka by艂a dobra, a dla work贸w po opr贸偶nieniu r贸wnie偶 znajdowa艂o si臋 zastosowanie. Niewiele sz艂o na straty u ludzi, u kt贸rych pod nisk膮 powa艂膮 musia艂a stale go艣ci膰 oszcz臋dno艣膰.
Raija przygl膮da艂a si臋 艂贸dkom otaczaj膮cym statek. Widok ten nape艂nia艂 j膮 dum膮.
Jewgienij r贸wnie偶 by艂by dumny. Misza doprawdy nie mia艂 si臋 czego powstydzi膰. Raija jednak nie chcia艂a wierzy膰, 偶e Jewgienij pilnuje syna albo jej.
Jewgienij umar艂. Odszed艂.
Mikkal wci膮偶 by艂...
Nie 艣ni艂 jej si臋 ju偶 teraz, lecz wyczuwa艂a jego obecno艣膰. Mikkal nie odszed艂. Zosta艂. By艂 r贸wnie rzeczywisty jak krew kr膮偶膮ca w jej 偶y艂ach. Tkwi艂 w jej krwi.
- Wci膮偶 mnie boli - odpowiedzia艂a na pytanie Reijo, kt贸re przenikn臋艂o do niej poprzez mur my艣li.
Sta艂 ju偶 got贸w do wyj艣cia, s艂u偶y膰 m艂odzie偶y pomoc膮 w tym, co opanowa艂 lepiej ni偶 wi臋kszo艣膰 innych ludzi.
- Ale dam sobie rad臋. Musia艂a na niego popatrze膰. Reijo mia艂 w oczach jakie艣 g艂臋bokie zdumienie. Przygl膮da艂 si臋 jej badawczo, jak gdyby szuka艂 w niej czego艣 nowego. Raija poczu艂a si臋 nieswojo. Je艣li kto艣 w og贸le potrafi艂 czyta膰 z jej twarzy, to cz艂owiekiem tym musia艂 by膰 w艂a艣nie Reijo.
Ale on nic tam nie zobaczy艂. By膰 mo偶e wi臋c nie by艂o czego szuka膰.
- Mo偶liwe, 偶e na nic nie zda si臋 ucieczka od tego, co posiadasz - powiedzia艂 tylko.
Raija westchn臋艂a. Patrzy艂a, jak on si臋 oddala. Zachodzi艂a w g艂ow臋, co te偶 w艂a艣ciwie usi艂owa艂 jej przekaza膰. Rozumia艂a my艣l, kt贸ra kry艂a si臋 za tymi s艂owami. Nie wiedzia艂a jednak, co sk艂oni艂o Reijo, by wyst膮pi艂 z tym akurat teraz.
Pod banda偶em wci膮偶 jej pulsowa艂o. Raija stale czu艂a tamten palec, kt贸rego nie by艂o. Zgina艂a go w my艣lach, a to, 偶e Mikkal ju偶 jej si臋 nie 艣ni艂, o niczym nie 艣wiadczy艂o.
Raija zosta艂a sama na cyplu. Jej spojrzenie k膮pa艂o si臋 w fiordzie. Pragn臋艂a, aby. Michai艂owi zosta艂o to oszcz臋dzone. Olga. Wci膮偶 pewn膮 trudno艣膰 sprawia艂o jej my艣lenie o Oldze jako synowej. Jako 偶onie Miszy. Olga przecie偶 by艂a w pewnym sensie r贸wnie偶 jej dzieckiem, Raija 偶ywi艂a wobec niej takie w艂a艣nie uczucia. Lecz mo偶e jednak pod艣wiadomie pragn臋艂a tego ma艂偶e艅stwa? Raija nie mia艂a pewno艣ci. 呕artowa艂y na ten temat z Antoni膮, lecz 偶adna z nich tak naprawd臋 w to nie wierzy艂a.
Ale mo偶e by艂 w tym jaki艣 g艂臋bszy sens.
Raija nie mia艂a si艂y d艂u偶ej si臋 nad tym zastanawia膰. Przysi臋g艂a sobie, 偶e b臋dzie po prostu 偶y膰, mniej my艣le膰, lecz jak偶e 艂atwo zgrzeszy膰 przeciwko takim obietnicom. Wszak by艂a odpowiedzialna jedynie sama przed sob膮, skoro nikt inny o nich nie wiedzia艂.
W艣r贸d wielu niebieskich i brunatnoszarych postaci na pok艂adzie pojawi艂a si臋 sylwetka w czerwieni. Wida膰 by艂o r臋k臋 machaj膮c膮 w stron臋 l膮du. Ca艂e cia艂o Olgi macha艂o. Chodzi艂a z go艂膮 g艂ow膮, na艣laduj膮c w tym zar贸wno Antoni臋, jak i Raij臋. Raija u艣miechn臋艂a si臋, odmacha艂a. Widzia艂a, jak wiatr 艣piewa w k臋dziorach Olgi. Wezbra艂a w niej czu艂o艣膰, zacz臋艂a j膮 wype艂nia膰 jak naczynie.
Fantazja kolorowa艂a pierwsze gorzkie wspomnienia Raiji. Widzia艂a sam膮 siebie w艣r贸d wiosennych roztop贸w na wietrze, dziecko pozostawione w艣r贸d obcych, gdy ojciec odchodzi艂. Wcze艣niej utkwi艂y jej w pami臋ci tylko jego plecy, stopy zapadaj膮ce si臋 w 偶贸艂toszarej lodowej brei. Teraz Raija by艂a w stanie zobaczy膰 r贸wnie偶 sam膮 siebie, dziecko owini臋te wielk膮 brunatn膮 chust膮. Kosmyki w艂os贸w wysuwaj膮ce si臋 spod niej i zmieniaj膮ce si臋 w oczach Mikkala w krucze skrzyd艂a. Widzia艂a te偶 czternastolatka w sk贸rzanej kurcie i spodniach ze sk贸ry. Pami臋ta艂a, 偶e jeden z rzemieni przy zimowych butach mia艂 barw臋 bledsz膮 ni偶 drugi. Przypomina艂a sobie jego czapk臋. Poczucie bezpiecze艅stwa w obj臋ciach ch艂opca niewiele starszego od niej.
Wiatr we w艂osach Olgi przywia艂 Raij臋 z powrotem do rzeczywisto艣ci. Zdo艂a艂a patrze膰 na to wspomnienie, nie zaprawiaj膮c go b贸lem. Wida膰 pogodzi艂a si臋 z przesz艂o艣ci膮.
To dobre uczucie.
Gorycz by艂a z艂a.
Olga przyp艂yn臋艂a na brzeg szalup膮. Raija siedzia艂a na schodach, w臋druj膮c daleko spojrzeniem. W my艣lach zrywa艂a ro艣liny, w kt贸rych mia艂a farbowa膰 we艂n臋 jesieni膮, a mo偶e dopiero przysz艂膮 wiosn膮. Musi nak艂oni膰 Reijo, 偶eby zrobi艂 jej warsztat tkacki. Mia艂a wielk膮 ochot臋 tka膰!
Ciemnoczerwona sp贸dnica Olgi by艂a mokra a偶 do po艂owy 艂ydek. Dziewczyna pod pach膮 nios艂a buty do konnej jazdy. Przysiad艂szy przy Raiji, wykr臋ci艂a sp贸dnic臋.
- Misza twierdzi, 偶e jestem bardzo niecierpliwa - powiedzia艂a.
Raija potrafi艂a m贸wi膰 brwiami. Ulecia艂y w g贸r臋.
- Jestem niecierpliwa. - Olga wcisn臋艂a mokre stopy w buty. Nasi膮kni臋t膮 wod膮 sp贸dnic膮 wcale si臋 nie przejmowa艂a. - I tak wyschnie - pocieszy艂a si臋 sama. - Tutaj lato wprost marnotrawi ciep艂o. To chyba przez te g贸ry. - Spojrzeniem omiot艂a ca艂y krajobraz w obramowaniu szczyt贸w. - One s膮 takie ponure. To przera偶aj膮ce mie膰 tak ograniczony widok. Ty tak nie uwa偶asz? Nie boisz si臋 tego, co jest za nimi?
- Kiedy艣 si臋 ba艂am - odpar艂a Raija. Rozpoznawa艂a te my艣li, lecz sama dawniej t艂umaczy艂a je sobie inaczej. Olga dawa艂a wiar臋 temu, co widzi. I wyra偶a艂a si臋 z wielk膮 staranno艣ci膮. Michai艂 raczej mrucza艂 pod nosem, podobnie jak ona. I zawsze twierdzi艂, 偶e Olga o wiele lepiej radzi sobie ze s艂owami.
Mo偶liwe, 偶e tak to odczuwa艂, poniewa偶 krajobrazy, kt贸re ogl膮da艂 w swoim wn臋trzu, by艂y tak gwa艂towne, 偶e nie dawa艂o si臋 ich opisa膰. Nigdy nie potrafi艂 przekaza膰 ich innym. I wcale nie dlatego, 偶e niezdarnie pos艂ugiwa艂 si臋 s艂owami. Po prostu nie zawsze starcza艂o s艂贸w.
Raija nie wiedzia艂a, kiedy to zrozumia艂a. Nie da si臋 przecie偶 zajrze膰 w cudze my艣li, dlatego por贸wnanie jest niemo偶liwe. S膮dzi艂a, i偶 wszyscy s膮 tacy jak ona, a odkrycie, 偶e nie ka偶dy 偶yje r贸wnie mocno w swoim wn臋trzu, przerazi艂o j膮, a zarazem sprawi艂o nies艂ychan膮 ulg臋. Odkry艂a 艣wiat, kt贸rego odczuwanie nie by艂o dane wszystkim tak jak jej. Niekt贸rzy 偶yli tylko cia艂em. Nie wszystkim dano mo偶liwo艣膰 w臋dr贸wki po 艣wiatach, kt贸re ona posiada艂a w my艣lach. To stanowi艂o jej bogactwo, a 艣wiadomo艣膰 tego otworzy艂a w niej nowe drzwi. To, co znajdowa艂o si臋 za nimi, nie zawsze by艂o przyjemne, lecz ona wola艂a raczej zazna膰 r贸wnie偶 b贸lu, ani偶eli 偶y膰 jedynie w po艂owie.
Niekt贸rym udawa艂o si臋 偶y膰 pe艂ni膮 偶ycia, pomimo i偶 nie posiadali wewn臋trznej rzeczywisto艣ci Raiji. Ona bez niej czu艂aby si臋 pusta. Co艣 w niej wo艂a艂oby o jeszcze.
- Teraz g贸ry mnie tu przytrzymuj膮 - t艂umaczy艂a Oldze. - Sprawiaj膮, 偶e czuj臋 si臋 tu bezpieczna. A moje my艣li wyruszaj膮 na wyprawy odkrywcze w艣r贸d szczyt贸w. Wida膰 musia艂am si臋 zestarze膰, 偶eby m贸c osi膮艣膰 gdzie艣 na sta艂e, znale藕膰 w sobie do艣膰 odwagi, by to zrobi膰, Olgo. A te g贸ry pomimo wszystko s膮 dla mnie niczym 艣ciany rodzinnego domu.
- Nie brak ci wcale Archangielska? - spyta艂a Olga niemal z przera偶eniem. - Tam wszyscy za tob膮 t臋skni膮! - doda艂a.
- Czasami jestem bliska krzyku - przyzna艂a Raija. - Tak strasznie t臋skni臋 za Archangielskiem. Ale to mija. Nic wi臋cej ju偶 tam dla mnie nie zosta艂o, Olgo. Misza ma ciebie, a tu s膮 ludzie, kt贸rym jestem potrzebna.
- Przywie藕li艣my tw贸j warsztat tkacki - u艣miechn臋艂a si臋 Olga. - Ja nie za bardzo umiem tka膰. Wydaje mi si臋, 偶e nigdy si臋 tego nie naucz臋. Zreszt膮 wcale nie mam ochoty. A ty zawsze tak si臋 cieszy艂a艣, kiedy mog艂a艣 przy nim usi膮艣膰. 殴le by by艂o, gdybym pr贸bowa艂a wple艣膰 w tkanin臋 wszystkie moje mocne wyra偶enia, a Misza jest taki wymagaj膮cy. Twierdzi, 偶e tkam 艣wi艅sk膮 szczecin臋 tam, gdzie tobie wychodzi艂y ob艂oki. Powinno istnie膰 prawo zabraniaj膮ce posiadania takich matek jak ty, Raiju - Raiso. Nigdy nie b臋d臋 taka jak ty!
- Przecie偶 ty nie masz by膰 matk膮 Miszy - powiedzia艂a Raija, g艂adz膮c Olg臋 po w艂osach. Na moment ogarn膮艂 j膮 偶al, 偶e nie b臋dzie ma艂ej dziewczynki albo ch艂opca z u艣miechem Miszy i k臋dziorami Olgi. - Masz by膰 dla niego Olg膮. 呕on膮, kobiet膮, zaufan膮 przyjaci贸艂k膮. Wszystkim, czym mo偶e by膰 kobieta dla m臋偶czyzny, tylko nie matk膮.
- Uwa偶asz, 偶e powinnam by艂a zaczeka膰? - spyta艂a nagle Olga. Usposobienie mia艂a zmienne i gwa艂towne, jak wiosna na p贸艂nocy 艣wiata, na wybrze偶u, na kt贸rym dorasta艂a. - Jeste艣my przecie偶 tacy m艂odzi, a mo偶e p贸藕niej b臋dzie to mia艂o dla Miszy jakie艣 znaczenie. By膰 mo偶e zapragnie mie膰 rodzone dziecko.
Tak 艂atwo by艂o wyobrazi膰 sobie Olg臋 jako doros艂膮. Wype艂nia艂y j膮 tak r贸偶norodne do艣wiadczenia. To za ich spraw膮 g艂os dziewczyny brzmia艂 rozs膮dniej i powa偶niej, ni偶 mo偶na by si臋 spodziewa膰 po osobie w jej wieku. Teraz z jej piersi wyrwa艂a si臋 m艂odo艣膰 i wra偶liwo艣膰. Niemal tul膮c si臋 do Raiji, prosi艂a o rad臋, kt贸rej nie da艂o si臋 udzieli膰.
- Je艣li rzeczywi艣cie tak si臋 stanie, musisz stawi膰 temu czo艂o. Jeste艣cie m艂odzi i nikt nie mo偶e wam obieca膰, 偶e wszystko zawsze b臋dzie si臋 dobrze uk艂ada膰. Takich obietnic nikt nie dostanie. Sama raz po raz parzy艂am sobie palce. Ale to by艂o moje 偶ycie. Drzewo potrafi 偶y膰 dalej, nawet je艣li od艂amie mu si臋 kilka ga艂臋zi. Jaka艣 cz臋艣膰 soku w nim pozostanie. Zreszt膮 rzadko si臋 zdarza, by wszystkie ga艂臋zie odpad艂y naraz. Drzewa mo偶na przesadza膰. 呕ycie mo偶na prze偶ywa膰 na bardzo wiele r贸偶nych sposob贸w, ale nikt ci nie powie, 偶e ten spos贸b jest lepszy czy gorszy od tamtego. Musisz stara膰 si臋 to wyczu膰. I Misza tak偶e. Dop贸ki b臋dziecie razem szcz臋艣liwi, wszystko b臋dzie dobrze. Ciesz臋 si臋, 偶e on ma ciebie. Sercu matki by艂oby o wiele ci臋偶ej, gdyby wybra艂 sobie kwiatek, kt贸rego by nie zna艂a. Teraz przynajmniej wiem, o co mam si臋 martwi膰. Nie jeste艣 nieznajoma, Olgo. Pomog艂o mi, 偶e wybra艂 sobie za 偶on臋 dziewczyn臋, kt贸r膮 r贸wnie偶 ja kocham. Przecie偶 pr臋dzej czy p贸藕niej musia艂abym go odda膰.
- Do wczoraj nie my艣la艂am o dziecku - wyzna艂a Olga z powa偶n膮 min膮. - To, co zobaczy艂am, by艂o straszne, ale 偶a艂owa艂am, 偶e sama tego nie do艣wiadcz臋. 呕e nie poczuj臋, jak dziecko we mnie ro艣nie. 呕e nie b臋d臋 wiedzia艂a, 偶e to nasze dziecko. 呕e nie dam mu 偶ycia i 艣wiat艂a. Misza tego nie rozumie. Na razie o tym nie my艣li, ale pewnego dnia mo偶e zacz膮膰. A ja boj臋 si臋 tego dnia...
Raija nie odpowiedzia艂a.
- Co si臋 stanie z tymi dzie膰mi? - spyta艂a Olga. - Czy ich matka prze偶yje? Jak sobie poradzi z t膮 dw贸jk膮? Tak by艂o u nich ciasno i szaro. Co to b臋dzie za 偶ycie?
- Nie wiem - odpar艂a Raija.
A wi臋c Olga r贸wnie偶 wyczu艂a ten b贸l, kt贸ry Raija widzia艂a tak wyra藕nie.
Ida przynios艂a odpowied藕 na pierwsz膮 cz臋艣膰 pytania Olgi.
- Maret umar艂a dzi艣 w nocy - oznajmi艂a, niczego nawet nie staraj膮c si臋 ukry膰. Opar艂a brod臋 o podci膮gni臋te kolana, usadowiwszy si臋 pomi臋dzy matk膮 a Olg膮.
Raija beznami臋tnym g艂osem przet艂umaczy艂a jej s艂owa. Zaniepokoi艂 j膮 wyraz twarzy Olgi.
- Co teraz b臋dzie z ma艂ymi? - spyta艂a dziewczyna, grzebi膮c obcasem w czarnej ziemi pod schodami.
- Klemet zbija trumn臋 - poinformowa艂a Ida. - Marie p艂acze, poniewa偶 nie mog膮 znale藕膰 mamki dla ch艂opc贸w. Twierdzi, 偶e ludzie chc膮, by te dwie sieroty te偶 umar艂y.
- Musz膮 by膰 przecie偶 jakie艣 kobiety, kt贸re ci膮gle karmi膮 piersi膮 swoje dzieci?
Ida wzruszy艂a ramionami.
- W艂asne to w艂asne. A cudze dzieci to cudze. Na tym polega r贸偶nica, mamo.
- Mam ochot臋 porz膮dnie kim艣 potrz膮sn膮膰! - wyrwa艂o si臋 szczerze Raiji.
- Te dzieci s膮 takie male艅kie! - wybuchn臋艂a Ida. - Klemet i Marie s膮 za starzy, 偶eby zaczyna膰 wszystko od nowa. Dosy膰 ju偶 mieli swoich. Ten dom zawsze by艂 pe艂en dzieciak贸w.
- W wi臋kszo艣ci dom贸w jest pe艂no dzieci - przypomnia艂a jej Raija cierpko, t艂umacz膮c Oldze jedynie po艂ow臋. Synowa za mocno to wszystko prze偶ywa艂a. Nie warto informowa膰 jej o ka偶dym westchnieniu.
- M贸j Bo偶e, i to jeszcze a偶 troje! - Ida patrzy艂a na Raij臋 ze 艂zami w oczach. - W dodatku w taki spos贸b. Przecie偶 ludzie tak czy owak gadaj膮. Potrafisz sobie wyobrazi膰, jak to si臋 b臋dzie pl膮ta艂o za tymi dwoma, kt贸re prze偶y艂y? Chyba 偶e i one umr膮.
- Nie wolno ci my艣le膰, 偶e tak by艂oby dla nich najlepiej. - G艂os Raiji by艂 ostry jak 艣wie偶o wyostrzona kosa.
C贸rka nie odpowiedzia艂a, a Olga cicho poprosi艂a, 偶eby Raija wszystko jej t艂umaczy艂a. Zrobi艂a to niemal dos艂ownie.
- Jon wspomina艂 o kim艣 z ich siida. O kobiecie, kt贸ra straci艂a w艂asne... - Raija zamy艣lona popatrzy艂a na Id臋. - U was te偶 by艂?
Ida kiwn臋艂a g艂ow膮. Na po艂y o tym zapomnia艂a. Szwedzcy Lapo艅czycy ci膮gn臋li nad morze, wprawdzie nie schodzili ju偶 nad sam fiord, lecz wci膮偶 przekraczali granice, wyrysowane na mapach przez tak zwanych m膮drych ludzi bez 偶adnej wiedzy o tych, kt贸rzy 偶yli w tej krainie i dzi臋ki niej.
- To takie nowiny, kt贸re staram si臋 puszcza膰 mimo uszu - powiedzia艂a Ida, u艣miechaj膮c si臋 lekko.
- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e zrobi臋 sobie wycieczk臋 w g贸ry - stwierdzi艂a Raija po namy艣le.
- P贸jd臋 z tob膮 - Ida o艣wiadczy艂a to z pr臋dko艣ci膮 lawiny schodz膮cej w marcu.
- Kto jak kto, ale ty z pewno艣ci膮 nie powinna艣 si臋 przem臋cza膰. - Raija nie pozwoli艂a c贸rce na dyskusje i zaraz doda艂a z wyrozumia艂ym u艣miechem: - A poza tym maj膮c takiego pi臋knego ub贸stwiaj膮cego ci臋 m臋偶a, nie powinna艣 biega膰 po p艂askowy偶ach, 偶eby przez chwil臋 popatrze膰 na innego.
Z oczu Idy strzeli艂y b艂yskawice, nim wybuchn臋艂a 艣miechem. Policzek opar艂a o kolano. Tym razem Raija nie t艂umaczy艂a swojej synowej z Rosji wszystkiego. Istnia艂y tajemnice, kt贸rych nie nale偶a艂o rozsiewa膰 doko艂a.
- Jon co艣 w sobie ma - przyzna艂a Ida lekko. - Ale to nie jest gro藕ne...
- O wilku mowa... - powiedzia艂a nagle Raija. Ledwie dostrzegalnym ruchem g艂owy skin臋艂a w stron臋 ska艂y nad nimi. Ida ca艂膮 twarz zwr贸ci艂a do g贸ry, a Olga, kt贸ra niewiele wychwyci艂a z tego potoku wyrzucanych z niezwyk艂膮 pr臋dko艣ci膮 s艂贸w, popatrzy艂a za ich spojrzeniami.
W d贸艂 zbocza, na kt贸rym w艂a艣ciwie nie da艂o si臋 dostrzec 偶adnej 艣cie偶ki, schodzi艂 ubrany w sk贸ry m臋偶czyzna. Do pasa przytroczony mia艂 n贸偶 i worek, a przez pier艣 przewieszon膮 zwini臋t膮 lin臋. Czapk臋 z takiej samej sk贸ry jak spodnie i kurtka nasun膮艂 g艂臋boko na czo艂o.
Kiedy si臋 zbli偶y艂, przeszed艂szy przez poro艣ni臋ty traw膮 placyk, Olga zobaczy艂a, 偶e cz艂owiek ten ma cer臋 i w艂osy r贸wnie ciemne jak Raija. Du偶a nieregularna blizna sprawia艂a, 偶e jego broda wydawa艂a si臋 lekko skrzywiona, ale nie mo偶na go by艂o nazwa膰 brzydkim.
- Buris - przywita艂 si臋 z u艣miechem, przyja藕nie podnosz膮c r臋k臋. Opiera艂 si臋 na pasterskim kiju. Jego oczy te偶 si臋 u艣miecha艂y.
- Buris, buris - odpowiedzia艂a na jego pozdrowienie Raija. Poklepa艂a zniszczony szary stopie艅 schod贸w, gdzie by艂o jeszcze miejsce do siedzenia. Przybysz nie zareagowa艂 na zaproszenie, lecz nie zrobi艂 tego w spos贸b nieuprzejmy. Wola艂 usi膮艣膰 w trawie u ich st贸p. Wypytywa艂 o nowiny.
- Czy ta kobieta u was, kt贸ra straci艂a dziecko, ma jeszcze mleko? - przerwa艂a mu Ida.
Popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony, odrobin臋 unosz膮c ciemne proste brwi. Nie by艂 pewien, do czego Ida zmierza. My艣li 偶ony Sedolfa Bakkena porusza艂y si臋 na ma艂ych ptasich skrzyde艂kach. Potrafi艂y dosta膰 si臋 wsz臋dzie. A poza rym jej oczy potrafi艂y tak mocno przytrzyma膰. I by艂a taka bezpo艣rednia. Umia艂a wkra艣膰 si臋 w dusz臋 m臋偶czyzny, zburzy膰 mu spok贸j.
- C贸rka Klemeta urodzi艂a wczoraj - wyja艣ni艂a Raija, wzrokiem prosz膮c Id臋 o odrobin臋 opanowania. - A sama dzisiejszej nocy umar艂a. Powi艂a troje dzieci, jedno zmar艂o zaraz po urodzeniu, pozostali dwaj ch艂opcy s膮 male艅cy jak szczeni臋ta. Klemet ostrzyg艂 owce i otuli艂 wnucz臋ta we艂n膮. Potrzebuj膮 mamki, lecz ma艂o maj膮 do zaofiarowania w zamian. Jedynie wdzi臋czno艣膰.
Raija westchn臋艂a.
- Maret nie mia艂a ojca dla tych dzieci, a ludzie, chocia偶 szkoda im Klemeta i Marie...
- ... to jednak wsp贸艂czucie a偶 tak daleko nie si臋ga - doko艅czy艂 Jon. - Pozw贸lcie mi najpierw odpocz膮膰. Przychodz臋 po m膮k臋. Podobno Rosjanie przyp艂yn臋li do zatoki.
Wskaza艂 g艂ow膮 na fiord. Patrzy艂 na niedu偶e 艂贸dki, wianuszkiem otaczaj膮ce ci臋偶ki handlowy statek, przypominaj膮cy star膮 kaczk臋 z gromadk膮 kacz膮t.
- M膮k臋 dostaniesz - powiedzia艂a Raija. - To m贸j syn prowadzi ten statek. A to moja synowa Olga. - Raija obj臋艂a dziewczyn臋 za ramiona. Powiedzia艂a co艣 po rosyjsku, wci膮gaj膮c Olg臋 w ten niewielki kr膮g.
Wszyscy zebrani pod jej chat膮 na cyplu byli mieszka艅cami p贸艂nocy. Ta my艣l 艂atwo mog艂a urosn膮膰 w si艂臋 i przyt艂oczy膰. Raija postanowi艂a nie igra膰 z ni膮 zbyt d艂ugo.
- Pasuje do bukietu - u艣miechn膮艂 si臋 Jon. Olga zarumieni艂a si臋 leciutko, gdy Raija przekaza艂a jej s艂owa Jona w j臋zyku zrozumia艂ym dla dziewczyny.
- Przynios臋 jedzenie i mi贸d. - Ida ju偶 zerwa艂a si臋 na nogi. Stara艂a si臋 nie patrze膰 na Jona. - Tobie nasz mi贸d smakuje - doda艂a.
Lapo艅czyk obj膮艂 j膮 spojrzeniem z b艂yskiem w oczach, kt贸ry wci膮偶 jeszcze by艂 tylko rozbawieniem. Usta rozci膮gn臋艂y mu si臋 w w膮skim, dobrodusznym u艣miechu na br膮zowej twarzy.
- Poza tym, 偶e jeste艣cie pi臋kne, to jeszcze warzycie doskona艂y mi贸d. Sprytne z was kobiety, a wasi m臋偶owie to szcz臋艣ciarze.
- Reijo za艂aduje m膮k臋 dla was - powiedzia艂a Raija. - Czy mog臋 przyprowadzi膰 do was mego syna i Olg臋? Chcia艂abym im pokaza膰, jak 偶y艂am. Pokaza膰, jak otwarta jest moja kraina. Dlaczego tak niech臋tnie osiadam w jednym miejscu. By膰 mo偶e m贸j syn i tak tego nie zrozumie, lecz z pewno艣ci膮 ch臋tnie wszystko zobaczy.
- Chyba nie mog臋 odm贸wi膰. - Jon 艣ci膮gn膮艂 czapk臋, dopuszczaj膮c we w艂osy wiatr, kt贸ry natychmiast zmierzwi艂 je i sch艂odzi艂. Na komary, kt贸re od razu przyst膮pi艂y do ataku, Jon nie zwraca艂 uwagi.
- M贸j syn, Misza, ma szesna艣cie lat - powiedzia艂a Raija nie bez dumy. - By膰 mo偶e do tej pory wszystko przychodzi艂o mu 艂atwo - doda艂a - lecz teraz musi radzi膰 sobie sam.
- Misza? - Jon smakowa艂 imi臋. - To nie bardzo pasuje do kapitana statku.
- Na chrzcie dali艣my mu imi臋 Michai艂 - powiedzia艂a Raija wolno. Jej historia od kilkudziesi臋ciu lat w臋drowa艂a ju偶 po p贸艂nocy i Jon oczywi艣cie r贸wnie偶 j膮 znal ze szczeg贸艂ami.
- To zabrzmia艂o o wiele bardziej znajomo. Tak, chyba b臋d臋 nazywa艂 go tym imieniem, bardziej podobnym do tego, kt贸re ju偶 znam.
Raija nagle zrozumia艂a, dlaczego za spraw膮 tego Lapo艅czyka ze Szwecji twarz Idy w jednej chwili sta艂a si臋 taka naga, a oczy bezbronne. Jon mia艂 w sobie jak膮艣 cich膮 wyrozumia艂o艣膰, m膮dro艣膰, kt贸rej nie znajdzie si臋 w ksi膮偶kach. I 偶yczliwo艣膰.
Raija nie lubi艂a nazywa膰 nikogo mi艂ym, to s艂owo mog艂o obr贸ci膰 si臋 na r贸偶ne strony, a 鈥瀖i艂y鈥 nie zawsze znaczy艂o 鈥瀌obry鈥.
Jon przypomina艂 Raiji Ravn臋, jej pierwsz膮 przybran膮 matk臋. T臋, kt贸r膮 Raija w sercu i w my艣lach nazywa艂a teraz mam膮.
Raija rozumia艂a Marj臋, t臋, kt贸ra j膮 urodzi艂a i pragn臋艂a wy艂膮cznie jej dobra, na sw贸j spos贸b kocha艂a. T臋, kt贸ra zrobi艂a to, co musia艂a, poniewa偶 przysz艂a na 艣wiat jako kobieta i musia艂a 偶y膰 w ci臋偶kich czasach. Najpierw pos艂ucha艂a g艂osu serca, a potem - rozs膮dku.
Raija j膮 rozumia艂a.
Nie potrafi艂a jednak kocha膰 tej matki, Marji, tak jak kocha艂a Ravn臋, mam臋. T臋, kt贸ra by艂a matk膮 Mikkala i naj艂agodniejszym cz艂owiekiem, jakiego Raija kiedykolwiek pozna艂a. By膰 mo偶e r贸wnie偶 najm膮drzejszym.
Od Jona bi艂o jakby to samo. Ni贸s艂 spok贸j, kt贸ry chwyta艂 za serce. Zaprasza艂 do poufno艣ci.
Raija cieszy艂a si臋, 偶e Ida ma rozum na w艂a艣ciwym miejscu. Nie s膮dzi艂a, by c贸rka mog艂a skaleczy膰 si臋 na przyja藕ni z Jonem. Ida nie by艂a z tych, kt贸re snuj膮 marzenia i splataj膮 je w sie膰, w kt贸r膮 same niechybnie wpadaj膮.
A spok贸j i m膮dro艣膰 Jona 艂膮czy艂y si臋 te偶 z pewn膮 wstrzemi臋藕liwo艣ci膮. Z pewno艣ci膮 ju偶 wcze艣niej dostrzeg艂 to, co malowa艂o si臋 teraz na twarzy Idy. Przygl膮da艂 si臋 temu ze swoist膮 skromno艣ci膮. Raija zauwa偶y艂a, 偶e pr贸bowa艂 stworzy膰 dystans, lecz nie pozostawa艂 oboj臋tny na czar Idy.
Istnia艂 jaki艣 pod藕wi臋k, jakie艣 echo pomi臋dzy Id膮 a tym cz艂owiekiem w sk贸rzanym ubraniu. W Raiji zacz臋艂o narasta膰 prze艣wiadczenie, 偶e gdyby mia艂a syna z Mikkalem, m贸g艂by nim by膰 Jon.
W drodze do Rosji straci艂a zal膮偶ek dziecka, dziecka Mikkala. R贸wnie偶 to wydawa艂o si臋 cz膮stk膮 jakiego艣 innego 偶ycia. Starannie ukryte my艣li. Niewiele razy si臋 nad tym zastanawia艂a, wola艂a raczej unika膰 tych wspomnie艅.
- Jeste艣 bardzo m艂oda jak na takie doros艂e dzieci. Raija przekrzywi艂a g艂ow臋 tak, jak mia艂a to w zwyczaju Ida. Spostrzeg艂a, 偶e Jon zauwa偶y艂 ten ruch. Ze go rozpozna艂.
- Inaczej mnie sobie wyobra偶a艂e艣?
- Starsz膮 - odpar艂. - Albo nie偶yj膮c膮. Z ba艣ni nigdy nie wyci膮ga si臋 kogo艣 偶ywego.
- Ja ju偶 nie 偶y艂am.
Raija u艣miechn臋艂a si臋. Zapomnia艂a o obecno艣ci Olgi. Zapomnia艂a, 偶e Ida rz膮dzi si臋 w jej kuchni. W tej kuchni, kt贸ra o wiele d艂u偶ej nale偶a艂a do Idy ni偶 do niej.
- Kiedy tak na ciebie patrz臋 - powiedzia艂a nagle Raija - to my艣l臋 sobie, 偶e mog艂am mie膰 takiego syna jak ty.
- Z nim?
U艣miech Raiji nie by艂 w艂a艣ciwie u艣miechem, lecz mu艣ni臋ciem wiatru.
- Syna, ciemnow艂osego, smag艂ego, niewysokiego - odpowiedzia艂a, nie popadaj膮c wcale w rozmarzenie. Wzrok mia艂a wbity w tego m艂odego cz艂owieka pochodz膮cego z po艂udniowo - wschodnich okolic Laponii, je艣li oczywi艣cie w og贸le da艂o si臋 powiedzie膰, 偶e on sk膮d艣 pochodzi.
- Syna, kt贸ry by mia艂 w oczach up贸r i spok贸j. I wiedz臋. Ze sk艂onno艣ci膮 do ci膮g艂ego w臋drowania bez prze艣wiadczenia, 偶e cokolwiek opuszcza. Kt贸ry nie czu艂by, 偶e po drodze co艣 traci. Takiego, kt贸ry czerpa艂by rado艣膰 z ulegania biegowi p贸r roku. Takiego, kt贸ry posiada艂by rado艣膰 i niewiele poza ni膮. Syna o br膮zowych d艂oniach. Kt贸ry lubi艂by czu膰 wiatr we w艂osach. Kt贸ry na bosaka biega艂by z reniferami po mchu, kt贸ry chodzi艂by odziany w sk贸ry i umia艂 wsz臋dzie rozpali膰 ognisko.
Raija popatrzy艂a w ciemne oczy Jona. Lapo艅czyk potrafi艂 s艂ucha膰. Nie wszyscy to umieli. A ju偶 na pewno nie wszyscy m艂odzi tak jak on. Raija zrozumia艂a zmarszczk臋 pomi臋dzy oczami Idy.
- Tak, syna z nim. Z Mikkalem. Wydaje mi si臋, 偶e m贸g艂by by膰 dobrym cz艂owiekiem, mo偶e takim jak ty, nie wiem. To tylko taka my艣l, kt贸ra mi przysz艂a do g艂owy. Nigdy nie sta艂a si臋 rzeczywisto艣ci膮. I tak dosy膰 istnie艅 zasia艂am.
- Szkoda, 偶e nigdy nie mia艂a艣 tego syna. - Jon m贸wi艂 z powag膮. Nie by艂 m艂odym cz艂owiekiem, kt贸ry by drwi艂 Z kogo艣 starszego. Potrafi艂 s艂ucha膰. I posiada艂 zdolno艣膰 wypowiadania w艂a艣ciwych s艂贸w.
- Masz dzieci? - spyta艂a go Raija. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Mam nadziej臋, 偶e b臋d臋 je mia艂. Czy nie wszyscy, j膮 maj膮?
Pytanie, na kt贸re nie da艂o si臋 odpowiedzie膰. Raija zastanawia艂a si臋, ile jest takich pyta艅. I dlaczego tak cz臋sto staj膮 si臋 tematami rozm贸w.
- Uwa偶asz, 偶e moja c贸rka jest pi臋kna? To go zaskoczy艂o, ale si臋 nie zaczerwieni艂. Tylko na twarzy ukaza艂 si臋 jeszcze szerszy u艣miech.
- A czy wi臋kszo艣膰 ludzi tak nie s膮dzi?
Raija westchn臋艂a.
- Gdybym mia艂a syna, by艂by taki jak ty. Mikkal m贸g艂 by膰 taki jak ty. Za du偶o jednak by艂o przeszk贸d. Zreszt膮 mo偶e by艂by inny, nawet gdyby los nam sprzyja艂. Na pewno wiem tylko, 偶e wiatr przeczesa艂 mu w艂osy na inn膮 stron臋.
- Nie jestem podobny do syna, kt贸rego mog艂a艣 mie膰.
- Dlaczego?
- Jeste艣 zbyt pi臋kna - odpar艂 Jon. - Przed twoimi oczami czuj臋 si臋 jak m臋偶czyzna. Bardziej jak m臋偶czyzna ni偶 jak syn. To nie s膮 dobre my艣li dla syna.
Raija wybuchn臋艂a 艣miechem. Odrzuci艂a g艂ow臋 i 艣mia艂a si臋 do nieba. Zauwa偶y艂a, jak bardzo jest b艂臋kitne. Nagle w oczach mign膮艂 jej skrawek czarnej sp贸dnicy Idy. Dzbanek z miodem przes艂oni艂 niebo nad g艂ow膮 Raiji.
Spojrzenie Idy by艂o badawcze, uwa偶ne. Us艂ysza艂a ostatnie s艂owa Jona skierowane do Raiji. Rozpozna艂a niekt贸re z nich, chocia偶 od dawna ju偶 sama nie m贸wi艂a po lapo艅sku. Od dawna ju偶 my艣la艂a wy艂膮cznie po norwesku i fi艅sku. Lapo艅ski by艂 j臋zykiem Ailo.
Zrozumia艂a na tyle du偶o, 偶e nie mog艂a ich spyta膰, o czym rozmawiali.
Czu艂a si臋 jak dziecko, kt贸re przerwa艂o rozmow臋 doros艂ym. I Id臋 a偶 do b贸lu przeszy艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e bardzo jej si臋 to nie podoba. Jon powinien mie膰 rado艣膰 w oczach, gdy patrzy艂 na ni膮.
Teraz takim spojrzeniem obdarza艂 jej matk臋.
Przecie偶 Raija mia艂a dostatecznie du偶o lat, by by膰 r贸wnie偶 jego matk膮!
Ida postawi艂a chleb i ryby u st贸p Jona. Ledwie na niego patrzy艂a. Nie chcia艂a patrze膰.
Nie pojmowa艂a w艂asnych my艣li. Nie wi膮za艂y si臋 ze sob膮. Przecie偶 nigdy tak o nim nie my艣la艂a. Przecie偶 on a偶 tyle dla niej nie znaczy艂.
Takie uczucia nie s膮 jej potrzebne.
To by艂o jedynie oszo艂omienie, przypominaj膮ce to, kt贸re wywo艂uje mi贸d. A Ida nie potrzebowa艂a oszo艂omienia. Mia艂a wszystko, czego kiedykolwiek pragn臋艂a. Doprawdy, w艂a艣ciwie wszystko. Nie poszukiwa艂a przypadkowego podziwu w czyim艣 spojrzeniu.
Ida do艣膰 ju偶 si臋 naogl膮da艂a podziwu. Nie zale偶a艂o jej na tym, by go艣ci膰 w przypadkowych my艣lach innych ludzi. Wystarcza艂o jej przegl膮danie si臋 w oczach Sedolfa.
Ale blisko艣膰 Jona mia艂a 贸w s艂odki smak gor膮ca. Niegro藕nego porozumienia.
Zorientowa艂a si臋, 偶e nie mo偶e wedrze膰 si臋 w to, o czym rozmawiali. To nie dla niej.
Jej matka nie zosta艂a stworzona tylko i wy艂膮cznie dla niej. By艂a kim艣 wi臋cej ni偶 tylko mam膮. By艂a kobiet膮. W艣r贸d nitek osnowy 偶ycia by艂a tak偶e cz艂owiekiem.
Oczywi艣cie Ida zosta艂a wpleciona w jej tkanin臋, lecz nie wype艂nia艂a jej w ca艂o艣ci. I nie wiedzia艂a, co tak naprawd臋 jeszcze j膮 wype艂nia艂o. To by艂y nowe my艣li, w pewnym sensie r贸wnie偶 dobre. To by艂o jak odkrywanie Raiji na nowo.
To by艂o jak odkrywanie na nowo samej siebie.
Jon jad艂. Wypija艂 g艂臋bokie 艂yki z dzbana. Gdy chwali艂 mi贸d, w oczach pojawi艂 mu si臋 贸w szczeg贸lny b艂ysk. Powiedzia艂, 偶e po smaku poznaje, 偶e matka i c贸rka maj膮 t臋 sam膮 r臋k臋.
Raija si臋 艣mia艂a.
Ida przypomnia艂a sobie ten 艣miech. Nie rozumia艂a, jak to mo偶liwe, 偶e mo偶e go pami臋ta膰. By艂a przecie偶 niemowl臋ciem, kiedy Raija przepad艂a na wschodzie. Tymczasem tego nie da艂o si臋 nazwa膰 艣wie偶ym wspomnieniem. Pochodzi艂o gdzie艣 z g艂臋bi Idy. Z dzieci艅stwa, w kt贸rym na samym pocz膮tku by艂a te偶 gdzie艣 jaka艣 matka.
- Ristina mo偶e przyj艣膰. - Jon, najad艂szy si臋 do syta, nie traci艂 czasu na uprzejme po偶egnania. Nasadzi艂 czapk臋 na g艂ow臋, 艣ci膮gn膮艂 j膮 nieco w d贸艂, a偶 zatrzyma艂a si臋 na uszach. - Dobrze jej to zrobi. A ty zawsze b臋dziesz u nas mile widziana!
Mia艂 oczy jedynie dla Raiji. To j膮 zaprasza艂.
Ida nagle zrozumia艂a rozgoryczenie Mai. Maja by艂a dostatecznie du偶a, 偶eby pami臋ta膰. I Ida nagle poj臋艂a, 偶e nawet dzieci sta艂y w cieniu Raiji. Nie dlatego, 偶e ona sama tego chcia艂a, by膰 mo偶e nigdy nawet tego nie zauwa偶y艂a, trudno jednak by艂o j膮 przy膰mi膰. Nawet jej rodzone dzieci nigdy nie mog艂y mie膰 pierwsze艅stwa przed Raij膮. A Maja zawsze pragn臋艂a czu膰 na sobie najgor臋tsze promienie s艂o艅ca.
Wszystkie dzieci maj膮 do tego prawo.
Maj膮 prawo do tego, by pada艂 na nie s艂oneczny blask.
Ida zrozumia艂a, 偶e t臋 chwil臋 zapami臋ta na zawsze. Wiedzia艂a, 偶e pozwoli stan膮膰 w blasku s艂o艅ca ma艂emu Mikkalowi. Dla niego gotowa by艂a sama zrezygnowa膰 ze 艣wiat艂a.
Przy艂o偶y艂a d艂o艅 do brzucha. Nie s膮dzi艂a, by ktokolwiek inny to zauwa偶y艂.
Jon i Olga patrzyli na Raij臋.
A Raija ch艂on臋艂a powietrze i 艣wiat艂o. Pozwala艂a s艂owom ulatywa膰 z ust. Nic nie mog艂a na to poradzi膰. Przyci膮ga艂a do siebie 艣wiat艂o. Przyci膮ga艂a do siebie spojrzenia. I kiedy odsuwa艂a kogo艣 i stawia艂a go w cieniu samej siebie, nigdy nie robi艂a tego 艣wiadomie.
Ida zrozumia艂a, dlaczego jej ojcu tak dobrze by艂o z Helen膮, a jednocze艣nie rozumia艂a, 偶e m贸g艂 偶y膰 z Raij膮.
Jej ojciec by艂 chyba jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry nie pozwoli艂 Raiji si臋 za艣lepi膰. Widzia艂 j膮 tak膮, jak膮 by艂a. Patrzy艂 na ni膮 raczej sercem ni偶 oczyma.
Reijo by艂 jedynym, kt贸remu starczy艂o odwagi, by przy niej zosta膰, nawet w贸wczas, gdy ju偶 pozna艂 j膮 do samego dna. Jedynym, kt贸ry mia艂 艣mia艂o艣膰 obj膮膰 r贸wnie偶 jej mroczne strony.
Ida to wszystko poj臋艂a.
I po raz pierwszy o艣mieli艂a si臋 pomy艣le膰 o tym, 偶e r贸wnie偶 ona zosta艂a zrodzona z mi艂o艣ci. Do tej pory w to w膮tpi艂a, gdy偶 jej ojciec zawsze sta艂 w cieniu ojca Ailo, w cieniu Mikkala.
Raija i Mikkal zawsze przebywali tak blisko siebie w s艂o艅cu, bezpo艣rednio pod nim, i rzucali cienie na wszystkie strony. D艂ugie cienie.
Ida poczu艂a, 偶e teraz wyst臋puje z cienia.
Nareszcie.
- Pi臋kny ch艂opak - powiedzia艂a Raija, kiedy Jon zn贸w pow臋drowa艂 strom膮 艣cie偶k膮.
Ida u艣miechn臋艂a si臋. Domy艣la艂a si臋, co matka pr贸bowa艂a jej powiedzie膰. Stara艂a si臋 wyczu膰, jakiego zapewnienia oczekuje od niej Raija. Z艂o偶enie go kosztowa艂o Id臋 nie tak zn贸w wiele:
- Jon to przyjaciel, kt贸ry niesie ze sob膮 wiele 艣wiat艂a.
Odwiedzenie Marie i Klemeta Raija uzna艂a za konieczne. Mo偶e nie by艂o jej winy w tym, co si臋 sta艂o, lecz Raija nie potrafi艂a uciec od tego, co nazywa艂a odpowiedzialno艣ci膮.
Kiedy przekroczy艂a pr贸g niskiej chaty, Marie zd膮偶y艂a ju偶 osuszy膰 艂zy. 艢lady po nich ukrywa艂a, pochylaj膮c g艂ow臋.
- Nie rozumiem, dlaczego tak musia艂o si臋 sta膰 - zwr贸ci艂a si臋 od razu do Raiji. - C贸偶 takiego z艂ego mog艂a uczyni膰 Maret, 偶e spotka艂a j膮 taka kara? Jedyne, co zrobi艂a, to nosi艂a w 艂onie tych malc贸w, nie maj膮c kogo wskaza膰 im za ojca. Ale przecie偶 sama ich nie sp艂odzi艂a. Dlaczego moja Maret musia艂a umrze膰?
Raija s艂ucha艂a jej, z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋. Marie nie czeka艂a na 偶adn膮 odpowied藕. Wystarcza艂o, 偶e kto艣 w og贸le chce jej wys艂ucha膰. Musia艂a o tym m贸wi膰. Wiele razy. Nazwanie tego 偶alu tylko raz to zbyt ma艂o. Musia艂a si臋 zaprzyja藕ni膰 r贸wnie偶 z tymi s艂owami. - Wydaje mi si臋, 偶e nikomu nie wchodzili艣my w drog臋. Maret r贸wnie偶. Nigdy nie stroni艂a od ci臋偶kiej pracy, nigdy nie ba艂a si臋 uczciwej roboty. Dlaczego tak zosta艂a nagrodzona? A dzieci? Przecie偶 dzieci w 艂onie matki s膮 niewinne, prawda? Czy wszystko, w co wierz臋, jest nieprawd膮? Czy to dlatego spad艂a na nas taka kara?
Raija rozejrza艂a si臋 doko艂a. Mieszka艅cy chaty oszcz臋dzali olej do lampy. Pod niskim sklepieniem panowa艂 p贸艂mrok, a malc贸w nale偶a艂o chroni膰 przed zimnem, dlatego otwory okienne r贸wnie偶 by艂y zamkni臋te i do 艣rodka wpada艂o niewiele 艣wiat艂a.
