ROZDZIAŁ 39: ZMIANA PARADYGMATU
Kiedy Snape zadał to zaskakujące, nieprawdopodobne pytanie, w pokoju zapadła głucha cisza.
Po chwili rozległo się kilka różnych odgłosów naraz.
Dźwięk uderzenia o podłogę, kiedy pod Harrym ugięły się kolana i chłopak runął w dół, siadając z rozmachem na kamieniach.
Mamrotanie, kiedy Draco paskudnie zaklął pod nosem, pobiegł do swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi tak mocno, że w całych lochach rozległo się echo.
Spokojny głos Dumbledore'a, który z kominka obserwował całą sytuację i oznajmił:
- Severusie, może powinniśmy porozmawiać o tej sprawie w moim gabinecie. Możesz przyjść do mnie od razu?
Po tych słowach głowa dyrektora zniknęła w płomieniach.
Snape odwrócił się w stronę Gryfona. Zielone oczy chłopaka były szeroko rozwarte i wyrażały tylko jedno: głęboki szok. Przez chwilę, która zdawała się być wiecznością, Mistrz Eliksirów tylko na niego patrzył. Być może czekał na jakiś komentarz, ale Harry nie był w stanie się odezwać. Nie mógł wykrztusić z siebie nawet jednego słowa.
- Severusie – dobiegł od strony kominka naglący głos dyrektora.
Snape otrząsnął się z zamyślenia.
- Wszystko w porządku? - zapytał, pomagając Harry'emu podnieść się na nogi.
Gryfon skinął głową potakująco, zdziwiony, że tym razem nogi utrzymały jego ciężar. Potem potrząsnął głową. Potem wzruszył ramionami. Sam nie wiedział, co czuje i nie do końca rozumiał, czego tyczyło się pytanie Snape'a. Raczej wszystko w porządku, nie zemdlał przecież. Oraz nie, nic nie było w porządku, skoro miał właśnie zostać adoptowany tylko po to, by mogło zadziałać jakieś idiotyczne zaklęcie! Hmmm, zważywszy na to, że magia ochronna nie chciała zadziałać, może nie było to takie głupie... Przecież te zaklęcia miały zapewnić mu ratunek... nie to, że Voldemort miałby najechać hogwarckie lochy.... a jednak dostał się tu już wcześniej, czyż nie? Nie mówiąc już o swoich sługach, których tu nasyłał...
Cóż, może zaklęcie nie było wcale takie głupie.
Czując się jak guma rozciągana w sześciu kierunkach naraz, Harry wzruszył ramionami po raz kolejny.
- Porozmawiamy, jak wrócę – zapewnił go Snape i wszedł do kominka, znikając w szmaragdowych płomieniach.
- O rany – odezwał się Dudley, wpatrując się w Mistrza Eliksirów wybałuszonymi oczami, aczkolwiek powód jego osłupienia był zgoła odmienny niż w przypadku Harry'ego. - On właśnie tak po prostu wszedł w ogień. Czy ty też to potrafisz?
Gryfon skrzywił się i pojął, że jest w stanie znowu mówić.
- Dawniej tak.
Dudley kiwnął głową, zastanawiając się na głos:
- Czyli on poszedł porozmawiać z tamtym drugim panem, tak? Czy w ten sposób się podróżuje? Wow. Ale to zakręcone. Eee... jesteś pewien, że nic mu nie będzie?
Harry skinął głową. Miał wrażenie, że jego czaszka zrobiła się nagle jakaś ciężka. Wyczerpany, opadł bezwładnie na sofę i oparł się na poduszkach.
- Nic mu nie będzie, Dudley. Nie poparzy się ani nic takiego. Czarodzieje potrafią się w ten sposób przemieszczać. Eee, pamiętasz, że mnie kiedyś też widziałeś w takiej sytuacji?
Gryfon jęknął, przypominając sobie coś jeszcze. Dudley pewnie za wiele wtedy nie widział, bo był zbyt zajęty, żeby podziwiać kuzyna fiukającego przez kominek. Gigantojęzyczne toffi... Nie widział też, jak przybywają Weasleyowie, bo kominek był zamurowany, co zresztą spowodowało całą późniejszą katastrofę.
Dudley uśmiechnął się i rozluźnił. Harry nie wiedział, czemu. Był pewien, że jego kuzyn nie zapomniał dotąd całego incydentu z obrzydliwym cukierkiem.
Jak się okazało, myśli Dudleya pobiegły w zupełnie inną stronę. Z pewnością nie wyczuł też, że Gryfon jest napięty jak zwinięta sprężyna, gdyż jego słowa brzmiały:
- Harry, ale super. Tak się cieszę.
Na jego twarzy malowało się wyraźne podekscytowanie, kiedy przysiadł na drugim końcu sofy, aż zaskrzypiały sprężyny.
Gryfon zerknął na kuzyna, mając wrażenie, że jego oczy są suche i pełne piasku. Gardło też miał zaciśnięte.
- A, tamto... no... w zasadzie... ja nawet nie wiem, co on miał na myśli. Naprawdę.
Dudley gapił się na kuzyna tak, jakby wyrosło mu dodatkowe ucho.
- Mnie się to wydawało oczywiste. Chyba po prostu jesteś w szoku, co? Moim zdaniem wygląda na to, że będziesz miał swojego tatę.
Tatę? Harry czuł, jak żołądek wywinął mu koziołka, a potem się zacisnął. Zupełnie jak wtedy, kiedy wypił Syrop Na Kichanie, do którego dodał za dużo rdestu wężownika. Uczucie było okropne. Po prostu okropne.
- Dudley... - zaczął Gryfon, wzdychając i unosząc głowę tak, by spojrzeć na kuzyna. Czuł, jak w skroniach zaczyna go ćmić. Ból narastał i promieniował aż do potylicy, a Harry starał się znaleźć odpowiednie słowa, by wytłumaczyć Dudleyowi swój punkt widzenia. - Nigdy więcej nie mów nic takiego, dobra? Zwłaszcza po tym, jak profesor Snape tu wróci. Ponieważ... no, nawet jeśli faktycznie o to mu chodziło, to jednak nie jest on... eee... typem taty, rozumiesz?
Dudley potrząsnął głową z wyrazem uporu na twarzy.
- To tylko po to, żeby zaklęcie zadziałało – wyjaśnił Harry. - Kwestia techniczna, nic więcej!
