Bronisław Romaniszyn. 105
gdyż oparł się on wszystkim wysiłkom ludzkim i pozostał niezwyciężony". „Prawda, — pisze Mallory — że uczyniłem wszystko, co było w mej mocy, aby osiągnąć szczyt, lecz, gdy spoglądam* wstecz i widzę te wszystkie nadzwyczajne przygotowania... (tu podkreśla Mallory rzeczywiście imponującą staranność Anglików w zorganizowaniu i wyekwipowaniu wypraw), kiedy po upływie kilku miesięcy wywołuję w mej pamięci obraz tego olbrzymiego przedsięwzięcia, jakżeż nie mam się radować na widok tej wspaniałości, tej nieprzyćmionej jeszcze chwały: niepokonanej potęgi i dumy Mount Everestu“.
Dziwne, nieznane może dotąd nuty płyną z tych słów. Wskazują one granice, gdzie zaczyna się sfera cnót nieutylitarnych, poza które bez samo-zaprzeczenia przejść nie można. Niesie go w te strefy fala duchowa, sięgająca wzwyż ku czemuś nieokreślonemu, ponad cnoty rozumu, potrzebne dla naszego szczęścia materjalnego i duchowego i każe mu sięgać w bezkres bohaterstwa, poświęcenia, miłości i bezinteresowności. To bijące z każdego słowa bezgraniczne umiłowanie gór zrodziło w jego duszy ten szlachetny i dostojny ideał moralny, zdolny do rezygnacji i poświęcenia, a nawet — w razie potrzeby — do ofiary.
Alpinizm Mallory’ego, jak wspomniałem wyżej, to nie jest wysiłek fizyczny; to nie jest wyłączne pragnienie pokonywania trudności i przyżywa-nie rozkoszy w walce z niebezpieczeństwami. Nie żyje on myślą triumfu i zwycięstwa nad olbrzymem-górą i jej potężną przyrodą, a jeśli pragnie zwycięstwa, te jedynie nad samym sobą; chce przekonać się, do jakich granic sięgają siły fizyczne i duchowe człowieka. Zwycięstwo to ma dla niego znaczenie symboliczne zwycięstwa ducha nad materją, jak mówi Younghus-band. Tkwi w nim, zapewne, ten rys pierwotnego człowieka, który Pawlikowski nazywa pociągiem do bohaterstwa. Nie mógłby on się stać wielkim alpinistą, gdyby mu był obcy ten motyw psychiczny, który nazywamy pragnieniem czynu. Radość, wynikająca z przezwyciężania trudności, które nastręcza góra, ta szlachetna, według Mallory’ego, namiętność, jest przecież jedną z najistotniejszych cech współczesnego alpinizmu.
Dlatego też w czasie podróży przez Tybet robi Mallory wyprawę na wysmukły, skalisty szczyt Sanghar-Ri, nietylko dla spodziewanego zeń wspaniałego widoku na Mount Everest, lecz i dla przeżycia rozkosznych chwil w walce z trudnościami przepaścistych turni. „Ci — pisze Mallory — którzy robią wyprawy na najwyższe góry, nie mają sposobności, lub też w bardzo ograniczonej mierze, do przeżywania radości, którą daje zawsze alpiniście wspinanie się na piękną i nieznaną ścianę; ten mały, śmiałemi turniami na wysokość 6.030 m. wznoszący się szczyt, dawał nam przeto na-