Jakie prawo mia艂a Raija, 偶eby m贸wi膰 tej starszej kobiecie, i偶 by膰 mo偶e nie chodzi tu wcale o kar臋?
Raija nie mog艂a twierdzi膰, 偶e ma wy艂膮czno艣膰 na prawd臋. Na szukanie prawdopodobnych przyczyn, na rozumienie tego 偶ycia, kt贸re robi艂o z lud藕mi, co chcia艂o, kt贸re igra艂o z nimi, zmusza艂o ich do przyjmowania rado艣ci i smutk贸w.
Nie mia艂a prawa narzuca膰 nikomu swojej prawdy, a ju偶 na pewno nie Marie.
- Przecie偶 偶ycie Maret dopiero si臋 rozpocz臋艂o! Te s艂owa zawiera艂y tyle racji. Raija 偶a艂owa艂a, 偶e nie ma do zaofiarowania 偶adnej pociechy.
Czu艂a si臋 tak ubogo, gdy mog艂a tu jedynie by膰. Po艣wi臋ca艂a sw贸j czas. Nic wi臋cej. A w dodatku nied艂ugo ju偶 mia艂a odej艣膰.
- Naprawd臋 chcia艂am pom贸c, Marie, ale nie mog艂am.
- Wida膰 czas Maret nadszed艂. - Marie szuka艂a wyja艣nie艅 w swojej wierze. - A nikt nie m贸g艂 jej zatrzyma膰, je艣li jej czas ju偶 si臋 dope艂ni艂. Nie rozumiem tylko, dlaczego to by艂o konieczne!
Ko艂yska by艂a ju偶 zniszczona. Wszystkie dzieci Klemeta i Marie korzysta艂y z niej po kolei. Marie wnios艂a j膮 w posagu. Sama, gdy by艂a d艂uga na 艂okie膰, le偶a艂a w niej w swym rodzinnym domu, a poza ni膮 jeszcze o艣mioro jej rodze艅stwa.
P艂ozy w kszta艂cie p贸艂ksi臋偶yca przeko艂ysa艂y si臋 przez wiele mil. Przynosi艂y sen i spok贸j zm臋czonym rodzicom i dzieciom.
Br膮zowa farba, kt贸r膮 ojciec Marie pokry艂 kiedy艣 now膮 ko艂ysk臋, gdy pierwsze dziecko mia艂o przyj艣膰 na 艣wiat, star艂a si臋 na wszystkich kraw臋dziach. Na p艂ozach nie pozosta艂 po niej 偶aden 艣lad. Nawet na bokach widoczne zacz臋艂y by膰 s艂oje drewna. Teraz ko艂yska sta艂a przy samym palenisku, a偶 stare drewno trzeszcza艂o.
Raija podesz艂a do niej blisko. Delikatnie zako艂ysa艂a jedn膮 r臋k膮. Dzieci le偶a艂y przytulone do siebie na posianiu z owczej we艂ny, otulone ni膮 i przykryte sk贸r膮 ko藕l膮tka.
Male艅kie czerwone, pomarszczone twarzyczki. Czerwone g艂贸wki, pokryte ciemnym puchem. Wsz臋dzie prze艣witywa艂y naczynia krwiono艣ne, b艂臋kitne 艣cie偶ki pod cienk膮 jak paj臋czyna sk贸r膮. Rz臋sy przypominaj膮ce kawal膮tki pi贸r na policzkach. Brwi narysowane pewn膮 r臋k膮, male艅kie usta, malute艅kie noski. Paluszki takie cienkie, cieniutkie... Doprawdy, to cud, 偶e mo偶e istnie膰 偶ycie tak male艅kie, a przy tym sko艅czone. Tak niezwykle pi臋kne, cho膰 malusie艅kie, a jednocze艣nie doskona艂e.
- Dawid to ten z lewej - powiedzia艂a Marie. Nie podnosi艂a si臋 z 艂awy. 艢ledzi艂a jedynie Raij臋 wzrokiem. - Mniejszego ni偶 on nie widzia艂am - doda艂a. - Je艣li prze偶yje i wyro艣nie na cz艂owieka, to znaczy, 偶e wygra艂 z Goliatem. Z prawej jest Eliasz. Te imiona wpad艂y mi ot, tak, do g艂owy. Klemet twierdzi, 偶e postrada艂am rozum, skoro nada艂am dzieciom Maret biblijne imiona, ale one pierwsze przysz艂y mi na my艣l. Nie dlatego, 偶e chc臋 by膰 wielka i dumna. Wydaje mi si臋, 偶e Maret podoba艂yby si臋 te imiona, a ma艂y Jakub, biedak, po prostu nie m贸g艂 nazywa膰 si臋 inaczej. Tak ju偶 musia艂o by膰.
- To pi臋kne imiona - stwierdzi艂a Raija. Przepe艂niaj膮ce j膮 uczucia niemal rozdziera艂y jej serce, a odezwa艂a si臋 jeszcze ta sama troska, to samo zmartwienie, z kt贸rym Olga przysz艂a do niej rankiem.
Co si臋 stanie z tymi dzie膰mi? Czy b臋dzie im dane. prze偶y膰?
- Klemet poszed艂 pos艂a膰 po pastora - wyja艣ni艂a Marie. - Chce ich pochowa膰 najszybciej jak tylko si臋 da. Ale to chyba nie przystoi. Musimy okaza膰 cierpliwo艣膰, my, tak samo jak wszyscy inni. Je艣li lato nie b臋dzie zbyt gor膮ce, nikomu zanadto to nie dokuczy. Klemet chce jednak, 偶eby Maret i dziecko jak najszybciej znale藕li si臋 w ziemi. U艂o偶y艂 ma艂ego w jej obj臋ciach. Musia艂am przeszy膰 troch臋 r臋kawy jej bluzki, 偶eby wygl膮da艂o tak, jak gdyby obejmowa艂a ma艂ego. Nie da艂o si臋 zgi膮膰 r膮k, cia艂o tak szybko sztywnieje. Robi si臋 takie, 偶e zaczyna ci si臋 wydawa膰, i偶 jeste艣my jedynie skorupk膮. Mo偶e za du偶o m贸wi臋? Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Mia艂 si臋 te偶 rozejrze膰 za mamk膮. Dzieci nie prze偶yj膮, je偶eli 偶adna kobieta nie zgodzi si臋 ich wykarmi膰. Zwierz臋ce mleko jest dla nich za mocne, dla tych male艅kich biedactw.
- Rozmawia艂am z Jonem z siida Lapo艅czyk贸w. - Raija nie przestawa艂a buja膰 ko艂yski. - Ma tu przys艂a膰 kobiet臋, kt贸ra niedawno urodzi艂a dziecko, lecz je straci艂a. Powiedzia艂, 偶e Ristinie dobrze zrobi, je艣li b臋dzie mog艂a w czym艣 pom贸c. O ile, oczywi艣cie, wy przyjmiecie jej pomoc.
Marie prawie si臋 rozp艂aka艂a.
- Czy zechcemy przyj膮膰? Ach, kochana, b臋dziemy p艂aka膰 z wdzi臋czno艣ci! Nie obchodzi mnie, sk膮d ona jest, byle tylko mog艂a utrzyma膰 przy 偶yciu synk贸w Maret! Nie mam nic przeciwko Lapo艅czykom ze Szwecji. Wszyscy jeste艣my z tego samego ludu. Kiedy艣 nie by艂o mowy o 偶adnych r贸偶nicach, byli艣my jedni drugim potrzebni. Ale kiedy nad fiordem zacz臋艂o przybywa膰 ludzi, dopiero wtedy zacz臋艂o si臋 to gadanie o tym, sk膮d kto pochodzi i kim s膮 jego rodzice. Nag艂e okaza艂o si臋, 偶e ludzie musz膮 mie膰 papier na sw贸j sp艂achetek ziemi. A niech si臋 B贸g zlituje nad tym, kto o艣mieli si臋 wej艣膰 na cudze pole w kumagach przed sianokosami! Niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi, Raiju! Nie mog臋 si臋 ju偶 doczeka膰 tej kobiety!
Raija zorientowa艂a si臋, 偶e patrzy oczyma Michai艂a. Tak bardzo chcia艂a mu to pokaza膰, sprawi膰, 偶eby on spojrza艂 jej oczyma, tymczasem sta艂o si臋 chyba odwrotnie.
- Ona tego wszystkiego nienawidzi艂a - wyja艣ni艂 Reijo. Oleg przet艂umaczy艂, a na jego twarzy ukaza艂 si臋 szeroki u艣miech.
- Nie za bardzo lubi艂am wtedy te g贸ry - powiedzia艂a Raija. - One mnie przyt艂acza艂y. Nie pozwala艂y ulecie膰 mojej t臋sknocie. W cieniu tych g贸r tworzy艂am jedynie nowe marzenia.
- Ty musisz t臋skni膰 - stwierdzi艂 Oleg. - Nie czujesz si臋 ca艂kiem dobrze, je艣li nie masz za czym t臋skni膰.
Mo偶e m贸wi艂 prawd臋. Spogl膮dali na ni膮 z r贸偶nych punkt贸w widzenia. Sk艂adali w jedn膮 osob臋. Gdzie艣 w g艂臋bi tego obrazu by艂a ona. Patrzy艂a na siebie od 艣rodka. Nie wiedzia艂a, czy tamto uczucie powinna nazywa膰 niepokojem, czy raczej chciwo艣ci膮. T臋sknota by艂a o wiele 艂adniejszym s艂owem, lecz te inne zawiera艂y wi臋cej prawdy.
Przywie藕li Lapo艅czykom transport m膮ki. Wybrali si臋 w pi膮tk臋, Raija, Reijo, Oleg, Olga i Misza. Ida, odmawiaj膮c p贸j艣cia w g贸ry, pu艣ci艂a do matki oko, jak gdyby rozumia艂a, 偶e Raija mo偶e nie mie膰 ochoty na to, by c贸rka towarzyszy艂a jej w w臋dr贸wce do letniego obozowiska Lapo艅czyk贸w. Ida z u艣miechem przej臋艂a obowi膮zki w opiece nad dzie膰mi i w oborze. Prosi艂a jeszcze tylko matk臋, 偶eby uwa偶nie st膮pa艂a po niewygodnych, zdradliwych 艣cie偶kach. Raija najpierw zby艂a j膮 prychni臋ciem, w ko艅cu jednak z powag膮 potraktowa艂a ostrze偶enie. Zrozumia艂a, 偶e nie jest ju偶 m艂od膮 dziewczyn膮, biegaj膮c膮 po zboczach jak koza. Teraz potrzebne jej by艂y lepsze, szersze 艣cie偶ki.
- Niech臋tnie to wspominam - powiedzia艂 cicho Misza. Pami臋ta艂 przepraw臋 w g艂膮b kraju z Soroya. Jego pierwszym wspomnieniom zwi膮zanym z krain膮 na zachodzie towarzyszy艂y przera偶aj膮ce obrazy.
Po艂udniowo - wschodni wiatr przeczesa艂 mu czarne w艂osy.
Raija przygl膮da艂a mu si臋 z boku. Jej syn by艂 tu obcy. Ona by膰 mo偶e mog艂a nazwa膰 g贸ry, doliny, ten fiord i otwarte p艂askowy偶e swoim krajobrazem, lecz Misza nie by艂 z nim ani troch臋 zwi膮zany. Ona go urodzi艂a, lecz w innym pejza偶u. Ta 艣wiadomo艣膰 mia艂a smak goryczy. Nie wystarcza艂o pokazanie mu, wyja艣nienie i pro艣ba o zrozumienie tych ukrytych kawa艂k贸w jej przesz艂o艣ci. Misza nie stanie si臋 przez to jednym z ludzi znad fiordu. Do tego trzeba czego艣 wi臋cej, a Misza przecie偶 nie zabawi tu dostatecznie d艂ugo. But贸w do konnej jazdy nie zamieni na kumagi, na m臋偶czyzn臋 wyro艣nie w porcie w Archangielsku.
- Lubi艂a艣 tak si臋 przenosi膰? - dopytywa艂 si臋 Misza. - Lubi艂a艣 te male艅kie namioty? Lubi艂a艣 nie mie膰 nic wi臋kszego?
By艂 Rosjaninem, kupcem. By膰 mo偶e rzeczy zaczyna艂y go p臋ta膰. Raija wola艂aby, 偶eby wybra艂 co艣 innego, ale nie mog艂a prze偶y膰 偶ycia za niego.
- Wydaje mi si臋, 偶e posiada艂am wi臋cej, kiedy mieszka艂am w Jav'vo ni偶 u twego ojca w Archangielsku - odpar艂a cicho, prawie niech臋tnie. Nie chcia艂a burzy膰 obrazu Jewgienija w oczach ich syna, lecz winna by艂a Michai艂owi prawd臋. - By艂am wolna i nigdy niczego mi nie brakowa艂o. Wydaje mi si臋, 偶e nigdy za niczym nie t臋skni艂am w tym czasie, gdy mieszka艂am w jurcie i w臋drowa艂am wraz z reniferami. Wiedzia艂am, 偶e b臋dziemy si臋 przenosi膰, za czym wi臋c mia艂am t臋skni膰?
W Rosji zawsze t臋skni艂a. Nawet wtedy, gdy nie by艂a w stanie nazwa膰 s艂owami 藕r贸d艂a t臋sknoty. Teraz wiedzia艂a ju偶, 偶e nie zdo艂a niczego Michai艂owi wyt艂umaczy膰. Pokaza艂a mu obozowisko szwedzkich Lapo艅czyk贸w. Pokaza艂a mu, jak 偶yj膮. Pokaza艂a mu u艂amki sposobu 偶ycia. Co艣, co nosi艂a skryte g艂臋boko w sercu. Podzielenie si臋 z nim na po艂y oddali艂o j膮 od tego, co pokazywa艂a.
Michai艂 nie dostrzeg艂, nie zrozumia艂 i nie rozpozna艂 jej mi艂o艣ci. Przygl膮da艂 si臋 wszystkiemu ze zdumieniem. Raija troch臋 偶a艂owa艂a. Wiele czasu ju偶 up艂yn臋艂o, odk膮d sama nosi艂a sk贸rzan膮 kurt臋 i zasypia艂a, czuj膮c w nosie 艂askocz膮cy dym z paleniska. Pokazuj膮c synowi to wszystko, czu艂a si臋 taka obca. Nie chcia艂a czyni膰 z tych ludzi dziwowiska, lecz w swej bezmy艣lno艣ci w艂a艣nie to zrobi艂a.
Kiedy艣 i ona nale偶a艂a do tego 艣wiata, ale teraz r贸wnie偶 w艣r贸d nich sta艂a si臋 obca. Tyle przynajmniej u艣wiadomi艂a jej ta wyprawa. G贸rskie powietrze wype艂ni艂o swoj膮 misj臋.
Na cyplu Ida 艣piewa艂a. Na podw贸rzu a偶 roi艂o si臋 od silnych m臋偶czyzn, kt贸rzy taszczyli drewno do pieca, d藕wigali wod臋 do obrz膮dku w oborze i przynosili drobne ryby z fiordu.
- To dopiero! - u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o Reijo. Z trudem zachowywa艂 powag臋.
- Statek sam si臋 przypilnuje - wyja艣ni艂a Ida, jego przedsi臋biorcza c贸rka. - Zaprosi艂am marynarzy na kolacj臋 na l膮dzie. Nie uchodzi, 偶eby tkwili tak na 艣rodku fiordu. Braciszek Misza musi mi to wybaczy膰. Weselej b臋dzie zar贸wno im, jak i nam, jak posiedzimy przez chwil臋 razem. Powiedzieli, 偶e upiek膮 rosyjski chleb w naszym piecu. M贸j ty 艣wiecie, przecie偶 musz膮 mie膰 艣wie偶y chleb na drog臋!
- Chyba by艂oby trudno ci zosta膰 samotn膮 kobiet膮 - powiedzia艂 Reijo ciep艂o; w g艂臋bi ducha przekonany, 偶e Ida nie robi nic z艂ego. - Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e Sedolf powinien mie膰 na ciebie oko!
Ida za艣mia艂a si臋 perlistym 艣miechem.
- Sam powiedzia艂 co艣 podobnego, nim poszed艂 do domu, zaj膮膰 si臋 obrz膮dkiem. Zd膮偶y艂 jeszcze tylko wyja艣ni膰 tym m臋偶czyznom, 偶e jestem w b艂ogos艂awionym stanie, a oni od tej pory zmuszaj膮 mnie, 偶ebym siedzia艂a nieruchomo, niemal偶e pomagaj膮 mi oddycha膰. Czy wszyscy Rosjanie s膮 tacy rycerscy?
Raija patrzy艂a na marynarzy Miszy. Uwijali si臋, ma艂o but贸w nie pogubili, chc膮c zadowoli膰 Id臋. Filcowe podeszwy mog艂y si臋 zniszczy膰 na przybrze偶nych kamieniach, ale wszyscy byli zadowoleni. Raija jasno widzia艂a, czym zosta艂a pob艂ogos艂awiona Ida: jej 艣miech malowa艂 dooko艂a rado艣膰. Ludzie tacy jak Ida rozja艣niali 偶ycie innych blaskiem s艂o艅ca.
- W Rosji te偶 s膮 r贸偶ni ludzie - odpar艂a. - Ale niekt贸rzy z ka偶dego potrafi膮 wydoby膰 tylko to, co najlepsze.
Raija cieszy艂a, 偶e Ida nie odziedziczy艂a po niej sk艂onno艣ci do przygn臋bienia. Pogoda Idy by艂a warta wi臋cej ni偶 ca艂e z艂oto, jakie Knut wydoby艂 z wn臋trza czarnej g贸ry.
Ida nuci艂a do wt贸ru melancholijnych pie艣ni, kt贸re 艣piewali jej marynarze. Szare od smutku, ci臋偶kie s艂owa pozostawa艂y dla niej niezrozumia艂e, Ida nape艂nia艂a wi臋c zduszone p艂aczem rosyjskie pie艣ni nadziej膮 i weso艂o艣ci膮.
- Co to by艂o o Raisie? - zainteresowa艂a si臋 nagle. Imi臋 to zosta艂o wplecione w jedn膮 z tych wype艂nianych uczuciami melodii, 艣piewanych z takim zaanga偶owaniem.
- Oszcz臋d藕 mi t艂umaczenia - poprosi艂a Raija, zbieraj膮c sp贸dnice i szykuj膮c si臋 do ucieczki, chocia偶 ju偶 podwin臋艂a r臋kawy bluzki, 偶eby pom贸c przy pieczeniu.
Oleg pu艣ci艂 oko do Idy.
- Raija - Raisa si臋 wstydzi. Nie pos膮dza艂aby艣 jej o to? Widzisz, w niej wci膮偶 mieszka m艂oda dziewczyna.
- To o niej 艣piewaj膮? Michai艂, kt贸ry zacz膮艂 si臋 domy艣la膰 przebiegu rozmowy, podchwyci艂 piosenk臋. Mia艂 w spojrzeniu t臋 sam膮 weso艂o艣膰 co Oleg.
- To nie b臋dzie zupe艂nie to samo, je艣li za艣piewam to po norwesku, albo s艂owa b臋d膮 kule膰, albo melodia. Ale spr贸buj臋 jedn膮 zwrotk臋.
Zacz膮艂 nuci膰 wolno, w zamy艣leniu, przypominaj膮c sobie rosyjski tekst. Misza przy艂膮czy艂 si臋 do niego drugim g艂osem. W ko艅cu Oleg zaczerpn膮艂 tchu i u艂o偶y艂 tekst, kt贸ry i oni mogli zrozumie膰:
Raisa, Raisa, anio艂 najubo偶szych, mateczka ludzi z portu.
Raisa, Raisa, czarnooka, w czarnej sukni caryca ubogiej ziemi.
Kilku marynarzy przy艂膮czy艂o si臋 w nast臋pnych zwrotkach po rosyjsku, gdy Oleg zrezygnowa艂a dalszego t艂umaczenia. 艢piewali pe艂nym g艂osem. Ida wyczuwa艂a w s艂owach piosenki szacunek, wprost go widzia艂a. Wszyscy ci ludzie kochali jej matk臋, cho膰 by膰 mo偶e nigdy wcze艣niej jej nie widzieli.
- W Archangielsku ona jest legend膮. Zreszt膮 nie tylko tam. Nad ca艂ym Morzem Bia艂ym - wyja艣ni艂 Oleg. - Raija to Raisa Morza Bia艂ego. Caryca zmro偶onej ziemi. To z innej zwrotki. Od艣piewanie niekt贸rych pie艣ni o niej w ca艂o艣ci zaj臋艂oby ca艂膮 noc.
- Chyba nie tylko dlatego, 偶e jest pi臋kna - powiedzia艂a cicho Ida.
- Nie, nie tylko dlatego - zgodzi艂 si臋 Oleg.
Ida w zamy艣leniu przygl膮da艂a si臋 matce. Ci ludzie 艣piewali o takiej Raiji, jakiej ona nie zna艂a. O takiej, o kt贸rej nagle postanowi艂a dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej. O takiej Raiji, o kt贸rej nie opowiedzia艂aby jej sama matka. Nawet gdyby Ida j膮 o to poprosi艂a.
- Chc臋 o niej us艂ysze膰. O tej Raisie znad Morza Bia艂ego. By膰 mo偶e jej si臋 to nie podoba, lecz chc臋 us艂ysze膰 te legendy, 偶ebym mog艂a je opowiedzie膰 swoim dzieciom.
- Nie mo偶esz pozna膰 tych ba艣ni tu, nad fiordem Lyngen - rzek艂 Oleg 艂agodnie. - Musisz stan膮膰 w艣r贸d chat rybak贸w w porcie w Archangielsku i pos艂ucha膰, jak nuc膮 o niej staruszkowie. Powinna艣 us艂ysze膰, jak ma艂e, zgi臋te wp贸艂 babuszki opowiadaj膮 o niej cichym g艂osem wieczorem przy palenisku. Musisz zajrze膰 do karczem i zobaczy膰 m艂odych ch艂opc贸w ta艅cz膮cych na sto艂ach i 艣piewaj膮cych na kilka g艂os贸w o niej, o Raisie z zasypanych 艣niegiem brzeg贸w Morza Bia艂ego. Powinna艣 stan膮膰 nad zamarzni臋tym bia艂ym morzem i poczu膰 wiatr szepcz膮cy o niej. Nie zdo艂am opowiedzie膰 ci wszystkich ba艣ni o Raisie tu, na zachodzie, c贸rko Raiji.
- Ale pozwoli艂by艣 mi pozna膰 te historie, kt贸re ludzie opowiadaj膮, gdybym przyjecha艂a na wsch贸d?
Oleg kiwn膮艂 g艂ow膮, u艣miechaj膮c si臋 ca艂膮 twarz膮.
Ida wygl膮da艂a na zdecydowan膮. 艢wiat w jednej chwili zrobi艂 si臋 o wiele wi臋kszy ani偶eli ten kawa艂ek, kt贸ry widzia艂a pomi臋dzy g贸rami nad fiordem. 艢wiat w jednej chwili sta艂 si臋 bezkresem m贸rz i wybrze偶y, kt贸rych nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰. Na razie.
Ale Olegowi nic wi臋cej nie powiedzia艂a. Pozwoli艂a tej my艣li unie艣膰 si臋 na wietrze na podobie艅stwo przygotowanemu ju偶 do lotu ptasiemu piskl臋ciu.
To by艂 d艂ugi wiecz贸r, przeszed艂 w noc, kt贸ra nie przynios艂a zbyt wiele snu. Piec wymaga艂 kilku godzin palenia w nim bez przerwy, by nagrza艂 si臋 dostatecznie i da艂o si臋 upiec chleb. Przez kilka tych godzin kuchnia w domu na cyplu pe艂na by艂a marynarzy, kt贸rzy mieszali i ugniatali czarne 偶ytnie ciasto, formuj膮c z niego okr膮g艂e, p艂askie bochny. Raija sta艂a mi臋dzy nimi z m膮k膮 we w艂osach i energicznie zagniata艂a z nimi chleb, ani troch臋 niepodobny do tych, kt贸re piek艂a w domu na cyplu na co dzie艅.
Ida patrzy艂a i wiedzia艂a, 偶e te bochenki s膮 przypomnieniem innych powszednich dni, kt贸rych Raija nie by艂a w stanie pozby膰 si臋 z pami臋ci. Ruchy wci膮偶 tkwi艂y w jej d艂oniach. Robi艂a to ju偶 tyle razy wcze艣niej, 偶e nie musia艂a bacznie przygl膮da膰 si臋 swojej pracy.
W ustach Rosjan nieustannie czai艂y si臋 偶arty. S艂owa przeskakiwa艂y z kamienia na kamie艅, momentami dawa艂y si臋 porwa膰 biegowi strumienia, such膮 nog膮 wychodzi艂y na brzeg i przemyka艂y dalej.
Uszom Idy s艂owa te nie nios艂y 偶adnego znaczenia. W chacie jej ojca zago艣ci艂 male艅ki rosyjski 艣wiatek. Ida wysz艂a na podw贸rze. Ognisko nad brzegiem jeszcze p艂on臋艂o. Na tym ogniu gotowali w morskiej wodzie ryby. Kr膮g wok贸艂 ognia by艂 du偶y i rozumieli si臋 nawzajem, chocia偶 rozmowa si臋 przed艂u偶a艂a, poniewa偶 ka偶de s艂owo musia艂o si臋 przewin膮膰 przynajmniej w dw贸ch j臋zykach. Tam tworzyli wsp贸lnot臋, tak jak kamienie 艂膮cz膮 si臋 w jedno艣膰, w brzeg, stanowi膮cy front przeciwko morzu. Teraz natomiast Ida zn贸w poczu艂a, 偶e sta艂o si臋 inaczej. Troch臋 jakby brakowa艂o dla niej miejsca tam, gdzie by艂a jej matka. Ta druga, ta obca Raisa nie mia艂a c贸rki, kt贸r膮 mog艂aby wci膮gn膮膰 w kr膮g w艂asnego ciep艂a. Ida sta艂a si臋 niewidzialna.
To ojciec znalaz艂 j膮 na brzegu.
- Tylko ty si臋 za mn膮 st臋skni艂e艣? - spyta艂a Ida. Sama us艂ysza艂a, jak 偶a艂o艣nie zabrzmia艂o jej pytanie. A przecie偶 wcale tego nie chcia艂a. Nawet w jej w艂asnych uszach pretensje zabrzmia艂y dziecinnie.
Reijo ojcowskim ruchem obj膮艂 j膮 za ramiona, u艣miechn膮艂 si臋, dojrza艂 smutek na twarzy. Rozpozna艂 go z minionych lat. Ca艂ym sob膮 wiedzia艂, 偶e Ida od dawna ju偶 nie musia艂a stawa膰 w czyim艣 cieniu.
- To czar - wyja艣ni艂 gdzie艣 na granicy powagi i 偶artu. - Ona mog艂aby tam siedzie膰 siwa, pomarszczona, bezz臋bna i wychud艂a jak szczapa. A oni mimo wszystko kr膮偶yliby wok贸艂 niej jak 膰my wok贸艂 艣wiat艂a. Ona tego nie robi, tak po prostu jest. Nie musisz z tego powodu zgrzyta膰 z臋bami, Ido, i marzn膮膰 na brzegu.
- Jestem zazdrosna - przyzna艂a Ida. Zacisn臋艂a szcz臋ki i wcale nie poczu艂a si臋 lepiej od tego, 偶e Reijo pog艂adzi艂 j膮 po policzku i w艂osach. Przecie偶 ju偶 kiedy艣 j膮 tak pociesza艂..
- G艂upia te偶 jestem - doda艂a, czuj膮c w ustach smak goryczy. - Doros艂a baba, m臋偶atka, matka dzieciom. Ale zazdroszcz臋 jej tego. Sama chcia艂abym p艂awi膰 si臋 w blasku tych spojrze艅. Oni nie wyra偶aj膮 si臋 o niej wulgarnie. Nie rozumiem, co m贸wi膮, ale ton nigdy nie jest wulgarny. Traktuj膮 j膮 jak kogo艣 w rodzaju bogini, niemal jak obrazek na o艂tarzu. Wiem, 偶e to bliskie blu藕nierstwu, ale to w艂a艣nie przychodzi mi do g艂owy. Obraz na o艂tarzu. Jestem zazdrosna.
- Stoisz tak blisko niej, 偶e czujesz ciep艂o ogniska - powiedzia艂 cicho Reijo. - Raija stoi w samym 艣rodku ognia, inaczej nie potrafi. Nie wszystko jest takie, na jakie wygl膮da, kochana Ido. Ty odczuwasz na spos贸b kobiet, ja jestem jednym z wielu m臋偶czyzn, kt贸rzy zaznali innego u艣cisku zazdro艣ci. To r贸wnie gorzkie, niem膮dre, ale w ognisku nie ma miejsca dla innych. I nikt inny te偶 by tego nie zni贸s艂. Raija b臋dzie tam sta艂a, dop贸ki nie rozpostrze skrzyde艂 i nie odleci.
- Obcy ptak... - powiedzia艂a Ida rozmarzonym tonem, w kt贸rym zabrzmia艂 cie艅 urazy. Nie mie艣ci艂a si臋 w nim jednak zazdro艣膰.
- Tak, tak, ona z pewno艣ci膮 nie jest pliszk膮 - Reijo si臋 u艣miechn膮艂. - To my jeste艣my takimi zwyczajnymi k艂臋bkami pi贸r, wr贸blami, pliszkami i drozdami. Twoja matka ma wi臋cej kolor贸w na skrzyd艂ach.
Siedzieli razem w milczeniu. S艂uchali fal za艂amuj膮cych si臋 o brzeg. Patrzyli, jak podnosz膮 si臋 daleko, jak przetaczaj膮 si臋, by wreszcie pieszczotliwie obla膰 pasek ich l膮du. Bia艂a piana znaczy艂a ziemi臋, przez chwil臋. Jej 艣lad blak艂, zakrywa艂y go nowe, 艣wie偶e 艣lady. Wszystko nieustannie si臋 zmienia艂o, lecz mimo to pozostawa艂o identyczne.
- No i jak? - spyta艂 w ko艅cu Reijo. - Poderwiemy si臋 ju偶 i pofruniemy do domu?
Ida kiwn臋艂a g艂ow膮. W piersi wci膮偶 jej ci膮偶y艂o. Co艣 pali艂o w sercu. Teraz by艂a w stanie powstrzyma膰 艂zy, lecz wiedzia艂a, 偶e w nocy b臋dzie p艂aka膰 na ramieniu Sedolfa.
- Ty i Ida jeste艣cie sobie tacy bliscy. Raija m贸wi艂a 艣ciszonym g艂osem. W 艂agodnym 艣wietle nocy 艣ciany z bali wok贸艂 ich 艂贸偶ka przybra艂y kolor miodu. Splot艂a palce z palcami Reijo. Jego du偶e, szerokie d艂onie przy jej drobnych. Opatrunek na kikucie palca by艂 nowy. Bola艂o j膮 teraz, troch臋 piek艂o. Ale w oczach iskrzy艂y si臋 艣lady rado艣ci. Po艣wiata. Migocz膮cy blask jak nocna mg艂a nad moczarami pe艂nymi moroszek po d艂ugim, ciep艂ym od s艂o艅ca dniu.
Reijo nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, jak bardzo matka i c贸rka s膮 do siebie podobne. Obie wprost ch艂on臋艂y 艣wiat艂o. Obie pragn臋艂y go wi臋cej. Pragn臋艂y wszystkiego.
- To prawda, Ida i ja jeste艣my sobie bardzo bliscy - potwierdzi艂.
Raija westchn臋艂a. Oczywi艣cie mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e zmarnowa艂a swoje prawo. Nigdy nie b臋dzie dla dzieci tym, kim sta艂 si臋 dla nich Reijo. Reijo zawsze by艂 przy nich. Zawsze mog艂y do niego dotrze膰. By艂 ojcem i przyjacielem, si艂膮, a tak偶e 艂agodno艣ci膮. Gromadzi艂 ich wok贸艂 tego zniszczonego kuchennego sto艂u. Stworzy艂 im na cyplu dom.
Ona nie mog艂a wybudowa膰 im domu w ci膮gu jednego tylko lata, cho膰by nie wiadomo jak wydawa艂o si臋 magiczne. Otworzyli przed ni膮 tyle drzwi, ile mogli. Obdarzyli j膮 zaufaniem, obdarowali chwilami b艂yszcz膮cego s艂o艅ca. Dlaczego mia艂aby chcie膰 czego艣 wi臋cej? Dlaczego pragn臋艂a wi臋cej, ni偶 by艂a w stanie przetrawi膰?
- Ida jest podobna do ciebie - rzek艂 cicho Reijo. Nie m贸g艂 zawie艣膰 zaufania Idy, m贸wi膮c Raiji, co powiedzia艂a ich c贸rka. Reijo powa偶nie traktowa艂 swoje dzieci. - Ida r贸wnie偶 pragnie chwyta膰 wszystko obiema r臋kami.
- Ja nale偶臋 do tego miejsca - o艣wiadczy艂a Raija z uporem, lecz ju偶 nast臋pne otwarcie ust zdradzi艂o inn膮 stron臋 jej my艣li. - A mimo to wci膮偶 jestem tutaj obca.
- Ju偶 gdzie艣 ci臋 niesie, co艣 ci臋 niepokoi - wyja艣ni艂 Reijo, kt贸ry wcze艣niej mia艂 okazj臋 obserwowa膰 u Raiji nadej艣cie tego stanu. By艂 dla niego r贸wnie oczywisty, jak widok nabrzmia艂ych p膮czk贸w wierzby tu偶 przed ukazaniem si臋 na ga艂膮zkach bazi pod koniec kwietnia.
- Nie chc臋 tego niepokoju! Chc臋 by膰 zadowolona i szcz臋艣liwa. Jestem zadowolona i szcz臋艣liwa. Niczego mi nie brak. Tak mi dobrze z tym spokojem. I tyle chc臋 zobaczy膰. Chc臋 ujrze膰 jesie艅, zim臋, jarmark i wszystkich ludzi. Chc臋 zobaczy膰, jak s艂o艅ce zawraca. Chcia艂abym odlewa膰 艣wiece na Bo偶e Narodzenie, zbiera膰 艣mietan臋 na 艣wi膮teczny obiad. Chc臋 pop艂yn膮膰 z tob膮 do ko艣cio艂a w pierwszy dzie艅 艣wi膮t i chc臋 wzi膮膰 w ramiona dziecko Idy i szuka膰 w tym nowym cz艂owieku twoich rys贸w. Chc臋 zobaczy膰, jak s艂o艅ce powraca. Chc臋 szorowaniem wpu艣ci膰 wiosn臋 do naszych izb. Tak dobrze jest my艣le膰 o wszystkim, co nale偶y do mnie i do ciebie, Reijo. To taki spok贸j.
- Ale skrzyd艂a ci臋 sw臋dz膮 - odpowiedzia艂 jej Reijo, tul膮c czo艂o do jej czo艂a. - Ptaki odlatuj膮, Raiju, nie s膮 w stanie usiedzie膰 spokojnie. Ty r贸wnie偶 odfruniesz i przekonasz si臋, 偶e to b臋dzie przyjemne. Zrozumiesz, 偶e w艂a艣nie po to si臋 urodzi艂a艣.
- Kochasz mnie? - spyta艂a nagle. Jej spojrzenie zrobi艂o si臋 niemal czarne. 呕膮da艂o prawdziwej odpowiedzi.
- Teraz ci臋 kocham - odpar艂 Reijo. Mia艂 w g艂osie ciep艂膮 weso艂o艣膰 i pos艂ugiwa艂 si臋 j臋zykiem, w kt贸rym oboje si臋 urodzili. Ich intymne rozmowy nocami odbywa艂y si臋 po fi艅sku. 呕aden inny j臋zyk nie zawiera艂 s艂贸w wyrastaj膮cych prosto z serca.
呕adne z nich nie doda艂o teraz 鈥瀗a sw贸j spos贸b鈥...
Znajome d艂onie wsun臋艂y si臋 pod nocn膮 koszul臋.
Raija odpowiedzia艂a. Ich stopy otar艂y si臋 o siebie, 艂ydki si臋 splot艂y. Reijo sypia艂 w kalesonach, nie w koszuli. D艂onie Raiji zatrzyma艂y si臋 na mocnym, rozgrzanym m臋skim ciele. Wargi pi艂y smak bark贸w Reijo, jego szyi, piersi. Pulsowanie na szyi dr偶a艂o pod jej wargami, poruszaj膮cymi si臋 leciutko i zmys艂owo. Rysowa艂a go j臋zykiem. Bieg艂a za ka偶d膮 lini膮 mocnego cia艂a, kt贸re by艂o nim.
We艂niany pled spad艂 na pod艂og臋. Miodowe 艣ciany odgradza艂y ich od 艂agodnej letniej nocy. Nocne powietrze nie ch艂odzi艂o rozgrzanej sk贸ry. Okienko by艂o uchylone i ch艂on臋艂o 膰wierkanie ptak贸w z brzozowych zaro艣li i cich膮 rozmow臋 fal u st贸p cypla.
Zmieszali swoje d藕wi臋ki z noc膮.
Twarz膮 w twarz budzili w sobie nawzajem rado艣膰. Stawali si臋 swoimi instrumentami. Razem zmieniali si臋 w muzyk臋.
R臋ce Raiji musia艂y go poczu膰. Wn臋trze d艂oni i koniuszki palc贸w musia艂y prze艣lizgn膮膰 si臋 po ca艂ej sk贸rze, kt贸ra obejmowa艂a jego wn臋trze. R臋kami, ca艂ym cia艂em i ustami g艂adzi艂a jego barki, silne, kwadratowe. Ramiona mia艂 mocne, lecz sk贸ra na nich sta艂a si臋 cie艅sza, mniej napi臋ta ni偶 u tamtego m艂odzika, kt贸rego wci膮偶 pami臋ta艂y jej d艂onie. Tamten m艂odzik ci膮gle tkwi艂 w koniuszkach jej palc贸w. Wspomnienia i rzeczywisty m臋偶czyzna zla艂y si臋 w jedno. Przesz艂o艣膰, kt贸r膮 dzielili, istnia艂a w cieniach, czyni膮c tera藕niejsze pieszczoty jeszcze g艂臋bszymi i bardziej prawdziwymi.
Przesun臋艂a si臋 obok jego piersi. Uderzenia serca pie艣ci艂y jej policzek. Cia艂o mia艂 takie g艂adkie, gor臋tsze ni偶 ognisko.
Du偶e d艂onie w臋drowa艂y po niej. Pie艣ci艂y plecy, barki i kark. Palce wplot艂y si臋 we w艂osy. Zala艂a jego pier艣 czarnym jedwabiem niczym zmys艂owym letnim deszczem.
By艂 w膮ski w biodrach, ale po艣ladki mia艂 mocne, silne mi臋艣nie porusza艂y si臋 pod obejmuj膮cymi je d艂o艅mi.
J臋zyk i wargi by艂y wilgotne na mocnych, napi臋tych udach. Poca艂unki dr偶a艂y od tych samych t臋sknot, od kt贸rych dr偶a艂a jego sk贸ra. J臋zykiem szkicowa艂y linie na silnych 艂ydkach. Policzki ociera艂y si臋 o spr臋偶yste nogi.
Piersi twardymi pere艂kami pie艣ci艂y go, gdy wolno przesuwa艂a si臋 do g贸ry.
Wargi otar艂y si臋 o niego do sucha. 艁askota艂y czu艂膮 cienk膮 sk贸r臋. Krew kr膮偶y艂a szybciej.
Zwil偶y艂a j臋zykiem swoje wargi. Ch艂odzi艂a go i zarazem grza艂a wilgotn膮 ros膮 ust. Lubi艂a jego smak. I zakry艂a go ustami i d艂o艅mi. Kocha艂a go niesamolubnie, by艂a szczodra, gor膮ca.
Pi艂a z niego.
Opar艂a si臋 o jego brzuch, pe艂na jego zapachu i smaku, maj膮c pod policzkiem jego zadowolone cia艂o, a 艂ydki splecione na plecach.
Na zewn膮trz noc 艣piewa艂a tymi samymi g艂osami.
Raija by艂a tak gor膮ca, i偶 mia艂a wra偶enie, 偶e plonie.
Nareszcie dotkn膮艂 d艂o艅mi jej czo艂a. Odgarn膮艂 na bok w艂osy. U艣miechn膮艂 si臋 do niej jakby gdzie艣 z daleka, zza wzg贸rza, kt贸rym by艂a jego pier艣, podnosz膮ca si臋 i opadaj膮ca jak morze w rytmie ksi臋偶yca.
Pochwyci艂 jej d艂onie, prosi艂, by si臋 zbli偶y艂a. Twarz mia艂 b艂yszcz膮c膮, rozgrzan膮. Zielona rado艣膰 w oczach nie by艂a ani b艂yskawic膮, ani ogniem, jedynie spokojem i czu艂o艣ci膮. By膰 mo偶e r贸wnie偶 tym czym艣 wi臋kszym, czego Raija w 偶aden spos贸b nie potrafi艂a nazwa膰.
- Kocham ci臋 - powiedzia艂 Reijo, przyciskaj膮c wargi do jej szyi. Szorstkie wn臋trze jego d艂oni za艂askota艂o, ale pieszczoty nios艂y obietnic臋.
Nie by艂 m臋偶czyzn膮, kt贸ry nie spe艂nia danych przyrzecze艅, nawet je艣li zosta艂y z艂o偶one bez s艂贸w.
Jego poca艂unki mia艂y d藕wi臋k. By艂y leniwie gor膮ce i g艂o艣ne. Reijo wymy艣la艂 s艂owa, nieistniej膮ce w 偶adnym j臋zyku, kt贸re stawa艂y si臋 ich s艂owami. Rodzi艂y si臋 i w tej samej chwili znika艂y. S艂owa stworzone z tej samej materii co t臋cza i zorza polarna, zmys艂owe s艂owa, przyprawione pe艂nymi mi艂o艣ci szcz臋艣liwymi d藕wi臋kami.
艢mia艂e r臋ce pie艣ci艂y na granicy twardo艣ci. Palcami i ustami sprawi艂, 偶e piersi napi臋艂y jej si臋 niemal do b贸lu.
D艂o艅mi szuka艂a jego cia艂a, lecz Reijo zdecydowanie przycisn膮艂 je do materaca. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech, 偶eby co艣 powiedzie膰, lecz pozosta艂o to bez s艂贸w. M贸wi艂 spojrzeniem, prosi艂 j膮, by przyj臋艂a go tak samo, jak on przyj膮艂 od niej czu艂y podarek mi艂o艣ci.
Jego wargi zaton臋艂y w jeszcze bardziej mi臋kkiej sk贸rze. Lato na cyplu sprawi艂o, 偶e zn贸w si臋 zaokr膮gli艂a. Reijo podoba艂a si臋 taka. Jego d艂oniom te偶 podoba艂a si臋 jej bujno艣膰. Rozpalona bujno艣膰. By膰 mo偶e jej cia艂o nie stawa艂o si臋 przez to m艂odsze, lecz na c贸偶 dojrza艂ej kobiecie cia艂o m艂odej dziewczyny? Reijo kocha艂 to cia艂o, w kt贸rym mieszka艂a. Ono by艂o jej. Zmys艂owe, ciep艂e i mi臋kkie.
Mi臋kkie...
Ta mi臋kko艣膰 jej cia艂a, otulaj膮ca si艂臋, kt贸ra si臋 pod nim kry艂a, zawsze wprawia艂a go w oszo艂omienie.
D艂onie zatrzyma艂y si臋 na kr膮g艂ych udach.
Nie zdo艂a艂a zostawi膰 wszystkiego jemu. Ledwie jej dotkn膮艂, a ju偶 si臋 przed nim otworzy艂a.
J臋zyk zacz膮艂 pie艣ci膰 na pr贸b臋. Zadr偶a艂a. Unios艂a si臋 ku niemu, musia艂 wykorzysta膰 ci臋偶ar w艂asnego cia艂a, by opu艣ci膰 jej rozedrgane biodra.
Jej g艂os wydoby艂 si臋 z g艂臋bi gard艂a. Ochryp艂y, bardziej jak ci臋偶ki oddech ni偶 jak krzyk.
Ca艂owa艂 jej brzuch, czubkiem j臋zykiem bawi艂 si臋 w p臋pku, dop贸ki nie zmusi艂a go do podsuni臋cia si臋 wy偶ej, poci膮gaj膮c go za w艂osy.
Reijo podni贸s艂 pled, wych艂odzony na pod艂odze, przyjemny w zetkni臋ciu z ich leniwym gor膮cem.
R臋kami naci膮gn臋li go na swoje twarze, wierzchem d艂oni ocierali pot.
Poca艂unki by艂y powolne, lekkie, 艂askota艂y w k膮cikach ust. Pieszczoty przypomina艂y ciep艂y oddech na wilgotnej sk贸rze. Ruchy ospa艂e.
A potem przyjemny 偶ar. Ciche poczucie wi臋zi, dojrza艂e i pe艂ne. Moroszki, kt贸re zebra艂y s艂oneczne poca艂unki w ci膮gu wspania艂ego, d艂ugiego lata.
呕ar ni贸s艂 ze sob膮 ich spok贸j. Ich poczucie bezpiecze艅stwa.
Ale nie by艂 senny.
Dojrza艂e jagody mia艂y najwi臋cej smaku. Tego, kt贸ry najd艂u偶ej zostawa艂 na j臋zyku.
Kolano Reijo pr贸bowa艂o wsun膮膰 si臋 pomi臋dzy jej uda. Wytrzyma艂a nacisk, nie puszczaj膮c go. Nie odpychaj膮c, lecz nie pozwalaj膮c si臋 zbli偶y膰.
- W starej ga艂臋zi p艂yn膮 jeszcze soki - roze艣mia艂 si臋 Reijo w policzki Raiji, a ona podsun臋艂a si臋 blisko niego i poczu艂a to, o czym m贸wi艂, na brzuchu.
Ze 艣miechem unios艂a si臋 odrobin臋, by go do siebie wpu艣ci膰. Podci膮gn膮艂 si臋 i zakrad艂 w otwarcie mi臋kkich drzwi.
Le偶eli zamkni臋ci w swoich ramionach. Usta ich si臋 spotka艂y, bada艂y znajome g艂臋bie, kt贸re zawsze przynosi艂y tyle rado艣ci.
Rado艣膰...
Ruchy by艂y delikatne, niespieszne. Przepojone wielk膮 rado艣ci膮, lecz powolne a偶 do udr臋ki. 呕artobliwe, zaskakuj膮ce. Przewidywalne, lecz nie nu偶膮ce. Biodra przetacza艂y si臋 jak skore do zabawy fale, kt贸re chc膮 przechytrzy膰 jedna drug膮.
W gard艂ach wzbiera艂 im 艣miech. Z trudem 艂apali powietrze. Poca艂unki unosi艂y si臋 w noc.
艢miech wydobywa艂 si臋 z dw贸ch garde艂. Z otwartymi oczyma, pe艂nymi obj臋ciami napotkali nawzajem swoje szczyty fal. Ze 艣miechem kochali si臋, 偶eby osi膮gn膮膰 dojrza艂e, mocne spe艂nienie.
Byli dwoma globami. Dwoma trz臋sieniami ziemi. Dwoma r贸偶nymi rodzajami rado艣ci.
Ale rozkosz odczuwali razem.
Dzielili si臋 ze sob膮 bez ogranicze艅. Szczodrze obdarowywali po偶膮daniem, rado艣ci膮 i zaufaniem.
P贸藕niej piosenka ptak贸w brzmia艂a w ich uszach inaczej. Reijo, kiedy serce przesta艂o mu wali膰 w uszach jak m艂otem, pocz艂apa艂 do okna.
- Ju偶 prawie ranek - oznajmi艂, u艣miechaj膮c si臋 k膮cikiem ust. - C贸偶, na mi艂o艣膰 bosk膮, sk艂ania nas do czuwania a偶 do 艣witu, Raiju?