Dudley zaczął coś mówić, ale Gryfon nic nie usłyszał, bo w tym samym momencie do salonu wpadł Draco, waląc drzwiami w ścianę i krzycząc tak rozwścieczonym głosem, jakiego Harry jeszcze nigdy u niego nie słyszał:
- Ty niewdzięczny palancie! Nic więcej, tak? Wiesz, kiedy ja potrzebowałem pomocy, Severus jakoś nie wpadł na taki pomysł!
Harry przez chwilę przetrawiał zasłyszane słowa, zanim dotarło do niego, że Draco był zazdrosny.
- Ty potrzebowałeś pomocy innego rodzaju – odparł Gryfon cicho, patrząc na blondyna, ale tak naprawdę wcale go nie widząc.
- Mógł mnie adoptować – warknął Draco, maszerując wzdłuż salonu w tę i z powrotem – zamiast załatwić wszystko tak, że mnie upełnoletnili. Ale adopcja... mogę się założyć, że pewnie nawet mu przez myśl nie przeszła. Nieważne, że ja jestem Ślizgonem, a ty cholernym wkurzającym Gryfonem. Nieważne, że to ja znam go, od kiedy pamiętam, podczas gdy ty jeszcze parę miesięcy temu serdecznie go nienawidziłeś! A teraz odrzucasz to wszystko jak śmieci pod pretekstem jakichś bzdur, że to wszystko tylko dla zaklęcia!
- Ale tak jest – upierał się Harry.
- Zaklęcie jest tylko katalizatorem! - warknął Draco, a na jego twarz wypłynął zarozumiały uśmieszek. - No, nic dziwnego, że nie kumasz. Po pierwsze, przy twoich stopniach z eliksirów to pewnie nawet nie wiesz, co to jest katalizator! Po drugie, to chyba jesteś święcie przekonany, że Ślizgoni nie mają żadnych uczuć!
- Nigdy nie mówiłem, że Ślizgoni nie mają uczuć! - zaprzeczył Harry.
- Jak to nie? Dajesz to do zrozumienia za każdym razem, kiedy zapominasz, że oddałem ci twoją pieprzoną różdżkę; za każdym razem, kiedy kpisz sobie ze mnie mówiąc, że musiałem mieć jakiś sposób, żeby oszukać Veritaserum; za każdym razem, kiedy traktujesz mnie jak jakiegoś robaka, który nie jest zdolny okazać nawet odrobiny lojalności!
- No, Veritaserum czy nie, wiem, że kłamałeś! - odpalił Harry, okrutnie naśladując arystokratyczny ton Draco: - Czułem się tak paskudnie, kiedy się dowiedziałem, co mój ojciec ci zrobił... Nawet Snape mówi, że jesteś kiepskim kłamcą, wiesz? A ty kłamałeś! Ja to wiem i ty to wiesz. Jedyną osobą, która nie zdaje sobie z tego sprawy, jest Snape! Dlatego nie narzekaj, że wybrał Gryfona zamiast ciebie, Malfoy! Jeśli by tak było, nie musiałbym oglądać twojej kłamliwej mordy!
Twarz Draco poszarzała jak popiół, ale chłopak panował nad sobą.
- Cofam wszystko, co mówiłem o książce – powiedział spokojnie, wycierając ręce o spodnie, jakby poplamił je czymś brudnym. - To nie jest nadkompensacja, Potter. Ty jesteś po prostu psychicznie chory. I kompletnie ślepy, nawet jeśli wciąż bierzesz Eliksir Przywracający Wzrok. Czy ty naprawdę nie widzisz, że Severusowi na tobie zależy?
- No, pewnie jakoś tam zależy – przyznał Harry, wzruszając ramionami. - Facet jest w porządku. Tylko czemu mu zależy? Bo jestem strażą przednią, tak jak sam to ująłeś. Snape zrobi wszystko, co trzeba, żebym mógł wypełnić moje pieprzone przeznaczenie! Spójrz tylko na Dudleya i będziesz wiedział, że to prawda! - Gryfon odwrócił się do kuzyna i posłał mu przepraszające spojrzenie, a potem kontynuował: - Snape nigdy by nie wpuścił mugola do swojego mieszkania! Zadał sobie cały ten trud tylko po to, żebym był bezpieczny do chwili, kiedy będę w stanie załatwić Voldemorta! Dzisiejsza kwestia jest tego samego rodzaju, Draco. To taktyka. Myślałem, że Ślizgon się na tym pozna!
- Jaka tam taktyka! - zaprotestował Malfoy, potrząsając głową. - Na Merlina, przecież co wieczór idziesz z nim pogadać, a on cię nie wygania!
- Wiesz, ja czytałem tę książkę, o której ciągle tak nawijasz! Nietrudno wytłumaczyć jego postępowanie, bo tam piszą, że ofiara przemocy musi mieć kogoś zaufanego, żeby z nim porozmawiać. On przecież wie, że jest w tej chwili jedną z niewielu osób, którym ufam, no to mnie nie wygania. Chyba mówiłem, że jest w porządku, no nie?
Draco obnażył zęby i warknął. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć i nie mógł dobrać właściwych słów. Kiedy się wreszcie odezwał, jego głos lekko drżał.
- Harry... to zupełnie nie tak. Posłuchaj mnie, dobra? Severus... powiedział mi kiedyś, że żałuje, że Tiara nie przydzieliła cię do Slytherinu. Powiedział, że zabrałoby mu o wiele mniej czasu, żeby przekonać się, kim naprawdę jesteś, bo... Kurde, Potter, jesteś aż taki tępy? Severus jest naprawdę do ciebie przywiązany.
Harry wcisnął się w kąt sofy, a jego dłonie zaczęły drżeć.
- Ale ty jesteś popieprzony, wiesz? - zapytał Draco. - Lepiej miej nadzieję, że ta taktyczna adopcja wystarczy, by oszukać zaklęcie, bo twoja psychika jest tak skopana, że myśl o rodzinie nawet ci do głowy nie przyjdzie, racja?
- Nie mów tak do Harry'ego! - zawołał Dudley, zrywając się na nogi i zaciskając dłonie w pięści.
- To wszystko – oznajmił Draco, podnosząc ręce do góry. - Idę spać.
Drzwi do pokoju zatrzasnęły się ponownie, ale tym razem z dużo mniejszą siłą, pozostawiając Dudleya i Harry'ego wpatrujących się w siebie.
- Eee... chyba zapomniał, że to on tutaj śpi – mruknął Harry, zastanawiając się, gdzie Draco się położy. Ciężko było sobie wyobrazić, że Ślizgon z własnej woli pójdzie do łóżka, w którym spał Dudley, nawet jeśli przedtem rzuci kilka zaklęć czyszczących i odświeżających. Wydawało się równie nieprawdopodobne, że Malfoy położy się do jego łóżka.
