Bronisław Romaniszyn. 111
opierać się ogarniającemu go i jego towarzyszy zobojętnieniu, nie dopuszczać do zupełnego wyczerpania organizmu i w porę nakazywać odwrót. Podczas pierwszej próby wdarcia się na szczyt Everestu, w której osiągnięto olbrzymią wysokość 8.225 m, nie zawahał się Mallory powziąć decyzję odwrotu, gdy tylko dostrzegł u uczestników wyprawy pierwsze groźne objawy wyczerpania, jak zanik woli, zobojętnienie, nieodporność na zimno i t. d. „Byłoby fatalnem — pisze Mallory — osiągnąć taką wysokość w stanie zupełnego wyczerpania, albowiem nieprędko można siły odzyskać, a człowiek, który nie umie czuwać nad samym sobą przy schodzeniu, może się stać powodem katastrofy dla swych towarzyszy, nie posiadających wystarczającego zapasu sił, aby czuwać równocześnie nad sobą i nad nim“.
Jaksłusznem było to stanowisko Mallory’ego i jak wielkiem zbawieniem stała się jego potężna wola dla uczestników wyprawy, wykazał zaszły w powrotnej drodze wypadek, który omal nie skończył się straszliwą katastrofą dla wszystkich uczestników wyprawy. Stromem, nad lodowcem Rongbuk zawieszonem zboczem schodzą ku Przełęczy Północnej pod przewodnictwem Mallory’ego związani liną alpiniści, wyszukując stopami stopni, wyrąbanych w śniegu i lodzie w poprzednim dniu. Coraz większe ogarnia ich wyczerpanie, a w takiej chwili — pisze Mallory — skrada się zwykle niebezpieczny wróg: nieostrożność. Wydobywając pozostałe zapasy energji moralnej, czuwa nieustannie Mallory nad bezpieczeństwem swych towarzyszy. Kiedy więc w pewnym momencie usłyszał Mallory za sobą jakiś podejrzany szmer, nie oglądając się za siebie, nie tracąc ani jednej sekundy czasu, z niesłychaną przytomnością umysłu wbił czekan w śnieg, okręcił go liną i przytrzymał całym swym ciężarem. W tym momencie przelecieli w szalonym pędzie koło niego jego trzej towarzysze, którzy „odpadli" od oblodzonego, stromego zbocza góry. Cudownym zbiegiem okoliczności lina nie pękła, — czekan, przytrzymywany przez Mallory’ego, nie wyskoczył ze śniegu; byli uratowani.
Z powodu tego wypadku stracili Mallory i jego towarzysze wiele cennego czasu. Nadchodziła noc; grozę położenia potęgował fakt, iż jeden z alpinistów był już tak wyczerpany, że nie mógł iść dalej o własnych siłach. Od paręset metrów niżej leżącej Przełęczy Północnej dzieliły ich jeszcze olbrzymie wały lodowe, pełne zdradliwych szczelin. Nim zdążyli do nich dojść, zapadła ciemna noc. Przejmujący grozą opis tych ciężkich chwil, które spędzili wówczas alpiniści angielscy na grani Everestu, daje nam poznać w całej pełni olbrzymią energję moralną Mallory’ego, dzięki której mógł on szczęśliwie doprowadzić późną nocą swych towarzyszy do rozpiętych na Przełęczy Północnej namiotów.