- Chod藕 tutaj, 艣pij razem ze mn膮, Reijo - mrukn臋艂a, wyci膮gaj膮c do niego r臋k臋. - B膮d藕 przy mnie teraz, kiedy jestem taka szcz臋艣liwa. Tak leniwie i spokojnie szcz臋艣liwa. Chod藕, Kesaniemi, i zajmij 艂贸偶ko, nie tylko mnie...
Reijo wsun膮艂 si臋 pod we艂niane okrycie, wtuli艂 w jej pier艣. Raija poca艂owa艂a go w czo艂o.
Reijo czu艂, jak ona zasypia. Czu艂, jak jej puls powoli wpada w senny, spokojny rytm. Obejmowa艂 jej 偶ycie i dzieli艂 z ni膮 szcz臋艣cie. Ca艂ym sob膮 czu艂, jak bardzo jest prawdziwe. Byli wobec siebie szczerzy.
Wci膮偶 trwa艂o lato.
S艂ysza艂 piosenk臋 ptak贸w na dworze. Wiedzia艂, 偶e to letni ch贸r wielu garde艂. Zim膮 piosenka by艂a bardziej monotonna.
Reijo mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e prawem natury obce ptaki odlatuj膮, gdy nadejdzie jesie艅.
Z艂e wiadomo艣ci cz臋sto mkn膮 zadziwiaj膮co lekkonogie. Zanim s艂o艅ce znalaz艂o si臋 wysoko po艣rodku nieba, wszyscy ju偶 wiedzieli, 偶e Klemet nagle osun膮艂 si臋 w 艂odzi na 艣rodku fiordu i wyzion膮艂 ducha, nim ktokolwiek zd膮偶y艂 przyby膰 mu na ratunek. Ludzie nie p艂ywali przecie偶 burta w burt臋, gdy wyprawiali si臋 po po偶ywienie.
- Mia艂 przywie藕膰 tylko drobne ryby do gotowania - p艂aka艂a Marie, kt贸ra od 艣mierci Maret chodzi艂a z czerwonymi oczyma. Chude d艂onie zaci艣ni臋te kurczowo z艂o偶y艂a na podo艂ku.
Raija prze艂kn臋艂a kul臋 w gardle. Zbyt wiele ju偶 w 偶yciu widzia艂a, 偶eby teraz p艂aka膰, lecz mimo wszystko losem Marie przej臋艂a si臋 jak swoim w艂asnym. Rozs膮dek podpowiada艂 jej, 偶e nie powinna tak si臋 anga偶owa膰, ale ona wiedzia艂a, 偶e Marie tak nagle zosta艂a zupe艂nie sama.
- Panie Jezu, musimy mie膰 co w艂o偶y膰 do garnka! Mia艂 wyp艂yn膮膰 po drobne ryby, po nic wi臋cej. Niczego wi臋cej nie 偶膮damy. Razem daliby艣my sobie jako艣 rad臋, ale odk膮d Maret odesz艂a, on nie by艂 sob膮. Nie m贸g艂 tego znie艣膰. To dla niego za wiele. Ale Pan daje i Pan odbiera. Mia艂 przywie藕膰 jedynie drobne ryby, Raiju. Niczego wi臋cej nie 偶膮dali艣my...
Urwa艂a.
Ristina posprz膮ta艂a chat臋. Mia艂a zr臋czne d艂onie i gor膮ce serce. O ile Raija mog艂a si臋 zorientowa膰, sprawnie te偶 zajmowa艂a si臋 malcami. Marie potrzebowa艂a teraz kogo艣 w domu. I tak ci臋偶ko by jej by艂o bez m臋偶a i c贸rki, a gdyby musia艂a sama opiekowa膰 si臋 dwojgiem niemowl膮t, nie da艂aby rady.
- Mamy d艂ugi - oznajmi艂a Marie pustym g艂osem. - A teraz b臋d膮 liczy膰 to, co zosta艂o po nim. Po Klemecie. Mamy tylko t臋 chat臋. I d艂ugi. Nie pojmuj臋, jak zdo艂amy z tego pokry膰 wszystko, co si臋 nale偶y kupcowi z Karnes... I dzier偶aw臋 za ziemi臋...
Raija oblicza艂a w g艂owie, rozgl膮daj膮c si臋 po ubogiej izbie. Marie z pewno艣ci膮 m贸wi艂a prawd臋. Te sprz臋ty nie pokryj膮 d艂ugu, jaki Klemet zaci膮gn膮艂 u kupca.
- Jezu, nie chc臋 偶ebra膰 pod wioskowymi drzwiami!
Raija spotka艂a wiele kobiet takich jak Marie. Nieraz s艂ysza艂a ju偶 t臋 sam膮 nag膮 rozpacz. Ich losy by艂y tak do siebie podobne, chocia偶 Marie siedzia艂a w izbie nad rzek膮 Skibom i niemal ca艂y 艣wiat dzieli艂 j膮 od 偶on rybak贸w w Archangielsku.
- Klemet i ja nic nie mieli艣my. - Marie z rozpacz膮 patrzy艂a na Raij臋. G艂os jej dr偶a艂. - I co si臋 teraz stanie z tymi malcami Maret? Ja sobie z nimi nie poradz臋. A Ristina odejdzie z reniferami i szwedzkimi Lapo艅czykami.
- Nie wiem - odpowiedzia艂a Raija, lecz czu艂a ju偶, 偶e ogarnia j膮 zdecydowanie. - Nie wiem, Marie, ale nie martw si臋 tak. Na pewno znajdzie si臋 jaka艣 rada.
R臋ka, ca艂e rami臋 Raiji bola艂o, gdy odchodzi艂a od Marie. Bola艂o j膮 serce. Ale z艂o偶y艂a obietnic臋, kt贸rej musia艂a dotrzyma膰. Jumala wie, w jaki spos贸b. Wzi臋艂a na siebie odpowiedzialno艣膰, a Raija nie ucieka艂a od odpowiedzialno艣ci.
Przeszed艂 j膮 dreszcz, chocia偶 艣wieci艂o s艂o艅ce. Wiatr wia艂 od innej strony, od morza. Przyda艂aby jej si臋 teraz peleryna.
- Wyobra偶asz sobie, co si臋 stanie z Marie, kiedy b臋d膮 dzieli膰 to, co zosta艂o po Klemecie? - pyta艂a Raija wzburzona. Nie by艂a w stanie wykrzesa膰 z siebie nawet odrobiny spokoju, kt贸ry pozwoli艂by jej usi膮艣膰 bodaj na chwil臋. Pod艂oga a偶 si臋 wyb艂yszczy艂a od jej chodzenia tam i z powrotem.
- Mog膮 up艂yn膮膰 lata, nim dojdzie do podzia艂u spadku - stwierdzi艂 Reijo. - Nic przecie偶 o tym nie wiemy. Nie pierwszy raz podzia艂 maj膮tku mo偶e przeci膮gn膮膰 si臋 w niesko艅czono艣膰.
- Marie... - zacz臋艂a Raija. Zabrak艂o jej si艂y, by doko艅czy膰. Przed oczami mia艂a wychudzon膮, zm臋czon膮, pe艂n膮 rezygnacji twarz wie艣niaczki, kt贸ra zbyt wielu bliskich straci艂a w tak kr贸tkim czasie. - Marie nie ma zdrowia, 偶eby wyp艂ywa膰 na fiord czy ora膰 ziemi臋. Krzy偶 nie pozwala jej w艂a艣ciwie nawet ju偶 d藕wiga膰 wody. Ristina powiedzia艂a mi, 偶e to Klemet przynosi艂 wod臋 do domu. To on zajmowa艂 si臋 szorowaniem, a ona ju偶 tylko polerowa艂a. Marie zawsze si臋 chwali艂a, 偶e Klemet bardzo uwa偶a i nie wnosi do domu brudu.
Reijo westchn膮艂.
- Wiem, co wpisz膮 do tego wielkiego protoko艂u, Reijo. Wiem, co napisz膮 o Klemecie Olsenie ze Skibotn. Zostanie tam napisane, 偶e pozostawi艂 po sobie wdow臋, Marie Persdatter, i niekoniecznie wyliczeni zostan膮 spadkobiercy, 偶yj膮ce dzieci, bo nie b臋dzie czego dziedziczy膰. Wpisz膮, 偶e w艂asno艣膰 przepad艂a. Wpisz膮, 偶e dom to prosta chata z drewnianych bali i zagroda dla byd艂a na ziemi, b臋d膮cej w艂asno艣ci膮 Johana Hvida. Napisz膮, 偶e stoi wielki br贸g na siano, kt贸ry nie przedstawia 偶adnej warto艣ci. 呕e maj膮 krow臋 i dwie owce. 呕e Klemet opr贸cz tego ubrania, w kt贸rym chodzi艂, mia艂 jeszcze kurt臋, spodnie z samodzia艂u i tak膮 koszul臋, drug膮 na zmian臋, ko艂nierzyk z p艂贸tna. Jeden kocio艂ek i dwa garnki. B贸g jeden wie, co oni jeszcze maj膮. Marn膮 艂ajb臋 przy brzegu, kt贸ra przepuszcza wod臋. I wpisane jeszcze zostanie, 偶e mia艂 tyle i tyle d艂ugu, wynosz膮cego tyle i tyle talar贸w, marek i szyling贸w. Kr贸tko m贸wi膮c, 偶e po Klemecie nie zostaje nic.
- Wiem, 偶e o co艣 mnie teraz pytasz - odezwa艂 si臋 wreszcie Reijo. - I wiem, 偶e prawdopodobnie nie odm贸wi臋. Czy Marie umie powiedzie膰, ile on mia艂 d艂ugu?
Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie przypuszcza艂a, 偶eby Marie musia艂a si臋 kiedykolwiek nad tym zastanawia膰. To Klemet zajmowa艂 si臋 takimi sprawami.
- A wi臋c kupiec z Karnes - powt贸rzy艂 Reijo. - Jutro powinna by膰 dobra pogoda do 偶eglugi, je艣li ten wiatr si臋 utrzyma.
- Niech Misza pop艂ynie statkiem. Za艂oga b臋dzie mia艂a inne zaj臋cie ni偶 szorowanie pok艂adu.
Reijo zachichota艂.
- A ty b臋dziesz spokojna, 偶e nie wpadn臋 do wody? Raija wzruszy艂a ramionami.
- Narw臋 kwiat贸w, 偶eby艣 m贸g艂 je po艂o偶y膰 na grobie Heleny. I ma艂ej Raiji.
- Pozostaje jeszcze sprawa dzier偶awy za ziemi臋 - doda艂 Reijo. - Powinni艣my by膰 w艂a艣cicielami ziemskimi - u艣miechn膮艂 si臋 zm臋czony. - Tak czy owak, musz臋 jecha膰 do Karnes. Michel Hvid na pewno b臋dzie wiedzia艂, ile syn za偶膮da dzier偶awy za ziemi臋 Klemeta. Je艣li zostanie zap艂acona za dziesi臋膰 lat w prz贸d, Marie powinna czu膰 si臋 bezpieczna, a Hvid zadowolony. I ty tak偶e, Raiju.
Mieszka艅cy Lyngen byli dzier偶awcami. Ca艂a ziemia na p贸艂nocy od wczesnego 艣redniowiecza stanowi艂a w艂asno艣膰 Korony. Ale szereg przyg贸d wojennych sporo kosztowa艂 kr贸la Danii - Norwegii. Po pokoju w roku 1660 kr贸l zad艂u偶y艂 si臋 po uszy u bogatszych od niego, zar贸wno w kraju, jak i zagranic膮. Po偶yczony kapita艂 pos艂u偶y艂 sfinansowaniu marze艅 o ekspansji, kt贸re nie bardzo si臋 op艂aci艂y. Nadszed艂 wreszcie czas sp艂acania rachunk贸w.
Szambelan kr贸la Joakim Jurgens zajmowa艂 r贸wnie偶 pozycj臋 zarz膮dcy d贸br koronnych. By艂 g艂贸wnym w艂a艣cicielem kopalni miedzi w Roros i podczas wojny dostarcza艂 Koronie wielu towar贸w. W okresie pokoju kr贸l nie by艂 w stanie sp艂aci膰 d艂ugu zaci膮gni臋tego u Joakima Jurgensa.
Szambelan nie wyszed艂 jednak ze swych transakcji z pa艅stwem z pustymi r臋kami. Otrzyma艂 wielkie posiad艂o艣ci w Danii i w Norwegii, stanowi膮ce dotychczas w艂asno艣膰 Korony, z prawem pobierania podatk贸w. - Na norweskiej ziemi, kt贸ra przesz艂a w jego r臋ce, znajdowa艂y si臋 dwory w Helgeland, Salten i Troms.
Jurgens zmar艂 w roku 1675 jako Joakim Irgens, otrzymawszy wcze艣niej szlachectwo, a po bli偶szym przyjrzeniu si臋 jego interesom okaza艂o si臋, 偶e zacny Irgens oszukiwa艂 w swoich 偶膮daniach wobec pa艅stwa. Sprawy o podzia艂 spadku przybra艂y przez to jeszcze ostrzejsz膮 form臋 ni偶 zwykle, chocia偶 i do tej pory ludzie na og贸艂 bardzo si臋 ich obawiali.
W roku 1682 pa艅stwo odzyska艂o dobra w Salten, na Lofotach i Vesterdlen, w Andenes i Senjen.
Najubo偶sze ziemie, te po艂o偶one w okr臋gu Tromso, pozosta艂y w艂asno艣ci膮 rodziny Irgens贸w.
Baron Jacob de Petersen z odleg艂ego Amsterdamu, jeden ze szwagr贸w Joakima Irgensa, zg艂osi艂 swoje 偶膮dania wobec maj膮tku. Otrzyma艂 kilka pozosta艂ych dwor贸w w Helgeland. Zarz膮dca d贸br Irgens贸w, s臋dzia Gjert Lange, r贸wnie偶 wyst膮pi艂 z 偶膮daniami. Posiada艂 zastaw na wszystkie nieruchomo艣ci w rejonie Troms. Tworzy艂y one wsp贸lnie posiad艂o艣膰 obejmuj膮c膮 ziemie w okr臋gach s膮dowych Hillesoy, Helgoy i Skjervoy. Na pocz膮tku XVIII wieku pani Bichers, wdowa po Joakimie Irgensie, w wyniku procesu s膮dowego otrzyma艂a prawo dysponowania tymi dobrami. Wykupi艂a Langego za dwa tysi膮ce talar贸w.
W roku 1713 roku baron de Petersen przej膮艂 owe posiad艂o艣ci w okolicach Tromso, by膰 mo偶e wbrew w艂asnej woli. Jego noga nigdy nie posta艂a na tych w艂o艣ciach po艂o偶onych na dalekiej p贸艂nocy, rozci膮gaj膮cych si臋 od Malangen na po艂udniu po Brynilen na p贸艂nocy. Baron de Petersen zmar艂 wkr贸tce po przej臋ciu dworu, a jego syn, nosz膮cy to samo nazwisko, posiada艂 pe艂nomocnictwo wyst臋powania w imieniu spadkobierc贸w. W艂a艣ciciele w Holandii nie wykazywali 偶adnego zainteresowania dworem, wystawiono go wi臋c na sprzeda偶 i po pewnym czasie zosta艂 zakupiony przez mieszczanina z Trondheim, Johana Christiana Hvida, kt贸ry zap艂aci艂 za posiad艂o艣ci dwadzie艣cia tysi臋cy caroli gilden, waluty holenderskiej. Transakcja dokonana zosta艂a 2 lipca 1751 roku.
W Karnes mieszka艂 ojciec Johana Christiana Hvida, pisarz okr臋gowy, Michel Hvid, i zarz膮dza艂 w艂asno艣ci膮 w imieniu syna. Karnes sta艂o si臋 g艂贸wn膮 siedzib膮 dworu Tromso.
Ludzie znad fiordu Lyngen mieli wi臋c nowego pana, lecz oni nie odczuli 偶adnej szczeg贸lnej r贸偶nicy.
- Niko艂aj mieszka lepiej - oznajmi艂a Olga, gdy wieczorem siedzieli przy ogniu w chacie na cyplu.
Reijo 艣mia艂 si臋, gdy Raija przet艂umaczy艂a mu s艂owa dziewczyny.
Olga i Michai艂 towarzyszyli Reijo, gdy za艂atwia艂 interesy z pisarzem okr臋gowym Hvidem. Wykupienie d艂ug贸w Klemeta kosztowa艂o Reijo spor膮 cz臋艣膰 jego zapas贸w z艂ota, lecz w ko艅cu obie strony by艂y zadowolone. Michel Hvid nie pyta艂 o nic z wyj膮tkiem tego, co konieczne, a Reijo Kesaniemi nie m贸wi艂 niczego, o co nie zosta艂 spytany.
Olgi za艣 ani troch臋 nie ol艣ni艂o mieszkanie zarz膮dcy posiad艂o艣ci. Bacznie przyjrzawszy si臋 wszystkiemu zmru偶onymi oczyma i biegle to oceniwszy, sucho stwierdzi艂a, 偶e rodzinie Norkin贸w w Archangielsku powodzi si臋 o wiele lepiej ani偶eli tym wielkim w艂a艣cicielom ziemskim.
- Marie mo偶e odetchn膮膰. - Raija lekko dotkn臋艂a policzka Reijo. Cho膰 jej m膮偶 nie zosta艂 obdarzony wysokim wzrostem, to jednak w tej chwili zdawa艂 si臋 g贸rowa膰 nad wszystkimi. Przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Reijo pozostanie w pami臋ci ludzi jeszcze d艂ugo po tym, jak wszyscy, kt贸rych widzia艂a dooko艂a siebie, 艂膮cznie z ni膮 sam膮, i kt贸rych mia艂a w pami臋ci, odejd膮 w zapomnienie.
- Marie w pojedynk臋 nie da sobie rady - stwierdzi艂a Ida ostrym g艂osem, patrz膮c na rodzic贸w 艣widruj膮cym spojrzeniem.
- Chcesz p艂aci膰 r贸wnie偶 za to, 偶eby kto艣 jej pomaga艂 w domu? - spyta艂a ojca.
- Mo偶e to jest jaki艣 pomys艂. - Reijo wzruszy艂 ramionami. Nie zd膮偶y艂 jeszcze pomy艣le膰 a偶 tak daleko. Nie wiedzia艂, czy chce, 偶eby wci膮gano go w sprawy tych ludzi a偶 tak g艂臋boko. Tam, gdzie pomaga艂 wcze艣niej, robi艂 to w spos贸b ledwie zauwa偶alny, nie rozg艂asza艂 niczego. Zaraz wycofywa艂 si臋 w cie艅.
- Marie nie podo艂a opiece nad dzie膰mi - podj臋艂a Ida z bezpo艣rednio艣ci膮 ostr膮 jak n贸偶.
- Na Jumal臋! - wtr膮ci艂a si臋 Raija, oburzona w imieniu Marie. Wdowa nie mog艂a ich s艂ysze膰, lecz Raiji ta rozmowa wcale si臋 przez to bardziej nie podoba艂a. - Nie wiemy nawet, czy malcy prze偶yj膮, a ty o tym m贸wisz!
- Je艣li maj膮 prze偶y膰, to kto艣 musi o tym m贸wi膰! - G艂os Idy brzmia艂 przejrzy艣cie niczym woda ze 藕r贸d艂a. Nabra艂a powietrza i przelotnie zerkn臋艂a na Sedolfa. Zamierza艂a teraz og艂osi膰 w艂asne my艣li, kt贸rych na razie nie 艣mia艂a omawia膰 nawet z m臋偶em. Zreszt膮 i dla niej by艂 to bardzo nowy pomys艂. - Mogliby艣my zabra膰 te dzieci do siebie.
- My? - Sedolf nawet nie udawa艂, 偶e zna zamiary Idy.
- Nie m贸wmy o rym teraz! - Reijo prosz膮co wyci膮gn膮艂 r臋ce. Tym jednym drobnym gestem uspokoi艂 wszystkich.
Wiedzia艂, 偶e raz powiedziane s艂owa posiada艂y w sobie magi臋, gdy偶 z trudem blak艂y w pami臋ci.
- Zamknij usta, Ido, zanim si臋 z nich przeleje. Chcesz dobrze, ale teraz powinna艣 si臋 wiele razy zastanowi膰. I nie podejmuj 偶adnych ostatecznych decyzji w tej swojej pi臋knej g艂贸wce. Musisz pom贸wi膰 o tym z Sedolfem i musisz te偶 by膰 pewna tego, co zdecydujesz. Nie pozw贸l, 偶eby przem贸wi艂o przez ciebie lekkomy艣lne wsp贸艂czucie, nieodpowiedzialno艣膰 i przesadne gadulstwo.
Ida pod wp艂ywem powa偶nego spojrzenia zielonych oczu ojca milcza艂a. Zapewne i tym razem Reijo mia艂 racj臋. Mo偶e ocali艂 j膮 przed sob膮 sam膮?
- Czy to ci臋 czasami dr臋czy? - Olga przetoczy艂a si臋 na Michai艂a i opar艂a 艂okcie na jego piersi. - Ja jestem ostatnia z mojego rodu, a ty b臋dziesz ostatni z twojego.
Michai艂 艣ci膮gn膮艂 brwi, kt贸re wygl膮da艂y teraz jak para skrzyde艂 uciekaj膮cego ptaka.
- Owszem, tak jest i b臋dzie. Wi臋cej nie ma o czym m贸wi膰.
- Ty jeszcze mo偶esz zosta膰 ojcem. Michai艂 westchn膮艂.
- Wydaje mi si臋, 偶e rozmawiali艣my o tym ju偶 wcze艣niej. Nie jestem szalony na punkcie dzieci i obydwoje wiemy przecie偶, 偶e do艣膰 jest dzieciak贸w, kt贸rym potrzeba prawdziwego domu, gdyby艣my nagle zapa艂ali tak膮 t臋sknot膮. W Archangielsku nie trzeba nawet oddala膰 si臋 od portu, 偶eby je znale藕膰.
Olga zamkn臋艂a oczy, wtuli艂a si臋 policzkiem w jego policzek. Mo偶e i by艂a g艂upia, ale ta my艣l wry艂a si臋 w ni膮 na sta艂e. Zaczepi艂a si臋 mocno w jej ciele i w sercu.
By膰 mo偶e my艣l ta zjawi艂a si臋 zbyt p贸藕no. Ida mia艂a takie b艂yszcz膮ce oczy i 偶ar na policzkach, kiedy zdradza艂a swoje zamiary. Babka malc贸w z pewno艣ci膮 b臋dzie wola艂a mie膰 dzieci blisko siebie, by m贸c patrze膰, jak dorastaj膮, widywa膰 je i poznawa膰.
- Wiem, o czym my艣lisz. - Misza nigdy nie by艂 naiwny. - S艂ysza艂a艣, co powiedzia艂a Ida. Uwa偶am, 偶e nie powinni艣my wchodzi膰 w drog臋 jej i Sedolfowi. Miejsce dzieci jest tutaj, my jeste艣my tu obcy.
Olga nie chcia艂a ust膮pi膰.
' - A je艣li Ida i Sedolf mimo wszystko nie zdecyduj膮 si臋 na zabranie bli藕ni膮t, czy wtedy b臋d臋 mog艂a o tym wspomnie膰? Czy ty uwa偶asz, 偶e to mo偶liwe? Mogliby艣my wtedy wzi膮膰 je do siebie?
Na jej twarzy wida膰 by艂o tak膮 bezbronno艣膰. Olga zwykle a偶 tak si臋 nie ods艂ania艂a. Wyci膮ga艂a r臋k臋 i dopuszcza艂a do siebie 艣wiat na tak膮 w艂a艣nie odleg艂o艣膰, lecz nigdy bli偶ej.
- Zastanawia艂a艣 si臋 nad tym? Kiwn臋艂a g艂ow膮.
- I naprawd臋 tego chcesz? Zn贸w potakn臋艂a.
- Dlaczego? Odpowied藕 znajdowa艂a si臋 w Oldze. Prawd膮 by艂o, jak powiedzia艂 Misza, 偶e r贸wnie偶 w Archangielsku s膮 dzieci, kt贸rym potrzeba bezpiecznego domu. Nietrudno by艂oby im znale藕膰 nieszcz臋艣liwe maluchy, kt贸rymi mogliby wype艂ni膰 dom nad Dwin膮. Nie wywodzili si臋 wprawdzie z kt贸rego艣 ze starych, na wskro艣 solidnych rod贸w, posiadaj膮cych rodzinne wi臋zy w ca艂ej okolicy, lecz ich sytuacja materialna i m艂odo艣膰 sprawia艂y, 偶e ludzie w Archangielsku, i to nie tylko ci, kt贸rzy ich kochali, widzieli ich przysz艂o艣膰 w jasnych barwach.
Mogli za艂o偶y膰 wielk膮 rodzin臋, kt贸r膮 pob艂ogos艂awi膮 wszyscy ludzie z ich stron.
- Wiem, 偶e mo偶emy zapewni膰 dom jakim艣 dzieciom z Archangielska - powiedzia艂a wreszcie Olga. - Jeste艣my m艂odzi, Misza. Wiem, 偶e nie ma z tym po艣piechu, ale te dzieci s膮 mi takie bliskie. Cierpia艂am razem z ich matk膮, kiedy ona walczy艂a o 偶ycie. P艂aka艂am za wszystkich troje, kiedy si臋 rodzi艂y. Trzyma艂am je na r臋kach, zanim zobaczy艂y s艂o艅ce, Misza. Nie mog臋 liczy膰 na to, 偶e b臋d臋 przy narodzinach dzieci, kt贸re b臋dziemy mie膰 p贸藕niej. Tymczasem te widzia艂am od pocz膮tku ich 偶ycia.
Michai艂 nie bardzo m贸g艂 w tej kwestii protestowa膰. A w ka偶dym razie niewiele mia艂 argument贸w, kt贸re dotar艂yby do Olgi. Zacisn膮艂 r臋ce na jej barkach, ich policzki si臋 spotka艂y.
Byli m艂odzi. Mieli przed sob膮 czas, wprost niewiarygodnie du偶o czasu, je艣li im si臋 poszcz臋艣ci. Michai艂 nigdy nie zastanawia艂 si臋 nad tym, jak d艂ugo b臋dzie 偶y艂. Ale te偶 i nigdy nie my艣la艂, 偶e kiedy艣 umrze.
Mieli czas.
S艂owa uwi臋z艂y mu w ustach. Pozosta艂y tam, jak gdyby zabrak艂o wiatru, kt贸ry uni贸s艂by je ze sob膮. Nie dosz艂y donik膮d. Nienarodzone. Niemo偶liwe. Tak jak te dzieci, kt贸rych on i Olga nigdy nie mieli sp艂odzi膰. Fakt, i偶 nie b臋dzie mia艂 z ni膮 dzieci, naprawd臋 nic dla niego nie znaczy艂, kiedy wi膮za艂 si臋 z Olg膮. Teraz w艂a艣ciwie te偶 nie.
Ale 偶ywo pami臋ta艂 tamt膮 noc w ciemnym zau艂ku Archangielska, pami臋ta艂 tamten krzyk. Wci膮偶 mia艂 w pami臋ci sw贸j strach obna偶ony do ko艣ci. Olga nigdy wi臋cej nie b臋dzie ju偶 tak cierpie膰. Michai艂 rozumia艂, 偶e jej t臋sknota ma g艂臋bokie korzenie. Pod zamkni臋tymi powiekami Michai艂 widzia艂 je, rozci膮gaj膮ce si臋 a偶 st膮d, ze spokojnego fiordu Lyngen, na wsch贸d przez Morze Bia艂e do ciasnych uliczek w ich rodzinnym Archangielsku. Jej t臋sknota b臋dzie wci膮偶 istnia艂a i otrzyma imi臋, kt贸re on zna艂. Up艂ywaj膮ce lata by膰 mo偶e skropi膮 j膮 gorycz膮. Tego Michai艂 nie wiedzia艂. Nie wyznawa艂 si臋 na kobietach, ale kocha艂 Olg臋 i uwa偶a艂, 偶e zna j膮 lepiej ni偶 ktokolwiek inny.
To by艂o dla niej wa偶ne.
- Wydaje mi si臋, 偶e powinna艣 porozmawia膰 z moj膮 matk膮. Ja tak偶e. Pom贸wimy z ni膮 razem, ale to ty musisz jej wszystko wyja艣ni膰. To ty musisz jej powiedzie膰, dlaczego chcesz te dzieci.
- A ty? - szepn臋艂a pytaj膮co. Michai艂 prze艂kn膮艂 艣lin臋.
- Je艣li ty tego chcesz, Olgo, to ja r贸wnie偶 tego pragn臋. Ale dla mnie posiadanie dzieci nie jest spraw膮 偶ycia i 艣mierci.
Olga nie zrobi艂a nic, 偶eby go przekona膰. Serce mocno zaci膮偶y艂o jej w piersi. Poczu艂a, 偶e w po艂owie ju偶 przegra艂a. By膰 mo偶e powinna okaza膰 si臋 m膮drzejsza i nie b艂aga膰 go o to. Ale mieli tak ma艂o czasu. Nie by艂o czasu na to, by czeka膰, by mie膰 nadziej臋, 偶e Misza zmieni zdanie, albo wr臋cz sam jej to zaproponuje.
W domu mog艂aby ca艂膮 sytuacj臋 rozegra膰 zr臋cznie i sprytnie, tak by Misza uzna艂, i偶 propozycja wyp艂yn臋艂a od niego. W domu porusza艂aby si臋 po znajomym gruncie.
I tam mia艂aby czas.
Ju偶 za mocno go nacisn臋艂a. Misza nie lubi艂, gdy co艣 dzia艂o si臋 zbyt pr臋dko. Ceni艂 sobie mo偶liwo艣膰 posiadania kontroli. Mo偶no艣膰 przewidzenia rozwoju wydarze艅. Lubi艂 wiedzie膰, co si臋 dzieje w ka偶dym k膮cie. Misza nie przepada艂 za niespodziankami.
Oczywi艣cie takie cechy stanowi艂y zalety armatora, Olga doskonale zdawa艂a sobie z tego spraw臋, bo przecie偶 sama r贸wnie偶 dorasta艂a niemal w porcie. Dobrze wiedzia艂a, czego wymaga si臋 od ludzi zarabiaj膮cych na chleb w taki w艂a艣nie spos贸b. I lubi艂a Misze takiego, jakim by艂. Akurat jednak w tej sprawie wola艂aby, by jego wrodzona powolno艣膰 nie zdominowa艂a go do tego stopnia. Ch臋tnie tchn臋艂aby w niego wi臋cej 偶ycia, roznieci艂a zdolno艣膰 podejmowania szybkich decyzji. Naprawd臋 nie zaszkodzi艂oby mu, gdyby umia艂 si臋 pr臋dzej decydowa膰.
Olga st艂umi艂a westchnienie i ws艂ucha艂a si臋 w oddech Miszy. By艂 taki spokojny, tak spokojny jak fale na fiordzie pod dnem statku.
Olga by艂a realistk膮. Zna艂a jednak prawd臋. Nie wierzy艂a, 偶e zdo艂a zmieni膰 Misze. Sama nie chcia艂a ani troch臋 si臋 zmienia膰. Dlaczego w jego wypadku mia艂oby by膰 inaczej?
Przysz艂y po Raij臋.
- To ty si臋 ni膮 zajmowa艂a艣 - powiedzia艂y. Mia艂o to by膰 co艣 w rodzaju wyt艂umaczenia. Jakie艣 wyja艣nienie, dlaczego same nie chcia艂y wzi膮膰 za to odpowiedzialno艣ci. Nie umywa艂yby r膮k, gdyby nie by艂o innej osoby, tak wyra藕nie rzucaj膮cej si臋 w oczy. To oczywiste, 偶e zaopiekowa艂yby si臋 jedn膮 ze swoich.
Ale to Raija zajmowa艂a si臋 Marie, odk膮d Maret umar艂a w po艂ogu. To Raija sprowadzi艂a mamk臋 i pomaga艂a, gdy Klemet odszed艂 tak nagle. To Raija i Reijo zadbali o to, by Marie mog艂a zosta膰 w swojej chacie.
Oczywiste wi臋c, 偶e zwr贸ci艂y si臋 do Raiji.
Nie zrobi艂y tego ze z艂ej woli, ufa艂y jej. Nie odda艂yby jej Marie pod opiek臋, gdyby nie mia艂y tego zaufania. Marie by艂a wszak jedn膮 z nich.
Raija w pewnym sensie r贸wnie偶. D艂ugo jej tu nie by艂o, lecz ludzie nie pozwolili sobie na to, by j膮 zapomnie膰. Ona poruszy艂a ich sumienia. I kiedy powr贸ci艂a, okryta obcym nazwiskiem, zaakceptowali to. Przyj臋li j膮 z powrotem w wielkie wsp贸lne obj臋cia. Oczywi艣cie, 偶e jej ufali.
A Raija pozwoli艂a im z艂o偶y膰 odpowiedzialno艣膰 do jej fartucha. Kula wyrzut贸w sumienia 艣ciska艂a w 偶o艂膮dku. Poczucie, 偶e tragedia zaistnia艂a z jej winy. To ona nie by艂a w stanie ocali膰 Maret w najkrytyczniejszej chwili. Okaza艂a si臋 niegodna pok艂adanego w niej zaufania. Milcza艂a teraz i sp艂aca艂a d艂ug, o kt贸rym wiedzia艂a tylko ona i kt贸rego ci臋偶ar tylko ona czu艂a.
Raija zawsze pozwala艂a prowadzi膰 si臋 do tych, kt贸rzy jej potrzebowali. To by艂o niezale偶ne od jej woli. Nosi艂a w sobie krzyk, powo艂anie.
Na podw贸rzu Marie nad paleniskiem wci膮偶 wisia艂 cynowy kocio艂ek, z wypalonego ogniska s膮czy艂 si臋 jeszcze dym.
- Ocali艂y艣cie jej prz臋dz臋? - spyta艂a Raija. By膰 mo偶e nie by艂a to najwa偶niejsza sprawa, lecz motek prz臋dzy mia艂 warto艣膰 dla tego, kto w og贸le posiada艂 tak ma艂o.
Kobiety wymieni艂y spojrzenia.
- Tak, zabra艂y艣my j膮 i pofarbujemy to, czego sama nie zd膮偶y艂a.
Raija pozwoli艂a sobie na u艣miech. Nie traci艂a wi臋cej czasu na rozmowy z gromadk膮 kobiet. Schyli艂a si臋 i wesz艂a do chaty. W 艣rodku by艂o czysto i porz膮dnie jak zawsze. Raija wiedzia艂a, 偶e teraz porz膮dek ten jest raczej wynikiem stara艅 Ristiny ani偶eli zabieg贸w Marie. Przy palenisku le偶a艂y 艣wie偶e ga艂臋zie, a wiadro z dziegciem tu偶 przy ogniu rozsy艂a艂o zapach, kt贸ry przedostawa艂 si臋 do ka偶dego k膮ta chaty. Dziegie膰 by艂 dobry na mn贸stwo rzeczy, wiedzieli o tym zar贸wno mieszka艅cy okolic nad fiordem, jak i ci z g贸r.
Zatroskana, okr膮g艂a twarz Ristiny sp艂ywa艂a potem. Kobieta podwin臋艂a r臋kawy kaftana, bo w izbie by艂o wr臋cz gor膮co. Suchy torf trzeszcza艂 w ogniu, Ristina nie szcz臋dzi艂a opalu.
- Jej jest zimno - wyja艣ni艂a Raiji. - Ca艂e to jej chude cia艂o si臋 trz臋sie. Boj臋 si臋 o ni膮.
M贸wi艂a 艣ciszonym g艂osem, bo Marie mia艂a oczy szeroko otwarte, a lapo艅ski by艂 j臋zykiem jej dzieci艅stwa.
Raija sama widzia艂a, 偶e Marie trz臋sie si臋 jak na zimowym mrozie. Ristina opatuli艂a j膮 grubymi, tkanymi pledami z we艂ny i sk贸rami, lecz mimo to cia艂o ukryte w tym kopczyku nie przestawa艂o dygota膰. W 艂贸偶ku musia艂o by膰 jak w saunie, lecz Marie nie mog艂a si臋 rozgrza膰.
- Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o?
- Zbiera艂y艣my brzozowe li艣cie, Marie chcia艂a farbowa膰 we艂n臋. Ja uwa偶a艂am, 偶e dobrze b臋dzie, je艣li si臋 czym艣 zajmie. Ca艂y czas chcia艂a co艣 robi膰. A to przecie偶 nie jest taka ci臋偶ka praca. Niewiele zreszt膮 ma motk贸w prz臋dzy. Chcia艂a to robi膰. Nie s膮dzi艂am, 偶e co艣 mo偶e jej si臋 sta膰. - Ristina nabra艂a powietrza. - Gotowa艂a sama na podw贸rzu, mia艂am na ni膮 oko. Teraz, po tym, jak Klemet... kto艣 musi mie膰 na ni膮 oko przez ca艂y czas. Nakarmi艂am Eliasza i popatrzy艂am na ni膮, zanim wzi臋艂am Dawida. Biedny ma艂y tak d艂ugo musia艂 czeka膰 na jedzenie, ale na pewno da sobie rad臋. 呕ywotny malec...
Ristina opowiada艂a dalej, jak Marie, tak jak sta艂a, upad艂a nagle przy cynowej balii, w kt贸rej farbowa艂a we艂n臋. Ko艂tuny 偶贸艂tej we艂nianej prz臋dzy dalej k艂臋bi艂y si臋 w wodzie. - Trz臋s艂a si臋 z zimna i m贸wi艂a tak, jakby by艂a zupe艂nie gdzie indziej, kiedy zaci膮gn臋艂am j膮 do chaty.
Ristina po艂o偶y艂a Marie do 艂贸偶ka i dopiero potem sprowadzi艂a s膮siadki. Kobiety zajrza艂y tu i zaraz wyruszy艂y po Raij臋 na cypel.
- Wygl膮da na to, 偶e najbardziej boli j膮 brzuch - wyja艣ni艂a Ristina, obdarzona spojrzeniem, kt贸re potrafi艂o ogarn膮膰 wiele spraw jednocze艣nie.
- Widz臋, 偶e wymiotowa艂a. - Raija odsun臋艂a cynowe wiadro od 艂贸偶ka. Pog艂adzi艂a Marie po czole. By艂o ch艂odne.
- Pewnie w tym domu nie ma w贸dki - m贸wi艂a dalej do siebie. - I Klemet, i Marie zawsze byli pobo偶ni i bogobojni. Ludzie z chichotem powtarzali, 偶e najs艂abszy mi贸d nad ca艂ym fiordem Lyngen to ten, kt贸ry warzy Marie Klemetowa. Niekt贸rzy m贸wi膮, 偶e w贸dka z pieprzem pomaga na md艂o艣ci - wyja艣ni艂a Ristinie. Nie wiedzia艂a, czy Laponka jej s艂ucha, lecz to w艂a艣ciwie nie by艂o wcale takie wa偶ne. - C贸偶, ale nie mo偶emy skorzysta膰 z tego, czego nie mamy.
- Spalone i pokruszone rogi renifera - powiedzia艂a Ristina po namy艣le, niemal niepewnie. - To pomaga na brzuch. Mieszamy z owsiank膮, zwyk艂膮 owsiank膮. Woda z m膮k膮, bez mleka.
- A r贸偶a reniferowa1, nie widzia艂a艣 jej tu w okolicy? - spyta艂a Raija. - Ros艂a kiedy艣 na zboczu. Mo偶e potrafi艂abym ci wyt艂umaczy膰, gdzie jej szuka膰. Ida wie. Ona szaleje na punkcie kwiat贸w jak jaka艣 paniusia! Ale Ida nie mo偶e biega膰 po g贸rach. Kochana Ristino, czy mimo wszystko mog艂aby艣 i艣膰 do Idy? Niech Sedolf przyniesie mi troch臋 tej r贸偶y. A ty po drodze nazrywaj, ile tylko znajdziesz, arcydzi臋gla i krwawnika. Nie wiem, czy to si臋 na co艣 zda, ale musimy przynajmniej pr贸bowa膰.
- Marie ma jagody ja艂owca w pude艂eczku - poinformowa艂a Ristina.
Raija sama ju偶 te偶 my艣la艂a o ja艂owcu. Podobnie jak dziegie膰, ja艂owiec by艂 dobry na wi臋kszo艣膰 chor贸b. W ka偶dej chacie znale藕膰 si臋 da艂o i dziegie膰, i ja艂owiec, przeznaczone do wykorzystania w leczeniu jakich艣 przypad艂o艣ci. Wi臋kszo艣膰 ludzi mia艂a w艂asne recepty na ka偶dy rodzaj choroby.
Raija z westchnieniem zacz臋艂a przeszukiwa膰 pojemniczki Marie. W g艂owie s艂ysza艂a 艂agodny g艂os matki Ravny, przenikaj膮cy poprzez wszystkie te lata, kt贸re dzieli艂y dzisiejszy dzie艅 od dzieci艅stwa.
Ravna, zajmuj膮c si臋 swoimi ro艣linami, bez ko艅ca powtarza艂a to samo. Odziedziczone kiedy艣 przepisy zmieni艂a w ba艣nie dla Raiji. Nigdy nie napiera艂a na dziewczynk臋, nie wbija艂a jej do g艂owy, 偶e ma wszystko zapami臋ta膰. Ravna nigdy nie wymaga艂a od Raiji, 偶e ma t臋 wiedz臋 przekaza膰 dalej.
Ale Raija pami臋ta艂a. Potrafi艂a zamkn膮膰 oczy i wyci膮gn膮膰 tamte wiadomo艣ci z pami臋ci. Nieraz ju偶 korzysta艂a z tych wspomnie艅 dzieci艅stwa. Do 艣mierci b臋dzie wdzi臋czna Ravnie za przekazanie jej takiego spadku.
Dotychczas jednak Raija nigdy nie musia艂a ufa膰 wy艂膮cznie si艂om natury. Zawsze mog艂a wierzy膰 w to drugie, w 贸w dar, kt贸ry otrzyma艂a, zar贸wno ku swej rado艣ci, jak i b贸lowi.
- R贸偶a reniferowa - szepta艂a przez z臋by. - R贸偶a reniferowa. Matka Ravna zmusza艂a Mikkala do 偶ucia tej r贸偶y, kiedy dosta艂 skurcz贸w 偶o艂膮dka, i Mikkalowi si臋 poprawi艂o.
W powietrzu a偶 g臋sto by艂o od zapachu dziegciu. Ga艂臋zie te偶 lekko pachnia艂y. W Raiji co艣 a偶 krzykiem domaga艂o si臋 艣wie偶ego powietrza, lecz nie 艣mia艂a otworzy膰 ani okienek, ani drzwi. Marie by艂o zimno, Raija nie mog艂a ryzykowa膰, 呕e chora jeszcze bardziej si臋 wych艂odzi.
Palce Raiji zacisn臋艂y si臋 na brzegu sp贸dnicy, lecz nie zdo艂a艂a z艂o偶y膰 r膮k. Nie mia艂a si艂y si臋 modli膰.
Na szcz臋艣cie mali ch艂opcy wci膮偶 spali. Raija nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, 偶eby nie podej艣膰 do ko艂yski i nie pog艂adzi膰 male艅kich policzk贸w. Obaj poruszyli si臋 leciutko, ma艂e buzie skrzywi艂y si臋, ale 偶aden si臋 nie obudzi艂. Przynajmniej z pozoru wygl膮da艂o na to, 偶e bli藕niakom niczego nie brakuje i miewaj膮 si臋 dobrze. Ristina otoczy艂a ich mi艂o艣ci膮 i troskliw膮 opiek膮. A wi臋c nie sparali偶owa艂 jej 偶al po stracie rodzonego dziecka. Pomimo w艂asnego nieszcz臋艣cia potrafi艂a podarowa膰 偶ycie sierotom Maret.
Raija mia艂a wra偶enie, 偶e up艂yn臋艂a ca艂a doba, nim wreszcie Ristina wr贸ci艂a. Za jej plecami drepta艂a Ida.
- Nie powinna艣 by艂a tu przybiega膰! Ida tylko wzruszy艂a ramionami. Wraz z Ristin膮 zaj臋艂y si臋 przygotowywaniem wywaru z krwawnika. Ziele powinno by膰 jak najlepiej wysuszone, ale sytuacja by艂a krytyczna. Musia艂y zachowa膰 trze藕wo艣膰 umys艂u i zadowala膰 si臋 tym, czym dysponowa艂y.
- Zbudzimy j膮? - zastanawia艂a si臋 Ristina, kiedy przewin臋艂a i nakarmi艂a malc贸w. Ida pomog艂a przy przewijaniu, a kiedy Ristina karmi艂a ch艂opc贸w piersi膮, w jej oczach b艂ysn臋艂o co艣 na kszta艂t zazdro艣ci.
Raija rozpozna艂a ten b艂ysk. To cecha, jak膮 nios艂a ze sob膮 krew Alatalo: wszyscy pragn臋li za wiele. 艁atwo przychodzi艂o im wyznaczanie zbyt odleg艂ych granic, a przecie偶 rzeczywisto艣膰 potrafi艂a by膰 bardziej gorzka ni偶 marzenia. Z wielk膮 beztrosk膮 nie zauwa偶ali trudnych zboczy w okolicy, po kt贸rej si臋 poruszali.
- Nie mo偶emy - zaprzeczy艂a Raija.
- Nawet po to, 偶eby co艣 jej poda膰? 呕eby da膰 jej lekarstwo? - Ida wzi臋艂a stron臋 Ristiny.
Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Co艣 w niej prosi艂o, by spr贸bowa艂a u偶y膰 swej mocy w r臋kach, si艂y p艂yn膮cej z serca. Lecz brakowa艂o jej ju偶 wiary. Nie zgodzi艂a si臋 us艂ucha膰 tego g艂osu. Nie zgadza艂a si臋 na to, by 偶a艂owa膰 swojego czynu. Przecie偶 nie zrobi艂a nic, by odr贸偶ni膰 si臋 od zwyczajnych ludzi. Nikt nie m贸g艂 偶膮da膰 od niej niczego wi臋cej. By艂a teraz taka jak wszyscy, ani mniej, ani wi臋cej.
Ale co艣 w niej krzycza艂o.
Ale g艂os 艣piewa艂 wprost z serca. B艂aga艂 j膮, by podj臋艂a ostatni膮 pr贸b臋.
Raija nie mia艂a na to odwagi.
Gorzka by艂a 艣wiadomo艣膰, dlaczego tak jest: 艣miertelnie si臋 ba艂a, 偶e si臋 jej powiedzie.
Drgn臋艂a przestraszona, gdy czyja艣 r臋ka z艂apa艂a j膮 za rami臋. To Marie spogl膮da艂a na ni膮 szeroko otwartymi oczyma, d艂o艅 przytrzymywa艂a j膮 r贸wnie mocno jak szpon drapie偶nika trzyma zdobycz. Marie oddycha艂a otwartymi dr偶膮cymi ustami.
- Ja odchodz臋 - szepn臋艂a.
- Zajmiemy si臋 tob膮 - odpar艂a Raija, lecz na u艣miech si臋 nie zdoby艂a. - Wyzdrowiejesz, Marie. Odwagi! Musisz wyzdrowie膰 dla dzieci Maret!
A Marie Klemetowa pokiwa艂a g艂ow膮 z ca艂ych si艂, na ile tylko jeszcze j膮 by艂o sta膰.
- W艂a艣nie, dzieci, Raiju! Pos艂uchaj mnie!
Raija milcza艂a. R贸wnie偶 Ida i Ristina przysun臋艂y si臋 bli偶ej 艂贸偶ka. Niewiele czasu up艂yn臋艂o, odk膮d Maret umar艂a na tym samym pos艂aniu. Wszystkie mia艂y tego 艣wiadomo艣膰, r贸wnie偶 Marie.
- Zaopiekuj si臋 dzie膰mi, Raiju! Oddaj je kapitanowi statku, twojemu synowi. Podoba艂a mi si臋 jego 偶ona. Popro艣, 偶eby wzi臋li do siebie dzieci Maret. Tu na zawsze pozostan膮 b臋kartami Maret, nic dobrego ich tu nie czeka.