Rozległ się szum wody w łazience, ale Draco nie śpiewał. Nie tym razem.
- Był niemiły, ale miał rację – oświadczył Dudley, spoglądając na kuzyna. - Wprawdzie nie znam twojego nauczyciela za dobrze, ale chyba naprawdę cię lubi.
- On... Ja sam nie wiem – wyznał Harry, pocierając skronie.
- Wyglądasz na skonanego – powiedział Dudley ze współczuciem. - Czemu się nie położysz? Ja prześpię się na sofie. Nie ma wielkiego problemu.
Gryfon tylko westchnął.
- Nie, lepiej poczekam na Snape'a. Wiesz, ty też wyglądasz na zmęczonego. Połóż się w moim łóżku, dobra?
- W porządku – mruknął Dudley. - Branoc.
- Dobranoc – odparł Harry. Kiedy już został sam, wyjął Sals z pudełka i pozwolił jej owinąć się wokół ramienia. Potem położył się na plecach i zapatrzył w sufit, przypominając sobie chwilę, kiedy kamienie pokrywała przejrzysta poświata zaklęcia.
- Harry jessst zmartwiony – syknęła Sals, muskając rozdwojonym języczkiem ucho chłopaka.
- Właśśściwie to nie – odparł Harry w wężomowie. - Tylko zmęczony.
- Śśśpij – powiedziała Sals.
Chłopak nie sądził, że będzie w stanie zasnąć, zwłaszcza że pokój był wciąż jasno oświetlony. Jednak po paru minutach poczuł, że powieki mu opadają.
- Sssals, zossstań ze mną – wyszeptał Harry.
Wąż zwinął się w zagłębieniu przy obojczyku chłopaka, a jego główka unosiła się i opadała lekko w rytm jego oddechu.
***
Coś wyrwało Gryfona z drzemki. Zorientował się, że nie czuje już ciężaru Sals na ramieniu. Uchylił powieki i zobaczył Snape'a, który trzymał węża w ręku i złożył go w pudełku.
Harry potrząsnął głową, żeby odpędzić resztki snu i usiadł. Jego pierwsza myśl była nieco dziwna, ale wciąż nie mógł się skupić. Poza tym zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widział, żeby Snape brał Sals do ręki.
- Nie boi się pan węży?
- Nie – odparł Mistrz Eliksirów spokojnym tonem.
- Dobrze – odparł Harry. Tymczasem Snape znowu to robił – tylko na niego patrzył. Przyglądał mu się, jakby Harry był jakimś tajemniczym składnikiem eliksiru i Snape zastanawiał się, co ma z nim zrobić – posiekać, zgnieść czy wrzucić do kociołka w całości. Poczucie bycia tak badawczo obserwowanym było trudne do zniesienia i Gryfon poczuł nagle, że dostał dreszczy.
- Eee, mógłby pan zgasić światło? - zapytał, pragnąc, żeby Snape przestał tak patrzeć. - Dzisiaj ja tutaj śpię.
Nauczyciel zacisnął usta w cienką linię.
- Nie uważasz, że powinniśmy przedyskutować parę spraw?
Harry potrząsnął głową.
- Nie, proszę pana.
Snape zajął miejsce na najbliższym krześle z wyrazem głębokiego zamyślenia na twarzy. I znów zaczął się wpatrywać.
- Doprawdy? – wycedził.
- Nie, proszę pana – powtórzył Harry.
- Zatem pozwalasz, żebym cię zaadoptował... tak po prostu.
- Tak, proszę pana.
- Przestań mi zaraz z tym: „Nie, proszę pana, tak, proszę pana” – warknął Snape, zaciskając dłonie w pięści. - Chcę wiedzieć, co naprawdę o tym myślisz.
Gryfon czuł, że głowa rozbolała go na nowo. Prawda była taka, że nie miał pojęcia, co o tym myśli. Nawet nie wiedział, o co chodzi. Zaadoptować go, no tak. To miało pewien sens. Dla potrzeb zaklęcia. Dopóki Voldemort nie zostanie pokonany. To miało być legalne, ale w żadnym razie prawdziwe... czy tak?
- Eee, tego... to chyba niezły plan – wydukał Harry.
- Plan – powtórzył Snape takim tonem, jakby usłyszał to słowo po raz pierwszy w życiu.
Gryfon kiwnął głową i nagle poczuł, że brakuje mu tchu. Wciągnął kilka razy powietrze, ale uczucie nie mijało. W skroniach go łupało z taką siłą, że aż zaczęło mu się robić niedobrze.
- To był nie tyle plan, co zmiana paradygmatu – wyjaśnił Snape.
Harry i tak nie miał pojęcia, co to znaczy.
- Nieważne – skwitował, zmieniając temat. - A Dumbledore co powiedział? Sądzi, że to zadziała? Znaczy, uda się oszukać zaklęcie?
- Wydaje mi się, że nie do końca rozumiesz, o co chodzi – oznajmił Snape, pochylając się do przodu i opierając przedramiona na udach tak, że mógł patrzeć na chłopaka z bliska. - Adoptuję cię nie tylko pod względem formalnym.
- Ma pan na myśli, że będę musiał zmienić nazwisko? - zachłysnął się Harry. - Eee... Harry Snape?
- To do ciebie nie pasuje – odparł Mistrz Eliksirów, uśmiechając się przelotnie. - Czy rozmyślnie unikasz zrozumienia tematu? Mówię przecież o czymś istotniejszym niż nazwiska.
Harry wziął kolejny głęboki oddech. Głowa nie przestała go dzięki temu boleć, ale przynajmniej minęły mdłości.
- Cóż, to dobrze – odparł krótko. - Bo ja lubię swoje nazwisko. Nieważne, co mój ojciec panu zrobił, był moim ojcem i nawet pan powiedział, że koniec końców okazał się być dobrym człowiekiem. Potter to porządne nazwisko. Poza tym, nawet jeśli nie cierpię tego, że jestem sławny, bo udało mi się przeżyć klątwę, która zabiła moich rodziców, to moje nazwisko wiąże się w pewien sposób z całą tą wojną. Wie pan, jakie by to zrobiło wrażenie, gdyby Harry Potter przestał być Harrym Potterem?
- Absolutnie nikt nie wymaga, byś zmieniał nazwisko – powtórzył Snape cierpliwie.
