44
jego posiadać własności. Jedne całkiem od stóp do szczytu się żarzą, zupełnie tak, jak żelazo w ogniu; drugie wpośród nich białawo-błękitne podnoszą głowy, jak gdy przepalone żelazo bieleć już poczyna; trzecie czarne, całkiem zimne pozostają. Gdy tamte swe ogniste lub sinawe profile na Jazurowćm tle nieba delikatnie kreślą; te, czarne z przeciwnój strony, śmiałe swe sylwetki na płomienistych zachodzącego słońca potokach, w ostrych rysują węglach. Wszystkoto razem tworzy całość jedyną, niczem niezrównany obraz.
Spotkał on mię już przy samćj szwajcarskiej granicy, jakby dla wynagrodzenia przeciwności przy wyjeździe z Genewy doznanćj.
Już tam wszystko do mego wyjazdu gotowe było, już miałam do powozu wsiadać, w zamiarze udania się przez Simplon, Me-dyolan do Florencyi, gdym się dowiedziała iż konsul austryacki przebywa w Bernie, a bez wizy jego przez Lombardyą mię nie puszczą. Posyłać do Bernu, cztery lub pięć dni na czekanie strawić, kiedy już i tak jesień wielkim sunęła krokiem, śniegiem i lawinami mię straszyła, wcale mi się nie chciało. Zdecydowałam się więc zwrócić przez Sabaudyą, górę Cenis i Piemont; lecz nie-kontenta byłam z tej zmiany.
Alpy swą illuminacyą rozjaśniły nieco mój humor; lecz wkrótce słońca purpurowy odblask, w złoty zrazu zmieniony, bladł i niknął powoli, modre przeciwnój strony niebo, coraz gęściej i szerzej słało nam swe nocne cienie. Chmury także tu i owdzie gromadzić się poczęły. Ptaszki już pokończyły swe wieczorne hymny i spały po krzewach. Gdzieniegdzie tylko nieśmiała gwiazdka tę ciemną noc przedarłszy, drżący swój promień po granicie śliznęła, lub gdzieś w dolinie ubogiego domostwa widać było grubą szybą przyćmione światełko.
Gościniec krążył między niebotyczną skałą a bezdenną przepaścią. Poczta jak na nocną jazdę dość postępowała żwawo. Ja, w najciemniejszym karety kącie napół uśpiona, marzyłam to o Alpach, to o włoskiej podróży, na którą tysiące układałam coraz odmiennych planów. Wszyscy wokoło mnie drzymali, lub także projekta na przyszłość snuli, gdy raptowne wstrząśnienie pojazdu, szmer i hałas, wszystkich nas razem obudził.