Raija nie zdo艂a艂a odpowiedzie膰. Pos艂a艂a tylko kr贸tkie spojrzenie Idzie, kt贸ra sta艂a z p艂on膮cymi policzkami. Oczy c贸rki zw臋zi艂y si臋, zap艂on臋艂o w nich wi臋cej zieleni ni偶 br膮zu. Ida jednak do艣膰 mia艂a w sobie szacunku dla starszych, 偶eby milcze膰, a Raija czu艂a, 偶e nie potrafi da膰 Marie obietnicy, o kt贸r膮 chora b艂aga艂a.
- Zabierz je na wsch贸d i sama opiekuj si臋 nimi przez zim臋. Zapewnij im 偶ycie w Rosji. Tam, gdzie nikt ich nie zna, gdzie nikt nie pami臋ta o wstydzie Maret.
- Ty wyzdrowiejesz! Mamy dla ciebie r贸偶臋 reniferow膮, Marie. Przyrz膮dzi艂y艣my wywar z krwawnika. Sama zaopiekujesz si臋 dzie膰mi Maret!
Ristina przynios艂a kubek paruj膮cego przejrzystego napoju. Raija na po艂y unios艂a Marie, opar艂a j膮 o w艂asne cia艂o i przy艂o偶y艂a kubek z wywarem z krwawnika do warg Marie. Chora zacisn臋艂a usta. Ca艂膮 sob膮 wzbrania艂a si臋 przed wypiciem.
- Spr贸buj, Marie! - prosi艂a Raija.
- Ja odchodz臋 - upiera艂a si臋 Marie przy swoim, jak gdyby dosta艂a bole艣ci z w艂asnej woli, jak gdyby pragn臋艂a, 偶eby jej 偶ycie dobieg艂o ko艅ca. - Nic ju偶 dla mnie tutaj nie zosta艂o. Obiecaj mi, Raiju, obiecaj mi, 偶e zaopiekujesz si臋 Dawidem i Eliaszem, tak jak ci臋 o to prosi艂am! Przyrzeknij mi, 偶e si臋 o nich zatroszczysz!
Raija widzia艂a udr臋k臋 w oczach Marie. Czu艂a, jak si艂y chorej s艂abn膮, i zrozumia艂a, jak wa偶ne jest dla Marie takie zapewnienie.
- Zaopiekuj臋 si臋 nimi, Marie. Je艣li co艣 ci si臋 stanie i nie b臋dziesz mog艂a sama si臋 nimi zaj膮膰, zadbam o to, 偶eby znalaz艂 si臋 dla ch艂opc贸w dobry dom i 偶eby ich nie roz艂膮czono. I obiecuj臋, 偶e dowiedz膮 si臋 o Maret, o tobie i o Klemecie.
- To dobrze - westchn臋艂a Marie i z powrotem osun臋艂a si臋 na poduszk臋 i materac. Na chudej twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech. U艣miecha艂a si臋 tak, 偶e trzy kobiety zgromadzone przy jej pos艂aniu dostrzeg艂y po艣r贸d siateczki zmarszczek, pokrywaj膮cej cienk膮 jak pergamin sk贸r臋, minion膮 urod臋.
Marie Klemetowa od razu usn臋艂a. Nie wypi艂a leczniczego wywaru. 呕adna z trzech kobiet nie mia艂a serca jej budzi膰. Wypowiedziana ochryp艂ym g艂osem pro艣ba zabra艂a jej mn贸stwo si艂y. Wi臋cej ni偶 by艂o ich w chorym ciele. Teraz nie wstrz膮sa艂y ni膮 ju偶 dreszcze, le偶a艂a spokojnie, a przez sen wci膮偶 si臋 u艣miecha艂a.
- Wyzdrowieje - powiedzia艂a Ristina, kt贸ra nie chcia艂a dopu艣ci膰 my艣li, 偶e Marie mog艂aby spotka膰 jeszcze jaka艣 krzywda. Nie mia艂a si艂y ogl膮da膰 wi臋cej b贸lu.
- Musia艂am jej przyrzec. Ona by nie ust膮pi艂a. Raija popatrzy艂a Idzie w oczy, a Ida spu艣ci艂a g艂ow臋. To nie by艂a wina matki. Zreszt膮 kiedy Marie Klemetowa wyzdrowieje, obietnica nie b臋dzie si臋 ju偶 liczy膰. Wtedy Ida porozmawia z Marie, poprosi j膮. Zaproponuje ch艂opcom ciep艂o w艂asnego domu.
Marie Klemetowa, kiedy艣 Marie Persdatter, do niedawna wdowa po Klemecie Olsenie, zasn臋艂a wiecznym snem, nim nadszed艂 wiecz贸r. U艣miecha艂a si臋 w chwili 艣mierci, spokojna, 偶e zapewni艂a wszystko, co najlepsze, dw贸m najm艂odszym z jej rodu.
Raija spu艣ci艂a g艂ow臋, gdy naci膮ga艂y szaroczarny pled na twarz Marie.
- Ristino, ty i malcy musicie przenie艣膰 si臋 do nas na cypel - o艣wiadczy艂a zdecydowanie. - Obietnica to obietnica - doda艂a, patrz膮c na Id臋, kt贸ra mocno zacisn臋艂a wargi.
- Nie mog臋 w to uwierzy膰! - m贸wi艂 Reijo przez zaci艣ni臋te z臋by, z r臋kami na relingu rosyjskiego statku, p艂yn膮cego na wsch贸d.
Raija wsun臋艂a mu r臋k臋 pod pach臋 i wtuli艂a policzek w jego rami臋. By艂 jak ska艂a, zawsze by艂 tym dla niej. Ska艂膮, opok膮.
Stali teraz razem i patrzyli, jak dom na cyplu staje si臋 coraz mniejszy i mniejszy. Nasmo艂owana kropka w艣r贸d bledn膮cej zieleni, na tle czarnej ska艂y i zielonych zaro艣li.
- Wszystko potoczy艂o si臋 tak pr臋dko - westchn膮艂 Reijo, wci膮偶 nie b臋d膮c w stanie w pe艂ni zrozumie膰, 偶e jest tutaj. 呕e naprawd臋 zdoby艂 si臋 na ten krok i wybra艂 si臋 w podr贸偶.
Archangielsk. J臋zyk z takim trudem wymawia艂 t臋 nazw臋, mia艂a w sobie obce d藕wi臋ki, kt贸rych nie umia艂 wypowiedzie膰. Z ust Raiji wydobywa艂y si臋 Z tak膮 艂atwo艣ci膮, ale ona sp臋dzi艂a kilka gar艣ci 偶ycia w tym mie艣cie. Reijo przede wszystkim pragn膮艂 zobaczy膰 j膮 tam, przekona膰 si臋, kim by艂a, nie b臋d膮c t膮 Raij膮, kt贸r膮 zna艂.
Dlatego w艂a艣nie jecha艂.
Michai艂 Jewgienijewicz i jego za艂oga zabrali znad fiordu Lyngen nie tylko ryby. Na wsch贸d wie藕li ponadto pi臋cioro doros艂ych i czworo dzieci wi臋cej, ani偶eli przywie藕li ze sob膮 na zach贸d.
Raija wype艂nia艂a z艂o偶on膮 przez siebie obietnic臋, kt贸r膮 s艂ysza艂y obie, i Ida, i Ristina. Po rozmowie z Olg膮 i Misza postanowi艂a odda膰 bli藕ni臋ta Maret im, a sama r贸wnie偶 towarzyszy膰 im na wsch贸d, by przez zim臋 opiekowa膰 si臋 dzie膰mi, tak jak to przyrzek艂a Marie.
Wielokrotnie od 艣mierci Marie Klemetowej Raija 偶a艂owa艂a, 偶e nie by艂a z ni膮 sama w jej ostatniej godzinie. Mog艂aby wtedy odda膰 dzieci na wychowanie Idzie i Sedolfowi. By膰 mo偶e nie uczyni艂aby tego z lekkim sercem, lecz obietnic臋 z艂o偶on膮 umieraj膮cej kobiecie 艂atwiej by艂oby z艂ama膰, gdyby tylko ona j膮 s艂ysza艂a.
Rodzina Kesaniemi z cypla po艂o偶onego niemal na samym kra艅cu fiordu Lyngen u jego wschodnich brzeg贸w zacz臋艂a przygotowywa膰 si臋 do wyjazdu do Rosji. Raija porozumia艂a si臋 z rodzin膮 Ristiny w siida Lapo艅czyk贸w, a poniewa偶 sama Ristina r贸wnie偶 tego chcia艂a, zgodzili si臋, by i ona wyruszy艂a przez morze do najwi臋kszego nad Morzem Bia艂ym miasta, Archangielska. Dzieci potrzebowa艂y mamki, a Ristin臋 ju偶 zna艂y, w dodatku Raija mia艂a do niej zaufanie.
O wiele mniej zachwycona by艂a Raija, gdy Ida, mocno wspar艂szy r臋ce na biodrach, oznajmi艂a, 偶e ona r贸wnie偶 wybiera si臋 na wsch贸d. Niestety, tym razem nie podzia艂a艂y ani pro艣by, ani gro藕by. W ko艅cu wtr膮ci艂 si臋 Reijo i z powag膮 o艣wiadczy艂, 偶e Ida pojedzie na w艂asn膮 odpowiedzialno艣膰. Mia艂 w pami臋ci bolesne do艣wiadczenie. Nie chcia艂 wierzy膰, 偶e Ida o nim zapomnia艂a. Nie chcia艂 wierzy膰, 偶e Ida igra z tym 偶yciem, kt贸re nosi w 艂onie.
Ida wybra艂a si臋 wi臋c razem z nimi.
Raija postawi艂a tylko jeden warunek: Sedolf i Mikkal b臋d膮 jej towarzyszy膰.
- Nie nale偶y rozdziela膰 kolejnych rodzin 偶adnymi wyjazdami na wsch贸d - o艣wiadczy艂a ostro, nikomu nie patrz膮c w oczy.
To by艂o po偶egnanie pe艂ne uczu膰. Po偶egnalny obiad w ma艂ej chacie na cyplu. Ciasno skupili si臋 wok贸艂 zniszczonego sto艂u. Izb臋 wype艂ni艂 艣miech. Opowiedziano wiele historii, zanim ogie艅 na palenisku wygas艂. Dzieci pospa艂y si臋 na r臋kach i w pogr膮偶onych w p贸艂mroku k膮tach. Elise i Matti ze swoj膮 gromadk膮 u艂o偶yli si臋 do snu na pod艂odze. Nie chcieli opuszcza膰 najbli偶szych, dop贸ki statek nie podniesie kotwicy.
Ledwie zd膮偶yli uko艅czy膰 obor臋 Mattiego. On i Elise nie mieli a偶 tak du偶o trzody w t臋 swoj膮 pierwsz膮 zim臋 nad fiordem, 偶eby nie mogli zaj膮膰 si臋 zwierz臋tami Idy i Sedolfa. Reijo r贸wnie偶 swoje stadko przeprowadzi艂 do obory c贸rki. I ono nie by艂o zbyt liczne. Wszystko za艂atwili w p臋dzie. Tak bardzo spieszy艂o im si臋 z wyruszeniem, jak gdyby wszyscy bali si臋, 偶e zaczn膮 偶a艂owa膰, je艣li wstrzymaj膮 si臋 z odjazdem.
A teraz byli w drodze.
- Cieszysz si臋 na powr贸t do Rosji? - spyta艂 Reijo, patrz膮c na 偶on臋.
Raija ciasno owin臋艂a w艂osy czarn膮 chust膮. Tylko z brzegu wymyka艂o si臋 kilka lok贸w. Wci膮偶 wygl膮da艂a m艂odo, on za艣 nic nie m贸g艂 poradzi膰 na to, 偶e ci膮gle czu艂 si臋 za ni膮 odpowiedzialny. Ma艂o zna艂 ludzi umiej膮cych sobie dawa膰 rad臋 samodzielnie tak jak w艂a艣nie Raija, lecz mimo wszystko odczuwa艂 potrzeb臋 chronienia jej, bycia przy niej i dla niej. Reijo miewa艂 momenty, kiedy wci膮偶 by艂 m艂odym ch艂opcem, kt贸ry czu艂 si臋 doros艂y, gdy偶 liczy艂 o dwa lata wi臋cej ni偶 ona.
- Czuj臋, 偶e s艂usznie robimy - odpowiedzia艂a Raija. Z pewn膮 niech臋ci膮 patrzy艂a na fale na fiordzie. Chyba nigdy nie polubi morza! Dawny strach nie dzia艂a艂 ju偶 z tak膮 moc膮, to Wasilij go troch臋 os艂abi艂, lecz mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e z morzem nigdy nie b臋dzie w zgodzie. Ba艂a si臋 go.
- Tu, w 艣rodku, czuj臋, 偶e to s艂uszne, Reijo - o艣wiadczy艂a, przyk艂adaj膮c swobodn膮 r臋k臋 do serca. - Jak gdyby wszystko w moim 偶yciu zmierza艂o do tej podr贸偶y. Wszystko kierowa艂o si臋 na ni膮. Nie mog艂am zosta膰, musia艂am teraz wyjecha膰. Na wsch贸d. I musia艂am zabra膰 was wszystkich ze sob膮.
Reijo nie odpowiedzia艂. Na moment przed oczami stan臋艂a mu twarz Mikkala, doros艂ego Mikkala, takiego, kt贸rego zna艂, a tak偶e tamto m艂ode oblicze ze snu. Ale Reijo nie chcia艂 wierzy膰, 偶e w tej podr贸偶y towarzysz膮 im upiory. Odepchn膮艂 t臋 my艣l od siebie. Wola艂 wczu膰 si臋 wszystkimi zmys艂ami w t臋 w艂a艣nie chwil臋. Nie chcia艂 ci膮gn膮膰 za sob膮 podr贸偶nych kufr贸w, wype艂nionych przesz艂o艣ci膮. Misza wyprowadzi艂 si臋 ze swojej kajuty. Fakt, 偶e kapitan sypia wraz ze swoimi marynarzami, graniczy艂 z szale艅stwem, lecz Bykowowie nie urodzili si臋 na armator贸w. Nie nale偶a艂o si臋 spodziewa膰, 偶e b臋d膮 wiedzieli, co uchodzi kapitanowi, a co nie.
- Nie wolno o tym rozpowiada膰 po mie艣cie, jak wr贸cimy do domu - o艣wiadczy艂 najstarszy marynarz reszcie za艂ogi, kiedy w sierpniowym zmierzchu siedzieli zgromadzeni wok贸艂 garnka z rybami. Michai艂 na szcz臋艣cie przynajmniej jada艂 z rodzin膮.
- Nie mo偶emy pozwoli膰, 偶eby nasz kapitan sta艂 si臋 po艣miewiskiem w艣r贸d swoich - poucza艂 dalej stary. - Byk贸w i Jurk贸w ju偶 i tak wi臋cej dla nas zrobili, ni偶 wszyscy inni w艂a艣ciciele statk贸w razem wzi臋ci. Nie s膮 za to specjalnie lubiani. Nie wolno nam jeszcze bardziej wszystkiego im popsu膰.
Nie powiedzia艂 na g艂os, 偶e w贸wczas pogorszy膰 si臋 mo偶e r贸wnie偶 im samym. Nie bali si臋 Olega ani Michai艂a, lecz w Archangielsku istnia艂y si艂y, kt贸re mog艂y wcisn膮膰 tych niewielkich armator贸w na 艣cie偶k臋 bardziej podobn膮 do ich w艂asnej.
Ich flota by艂a jedn膮 z najmniejszych i najm艂odszych w Archangielsku, a mimo to dla nikogo nie stanowi艂o tajemnicy, 偶e m臋偶czy藕ni wprost przepychaj膮 si臋 w kolejce, chc膮c zaci膮gn膮膰 si臋 w艂a艣nie do nich. Kolejki sta艂yby si臋 jeszcze d艂u偶sze, gdyby wielu marynarzy nie wi膮za艂y ze swoimi armatorami d艂ugi. Ma艂o kto m贸g艂 tak naprawd臋 wybiera膰, dla kogo chce p艂ywa膰. R贸wnie偶 morze mia艂o swoich dzier偶awc贸w i wyrobnik贸w.
Wszyscy zebrani wok贸艂 garnka z rybami przyrzekli trzyma膰 j臋zyk za z臋bami, cho膰 w g艂臋bi serca i tak wiedzieli, 偶e to w艂a艣nie z takich sytuacji rodz膮 si臋 piosenki i opowie艣ci.
Michai艂 wcale nie chcia艂 sta膰 si臋 bohaterem t臋sknych 艣piew贸w w karczmach. Na statku panowa艂a ciasnota, a kajuta kapitana by艂a najwi臋ksza. Odst膮pi艂 j膮 wi臋c kobietom i dzieciom.
Tylko Raija nie zgodzi艂a si臋 tam spa膰. Posz艂a za Reijo, kt贸ry razem z Sedolfem codziennie rozk艂ada艂 legowisko na pod艂odze w kajucie Olega. Wrodzony up贸r Raiji kaza艂 jej odm贸wi膰 miejsca na 艂贸偶ku. Oleg zatrzyma艂 wi臋c koj臋 i zmaga艂 si臋 z wyrzutami sumienia, Raija natomiast spa艂a bez z艂ych sn贸w wtulona w m臋偶a. Czasami rozdziela艂o ich tylko drobne, rozgrzane cia艂ko Ivara. Chcia艂a, 偶eby tak w艂a艣nie by艂o. Nie 偶yczy艂a sobie 偶adnego specjalnego traktowania. Powiedzia艂a, 偶e najwa偶niejsze s膮 dzieci, a potem za艂oga. Pasa偶erowie do niczego si臋 nie przydaj膮, wsiedli na statek z w艂asnej woli i dlatego na li艣cie Raiji zajmowali ostatnie miejsce.
Przez pierwsz膮 cze艣膰 podr贸偶y p艂yn臋li z wiatrem. Kopu艂a nieba nad ich g艂owami po艂yskiwa艂a 偶yczliwie we wszystkich odcieniach jasnego b艂臋kitu. Towarzyszy艂o im s艂o艅ce, mi艂o艣nie pieszcz膮c promieniami. Pokazywa艂o dobre strony tej krainy, kt贸ra ju偶 zacz臋艂a si臋 przebiera膰 na spotkanie nowej pory roku.
Potem poszarza艂o. Szaro艣膰 spad艂a na nich ci臋偶ko jak pokrywa, nie wiadomo sk膮d. Mg艂a by艂a ch艂odna, ca艂owa艂a powierzchni臋 morza dop贸ty, dop贸ki ta nie uspokoi艂a si臋 na tyle, 偶e nawet drobne zmarszczki ich nie ko艂ysa艂y. Statek lekko chwia艂 si臋 pod w艂asnym ci臋偶arem. Nie by艂o nawet tchnienia wiatru, kt贸ry m贸g艂by zawie藕膰 ich dalej. Tkwili w bia艂oszarej masie niczym w zimnej owsiance, kt贸ra wprawdzie nie zatyka艂a, ale te偶 i nie stanowi艂a 偶adnej pokusy.
Wybrze偶e w pobli偶u by艂o strome, przynajmniej tyle zd膮偶yli zauwa偶y膰, zanim mg艂a spowi艂a ich i o艣lepi艂a na wszystko inne z wyj膮tkiem 艣wiata na pok艂adzie. Zreszt膮 nawet tutaj nie na wiele krok贸w da艂o si臋 cokolwiek zobaczy膰.
- Wszyscy, kt贸rzy nie maj膮 偶adnej wa偶nej sprawy na pok艂adzie, niech si臋 trzymaj膮 pod nim - przykaza艂 Michai艂. - Dotyczy to r贸wnie偶 ciebie, mamo - doda艂.
Raija prychn臋艂a.
- Z艂a pogoda to dla mnie nie pierwszyzna, synu, panie pryncypale!
Michai艂 westchn膮艂 i pu艣ci艂 jej s艂owa mimo uszu. Czego innego m贸g艂 si臋 spodziewa膰 po matce?
Wielki niepok贸j ogarn膮艂 ich dopiero w po艂owie drugiej doby we flaucie. Wszyscy przy艂apywali si臋 na nas艂uchiwaniu wiatru. Wmawiali sobie, 偶e morze naprawd臋 zacz臋艂o porusza膰 si臋 pod statkiem. Nie tracili nadziei, lecz mg艂a, wilgotna i bia艂a, wci膮偶 otacza艂a ich, nie rzedn膮c nawet na chwil臋. Niebo, kt贸re musia艂o znajdowa膰 si臋 gdzie艣 ponad nimi, wstrzyma艂o oddech.
Reijo w miar臋 up艂ywu czasu coraz cz臋艣ciej 艣ci膮ga艂 brwi. Przemierza艂 pok艂ad wraz z Olegiem i Michai艂em. Wdycha艂 g艂臋boko morskie powietrze, s艂ucha艂 przera藕liwego fa艂szywego wrzasku mew, pozostaj膮cych poza zasi臋giem wzroku, i wcale nie chcia艂 rozpami臋tywa膰, co przypomina mu ta sytuacja.
Zapad艂 drugi ju偶 wiecz贸r w ciszy morskiej, a nic si臋 nie zmienia艂o.
Raija owini臋ta w peleryn臋 wybra艂a si臋 na pok艂ad. Michai艂 ju偶 otworzy艂 usta, 偶eby prosi膰 j膮, by wr贸ci艂a na d贸艂, ale prze艂kn膮艂 s艂owa.
- Wykarmi艂am ci臋 i nauczy艂am ci臋 chodzi膰. Wyciera艂am ci zasmarkany nos, podciera艂am ci臋 i my艂am. I wci膮偶 nie jeste艣 na tyle stary, 偶ebym nie mog艂a prze艂o偶y膰 ci臋 przez kolano i wymierzy膰 porz膮dnego klapsa - oznajmi艂a Raija synowi cierpkim tonem.
Nawet Misza nie m贸g艂 si臋 nie u艣miechn膮膰. Zasalutowa艂 jej i pozwoli艂, 偶eby robi艂a, co chce. Protesty i tak na nic by si臋 nie zda艂y. Zreszt膮 Raija na og贸艂 mia艂a racj臋. Oczywi艣cie, bardzo uwa偶a艂a, gdzie stawia stopy, a偶 tak g艂upia nie by艂a, bez wzgl臋du na to, co my艣la艂 o niej syn. Jewgienij by膰 mo偶e nazwa艂by Michai艂a przem膮drza艂ym, lecz Raija czu艂a, 偶e synem kieruje jedynie mi艂o艣膰 do niej. Misza bardzo wydoro艣la艂, odk膮d opu艣ci艂a Archangielsk, odk膮d opu艣ci艂a jego.
Co艣 w tej mgle przemawia艂o do niej. Pr贸bowa艂o nawi膮za膰 ochryp艂膮, szepcz膮c膮 rozmow臋. Na razie jedynie to wyczuwa艂a, nie by艂a w stanie wychwyci膰 s艂贸w. Nie potrafi艂a poj膮膰 tego przes艂ania i zrozumie膰, dlaczego to co艣 dziwnego stara si臋 do niej zbli偶y膰. Przecie偶 za tymi 艣cianami z mg艂y nie by艂o nic, co gra艂oby na strunach jej duszy. Znalaz艂a si臋 niesko艅czenie daleko od osnowy w swojej w艂asnej tkaninie 偶ycia.
Podesz艂a do relingu. Wzrokiem usi艂owa艂a szuka膰 czego艣 w tej mlecznej bieli czy te偶 w bia艂ej szaro艣ci. Nie zdo艂a艂a niczego wypatrzy膰. Nie zdo艂a艂a odszuka膰 tego, co usi艂owa艂o do niej dotrze膰.
Drgn臋艂a, kiedy obok pojawi艂 si臋 Reijo. Sercu nagle tak zacz臋艂o si臋 spieszy膰. Up艂yn臋艂o nieco czasu, nim 贸w szybki rytm si臋 uspokoi艂, nim pozwoli艂a sobie zn贸w oddycha膰 miarowo. 艁atwo o l臋k w艣r贸d tych nieprzezroczystych 艣cian, mog艂a przez nie przenikn膮膰 r臋ka, lecz wzrok nie potrafi艂.
- Co艣 mnie tam ci膮gnie - o艣wiadczy艂a cicho, niepewna, kto jeszcze mo偶e j膮 us艂ysze膰. Nie chcia艂a, 偶eby si臋 z niej 艣miano. Nie chcia艂a te偶 ujawnia膰 swoich l臋k贸w.
- Po jednej stronie jest l膮d, a po drugiej morze - odpar艂 Reijo z charakterystyczn膮 dla siebie sucho艣ci膮. Obj膮艂 j膮 jednak, 偶eby pokaza膰, 偶e s膮 razem. - Nie mam pewno艣ci, co jest gdzie - doda艂. - My艣la艂em, 偶e wiem, ale teraz nie jestem ju偶 pewien. I nie mam ochoty si臋 tym przejmowa膰.
- To co艣 pr贸buje si臋 do mnie zbli偶y膰 - powiedzia艂a Raija, nie zwa偶aj膮c na jego pr贸by obr贸cenia w 偶art tej mg艂y, kt贸ra wdziera艂a si臋 w nich, kt贸ra spowija艂a ich dusze licznymi warstwami woalu.
Peleryna Raiji ca艂kiem ju偶 nasi膮k艂a. Samodzia艂owa kurta Reijo nie by艂a przeznaczona na tak膮 pogod臋, po kr贸tkim czasie zrobi艂a si臋 ci臋偶ka i wilgotna, bardziej przepuszcza艂a zimno, ani偶eli przed nim chroni艂a.
- Co艣 jakby wyci膮ga si臋 do mnie, Reijo. Nie rozumiem tego i bardzo mnie to niepokoi.
Reijo uca艂owa艂 j膮 w skro艅. Cia艂o mia艂a ch艂odne. Cho膰 panowa艂a trudna wprost do poj臋cia cisza, bez najmniejszego tchnienia wiatru, to by艂o przenikliwie zimno, nie tylko mokro i wilgotno. Reijo dr臋czy艂y wspomnienia, a niepok贸j Raiji wcale ich nie ucisza艂. Reijo domy艣la艂 si臋 wi臋cej, ani偶eli jej m贸wi艂.
- Tkwienie tutaj ca艂ymi dniami ka偶dego wyprowadzi艂oby z r贸wnowagi. - Stara艂 si臋 wype艂ni膰 sw贸j u艣miech poczuciem bezpiecze艅stwa, a g艂os 艂agodnym spokojem.
Jej sk贸ra mia艂a smak soli, zapach soli. Wszyscy na wskro艣 przesi膮kn臋li morzem.
- Jeste艣 wra偶liw膮 dusz膮, moja najdro偶sza. Dr臋czy ci臋 niepok贸j. Lubisz rozpo艣cieraj膮ce si臋 szeroko p艂askowy偶e, gdzie nic nie przes艂ania ci widoku, gdzie sama mo偶esz decydowa膰 o tym, w kt贸r膮 stron臋 p贸jdziesz. To oczywiste, 偶e popadasz w nerwowo艣膰, poruszaj膮c si臋 w obr臋bie granic statku i na dodatek nie widz膮c, gdzie jeste艣.
- To jeszcze nie wszystko - szepn臋艂a Raija, wpatruj膮c si臋 w brudn膮, wilgotn膮 艣cian臋, na przemian 偶贸艂t膮 i szar膮. Nie potrafi艂a stwierdzi膰, kt贸ry z brudnych odcieni by艂 mocniejszy. Miesza艂y si臋 ze sob膮, stawa艂y morzem unosz膮cym si臋 wok贸艂 niej. Czu艂a, 偶e j膮 dusz膮, 偶e pr贸buj膮 j膮 zatopi膰.
- To co艣 wi臋cej, Reijo. Co艣 usi艂uje do mnie dotrze膰. To co艣 z zewn膮trz, jaki艣 g艂os, tchnienie wiatru. Jak ogie艅...
Reijo z trudem m贸g艂 wyobrazi膰 sobie, 偶e ta mg艂a mo偶e komukolwiek przywie艣膰 na my艣l p艂omienie. Zaniepokoi艂o go to jeszcze mocniej. Raija nie m贸wi艂a wcale o strachu, wynikaj膮cym z poczucia zamkni臋cia. Jej niepok贸j si臋ga艂 znacznie g艂臋biej.
呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e mie膰 pewno艣ci.
Obj膮艂 j膮 obiema r臋kami. Ona wci膮偶 nale偶a艂a do jego obj臋膰. Wci膮偶 nie t臋skni艂a za wyrwaniem si臋 z nich. Dzieli艂a z nim t臋 sam膮 tera藕niejszo艣膰, kt贸r膮 pr贸bowa艂 poj膮膰. Nie chcia艂a niczego innego.
- Wydaje mi si臋, 偶e nic nie osi膮gn臋艂a艣, obcinaj膮c sobie palec - powiedzia艂 cicho. - Nie s膮dz臋, by艣 kiedykolwiek mog艂a uciec od tego, co obra艂o sobie ciebie za siedzib臋. Nie przypuszczam, by艣 mog艂a to z siebie wykrwawi膰, Raiju. Wydaje mi si臋, 偶e w twoim sercu odbija si臋 co艣 z zewn膮trz.
- To nie jest nic z艂ego - uspokoi艂a go Raija. Wychwyci艂a to prze艣wiadczenie z powietrza, wyg艂osi艂a je jak prawd臋, kt贸rej on ani troch臋 nie m贸g艂 zaprzeczy膰. Przecie偶 nawet z zamkni臋tymi oczami widzia艂a wi臋cej od Reijo. - To nie chce niczyjej krzywdy.
Reijo nie dopytywa艂 si臋, sk膮d czerpie to przekonanie. Nie spyta艂 jej, sk膮d mo偶e wiedzie膰. Znali si臋 przecie偶 przez ca艂e 偶ycie. Ten czas wystarczy艂, by si臋 ze wszystkim pogodzi膰.
Zachowa艂 swoje my艣li dla siebie. Pr臋dzej czy p贸藕niej ta mg艂a i tak musi si臋 podnie艣膰. Pr臋dzej czy p贸藕niej pochwyc膮 wiatr w 偶agle. Teraz nawet nie unosi艂 ich pr膮d. Tu nie by艂o pr膮d贸w, kt贸re mog艂yby ich dok膮dkolwiek zaprowadzi膰.
- Zmierzamy na wsch贸d - przypomnia艂, z u艣miechem tul膮c si臋 do jej policzka. Czu艂, 偶e ona r贸wnie偶 si臋 u艣miecha, przelotnie, lekko. - Musz臋 znale藕膰 Rais臋 w Archangielsku - o艣wiadczy艂.
- Tym razem wym贸wi艂e艣 to naprawd臋 dobrze, Kesaniemi! - roze艣mia艂a si臋 Raija, odrywaj膮c si臋 od tego, czego nie potrafi艂a nazwa膰, i obr贸ci艂a si臋 w jego obj臋ciach, a偶 ich twarze si臋 spotka艂y. U艣miechn臋艂a si臋 teraz do niego i tym razem u艣miecha艂a si臋 r贸wnie偶 oczyma. Jej ramiona obejmuj膮ce go w pasie prawie si臋 spotka艂y, troch臋 ich zabrak艂o, lecz i tak przytrzymywa艂a go mocno.
- I zn贸w razem wyruszamy po przygod臋, Reijo. My艣lisz, 偶e to ju偶 ostatni raz? My艣lisz, 偶e w ko艅cu b臋dziemy na to za starzy?
- Mam nadziej臋, 偶e zdrowia starczy nam do wiosny - odpar艂 Reijo ze 艣mierteln膮 powag膮. - Zamierzam przecie偶 wr贸ci膰 z powrotem na cypel i zobaczy膰, jak bierzesz si臋 za wielkie sprz膮tanie w chacie.
艢miej膮c si臋, z艂膮czyli usta w poca艂unku, spokojnym, pe艂nym blisko艣ci i przesyconym mi艂o艣ci膮. Prawie nierzeczywistym. Nie by艂o w nim ani troch臋 oczywisto艣ci, za to wiele uniesienia.
Roztopili mg艂臋, kt贸ra ich otacza艂a. Rozgrzali powietrze wok贸艂 siebie, przynajmniej na chwil臋.
Noc przynios艂a wiatr. Wiatr w stron臋 l膮du, uderzaj膮cy nag艂ymi porywami. Raz po raz napiera艂 barkiem na burt臋 statku. Naciska艂 ile si艂, ale statek wytrzyma艂.
Morze pokry艂o si臋 pian膮. Burzy艂o si臋 偶贸艂tozielone, ubite jak 艣mietana na szczytach fal wysoko艣ci masztu.
Wiatr podar艂 mg艂臋 na kawa艂ki, poszarpa艂 na strz臋py, kt贸re poch艂on臋艂a zielona otch艂a艅. Niekt贸re z nich porywy wiatru zanios艂y ku poszarpanemu wybrze偶u.
Nikt na pok艂adzie nie mia艂 czasu przygl膮da膰 si臋 l膮dowi, kt贸ry ukaza艂 si臋 wreszcie ich oczom. Do艣膰 mieli roboty z utrzymywaniem statku na falach, pr贸bami unikni臋cia rozbicia si臋 o brzeg, trzymania si臋 z dala od szkier贸w, kt贸rych istnienia obawiali si臋 pod kipi膮c膮 powierzchni膮 wody, niewidocznych dla oka. Posiadane przez nich mapy tych okolic by艂y 偶a艂o艣nie oszcz臋dne w informacje. Z ka偶d膮 wypraw膮 nanosili na nie w艂asne, nowe niezmiernie wa偶ne odkrycia. Sterowali, kieruj膮c si臋 intuicj膮, skurczami 偶o艂膮dka i pulsowaniem krwi w koniuszkach palc贸w. Mieli nadziej臋, 偶e Pan B贸g ochroni ich swoj膮 d艂oni膮. Liczyli, 偶e czuwa nad nimi 艣wi臋ty Miko艂aj. Najbezpieczniejszy jednak by艂 ten, kto ufa艂 w艂asnym si艂om.
Reijo nie m贸g艂 znale藕膰 sobie miejsca. Wszyscy zgromadzili si臋 w kajucie kapitana, wszystkie dzieci usadzono na jednej koi, a Olga i Ristina siedzia艂y ka偶da na przeciwleg艂ym jej ko艅cu, trzymaj膮c na r臋kach po jednym z dw贸ch najmniejszych.
Raija opowiada艂a ba艣nie, jakich nikt nigdy dot膮d nie s艂ysza艂. Mog艂aby m贸wi膰, co tylko jej 艣lina na j臋zyk przynios艂a, bo jej g艂os uspokaja艂, lecz Reijo wydawa艂o si臋, 偶e dzieci i tak nie s艂uchaj膮. By艂y na to zbyt przestraszone. Sedolf siedzia艂 oparty plecami o 艣cian臋, a nogami o st贸艂 umocowany na sta艂e. Mocno obejmowa艂 Id臋, kt贸ra poblad艂a, a w艂a艣ciwie wr臋cz pozielenia艂a, ale dzielnie zaciska艂a z臋by.
- Do kro膰set! - zakl膮艂 wreszcie Reijo i wcale nie doczeka艂 si臋 oskar偶ycielskiego spojrzenia 偶ony czy c贸rki, jakby nikt go nie s艂ucha艂.
Nie przestawa艂 chodzi膰. Pod艂oga pod nim ta艅czy艂a, ale przebywanie na rozko艂ysanym pok艂adzie nie by艂o dla niego pierwszyzn膮. Ju偶 wcze艣niej prze偶ywa艂 burze na morzu. Nigdy jednak nie czu艂 si臋 do tego stopnia niepotrzebny jak teraz.
Raija nie zmieni艂a tonu opowiadanych ba艣ni, spokojnie patrzy艂a na m臋偶a. Pochwyci艂a go spojrzeniem, ta sztuczka nigdy nie by艂a jej obca.
- Reijo Kesaniemi, na Jumal臋, przesta艅 niszczy膰 podeszwy but贸w! W艂贸偶 kurtk臋 i wyjd藕, do diab艂a, na pok艂ad, zr贸b to, co musisz! Ale nigdy ci nie wybacz臋, je艣li wyrz膮dzisz sobie krzywd臋 albo wypadniesz za burt臋! Przyb臋d臋 w za艣wiaty i b臋d臋 ci臋 dr臋czy膰 jak upi贸r a偶 po s膮dny dzie艅!
- My艣la艂em, 偶e to w艂a艣nie z za艣wiat贸w przybywaj膮 dr臋cz膮ce upiory - roze艣mia艂 si臋 Reijo i przes艂a艂 jej w powietrzu poca艂unek.
Raija uda艂a, 偶e tego nie zauwa偶y艂a, lecz on zna艂 j膮 na tyle dobrze, by wiedzie膰, i偶 tak nie jest. I dobrze te偶 wiedzia艂, jak bardzo Raija si臋 boi pod t膮 przykrywk膮 udawanego spokoju. Cieplej zrobi艂o mu si臋 na sercu. Raija by艂a jedna na tysi膮c.
Wyszed艂 w ko艅cu na pok艂ad. Musia艂 natychmiast postawi膰 ko艂nierz i odwr贸ci膰 si臋 plecami do wiatru, dopiero tak m贸g艂 zacz膮膰 szuka膰 Olega i Miszy. Mia艂 dwie r臋ce i cia艂o, nie b臋d膮ce ju偶 by膰 mo偶e cia艂em m艂odego ch艂opaka, lecz wci膮偶 zdolne oprze膰 si臋 wstrz膮som i odwali膰 kawa艂 roboty. Nigdy jeszcze nie p艂ywa艂 po morzu na statku tej wielko艣ci, lecz przecie偶 艂ajba to 艂ajba. Reijo postanowi艂 do czego艣 si臋 przyda膰.
Wicher nagle ust膮pi艂, ale paskudnie poszarpa艂 偶agle. Poszarpa艂 te偶 ludzi i wytrz膮s艂 艂adunek, kt贸ry si臋 przekrzywi艂.
Za艂oga przez ca艂膮 noc i kawa艂ek dnia walczy艂a z si艂ami natury. Zmarnowali ju偶 trzy doby w tym miejscu, a wiedzieli, 偶e musz膮 po艣wi臋ci膰 przynajmniej jeszcze jedn膮 na naprawienie szk贸d, wyrz膮dzonych przez niepogod臋. Potrzebowali te偶 wypoczynku.
Kiedy statek wreszcie stan膮艂 na kotwicy na spokojnym morzu, wszystkie twarze by艂y w niezwyk艂y spos贸b do siebie podobne. Wszystkie pokry艂y si臋 szar膮 blado艣ci膮. W zmarszczkach i na brwiach zastyg艂y kryszta艂ki soli. Oczy mia艂y czerwone obw贸dki od s艂onej wody. Patrzyli przed siebie t臋po, z wysi艂kiem. Cia艂a bola艂y przy ka偶dym najmniejszym ruchu.
- Powinni艣my by膰 tu bezpieczni - stwierdzi艂 Oleg, przez kt贸rego przemawia艂o do艣wiadczenie ca艂ego 偶ycia na morzu. - Teraz jedzenie i spanie - zaordynowa艂.
Nikt nie wyra偶a艂 sprzeciwu. Nikt nawet nie patrzy艂 na l膮d, gdy kolejno schodzili pod pok艂ad. Cia艂a krzykiem domaga艂y si臋 odpoczynku.
Reijo te偶 by艂 艣miertelnie zm臋czony. D艂onie mia艂 poocierane, plecy i barki bola艂y. Przem贸k艂 do suchej nitki, a od s艂onej wody wzrok mu si臋 m膮ci艂.
Co艣 jednak wymaga艂o potwierdzenia.
Nie schroni艂 si臋 pod pok艂ad. Wyszed艂 na mostek kapita艅ski, stan膮艂 rami臋 w rami臋 z Misza i zacz膮艂 wpatrywa膰 si臋 w l膮d.
Ch艂opak doskonale sobie radzi艂, kiedy zmagali si臋 z mg艂膮, cisz膮 morsk膮 i sztormem. Udowodni艂, 偶e wi臋cej ma w sobie z m臋偶czyzny ni偶 z ch艂opca. Raija mog艂a by膰 naprawd臋 dumna z tego syna.
Oczy Reijo napotka艂y widok morza, ska艂 i nieba. Kamienn膮 krain臋, kt贸rej nie 艂agodzi艂a najmniejsza linia zieleni. Strome ska艂y. Tylko w jednym miejscu mo偶liwe by艂o przybicie do brzegu niedu偶膮 艂贸dk膮. Ci膮gn膮艂 si臋 tu w膮ski pas pla偶y, delikatnego piasku tu偶 pod d藕wigaj膮cymi si臋 w g贸r臋 zaraz za ni膮 ska艂ami. W膮ziutka 艣cie偶ka w skale. Niedobre miejsce dla rozbitk贸w.
Niedaleko od statku le偶a艂a pusta kamienista wysepka, poszarpana i naga, lecz przynajmniej wystaj膮ca z morza. Gdyby w tym miejscu straci艂o si臋 艂贸d藕, dotarcie na ni膮 wcale nie oznacza艂oby ratunku.
Reijo przeszed艂 dreszcz. A wi臋c rzeczywi艣cie by艂o co艣 w tej niezwyk艂o艣ci, kt贸r膮 i on wyczuwa艂. Mo偶e Raija mia艂a racj臋. Nie chcia艂 zbyt d艂ugo si臋 nad tym zastanawia膰, to by艂o zbyt przera偶aj膮ce.
- Wiem, gdzie jeste艣my - rzek艂 powoli. Musia艂 to powt贸rzy膰, gdy przy艂膮czy艂 si臋 do nich Oleg, gdy偶 syn Raiji nie rozumia艂 przecie偶 jego j臋zyka.
- T臋 wysp臋 nazywaj膮 Trupi膮 Wysepk膮. Stracili艣my tu kiedy艣 艂贸d藕. Sp臋dzili艣my zim臋 u pewnego starca, kt贸ry 偶y艂 z tego, co morze wyrzuci艂o na brzeg. To by艂o tamtej zimy, gdy Raija musia艂a ucieka膰 na wsch贸d. Mieli艣my zawie藕膰 zw艂oki Mikkala do domu. To tutaj wpad艂 do morza.
Oleg r贸wnie偶 milcza艂.
- Powiesz jej o tym? - spyta艂 wreszcie.
- Nie wiem - odpar艂 Reijo zgodnie z prawd膮. - Ida by艂a wtedy nie wi臋ksza ni偶 艂okie膰, nie mo偶e tego pami臋ta膰. Matti i Elise zostali w domu. Santeri nie 偶yje, Maja nie 偶yje, Knut jest w Kengis, Ailo gdzie艣 w g艂臋bi l膮du. Kto mia艂by si臋 przed ni膮 zdradzi膰? I w jakim celu?
Oleg przet艂umaczy艂 wszystko Michai艂owi. Pomi臋dzy Olegiem a Reijo zapanowa艂a ju偶 milcz膮ca zgoda.
- Ona nie musi o tym wiedzie膰 - powiedzia艂 Reijo. Nie chcia艂 ok艂amywa膰 Raiji, lecz to trudno by by艂o tak okre艣li膰. To nie k艂amstwo, a jedynie przemilczenie.
- Co dobrego mog艂oby z tego dla niej wynikn膮膰? - doda艂 pytaj膮co, a Oleg odpar艂 kr臋ceniem g艂owy.
- Ale ja na l膮d musz臋 zej艣膰 - stwierdzi艂 Reijo zdecydowanie. - Nie potrzeba nam s艂odkiej wody?
Oleg si臋 zgodzi艂.
- Mo偶e chata staruszka ci膮gle jeszcze stoi? Dziwnie by by艂o j膮 zobaczy膰. On sam pewnie ju偶 nie 偶yje. Ju偶 wtedy by艂 stary, a od tamtej pory min臋艂o blisko dwadzie艣cia lat.
- Prawie osiemna艣cie - poprawi艂 go Oleg, kt贸ry lubi艂 艣cis艂o艣膰 w takich obliczeniach. Ich spojrzenia zn贸w si臋 spotka艂y. To samo porozumienie. Tyle czasu up艂yn臋艂o. Raija nie mia艂a tu czego szuka膰. Lepiej, 偶eby o niczym nie wiedzia艂a.
Do szalupy, z zamiarem zej艣cia na l膮d, weszli czterej m臋偶czy藕ni. Reijo zabra艂 Sedolfa, lecz ani s艂owem nie zdradzi艂 mu, dlaczego koniecznie chce znale藕膰 si臋 na brzegu. Obecno艣膰 Olega i Miszy rozumia艂a si臋 sama przez si臋.
- Miejsca bardziej zapomnianego przez Boga ni偶 to d艂ugo trzeba by szuka膰 - stwierdzi艂a Raija z pok艂adu.
- Musimy tkwi膰 tu dop贸ty, dop贸ki nie naprawimy wszystkich szk贸d wyrz膮dzonych przez burz臋. - Oleg m贸wi艂 spokojnie, wyraz twarzy mia艂 niezg艂臋biony. - A na l膮dzie powinna by膰 s艂odka woda.
- Prawd膮 jest, 偶e ka偶dy z was ma w sobie 偶y艂k臋 poszukiwacza przyg贸d - roze艣mia艂a si臋 Raija z lekk膮 rezygnacj膮.
Reijo nie potrafi艂 spojrze膰 jej w oczy. Gdyby偶 wiedzia艂a! Ci臋偶ko by艂o milcze膰, ale nie umia艂 przewidzie膰, jaka b臋dzie jej reakcja, gdy dowie si臋 prawdy. Nie potrzeba im teraz jej przygn臋bienia. Ba艂 si臋 jej czarnej t臋sknoty. Niebezpiecznej t臋sknoty.
Gdy wyci膮gn臋li szalup臋 na piaszczysty brzeg, prowadzenie obj膮艂 Reijo. Pami臋ta艂, jak mi臋kka i delikatna jest ta pla偶a. Dzieci si臋 na niej bawi艂y. Rozbrzmiewa艂 tu ich 艣miech.
Jego stopy odnalaz艂y w膮sk膮 艣cie偶k臋. W niekt贸rych miejscach natura sama wyrze藕bi艂a j膮 w skale, gdzie indziej ludzie musieli jej pom贸c i wyr膮ba膰 p贸艂k臋 dostatecznie szerok膮, by da艂o si臋 t臋dy przej艣膰 r贸wnie偶 zim膮, w dodatku d藕wigaj膮c ci臋偶ary. Reijo wiedzia艂, 偶e niekiedy bywa艂y one poka藕ne.
Pozostali szli za nim. Kiedy stan臋li na g贸rze i spogl膮dali na morze i wysepk臋 w oddali, Sedolf po namy艣le, surowo patrz膮c na te艣cia, spyta艂:
- Dlaczego wydaje mi si臋, 偶e ty ju偶 wcze艣niej t臋dy szed艂e艣?
- Bo mnie za dobrze znasz.
Reijo nie mia艂 si艂y na zb臋dne dyskusje.
Tak ma艂o si臋 tu zmieni艂o. Nawet pokrzywiona od wichr贸w chata ci膮gle jeszcze sta艂a. Ale z komina nie unosi艂 si臋 dym, nie mog艂a wi臋c by膰 zamieszkana.
Tu偶 obok natomiast pojawi艂 si臋 inny dom, z obor膮 i szop膮. Wygl膮da艂o na to, 偶e tam s膮 ludzie.
- Mieszka艂em tutaj zim膮 tysi膮c siedemset trzydziestego trzeciego - wyzna艂 Reijo ci臋偶ko. - Matti, ja i pewien Fin, Aleksanteri Kilpi. P艂yn臋li艣my do Varanger razem z dzie膰mi. Wie藕li艣my zw艂oki Mikkala. Zerwa艂 si臋 straszny wiatr i stracili艣my 艂贸d藕 przy Trupiej Wysepce. - Reijo wskaza艂 j膮 palcem, nim podj膮艂: - Pewien staruszek zaofiarowa艂 nam dach nad g艂ow膮 na zim臋. Nigdy nie zdo艂ali艣my ustali膰, czy jest bogobojn膮 dusz膮, czy te偶 pl膮druj膮cym wraki zwyk艂ym piratem, uprzednio wabi膮cym statki na mielizn臋, na szkiery przy wysepce. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 utrzymywa艂 si臋 z tych wrak贸w. 艁owi艂 tylko tyle, ile sam potrzebowa艂 do jedzenia. Ida by艂a wtedy za ma艂a, 偶eby to pami臋ta膰...