- No i dobrze – odrzekł chłopak dość wyzywającym tonem. - Bo nie zrobię tego. A teraz, jeśli nie będzie to problem, prosiłbym pana o zgaszenie świateł. Mam nadzieję, że wtedy przestanie mnie boleć głowa.
- Czemu nie powiedziałeś, że potrzebujesz eliksiru? - zapytał Snape, zaskoczony.
- Bo nie potrzebuję! Chcę po prostu zostać sam i usnąć!
- Nie zgadzam się na to, dopóki wszystkiego nie wyjaśnimy. - Mistrz Eliksirów podniósł się z krzesła i skinął na chłopaka palcem. - Chodź do mojego gabinetu. Tam porozmawiamy na spokojnie.
Harry powlókł się w ślad za nauczycielem. Kiedy ten zatrzasnął drzwi, chłopak aż podskoczył. Snape podał mu małą fiolkę z eliksirem na ból głowy i Harry wypił go duszkiem. A potem czekał. I czekał.
- Nie działa – oznajmił wreszcie, marszcząc brwi. - Mogę już iść spać?
Mistrz Eliksirów spojrzał na niego z ukosa.
- Nie. Siadaj.
Kiedy Harry nie posłuchał, Snape chwycił go za ramiona i delikatnie popchnął na krzesło. Potem stanął za nim i zaczął masować barki chłopaka.
- To ból napięciowy – oznajmił. - Czy eliksir wcale nie pomógł?
- No, może trochę – przyznał Gryfon, chociaż tak naprawdę ból głowy minął mu już prawie całkowicie.
- Przestań uciekać od tej rozmowy – warknął Snape, ugniatając napięte mięśnie Harry'ego z większą siłą, ale nie za mocno. Mężczyzna wiedział doskonale, jak zmniejszyć napięcie. - Po prostu się odpręż, ty głupi dzieciaku.
Im dłużej to trwało, tym bardziej Harry się relaksował. Pomogło mu też, że Snape się nie odzywał. Poza tym światło w gabinecie nie było tak jasne, jak w salonie. Przede wszystkim zaś dłonie nauczyciela działały cuda.
- Dobry pan w tym jest – wymamrotał Harry leniwie.
- Wystarczy?
- Nie.
Snape zaśmiał się cicho i kontynuował. Po dłuższej chwili powiedział:
- Wiem, że ból głowy musiał ci już minąć.
- Zgadza się – przyznał Gryfon.
- Dobrze więc. Czas, żebyśmy dokończyli rozmowę. - Mistrz Eliksirów usiadł na krześle naprzeciw Harry'ego i spojrzał mu w oczy. - Powiedziałem to, co myślałem. Szczerze.
- No, rozumiem – mruknął Harry. - Nie zaproponowałby pan tego, gdyby nie był pan pewien, że to zadziała.
- Masz na myśli zaklęcie ochronne – westchnął Snape. - To nie jest zasadnicza kwestia...
- A zadziała? - przerwał mu Harry. - Czy dyrektor tak sądzi?
- Stwierdziliśmy, że twój kuzyn miał najprawdopodobniej rację co do przyczyn naszego niepowodzenia.
- No właśnie – skwitował Gryfon, kiwając głową, jakby potwierdzał samemu sobie.
- Właśnie, że nie – zaprzeczył Snape, krzyżując palce.
- Właśnie, że tak.
Harry niespokojnie wiercił się na krześle i zaczął wstawać, ale Snape rozkazał krótko:
- Siadaj! Jeszcze nie skończyliśmy!
Mężczyzna wziął kilka głębokich oddechów, zupełnie jakby był bardzo spięty i próbował się uspokoić. Na Harrym zrobiło to dziwne wrażenie.
- Harry – odezwał się wreszcie Snape, przyglądając się chłopcu z lekko przechyloną głową. - Odkrywcze stwierdzenie Dudleya, aczkolwiek cenne samo w sobie, sprawiło, że... pomieszały się ze sobą dwie kwestie. Prawda jest taka, że myślałem nad tą sprawą jeszcze przed naszym niepowodzeniem.
Gryfon wykrzywił usta.
- Taa, jasne. Chciał mnie pan adoptować. Akurat.
- Przyznaję, że aż tak daleko nie zaszedłem w moich rozważaniach – oświadczył Mistrz Eliksirów z krótkim i wymuszonym uśmiechem, który nie sięgnął jego czarnych oczu. - Już przed Samhain zdałem sobie sprawę, że całkiem dobrze się rozumiemy. Po tym, jak zginął twój wuj, dotarło do mnie sobie, że nie masz już żadnej ochrony... A w zasadzie, że nigdy nie miałeś żadnego dorosłego opiekuna, który by o ciebie dbał. Nikogo od czasów Jamesa i Lily.
- Profesorze... - przerwał Harry, przełykając ślinę. Chłopak zorientował się, że Snape faktycznie był spięty. To nie było do niego podobne, żeby tak bredzić. - Jak pan myśli, dlaczego nikt nigdy nie dowiedział się o schowku pod schodami i całej reszcie? Nawet Ron i Hermiona nie wiedzieli, a przynajmniej nie o tych najgorszych rzeczach. Przez całe lata wytykał mi pan w klasie, że jestem rozpieszczony i zepsuty, a ja nigdy nie odezwałem się ani słowem, żeby temu zaprzeczyć. Jak pan myśli, czemu?
- To zupełnie inna rozmowa...
- Nie, to ta rozmowa – zaprotestował Harry. - No dalej, niech się pan zastanowi. Czemu nigdy nie mówiłem ludziom, jak paskudnie mnie traktowano przez prawie całe moje życie?
Snape przygryzł wargę.
- Przypuszczam, że byłeś tym zażenowany. A może nawet się wstydziłeś.
- Może – zgodził się Gryfon, przypominając sobie, jak to było, kiedy miał jedenaście lat. Było mu trudno przywołać wspomnienia, bo miotały nim obecnie zbyt silne emocje. - Jednak głównym, najważniejszym powodem było to, że nie chciałem, aby ludzie mi współczuli. Rozumie pan?
Nauczyciel zastanawiał się przez chwilę.
- Zatem uważasz, że lituję się nad tobą.
- Przecież to pan powiedział, że nigdy nie miałem nikogo... to znaczy, nikogo dorosłego, kto by się mną zajął. Mną, nie dzieckiem z przepowiedni albo uczniem, którego trzeba wytrenować do walki. Może Syriusz mógłby... ale Azkaban sprawił, że on... nie wiem. Kochał mnie, ale był... pokręcony. Zupełnie jakby przeznaczenie postanowiło zabrać mi każdego, kto jest dla mnie ważny. Wiem, że to żałosne.
