IM Gospodarka czasem w «Chtopach, Reyp^tg
Wiosnę i Latcr w Chłopach wyrzucamy w niniejszych rozważaniach do oddzielnych ich ustępów z wielu powodów. Oto im bliżej Lata, tym bardziej płaszczyzny czasowe w dziele Reymonta poczynają ulegać charakterystycznym przesunięciom i zachwianiom. Hipotetycznego powodu tych przesunięć ani też ich wyglądu kompozycyjnego nie da się wytłumaczyć, stosując nadal interpretację trójpolową: SD, SWP, SWC, mimo że jednostki fabularne nadal są budowane według takiego układu.
Ponadto rzecz uderzająca: żaden przedział czasowy, jak bywało to uprzednio, nie rozdziela Reymontowskiej wiosny od Reymontowskiego lata. Boryna-siewca, wyszedłszy na swe pola, kończy życie o świtaniu i tak się kończy Wiosna. Tegoż samego ranka zaczyna się tom czwarty i pora roku czwarta — I Łato. Naprawdę nie ma między nimi żadnego rozstępu czasowego, cezura kompozycyjna przypada w sam środek — i to jakże dramatyczny — fabularnego ciągu. Zjawisko podobne co w Panu Tadeuszu, gdzie również księgi XI od księgi XII nic nie dzieli prócz dwu odrębnych tytułów: „Rok 1812” i „Kochajmy się”.
[""Postępujmy po porządku. Zimę od Wiosny rozdziela w Chłopach przerwa około trzytygodniowa, nie zapełniona ani wydarzeniami fabularnymi, ani puszczeniem w ruch SWP. „Czas był wiosenny o świtaniu. Kwietniowy dzień dźwigał się ledwie” (W, 9). Bitwa o las: „A to już jutro będzie całe trzy tygodnie, a mnie się widzi, jakby to wczoraj się stało” (W, 25). Rozdziały I i II rozgrywają się w sobotę przed i w Palmową Niedzielę. Rozdziały III i IV obejmują dni Wielkiego Tygodnia aż po Wielką Sobotę i godziny wczesnego wieczoru poprzedzającego Rezurekcję: „Ściemniało się z wolna, zmierzch cichuśko sypał się na ziemię, zatapiając sady, domy i pola okólne [...] Świąteczną cichością osnuła się wieś i mrokiem w kościele wyniesionym nad chałupami zagorzały wszystkie okna i z otwartych wielkich drzwi biła szeroka smuga światłości” (W, 135).
Rozdział V to nabożeństwo rezurekcyjne i obydwa dni świąt wielkanocnych. Jednostka fabularna skomponowaną identycznie jak przy Bożym Narodzeniu, co w świetle obyczajowego i religijnego znaczenia tych dwóch podstawowych świąt domaga się komentarza. Święta wielkanocne przebiegają
smutno pod nieobecność aresztowanych chłopów, a więc i .Antka, pod bezczynność ciężko pobitego i nieprzytomnego goryny. Pisarz korzysta z tego, ażeby w ciągu drugiego dnia świątecznego „podpędzić” wątek erotyczny Jagusia—Jasio, tak konieczny do dramatycznego zakończenia pierwszego w Chłopach porządku — fabularnego porządkij*-J
Jak dotąd, z niewielkimi uchyleniami przeważa ujęcie SD. Wielki Tydzień tworzy całość czasową raczej według zasady SWC, w tym wypadku podległej jednak ciągłości obrzędu i obyczaju, teraz Reymont przyspiesza przebieg czasu kalendarzowego, a rozdział VI obejmuje na wyrywki dni od wtorku poświątecznego przez Niedzielę Przewodnią aż do najbliższego piątku. Tym razem pisarz na oznaczenie wielo-dobowego i szybkiego przepływania czasu posłużył się niezwyczajną w ramach zależności człowieka od przyrody sytuacją. Odczuwaną przez moralność gromady jako występek przeciwko niepisanym wyższym prawom: nie ma kto pracować, lipeccy chłopi wciąż w więzieniu. Tym razem wyjątkowo konieczne będzie dłuższe przytoczenie na świadectwo, jak bardzo różne sposoby potrafi Reymont uruchomić w prostej zdawałoby się służbie kalendarza.
„Cóż to naród miał z tego, że dni przychodziły wybrane i cudne, że wynosiły się rankami jakby we srebrze skąpane złote monstrancje, że zielone były, pachnące ziołami, nagrzane i śpiewające ptasimi głosami, że każdy rów złocił się od mleczów, każda miedza mieniła się kiej wstęga szyta w stokrocie, a łęgi, kiej tym puchem zróżowionym, kwiatami były po-trząśnięte, że każda drzewina tryskała wezbraną zielenią, a wszystek świat wzbierał taką zwiesną, aż ziemia zdawała się kipieć i bulgotać od tego wrzątku zwiesnowego!
A cóż z tego, kiej pola nie zaorane, nie obsiane, nie obrobione leżały, niby paroby zdrowe i krzepkie, przeciągające się jeno na słońcu, a całe tygodnie trawiąc na niczym, za-się na tłustych, rodnych ziemiach miasto zbóż ognichy się pleniły, osty strzelały w górę, lebiody trzęsły się po dołkach, rudziały szczawie, perze kłuły się gęsto po podorywkach jesiennych, ® na rżyskach wynosiły się smukłe dziewanny i łopiany, kiej te kumy podufałe, zasiadały szeroko, że co ino tliło się w przytajeniu i strachem do tela żyło, kiełkowało teraz weselnie, szło chyżym rostem, pchało się z bruzd na zagony i panoszyło się bujnie po rolach.