- I Raija ma o tym nie wiedzie膰? Odpowiedzi膮 Reijo by艂 tylko blady u艣miech. Skierowali si臋 w stron臋 dom贸w.
W po艂o偶onej na takim strasznym odludziu zagrodzie przy wznosz膮cym si臋 pionowo wybrze偶u zastali m艂od膮 kobiet臋 z pi臋ciorgiem dzieci. Kobieta patrzy艂a na nich z przera偶eniem i nie wpu艣ci艂a ich do 艣rodka. Bacznie im si臋 tylko przygl膮da艂a przez szpar臋 w drzwiach, gotowa w ka偶dej chwili je zatrzasn膮膰, gdyby tylko czymkolwiek wywo艂ali jej wi臋kszy niepok贸j.
Szara chustka zsun臋艂a jej si臋 na czo艂o. R臋ce kobieta mia艂a czerwone. Oddycha艂a szybko, jej oddech zaczyna艂 si臋 w piersiach, nie w brzuchu, jak zauwa偶y艂 Reijo. Ciemne oczy podejrzliwie zerka艂y to na jednego, to na drugiego.
- Zaraz przyjdzie m贸j m膮偶 - oznajmi艂a, nim zd膮偶yli jej powiedzie膰, kim s膮.
- Sztorm nas zatrzyma艂 - wyja艣ni艂 Reijo. Chcia艂 j膮 uspokoi膰, ale sam s艂ysza艂, jak w jego g艂osie przebija fi艅ski akcent, 艣wiadcz膮cy o tym, 偶e jest tu obcy. M艂oda kobieta mia艂a w oczach jeszcze mniej ufno艣ci, gdy na niego patrzy艂a. Przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e zastanawia si臋, czy ona ma ciemne, czy jasne w艂osy. Zobaczy膰 si臋 tego nie da艂o. Chustka zbyt ciasno opina艂a jej g艂ow臋. Kiedy艣 by膰 mo偶e kobieta by艂a 艂adna, ale tego te偶 nie umia艂 sobie wyobrazi膰. Nie potrafi艂 odgadn膮膰 jej wieku. Na pewno by艂a m艂odsza od niego, a mo偶e nawet mia艂a tyle lat co Ida. Tak du偶y m贸g艂 by膰 rozrzut. Zreszt膮 nie mia艂o to ani troch臋 znaczenia.
- Nasz statek cumuje na wprost - podj膮艂 Sedolf. Na wystraszonej twarzy odmalowa艂 si臋 jakby cie艅 ulgi.
Ten cz艂owiek przynajmniej m贸wi艂 tak jak ona, no i Sedolf by艂 przystojny. Jego piwne oczy budzi艂y zaufanie. I u艣miecha艂 si臋 jak jaki艣 b贸g. Wywo艂a艂 u niej na twarzy r贸wnie偶 co艣 na kszta艂t u艣miechu.
- Ko艂o Trupiej Wysepki - szepn臋艂a. - Nie wolno do niej dop艂ywa膰. To niedobre miejsce. M贸j m膮偶 nied艂ugo wr贸ci.
Reijo zastanawia艂 si臋, gdzie m贸g艂 p贸j艣膰 ten jej m膮偶. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie wybra艂 si臋 na ryby. A na pola, kt贸re ci ludzie wydarli zaro艣lom, mieli st膮d dobry widok. Nie by艂o na nich 偶ywej duszy. Musia艂 wybra膰 si臋 gdzie艣 dalej, w g艂膮b l膮du, mo偶e do najbli偶szego kupca?
Doprawdy, przekl臋te miejsce na pozostawienia w nim 偶ony i dzieci! Przekl臋te miejsce do 偶ycia!
- Zna艂em dziadka, kt贸ry tu mieszka艂. - Reijo wskaza艂 na poszarza艂膮 chat臋, kt贸r膮 Olai wybudowa艂 z drewna wyrzuconego przez morze.
Nie by艂a to informacja, dzi臋ki kt贸rej ta kobieta nabra艂a do niego wi臋cej zaufania.
- On nie 偶yje - oznajmi艂a kr贸tko. - Nie chcieli go pochowa膰 w po艣wi臋conej ziemi. Ma gr贸b tam, na wzg贸rzu. - Pokaza艂a palcem. - Nie ma na nim krzy偶a. To nie by艂 cz艂owiek, kt贸ry by na to zas艂ugiwa艂.
Reijo milcza艂. Wida膰 stary jednak by艂 piratem pl膮druj膮cym wraki albo te偶 plotki zrobi艂y z niego pirata. Teraz nie mia艂o to ju偶 wi臋kszego znaczenia. Wiadomo艣膰, 偶e Olai nie ma chrze艣cija艅skiego grobu, w 偶aden spos贸b nie wp艂yn臋艂a na sympati臋 Reijo do staruszka.
- Ocali艂 mi 偶ycie - rzek艂 Reijo tonem goryczy, nie ca艂kiem zgodnie z prawd膮. Sam nie wiedzia艂, dlaczego to m贸wi. Trzymanie strony tego, kto wydawa艂 si臋 najs艂abszy, nie zawsze by艂o jednakowo s艂uszne.
- Umar艂 jakie艣 dziesi臋膰 lat temu - wyja艣ni艂a kobieta, wci膮偶 czujna. Nie chcia艂a obdarzy膰 Reijo sympati膮. Ale Reijo Kesaniemi nie wygl膮da艂 na z艂oczy艅c臋, potrafi艂 przenikn膮膰 przez jej l臋k.
- M贸j m膮偶 jest synem jego brata. Olai Mikkelsen nie pozostawi艂 偶adnych potomk贸w. I mo偶e sta艂o si臋 najlepiej jak mog艂o.
Prze偶egna艂a si臋.
Reijo nawet si臋 nie skrzywi艂.
- Przychodzimy po s艂odk膮 wod臋 - powiedzia艂 Sedolf, u艣miechaj膮c si臋 tak jak w贸wczas, gdy by艂 prowodyrem ch艂opak贸w chodz膮cych w nocne zaloty, zawsze ch臋tnym do wypr贸bowania materacy, znanym wzd艂u偶 ca艂ego fiordu Lyngen. I u艣miech ten wci膮偶 dzia艂a艂. Kobieta wyra藕nie zmi臋k艂a.
- Wiem, gdzie jest strumie艅 - powiedzia艂 Reijo.
Nie chcia艂 jej d艂u偶ej dr臋czy膰. 呕ycie tutaj i bez dodatkowych l臋k贸w by艂o dostatecznie trudne. Ruszy艂 ku strumieniowi, pozostali poszli za nim. Domy艣la艂 si臋, 偶e Sedolf idzie jako ostatni. Sedolf by艂 taki na wskro艣 mi艂y. Nie chcia艂, by pozostawili po sobie z艂y obraz. Nie chcia艂, 偶eby ta kobieta zosta艂a w domu nad brzegiem morza sama ze swoim strachem.
Nape艂nili buk艂aki i przyniesione naczynia. Woda by艂a zimna, Reijo wiedzia艂, gdzie jest 藕r贸d艂o. Przemierzy艂 kiedy艣 t臋 okolic臋 wzd艂u偶 i wszerz, pozna艂 j膮 podeszwami st贸p.
- M贸j Bo偶e! - westchn膮艂 Sedolf, kt贸ry jako ostatni nape艂nia艂 swoje naczynia. - Jak mo偶na tu mieszka膰? W dodatku z dzie膰mi!
- Morze jest blisko - powiedzia艂 Reijo, patrz膮c w da艂. Wybrze偶e by艂o dzikie i niebezpieczne. Pami臋ta艂, z jakim trudem panowali nad dzie膰mi. Zada艂 sobie pytanie, czy ta ma艂a rodzina te偶 kogo艣 nie straci艂a. Dzieci臋ce stopy potrafi膮 biega膰 tak pr臋dko, nie艂atwo je poskromi膰. - A morze to 偶ycie. Wiesz, Sedolfie, 偶ycie!
- Tu chyba raczej 艣mier膰 - stwierdzi艂 jego zi臋膰, wzdrygaj膮c si臋. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e widzia艂em ju偶 wszystkie najbrzydsze miejsca, jakie mo偶na zobaczy膰, ale nigdy nie wyobra偶a艂em sobie czego艣 podobnego. Sam diabe艂 wie tylko, gdzie jej m膮偶! Nie umiem powiedzie膰, czy po艣lubi艂bym Id臋, gdyby upiera艂a si臋, 偶e mamy tu zamieszka膰.
- Na pewno by艣 si臋 z ni膮 o偶eni艂 - odpar艂 Reijo cierpko, wyra藕nie z艂y.
- Chyba 偶e mia艂aby ojca, kt贸ry by mnie spra艂 - uzupe艂ni艂 Sedolf z chichotem.
Oleg z w艣ciek艂膮 pr臋dko艣ci膮 t艂umaczy艂 ka偶de s艂owo Michai艂owi, teraz 艣miali si臋 ju偶 wszyscy czterej.
Nie pozosta艂o ju偶 im tu nic wi臋cej do zrobienia, lecz Reijo czu艂, 偶e nie ma prawa odej艣膰 st膮d z tak膮 oboj臋tno艣ci膮.
- Perkele! - przekl膮艂 przez z臋by. - Stary da艂 nam dach nad g艂ow膮 w jedn膮 z najci臋偶szych zim, jakich do艣wiadczy艂em w 偶yciu! By膰 mo偶e zdo艂aliby艣my przetrwa膰 w jurcie, ale nigdy bym si臋 o to nie za艂o偶y艂. Chyba winien mu jestem przynajmniej odwiedzenie jego grobu!
Sedolf ruszy艂 w 艣lad za Reijo.
- Ida te偶 tu z tob膮 by艂a - wyja艣ni艂 ze 艣miechem. - Wi臋c mo偶e i ja tak偶e powinienem by膰 mu wdzi臋czny?
Znale藕li si臋 jeszcze bli偶ej morza, w miejscu, w kt贸rym jedynie jakie艣 niedu偶e wzniesienia wskazywa艂y, 偶e w艂a艣nie tutaj co艣, co kiedy艣 by艂o 偶yciem, znalaz艂o miejsce spoczynku.
Poga艅ski gr贸b, lecz Reijo nie mia艂 pewno艣ci, czy Olai kiedykolwiek by艂 wierz膮cy. Stale wyg艂asza艂 s艂owa z Biblii, lecz z ust starego nigdy nie wychodzi艂y one z wi臋kszym przekonaniem, raczej jak wyuczone na pami臋膰 fragmenty tekstu. Kiedy艣 stary mia艂 tak偶e 偶on臋, Olai by艂 do niej przywi膮zany, tyle Reijo zrozumia艂. Zawsze te偶 przypuszcza艂, 偶e zniszczona Biblia nale偶a艂a w艂a艣nie do niej.
- Kt贸ry jest jego? - spyta艂 Sedolf. Kopce by艂y dwa. Jeden ni偶szy od drugiego. Ten drugi wygl膮da艂 r贸wnie偶 na starszy.
- Kiedy my tu mieszkali艣my, nie by艂o 偶adnych grob贸w - zapewni艂 Reijo.
Sedolf patrzy艂 na te艣cia.
Reijo nie chcia艂 my艣le膰.
Nic do niego nie przemawia艂o, czu艂 to jednak w brzuchu. Stara艂 si臋 oddycha膰 g艂臋boko. Napotka艂 spojrzenie zi臋cia. Rozmawiali wzrokiem, nie wypowiadaj膮c ani s艂owa.
- P贸jdziesz tam - o艣wiadczy艂 wreszcie Reijo z naciskiem na ka偶de s艂owo. - P贸jdziesz tam i spytasz, w jakikolwiek chcesz spos贸b, kt贸ry z tych dw贸ch grob贸w jest grobem Olaia Mikkelsena. I sk艂onisz j膮, 偶eby ci powiedzia艂a, kto spoczywa w tym drugim!
Sedolf odstawi艂 naczynia z wod膮. Odszed艂 bez s艂owa.
Gdy wr贸ci艂, pokaza艂 palcem.
- Tam le偶y Olai Mikkelsen - powiedzia艂. Stary spoczywa艂 pod wy偶szym z kopc贸w. Reijo przymkn膮艂 oczy i ukl臋kn膮艂 przy drugim grobie.
Tym starszym. Tym ledwie wystaj膮cym ponad ziemi臋. W贸wczas, gdy on, Santeri, Matti i dzieci odp艂ywali st膮d wiosn膮, w tym miejscu nie by艂o grobu.
Matti i Elise by pami臋tali. B臋dzie m贸g艂 ich o to spyta膰, gdy wr贸ci do domu, gdy nad fiordem Lyngen zn贸w nastanie lato.
- Powiedzia艂a, 偶e w tym drugim grobie pochowany jest jaki艣 dzikus - odezwa艂 si臋 Sedolf.
Reijo spu艣ci艂 g艂ow臋.
- To sam Olai go pochowa艂. Tego cz艂owieka morze wyrzuci艂o na brzeg, by艂 ubrany w sk贸ry. Opowiada艂a o tym tak, jakby to by艂a legenda. M贸wi艂a co艣 o sk贸rzanym woreczku, kt贸ry ten cz艂owiek w sk贸rach mia艂 na szyi.
Reijo p艂aka艂.
A jego zi臋膰 mia艂 do艣膰 rozumu, by milcze膰. Reijo z艂o偶y艂 d艂onie i schyli艂 kark. Mo偶e si臋 modli艂. Odmawia艂 modlitw臋, jakiej nikt nigdy nie zapisa艂.
Nawet Sedolf spu艣ci艂 g艂ow臋. Jego wielkie 艂apy te偶 si臋 z艂o偶y艂y. Nie pami臋ta艂, kiedy ostatni raz si臋 modli艂. Mo偶e gdy umar艂a ma艂a Raija?
Sedolf Bakken nigdy nie zalicza艂 si臋 do cz臋stych bywalc贸w ko艣cio艂a i nigdy nie mia艂 si臋 nim sta膰. To jednak r贸wnie偶 jego poruszy艂o.
Reijo pog艂adzi艂 d艂oni膮 poro艣ni臋t膮 krzewinkami ziemi臋.
Krzewinki to krzewinki. Czarne jagody, ba偶yna i chrobotek reniferowy, 偶贸艂kn膮ce 藕d藕b艂a trawy. I kiedy Rei jo Kesaniemi przymkn膮艂 powieki, przed oczyma stan臋艂a mu okr膮g艂a twarz niewysokiej, pulchnej matki Ravny. Widzia艂 偶a艂o艣膰 w jej ciemnych oczach. Tylu bliskich ju偶 straci艂a, zosta艂o jej jedynie dwoje wnuk贸w.
A teraz r贸wnie偶 Maja odesz艂a.
Ailo za艣 偶y艂 jak obcy. Matka Ravna nigdy nie potrafi艂aby sobie wyobrazi膰 cz艂owieka, kt贸rym sta艂 si臋 jej wnuk. W jej j臋zyku nie by艂o nazwy na to, co robi艂. W jej oczach Ailo by艂by do niczego nie przydatny. Jego d艂onie tworzy艂y pi臋kno, lecz bez 偶adnego po偶ytku. Matka Ravna p艂aka艂aby nad Ailo. S艂owo 鈥瀉rtysta鈥 nie mia艂o dla niej 偶adnego znaczenia. Matka Ravna nigdy nie zdo艂a艂aby zrozumie膰, z czego utrzymuje si臋 Ailo. Ca艂ym jej 艣wiatem by艂o morze i p艂askowy偶. Ryby i renifery. 呕ycie i 艣mier膰.
Sta艂a przed nim i wypowiada艂a s艂owa, kt贸re teraz na nowo w nim o偶y艂y: 鈥濸owinien mie膰 sw贸j gr贸b鈥.
Sedolf chrz膮kn膮艂.
- Sprowadzimy teraz Raij臋?
Reijo postanowi艂 powiedzie膰 Raiji o wszystkim na statku. Zabra艂 j膮 na pok艂ad, obj膮艂, gdy oboje zwr贸cili twarze ku wzg贸rzu, na kt贸rym znajdowa艂y si臋 groby. Przekaza艂 jej to, co mia艂 do powiedzenia.
- Dlaczego nie powiedzia艂e艣 nic, zanim zeszli艣cie na l膮d?
- Nie wiedzia艂em o tym...
- Zamierza艂e艣 to przede mn膮 zatai膰? Reijo skin膮艂 g艂ow膮 w jej w艂osy. Chustka zsun臋艂a jej si臋 z g艂owy i wiatr mia艂 teraz do nich swobodny dost臋p.
- Nie wiedzia艂em o tym, Raiju Mikkala. Zadr偶a艂a.
- Tylko Raiju - poprosi艂a cienkim g艂osem. D艂ugo tak stali, wpatruj膮c si臋 w klif i w艂a艣ciwie nie mog膮c dostrzec tego, czego wypatrywali oboje. Wzg贸rze z grobami ukryte by艂o za ska艂膮, tak samo zreszt膮 jak cha艂upy. Od strony morza okolica wygl膮da艂a na kompletne pustkowie.
- Ca艂kowitej pewno艣ci mie膰 nie mo偶emy - wyrzuci艂a z siebie Raija, jak gdyby chcia艂a, by jej s艂owa ulecia艂y z wiatrem. Pr贸bowa艂a si臋 broni膰 przed prawd膮. - To by艂o tak dawno temu - doda艂a. - Co mia艂oby to teraz oznacza膰?
Ale Reijo wiedzia艂, 偶e to musi co艣 znaczy膰. Dla niego to r贸wnie偶 by艂o wa偶ne! Mikkal wszak to przyjaciel, by膰 mo偶e nawet najlepszy, jakiego Reijo kiedykolwiek mia艂. Mikkal by艂 cz艂owiekiem, kt贸rego Reijo rozumia艂 najlepiej, tak mu si臋 przynajmniej wydawa艂o.
- Tutaj nie zna艂 nikogo... - W g艂osie Raiji brzmia艂o takie zagubienie, zatracenie. Spojrzenie jeszcze raz omiot艂o niego艣cinn膮 okolic臋 i zadr偶a艂a. - Dlaczego przychodzi艂 z morza, skoro le偶y w ziemi?
Reijo r贸wnie偶 przeszed艂 dreszcz. Nie chcia艂 艣ledzi膰 jej my艣li. Nie chcia艂 zastanawia膰 si臋 nad pytaniami, kt贸re zadawa艂a. To jednak by艂o niemo偶liwe.
Raija obr贸ci艂a si臋 gwa艂townie pomi臋dzy Reijo a relingiem. Przytrzymywa艂a si臋 liny mocno, obiema r臋kami. Palce jej pobiela艂y.
Morze cofa艂o si臋 ju偶, osi膮gn膮wszy najwy偶szy poziom przyp艂ywu. Piaszczysta pla偶a powoli stawa艂a si臋 szersza; tam, gdzie morze ju偶 si臋 cofn臋艂o, naznaczona paskami jak lapo艅ska tkanina.
Raijo nie wiedzia艂, dlaczego zwraca na to uwag臋. Nie wiedzia艂, dlaczego stara si臋 zapami臋ta膰 krzyki mew i to, 偶e siedem ptak贸w unosi艂o si臋 na skrzyd艂ach nad statkiem.
By膰 mo偶e by艂 to gest samoobrony. To, co Raija zamierza艂a powiedzie膰, ju偶 od pewnego czasu mroczne i niedoko艅czone kr膮偶y艂o mu w my艣lach. Tak by艂o od chwili, gdy na ska艂ach zacz膮艂 si臋 domy艣la膰. W piersi czu艂 t臋py b贸l.
- Jest jeden spos贸b, by艣my si臋 tego dowiedzieli. Reijo kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Ale to ju偶 tak dawno - pr贸bowa艂 s艂abo zaprotestowa膰, g艂贸wnie po to, by mie膰 czyste sumienie. Raija i tak nigdy nie pozwoli艂aby si臋 powstrzyma膰, Reijo za艣 w g艂臋bi ducha wiedzia艂, 偶e i on musi to zrobi膰. Zrobi艂by to r贸wnie偶 nawet wtedy, gdyby Raiji z nimi nie by艂o. R贸wnie偶 on pragn膮艂 pewno艣ci.
- Jestem ju偶 dostatecznie stara na to, by wiedzie膰, co mo偶emy tam znale藕膰. - Oczy Raiji pociemnia艂y. Bi艂o z nich teraz lodowate zdecydowanie.
- Wyprawione sk贸ry si臋 przetrzymuj膮 - powiedzia艂 Reijo cicho. - Za reszt臋 nie odpowiadam.
Raija zacisn臋艂a wargi. Reijo dobrze znal t臋 min臋. Robi艂a j膮 ju偶 jako pi臋tnastolatka. Siedemnastoletni Reijo nie umia艂 przeciwko niej zaprotestowa膰 tak samo jak teraz czterdziestotrzylatek.
- Obiecuj臋 ci, 偶e przyjm臋 wszystko, bez wzgl臋du na to, co znajdziemy. - Raija m贸wi艂a z ca艂kowit膮 powag膮. - Obiecuj臋 ci, 偶e si臋 nie za艂ami臋, ale musz臋 mie膰 pewno艣膰. Zrozum mnie, Reijo!
Odpowiedzia艂 jej bez s艂贸w. Kiwn膮艂 g艂ow膮 i pr贸bowa艂 zwil偶y膰 wargi j臋zykiem. S艂ona woda wszystko wysusza艂a, wargi p臋k艂y, poczu艂 smak krwi. Obliza艂 je, nie pozwoli艂 jej si臋 dotkn膮膰.
- Ja te偶 potrzebuj臋 pewno艣ci, Raiju. Ja te偶 jej potrzebuj臋. Raija d艂ugo milcza艂a. Schyli艂a g艂ow臋, nie chc膮c patrze膰 ju偶 ani na Reijo, ani na ska艂臋, skrywaj膮c膮 to, o czym jej opowiedzia艂. Najbardziej chcia艂a wyruszy膰 tam natychmiast, lecz rozs膮dek podpowiada艂 jej, 偶e musz膮 zaczeka膰. Raija 偶y艂a ju偶 dostatecznie d艂ugo, 偶eby nauczy膰 si臋 cierpliwo艣ci.
- To jeszcze nie wszystko - powiedzia艂a.
Reijo zn贸w westchn膮艂. Obj膮艂 j膮 jeszcze mocniej. R贸wnie偶 tym razem wiedzia艂, co zamierza艂a powiedzie膰. Mimo to jednak musia艂a to ubra膰 w s艂owa.
- To nie jest jego krajobraz - o艣wiadczy艂a Raija, wpatruj膮c si臋 w m臋偶a pal膮cym spojrzeniem.
Reijo nie ugi膮艂 si臋 pod nim. Dostrzega艂 w jej oczach w艂asne my艣li i zastanawia艂 si臋, czy ona w jego oczach te偶 to widzi. Po wszystkich tych latach potrafili si臋 zrymowa膰. 呕yli wed艂ug tej samej melodii, chocia偶 jej tony r贸偶ni艂y si臋 od siebie. To by艂o tak jak z jej tkaninami. Rozmaite kolory, lecz pi臋knie ze sob膮 splecione.
- Je艣li rzeczywi艣cie znajdziemy szcz膮tki Mikkala, Reijo, to znaczy, 偶e on nie zazna艂 spokoju. Tutaj to niemo偶liwe. Tu go nigdy nie zazna. Nigdy nie zdo艂a艂by 偶y膰 w艣r贸d tych ska艂, Reijo. Przecie偶 go zna艂e艣. By艂by tu nieszcz臋艣liwy, stale za czym艣 by t臋skni艂. Te ska艂y doprowadzi艂yby go do szale艅stwa.
Wspar艂a czo艂o o jego policzek. Nie p艂aka艂a. 艁zy nie cisn臋艂y jej si臋 do oczu. Ci膮gle jeszcze nie mia艂a pewno艣ci.
- Nie b臋d臋 potrafi艂a z tym 偶y膰 - ci膮gn臋艂a Raija z naciskiem. - Nie b臋d臋 mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e on spoczywa tutaj. Je艣li to on. To miejsce jest r贸wnie z艂e jak morze. Morze r贸wnie偶 by艂o dla niego niedobre. Nigdy nie p艂ywali艣my 艂odzi膮 z rado艣ci膮. On p艂ywa艂 wy艂膮cznie dlatego, 偶e musia艂. Powinien spocz膮膰 pod krzewinkami na p艂askowy偶u. Powinien dawa膰 偶ycie niskim g贸rskim kwiatkom. Wiatr powinien mu 艣piewa膰 w艣r贸d turzycy. Zima powinna okrywa膰 go 艣nie偶n膮 ko艂derk膮. To by by艂o s艂uszne, Reijo, a nie ta kraina kamienia. Tu jest tak nago! A Mikkal, Mikkal to by艂y przecie偶 same uczucia, ciep艂o. Mikkal by艂 s艂o艅cem i ogniem, Reijo. To miejsce jest dla niego ze wszech miar z艂e.
Reijo si臋 z ni膮 zgadza艂. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ona musi zyska膰 pewno艣膰.
- Moja pierwsza my艣l by艂a r贸wnie偶 taka sama. Reijo poczu艂 si臋 nagle niesko艅czenie zm臋czony. On i Mikkal byli niemal r贸wnolatkami. Niewielu ju偶 zosta艂o tych, z kt贸rymi dzieli艂 swoj膮 m艂odo艣膰 i rado艣膰.
By艂 on i Raija. I wspomnienia, kt贸re z ka偶dym up艂ywaj膮cym rokiem stawa艂y si臋 coraz wa偶niejsze, a kt贸re coraz bardziej blak艂y.
- Miejsce, gdzie pl膮druje si臋 wraki, nie jest dobre dla niego. Wiem te偶, gdzie powinien spocz膮膰, moja Raiju. Nasza Raiju. Ravna zabra艂a mnie kiedy艣 w pewne miejsce na p艂askowy偶u - m贸wi艂 dalej, przeszukuj膮c pami臋膰. - Nie艂atwo by艂o jej tam doj艣膰. Cia艂o mia艂a zm臋czone d艂ugim 偶yciem. Prze偶y艂a oboje swoich dzieci. Ci臋偶ko jej si臋 sz艂o, ale zabra艂a mnie na wielogodzinn膮 w臋dr贸wk臋 w g艂膮b l膮du. Szli艣my ca艂e przedpo艂udnie od namiot贸w, od siida, i nagle stan臋艂a niedu偶a, okr膮g艂a, wyci膮gn臋艂a r臋ce, jak gdyby wszystko to chcia艂a obj膮膰. Powiedzia艂a, 偶e Mikkal tu w艂a艣nie powinien spocz膮膰.
- Nigdy mi o tym nie opowiada艂e艣. - W jej g艂osie da艂 si臋 s艂ysze膰 niemal wyrzut.
Reijo u艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co. 艢ci膮gn膮艂 jeden k膮cik ust, jak zawsze robi艂, gdy sumienie zanadto mu dokucza艂o. W贸wczas gdy inni mieli racj臋, a on nie bardzo chcia艂 to przyzna膰.
- Mieli艣my tylko rok dla siebie - pr贸bowa艂 si臋 broni膰. Nie chcia艂, 偶eby w jej uszach to stwierdzenie zabrzmia艂o jak oskar偶enie, lecz powia艂o mi臋dzy nimi pewnym ch艂odem. - Wiele rzeczy mieli艣my do wyja艣nienia, Raiju. O艣wietlili艣my wi臋kszo艣膰 ciemnych k膮t贸w. Z czasem dotarliby艣my i do tego. Teraz przybyli艣my tutaj. To wspomnienie w pewnym sensie nale偶a艂o tylko do mnie.
- Ja tak偶e kocha艂am Ravn臋!
- Wiem o tym.
Reijo delikatnie pog艂adzi艂 j膮 po skroniach, samymi koniuszkami palc贸w. Tyle mia艂 w sobie ciep艂a, b臋d膮c razem z ni膮. To by艂o niezwyk艂e. Tak wiele powinno ich dzieli膰, lecz mimo wszystko wi膮za艂o ich znacznie wi臋cej.
- Ravna traktowa艂a ci臋 jak rodzone dziecko. Ceni艂a ci臋 r贸wnie wysoko jak tych dwoje, kt贸rych urodzi艂a. I straci艂a. Lail臋 i Mikkala. Ale ta chwila nale偶a艂a do Ravny i do mnie. Bardzo j膮 lubi艂em. Przy niej 偶adnemu cz艂owiekowi bez matki niczego nie brakowa艂o. Wype艂ni艂a cz臋艣膰 mojej pustki. By艂em bardzo ma艂y, kiedy mama umar艂a. Nie wiedzia艂em nawet, 偶e za ni膮 t臋skni臋, dop贸ki nie zaprzyja藕ni艂em si臋 z Ravn膮.
Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e to mo偶e dotyczy膰 kogokolwiek innego opr贸cz mnie. Nigdy nie my艣la艂em o tym, 偶e to mo偶e dotyczy膰 r贸wnie偶 ciebie, Raiju. Tak po prostu jest. Nie wszystko, co prawdziwe, musi by膰 od razu pi臋kne.
Reijo m贸g艂 sobie znacznie u艂atwi膰 spraw臋, lecz oboje przecie偶 byli doro艣li i tym razem obiecali sobie szczero艣膰.
- W ka偶dym razie zgadzam si臋 z tob膮 - powiedzia艂 pr臋dko. - Je艣li tam, na g贸rze, naprawd臋 jest gr贸b Mikkala, to powinien mie膰 inny.
Raija tylko kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Mamy mn贸stwo czasu, nim Morze Bia艂e zamarznie - powiedzia艂a. - By膰 mo偶e b臋dzie to wi臋cej kosztowa艂o, lecz dop艂yniemy przed zim膮. L贸d tak czy owak nie powstrzyma nas w dotarciu do Archangielska.
- To tw贸j syn jest pryncypa艂em, ale ja trzymam twoj膮 stron臋, Raiju.
- Misza mnie pos艂ucha. P贸jd臋 do niego sama, lecz mimo wszystko dzi臋kuj臋 ci, Reijo.
Gdy wiecz贸r zacz膮艂 sinie膰, na l膮d pop艂yn臋艂o sze艣膰 os贸b. Czterej m臋偶czy藕ni, kt贸rzy ju偶 wcze艣niej tam byli, Raija i Ida, kt贸ra z wrodzonym sobie uporem za偶膮da艂a, by j膮 tak偶e zabrali.
- Przecie偶 to ojciec Ailo! Raija tylko kiwn臋艂a g艂ow膮. Wszyscy byli ubrani na ciemno, czarna peleryna Raiji otula艂a j膮 jak grudniowa noc. W臋ze艂 w艂os贸w na karku ju偶 si臋 rozplata艂. Nie mia艂a w sobie spokoju. D艂onie musia艂y dotyka膰 wszystkiego, spojrzenie mkn臋艂o po falach, po ska艂ach, po twarzach innych. Serce jej wali艂o, krew pulsowa艂a w uszach, a nie pozwolono jej nawet tkn膮膰 si臋 wiose艂.
Wios艂owali Reijo i Oleg. Gdy szalupa zaszura艂a o dno, Sedolf i Misza wyskoczyli na brzeg. Wypchn臋li 艂贸d藕 na piasek tak, aby Ida i Raija nie przemoczy艂y sp贸dnic.
Michai艂 mia艂 latarni臋.
Sedolf ni贸s艂 艂opaty.
Oleg trzyma艂 pod pach膮 dwa z艂o偶one worki po m膮ce. Raija wyczuwa艂a w kieszeni zw贸j konopnego sznurka, ig艂臋 z nawleczonym kawa艂kiem nitki wpi臋艂a w sp贸dnic臋, tu偶 przy kieszeni.
Gdy ju偶 wszyscy wysiedli z 艂odzi, m臋偶czy藕ni podci膮gn臋li j膮 tu偶 pod ska艂臋. Nawet gdyby kto艣 stan膮艂 na szczycie, nie od razu by j膮 zauwa偶y艂, a ju偶 na pewno nie dostrzeg艂by jej kto艣, kto by nie wiedzia艂, czego szuka.
Reijo nasun膮艂 czapk臋 g艂臋boko na czo艂o. Jego w艂osy l艣ni艂y jak srebro ksi臋偶yca, je艣li ich nie zakrywa艂.
Raija zauwa偶y艂a to z czu艂o艣ci膮. Ciep艂a, panuj膮cego mi臋dzy nimi, nie da艂o si臋 zdmuchn膮膰. Ono trwa艂o.
- Idziemy na g贸r臋 ju偶 teraz, p贸ki co艣 jeszcze wida膰. Znam 艣cie偶k臋. Dobrze by by艂o, gdyby艣cie i wy uwa偶nie si臋 jej przyjrzeli. To jedyna droga w d贸艂. Schodzi膰 b臋dziemy, gdy noc nastanie najczarniejsza. Je艣li wydaje wam si臋, 偶e stanie si臋 niebieska i prawie przezroczysta, mylicie si臋. Ska艂a rzuci cie艅, obiecuj臋 wam, 偶e wszystko b臋dzie si臋 wydawa艂o ca艂kiem czarne. 艢cie偶ka jest nier贸wna, w膮ska, w niekt贸rych miejscach bardzo g艂adka. Ze ska艂y kapie woda, no i przypominam wam o pogodzie, jak膮 mieli艣my. Kamie艅 i mech s膮 bardzo 艣liskie. Kto艣, kto upadnie, mo偶e zrobi膰 to po raz ostatni w 偶yciu.
Wok贸艂 niego pokiwano g艂owami. Przecie偶 wszyscy sami prosili, 偶eby ich zabra膰.
- Ida i Raija musz膮 podci膮gn膮膰 sp贸dnice a偶 do kolan - przykaza艂 Reijo.
Us艂ucha艂y go bez protest贸w. Raija zdj臋艂a peleryn臋 i po z艂o偶eniu w t艂umoczek przywi膮za艂a go na plecach chustk膮, kt贸r膮 nosi艂a na w艂osach. I tak zsuwa艂a si臋 z g艂owy, a jej w艂osy by艂y przecie偶 tak czy owak ciemniejsze ni偶 noc. Nie b臋dzie ich wida膰 po ciemku.
- Na g贸rze musimy zachowa膰 spok贸j. - Reijo powiedzia艂 to z wielkim naciskiem. Upewni艂 si臋, czy wszyscy go zrozumieli.
Pokiwali g艂owami z powa偶nymi minami.
- Ta kobieta powinna ju偶 uda膰 si臋 na spoczynek - ci膮gn膮艂. - Musi pewnie wcze艣nie wstawa膰, no i olej do lampy kosztuje.
- Na pewno u偶ywaj膮 tranu - powiedzia艂a Raija z u艣miechem. To, co mieli zamiar zrobi膰, by艂o powa偶n膮 rzecz膮, lecz przecie偶 nie pogrzebem. Zreszt膮 nawet na stypie si臋 艣miano. Mikkal by艂by pierwszy do wymy艣lania 偶art贸w. Lubi艂 si臋 艣mia膰. Kiedy si臋 艣mia艂, mia艂 w oczach rozgwie偶d偶one niebo. Zorza polarna po艂膮czy艂a ich serca, ich dusze w臋drowa艂y wzd艂u偶 jej 艣cie偶ek.
- Nie wiemy, czy m膮偶 tej kobiety wr贸ci艂 do domu - ci膮gn膮艂 Reijo tym samym 艣ciszonym g艂osem.
Raija dostrzega艂a zmarszczk臋 mi臋dzy jego brwiami, potrafi艂a te偶 odczyta膰 jej znaczenie. Uwa偶a艂, 偶e powinna umie膰 znale藕膰 si臋 w sytuacji z wi臋ksz膮 godno艣ci膮.
- Morzem nie przyp艂yn膮艂, ale przecie偶 nic mogli艣my zobaczy膰, co si臋 dzieje na l膮dzie.
- Odnios艂em wra偶enie, jakby wybra艂 si臋 gdzie艣 daleko - stwierdzi艂 Sedolf. - Ona si臋 ba艂a, dlatego musia艂a nam powiedzie膰, 偶e nied艂ugo wr贸ci.
- Musimy jednak za艂o偶y膰, 偶e mo偶e tam by膰 m臋偶czyzna - powiedzia艂 Reijo. - Je艣li we藕miemy pod uwag臋 najgorsze, to przynajmniej nic nas nie zaskoczy. Pl膮drowanie grob贸w to powa偶na sprawa. To najohydniejsza z wszelkich form kradzie偶y. No i przecie偶 nie chcemy, 偶eby kto艣 wzi膮艂 nas za czarownik贸w, a takie plotki pr臋dko si臋 rozchodz膮. Chyba nikomu z obecnych nie musz臋 o tym przypomina膰.
Zapanowa艂a g艂臋boka cisza.
- Rozumiemy ci臋, Reijo. - To Raija musia艂a to powiedzie膰. - Wszyscy jeste艣my doro艣li. Mo偶e powinni艣my p贸j艣膰 na g贸r臋, zanim zrobi si臋 zupe艂nie ciemno? Gdybym ja by艂a ca艂kiem sama w tej chacie, nie o艣mieli艂abym si臋 nawet wyjrze膰 przez okno po zapadni臋ciu ciemno艣ci. A gdybym jednak okaza艂a si臋 na tyle g艂upia, 偶eby wyjrze膰, i zobaczy艂abym jakie艣 ciemne postaci wok贸艂 grob贸w cz艂owieka z dziczy i rabusia wrak贸w, c贸偶, na pewno okropnie bym si臋 wystraszy艂a. Zabarykadowa艂abym drzwi i naci膮gn臋艂a ko艂dr臋 na g艂ow臋. A ja przecie偶 nie jestem prost膮 kobiet膮.
- Amen - powiedzia艂 Reijo, kt贸ry prowadzi艂 ca艂膮 grup臋 z ostro偶no艣ci膮 pod g贸r臋.
Zapad艂a cisza, w kt贸rej s艂ucha膰 by艂o tylko szum fal, uderzenia wiatru i odg艂os st贸p przesuwaj膮cych si臋 po kamienistej 艣cie偶ce. Oddechy i zduszone okrzyki. I nic poza tym.
Gdy dotarli na g贸r臋, pochylili si臋. Zgi臋ci wp贸艂, prawie na kolanach starali si臋 przej艣膰 wzd艂u偶 kraw臋dzi ska艂y, jak najbli偶ej wzg贸rza z grobami, lecz nie dochodz膮c do niego zupe艂nie.
Krajobraz nie dawa艂 im 偶adnej os艂ony, by艂 otwarty kamienisty. Uboga ziemia, wykarczowana przez tych ludzi, nie zapewnia艂a odpowiednich warunk贸w 偶ycia.
- Dobry Bo偶e - szepn臋艂a Ida. - Wydaje mi si臋, 偶e co艣 z tego pami臋tam! Ten dom! Tyle w nim by艂o b艂yszcz膮cych przedmiot贸w. Jakie艣 l艣ni膮ce naczynie. A mo偶e pomyli艂o mi si臋 z domem Mai na Hailuoto?
- Stary mia艂 przedmioty z mosi膮dzu i kryszta艂u - odpar艂 Reijo z czym艣 w rodzaju u艣miechu. - T臋dy przep艂ywa艂o mn贸stwo rozmaitych statk贸w, Ido, i zapewne wiele r贸偶nych si臋 tu r贸wnie偶 rozbi艂o. Trupia Wysepka z pewno艣ci膮 s艂usznie nosi takie imi臋. Mia艂a艣 wtedy trzy lata, nie jest wi臋c nieprawdopodobne, 偶e co艣 zapami臋ta艂a艣.
Ida zadr偶a艂a.
- Dlaczego oni si臋 tu osiedlili? Nie mieli innego wyboru?
- Mo偶e nie - odpowiedzia艂a Raija. Jej spojrzenie przemkn臋艂o po zabudowaniach. Widzia艂a, 偶e otwory okienne s膮 pozamykane i znik膮d nie przebija艂a najmniejsza nawet smuga 艣wiat艂a. Jej wzrok skierowa艂 si臋 teraz na niewielkie wzg贸rze.
To ty mnie wzywa艂e艣? zastanawia艂a si臋 w my艣lach. Pr贸bowa艂e艣 do mnie dotrze膰?
Ale nikt jej nie odpowiedzia艂.
Wci膮偶 panowa艂 niebieski p贸艂mrok, widoczno艣膰 przejrzysta jak szk艂o. Musieli czeka膰, a偶 noc rozpostrze swoje welony.
Czekali.
Czas p艂yn膮艂 powoli, a noc膮 wszystkie odg艂osy nios艂y si臋 daleko. Sze艣cioosobowa grupa siedzia艂a skulona, na po艂y skryta w cieniu wzg贸rza, na kt贸rym znajdowa艂y si臋 groby.
Reijo otoczy艂 Raij臋 ramieniem. Nie rozmawiali, lecz mimo wszystko byli ze sob膮 bardzo blisko. Tak jak cia艂o dotyka艂o cia艂a, tak i dusza dotyka艂a duszy.
Wok贸艂 ma艂ej chaty niedaleko od nich panowa艂 spok贸j, przez ca艂y czas nic si臋 nie zmienia艂o.
Raija podnios艂a si臋 w ko艅cu jako pierwsza.
- Dzie艅 wstanie, je艣li b臋dziemy d艂u偶ej czeka膰 - o艣wiadczy艂a.
Nikt nie odpowiedzia艂, lecz w milczeniu us艂uchali jej polecenia. Reijo i Oleg wzi臋li si臋 do 艂opat. Sedolf i Misza, kt贸rzy mieli obserwowa膰 okolic臋, o wiele bardziej interesowali si臋 tym, co mo偶e skrywa膰 licz膮cy sobie blisko dwadzie艣cia lat gr贸b.
Noc wiod艂a swoje rozmowy z wiatrem i morzem. Odg艂os 艂opat odrzucaj膮cych ziemi臋 i kamienie wwierca艂 si臋 w uszy. Raija musia艂a zacisn膮膰 d艂onie, 偶eby powstrzyma膰 ich dygot. Zmusi艂a si臋 do powtarzania sobie, 偶e to tylko wra偶enie, i偶 te odg艂osy s膮 mocniejsze, ni偶 jest naprawd臋. To jej l臋k i napi臋cie sprawia艂y, 呕e wydawa艂y si臋 jeszcze g艂o艣niejsze. Tak samo jak bicie w艂asnego serca, kt贸re w jej uszach uros艂o do rytmicznych grzmot贸w, zmieni艂o si臋 w kamienn膮, nie maj膮c膮 ko艅ca lawin臋, a przecie偶 rozum m贸wi艂 jej, 偶e nikt inny tego nie s艂yszy, nawet si臋 nie domy艣la.
Wiara i dr臋cz膮ce zw膮tpienie przemyka艂y jej przez g艂ow臋 jak cienie, bezkszta艂tne, lecz bardziej rzeczywiste od jakiejkolwiek wyrazistej my艣li.
Powinna by艂a co艣 wyczu膰!
Przenios艂a spojrzenie na kikut palca. Reijo przecie偶 wci膮偶 twierdzi艂, 偶e nie uda艂o jej si臋 od tego uciec. Od tego daru, kt贸ry otrzyma艂a, kt贸ry wykorzystywa艂a i kt贸ry uczyni艂a cz臋艣ci膮 siebie. Twierdzi艂, 偶e on w niej tkwi, nawet teraz. Nawet gdy s膮dzi艂a, 偶e jej si臋 uda艂o.
Czy dokona艂a w艂a艣ciwego wyboru?
- Mamy co艣! - Reijo m贸wi艂 艣ciszonym g艂osem, lecz nie zdo艂a艂 ukry膰 podniecenia.
Raija wychwyci艂a te偶 u niego zdenerwowanie. Poczu艂a, jak bardzo kocha Reijo. Kopa艂 z zapami臋taniem, z szacunkiem dla przyja藕ni, kt贸ra p贸艂 偶ycia temu by艂a prawdziwa i mocna.
Z tej ma艂ej gromadki jedynie ona i Reijo naprawd臋 znali Mikkala. Pozostali s艂yszeli tylko opowie艣ci, przedstawiaj膮ce urywki jego 偶ycia. To nigdy nie b臋dzie to samo. Mikkal by艂 cz艂owiekiem, kt贸rego 偶adne s艂owa nie zdo艂aj膮 odmalowa膰 prawdziwie.
Reijo od艂o偶y艂 艂opat臋 i przykl臋kn膮艂 przy wykopanym dole.
- Latarnia? - zaproponowa艂 Sedolf.
- Jeszcze nie. Reijo oddycha艂 ci臋偶ko, jego r臋ce porusza艂y si臋 ostro偶nie w suchej, ja艂owej ziemi. Musia艂 robi膰 przerwy i na chwil臋 przymyka膰 oczy, by w og贸le m贸c dalej pracowa膰.
- Raija? - g艂os Reijo a偶 ochryp艂 od uczu膰.
R臋ka Idy na moment spocz臋艂a na plecach matki, pog艂adzi艂a je 艂agodnie, z czu艂o艣ci膮. Raija s艂ysza艂a, jak wszyscy odetchn臋li mocniej, niemal jednocze艣nie, jak gdyby oddycha艂o tylko jedno gard艂o.
Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Powinna przecie偶 co艣 wyczu膰...
Dostrzeg艂a b艂ysk oczu Miszy. Po jego postawie pozna艂a, 偶e syn si臋 o ni膮 niepokoi. Jej troskliwy syn! To by膰 mo偶e jedna z tych chwil, kt贸r膮 mia艂a zapami臋ta膰 do ko艅ca 偶ycia.
Przez moment si臋 zawaha艂a. Uzgodni艂a ze sob膮, 偶e niczego nie 偶a艂uje, niczego, co sama wybra艂a po drodze. Nic, co tu znajd膮, nie mog艂o odmieni膰 tej pewno艣ci.
Reijo poda艂 jej r臋k臋, a ona pochwyci艂a j膮 z wdzi臋czno艣ci膮. Mrok by艂 przejrzy艣cie niebieski. Pomy艣la艂a, 偶e chcia艂aby mie膰 p艂aszcz taki, jak barwa tej godziny. Poszuka takiego materia艂u w Archangielsku! To musi by膰 jedwabny p艂aszcz, b艂yszcz膮cy i g艂adki, leciutki jak powietrze.
Na kolanach przysun臋艂a si臋 do Reijo. Poczu艂a u艣cisk jego r臋ki, zach臋t臋 i ostrze偶enie.
Jej oczy pr贸bowa艂y przenikn膮膰 mrok.
Reijo pu艣ci艂 j膮, nachyli艂 si臋 w milczeniu i odgarn膮艂 py艂, ziemi臋 wysuszon膮 i lekk膮.
- Lata zrobi艂y swoje - powiedzia艂 cicho. Raija by艂a wdzi臋czna za te lata. Zdawa艂a sobie spraw臋, co mogliby znale藕膰 wcze艣niej. Fantazja potrafi艂a szkicowa膰 obrazy tak szybko, mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e mog艂aby tego nie znie艣膰.
To by艂o co艣 innego.
- W ka偶dym razie nosi艂 sk贸rzany kaftan. Jej g艂os nigdy nie brzmia艂 tak jak teraz. Gotowa by艂a si臋 do niego nie przyzna膰, lecz rozpoznawa艂a s艂owa, rodz膮ce si臋 z jej w艂asnych my艣li.
Podesz艂a za Reijo jeszcze bli偶ej do艂u. R臋ce mia艂a zlodowacia艂e, ca艂e cia艂o ch艂odne. Odsun臋艂a d艂onie Reijo. Sama si臋gn臋艂a r臋k膮 ku temu, co kiedy艣 by艂o cz艂owiekiem. Cz艂owiekiem z p艂askowy偶u. Tyle wiedzieli na pewno.
Raija nie potrafi艂a dopu艣ci膰 my艣li o tym, 偶e m贸g艂 to by膰 ktokolwiek inny ni偶 Mikkal, jaki艣 bezimienny obcy. Mia艂a w sobie nadziej臋. Oto stan臋艂a przed mo偶liwo艣ci膮 zrobienia czego艣 dla niego, chocia偶 nast臋powa艂o to o tyle lat za p贸藕no.