- To, że ludzie patrzą na ciebie i widzą kogoś innego jest faktycznie dość przykrą sprawą – zgodził się Snape, patrząc chłopakowi w oczy. - Ja sam tak robiłem. Teraz widzę ciebie, Harry, a przynajmniej tyle prawdziwego ciebie, ile pozwalasz mi zobaczyć. Kiedy jednak myślę o tych okropnościach, które wypełniały twoje dzieciństwo, to nie litość czuję.
Gryfon nie mógł odwzajemnić tego poważnego spojrzenia i odwrócił wzrok. Nie musiał nic wiedzieć. Nie chciał. Obiecał sobie, że nie zapyta o to.
A jednak zapytał.
- A co? - wyszeptał.
Mistrz Eliksirów odpowiedział po dłuższej chwili.
- Podziw. Bo ja też cierpiałem, Harry, i wiem, jak łatwo jest pogrążyć się w nienawiści... ale ty się obroniłeś. To, że przebaczyłeś kuzynowi...
Mężczyzna urwał i zadrżał lekko.
- No, Dudley nie jest taki zły.
- Teraz pewnie nie – zgodził się Snape. - Nie zapominaj jednak, że znałem cię, zanim potrafiłeś zamknąć umysł za pomocą oklumencji. Nigdy mnie nie przekonasz, że było łatwo wychowywać się razem z kimś takim, jak on.
Harry nagle zdał sobie sprawę z pewnej rzeczy. Snape wiedział o nim bardzo dużo. Znał jego wspomnienia, nawet te najgorsze, najcięższe. Parę razy zdarzyło mu się ujrzeć te miejsca w duszy Harry'ego, o których inni nawet nie wiedzieli, że istnieją. A jednak nigdy nie użył tych wspomnień, by zranić chłopaka lub się z niego naigrawać. Nie wykorzystał tej wiedzy nawet wtedy, kiedy jeszcze byli wrogami, kiedy Harry spojrzał w myślodsiewnię i Snape chciał potem wyrównać rachunki.
Chłopak stwierdził nagle, że nawet kiedy nauczyciel umyślnie strącił ze stołu fiolkę z jego eliksirem, nie było to wcale najgorsze, co mógł zrobić. Wcale nie najgorsze.
Gryfon wzruszył ramionami.
- A co tu jest do podziwiania. Jeśli tylko by pan wiedział, ile razy życzyłem Dursleyom śmierci. I Dudleyowi też...
Harry przerwał, bo kąciki ust Snape'a drgały, nawet mimo powagi chwili.
- Aha. No tak. Racja. Przecież pan wie.
- Jesteś całkowicie normalny – upewnił go Snape. - I o to, być może, mi chodziło. Nigdy nie traktowano cię normalnie. Po dziesięciu latach deprywacji podstawowych potrzeb otoczyła cię sława, a ty przecież nie zrobiłeś nic, żeby na nią zasłużyć. Powiedziałeś wcześniej, że udało ci się przeżyć klątwę, która zabiła twoich rodziców. Na nic jednak nie miałeś wpływu, Harry. To twoja matka obroniła cię siłą swojej miłości, to ona sprawiła, że przeżyłeś, nawet jeśli sama musiała przy tym umrzeć. Wskutek tego nikt nie traktował cię normalnie.
- Doprawdy – mruknął Harry.
- Wszyscy poza mną – dodał Snape.
Gryfon wytrzeszczył na nauczyciela oczy.
- Żartuje pan sobie? Bez obrazy, ale przez pięć lat traktował mnie pan okropnie, po prostu okropnie!
- Chciałem zemścić się na Jamesie – przyznał Mistrz Eliksirów. - To było irracjonalne i niestosowne...
- Niedojrzałe i wredne – wtrącił Harry.
- Owszem. Pozwoliłem, by przemawiała przeze mnie gorycz. Tak, Harry. Kiedy upokarzałem cię na lekcji i widziałem ból na twojej twarzy, wyobrażałem sobie, że James też przez to cierpiał, gdziekolwiek by nie był. To dawało mi satysfakcję. Bez względu jednak na moje własne... uprzedzenia, to właśnie ja nalegałem – a raczej starałem się przekonać do tego innych – że cokolwiek nie pisałby o tobie „Prorok Codzienny”, to w murach tej szkoły twój status sławnej znakomitości powinien być ignorowany.
- Czy to był jeden z powodów, dla którego odnosił się pan do mnie tak źle? Próbował pan zrównoważyć wpływ tych wszystkich ludzi, którzy traktowali mnie niemal ze czcią?
- Nie. Przypisujesz mi aż nazbyt wiele altruizmu... Nie próbuj osłodzić tej gorzkiej pigułki. Traktowałem cię bardzo źle i biorę tę winę na siebie. Na swój sposób też reagowałem na stworzony przez ludzi obraz twojej osoby, tylko że w innym sensie.
- To czemu mówi pan, że odnosił się pan do mnie normalnie? - dopytywał Harry, przekrzywiając głowę.
- Próbowałem raczej sprawić, żeby dyrektor zajął moje stanowisko – przyznał Snape. - Nie potrafiłem zmienić swojej postawy, ale bardzo go prosiłem, by nie pozwalał ci przekraczać reguł, których wszyscy inni musieli przestrzegać. Pierwszoklasistom nie wolno mieć własnych mioteł ani grać w drużynie, a ty grałeś. Również nie jest powszechną praktyką wyposażanie uczniów w peleryny niewidki. Dyrektor bez przerwy naginał dla ciebie zasady, aby wykształcić w tobie siłę do wypełnienia przepowiedni. Co gorsza, kazał ci stawać twarzą w twarz z takimi niebezpieczeństwami, na które nie powinno być narażone żadne dziecko. Rozumiesz zapewne, że Fawkes mógł cię uratować z Komnaty Tajemnic. Zamiast tego jednak dyrektor posłał ci przez ptaka Tiarę Przydziału, byś za jej pomocą mógł posłużyć się mieczem. Dwunastolatek miał zabić bazyliszka! Jakby samo to nie było dość szokujące, Dumbledore chciał przekonać się, czy będziesz w stanie zniszczyć dziennik Riddle'a! Nawet jeśli byłeś w stanie temu podołać, nie dawało to nikomu prawa, by obarczać cię zadaniem, które tak naprawdę było kolejną formą przemocy. Sprzeczałem się o to z Albusem niejeden raz.
