106 Przerwanie immanencji
fliktów narodowych między państwami, które weszły na drogę socjalizmu, nadały możliwościom ludzkiej degradacji inne znaczenie niż niewinne barbarzyństwo, pierworodne lub niepierworodne grzechy i rozrywka. Sukces, jaki po upadku - przynajmniej tymczasowym - faszyzmu odniosły tezy psychoanalityczne (sukces, który także wiązał się ze wspomnieniem totalitaryzmu), przyzwyczaił nas do idei doznań i nie zapośredniczonych urazów, do myśli, że nasza wolność może zostać zdominowana bez naszej wiedzy, że do bezbronnego człowieka różne treści wkradają się niejawnie, że pewne sposoby prania mózgów zmywają również rozum i sprawiają, że zgoła nie przypomina on już transcendentalnej jedności apercepcji ani Rozumu praktycznego.
Ludzka ułomność nabiera w naszych czasach nowego znaczenia dlatego, że m a m y j e j świadomość. Przeżywana jest w sposób dwuznaczny: w rozpaczy i frywolnie. Gloryfikacja człowieka w jego odwadze i heroizmie - w jego tożsamości czystego działania - przekształca się w świadomość klęski, ale także w świadomość gry. Gry wpływów i popędów. Gry rozgrywającej się bez graczy i bez stawki, gry bez podmiotu, gry, która nie ma nic wspólnego z racjonalną ścisłością: stoicką, spinozjańską lub heglowską. To przekształcenie kryzysu sensu w nieodpowiedzialność gry jest zapewne, pomimo swej dwuznaczności, najbardziej perwersyjnie subtelną modalnością ludzkiej porażki. Przyjemny bezład zwykłych odblasków bycia odczuwany jest jako mniej zniewalający w swej arbitralności, którą można pokonać narkotykiem, niż zawsze represyjne prawo społeczne, a nawet logiczne. Bycie jawi się jako przyjemne. Ścisłe prawo zostaje oskarżone o hipokryzję, gdyż upiera się przy swej ścisłości, ukazując zarazem swoje uszczerbki i bezsens. Śmierć, nie tracąc znaczenia kresu, dodaje do lekkości bytu bezcelową daremność. „Marność nad marnościami” - wyrażenie Eklezjasty okazuje się cudownie trafne. Marność do potęgi: śmierć godzi tylko w pozory działań, bo nie ma już działań, nie ma już podmiotu ani aktywności. Są tylko kaprysy epifenomenów, różne od siebie samych. W otchłani śmierci zanikają próżne pozory znaczeń. Kryzys języka, w którym rozpływają się wszystkie syntezy, całe dzido konstytuującej podmiotowości. Oto koniec świata, którego popularny i przerażający aspekt odsłaniają arsenały nuklearne. Oto dokąd prowadzi fiasko człowieczeństwa.
IV
Ani wieszczenie, ani pocieszanie nie są mową filozoficzną. Ale czy porażka człowieka, która zdaje się następstwem pewnej egzaltacji Tego Samego, Tożsamości, Aktywności i Bytu - choćby jako ich kwestionowanie - nie sugeruje, przez samo to kwestionowanie, innej sensowności: innego sensu i innego sposobu znaczenia? Można się zastanawiać, czy niezgodność między Sensem i Bytem - stałe ryzyko, że Sens zostanie z Bytu wypędzony i będzie się w nim błąkał jak nie swój, jak prześladowany wygnaniec - nie zakłada racjonalności, która nie potrzebuje potwierdzenia przez Byt i dla której porażka racjonalności Tego Samego stanowi konieczną i dającą się wytrzymać próbę? Nowa racjonalność, a może raczej starsza niż racjonalność twardej ziemi „pod słońcem”, to znaczy niż pozytywność, a zatem taka, której nie sposób sprowadzić do przygody ontologicznej, choć od Arystotelesa po Heideggera usiłowano ją z tą przygodą utożsamić, z przygodą, do której w tradycyjnej teologii - będącej nadal myśleniem tożsamości i bytu - usiłowano wciągnąć biblijnego Boga i człowieka, a raczej ich homonimy, z przygodą, która, według Nietzschego, okazała się śmiertelna dla Boga, a według współczesnego anty-humanizmu - dla człowieka, a w każdym razie dla ich homonimów: dla człowieka-w-świecie i dla Boga ustanawianego pod tym samym słońcem świata, choć w zaświatach. Sens, który nie triumfuje, który nie jest osadzony na absolutnym spoczywaniu ziemi pod kopułą nieba, od dawna uważany jest za czysto subiektywny, romantyczny, za nieszczęście świadomości nieszczęśliwej. Filozofowie nie zastanawiają się, czy nie-spoczynek (le non-repos), niepokój, pytanie, a tym