To powinien by膰 Mikkal. A ona zawiezie go w miejsce na p艂askowy偶u, b臋d膮ce niegdy艣 domem dla jego cia艂a. Tam jego szcz膮tki poczuj膮 si臋 jak w domu. Zapewni mu spok贸j.
To musi by膰 Mikkal!
- Raiju - poprosi艂 Reijo. - Pozw贸l mnie to zrobi膰! Raija podnios艂a na niego wzrok, by艂a bezbronna i blada. Usta jej dr偶a艂y.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Jest spos贸b na to, 偶eby stwierdzi膰, czy to on, Reijo. Lecz to ja musz臋 zrobi膰. On umar艂 dla mnie. Za 偶ycia nigdy nie wyrz膮dzi艂 mi krzywdy. Te ko艣ci nie mog膮 mi zrobi膰 nic z艂ego. Nie boj臋 si臋 ich dotyka膰.
- Latarnia! - zaordynowa艂 Reijo. Sedolf potrzebowa艂 troch臋 czasu na jej rozpalenie, nie chcia艂 przy tym, by p艂omie艅 by艂 zbyt du偶y. Jak tylko mogli, os艂aniali niewielki kr膮g 艣wiat艂a cia艂ami. Plecami obr贸cili si臋 do chaty, odleg艂ej o dobry rzut kamieniem, i przysun臋li si臋 jeszcze bli偶ej otwartego grobu.
Raija odgarn臋艂a piasek i ziemi臋, pokrywaj膮c膮 g贸rn膮 cz臋艣膰 tego, co kiedy艣 by艂o piersi膮 m臋偶czyzny. Sk贸ra kurtki jeszcze si臋 nie rozpad艂a.
I Raija zyska艂a pewno艣膰, jeszcze nim znalaz艂a to, czego szuka艂a. Pozna艂a szew kurtki. Dotkn臋艂a czego艣, co kiedy艣 zrobi艂y jej r臋ce.
Dziur臋 po kuli te偶 by艂o wida膰.
Reijo westchn膮艂. W tym westchnieniu by艂a r贸wnie偶 ulga. 呕a艂oba sprzed p贸艂 偶ycia od艣wie偶y艂a si臋, nap艂yn臋艂a gwa艂town膮 fal膮.
- A wi臋c to jednak on. Raija przesun臋艂a r臋k臋 bli偶ej g艂adkiej czaszki. Wiedzia艂a, lecz nie by艂a w stanie tego przyj膮膰. Nie by艂a w stanie wychwyci膰 zwi膮zku pomi臋dzy tym szkieletem, okrytym sk贸rzan膮 kurtk膮, a silnym m臋偶czyzn膮, kt贸rego kocha艂a - na sw贸j spos贸b - przez ca艂e swoje 偶ycie.
Mia艂a ju偶 pewno艣膰. I pogodzi艂a si臋 z tym, lecz serce wci膮偶 nie chcia艂o tego poj膮膰.
Palce znalaz艂y.
Rzemie艅 jeszcze ca艂kiem nie przegni艂. Mia艂 ju偶 prawie trzydzie艣ci lat. Ona by艂a wtedy trzynastolatk膮, Mikkal mia艂 lat dziewi臋tna艣cie. By艂 ju偶 m臋偶czyzn膮. Liczy艂a w g艂owie, chc膮c uciec od innych my艣li. Nie chcia艂a nic teraz do siebie dopu艣ci膰, nie chcia艂a dopu艣ci膰 do siebie b贸lu. Zn贸w s艂ysza艂a strza艂, kt贸ry zabarwi艂 jej 偶ycie niebezpieczn膮 czerwieni膮. Pami臋ta艂a krew na 艣niegu. Pami臋ta艂a szorstk膮 艣cian臋 szopy, o kt贸r膮 si臋 opar艂. Pami臋ta艂a, jak ze strachu pojawi艂 si臋 w ustach smak krwi.
Pami臋ta艂a...
Rzemie艅 mia艂 dwadzie艣cia osiem lat.
Raija uwalnia艂a go kawa艂ek po kawa艂ku. Z zapami臋taniem. Nie by艂o to 艂atwe. Rzemie艅 le偶a艂 na g艂adkiej, silnej piersi i ch艂on膮艂 jej ciep艂o, w tych miejscach wbi艂 si臋 w ko艣膰.
Raija zacisn臋艂a z臋by, lecz nie chcia艂a go zerwa膰. By艂 zbyt cenny, aby to zrobi膰.
Ostatni wiecz贸r w siida. Raija mia艂a przed oczami chud膮 drobn膮 trzynastolatk臋, kt贸rej wywr贸偶ono ma艂o szcz臋艣cia i wielu m臋偶czyzn. Wci膮偶 potrafi艂a przywo艂a膰 tamten l臋k przed nieznanym, kt贸ry odczuwa艂a ostatniego wieczoru w siida, b臋d膮c jeszcze jedn膮 z nich.
Mikkal da艂 jej srebrn膮 broszk臋, stanowi膮c膮 cz臋艣膰 艣lubnego podarku, kt贸ry mia艂 wr臋czy膰 przysz艂ej 偶onie. Raija przyj臋艂a j膮, bo nie wiedzia艂a, jak ma odm贸wi膰 i poniewa偶 ju偶 wtedy czu艂a, kim on jest dla niej. By艂a w贸wczas przede wszystkim jeszcze dzieckiem, lecz ptasie serce ju偶 zrozumia艂o to, czego dziecko nie mog艂o poj膮膰.
Poprosi艂 o kosmyk jej w艂os贸w. Odci膮艂 go tak delikatnie, 偶e prawie nic nie by艂o wida膰. I 艣miali si臋 razem, bo ona nie chcia艂a by膰 taka jak stara Elle, kt贸ra by艂a 艂ysa i sypia艂a w czapce. Stara Elle, kt贸ra na d艂oni potrafi艂a dostrzec 偶ycie i 艣mier膰.
I Raija opr贸偶ni艂a ze wszystkich swoich skarb贸w male艅ki sk贸rzany woreczek, kt贸ry zawsze ze sob膮 nosi艂a. Potem z namaszczeniem zawiesi艂a mu go na szyi, a on wsun膮艂 do 艣rodka kosmyk jej obci臋tych w艂os贸w.
Obj膮艂 j膮 wtedy, trzyma艂 mocno, jak gdyby nigdy nie chcia艂 jej pu艣ci膰, lecz to trwa艂o zaledwie kr贸tk膮 chwil臋. A potem poca艂owa艂 j膮 w policzek.
Raija pami臋ta艂a, jak obieca艂, 偶e zachowa jej w艂osy.
鈥Zachowam go na zawsze, Raiju鈥. To odezwa艂 si臋 w jej g艂owie zachrypni臋ty, cichy g艂os z czas贸w niewinno艣ci.
Nie wiedzia艂a, czy wzi膮艂 si臋 ze wspomnie艅, czy te偶 mo偶e sk膮din膮d. Ale pie艣ci艂 jej uszy.
Sk贸rzany woreczek wci膮偶 wisia艂 na ko艅cu rzemyka.
- Jumala! - wyrwa艂o si臋 Reijo. Po艂o偶y艂 jej d艂o艅 na karku. Nacisn膮艂. Wpl贸t艂 palce we w艂osy. Dobrze by艂o poczu膰, 偶e nie jest tutaj jedyn膮 偶yw膮 istot膮.
Raija z trudem otwiera艂a sk贸rzany woreczek, w ko艅cu jednak jej si臋 to uda艂o, chocia偶 palce mia艂a zesztywnia艂e. Koniuszkami dotkn臋艂a znajduj膮cego si臋 w 艣rodku py艂u. Twarz uniesion膮 do Reijo mia艂a u艣miechni臋t膮.
Reijo ze zdenerwowania ca艂y czas prze艂yka艂 艣lin臋. Potem jego r臋ce si臋gn臋艂y po n贸偶, kt贸ry mia艂 u pasa. R贸wnie偶 on si臋 u艣miecha艂, rozlu藕niaj膮c w臋ze艂 w艂os贸w Raiji. Przeczesa艂 je palcami swobodnej r臋ki, a potem pod spodem, na karku, wyszuka艂 gruby na palec kosmyk.
Pochyli艂a si臋, chc膮c mu pom贸c.
Ostrze no偶a b艂ysn臋艂o lekko w blasku lampy. Kosmyk, kt贸ry obci膮艂, mia艂 d艂ugo艣膰 palca. Poda艂 go Raiji. Przyj臋艂a, nie dzi臋kuj膮c, i z wielk膮 staranno艣ci膮 w艂o偶y艂a go do wype艂nionego py艂em sk贸rzanego woreczka, kt贸ry nast臋pnie zasznurowa艂a i wsun臋艂a pod sk贸rzan膮 kurtk臋, k艂ad膮c na tym, co by艂o kiedy艣 偶ywym, silnym cia艂em Mikkala syna Pehra. Syna Ravny. Ojca Mai i Ailo. M臋偶a Siggi. Przyjaciela Reijo.
Jej Mikkala.
To Reijo pom贸g艂 jej stan膮膰 na nogi. Podtrzyma艂 delikatnie a偶 do chwili, gdy zdr臋twia艂e stopy by艂y w stanie zn贸w j膮 d藕wiga膰. Tuli艂 j膮 jeszcze przez chwil臋, wargami muskaj膮c jej czo艂o. Reijo sprawia艂, 偶e 艣wiat by艂 taki ma艂y, mie艣cili si臋 w nim tylko oni i to, co le偶a艂o w ziemi u ich st贸p. Ten, o kt贸rym oboje my艣leli.
- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂 cicho. Raija kiwn臋艂a g艂ow膮. On jednak wci膮偶 przez dobr膮 chwil臋 jeszcze obejmowa艂 j膮 swym ciep艂em. Chcia艂 mie膰 pewno艣膰, 偶e ona b臋dzie w stanie stawi膰 temu czo艂o. Wci膮偶 pozostawa艂o wiele do zrobienia.
- Dam sobie rad臋 - powiedzia艂a cicho Raija. Jej g艂os brzmia艂 niepewnie, lecz sama tego nie czu艂a. Mimo wszystko Reijo jej wierzy艂. Zwr贸ci艂 si臋 do niewielkiej grupki za ich plecami, kolejno odszukiwa艂 ich wzrok.
- To on - powiedzia艂, cho膰 w艂a艣ciwie wyja艣nienie by艂o zb臋dne. - Musimy go wydosta膰. Zasypa膰 gr贸b. I odej艣膰 st膮d. Jest zbyt jasno.
Z zatroskaniem 艣ci膮gn膮艂 brwi i zmru偶onymi oczyma spogl膮da艂 na morze daleko pod nimi. Nie podoba艂o mu si臋 to, co widzia艂.
- Zga艣my latarni臋! Reijo i Oleg kontynuowali prac臋 przy otwartym grobie.
Sedolf pomaga艂 go艂ymi r臋kami. Misza te偶 ju偶 zakasa艂 r臋kawy, lecz zmieni艂 decyzj臋. Za ma艂o tu by艂o miejsca, a matka niebezpiecznie poblad艂a.
Odstawi艂 lamp臋 i obj膮艂 j膮, tak jak ona obejmowa艂a go tyle razy.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a cicho. Misza czu艂, 偶e przydaje si臋 do czego艣 jak m臋偶czyzna, nie jest tylko zb臋dnym dodatkiem.
Zmarszczki pomi臋dzy brwiami Reijo nie wyg艂adzi艂y si臋 nawet na chwil臋 przez ca艂y czas, gdy opr贸偶niali nieoznakowany gr贸b. Worki po m膮ce zmieni艂y si臋 w ca艂un.
Sp艂ywali potem, cho膰 oddech nocy by艂 ch艂odny. Zgarniali do pustego grobu ziemi臋 i piasek. Ida i Raija nasuwa艂y z powrotem dar艅, na po艂y suchy mech i krzewinki oderwane od korzeni, tak by gr贸b wygl膮da艂 prawie 偶e nietkni臋ty.
- Zabior臋 ten 艂adunek na d贸艂 - o艣wiadczy艂 Sedolf.
Nikt mu si臋 nie sprzeciwia艂. By艂 m艂ody i pod wzgl臋dem si艂y m贸g艂 si臋 mierzy膰 z Olegiem.
Raija wci膮偶 utyka艂a k臋pki mchu w kraw臋dziach rany zadanej ziemi przez szpadel.
- Wystarczy ju偶, Raiju. - Reijo stan膮艂 przy niej. Podnios艂a g艂ow臋 ledwie na tyle, by widzie膰 jego kolana, nawet na chwil臋 nie przerywaj膮c ukrywania pozostawionych przez nich 艣lad贸w.
- Tamci ju偶 odchodz膮 - powiedzia艂 Reijo.
Przykucn膮艂 przy niej. Wzrokiem poprosi艂 Id臋, by przy艂膮czy艂a si臋 do Sedolfa i Olega. C贸rka us艂ucha艂a, Michai艂 waha艂 si臋 przez chwil臋, lecz nie d艂ugo. Raija by艂a nie tylko jego matk膮, poj膮艂 to ze 艣wiadomo艣ci膮 doros艂ego cz艂owieka. W milczeniu poszed艂 za tamtymi.
Wok贸艂 Reijo i Raiji zacz臋艂o ja艣nie膰.
- Nie zdo艂amy zrobi膰 tak, 偶eby wygl膮da艂 na zupe艂nie nietkni臋ty. - Reijo z艂apa艂 Raij臋 za nadgarstki. Przytrzymywa艂 j膮 wzrokiem. Chcia艂 wmusi膰 w ni膮 t臋 prawd臋.
- To b臋dzie dobrze wygl膮da艂o jedynie po ciemku. Miejmy nadziej臋, 偶e oni tu zbyt cz臋sto nie zachodz膮. I bez wzgl臋du na wszystko, to nie ma 偶adnego znaczenia. Odp艂yniemy o 艣wicie, nigdy wi臋cej ju偶 si臋 tu nie zatrzymamy. Nigdy tu nie wr贸cimy, Raiju.
G艂ow臋 mia艂a spuszczon膮, w艂osy opad艂y jej na ramiona. Reijo zobaczy艂 skrzyd艂a kruka, kt贸re Mikkal odkry艂 jako pierwszy.
- Oni si臋 wkr贸tce zbudz膮. - Raija wsta艂a bez jego pomocy. Reijo pozwoli艂 jej na to.
Otrzepa艂a kurz i mech ze sp贸dnicy, zdj臋艂a z plec贸w peleryn臋. Reijo przerzuci艂 j膮 sobie przez rami臋.
- Ta kobieta musi nied艂ugo zajrze膰 do zwierz膮t - stwierdzi艂a Raija, lecz nawet nie zerkn臋艂a w stron臋 domu. Nog膮 ubi艂a jeszcze kawa艂ek darni, kt贸ry u艂o偶y艂 si臋 krzywo. Ten zabieg jednak niczego nie poprawi艂.
Raija westchn臋艂a.
Zadar艂a brod臋, obr贸ci艂a si臋 do wiatru. Nie czu艂a jego zimna, lecz na szcz臋艣cie sch艂odzi艂 zewn臋trzne pok艂ady jej uczu膰. Wyg艂adzi艂 sk贸r臋.
Raija pi艂a morskie powietrze. Sta艂a z zamkni臋tymi oczami i uniesion膮 twarz膮, oddaj膮c si臋 wiatrowi.
- Idziemy. - Reijo dwoma palcami pog艂adzi艂 j膮 po policzku, sprowadzi艂 z powrotem na ziemi臋.
Kiwn臋艂a g艂ow膮. Ruchy mia艂a sztywne, kiedy schodzili w d贸艂 w膮sk膮 艣cie偶k膮 na brzeg.
Musieli czeka膰 pod ska艂膮. Tamci czworo pop艂yn臋li ju偶 do statku ze swym 艂adunkiem.
- Sedolf ma dobrze pouk艂adane w g艂owie - stwierdzi艂 Reijo. Usiad艂 pod skal膮 i zrobi艂 Raiji miejsce obok siebie. Jej peleryna cho膰 odrobin臋 chroni艂a oboje przed porywami wiatru. Wida膰 by艂o, 偶e gdy tylko statek odnajdzie w艂a艣ciwy tor 偶eglugi, pop艂ynie szybko.
- Nawet je艣li teraz nas tu znajd膮, nic si臋 nie stanie. Jeste艣my ju偶 na dole, Raiju. Ju偶 wcze艣niej prze偶ywali艣my niebezpieczne przygody.
Pr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰.
Raija opu艣ci艂a g艂ow臋 na jego rami臋.
- Dlaczego ja niczego nie czu艂am? - spyta艂a. - Czy to pomog艂o? Czy raczej chc臋, by okaza艂o si臋, 偶e pomog艂o? Mo偶e nigdy nie powinnam by艂a chwyta膰 si臋 tej siekiery? Teraz prawie ju偶 tego 偶a艂uj臋. Mo偶e co艣 bym poczu艂a, gdybym tego nie zrobi艂a?
- Czu艂a艣 przecie偶. Wyczuwa艂a艣 co艣 - przypomnia艂 jej Reijo. - Wyczuwa艂a艣 w tej mgle. Rozmawiali艣my o tym. Co艣 w tym by艂o, nawet ja ci uwierzy艂em.
- To by艂a mg艂a. Uca艂owa艂 jej czo艂o suchymi sp臋kanymi wargami.
- Niemo偶liwe, 偶eby to by艂 wy艂膮cznie przypadek, Raiju. Nie mam pewno艣ci, czy prze偶ywam to naprawd臋, czy te偶 to jeden ze sn贸w, kt贸re sprawiaj膮, 偶e po przebudzeniu czujesz si臋 pusty i ubogi.
- By膰 mo偶e lepiej by by艂o, gdyby okaza艂o si臋, 偶e to tylko sen. To miejsce zabija rado艣膰, Reijo.
Raija rozejrza艂a si臋 w ko艂o, nie podnosz膮c g艂owy. Zadr偶a艂a i zacz臋艂a szuka膰 jego r膮k.
- Ciesz臋 si臋, 偶e byli艣my przy tym razem, Reijo. Sama nie zdo艂a艂abym przywie藕膰 go do domu. Wola艂abym si臋 raczej rzuci膰 ze ska艂y, umrze膰, 偶eby nie musie膰 podejmowa膰 decyzji. Zosta艂abym wtedy z nim tutaj.
Reijo nic nie powiedzia艂. Ogrzewa艂 j膮 cia艂em i u艣ciskiem. Dzieli艂 z ni膮 b贸l tej chwili. Humorzasty Stw贸rca kaza艂 im przetrwa膰 wsp贸lnie wiele pr贸b. Przynajmniej tyle im by艂o dane...
- ... w艂a艣ciwie to wcale nie on. - Jej my艣l unios艂a si臋 i ulecia艂a dalej.
Akurat te uderzenia skrzyde艂 Reijo rozumia艂. Czu艂 podobnie. Poprzednio i teraz.
- Kto by przypu艣ci艂, 偶e szew tej kurtki wytrzyma - ci膮gn臋艂a Raija.
Przez g艂ow臋 przelatywa艂y jej stale nowe my艣li. Ledwie zd膮偶y艂y przysi膮艣膰, a ju偶 odfruwa艂y. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywa艂a si臋 w stale nowe wspomnienia.
- Mia艂am takie niewprawne r臋ce do szycia. Wci膮偶 tak jest. Nigdy nie nauczy艂am si臋 szy膰. Ale nie chcia艂am, 偶eby kto艣 inny szy艂 mu ubranie. Chcia艂am da膰 mu wszystko, czego potrzebowa艂, dop贸ki tylko mog艂am.
By艂o ju偶 niemal zupe艂nie jasno.
- Gdyby艣my zostali w Finlandii, on mo偶e by jeszcze 偶y艂, Reijo. Ale nie mog艂am usiedzie膰 na miejscu! Mikkalowi si臋 tam podoba艂o, dobrze si臋 tam czu艂. Znaczy艂 tam co艣. By艂 nie tylko synem Pehra. M贸g艂by 偶y膰. 呕y膰 tak jak musia艂. Tak jak chcia艂. W taki spos贸b, w jaki czu艂 si臋 szcz臋艣liwy.
- Powinna艣 przesta膰 my艣le膰 o tych wszystkich 鈥瀊y膰 mo偶e鈥 - powiedzia艂 Reijo. - Bo jeszcze si臋 w tym zatracisz. Ty nie czu艂a艣 si臋 tam szcz臋艣liwa, Raiju. A zawsze by艂a艣 najwa偶niejsza w 偶yciu Mikkala. Rozmawiali艣my ju偶 o tym, Raiju.
- By艂am przekle艅stwem jego 偶ycia - powiedzia艂a z gorycz膮. - By艂am t膮 kul膮, kt贸ra go zabi艂a.
- By艂a艣 r贸wnie偶 rado艣ci膮, dla kt贸rej 偶y艂. - Reijo odgarn膮艂 jej z czo艂a ci臋偶k膮 grzywk臋. Odsun膮艂 w艂osy do ty艂u, ods艂aniaj膮c twarz. - Nikt nie potrafi tak malowa膰 na czarno jak ty, kiedy chcesz, 偶eby wszystko by艂o czarne. Nikt tak jak ty nie potrafi zobaczy膰 tylko po艂owy krajobrazu, Raiju, gdy tego zechcesz.
- By膰 mo偶e on by 偶y艂 - powt贸rzy艂a z uporem.
- By膰 mo偶e, ale nie 偶yje. Raija zamkn臋艂a oczy na d艂ugo. Na tak d艂ugo, 偶e Reijo ju偶 zacz膮艂 my艣le膰, i偶 zapad艂a w sen. Nagle jednak gwa艂townie je otworzy艂a i rzuci艂a g艂ow膮. Ten dumny gest by艂 charakterystyczny wy艂膮cznie dla niej, cho膰 Reijo swego czasu widzia艂 kilka pr贸b na艣ladowania go.
- Nie chc臋 go tutaj op艂akiwa膰. Nie chc臋 p艂aka膰 w tym miejscu, Reijo. Ju偶 tak wiele razy p艂aka艂am za nim! Nie wiem, czy starczy mi odwagi, 偶eby zn贸w wypu艣ci膰 z siebie 偶a艂ob臋. Ona jest jak dziki ko艅 w moim sercu. Stepowy ko艅.
Nie by艂o pociechy. Tylko dawny 偶al rozci膮gni臋ty w czasie na d艂u偶ej, ni偶 chcieli o tym my艣le膰. Wiedzieli jednak, 偶e b臋d膮 do tego zmuszeni.
- B臋dziemy du偶o rozmawia膰, nim zejdziemy na l膮d - obieca艂 Reijo. - A potem poka偶臋 ci to miejsce na p艂askowy偶u, w kt贸re zaprowadzi艂a mnie Ravna. Tam pochowamy Mikkala. Tam wreszcie poczuje si臋 jak w domu.
- Wiem, gdzie to jest - powiedzia艂a Raija, nawet na niego nie patrz膮c. W jej g艂osie nie dawa艂o si臋 wyczu膰 偶adnego tonu. - Cz臋sto tam pasa艂. Raz uciek艂o mu stado. 艢cina艂am turzyc臋. Wydaje mi si臋, 偶e jako dziecko by艂am leniwa. To by艂 taki pi臋kny dzie艅, s艂oneczny i ciep艂y. Odszuka艂am go tam. To by艂o o wiele przyjemniejsze ni偶 chodzenie na kl臋czkach ze zgi臋tym grzbietem i karmienie komar贸w. Mikkal wyci膮艂 wtedy ptaszka z ko艣ci.
Obraca艂a w palcach czarny wisiorek, kt贸ry zrobi艂 dla niej Ailo. Jej w艂asnego ptaka, wyrze藕bionego z czarnego kamienia, kt贸ry Ailo nazywa艂 onyksem. Na艣ladownictwo tego ptaka, kt贸ry przelatywa艂 przez dzieci艅stwo Ailo. Tego pierwszego, kt贸rego Mikkal zrobi艂 dla Raiji. Dla swego Ma艂ego Kruka.
- Wyrze藕bi艂 go dla mnie, Reijo. Ci膮gle pami臋tam jego palce. Opalone, smag艂e. Pami臋tam n贸偶 i krzewinki, kt贸re k艂u艂y mnie w 艂ydki, dokuczaj膮c prawie tak samo jak komary. Mia艂am sp艂owia艂e ta艣my od kumag贸w, a on mia艂 w oczach z艂oto. S艂oneczne z艂oto. Zawsze m贸wi艂, 偶e mam krucze srebro we w艂osach, a mnie si臋 wydawa艂o, 偶e on ugania si臋 za Sigg膮, c贸rk膮 Pawy. Bardzo mnie to bola艂o, a nawet nie rozumia艂am, dlaczego. Jumala, jaka偶 by艂am m艂oda!
Reijo m贸g艂 tylko jej s艂ucha膰 i mie膰 nadziej臋, 偶e niepr臋dko jeszcze zrobi si臋 jasno.
Te historie s艂ysza艂 ju偶 dawniej, lecz teraz Raija opowiada艂a wi臋cej ni偶 kiedykolwiek. Wcze艣niej nie otwiera艂a wszystkich okien, tak by inni mogli ze wszystkich stron zobaczy膰, jaka by艂a. Teraz ju偶 si臋 nie broni艂a. Pokazywa艂a mu tego Mikkala, kt贸rego zna艂a, lecz przy tym r贸wnie偶 sama wychodzi艂a na 艣wiat艂o.
- Gdyby on pozosta艂 w moich marzeniach, wszystko mog艂oby by膰 inaczej - ci膮gn臋艂a Raija. - Wtedy r贸wnie偶 m贸g艂by dalej 偶y膰. M贸g艂by mie膰 tylu syn贸w, ile palc贸w. Mo偶e i tyle samo c贸rek. Nigdy nie wydarzy艂oby si臋 tyle z艂a. Na tyle istnie艅 rzuci艂am cie艅, Reijo. To boli.
Reijo zastanawia艂 si臋, czy ona b臋dzie pami臋ta膰 wszystkie te s艂owa, kt贸re wysypa艂y si臋 z jej ust, tak jak ziarno siewne wysypuje si臋 z worka. Pragn膮艂, by to z siebie wyrzuci艂a, a potem o wszystkim zapomnia艂a. Raija nosi艂a w sobie wi臋cej l臋k贸w, wi臋cej cieni, ni偶 to sobie wyobra偶a艂. Wci膮偶 potrafi艂a go zaskakiwa膰.
Reijo s膮dzi艂, 偶e ju偶 wcze艣niej widzia艂 j膮 obna偶on膮 a偶 do szpiku ko艣ci, odart膮 z wszystkich warstw jak cebula, lecz ta cebula najwidoczniej musia艂a mie膰 dost臋p do 艣wiat艂a, ziemi i wody, gdy偶 okry艂y j膮 nowe warstwy, nieznane, zaskakuj膮ce.
- Lato tysi膮c siedemset dwudziestego pi膮tego - powiedzia艂a Raija cicho jak tchnienie wiatru, czerwcowego wiatru. Na jej twarzy ukaza艂 si臋 cie艅 偶aru, kt贸ry Reijo pami臋ta艂 u niej z tego okresu.
M艂oda dziewczyna, o kt贸r膮 walczyli z Kallem. Rzucili si臋 na siebie z go艂ymi r臋kami. To by艂a walka niemal na 艣mier膰 i 偶ycie. Mieli wtedy po siedemna艣cie lat i obaj traktowali Raij臋 ze 艣mierteln膮 powag膮. Kalle wygra艂 t臋 walk臋 na pi臋艣ci. Nawet teraz Reijo nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰, jak to si臋 mog艂o sta膰. Karl Elvejord zawsze by艂 s艂abszy od przyjaciela, z kt贸rym walczy艂 o 艂aski Raiji. To Reijo by艂 tym silnym, umiej膮cym znie艣膰 niejeden cios.
I w walce o ni膮 musia艂 nauczy膰 si臋 przegrywa膰. Syn Anttiego Kwena skazany by艂 na zaj臋cie straconej pozycji, gdy opiekunka Raiji wybiera艂a dla dziewczyny odpowiedniego m臋偶a.
- Spyta艂am go, czy si臋 cieszy, 偶e mnie widzi. - Raija mia艂a w g艂osie ton smutku. Wtuli艂a si臋 w Reijo, kurczowo uchwyci艂a si臋 przodu kurtki. - Nosi艂am srebrn膮 broszk臋, podarunek od niego, a on pokaza艂 mi ten sk贸rzany woreczek, kt贸ry mia艂 na szyi, i powiedzia艂 mi, 偶e nigdy go nie zdj膮艂, odk膮d sama mu go zawiesi艂am. Poprosi艂am, 偶eby mnie poca艂owa艂. I ten doros艂y m臋偶czyzna powiedzia艂, 偶e by艂am dla niego wszystkim, nawet wtedy, gdy niczego nie rozumia艂am. I obj膮艂 mnie mocno, w wieczornym s艂o艅cu li艣cie brzozy wydawa艂y si臋 jasnoczerwone. Wrzosy by艂y najbardziej mi臋kkim 艂贸偶kiem, jakie kiedykolwiek mia艂am. On tak si臋 ba艂 mnie skrzywdzi膰.
Reijo wychwyci艂 w jej g艂osie zdziwienie. Doprawdy, czy to tak trudno zrozumie膰? Mikkal przecie偶 przywi贸z艂by jej z Kopenhagi kr贸lewsk膮 koron臋, gdyby tylko go o to poprosi艂a.
- Pierwszy raz wtedy powiedzia艂, 偶e mnie kocha. I w贸wczas zrozumia艂am, 偶e ja kocham jego. 呕e w艂a艣nie to znaczy to dziwne uczucie. Kocha艂am go, lecz to nie mia艂o by膰 艂atwe.
- Mikkala wychowano w poczuciu obowi膮zku. Reijo musia艂 broni膰 przyjaciela, zreszt膮 nie po raz pierwszy w ci膮gu tych dwudziestu sze艣ciu lat. Reijo polubi艂 Mikkala od pierwszej chwili, gdy go spotka艂, gdy zmierzyli si臋 wzrokiem. Rozumieli si臋 nawzajem i w du偶ej mierze ulepieni byli z tej samej gliny, mi臋dzy nimi wi臋c nigdy nie mog艂a zapanowa膰 wrogo艣膰. Byli bratnimi duszami, a to by膰 mo偶e znaczy wi臋cej nawet ni偶 bracia krwi.
Pami臋ta艂 n贸偶 Mikkala przy policzku Isaka. Gor膮ce uczucia ujawnione przed wszystkimi.
Reijo pami臋ta艂 tamten szary, zimny, b艂otnisty dzie艅 w kwietniu, gdy urodzi艂a si臋 Maja. Male艅ka Maja ze z艂otym blaskiem s艂o艅ca Mikkala w oczach. Tak wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e nie jest to dziecko Kallego. Reijo pami臋ta艂, jak sam grozi艂 Kallemu tego dnia. Karl Elvejord bliski by艂 pozostawienia Raiji i jej male艅kiej c贸reczki w艂asnemu losowi. Reijo przysi膮g艂 mu wtedy, 偶e sam uzna Maj臋 za swoj膮, je艣li Kalle tego nie zrobi.
Gdyby wtedy tak si臋 sta艂o, ich 偶ycie r贸wnie偶 mog艂oby w jakim艣 stopniu si臋 odmieni膰. Lecz Reijo nic o tym nie wspomnia艂. Kiedy艣 jego 偶al r贸wnie偶 wyp艂ynie na powierzchni臋. Teraz przyszed艂 jej czas. Czas b贸lu Raiji. To ona mia艂a wpu艣ci膰 艣wiat艂o do ch艂odnych, zacienionych pomieszcze艅 w sercu. Wyczy艣ci膰 k膮ty.
- Aslak powiedzia艂, 偶e Mikkal i Sigga nigdy nie powinni byli si臋 pobiera膰.
Raija wci膮偶 nie chcia艂a ust膮pi膰. R贸wnie偶 ona kr膮偶y艂a wok贸艂 wiosny 1726 roku.
- 呕a艂uj臋, 偶e nie uda艂o mi si臋 donosi膰 tego dziecka. - Jej cia艂em wstrz膮sn臋艂o dr偶enie.
I Raija opowiedzia艂a mu o tym, jak po艣wi臋ci艂a 贸w zal膮偶ek dziecka, gdy przed osiemnastoma laty walczy艂a na statku o 偶ycie Jewgienija.
- Zap艂aci艂am za wszystko, co mam, Reijo - powiedzia艂a to tak twardo, 偶e a偶 go przerazi艂a.
- Mo偶esz p艂aka膰 - odpar艂.
- Nie tutaj!
W艣r贸d ostatnich pob艂ysk贸w nocnego b艂臋kitu przyp艂yn膮艂 po nich Misza. W oczach kry艂 mu si臋 niepok贸j, ale milcza艂. R贸wnie偶 on umia艂 czyta膰 z twarzy Raiji.
- Gdzie go po艂o偶yli艣cie? - spyta艂a, gdy tylko znalaz艂a si臋 na pok艂adzie.
Misza szed艂 przed ni膮 do ster贸w. Tam, tu偶 przy relingu sta艂a drewniana skrzynia, starannie obwi膮zana i umocowana do pok艂adu.
- Nie mog艂em umie艣ci膰 go w 艂adowni, mamo. A ty m贸wi艂a艣 o wietrze i otwartym niebie. Za艂oga wie, co jest w 艣rodku. Nie mog艂em go ukry膰 pod pok艂adem. Zgodzili si臋 na zabranie, go tylko dlatego, 偶e jeste艣 jaka jeste艣. Nikt nie lubi wie藕膰 trupa statkiem, cho膰by przez kilka dni. Oni si臋 boj膮, ale zn贸w 艣piewaj膮 o Raisie, tylko co rusz robi膮 znak krzy偶a. B臋d臋 tu przychodzi艂 tak cz臋sto, jak tylko b臋d臋 m贸g艂. Oleg twierdzi, 偶e dop贸ki go nie pochowamy, od nikogo z za艂ogi nie mo偶emy wymaga膰 przej臋cia ster贸w.
Misza zwil偶y艂 wargi.
- To jego kocha艂a艣 najbardziej, prawda? M贸wi艂a艣 kiedy艣, 偶e nie potrafisz tego zwa偶y膰 ani zmierzy膰, ale to w艂a艣nie jego najbardziej kocha艂a艣?
Raija nie ok艂amywa艂a syna. By艂a z niego dumna. Dumna z tego, kim si臋 sta艂. Odda艂a mu ca艂e swoje serce, niepodzielone, jak zreszt膮 wszystkim swoim dzieciom, ale Miszy dodatkowo ofiarowa艂a jeszcze sporo swojego czasu. Wiedzia艂a, 偶e nie wyrz膮dzi Jewgienijowi jako m臋偶czy藕nie krzywdy, m贸wi膮c prawd臋 jego synowi.
- Jego kocha艂am najbardziej, Misza. Mojego Mikkala...
Reijo musia艂 sprowadzi膰 j膮 pod pok艂ad, gdy przed kilkoma godzinami otuli艂a ich kolejna noc. Wci膮偶 by艂o na tyle jasno, 偶e p艂yn臋li. Ster贸w pilnowa艂 Oleg. Doskonale zna艂 kurs, lecz nie chcia艂 zbli偶a膰 si臋 do wybrze偶a. W niekt贸rych okolicach niech臋tnie witano Rosjan przy brzegu.
- Ivar 艣pi razem z Id膮 i Mikkalem - powiedzia艂 Reijo cicho. - Dopytywa艂 si臋 o ciebie.
Raija poczu艂a uk艂ucie wyrzut贸w sumienia. Przecie偶 wcale tego nie chcia艂a, lecz syn Reijo zbyt cz臋sto musia艂 stawa膰 w cieniu. Cz臋sto brakowa艂o dla niego miejsca w jej obj臋ciach. To bola艂o.
- Jutro - powiedzia艂a. Obietnica uros艂a w jej ustach. Raija nie lubi艂a obiecywa膰. Nast臋pny dzie艅 zawsze by艂 niepewny. Nie chcia艂a uk艂ada膰 plan贸w. Nie chcia艂a my艣le膰 o przysz艂o艣ci, dop贸ki nie nadesz艂a. My艣lenie o niej to jakby prze偶ywanie jej dwukrotnie, a w Raiji wszystko przeciwko temu protestowa艂o. Chcia艂a wyci膮gn膮膰 si臋 i pochwyci膰 to, co nadchodzi艂o. Niekiedy nie mog艂a dosi臋gn膮膰, czasem jednak udawa艂o jej si臋 nape艂ni膰 r臋ce. Nie lubi艂a obietnic. Nigdy nie mia艂a pewno艣ci, czy b臋dzie w stanie ich dotrzyma膰.
- Nie jestem pewna, czy ca艂kiem to rozumiem - powiedzia艂a Raija.
W r臋kach trzyma艂a kubek herbaty. Na jedzenie nie mia艂a ochoty. Reijo zaakceptowa艂 to, lecz wmusza艂 w ni膮 przynajmniej co艣 ciep艂ego. Owin膮艂 j膮 w koce z koi, siedzia艂a w nogach, skulona i drobna, plecami oparta o 艣cian臋.
- My艣l o tym, 偶e jego grobem jest ca艂e szerokie morze, wydawa艂a mi si臋 taka spokojna. Znikn膮艂, tak 偶ebym nigdy ju偶 nie mog艂a dotkn膮膰 niczego, co by艂o kiedy艣 nim. - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, wpatrywa艂a si臋 w ni膮. - A teraz to si臋 sta艂o. I co艣 we mnie nie potrafi uwierzy膰, 偶e to prawda. Ja to wiem. Wszystkiego jestem pewna, a tymczasem jaka艣 po艂owa mnie nie zgadza si臋, by to zrozumie膰.
Reijo 艣ci膮gn膮艂 buty. Zrobi艂o si臋 ju偶 na tyle p贸藕no, 偶e nadszed艂 czas, by si臋 po艂o偶y膰. Lepiej by艂o stawi膰 czo艂o trudno艣ciom rami臋 przy ramieniu.
Kubek nie by艂 pusty, lecz mimo wszystko Reijo odstawi艂 go na st贸艂. Trudno, nawet je艣li co艣 si臋 wyleje. Nie czas, by teraz my艣le膰 o porz膮dkach.
Usiad艂 przy niej, rozlu藕ni艂 w臋ze艂 w艂os贸w na karku.
- Ta fryzura matrony i tak nigdy do ciebie nie pasowa艂a - o艣wiadczy艂, u艣miechaj膮c si臋 lekko.
Wszystko by艂o zabarwione przesz艂o艣ci膮, niemal zaton臋li we wspomnieniach. Jakie偶 to dziwne, 偶e znalezienie grobu mog艂o na powr贸t wyz艂oci膰 wyblak艂e lata, tak bardzo je o偶ywi膰.
- Wydaje mi si臋, 偶e upora艂am si臋 ju偶 ze wszystkimi 鈥瀓e艣li鈥, 鈥瀊y膰 mo偶e鈥 i 鈥瀏dyby鈥. Chyba dotar艂am tutaj. - Poklepa艂a koj臋. - Jestem tutaj. P艂yniemy do Archangielska. Zatrzymamy si臋 w Varanger i wyruszymy w g艂膮b l膮du. Wykopiemy gr贸b na p艂askowy偶u i zakryjemy go tak starannie, 偶eby艣my nawet my sami nie mogli ponownie go odnale藕膰. Nie b臋dzie na nim 偶adnego znaku, tylko dar艅, wrzosy i mech. Mo偶e pojedynczy kwiatek moroszki. Albo male艅ki niebieski fio艂ek, w kt贸rym odbija si臋 niebo. Mikkalowi by si臋 to podoba艂o.
- Czy ta druga strona stanie si臋 teraz bardziej nierzeczywista? - spyta艂 Reijo ostro偶nie. W palcach zwija艂 kosmyk jej w艂os贸w. To 艂膮czy艂o przesz艂o艣膰 z tera藕niejszo艣ci膮.
Raija z g艂ow膮 wspart膮 o rami臋 Reijo zacz臋艂a si臋 zastanawia膰. Nie zna艂a drugiej osoby, kt贸ra nape艂ni艂aby j膮 takim spokojem jak Reijo. Nigdy nie zna艂a nikogo, przy kim czu艂aby si臋 tak bardzo bezpieczna. On wcale nie stara艂 si臋 wywo艂a膰 takich uczu膰. Reijo po prostu by艂. Spokojny i pewny jak ska艂a.
Zielone wzg贸rza z podr贸偶y w za艣wiaty r贸wnie偶 sta艂y jej przed oczami ca艂kiem wyra藕nie. Przecie偶 je widzia艂a! Jej stopy po nich biega艂y. Wdycha艂a przejrzyste, 艣wie偶e niebieskie powietrze stamt膮d. Czu艂a ciep艂o s艂o艅ca na wych艂odzonej sk贸rze. W膮cha艂a dym, snuj膮cy si臋 kr臋to przez 艣wiat艂o i wznosz膮cy wprost pod b艂臋kitne niebo.
To by艂o rzeczywiste.
Jedynie Mikkala nie mog艂a dotkn膮膰. Lecz on by艂 r贸wnie rzeczywisty.
Reijo pyta艂 j膮, czy to przyblak艂o, a ona nigdy nie zdo艂a mu wyt艂umaczy膰, jak bardzo to niemo偶liwe. Raija sama tego nie rozumia艂a. Tego nie dawa艂o si臋 zrozumie膰. Akceptowa艂a to, gdy czu艂a to ca艂膮 sob膮. Kiedy ca艂y jej rozum m贸wi艂, 偶e to dzia艂o si臋 naprawd臋, 偶e sama tam przecie偶 by艂a.
Nawet teraz, gdy mia艂a to jedynie we wspomnieniach, akceptowa艂a to. To by艂y wspomnienia takie same jak wszystkie inne, kt贸re ze sob膮 nosi艂a. R贸wnie rzeczywiste.
Nie oddali艂a si臋 od nich.
Na pok艂adzie sta艂a skrzynia zawieraj膮ca szcz膮tki Mikkala. Spowite w sk贸rzane ubranie, kt贸re kiedy艣 sama mu uszy艂a. Ze sk贸rzanym woreczkiem wok贸艂 tego, co kiedy艣 by艂o szyj膮.
To r贸wnie偶 by艂o rzeczywiste. Tak rzeczywiste, 偶e tego dotyka艂a. Raija wiedzia艂a, 偶e to by艂 Mikkal.
I Mikkal przemawia艂 do niej z tej bujnej zielonej krainy. Uchyla艂 przed ni膮 skrawek wej艣cia do swojej jurty. Szykowa艂 dla niej drog臋. Robi艂 jej miejsce na pos艂aniu przy palenisku, u swego boku.
To by艂o rzeczywiste.
Ale Raija nie potrafi艂a nazwa膰 tego s艂owami przy Reijo. Kocha艂a go rozumem i sercem. Po艂膮czy艂y ich te same uczucia, czas i przyja藕艅 tak stara, 偶e Raija przesta艂a ju偶 liczy膰 lata.
Reijo by艂 najwierniejszym cz艂owiekiem, jakiego zna艂a. Jedynym, kt贸ry stale i ci膮gle bez wzgl臋du na wszystko pozostawa艂 Kesaniemim. Rozumia艂 j膮 do dna jej duszy i nigdy nie czu艂a si臋 przez niego zdradzona lub oszukana. Reijo akceptowa艂 j膮 tak膮, jak膮 by艂a. By膰 mo偶e jako jedyny cz艂owiek nigdy nawet nie pr贸bowa艂 jej zmieni膰.
- Nie - odpar艂a. To jedyna prawdziwa odpowied藕. A Reijo zas艂ugiwa艂 wy艂膮cznie na prawd臋. By艂a mu to winna.
Reijo odsun膮艂 jej z czo艂a ci臋偶k膮 grzywk臋. Lekko uca艂owa艂 w skronie, ca艂owa艂 powieki, policzki i usta.
A Raija przyjmowa艂a. Tym razem nie 偶膮da艂 niczego w zamian.
- 呕a艂uj臋, 偶e nie masz ju偶 Heleny - powiedzia艂a szczerze.
- By膰 mo偶e co艣 w tym jest - przyzna艂. Nie wzdycha艂 ju偶 na wspomnienie Heleny, lecz w 偶o艂膮dku go 艣ciska艂o. To by艂a inna t臋sknota ni偶 ta, kt贸r膮 pozostawi艂a po sobie Raija. Mi艂o艣ci nie da si臋 zmierzy膰. Nie da si臋 zmierzy膰, kogo kocha艂 bardziej, prawdziwiej, gor臋cej. Chocia偶 czasami pragn膮艂, 偶eby da艂o si臋 to zrobi膰. Teraz ju偶 o tym nie my艣la艂, przyjmowa艂 wszystko, co nadchodzi艂o.
- Ale mamy przed sob膮 ca艂膮 zim臋 w Archangielsku - ci膮gn臋艂a Raija. W spojrzeniu wida膰 by艂o zamy艣lenie. Lampa ju偶 si臋 dopala艂a, lecz Reijo i tak zauwa偶y艂 ten b艂ysk, t臋 osobliw膮 mg艂臋, kt贸r膮 widywa艂 u obydwu, i u Raiji, i u Idy. Porann膮 mg艂臋, przes艂aniaj膮c膮 woalem ich oczy, gdy w臋drowa艂y w g艂膮b siebie. Gdy ich my艣li stawa艂y si臋 tak g艂臋bokie, 偶e nie dawa艂o si臋 dotrze膰 do nich, nie niszcz膮c tego, w co si臋 wpatrywa艂y.
- Mam ci tyle do pokazania. Chc臋, 偶eby艣 pozna艂 i pokocha艂 Antoni臋. Chc臋 pokaza膰 ci gr贸b Jewgienija i Natalii. Powiniene艣 te偶 zobaczy膰 gr贸b Wasi. Czu艂am, 偶e go znam ju偶 wtedy, gdy spotka艂am go po raz pierwszy. To w pewnym sensie przez ciebie. Po 艣mierci Jewgienija, kiedy powoli zacz臋艂o mi si臋 przypomina膰, zorientowa艂am si臋, jak bardzo Wasia by艂 do ciebie podobny. Na pewno by艣 go polubi艂. Mia艂 w sobie wiele z ciebie, chocia偶 w inny spos贸b. Tyle jest na wschodzie rzeczy, kt贸re chcia艂abym, 偶eby艣 zobaczy艂 i przyj膮艂 z otwartym sercem. 呕eby艣 m贸g艂 pozna膰 moje tamtejsze 偶ycie. Wszystkie moje lata tam sp臋dzone. Bo one nie by艂y zmarnowane ani z艂e, stanowi艂y cz臋艣膰 mojego 偶ycia. Chc臋, 偶eby艣 to pozna艂, Reijo. To dla mnie wa偶ne. Pragn臋 wam wszystkim da膰 Archangielsk na pami膮tk臋. Wci膮偶 mam w sobie wiele mi艂o艣ci do tego miasta. Chcia艂abym, 偶eby艣cie pos艂uchali piosenki Dwiny, poznali tajemnice, kt贸re szepce we wszystkich j臋zykach. Matk臋 Dwin臋 zrozumie ka偶dy.
- Ciesz臋 si臋 - powiedzia艂 Reijo i m贸wi艂 prawd臋. Przecie偶 marzy艂 o tym wyje藕dzie. O najdalszej podr贸偶y w 偶yciu.
Niewielu by艂o takich, kt贸rzy wybierali si臋 poza horyzont widniej膮cy nad fiordem Lyngen. M臋偶czy藕ni p艂ywali na Lofoty i do Finnmarku. Ten i 贸w wybra艂 si臋 艂贸dk膮 a偶 do Bergen, niekt贸rzy w臋drowali przez Tornedalen. Inni wyprawiali si臋 na jarmarki w innych ramionach fiordu.
Ma艂o kto robi艂 to wszystko.
Niewielu marzy艂o o podr贸偶ach.
Powszedni dzie艅 wymaga艂 wyt臋偶enia ca艂ych si艂. Nawet my艣li m臋czy艂y si臋 zaj臋te najwa偶niejszym: prze偶y膰.