- Chyba nie powie mi pan, że przez te wszystkie lata się pan mną przejmował – mruknął Harry.
- Nie – odparł Snape. - Sądziłem, że jesteś zarozumiały i wychowywanie cię na zbawcę świata sprawi, że będziesz jeszcze bardziej nieznośny. Uważałem, że takie traktowanie wywrze efekt wprost przeciwny i będziesz lekceważył polecenia dorosłych, a tym samym wypełnienie przepowiedni stanie się jeszcze mniej prawdopodobne. W ogóle nie interesowałem się tobą jako osobą. Nie wtedy. Jednak byłem jedynym, który argumentował, że powinieneś być traktowany normalnie.
Gryfon poczuł, jak duszą go łzy. Wielkie krople potoczyły się mu po policzkach.
- Miał pan rację – załkał. - Byłem tak zarozumiały, jak pan mówił! Wszyscy radzili mi, żebym nauczył się oklumencji, ale ja wiedziałem lepiej. Syriusz zginął przez mnie, bo byłem zbyt głupi, by słuchać czyichkolwiek rad!
Snape ujął dłonie chłopaka i ścisnął je delikatnie. Kiedy Harry spojrzał na niego, mężczyzna oznajmił z przekonaniem:
- Twój ojciec chrzestny zginął, ponieważ ja - zamiast ci pomagać - sprawiłem, że te lekcje były pasmem upokorzeń. Zginął, ponieważ Albus przez pięć lat rozwijał w tobie potrzebę pomagania innym za wszelką cenę, kształtował w tobie przekonanie, że jesteś za innych odpowiedzialny! Harry, Fawkes mógł wynieść pannę Weasley z Komnaty! A drugie zadanie w turnieju nie musiało wiązać się z ratowaniem przyjaciół! Śmierć Diggory'ego była dla ciebie tak trudna dlatego, że nauczono cię, iż powinieneś móc ocalić każdego!
Dumbledore mógł samemu uratować Syriusza, zamiast wysyłać Hermionę i mnie - pomyślał Harry. - Mógł zwolnić mnie z Turnieju Trójmagicznego. Magiczny kontrakt czy nie, na pewno znalazłby jakiś sposób. Jednak widziałem ten błysk w jego oczach, gdy Czara Ognia wyrzuciła moje nazwisko. Chciał, żebym brał w nim udział. Chciał, żebym uporał się z tymi zadaniami i rozwinął refleks, podszkolił umiejętności... nieistotne, że bez pomocy ze strony Croucha nic by mi się nie udało...
Nagle wszystko stało się jasne. To, co Harry'emu wcześniej wydawało się być podyktowane pobłażliwością... miotła, peleryna... było po prostu elementem pewnej strategii. Dumbledore trenował go na wojownika.
- Myśli pan, że może pan traktować mnie normalnie? - spytał Harry podejrzliwie.
- Pod tym względem stanowisz pewne wyzwanie – odrzekł Snape, ponownie ściskając dłonie chłopaka i uwalniając je – ponieważ od chwili, gdy Voldemort naznaczył cię jako równego sobie, przestałeś być zwyczajnym dzieckiem, delikatnie mówiąc. Uważam również, że tylko ja jeden zdaję sobie w pełni sprawę, że ty jesteś dzieckiem, Harry.
- Jakby pan zapomniał, to mam szesnaście lat.
Mistrz Eliksirów potrząsnął głową z lekkim uśmiechem.
- Jestem jedynym, który zdaje sobie sprawę, że nie powinno się wymagać od ciebie, byś żył jak dorosły, podczas gdy jesteś jeszcze nastolatkiem.
- Nie jest pan jedynym – wtrącił Harry. - Syriusz też chciał, bym był dzieckiem. Kiedy byłem w trzeciej klasie, chciał mnie wziąć do siebie. Wiedział pan o tym? Przez bardzo długi czas winiłem pana za to, że musiałem wracać na wakacje do Dursleyów, a miałem szansę, żeby przebywać wtedy z Syriuszem. Nigdy go naprawdę nie poznałem – a mógłbym.
- Wciąż uważasz mnie za głównego winnego w tej sprawie?
- Już nie tak bardzo – przyznał Gryfon szczerze. - Uważam, że Dumbledore by na to nie pozwolił. Znaczy, ojciec chrzestny nie miał tu zbytnio prawa głosu, nie był przecież moim prawnym opiekunem. Dyrektor sprawiłby, żebym został tam, gdzie byłem chroniony. A poza tym fakt, że Pettigrew uciekł i Syriusz stracił szansę na oczyszczenie z zarzutów miał więcej związku z transformacją Remusa niż pana wtrąceniem się w całą sprawę. Co by było, gdyby się pan wtedy nie pokazał? - Chłopak wzruszył ramionami. - Księżyc i tak by wzeszedł. - Harry wciągnął głęboko powietrze. - Poza tym państwo Weasleyowie też traktują mnie jak dziecko. Mają dość swoich dzieci, by rozpoznać, że nie jestem dorosły. Ja... ja mimo to nie znam ich za dobrze... - dodał drżącym głosem. - Mógłbym, gdyby dyrektor pozwolił mi spędzać tam całe wakacje... - Znowu wzruszył ramionami. - Tak czy inaczej, ta potrzeba ratowania ludzi... jak pan to ujął... rozwinęła się we mnie na dobre i nie jestem w stanie się jej pozbyć, profesorze. Dlatego nawet nie marzyłem, żeby Weasleyowie mnie adoptowali, nawet gdyby sami wyszli z taką propozycją. Voldemort zacząłby od razu na nich polować. - Chłopak zaśmiał się sucho i aż się zakrztusił. - Na pana przynajmniej już poluje. No i pan przynajmniej potrafi się konkretnie bronić.
Harry nie zdawał sobie nawet sprawy, że w którymś momencie zamknął oczy, dopóki nie poczuł czegoś chłodnego w swojej dłoni. Spojrzał w dół i uniósł brew.
- Wino? A mówił pan, że może zaszkodzić, kiedy zażywam Eliksir.
Złapał kieliszek za nóżkę.
- Nie powinno się nic stać – mruknął Snape. - Wypij, żeby zwilżyć gardło.
Harry posłuchał.
- O, jakie dobre. Takie... lekkie i bardzo owocowe.
Upił większy łyk i uśmiechnął się.
- Spodziewałeś się czegoś odrażającego?