Reijo marzy艂 o tym, czego oko nie widzia艂o. W my艣lach by艂 w艂贸czykijem, gna艂 z wiatrem i zbiera艂 do艣wiadczenia, tak jak kobiety jesieni膮 zbiera艂y bor贸wki. Reijo cieszy艂 si臋, 偶e zobaczy Archangielsk. Ze pozna to obce miasto Raiji nad Dwin膮. Posmakuje teraz, jak to jest roz艂o偶y膰 skrzyd艂a i by膰 obcym ptakiem.
- 艢ni mi si臋 c贸reczka Idy. Reijo zdumia艂 si臋.
- Dziewczynka?
Raija kiwn臋艂a g艂ow膮. Na ustach mia艂a ten wszechwiedz膮cy u艣miech, stanowi膮cy jej nieod艂膮czn膮 cz臋艣膰. Reijo nie m贸g艂 si臋 oprze膰, 偶eby nie dotkn膮膰 jej policzk贸w. Wci膮偶 by艂y tak samo okr膮g艂e, jak zapami臋ta艂 je, zaczerwienione po 偶artach m艂odych ch艂opc贸w. S艂owami wkradali si臋 do niej, znaczyli jej niewinno艣膰, przenosili bli偶ej tego, czego sama nie rozumia艂a.
Reijo zastanawia艂 si臋, czy wci膮偶 by艂by w stanie wywo艂a膰 u niej ten rumieniec.
- Ty nie zgadujesz? - spyta艂, 偶a艂uj膮c, 偶e przynajmniej nie w膮tpi. Ale przecie偶 jej wierzy艂. Wierzy艂, 偶e ona wie to, o czym nikt inny nie mo偶e wiedzie膰.
- Nie b臋dzie nawet mia艂a rudych w艂os贸w - powiedzia艂a Raija z u艣miechem w g艂osie. - C贸reczka Idy b臋dzie mia艂a we w艂osach s艂oneczne z艂oto. Tak jak ty, dziadku. I jak Sedolf. A oczy b臋dzie mia艂a czarne jak grudzie艅. Wspomnisz moje s艂owa, kiedy j膮 zobaczysz.
- A je艣li nie, ty mi o nich przypomnisz - odpar艂 Reijo cierpko. O dziwo, nie przera偶a艂o go to. Przyzwyczai艂 si臋 do poruszania w tym, czego nikt nie potrafi艂 wyja艣ni膰. Nie ba艂 si臋 ju偶 z tym flirtowa膰.
- B臋dziesz pami臋ta艂 - obieca艂a Raija. Reijo przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie tak, 偶e oboje legli na koi.
Raija tak bardzo potrzebowa艂a odpoczynku, lecz za nic by go nie us艂ucha艂a, gdyby o tym powiedzia艂.
Ale zasn臋艂a.
Reijo le偶a艂, trzymaj膮c j膮 w obj臋ciach, i czu艂, 偶e pod wieloma wzgl臋dami oboje wr贸cili do domu.
Byli w drodze. Fale, kt贸re ich ko艂ysa艂y, nie mia艂y 偶adnego imienia. Ale znale藕li si臋 w domu. On i Raija. Dalej nie mogli ju偶 doj艣膰. Drzwi do swoich serc mieli otwarte, nie by艂o 偶adnych mrocznych k膮t贸w, w kt贸re nie zajrzeli.
A na twarzy Raiji malowa艂 si臋 taki spok贸j. By膰 mo偶e to przez brak 艣wiat艂a, lecz Reijo wyda艂o si臋, 偶e nawet zmarszczki jej si臋 wyg艂adzi艂y. W k膮cikach ust czai艂 jej si臋 u艣miech. Tak bardzo odpoczywa艂a w jego obj臋ciach. We 艣nie ca艂kiem mu si臋 oddawa艂a.
Zaufanie.
- Ona tu zostanie - szepn膮艂 w mrok. Reijo szepn膮艂 to do siebie i do Mikkala. Nie do jego ziemskich szcz膮tk贸w, kt贸re mia艂y spocz膮膰 w grobie, w miejscu, gdzie kiedy艣 biega艂o jego stado, gdzie sam Mikkal by艂 m艂ody, swobodny i pe艂en t臋sknot. Nie do tego Mikkala.
Reijo m贸wi艂 to do Mikkala bez wieku wyrytego na twarzy. Do tego, kt贸ry 偶ycie mia艂 skryte w sercu i w oczach.
- Tutaj - doda艂 Reijo, przyci膮gaj膮c Raij臋 mocniej do siebie i nawet przy tym jej nie budz膮c. By艂 najzupe艂niej spokojny o to, 偶e we 艣nie nie kr膮偶y ona po krainie Mikkala. Mia艂a pi臋kne sny, bezpieczne. Nie ba艂a si臋 we 艣nie.
P艂yn臋li do Archangielska. Reijo zamierza艂 i艣膰 na spotkanie nieznajomemu miastu, trzymaj膮c Raij臋 za r臋k臋. Przyrzek艂 sobie, 偶e polubi to miasto o jak偶e trudnej nazwie.
Zasn膮艂 i ogarn膮艂 go taki sam spok贸j jak ten, w kt贸rym ju偶 znajdowa艂a si臋 Raija.
艢wit wsta艂 czerwony i obieca艂 na wiecz贸r deszcz. Raija wysun臋艂a si臋 spod opieku艅czych skrzyde艂 Reijo. Rozmowa z nim dobrze jej zrobi艂a. Nic wi臋cej ju偶 ich nie dzieli艂o, byli sobie tacy bliscy.
Rozczesa艂a w艂osy, lecz nie zwi膮za艂a ich tak jak zwykle. Chcia艂a poczu膰 w nich wiatr. Wiatr i s艂o艅ce. Chcia艂a pi膰 przejrzyste powietrze, chocia偶 mia艂o smak soli.
Morze nie by艂o ju偶 niebezpieczne. Odda艂o jej to, co kiedy艣 skrad艂o.
Misza czeka艂 przy sterze. Raiji od razu cieplej zrobi艂o si臋 na sercu na widok tego prawie doros艂ego ju偶 syna. Da艂a mu 偶ycie. Uczestniczy艂a w kszta艂towaniu z niego m臋偶czyzny. Cz艂owieka... To by艂a wielka, cudowna 艣wiadomo艣膰.
- Spa艂a艣? Okazywa艂 jej trosk臋, kt贸ra j膮 wzrusza艂a i ura偶a艂a. Za ka偶dym razem, gdy tak si臋 dzia艂o, Raija mia艂a ochot臋 krzykn膮膰, 偶e to przecie偶 ona jest jego matk膮 i ona powinna si臋 o niego l臋ka膰. Za ka偶dym razem jednak milcza艂a, poniewa偶 wyraz tej ch艂opi臋cej twarzy porusza艂 najczulsze struny w jej duszy. To by艂a dobra troska. W dodatku Misza napawa艂 j膮 dum膮.
Nie 偶y艂a na pr贸偶no. Omin臋艂a przepowiedni臋 Elle.
Mia艂a silne dzieci. Mia艂a dzieci, kt贸re 偶y艂y wed艂ug g艂osu serca. To najwa偶niejsze.
Wszystkie jej dzieci mia艂y 艣mia艂o艣膰 kocha膰. I odwag臋 otworzy膰 si臋 przed drugim cz艂owiekiem. Nie ba艂y si臋 mi艂o艣ci. Nic nie by艂o na pr贸偶no, nic si臋 nie zmarnowa艂o. Wszystko do siebie pasowa艂o. Naczynie si臋 st艂uk艂o, lecz ona zlepi艂a je swoim 偶yciem. Ka偶dy najdrobniejszy kawa艂ek odnalaz艂 swoje miejsce i naczynie zn贸w trzyma艂o wod臋.
Czego mia艂a 偶a艂owa膰?
Nic nie posz艂o na marne. Nawet b贸l mia艂 w sobie tyle sensu. I wszystko znalaz艂o si臋 na w艂a艣ciwym miejscu. Fale nigdy nie przestan膮 uderza膰 o brzeg, wszystko wr贸ci na miejsce.
- Jak malcy? - spyta艂a Raija. Michai艂 wzruszy艂 ramionami. Ruchy wci膮偶 mia艂 troch臋 niezgrabne. Raija zastanawia艂a si臋, ile trzeba, 偶eby z nich wyr贸s艂. Wype艂nia艂 ju偶 we艂niany sweter, lecz przecie偶 na doros艂o艣膰 sk艂ada si臋 tak wiele r贸偶nych element贸w.
- Czasami boj臋 si臋, 偶e nie znios膮 tej podr贸偶y - odpar艂 Misza pr臋dko. - To by za艂ama艂o Olg臋.
- Cieszysz si臋 z nich, Misza?
- Tak - odpar艂 zaskoczony. - Owszem, poradzi艂bym sobie i bez nich, ale nie mam nic przeciwko temu, 偶eby艣my je wzi臋li. Jeszcze si臋 do nich nie przyzwyczai艂em, ale kiedy艣 w ko艅cu b臋d臋 musia艂. Oni s膮 tacy male艅cy!
Raija nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu, s艂ysz膮c ten ostatni okrzyk. Mia艂a w膮tpliwo艣ci co do tego, jak Misza przyjmie dzieci Maret, i w膮tpliwo艣ci tych na razie nie uby艂o.
Misza by艂 jeszcze taki m艂ody. Wprost trudno sobie wyobrazi膰 go w roli ojca. Lecz ona i Olga zatroszczy艂y si臋 o to, by nim zosta艂.
Ci臋偶ar odpowiedzialno艣ci za dzieci spadnie przede wszystkim na Olg臋, o tym Raija wiedzia艂a. Chcia艂a jednak, aby i Misza m贸g艂 uczestniczy膰 w tej rado艣ci, jak膮 daj膮 dzieci. Tak gor膮co pragn臋艂a, by zosta艂 ojcem, by dzieci dosta艂y to, co najlepsze od obojga, i od Olgi, i od Michai艂a, mimo 偶e nie ponios膮 dalej ich koloru w艂os贸w czy w og贸le podobie艅stwa, jakie da si臋 zmierzy膰 okiem.
Raija nie chcia艂a m贸wi膰 o tym Miszy. Przede wszystkim pragn臋艂a, 偶eby sam znalaz艂 rado艣膰 w tych dw贸ch ch艂opcach, 偶eby si臋 przekona艂, ile ksi臋偶ycowego srebra zasia艂 swoj膮 mi艂o艣ci膮 do nich.
- My艣l臋, 偶e b臋dziesz wspania艂ym ojcem, Misza - u艣miechn臋艂a si臋. S艂owa brzmia艂y spokojniej ni偶 serce. Jej syn by艂 przecie偶 taki m艂ody, tak m艂ody, a ci膮偶y艂a na nim wielka odpowiedzialno艣膰.
- Przez zim臋 mo偶esz mi udzieli膰 kilku rad - zachichota艂, nie odrywaj膮c r膮k od steru. Mia艂 takie mocne, doros艂e d艂onie. Pewne. Raiji podoba艂o si臋 to, 偶e Michai艂 potrafi 艣mia膰 si臋 sam z siebie. Drwi膰 z w艂asnych s艂abo艣ci. Dobrze, 偶e nie by艂 tak dumny jak ona. Przynajmniej tego nie przekaza艂a mu w spadku.
Misza mia艂 by膰 ostatnim w tym 艂a艅cuchu. Ta ga艂膮藕 zako艅czy si臋 wraz z nim. Raija czu艂a si臋 tego pewna. Jej syn zalicza艂 si臋 do wiernych. Nigdy nie zdradzi Olgi. Ani my艣l膮, ani uczynkiem. Nie zasieje syn贸w ani c贸rek w innych 艂贸偶kach. Jej krew b臋dzie 偶y艂a nad Morzem Bia艂ym, dop贸ki 偶y膰 b臋dzie Michai艂. On b臋dzie ostatni.
Z jej 艂ona nie wyszed艂 偶aden du偶y r贸d. Ta 艣wiadomo艣膰 by艂a przykra, lecz w艂a艣ciwie nie pragn臋艂a, by jej niespokojna, niepewna krew p艂yn臋艂a wci膮偶 dalej i dalej. Zna艂a twarze wszystkich, kt贸rzy stanowili jej przed艂u偶enie. Widzia艂a te偶 twarzyczk臋 nienarodzonego jeszcze dziecka Idy. S艂ysza艂a jego g艂os.
Nie mia艂a ju偶 czego wi臋cej pragn膮膰. Jej naczynie by艂o pe艂ne. Nie brakowa艂o w nim 偶adnych cz膮stek. Trzyma艂o wod臋 i by艂o pe艂ne.
- Za艂oga nie boi si臋 Mikkala? Misza odpowiedzia艂 ze 艣miechem:
- Uk艂adaj膮 nowe pie艣ni o mi艂o艣ci twojej m艂odo艣ci, ale tu na g贸r臋 nikt nie ma odwagi przyj艣膰. Doprawdy, nie wiem wi臋c, co mam ci odpowiedzie膰, matko Raiju - Raiso!
Oczywi艣cie, 偶e si臋 bali! Raija o tym wiedzia艂a. I pragnienie, by by艂o inaczej, 艣wiadczy艂oby o g艂upocie. Ale Mikkala nigdy nie nale偶a艂o si臋 ba膰. Mikkal by艂 dobry. Nie chcia艂a, by ktokolwiek ba艂 si臋 tego, co po nim zosta艂o. Tak dziecinne my艣li b艂膮ka艂y si臋 po jej g艂owie, a przecie偶 by艂a ju偶 star膮 bab膮!
Raija przegoni艂a te my艣li. Zmar艂ych na statkach chowano w morzu. Rzadko przewo偶ono ich na l膮d. 呕eby tak si臋 sta艂o, umrze膰 musia艂 kapitan, kt贸rego zaszywano w p艂贸tno i dobijano z nim do brzegu.
Ci marynarze zapewne nigdy nie byli 艣wiadkami takich wydarze艅. Nigdy nie pomy艣leli nawet, 偶e kto艣 mo偶e rozkopa膰 gr贸b i zabra膰 z niego zmar艂ego.
Raija wiedzia艂a, 偶e nie za艣piewaj膮 jej tych nowych pie艣ni o niej, postanowi艂a jednak, 偶e zadba o to, by je us艂ysze膰. Musia艂a przyzna膰 sama przed sob膮, 偶e jest ich ciekawa.
Te ba艣nie opowiadane o niej i pie艣ni nios艂y co艣 na kszta艂t rado艣ci...
Raiji przypomnia艂a si臋 stara Elle, skryta w p贸艂mroku lav'vo.
- Kiedy艣 mi wr贸偶ono, Misza - powiedzia艂a z namys艂em.
- Sprawdzi艂o si臋 jak do tej pory? - spyta艂 Michai艂, szczerz膮c z臋by w u艣miechu, jak to m艂ody.
- To by艂a stara kobieta - powiedzia艂a Raija, staj膮c mi臋dzy synem a drewnian膮 skrzyni膮, umocowan膮 na sta艂e do pok艂adu. Stan臋艂a mi臋dzy Mikkalem a Michai艂em. - Chyba troch臋 si臋 jej ba艂am i by艂am wtedy zaledwie dzieckiem. Twoja matka mia艂a trzyna艣cie lat, gdy wy艂o偶ono przed ni膮 ca艂e jej przysz艂e 偶ycie. Wci膮偶 nosi艂am sk贸rzan膮 kurt臋, a naoko艂o mnie rozci膮ga艂 si臋 p艂askowy偶.
- A on? - Misza skin膮艂 g艂ow膮, wskazuj膮c gdzie艣 z boku Raiji.
- On te偶 tam by艂 - u艣miechn臋艂a si臋 Raija.
Misza poczu艂 uk艂ucie w sercu. Widzia艂, 偶e matka ulatuje ku czemu艣 innemu. Ku temu 偶yciu na p艂askowy偶u, kiedy by艂a m艂oda i szcz臋艣liwa. Ku Mikkalowi.
- Mikkal siedzia艂 w cieniach, nie wierz膮c w ani jedno s艂owo wypowiadane przez Elle. By艂 milcz膮cy, ponury i mroczny i chcia艂 za wszelk膮 cen臋 mnie stamt膮d zabra膰, nim ona powie za du偶o. Ale musia艂am po偶egna膰 si臋 z Elle i siedzia艂am dalej na roz艂o偶onych na ziemi sk贸rach. Przysun臋艂am si臋 do niej na kolanach i pozwoli艂am, by uj臋艂a moj膮 d艂o艅. Elle m贸wi艂a takim ochryp艂ym g艂osem. Wcale nie cienkim, jaki na og贸艂 miewaj膮 stare kobiety. Zawsze nosi艂a czapk臋, bo mia艂a takie rzadkie w艂osy. By艂a prawie 艂ysa, ale m膮dra. I by膰 mo偶e potrafi艂a zobaczy膰 wi臋cej ni偶 inni ludzie. Wtedy jej nie wierzy艂am, tylko si臋 jej ba艂am. Ale pami臋tam, co m贸wi艂a.
- A co powiedzia艂a? - dopytywa艂 si臋 z ciekawo艣ci膮 jej syn.
Raija grzeba艂a we wspomnieniach. Odnalaz艂a Elle. Odszuka艂a tamt膮 chwil臋. Kl臋cza艂a w jurcie i s艂ucha艂a, jak Elle szkicuje jej 偶ycie. Raija pami臋ta艂a w艂asne niedowierzanie. Pami臋ta艂a, jak ma艂o z tego zrozumia艂a.
Teraz nie potrafi艂a poj膮膰, jak mog艂a by膰 taka naiwna, lecz przecie偶 tamt膮 chwil臋 od dnia dzisiejszego dzieli艂o sporo lat.
Raija uchwyci艂a ster razem z Michai艂em. Pozwoli艂a jemu sterowa膰, lecz dobrze by艂o si臋 czego艣 przytrzymywa膰. Dobrze by艂o sta膰 tak blisko tego swojego niemal doros艂ego syna, kt贸rego nie mog艂a 艣ciska膰 i tuli膰 tyle, ile chcia艂a. Zrobi艂 si臋 ju偶 za bardzo m臋偶czyzn膮. Nie mog艂a doprowadzi膰 do tego, by kto艣 pomy艣la艂, 偶e Misza ci膮gle czepia si臋 matczynej sp贸dnicy.
Ale mog艂a tutaj sta膰 razem z nim, a on wci膮偶 jej s艂ucha艂. W g艂owie t艂umaczy艂a s艂owa Elle na j臋zyk, kt贸ry i on rozumia艂.
- Siedzia艂a po ciemku i m贸wi艂a to mnie, trzynastolatce kl臋cz膮cej przed ni膮: 鈥... Bardzo pr臋dko staniesz si臋 doros艂a. Widz臋 w twoim 偶yciu wielu m臋偶czyzn. Wielu m臋偶czyzn b臋dzie ci臋 kocha膰. Niekt贸rzy z nich s膮 pot臋偶ni, dzier偶膮 w艂adz臋, 偶aden nie jest miernot膮. B臋d膮 w艣r贸d nich tacy, dla kt贸rych staniesz si臋 przyczyn膮 nieszcz臋艣膰. Szcz臋艣cie nie jest ci pisane, Raiju. B臋dziesz musia艂a o nie walczy膰. Ludzie zwr贸c膮 si臋 przeciwko tobie, niekt贸rzy ci臋 znienawidz膮, odwr贸c膮 si臋 do ciebie plecami i zw膮tpisz nawet w tych, kt贸rzy b臋d膮 po twojej stronie. Ale widz臋 niewiele 艂ez. Jeste艣 dumna, dziecko. Widz臋 ludzi, kt贸rzy ci臋 wspieraj膮, lecz tylko jeden z nich b臋dzie mia艂 dla ciebie szczeg贸lne znaczenie. Ten jeden b臋dzie ci przyjacielem i pozostanie ci wierny przez ca艂e 偶ycie...鈥
Raija odetchn臋艂a g艂臋boko, wci膮偶 zatopiona we wspomnieniach. Za chwil臋 podj臋艂a tym samym tonem, powoli i z namys艂em, jak gdyby po偶ycza艂a g艂os od Elle z przepa艣ci czasu.
- 鈥濶ie b臋dziesz mia艂a du偶o dzieci, widz臋 wi臋cej m臋偶czyzn ni偶 dzieci. A te, kt贸re urodzisz, przysporz膮 ci tyle samo trosk co rado艣ci. Widz臋 jakie艣 zimne 艣wiat艂o, Raiju... Widz臋, jak po艣wi臋casz jedno z dzieci鈥.
Raija u艣miechn臋艂a si臋 do sierpniowego poranka.
- Elle m贸wi艂a, 偶e nie czeka mnie wy艂膮cznie pi臋kne 偶ycie, lecz 偶e musz臋 je prze偶y膰. Nie mia艂am wyboru, lecz niczego nie 偶a艂uj臋.
- Nawet ma艂偶e艅stwa z tat膮? Raija wyczula, jak bardzo syn jest spi臋ty. Od dawna o tym my艣la艂a. Misza w 艣rodku tego wyro艣ni臋tego cia艂a niemal doros艂ego m臋偶czyzny by艂 bardzo wra偶liwy. Kocha艂 Jewgienija, chocia偶 ojciec przerzuci艂 na niego swoj膮 tajemnic臋, nie b臋d膮c w stanie d艂u偶ej d藕wiga膰 jej sam. Gorzkie to by艂o dziedzictwo, lecz Misza przyj膮艂 je i nie przesta艂 kocha膰 ojca. Ci臋偶ko by艂o Miszy my艣le膰 o tym, 偶e 偶ycie w domu nad Ekvin膮 dla Raiji mog艂o by膰 omy艂k膮. 呕e jego dzieci艅stwo, kt贸re uwa偶a艂 za takie szcz臋艣liwe i pe艂ne ciep艂a, by艂o przesi膮kni臋te fa艂szem i dla Raiji stanowi艂o jedynie pe艂ne goryczy wspomnienie.
- Nie, tego ma艂偶e艅stwa te偶 nie 偶a艂uj臋 - o艣wiadczy艂a Raija z moc膮. - Owszem, pragn臋艂abym, by w moim 偶yciu nie by艂o kilku chwil, na przyk艂ad dni sp臋dzonych w lochu dla czarownic w twierdzy Vardo. Te dni chcia艂abym cofn膮膰 i te, gdy siedzia艂am uwi臋ziona w Archangielsku. To by艂y naprawd臋 przykre chwile, ale niczego wi臋cej bym nie odmieni艂a.
- Odmieni艂aby艣 tamt膮 chwil臋, gdy on umiera艂? - Misza zn贸w skin膮艂 g艂ow膮, wskazuj膮c z boku Raiji, na to, co si臋 tam znajdowa艂o.
- Trudne pytania zadajesz - odpar艂a Raija.
- Gdyby on 偶y艂, mnie by nie by艂o na 艣wiecie - powiedzia艂 Misza, nie patrz膮c na ni膮. - Cz臋sto o tym my艣la艂em, gdy si臋 o nim dowiedzia艂em. Wiele my艣la艂em o nim, matko Raiju. Mo偶e r贸wnie wiele co ty.
- Jeste艣 moim synem - o艣wiadczy艂a Raija zdecydowanym g艂osem. - Jeste艣 moim synem, kt贸rego kocham. Czy to wystarczy ci za odpowied藕 na pytanie, na kt贸re tak naprawd臋 odpowiedzie膰 si臋 nie da?
Misza nigdy nie zd膮偶y艂 powiedzie膰, 偶e to mu wystarczy. Us艂yszeli krzyk. 艁omot czego艣 spadaj膮cego. I g艂os Sedolfa, a偶 mroczny ze strachu:
- Ido, na mi艂o艣膰 bosk膮, Ido! Odezwij si臋 do mnie!
By艂o 藕le.
Raija post臋powa艂a odruchowo, lecz nawet zaj臋ta dzia艂aniem mia艂a w g艂owie jedn膮 wyra藕n膮 my艣l: By艂o 藕le. By艂o inaczej, ni偶 jej si臋 to 艣ni艂o, ni偶 to widzia艂a. By艂o 藕le.
- Nie mog艂e艣, u diab艂a, jej pilnowa膰? - krzykn臋艂a do Sedolfa, kt贸ry kl臋cza艂 tu偶 przy Raiji, co najmniej tak samo wystraszony jak ona.
- Nie mog艂em zanie艣膰 jej na g贸r臋 - odpar艂 s艂abym g艂osem, przygn臋biony.
- To nie by艂a wina Sedolfa. - Reijo wzi膮艂 Id臋 na r臋ce i zani贸s艂 do kajuty, w kt贸rej on i Raija sp臋dzili noc. Krzyk i rozpaczliwie nawo艂ywania Sedolfa wyrwa艂y go ze snu. Bez pytania zrozumia艂, co si臋 sta艂o.
Raija z dr偶eniem wci膮gn臋艂a oddech.
- To nie wina Sedolfa, przepraszam. Nie by艂a pewna, czy j膮 us艂ysza艂. Raija przypuszcza艂a, 偶e Sedolf nie widzi niczego poza Id膮. 呕a艂owa艂a, 偶e nie potrafi go uspokoi膰, nie mo偶e mu powiedzie膰, 偶e nie sta艂o si臋 nic gro藕nego. Taka by艂a pewna tych przeb艂ysk贸w 艣wiat艂a w tym, co inni nazwaliby snami. Tymczasem czego艣 podobnego nie dostrzeg艂a nawet przez moment. To by艂o z艂e. I Raija nie wiedzia艂a ju偶, czy mo偶e swoim snom ufa膰.
Gestem d艂oni odsun臋艂a wszystkich, kt贸rzy przyszli za ni膮. W jej g艂osie pojawi艂a si臋 surowo艣膰.
- Potrzebna nam woda - powiedzia艂a w ko艅cu, 偶a艂uj膮c swojej ostro艣ci. - I co艣 czystego na opatrunek. Wszystko na pewno b臋dzie dobrze.
Te s艂owa zapiek艂y j膮 w ustach jak k艂amstwo. Strach zacisn膮艂 swoje zimne macki i zbi艂 si臋 w tward膮 kul臋 w brzuchu. By艂a bliska md艂o艣ci, mia艂a ochot臋 贸w strach z siebie w jaki艣 spos贸b wyrzuci膰, lecz nie mog艂a.
Tutaj nie chodzi艂o o ni膮.
Patrzy艂a, jak ludzie, potykaj膮c si臋 w po艣piechu, pop臋dzili po wod臋, po p艂贸tno.
Ida by艂a jej c贸rk膮, lecz wszyscy lubili j膮 dla niej samej. Ludzie pr臋dko zaczynali czu膰 do Idy sympati臋. Nie musieli nawet dobrze jej zna膰, Ida nios艂a ze sob膮 niezwyk艂膮 jasno艣膰.
- Nigdy nie powinna by艂a wybiera膰 si臋 w t臋 podr贸偶 - o艣wiadczy艂a Raija, gdy Rei jo znalaz艂 na g艂owie Idy ran臋. P艂yn膮艂 z niej czerwony strumyczek krwi.
- Umia艂aby艣 j膮 zatrzyma膰? - spyta艂 Sedolf z takim samym przygn臋bieniem, nie patrz膮c na Raij臋. Nie udawa艂o mu si臋 ukry膰 ogromnej rozpaczy, by膰 mo偶e czu艂, 偶e ona go oskar偶a.
Raija westchn臋艂a. To nie by艂a wina Sedolfa. To nie by艂a niczyja wina.
- To nie twoja wina - powt贸rzy艂a s艂abym g艂osem, a potem poprosi艂a Sedolfa, 偶eby rozpi膮艂 Idzie sp贸dnic臋.
Zrobi艂 to bez zastanowienia. Wargi mia艂 pobiela艂e, zaci艣ni臋te. Ba艂 si臋 tak samo jak Raija i Reijo.
Owszem, Ida to ich dziecko, lecz Sedolf to jej m膮偶. Dla niego Ida by艂a cz艂owiekiem, kt贸rego kocha艂 najbardziej na 艣wiecie. Raija nie mog艂a op臋dzi膰 si臋 od tej my艣li. Trudno dopu艣ci膰 do siebie prawd臋, 偶e nie jest si臋 najwa偶niejsz膮 osob膮 w 偶yciu rodzonego dziecka.
- Ona krwawi. Wszyscy si臋 tego bali, cho膰 bez s艂贸w. Reijo pami臋ta艂 to samo co Sedolf. Okres Bo偶ego Narodzenia, kiedy Ida straci艂a wyt臋sknione nienarodzone dziecko.
To by艂o r贸wnie wyt臋sknione.
M臋偶czy藕ni wymienili identyczne spojrzenia. Reijo w gniewie zacisn膮艂 pi臋艣ci. Nikogo nie powinien spotka膰 taki los. A ju偶 na pewno nie jego c贸rk臋.
Co m贸g艂 zrobi膰? Olga przynios艂a wody.
- Gor膮ca - wyja艣ni艂a. - Nagrza艂am w samowarze. Niewiele s艂贸w wymieniono w kajucie. Wszyscy oddychali wy艂膮cznie d艂awi膮cym ich strachem.
Olga podar艂a halk臋 z przeznaczeniem na opatrunek, zas艂u偶y艂a tym sobie na pe艂ne uznania spojrzenie Raiji.
Reijo opatrzy艂 ran臋 z ty艂u na g艂owie Idy. C贸rka j臋kn臋艂a cichutko, gdy oczyszcza艂 j膮 w贸dk膮 przyniesion膮 przez Michai艂a. Nie otworzy艂a jednak oczu, nie przem贸wi艂a do nich. By艂a nieprzytomna.
Raija zacisn臋艂a z臋by. Przede wszystkim mia艂a ochot臋 krzycze膰. Ida krwawi艂a, a Raiji stan臋艂a przed oczami male艅ka dziewczynka z przeb艂ysk贸w sn贸w. Ma艂a dziewczynka z wplecionymi we w艂osy promieniami s艂o艅ca czerwcowej nocy i z zimow膮 noc膮 w spojrzeniu.
Jej wzrok pad艂 na kikut palca. Zagoi艂 si臋 ju偶. Nigdy nie b臋dzie pi臋kny, lecz to nie wygl膮d r臋ki sprawi艂, i偶 zapragn臋艂a, by by艂 na miejscu.
Jumala, dlaczego uczyni艂a co艣 tak bezrozumnego? Dlaczego zniszczy艂a w sobie t臋 moc niesienia pomocy?
Teraz z kolei Raiji przed oczami stan臋艂a blada, mokra od potu twarz Maret i 艣lady, jakie pozostawi艂a na niej walka o 偶ycie dzieci i w艂asne. Nie mog艂a pom贸c Maret.
A teraz chodzi艂o o Id臋, o rodzon膮 c贸rk臋.
By艂o 藕le.
Widzia艂a, 偶e na nic si臋 nie zdadz膮 偶adne wywary ani przyk艂adanie no偶a. Nie pomog膮 modlitwy ani zakl臋cia. Raija nie bardzo wierzy艂a ani w jedno, ani w drugie. Sama nigdy tego nie stosowa艂a. Nigdy te偶 nie okazywa艂o si臋 to konieczne.
Teraz gotowa by艂a uciec si臋 do wszystkich sposob贸w, byle by tylko pomog艂y!
- Ida da sobie rad臋 - powiedzia艂a nieswoim g艂osem. Nie mia艂a si艂y spojrze膰 im w oczy, ani Reijo, ani Sedolfowi. L臋k z偶era艂 j膮 od 艣rodka. Ci膮偶y艂 w piersi niczym kamie艅.
Reijo m贸wi艂, 偶e ona nie zdo艂a uciec od swego dziedzictwa. Od tego daru.
Zerkn臋艂a na niego w przelocie. Widzia艂a b贸l w zielonych oczach. Gdyby Reijo m贸g艂, odda艂by w tej chwili 偶ycie za c贸rk臋. G艂adzi艂 Id臋 po policzku, po czole, lecz ona nawet nie drgn臋艂a. Oddycha艂a, by艂a blada, ale nie przestawa艂a krwawi膰.
Ze strachu zacz臋艂o co艣 wyrasta膰. Co艣 niezwykle silnego, pe艂nego 偶ycia - niczym lodowy jaskier wiary z ja艂owego kamienistego pod艂o偶a, jakim sta艂 si臋 w Raiji jej l臋k.
Chwila ta trwa艂a kr贸tko, lecz Raija napotka艂a siebie sam膮. Wzrokiem przenikn臋艂a przez zamkni臋te drzwi. Co艣 w niej si臋 rozwi膮za艂o. Jaki艣 supe艂. Grudka mrozu i granitu tkwi膮ca w niej zacz臋艂a si臋 rozpuszcza膰 jak bry艂ka kwietniowego zmro偶onego b艂ota pod wp艂ywem 艣wiec膮cego przez ca艂y dzie艅 s艂o艅ca.
Palec, kt贸ry po艣wi臋ci艂a, nie mia艂 偶adnego znaczenia. Przyprawi艂a si臋 o b贸l, kt贸ry potrafi艂a wyja艣ni膰, i zamieni艂a go na to, czego nie da艂o si臋 obj膮膰 rozumem. Uzna艂a, 偶e jest wolna.
- Mia艂e艣 racj臋 - powiedzia艂a ze wzrokiem wbitym w Reijo. On j膮 zrozumie. Zrozumie t臋 decyzj臋. B臋dzie wiedzia艂, 偶e ten krok nale偶a艂o uczyni膰. - Mia艂e艣 racj臋, Reijo. Nie mog艂am uciec.
Milcza艂. Domy艣la艂 si臋 raczej, ni偶 rozumia艂.
- To, co zrobi臋, uczyni臋 z mi艂o艣ci.
G艂os Raiji brzmia艂 przejrzy艣cie. Z u艣miechem zamkn臋艂a d艂onie na r臋kach Idy. Niewygodnie jej by艂o siedzie膰 w takiej pozycji na kl臋czkach przy koi, lecz nie zwraca艂a na to uwagi. Raija zamkn臋艂a oczy i nawet si臋 nie wysila艂a.
D艂onie Idy by艂y zimne, tak jak jej w艂asne. Palce c贸rki takie podobne do jej palc贸w.
Jednocze艣nie czu艂a, 偶e to prawda, a zarazem co艣 niepoj臋tego, i偶 wyda艂a t臋 doros艂膮 kobiet臋 na 艣wiat. To by艂a jedna z prawd, kt贸rych Raija nigdy tak naprawd臋 nie pojmie.
To takie proste, 偶e mi艂o艣膰 daje 偶ycie, lecz mimo to niepoj臋te, gdy le偶a艂o si臋 ju偶 z dzieckiem w obj臋ciach. Zlana potem, z cia艂em obola艂ym po porodzie.
To samo ogromne zdumienie wype艂ni艂o j膮 teraz. To samo uczucie, kt贸re nigdy nie przeminie.
Czasu nigdy nie da艂a im do艣膰.
Ale kocha艂a wszystkie swoje dzieci. Wszystkie te, kt贸rym da艂a 偶ycie, kt贸re wyros艂y z mi艂o艣ci. Z tak wielu r贸偶nych rodzaj贸w mi艂o艣ci.
Mocniej chwyci艂a r臋ce Idy.
Statek si臋 porusza艂. Wiatr sprzyja艂 i mocno pcha艂 go na wsch贸d. Maj膮c Olega u steru, p艂yn膮艂 wzd艂u偶 dr贸g, kt贸rych oko nie potrafi艂o dostrzec w艣r贸d nieustannie zmieniaj膮cego si臋 falowania morza.
Raija us艂ysza艂a, jak Misza przenosi ci臋偶ar z jednej nogi na drug膮. Zawsze robi艂 wtedy niedu偶y krok, kroczek w prawo. Zawsze w prawo. Olga powiedzia艂a co艣 pr臋dko do niego po rosyjsku, Raija dopu艣ci艂a do siebie za艣piew j臋zyka, lecz bez znaczenia s艂贸w. One nie by艂y wa偶ne. S艂owa nie by艂y wa偶ne. S艂owa przeszkadza艂y.
Chcia艂a wierzy膰, 偶e Misza obejmuje Olg臋. Sedolf siedzia艂 tak blisko, 偶e czu艂a bij膮ce od niego ciep艂o. Czu艂a, jak bardzo jest spi臋ty. Mia艂 tyle do stracenia. Kocha艂 Id臋 tak jak Mikkal kocha艂 j膮. Raija my艣la艂a o Sedolfie ciep艂o i z wielk膮 trosk膮. By艂 dobrym m臋偶em dla Idy.
S艂ysza艂a oddech Reijo. Nie mia艂a jednak si艂y podnie艣膰 g艂owy i popatrze膰 na niego, cho膰 by艂a pewna, 偶e on nie odrywa od niej wzroku.
Reijo zrozumia艂.
Ida by艂a 艣wiat艂em. Ida by艂a rado艣ci膮 i wiosn膮. Ida powinna mie膰 zmarszczki od u艣miechu, a nie od goryczy i trosk. W 艣miechu Idy powinien brzmie膰 艣piew. Jej d艂onie powinny g艂adzi膰 艂agodnie, a nie kurczowo si臋 zaciska膰. Ida powinna mie膰 rumieniec na policzkach, a jej chata rozbrzmiewa膰 dzieci臋cym 艣miechem. W艣r贸d grubych 艣cian z drewnianych bali, w domu u niej i Sedolfa, powinno t臋tni膰 偶ycie. Z ogniwa Idy w 艂a艅cuchu powinien ku niebu ulatywa膰 ptak.
R臋ce Raiji trzyma艂y d艂onie Idy, lecz oderwa艂a si臋 od tej rzeczywisto艣ci, kt贸r膮 zmys艂y nazywa艂y prawdziw膮.
Unosi艂a si臋 w艣r贸d mrozu i 艣wiat艂a.
O letnim poranku podr贸偶owa艂a drog膮 zorzy polarnej. Czas przesta艂 istnie膰, sko艅czy艂 si臋 strach. By艂a bezpieczna. Nareszcie nie mia艂a ju偶 czego si臋 ba膰.
Ida otworzy艂a oczy i zobaczy艂a ciemno艣膰, dziwnie znajom膮 i intymn膮, lecz mimo wszystko obc膮. Pachnia艂o dymem. Lekko, przyjemnie jak z paleniska w domu, lecz wyczuwa艂a w tym co艣 jeszcze.
艢wiat艂o by艂o z艂ociste.
Gdzie si臋 podzia艂 Sedolf?
Jej wargi uformowa艂y pytanie. Chcia艂a wsta膰, lecz cia艂o mia艂a zbyt s艂abe. Nic j膮 nie bola艂o, nie czu艂a b贸lu, lecz nie by艂a w stanie si臋 podnie艣膰.
- Le偶 spokojnie!
Ten g艂os by艂 znajomy. Ida wolno obr贸ci艂a g艂ow臋. Znajomy by艂 r贸wnie偶 u艣miech.
- Mama!
R臋ce chcia艂y si臋 do niej wyci膮gn膮膰, lecz Ida nie mia艂a si艂y nawet unie艣膰 ramion.
- Nic nie m贸w! Nie wysilaj si臋, Ido. B臋dziesz potrzebowa艂a wszystkich swoich si艂. To jeszcze nie zima. Twoje cia艂o b臋dzie musia艂o d藕wiga膰 wielki ci臋偶ar, ale wszystko p贸jdzie dobrze.
- A Sedolf?
Musi mie膰 tu Sedolfa. On powinien by膰 przy niej. Odr臋twienie wszystkich cz艂onk贸w przerazi艂o Id臋. Dlaczego Sedolf nie przychodzi?
- Jego tu nie ma.
Up艂yn臋艂o nieco czasu, zanim to dotar艂o do Idy. G艂owa zaczyna艂a j膮 bole膰, gdy tylko bardziej wysili艂a my艣li. Serce wali艂o pr臋dkim rytmem, krew kr膮偶y艂a szybciej. Przecie偶 Sedolf kiedy艣 by艂.
Ida nie zdawa艂a sobie sprawy z tego, co si臋 wydarzy艂o. Niekt贸rych moment贸w w og贸le nie mog艂a sobie przypomnie膰. Ale pami臋ta艂a Sedolfa. Sedolf by艂 kiedy艣. Obejmowa艂 j膮, czu艂a jego ciep艂o.
Sedolf powinien by膰 przy niej!
Jej spojrzenie przesuwa艂o si臋 po dziwnej spiczastej konstrukcji, wznosz膮cej si臋 nad ni膮 i stanowi膮cej jednocze艣nie 艣ciany i powa艂臋. W臋drowa艂o wraz z dymem do otworu, b臋d膮cego dymnikiem w miejscu, gdzie tyczki namiotu si臋 styka艂y, ukazuj膮c mi臋dzy sob膮 kawa艂ek nieba, tak niebieskiego, 偶e a偶 oczy j膮 zapiek艂y. Sierpie艅 w tym roku mieli wyj膮tkowo pogodny.
Statek...
Nie znajdowa艂a si臋 na statku.
Dlaczego nie ma tu Sedolfa?
- Gdzie my jeste艣my? - spyta艂a szeptem. Wargi mia艂a takie suche, 偶e a偶 pop臋ka艂y. Krew by艂a gor膮ca.
- Na statku nie mog艂am ci pom贸c, Ido. To g艂os Raiji. Ale brzmia艂 w nim ton, jakiego Ida nigdy jeszcze wcze艣niej nie s艂ysza艂a. Wydawa艂 si臋 w pewnym sensie ja艣niejszy, bardziej podobny do jej w艂asnego g艂osu.
- Gdzie my jeste艣my? - powt贸rzy艂a pytanie Ida. Podnios艂a g艂os tak, by sama mog艂a uchwyci膰 r贸偶nic臋. Ona istnia艂a.
- Nie pytaj - poprosi艂a matka.
Ida prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i zamkn臋艂a oczy. Le偶a艂a pod sk贸rami. I na sk贸rach. Ale cia艂o mia艂a ch艂odne.
Raija prosi艂a, by nie pyta艂a. Ale nikt nie prosi艂, by nie my艣la艂a.
Ida poczu艂a gniew wzbieraj膮cy w piersi, nie by艂o tam dla niego miejsca, lecz nie chcia艂a go z siebie wypu艣ci膰. Czu艂a, 偶e tylko on jest prawdziwy.
Dotyk sk贸r na ciele r贸wnie偶 by艂 prawdziwy, 艂askota艂y, gdy pozwala艂a im si臋 g艂adzi膰 w miejscach, gdzie jej sk贸ra by艂a ods艂oni臋ta, na 艂ydkach, na nadgarstkach i na policzkach.
Te ledwie widoczne ruchy sprawia艂y jej trudno艣膰. Na nic wi臋cej jednak nie by艂a w stanie si臋 zdoby膰. R臋ce mia艂a jak z kamienia i tak samo zimne.
Ch艂贸d.
Przenika艂 j膮 jaki艣 inny rodzaj ch艂odu.
Ch艂贸d.
Czu艂a zapach dymu. S艂ysza艂a trzask drewna na ognisku. Widzia艂a niebo. Wszystko to by艂o rzeczywiste, musieli przewie藕膰 j膮 na l膮d.
Ida pami臋ta艂a, 偶e co艣 si臋 wydarzy艂o, lecz nie potrafi艂a sobie przypomnie膰, co. G艂owa za bardzo j膮 bola艂a, gdy usi艂owa艂a to z siebie wydusi膰.
Musieli przewie藕膰 j膮 na l膮d. Rozstawili Iav'vo. Pewnie nie by艂o tu innych ludzi. Dlatego musieli zadba膰 o taki tymczasowy dach nad g艂ow膮. To si臋 wydawa艂o zrozumiale.
Matka powiedzia艂a, 偶e na statku nie mog艂a jej pom贸c. Te s艂owa wci膮偶 wydawa艂y si臋 sensowne.
Tylko dlaczego nie ma Sedolfa? Przecie偶 on by jej nie zostawi艂. Do艣膰 by艂o ludzi, kt贸rzy mogli si臋 zaj膮膰 Mikkalem. Nie musia艂 zostawa膰 z ch艂opcem. Powinien przy niej by膰. Rozumie chyba, 偶e ona tak bardzo go teraz potrzebuje.
Chyba 偶e... mo偶e Sedolfowi co艣 si臋 sta艂o?
Idzie zrobi艂o si臋 jeszcze zimniej. Ten ch艂贸d bra艂 si臋 z jej wn臋trza, zawt贸rowa艂 mu strach wi臋kszy od tego, kt贸ry czu艂a o siebie.
- Sedolf! - wykrzycza艂a to tak g艂o艣no, na ile tylko starczy艂o jej si艂. Gdyby tu by艂, musia艂by j膮 us艂ysze膰. Gdyby tu by艂, na pewno by do niej przyszed艂.
Je艣li tylko by艂by w stanie.
- Sedolf!
- Jestem tutaj, Ido. Przytuli艂 si臋 do jej policzka, chcia艂 j膮 wzi膮膰 na r臋ce i mocno obj膮膰. Chcia艂 w艂asnym ciep艂em ogrza膰 to lodowate cia艂o. Chcia艂 okry膰 j膮 jeszcze mocniej.
- Jestem tutaj, skarbie! - odpar艂 na drugi jej krzyk. - Jestem tutaj! - Ca艂owa艂 jej policzki i powieki, ale ona nie otworzy艂a oczu. Tylko usta leciutko jej zadr偶a艂y. Taki u艣miech bez s艂贸w.
Wargi Sedolfa musn臋艂y jej zimne, spierzchni臋te wargi. Star艂 z nich kropelk臋 krwi, zwil偶y艂 jej wargi w艂asnymi. Przesun膮艂 po nich koniuszkiem j臋zyka, chc膮c jej ul偶y膰 w cierpieniu.
- Na Boga, Reijo! Nie mo偶emy pozwoli膰, 偶eby to dalej trwa艂o!
Sedolf przysiad艂 na brze偶ku koi. Cia艣niej otuli艂 Id臋 kocami. Oczu nie odrywa艂 od dw贸ch par r膮k, trzymaj膮cych si臋 tak mocno.
- Ja si臋 boj臋, Reijo. To mnie doprowadza do szale艅stwa ze strachu, s艂yszysz?
Reijo kiwn膮艂 g艂ow膮. Patrzy艂 tak powa偶nie. Odsun膮艂 si臋 od koi, nie przerywaj膮c 艂a艅cucha utworzonego przez r臋ce Raiji i Idy. Narzuci艂 jeden z w艂asnor臋cznie utkanych przez Raij臋 pled贸w na plecy 偶ony, chocia偶 wiedzia艂, 偶e ona nie mo偶e tego poczu膰 tam, gdzie teraz przebywa艂a.
- Nie musisz si臋 ba膰 - odpar艂 zi臋ciowi. Szcz臋ki mia艂 wyra藕nie napi臋te. Bola艂 go krzy偶. Panowa艂 nad sob膮, poniewa偶 ona tego chcia艂a.
To, co robi艂a, robi艂a z mi艂o艣ci.
- Krwawienie usta艂o, prawda?
Sedolf kiwn膮艂 g艂ow膮.
Nie pojmowa艂 tego, ale gdy Id臋 ogarn膮艂 taki ch艂贸d, kiedy zrobi艂a si臋 zimna i lepka, a uderze艅 serca prawie nie dawa艂o si臋 ju偶 wyczu膰, krwawienie usta艂o.
W g艂owie ju偶 uformowa艂 my艣l, 偶e strac膮 r贸wnie偶 i to dziecko. Zaczyna艂 j膮 akceptowa膰. To by艂o straszne, lecz gorsze by艂oby straci膰 Id臋.
Dlatego pozwoli艂, by si臋 to dzia艂o.
Reijo by艂 taki spokojny, a Sedolf nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e Rei jo zgodzi艂by si臋 na co艣, co mog艂oby zaszkodzi膰 Idzie. Lecz to nie w pe艂ni uspokaja艂o Sedolfa. Nawet teraz, po tym, jak Ida zacz臋艂a krzycze膰.
- Ona mnie wzywa!
- Nic teraz nie mo偶esz dla niej zrobi膰 - o艣wiadczy艂 Reijo twardo i tym razem zielone oczy b艂ysn臋艂y ostrzej. - Nikt poza Raij膮 nie mo偶e nic zrobi膰 dla Idy, Sedolfie. Pog贸d藕 si臋 z tym!
Pogodzi膰 si臋?
W 艣rodku co艣 a偶 w nim krzycza艂o, 偶e nie mo偶e tak tylko na to patrze膰. Nie mo偶e tylko si臋 przygl膮da膰, jak Ida od niego odchodzi. Od nich wszystkich. Nie m贸g艂 po prostu siedzie膰 i s艂ucha膰, jak wzywa go po imieniu. Przecie偶 nawet Reijo musia艂 s艂ysze膰, jak bardzo si臋 ba艂a!
Pogodzi膰 si臋 z tym?
Gdyby w jego mocy by艂o uczyni膰 co艣 dla niej, tej drobnej kobiety, kt贸r膮 kocha艂 bardziej od wszystkiego innego na 艣wiecie, zrobi艂by to. Lecz jego te艣膰, jak zawsze, r贸wnie偶 i tym razem mia艂 racj臋. To nie le偶a艂o w jego mocy. Siedzia艂 na brzegu pos艂ania Idy i wiedzia艂, 偶e tu chodzi o 偶ycie. I 偶e tylko Raija mog艂a jej pom贸c. W jaki spos贸b, tego Sedolf nie wiedzia艂.
- Wszystko w r臋kach Boga - o艣wiadczy艂. Tak czy owak lepiej by艂o ufa膰 niepoj臋tej bosko艣ci, ani偶eli temu, co si臋 dzia艂o z Raij膮.
A偶 zachryp艂a, a Sedolf nie przychodzi艂. Ida - zaczyna艂a ju偶 rozumie膰, dlaczego. I zamkn臋艂a przed tym oczy. Zacisn臋艂a je tak mocno, a偶 do b贸lu. Trysn臋艂y 艂zy. One przynajmniej m贸wi艂y jej, 偶e istnieje. 呕e znajduje si臋 w jakiej艣 rzeczywisto艣ci.
Nawet tutaj.
D艂ugo le偶a艂a sama w lav'vo. Gdy wreszcie troch臋 si臋 uspokoi艂a, prawie ucieszy艂a j膮 ta samotno艣膰. L臋k igra艂 z ni膮, lecz dop贸ki by艂a sama, mog艂a przynajmniej unikn膮膰 pewno艣ci.
Tak bardzo by艂o jej zimno, a s艂ysza艂a jedynie wiatr i w艂asny oddech. Powolny. Ws艂ucha艂a si臋 w niego. I ba艂a si臋, 偶e zabraknie jej powietrza, za ka偶dym razem wi臋c stara艂a si臋 oddycha膰 coraz g艂臋biej. To bola艂o, grozi艂o, 偶e j膮 zad艂awi, i w ko艅cu zmusi艂o, by zaprzesta艂a tej kontroli. Nie mog艂a d艂u偶ej tym sterowa膰.
Jej cia艂o 偶y艂o. Jej cia艂o decydowa艂o. Ona sama by艂a pozbawiona wszelkich si艂 i woli.
Ida czeka艂a.
Rozpozna艂a g艂os Raiji, niemal identyczny z jej w艂asnym g艂osem, a dobiegaj膮cy sk膮d艣 bardzo blisko. Raija m贸wi艂a cicho, spokojnie. Rozmawia艂a z kim艣 innym, z jak膮艣 kobiet膮.
Zas艂ona w namiocie si臋 uchyli艂a. Ida zobaczy艂a dwie ciemne sylwetki na tle jasnego 艣wiat艂a wpadaj膮cego z zewn膮trz. Niebo wci膮偶 by艂o tak samo niebieskie.
Stan臋艂y obok niej, nad ni膮. Wros艂y w cienie namiotu. Sta艂y si臋 cieniami pochylonymi nad ni膮. Oczy Idy z wysi艂kiem stara艂y si臋 co艣 zobaczy膰, lecz nie mog艂y. 艢wiat艂o z zewn膮trz przebija艂o si臋 przez boczne 艣ciany lav'vo, oczy si臋 przed nim broni艂y.
- Pi臋kna jest ta twoja c贸rka.
Ida musia艂a si臋 wysila膰, by poj膮膰 te s艂owa. Zna艂a ten j臋zyk dostatecznie, by je zrozumie膰, lecz dawno ju偶 go nie u偶ywa艂a.
Ten g艂os by艂 starszy. 呕yczliwy. 艁agodny. Ida poczu艂a ciep艂o.
- Ona ju偶 wi臋cej nie b臋dzie marz艂a - ci膮gn膮艂 g艂os. Czyja艣 d艂o艅 pog艂adzi艂a Id臋 po czole. G艂aska艂a j膮 tak lekko, 偶e ledwie tylko dotyka艂a.
- Ailo j膮 kocha艂. Widz臋, dlaczego.
- Ailo patrzy艂 sercem, nie oczami - odpar艂a Raija. R贸wnie偶 jej g艂os mia艂 w sobie u艣miech.
- Ja tak偶e. Patrz臋 tylko sercem. Twoj膮 c贸rk臋 musz臋 wysoko oceni膰. C贸rk臋 Reijo. On tak偶e m贸g艂by by膰 moim synem, ten tw贸j Reijo. Lecz 偶e mo偶na mie膰 tak膮 urod臋 jak ten kwiatuszek! My艣la艂am, 偶e moje oczy ujrza艂y ju偶 to, co najpi臋kniejsze, gdy zobaczy艂y ciebie, Ma艂y Kruku, lecz ona jest pi臋kniejsza. Ma we w艂osach ogie艅. Ciep艂o nie wyrz膮dzi jej krzywdy. Twoja c贸rka nie b臋dzie marz艂a.
Ida zobaczy艂a kobiet臋, kt贸ra m贸wi艂a. By艂a drobna, czarnow艂osa. Ni偶sza od Raiji, lecz bardziej okr膮g艂a. Mia艂a wydatny biust, by艂a mi臋kka, a jej u艣miech przydawa艂 spokoju.
Ida ju偶 wcze艣niej widzia艂a ten u艣miech.
Musia艂a zamkn膮膰 oczy, gdy przypomnia艂a sobie, kto go mia艂.
Ma艂a Raija.
Zanim kobieta zn贸w si臋 odezwa艂a, Ida wiedzia艂a ju偶, gdzie jest. Wiedzia艂a, kim jest nieznajoma, towarzysz膮ca jej matce.
- Byleby艣 tylko mog艂a j膮 uratowa膰! - powiedzia艂 g艂os Raiji.
- Przyprowadzi艂a艣 j膮.
- Nie mog艂am inaczej.
- Mog艂a艣 utrzyma膰 j膮 przy 偶yciu. Raija milcza艂a d艂ugo, nim odpowiedzia艂a. Ida s艂ucha艂a z zamkni臋tymi oczami, nie mia艂a si艂y unie艣膰 powiek. Nie mia艂a si艂y stawi膰 czo艂a temu, co mog艂a zobaczy膰.
- Ja nie mog艂am uratowa膰 ma艂ej. Ty mo偶esz. Uratowanie Idy to nie do艣膰. Ona nie mo偶e straci膰 tego dziecka.
Przez Id臋 przetoczy艂 si臋 cichy 艣miech. Zr臋czne r臋ce zajmowa艂y si臋 czym艣, czego Ida nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰. S艂ysza艂a, 偶e zbli偶y艂y si臋 do paleniska. S艂ysza艂a, 偶e kocio艂ek wisz膮cy nad nim zosta艂 zdj臋ty z haka.
- Ja mog臋 - powiedzia艂 艂agodny g艂os. - I ona jest matk膮 dziecka mojego wnuka. Mikkal syn Ailo syna Mikkala syna Pehra nie b臋dzie 偶y艂 bez matki.
Ida prze艂kn臋艂a 艣lin臋, j臋zyk klei艂 si臋 do podniebienia. Ravna.
Babka Ailo.
R臋ce nie si臋ga艂y jedna do drugiej. Nie uda艂o jej si臋 ich z艂o偶y膰. Modlitwa musia艂a trafi膰 tam, gdzie zmierza艂a, i bez tego gestu.
Od jak dawna babka Ailo nie 偶y艂a?
Przy palenisku panowa艂o milczenie, a Ida wci膮偶 mia艂a oczy zamkni臋te. Chcia艂a wierzy膰, 偶e to tylko sen. Chcia艂a si臋 tego mocno uchwyci膰. Je艣li pozwoli sobie na uwierzenie, 偶e jest inaczej, postrada rozum.
- Sedolf! Nie wykrzycza艂a tego, jedynie wyszepta艂a. Musia艂y j膮 us艂ysze膰, lecz Ida nie otworzy艂a oczu, by na nie popatrze膰. Nie chcia艂a.
Raija i Ravna wymieni艂y spojrzenia. U艣miech Ravny wype艂ni艂 si臋 smutkiem, Raija poruszy艂a g艂ow膮 i wysun臋艂a brod臋 do przodu, a Ravna wtedy za艣mia艂a si臋 cicho.
Na palenisku ta艅czy艂 ogie艅.
Ravna wsypa艂a zawarto艣膰 dw贸ch niedu偶ych sk贸rzanych woreczk贸w do wrz膮tku. W艣r贸d uko艣nych 艣cian namiotu rozszed艂 si臋 zapach p艂askowy偶u.
Nagle wej艣cie do namiotu si臋 poruszy艂o. Po zamkni臋tych oczach Idy przebieg艂o 艣wiat艂o. Dra偶ni艂o si臋 z rz臋sami, lecz ona wci膮偶 zaciska艂a powieki. Nie chcia艂a ich otworzy膰.
- Ona jest pi臋kna! - I zn贸w to zdziwienie w obcym g艂osie. - Podobna do ciebie, a zarazem wcale niepodobna. Nie przypuszcza艂em, 偶e Reijo mo偶e sp艂odzi膰 tak膮 pi臋kn膮 c贸rk臋!
Nast膮pi艂 艣miech pe艂en 偶art贸w, lecz bez cienia drwiny.
- Ja mu w tym pomog艂am. To g艂os Raiji. To g艂os Raiji, ale taki, jakiego Ida nigdy nie s艂ysza艂a.
Us艂ysza艂a ruch. Wyczu艂a go, cho膰 le偶a艂a z zamkni臋tymi oczyma. Jej matka i ten m臋偶czyzna o mi臋kkim g艂osie zbli偶yli si臋 do siebie. Pokusa sta艂a si臋 zbyt wielka. Ida uchyli艂a powieki. Popatrzy艂a na nich przez zas艂on臋 rz臋s.
Raija z rozpuszczonymi w艂osami, ubrana tak, jak Ida widzia艂a j膮 poprzedniego dnia na statku, lecz z obc膮 twarz膮, m艂odsz膮. Twarz膮 wprost przera偶aj膮co podobn膮 do jej w艂asnej twarzy.
M臋偶czyzna ubrany by艂 w sk贸ry, ruchy mia艂 mi臋kkie. Oczy jak br膮z wymieszany z bursztynem. Jego d艂onie szuka艂y Raiji. Ich palce si臋 splot艂y. Na udzie wisia艂 n贸偶 w pochwie, sk贸rzana koszula by艂a rozpi臋ta przy szyi.
Ida dostrzeg艂a rzemie艅, kt贸ry gin膮艂 gdzie艣 na jego piersi. Wiedzia艂a ju偶, co jest do niego umocowane. Ich blisko艣膰 by艂a taka pe艂na.
Ida zacisn臋艂a oczy. Us艂ysza艂a pytanie Raiji:
- Przyprowadzi艂e艣 go? A m臋偶czyzna odpowiedzia艂:
- Tak. On by艂 taki samotny. Podczas podr贸偶y na p贸艂noc straci艂 Ann臋 Kajs臋.
Oczy Idy otwar艂y si臋, nie potrafi艂a temu zapobiec. Nic nie mog艂o przeszkodzi膰 jej w patrzeniu.
Maski nie by艂o. Idzie przez g艂ow臋 przemkn臋艂o, 偶e najwyra藕niej zapomnia艂a ju偶, jak on wygl膮da. By膰 mo偶e wyrz膮dzi艂a mu krzywd臋, lecz nie pami臋ta艂a go ju偶 takim.
Ailo przypomina艂 swojego ojca.
Ida nie by艂a w stanie przeci膮ga膰 d艂u偶ej tego momentu. Zamkn臋艂a oczy.
- Sedolfie - szepn臋艂a.
- Musisz to wypi膰. - Czyja艣 r臋ka pomog艂a jej podnie艣膰 g艂ow臋. Ida poczu艂a zapach Raiji. Co艣 w ka偶dym razie pozostawa艂o niezmienione, nawet tutaj. Do jej warg przy艂o偶ono drewniany kubek. Unosi艂a si臋 z niego gor膮ca para, pachn膮ca jednocze艣nie wiosn膮 i jesieni膮.
Ida otworzy艂a usta i zmusi艂a si臋 do wypicia naparu ma艂ymi 艂ykami. Mimo to poparzy艂a si臋 w j臋zyk. Ale opr贸偶ni艂a ca艂y kubek. Odwa偶y艂a si臋 otworzy膰 oczy na tyle, 偶eby to zobaczy膰. 呕eby zobaczy膰 twarz Raiji tak膮, jak膮 widzia艂 kiedy艣 r贸wnie偶 jej ojciec. Oczy wype艂ni艂y si臋 艂zami.
Raija wolno pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Ida z powrotem osun臋艂a si臋 na pos艂anie. Nap贸j j膮 rozgrza艂, najpierw w 偶o艂膮dku, a potem zacz膮艂 rozprzestrzenia膰 si臋 po ca艂ym ciele niczym promienie s艂o艅ca.
D艂o艅 Raiji wzi臋艂a Id臋 za r臋k臋.
Ida s艂ysza艂a ruchy, dostrzega艂a cienie i rozumia艂a, co oni robi膮. Poprzez zas艂on臋 rz臋s widzia艂a ich. Mikkal jedn膮 r臋k膮 trzymaj膮cy Raij臋, drug膮 Ravn臋. Ravna, kt贸ra swobodn膮 d艂o艅 wyci膮gn臋艂a do wnuka.
Ida zawsze i wsz臋dzie rozpozna艂aby t臋 d艂o艅, kt贸ra uj臋艂a j膮 za drug膮 r臋k臋.
Ailo.
Zak艂u艂o w piersi, lecz nie by艂a w stanie wyrwa膰 si臋 ze stworzonego przez nich 艂a艅cucha.
Ida zaakceptowa艂a to i przyjmowa艂a.
Powoli ciep艂o rozprzestrzenia艂o si臋 po ca艂ym ciele. Powoli ich traci艂a...
- Dzi臋ki ci, dobry Bo偶e! - Sedolf wyrzuci艂 to z siebie, gdy Ida zacz臋艂a oddycha膰 szybciej.
Uni贸s艂 przykrycie i zobaczy艂, 偶e przesta艂a krwawi膰. Zn贸w z艂o偶y艂 usta w kolejnej podzi臋ce. Potem jeszcze troskliwiej j膮 okry艂.
Reijo rozlu藕ni艂 u艣cisk r膮k Raiji na d艂oniach Idy. Na nikogo nie patrz膮c, wzi膮艂 Raij臋 w ramiona i poca艂owa艂 w czo艂o. Wci膮偶 si臋 u艣miecha艂a.
- Po艣ciel臋 Raiji. - Ristina chcia艂a przygotowa膰 dla niej miejsce do spania na pod艂odze.
Reijo lekko pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Ona ju偶 go nie potrzebuje. Raija nie 偶yje.
- Przysz艂a艣 sama z siebie. Jego d艂onie nie potrafi艂y zachowa膰 spokoju. Musia艂 jej dotyka膰 teraz, kiedy ju偶 m贸g艂. Kiedy nie wyrz膮dza艂 jej tym krzywdy, kiedy by艂o mu to wolno.
- Masz takie mi臋kkie policzki. Raija u艣miechn臋艂a si臋 w jego d艂o艅, uca艂owa艂a wn臋trze.
- Nie czeka艂em na ciebie - powiedzia艂 Mikkal.
- Nie chcia艂e艣, 偶ebym przysz艂a, chc膮c tego? Kiwn膮艂 g艂ow膮.
- I tak si臋 sta艂o - odpar艂a Raija.
Ida raz po raz powtarza艂a wszystko, co zapami臋ta艂a. Wyci膮ga艂a z pami臋ci urywki, a偶 obraz sta艂 si臋 pe艂ny tak, 偶e nie mog艂a go namalowa膰 dok艂adniej.
Wszystko im powt贸rzy艂a. Ka偶de s艂owo.
Opisa艂a ka偶dy zapach, ka偶dy d藕wi臋k, ka偶dy ruch. Opowiedzia艂a, jaki smak mia艂 nap贸j, jak 艂askota艂y j膮 sk贸ry, kt贸rymi by艂a okryta. M贸wi艂a, jak wygl膮dali, gdy patrzy艂a na nich spod rz臋s. Opisywa艂a, co zobaczy艂a, gdy na moment otwiera艂a oczy.
Odmalowa艂a im swoje uczucia. Strach mia艂 czarn膮 barw臋. M贸wi艂a, ile razy wzywa艂a Sedolfa.
Niczego wi臋cej nie dawa艂o si臋 ju偶 doda膰.
Reijo jej wierzy艂.
Sedolf nie by艂 pewien. Mia艂 ochot臋 nazwa膰 to wszystko snem i cudem boskim.
- Nie mo偶emy mie膰 pewno艣ci - stwierdzi艂. Ale Ida wiedzia艂a na pewno.
- Nie doszukuj si臋 w tym niczego rozs膮dnego - prosi艂 Reijo. Ale Sedolf kr臋ci艂 g艂ow膮.
- Sk膮d mo偶emy wiedzie膰, 偶e Ailo nie 偶yje?
- Wiedzie膰 nie mo偶emy - odpar艂 Reijo. - Ale Ida tak m贸wi. Mo偶emy jej wierzy膰 albo nie. Ja wierz臋 w to, co m贸wi Ida. Raija czasami m贸wi艂a jeszcze dziwniejsze rzeczy, a my z Raij膮 nigdy si臋 nie ok艂amywali艣my.
Sedolf milcza艂. Lubi艂 zobaczy膰. Wzi膮膰 jak膮艣 rzecz do r臋ki, wtedy j膮 rozumia艂. Pierwsz膮 niepoj臋t膮 rzecz膮 w jego 偶yciu by艂a mi艂o艣膰 do Idy. By艂a bardziej rzeczywista ni偶 wszystko, co do tej pory prze偶y艂, lecz niemo偶liwa do pochwycenia. Jak wiatr.
- Tyle jest w was wiatru - westchn膮艂.
- Nie we mnie - zapewni艂 go Reijo, k艂ad膮c r臋k臋 na ramieniu zi臋cia. - Ja jestem raczej ska艂膮, Sedolfie. To krew Alatalo niesie ze sob膮 wiatr i ogie艅 i nie mog臋 ci nie przypomnie膰, 偶e za twoj膮 spraw膮 rozniesie si臋 ona jeszcze dalej.
Jego 艣miech brzmia艂 tak ciep艂o.
- Jak ty si臋 mo偶esz 艣mia膰, kiedy ona nie 偶yje? Reijo zabra艂 Sedolfa na pok艂ad. Podeszli do relingu, sk膮d mogli po prawej burcie widzie膰 l膮d.
P艂yn臋li ju偶 trzy doby, odk膮d Raija odesz艂a. Przez ca艂膮 drog臋 wiatr im sprzyja艂, za艂oga pracowa艂a w milczeniu, z zaci臋ciem. Wszyscy 偶a艂owali Raiji.
- Widzisz, jak tam pi臋knie? - spyta艂 Reijo, wskazuj膮c na l膮d.
Sedolf kiwn膮艂 g艂ow膮. Za skalistym wybrze偶em rozpo艣ciera艂 si臋 偶贸艂toczerwony krajobraz. Sedolf mia艂 oczy w porz膮dku. Oczywi艣cie widzia艂, 偶e tam jest pi臋knie, lecz nie rozumia艂, co pi臋kno krajobrazu mo偶e mie膰 wsp贸lnego z tym, co si臋 sta艂o.
- Czujesz wiatr? - spyta艂 Reijo. Sedolf zn贸w kiwn膮艂 g艂ow膮. Przez moment przygl膮da艂 si臋 te艣ciowi. By膰 mo偶e Reijo odczu艂 艣mier膰 Raiji bole艣niej, ni偶 mu si臋 wydawa艂o, wszak niewiele czasu up艂yn臋艂o, odk膮d straci艂 Helen臋. Nie ka偶demu cz艂owiekowi przypada w udziale prze偶y膰 taki cios raz po raz.
- Dla mnie Raija jest w krajobrazie, kt贸ry przebiera si臋 na jesie艅. Jest w wietrze. Jest w pie艣ni fal. Widz臋 j膮 we wszystkim, Sedolfie, dlatego mog臋 si臋 艣mia膰.
Sedolf milcza艂. Spu艣ci艂 g艂ow臋. Up艂yn臋艂a chwila, nim m贸g艂 zn贸w spojrze膰 Reijo w oczy.
- Wybacz mi - poprosi艂. Reijo podci膮gn膮艂 w g贸r臋 k膮cik ust.
- Jeste艣 m艂ody, Sedolfie. Nie ma czego wybacza膰. A Raija wiedzia艂a, co robi. Nie pami臋tasz jej ostatnich s艂贸w?
Sedolf zacz膮艂 szuka膰 g艂臋boko w pami臋ci, a Raijo u艣miecha艂 si臋 z czu艂o艣ci膮.
- Ona o tym wiedzia艂a, Sedolfie, lecz zrobi艂a to, co musia艂a. Z rado艣ci膮 i z mi艂o艣ci膮.
To by艂o bardzo trudne. Sedolf wci膮偶 nie wiedzia艂, czy mo偶e w to wierzy膰. By膰 mo偶e otwarta r贸wnie偶 pozostawa艂a kwestia tego, czy chce. To nie by艂a jedna z tych rzeczy, kt贸r膮 mo偶na wzi膮膰 do r臋ki i poczu膰 jej ci臋偶ar.
- Ciesz臋 si臋, 偶e mog艂em j膮 pozna膰 - powiedzia艂 Sedolf w ko艅cu. Nie chcia艂 nazywa膰 s艂owami swojego zw膮tpienia, bo wiedzia艂, 偶e urazi tym i Reijo, i Id臋. - To by艂a kobieta niepodobna do innych.
Reijo kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Jest, Sedolfie, ci膮gle jest. Sedolf nie mia艂 艣mia艂o艣ci si臋 z nim spiera膰. Niech Reijo zachowa j膮 w pami臋ci, tak jak chce.
I gdzie chce.
To, co Reijo czu艂 do Raiji, r贸wnie偶 by艂o wielkie i niepoj臋te. Tego r贸wnie偶 nie da艂o si臋 wzi膮膰 w r臋k臋.
Ida sta艂a na l膮dzie z r臋kami w kieszeniach sp贸dnicy. Na ramiona narzucon膮 mia艂a peleryn臋 Raiji.
- Ona na pewno by chcia艂a, 偶eby艣 j膮 dosta艂a.
Reijo po艂o偶y艂 peleryn臋 na kolanach c贸rki, gdy pakowali rzeczy Raiji, gdy przygotowywali j膮 do jej ostatniej podr贸偶y.
Misza tylko pokiwa艂 g艂ow膮.
- Mam w Archangielsku do艣膰 rzeczy, kt贸re b臋d膮 mi j膮 przypomina膰. Peleryn臋 musi dosta膰 Ida.
W tym p艂aszczu wci膮偶 tkwi艂 zapach Raiji. Ida ch艂on臋艂a go ze 艣wiadomo艣ci膮, jak bardzo jest ulotny, 偶e zniknie, nim dobij膮 do portu w Rosji, do Archangielska. Pozostanie wspomnienie, kt贸re by膰 mo偶e uda jej si臋 zachowa膰 jeszcze przez jaki艣 czas. Przez zim臋.
Mo偶e b臋dzie pami臋ta膰 go jeszcze nast臋pnego lata, gdy po偶egluj膮 z powrotem do domu? A mo偶e i to wspomnienie wcze艣niej uleci z wiatrem?
Ca艂膮 dob臋 zabra艂a im rozmowa o tym, co nast膮pi. Wszystko przecie偶 wi膮za艂o si臋 z Raij膮, a teraz, gdy ona odesz艂a, tkanina si臋 popru艂a. Lu藕ne nitki zacz臋艂y si臋 pl膮ta膰. Nie wiedzieli, czy op艂aca si臋 j膮 naprawia膰.
Wraz z Raij膮 znikn膮艂 jakby ca艂y sens tej podr贸偶y.
P艂yn臋li jednak dalej.
Oleg powiedzia艂, 偶e powinni zd膮偶y膰 do portu nad Morzem Bia艂ym, nim skuje go l贸d, je艣li dotr膮 tam na pocz膮tku pa藕dziernika. Jedynie nadzwyczaj mro藕ne zimy skuwa艂y morze wcze艣niej.
Misza mia艂 na twarzy wyraz wskazuj膮cy na wi臋ksze w膮tpliwo艣ci, nie bardzo te偶 potrafi! udawa膰.
Oleg zapewnia艂, 偶e jest czas na to, by zawie藕膰 ich z powrotem do Lyngen. Powiedzia艂, 偶e zrozumie, je艣li takiego w艂a艣nie wyboru dokonaj膮 i postanowi膮 przerwa膰 podr贸偶 na wsch贸d.
Raiji ju偶 nie by艂o.
Ida mia艂a powody obawia膰 si臋 o dziecko, kt贸re nosi艂a w 艂onie. Raz przecie偶 ju偶 by艂a bliska jego utraty.
- Wi臋cej takich raz贸w nie b臋dzie - o艣wiadczy艂a jednak zdecydowanie. - By艂am przy tym, jak mama obiecywa艂a Marie Klemetowej, 偶e zajmie si臋 malcami Maret przez zim臋. Mama nie mo偶e tego zrobi膰, a wobec tego obowi膮zek ten spoczywa na mnie.
Ida m贸wi艂a o obowi膮zku, lecz tak samo przemawia艂a przez ni膮 ch臋膰 zobaczenia Archangielska. Poczucia tego miasta. Archangielska Raiji - Raisy. Archangielska Carycy.
Raija odesz艂a.
Dlatego te偶 sta艂o si臋 to jeszcze wa偶niejsze ni偶 przedtem. Ida musia艂a pozna膰 te zewn臋trzne skrawki 偶ycia Raiji. Musia艂a poczu膰 je wszystkimi zmys艂ami, nim b臋dzie mog艂a powr贸ci膰 nad fiord Lyngen i tam spokojnie ju偶 偶y膰. By膰 w domu.
Reijo j膮 wspiera艂.
I chocia偶 Sedolf mia艂 w膮tpliwo艣ci, nie wyrazi艂 ich s艂owami. Zaakceptowa艂 偶yczenie 偶ony. Ani s艂owem nie wspomnia艂, 偶e przecie偶 mog膮 straci膰 to dziecko. Ida kocha艂a go za to. Za to i za tysi膮c innych rzeczy. On jej nie rozumia艂, ten jej tak mocno st膮paj膮cy po ziemi m膮偶, lecz akceptowa艂 j膮 tak膮, jak膮 by艂a, i kocha艂 j膮.
Teraz Ida, dr偶膮c na wietrze, patrzy艂a, jak ojciec i Misza znosz膮 na l膮d pod艂u偶ny p艂贸cienny worek.
Kilka dni wcze艣niej uszy艂a go razem z Reijo.
Nie umawiali si臋, 偶e to zrobi膮. Po prostu to zrobili.
Wsp贸lnie.
Ida 偶膮da艂a, by j膮 do tego dopuszczono.
- To si臋 wydaje s艂uszne - przyzna艂 Misza, ust臋puj膮c. Oczy mia艂 b艂yszcz膮ce, lecz prze艂kn膮艂 p艂acz. By艂 doros艂ym m臋偶czyzn膮, musia艂 pokaza膰, 偶e nim jest.
Reijo zbi艂 co艣 w rodzaju sanek, umocowa艂 na nich worek. Do sa艅 zaprz臋偶ono dwa renifery, kt贸re uda艂o mu si臋 wypo偶yczy膰 po godzinie szukania na l膮dzie.
Dzie艅 dla jej ojca rozpocz膮艂 si臋 wcze艣nie. Ida nie wiedzia艂a, ile spa艂 od 艣mierci Raiji. Na pewno w sumie nie by艂a to ca艂a noc, tyle przynajmniej umia艂a policzy膰.
- Ravnie i mnie potrzebny by艂 ca艂y jeden dzie艅 na doj艣cie do tego miejsca w g艂臋bi l膮du - powiedzia艂 Reijo, staj膮c przed Id膮. Uj膮艂 c贸rk臋 za r臋ce. - Z tym ci臋偶arem przej艣cie tam zajmie nam z pewno艣ci膮 tyle samo czasu. By膰 mo偶e nie zdo艂am tego miejsca odnale藕膰 od razu. Widzia艂em je wiosn膮, a teraz mamy jesie艅. Krajobraz si臋 zmienia. No i up艂yn臋艂o ju偶 艂adnych par臋 lat, moja Ido.
Kiwn臋艂a g艂ow膮. Rozumia艂a.
- Nie szcz臋d藕cie te偶 czasu na odpoczynek. - Ida pog艂adzi艂a ojca po policzku. - Widz臋 ju偶 u ciebie zm臋czenie, Reijo Kesaniemi!
Reijo u艣miechn膮艂 si臋 k膮cikiem ust.
- Czasami jeste艣 strasznie do niej podobna.
- Mo偶e nawet tam przenocujemy - wtr膮ci艂 si臋 Sedolf. - Jest pogodnie. Zimno, ale sucho. Wypatruj nas jutro rano. I nie przejmij dowodzenia na statku!
U艣miechn膮艂 si臋 k膮tem ust i delikatnie j膮 obj膮艂. Nie bardzo mu si臋 podoba艂o, 偶e zesz艂a na l膮d, a on nie m贸g艂 jej odprowadzi膰 z powrotem na statek i nabra膰 pewno艣ci, 偶e po drodze nic z艂ego jej si臋 nie sta艂o. Odk膮d spad艂a z drabiny prowadz膮cej na pok艂ad, sta艂 si臋 taki l臋kliwy.
- Oleg powinien da膰 sobie rad臋 ze statkiem - 偶artowa艂. - Ufam, 偶e b臋dziesz o tym pami臋ta膰. Ja wr贸c臋.
Ida kiwn臋艂a g艂ow膮.
Jego poca艂unek by艂 taki lekki.
T臋skni艂a za nim, ju偶 kiedy patrzy艂a na jego plecy pomi臋dzy ojcem a Michai艂em. Cieszy艂a si臋, 偶e Sedolf idzie wraz z nimi. Robi艂 to dla niej. Ona r贸wnie偶 powinna z nimi i艣膰, wraz z ojcem i Misza by艂a Raiji najbli偶sza.
Nikt jednak si臋 na to nie zgodzi艂. Zreszt膮 sama mia艂a pewne obawy. 呕ycie, kt贸re nosi艂a w 艂onie, by艂o drogocenne. Nic nie mo偶e mu zaszkodzi膰, nawet jej duma i up贸r. Sedolf szed艂 w jej imieniu. Opowie jej wszystkich obrazach, d藕wi臋kach i zapachach. Reijo przeka偶e jej ca艂膮 reszt臋, wszystko, co wyczuje. To b臋dzie prawie tak, jakby sama tam by艂a.
- Jeste艣 pewien, 偶e ju偶 tu kiedy艣 by艂e艣? - spyta艂 Sedolf, spocony, rozgrzany marszem.
Reijo niewiele chwil odpoczynku im darowa艂. A krajobraz tak ma艂o r贸偶ni艂 si臋 od siebie. Sedolf doszed艂 do wniosku, 偶e 艂atwiej nawigowa膰 na morzu ni偶 tutaj.
- Hm... - Reijo nie stara艂 si臋 za wszelk膮 cen臋 wzbudzi膰 zaufania jako przewodnik. - Tu jest przynajmniej podobnie - powiedzia艂.
Sedolfa ani troch臋 to nie uspokoi艂o.
Misza bacznie obserwowa艂 po艂o偶enie s艂o艅ca i dokonywa艂 w g艂owie swoich oblicze艅. Tak czy owak wr贸ci膰 im si臋 uda. Wychwytywa艂 to i owo ze s艂贸w, kt贸re rzucali sobie Reijo i Sedolf. S艂owa te dziwnie brzmia艂y w jego uszach, lecz chcia艂 je zrozumie膰. Raija by艂a ogniwem 艂膮cz膮cym go z nimi, ona czarowa艂a s艂owami. Sprawia艂a, 偶e stawa艂y si臋 zrozumia艂e dla obydwu stron. Teraz jego matka odesz艂a, a on wci膮偶 pragn膮艂 ich rozumie膰. Michai艂 wci膮偶 chcia艂 do nich nale偶e膰. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e Ida, Matti i ich dzieci to jedyni ludzie, z kt贸rymi by艂 zwi膮zany poprzez krew.
W Archangielsku nie mia艂 nikogo.
Tak bardzo by艂 sam.
Wa偶ne by艂o opanowanie ich s艂贸w. Inaczej m贸g艂 utraci膰 r贸wnie偶 ich.
Wykorzysta zim臋 na nauczenie si臋 najwi臋cej, ile tylko si臋 da. Potem Oleg b臋dzie m贸g艂 mu pomaga膰. Nie mo偶e zerwa膰 tych delikatnych nici, 艂膮cz膮cych go z rodzin膮, mieszkaj膮c膮 w dolinie, w g艂臋bi fiordu Lyngen.
- Oczywi艣cie, 偶e wiem, gdzie jeste艣my, Sedolfie Bakken! Nie masz zaufania do starego ojca twojej 偶ony?
Sedolf 艣mia艂 si臋 z rezygnacj膮. Na Reijo nie mo偶na si臋 by艂o gniewa膰. To raczej on sam si臋 z艂o艣ci艂. Lecz nawet i ta burza nigdy nie trwa艂a d艂ugo.
Ida nie po ojcu odziedziczy艂a usposobienie. Sedolf ju偶 od dawna zdawa艂 sobie z tego spraw臋.
- Sam diabe艂 wie, komu mam ufa膰! - westchn膮艂 Sedolf. - Mo偶e reniferom. Mam wra偶enie, 偶e jeste艣my ju偶 w po艂owie drogi do domu. M贸wi艂e艣, 偶e tobie i babce Ailo w臋dr贸wka zaj臋艂a p贸艂 dnia. Mam wra偶enie, 偶e na stare lata zacz膮艂e艣 ju偶 nie藕le zapomina膰.
- Mo偶e mimo wszystko nie docenia艂em sprawno艣ci matki Ravny - odpar艂 Reijo. Nie pozwoli艂 m艂odzikowi si臋 dra偶ni膰.
Poznawa艂 to, co mia艂 przed oczyma.
- By膰 mo偶e mia艂a l偶ejszy krok, ani偶eli te m艂ode koz艂y, kt贸re ja, stary cz艂owiek, musz臋 ci膮gn膮膰 za sob膮 za rogi. I nie mam wcale na my艣li renifer贸w!
Sedolf pokr臋ci艂 g艂ow膮. 呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e porozmawia膰 z Michai艂em. M艂ody ch艂opak by艂 sympatyczny, mia艂 taki b艂ysk w oku, lecz dzieli艂 ich j臋zyk. S艂owa, kt贸re powinny tworzy膰 mosty, zamiast tego budowa艂y mur.
Nie cieszy艂 si臋 na zim臋, kt贸r膮 mieli sp臋dzi膰 w Archangielsku. Ale Ida chcia艂a tego ponad wszystko, a on nie potrafi艂 jej niczego odm贸wi膰.
No c贸偶, to tylko jedna zima.
Szli dalej.
Po pewnym czasie stan臋li na niewielkim wzg贸rzu. Zaskoczy艂o ich, 偶e Reijo przystan膮艂 w艂a艣nie tam. Od dawna ju偶 nale偶a艂 im si臋 odpoczynek, lecz Sedolf nie zamierza艂 by膰 osob膮, kt贸ra to zaproponuje. Mimo wszystko Reijo by艂 od niego starszy i z pewno艣ci膮 spa艂 w ostatnich dniach du偶o mniej ni偶 on.
Mogli st膮d dojrze膰 nowe fragmenty krajobrazu. Kolejne lekko faluj膮ce wzg贸rza. Nie by艂o tu stromych zboczy, lecz i nie zupe艂nie p艂asko. Dopiero daleko na ukos, w odleg艂o艣ci d艂ugiego marszu wznosi艂 si臋 szczyt na tyle wysoki, 偶e rzuca艂 cie艅.
Sedolf zerkn膮艂 na te艣cia. Ma艂o kto potrafi艂 mie膰 tak trudny do odczytania wyraz twarzy jak Reijo. Sta艂 teraz zamy艣lony, ogarniaj膮c wzrokiem to, co le偶a艂o przed nimi. Wygl膮da艂o na to, 偶e wr臋cz stara si臋 tym oddycha膰.
By艂o tu pi臋knie.
Kolory wyostrzy艂y si臋 bardziej, ni偶 widzieli z miejsca, w kt贸rym zacumowa艂 statek. 呕贸艂膰 bawi艂a si臋 tu z plamkami we wszystkich mo偶liwych odcieniach czerwieni. Cz艂owiek ledwie mia艂 艣mia艂o艣膰 postawi膰 nog臋 przed sob膮 ze strachu, 偶e wst膮pi wprost w rozbuchane ognisko, kt贸re poch艂onie ca艂y p艂askowy偶.
Sedolf potrafi艂 zrozumie膰, 偶e ten krajobraz jest w stanie do siebie przywi膮za膰. 呕e potrafi oczarowa膰.
Raija m贸wi艂a o p艂askowy偶u tak jak m艂oda dziewczyna opowiada o kochanku. By艂o co艣 poci膮gaj膮cego w ca艂ej tej otwarto艣ci, w rozleg艂o艣ci. By wszystko to ogarn膮膰 wzrokiem, nale偶a艂o si臋 obr贸ci膰 doko艂a. To zupe艂nie co艣 innego, ani偶eli przebywanie w otoczeniu g贸r, zmuszaj膮cych cz艂owieka do snucia fantazji o tym, co jest za horyzontem. Ten krajobraz w dziwny spos贸b wype艂nia艂 spokojem.
Sedolf u艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Musia艂 to zapami臋ta膰. Wry膰 w pami臋膰 tak, by m贸c o wszystkim opowiedzie膰 Idzie. Niech ona przekona si臋, 偶e on r贸wnie偶 potrafi czu膰 g艂臋biej.
I zn贸w spojrzenie Sedolfa omiot艂o rozpo艣cieraj膮c膮 si臋 przed nim krain臋. Gdyby p艂askowy偶 by艂 kobiet膮, z pewno艣ci膮 nie zalicza艂aby si臋 ona do skromnych.
Sedolf nie wiedzia艂, czy akurat t膮 my艣l膮 r贸wnie偶 si臋 z Id膮 podzieli...
- To tutaj - powiedzia艂 Reijo. Sedolf musia艂 na niego spojrze膰.
- A w艂a艣ciwie tam.
Reijo pokaza艂 palcem.
Sedolf poci膮gn膮艂 wzrokiem wzd艂u偶 linii pomi臋dzy palcem Reijo a pokryt膮 mchem zmarszczk膮 terenu, kt贸r膮 w艂a艣ciwie trudno by艂oby nawet nazwa膰 wzniesieniem.
- Na co czekamy? - spyta艂, wychodz膮c przed m臋偶a i syna Raiji.
Reijo rozpali艂 ognisko. Znalaz艂 strumie艅, kt贸ry wskaza艂a mu Ravna. Spokojnie odpoczywa艂 w tym miejscu, po kt贸rym biega艂a bosonoga Raija z wiatrem we w艂osach. Tu, gdzie Mikkal z rogu renifera wyrze藕bi艂 kruka na roz艂o偶onych skrzyd艂ach.
Ravna m贸wi艂a mu, dlaczego upatrzy艂a sobie to miejsce jako gr贸b dla syna.
Reijo uwa偶a艂, 偶e lepszego miejsca nie ma r贸wnie偶 dla Raiji. Wprawdzie 偶aden ksi膮dz nie pob艂ogos艂awi tego grobu, lecz jako艣 nie potrafi艂 z tego powodu 偶a艂owa膰.
Dla Raiji nie mia艂oby to 偶adnego znaczenia.
Dla Mikkala r贸wnie偶.
Nigdy nie znalaz艂 si臋 nikt, kto pob艂ogos艂awi艂by to, co 艂膮czy艂o Raij臋 z Mikkalem. Lecz ten fakt wcale nie umniejszy艂 ich zwi膮zku.
Kopali na zmian臋. Ziemia by艂a tu taka p艂ytka, pokrywa艂a kamienie ledwie na szeroko艣膰 艂opaty. Musieli wyjmowa膰 je r臋cznie, po jednym, najmniejsze mia艂y rozmiar zaci艣ni臋tej pi臋艣ci, najwi臋ksze by艂y wielko艣ci cielska renifera.
Przeklinali w trzech j臋zykach. Od czasu do czasu chichotali, kiedy ko艅ce palc贸w rani艂y si臋 do krwi, a oczy zalewa艂 piek膮cy pot.
D贸艂 si臋ga艂 Reijo do ramion, gdy uzna艂 wreszcie, 偶e wystarczy.
- Diab艂u nale偶y dzi臋kowa膰, 偶e jeste艣 taki ma艂y - stwierdzi艂 Sedolf, kt贸ry od dawna uwa偶a艂 ju偶, 偶e Reijo przesadza.
- Nie chc臋, 偶eby dobra艂y si臋 do niej dzikie zwierz臋ta - wyja艣ni艂 Reijo. D藕wign膮艂 si臋 na r臋kach i wyszed艂 z do艂u. Wystarczy艂o jedno spojrzenie pos艂ane Michai艂owi, by ten zrozumia艂.
Reijo rozplata艂 sznury, kt贸rymi przywi膮za艂 艂adunek do sa艅. To on razem z Id膮 u艂o偶yli martwe cia艂o Raiji wraz ze szcz膮tkami Mikkala na 艣rodku przyniesionego przez Michai艂a 偶agla i starannie je nim owin臋li. Potem usiedli ka偶de u swego ko艅ca i zacz臋li go zszywa膰.
Reijo odr贸偶nia艂 swoje krzywe 艣ciegi od 艣licznych, prostych 艣cieg贸w Idy.
Uni贸s艂 teraz worek od strony g艂owy. Michai艂 trzyma艂 za nogi. Niewiele krok贸w mieli do zrobienia. Powoli opu艣cili zmar艂ych do do艂u.
Reijo u艂o偶y艂 pierwsz膮 warstw臋 kamieni. Nast臋pn膮 r贸wnie偶 uk艂ada艂. Michai艂 tak偶e nie potrafi艂 si臋 przem贸c, by je po prostu wrzuca膰 do do艂u. Budowa艂 z nich staranne rz臋dy.
Reijo namoczy艂 dar艅 w strumieniu, nim po艂o偶y艂 j膮 z powrotem na cienkiej warstwie ziemi.
Pami臋ta艂, co Raija m贸wi艂a o przygotowaniu grobu tak, 偶eby by艂 jak najmniej widoczny. Stwierdzi艂, 偶e chyba mia艂aby uznanie dla jego roboty.
Obszed艂 gr贸b szerokim kr臋giem, wyrywaj膮c troch臋 mchu to tu, to tam. Nie wszystko bra艂 z jednego miejsca, 偶eby nie zrobi膰 艂ysych plam. Utka艂 mchem ma艂o widoczne 艣lady 艂opaty. To troch臋 trwa艂o, a nie chcia艂 偶adnej pomocy. Ale zrobi艂 w ko艅cu tak, jak zrobi艂aby sama Raija.
Reijo u艣miecha艂 si臋, gdy ju偶 sko艅czy艂. Garstka moroszek czerwieni艂a si臋 jasno, nie zaszkodzi艂o im, 偶e zosta艂y wyci膮gni臋te wraz z kawa艂kiem ziemi i przesadzone w nowe miejsce.
- Nie b臋dziesz mia艂a lodowego jaskra, moja Raiju - powiedzia艂 cicho. - Lecz wydaje mi si臋, 偶e i to by ci si臋 spodoba艂o. - Milcza艂 przez chwil臋, a potem doda艂: - Spoczywajcie w pokoju, Raiju i Mikkalu! Kocha艂em was oboje.
Z zaro艣li rosn膮cych na po艂y w cieniach ska艂y ku nocnemu niebu wzbi艂 si臋 szaroczarny niedu偶y ptaszek, pr臋dko bij膮c skrzyd艂ami. Reijo u艣miechn膮艂 si臋, widz膮c, 偶e to pliszka.
Misza powiedzia艂 co艣 w swoim j臋zyku i z wielkim wysi艂kiem zdo艂a艂 przet艂umaczy膰 to tak, by r贸wnie偶 Sedolf i Reijo go zrozumieli.
- Obcy ptak odlatuje... Reijo patrzy艂 dalej ni偶 dwoje m艂odych. Wydawa艂o mu si臋, 偶e tam, gdzie niebo jest najbardziej przezroczyste, tam, gdzie na horyzoncie ziemia stapia si臋 z niebem, dostrzega smu偶k臋 dymu.
Nad Morze Bia艂e zawita艂a mro藕na zima, ale Michai艂 Jewgienijewicz dotar艂 do rodzinnego Archangielska z rybami przywiezionymi z Norwegii, zanim l贸d gruby na wzrost m臋偶czyzny sku艂 morze, odcinaj膮c Archangielsk od 艣wiata.
Misza nauczy艂 si臋 j臋zyka ludzi z Lyngen i przysi膮g艂 sobie, 偶e nauczy si臋 te偶 w nim pisa膰. Kiedy wiosna roztopi艂a Morze Bia艂e, Mikkal i Ivar p艂ynnie ju偶 m贸wili po rosyjsku.
Male艅cy synkowie Maret znie艣li podr贸偶. Podro艣li przez zim臋 i kiedy mocniej przygrzewaj膮ce s艂o艅ce zacz臋艂o topi膰 lodowe r贸偶e na szybach, pe艂zali ju偶 mi臋dzy nogami doros艂ych. Ida i Reijo ch艂on臋li miasto, kt贸re Raija uczyni艂a swoim i kt贸re przytuli艂o j膮 do piersi. Raisa sta艂a si臋 ich dobr膮 znajom膮. A gdy w mroczne wieczory dostrzegali w艣r贸d zau艂k贸w w pobli偶u portu jak膮艣 posta膰 owini臋t膮 w peleryn臋, cz臋sto my艣leli o tym, 偶e to Caryca sprawdza, czy jej ludziom niczego nie brak.
Nawet Sedolf musia艂 przyzna膰, 偶e Rosja nie jest a偶 tak smutna, jak to sobie wyobra偶a艂. Nie 偶a艂owa艂 ju偶, 偶e si臋 tu wybra艂.
Ristina da艂a si臋 nam贸wi膰 na pozostanie w Archangielsku. Olga bardzo przywi膮za艂a si臋 do mamki ch艂opc贸w i obiecywa艂a jej wszystko, co tylko mog艂a, byle tylko Ristina zgodzi艂a si臋 zosta膰. Ristina namy艣la艂a si臋 jedn膮 noc. Mia艂a wielkie serce i wiedzia艂a, 偶e tutaj b臋dzie jej dobrze.
W ko艅cu listopada przysz艂a na 艣wiat c贸reczka Idy i Sedolfa. Zorza polarna malowa艂a wtedy niebo nad Dwin膮.
Nikt tutaj nie widzia艂 niczego podobnego, lecz Reijo i Ida pami臋tali noc, w kt贸r膮 urodzili si臋 Mikkal i ma艂a Raija.
Oni znali ju偶 taki widok.
Malutka mia艂a w艂osy jak z艂oty blask s艂o艅ca, a oczy jak grudniowa noc.
Ida nazwa艂a j膮 Ravna Natalia. A Sedolf stwierdzi艂: - Ona poniesie dalej wiatr i gor膮c膮 krew.
1 D臋bik o艣miop艂atkowy.