- Cóż, jak dotąd próbowałem tylko kuchennego sherry ciotki Petunii i było wstrętne – przyznał Harry.
- Aha.
Gryfon powoli wysączył wino i pochylił się na bok, by odstawić kieliszek na biurko.
- No dobra. Ta cała adopcja. Czyli to nie dla celów zaklęcia?
- Jak widzę, te problemy ze skupieniem uwagi nie ograniczają się tylko do zajęć szkolnych.
- Przepraszam – odparł szybko Harry, gdyż pytanie było głupie, zważywszy na wszystko, o czym tu dyskutowali. - Zaklęcie jest katalizatorem.
- A może czasem jednak potrafisz się skupić.
Harry stwierdził, że nie będzie przyznawał, iż usłyszał to słowo od Malfoya.
- No dobra, pan... eee... przejmował się mną już wcześniej, zanim to z zaklęciem nie wyszło. Rozumiem. Powiedział pan jednak, że nie myślał pan o tym, żeby... eee.... wejść w to na całego. A więc co pan myślał? Właśnie to mnie interesuje.
Mistrz Eliksirów uśmiechnął się ponuro.
- Stwierdziłem, że nie chcę, by rozwiało się porozumienie między nami. Poza tym chciałem móc ci pomagać, o ile byś tego potrzebował, i nie chodzi mi tu tylko o ochronę czy magię w ogólności. Chciałem móc pomagać ci w życiu. Adopcja nie przyszła mi do głowy z tego względu, że ojcostwo leży raczej poza obrębem mego doświadczenia. - Mężczyzna zerknął na Gryfona z ukosa. - Przez jakiś czas rozważałem taką myśl, by zaproponować ci terminowanie, kiedy już ukończysz szkołę.
- Terminowanie – zachłysnął się Harry. - Eliksiry...
Chłopak nie mógł się nie zaśmiać na tę myśl.
- Niedorzeczny pomysł, wiem – zgodził się Snape, chichocząc gardłowo. - Jeśli poświęciłbyś temu więcej pracy, mógłbyś sobie nieźle radzić na tym polu. Mistrzem jednak nigdy nie będziesz. Był to najlepszy pomysł, na jaki wpadłem, dopóki nie usłyszałem komentarza Dudleya i nie doświadczyłem zmiany paradygmatu.
Tym razem Harry zapytał:
- Zmiany paradygmatu?
- To oznacza zmianę czyichś przekonań w tak zasadniczy sposób, że cały świat wydaje się potem inny.
- Aha... - Chłopak przypomniał sobie, gdzie wcześniej zetknął się z tym określeniem. To była książka o kosmologii... zarekomendowana przez Hermionę. Harry przeczytał tylko kilka pierwszych rozdziałów, ale pojął ogólne znaczenie.
- Tak jak wtedy, kiedy astronomowie zorientowali się, że świat nie jest płaski i cała nauka się przez to zmieniła. Coś w tym stylu?
- Że świat nie jest płaski? - Snape zaśmiał się znowu. - Tak, coś w tym stylu.
- A pana przekonania dotyczyły...?
- Nigdy nie przyszła mi na myśl adopcja, ponieważ nie widziałem siebie w roli rodzica. Wtedy Dudley udowodnił, jak bardzo ci kogoś takiego potrzeba i... wszystko się zmieniło, Harry. Nagle byłem w stanie zobaczyć siebie w tej roli.
Harry nareszcie zrozumiał. Zaklęcie faktycznie było katalizatorem, niczym więcej. Gryfon zastanawiał się, skąd Draco o tym wiedział.
- Eee, więc jeśli mamy to zrobić... - Chłopak zawahał się, bo coś innego przyszło mu do głowy. - A pozwolą nam to zrobić?
- Och, sądzę, że tak. Dyrektor zawsze potrafi dostać, czego chce.
- A chce?
- Powiedziałbym, że był zaniepokojony. - Snape westchnął. - Ostatnio nie widywał nas razem. Jego zasadnicza troska skupiała się na tym, że mógłbym... cóż, zastraszyć cię, żebyś się zgodził. Czy czujesz, że jesteś pod nadmierną presją?
Gryfon skrzyżował kostki i zaczął się zastanawiać.
- Nie, z pana strony nie. Wciąż myślę o zaklęciach ochronnych. Ponieważ jesteśmy w królestwie Dumbledore'a, Voldemort najprawdopodobniej nie wpadnie na lunch, aczkolwiek umiał już wcześniej znaleźć drogę do środka. A Samhain... Brak słów, by wyrazić, jakie było straszne. Potrzebuję tej ochrony, zwłaszcza po...
- Po Samhain?
- Po tym, jak moja magia wróci. To zamierzałem powiedzieć – wyznał Harry niskim głosem. - Sądzę, że Voldemort nie zorientował się, że dzika magia pochodziła ode mnie. Pewnie uważał, że to sprawka pana albo dyrektora. Myślę, że dopóki nie będę miał mocy, to nie będzie się mną przejmował. Ale będzie wiedział, kiedy moja magia wróci. Zacznie mnie atakować przez moją bliznę. Będzie mi zsyłał te obrzydliwe wizje... A jeśli nie będzie zaklęć ochronnych, to może po mnie przyjść!
- Zatem czujesz, że nie masz innego wyjścia, jak zaakceptować moją propozycję.
- No, jeśli dzięki temu uda się rzucić zaklęcie – odparł Harry z goryczą, śmiejąc się krzywo. - Ale ironia, co? Na początku się stresowałem i było mi smutno, że wprawdzie chce mnie pan ochronić, ale nie przejmuje się pan mną. Teraz okazało się, że tak nie jest, ale w międzyczasie zrozumiałem, że jakoś trudno mi sobie wyobrazić kogokolwiek w roli mojego opiekuna. Bo ja nigdy nikogo nie miałem, profesorze. Ja... ja chyba też potrzebuję zmiany paradygmatu.
- To nic złego móc na kimś polegać – przytaknął Snape, kiwając głową. - A szesnastolatek to nie dorosły.
- Chyba coś w ten deseń – mruknął Harry, podnosząc pustą lampkę po winie, żeby zająć czymś ręce. Obrócił ją w palcach, nie patrząc na Snape'a.
- Przepraszam. Nie chciałem być niegrzeczny. To byłoby nieuprzejme z mojej strony, gdybym zgodził się tylko dlatego, żeby można było rzucić zaklęcie.
- Co by było uprzejme – przerwał Snape miękko – to to, żebyś w ogóle się zgodził. A jeśli chodzi o to, co się stanie dalej... poczekamy, zobaczymy.
Gryfon spiął się i zerknął na nauczyciela.
- Czy mógłbym mieć najpierw parę pytań?
- To rozważnie z twojej strony.
W tym momencie Harry zdał sobie sprawę, że nie bardzo wie, o co pytać. Nigdy dotąd nie odbywał podobnej rozmowy ani nawet jej sobie nie wyobrażał. Nie od chwili, kiedy zdał sobie sprawę, że nikt się nim nie zaopiekuje, nawet Syriusz, który wprawdzie bardzo tego pragnął, ale sam był ściganym przez prawo uciekinierem i nie mógł się Harrym zająć. Umysł chłopaka nie podsuwał mu żadnego pomysłu, ale Snape czekał. Gryfon wybełkotał więc pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Kiedy sam usłyszał zadane przez siebie pytanie, zrozumiał, że tak naprawdę była to jedyna rzecz, o którą mu chodziło.
- Jak będzie mnie pan karał?
We wzroku mężczyzny pojawiło się nagle tyle złości, że Harry nagle zapragnął wycofać się, ale chciał też usłyszeć odpowiedź.
- Nie chodziło mi o to – oznajmił pokrętnie. - Znaczy, nie zamierzam się zastrzegać, że na pewno będę łamał jakieś reguły...
- W twoim wypadku łamanie reguł to rzecz praktycznie nie do uniknięcia – odpalił Snape.
- No, jeśli sama tylko myśl tak pana wkurzyła, to chyba raczej do siebie nie pasujemy! - warknął Gryfon.
- Jestem tylko ogromnie wściekły na tych mugoli, którzy sprawili, że opieka i kara stały się dla ciebie niemal synonimami. Nie jestem zły, że o to zapytałeś.
Mistrz Eliksirów zaczął bębnić palcami dłoni.
- Jak bym cię ukarał? Szczerze mówiąc, to nie wiem. Wydaje mi się, że musiałbyś robić to samo, co na szlabanach. Albo... dodatkowe prace? Na pewno nie rzucę na ciebie jakiegoś zaklęcia, jak lubi to robić Lucjusz, ani nie będę cię maltretował na mugolską modłę.
- Spoko – zgodził się Harry. - A reguły? Jakie będą?
Snape zapatrzył się na niego.
- W tej chwili nie mam żadnego pomysłu. Jak sądzę, kiedy zajdzie potrzeba będziemy musieli negocjować.
- Negocjować – powtórzył Gryfon, unosząc brew. - Serio pan mówi?
- Harry, ja wiem, że ty nie masz sześciu lat – odparł nauczyciel znacząco. - Wiem, że masz swoje własne zdanie oraz umysł w pełni zdolny do oglądania sprawy z różnych punktów widzenia. Bez wątpienia jednak będą czasami takie sytuacje, kiedy będziesz musiał zdać się na mój osąd i zaakceptować to, co ci powiem, nawet jeśli nie będziesz się z tym zgadzał. Póki co jednak, będziemy negocjować.
Harry stwierdził, że nawet mu to odpowiada. Prawdę mówiąc, spodziewał się czegoś gorszego. Snape z reguły przyjmował dosyć autorytatywną postawę... być może jednak nie należało mylić maski, którą zakładał w klasie, z nim samym. W końcu pracownia eliksirów nie była dobrym miejscem na negocjacje, kiedy jeden niewłaściwy składnik mógł spowodować wybuch kociołka.
Gryfon zastanawiał się, o co jeszcze zapytać.
- Czy to ma być tajemnica, której nie mogę nikomu zdradzić?
Mistrz Eliksirów wydawał się być nieco zaskoczony.
- Możesz powiedzieć, komu będziesz chciał.
- Pan też – pospieszył Harry z zapewnieniem, a kiedy nauczyciel lekko się wzdrygnął, dodał: - To znaczy tak. Chyba powinienem to najpierw powiedzieć.
- Tak?
- Tak.
Snape chyba nie mógł w to do końca uwierzyć, bo podejrzliwie zapytał:
- Nie masz więcej pytań?
- Nie. A pan?
Mężczyzna pokręcił głową, ale Harry nie wiedział do końca, co to miało oznaczać: przeczącą odpowiedź na jego pytanie czy coś w rodzaju niedowierzania. Snape wyglądał dość nieswojo, ale próbował to ukryć. Machnął różdżką dużo bardziej zamaszyście, niż było to potrzebne, i wyczarował kolejną butelkę. Poprzednia wciąż stała na biurku. Mistrz Eliksirów rzucił na nią czar chłodzący i napełnił obie lampki do połowy jasnobursztynowym płynem. Harry trzymał swój kieliszek kurczowo, jak gdyby bał się, że rozlanie nawet jednej kropli było złą wróżbą.
A potrzebował tyle szczęścia, ile to tylko możliwe.
Nauczyciel uniósł lampkę.
- Za przyszłość – powiedział miękko, stukając nią w naczynie Gryfona.
Ten pomyślał, że też powinien coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Coś dziwnego złapało go za gardło. Nie strach, nie płacz... Sam nie bardzo wiedział, co to było, ale gorąco pragnął, by uczucie zniknęło. Szybko wypił duży łyk wina, lecz to nie pomogło. Wciąż czuł dławiącą kulę w gardle, a jego ręce lekko drżały. Ignorował to tak bardzo, jak tylko mógł. Adopcja przecież wyjdzie mu tylko na dobre, czyż nie?
Oczywiście, że tak - odparła racjonalna część jego umysłu. Poza nią jednak istniało jeszcze coś, podsuwające mu dziesiątki innych myśli i wspomnień. Ciotka Petunia wpychająca go do schowka i wykrzykująca, że nie zasłużył na nic więcej. Remus, który praktycznie znikł za horyzontem, kiedy już Harry zaczął w niego wierzyć. Syriusz, który tak naprawdę wolałby, żeby Harry był Jamesem. Syriusz wpadający za zasłonę...
Gryfon nie mógł dłużej znieść tych myśli. Wzniósł w swoim umyśle ścianę ognia i ukrył się za nią. Nie wiedział, co jeszcze mógł zrobić, żeby sobie z tym poradzić. Ponieważ jednak ufał Snape'owi, nie ukrywał faktu, że się oklumuje.
Mężczyzna przyglądał się Harry'emu przez chwilę skupionym wzrokiem, ale nie powiedział nic. Po chwili też wypił swoje wino.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: BRAK ZAUFANIA