Portret wenecki
portretem Alviego po powrocie z wojny; takiego Alvie-go, jakiego na okamgnienie zobaczyłem (prawdopodobnie tylko ja) przez szybę oddzielającą jego pokój od schodów. Był męski, twardy, wzrok miał zuchwały i nieustraszony, nie dostrzegało się jednak wyrazu zaciekłości i okrucieństwa w jego twarzy młodego kondotiera. Był piękny (przypominał właśnie świeżo zwerbowanego kondotiera), jak piękny był jego podwójny portret.
'Eiblica nad górną lampą informowała dokładnie o okolicznościach odnalezienia obrazu, podawała (ze znakiem zapytania) 1555 jako przypuszczalną datę powstania portretu, stwierdzała, że niemożliwy do ustalenia okazał się jego model, wyjaśniała, „ze zupełnie już dojrzały, a nawet odrobinę przejrzały styl sztuki portretowej Lotto (pienamente maturo e forsę anche un po stagionato) każe myśleć o roku lub najwyżej dwóch przed śmiercią artysty. Jak zgłębiła tę sztukę, w odcieniach kolorów, w układzie głowy i ramion, Contessa! Jak bezbrzeżna miłość do prawdziwego modela uskrzydliła jej sztukę!
Raz jeszcze, ochłonąwszy nieco przed cofnięciem się do pozostałych sal wystawy, przeszedłem blisko jej wózka. Ale choć poczułem na sobie dotknięcie jej oczu, nie spojrzałem w jej stronę.
Upłynęło kilka lat. Kupowałem regularnie pisma poświęcone malarstwu, nieraz zdarzało mi się podziwiać w nich barwne reprodukcje Dwójportretu Lotto, z uczonymi komentarzami historyków sztuki, z pochlebnymi opiniami en possani o restauratorskim wysiłku Giuditty Terzan W związku z nabyciem obrazu przez
Portret wenecki
wenecką Akademię, prestiżowy kwartalnik „II Mondo delTArte” ogłosił obszerny wywiad z Contessą, ozdobiony fotografiami restauratorki, jej domu i jej pracowni. Podziwiałem ten wywiad, nienasycony czytałem po wielekroć zręczną i inteligentną ekwilibrystykę Contessy, je) fachowe rozważania o malarstwie wenecko-lore-tańskiego Mistrza, przede wszystkim zaś jej zimną krew. Ja, który znałem prawdę i chowałem głęboko w sercu sekret, jako jedyny może na świecie człowiek obok weneckiego antykwariusza Mariniego, zachodziłem w głowę, skąd ta sparaliżowana kobieta czerpała siły na igranie z ogniem. Nie wątpiłem bowiem, że fałszerstwo, choć wyborne i graniczące z wielkim, ukrytym dotąd i ujawnionym naraz talentem malarskim, długo nie potrwa. Miałem słuszność, nie przypuszczając jednak, że potrwa aż tak długo, do roku 1975. A co do źródła sił i zdumiewającego opanowania Contessy w tym jej szalonym wyzwaniu, coś niecoś miał przelotnie odsłonić proces.
Pierwszą błyskawicą nadchodzącej burzy był w październiku 1975 artykuł znawcy malarstwa Lotto w dużej gazecie codziennej pod perfidnym tytułem La Contessą Van Meegeren? Nie wskazując palcem Dwójportretu weneckiego, nie wymieniając nazwiska Contessy, lecz podrzucając jej nazwisko genialnego fałszerza obrazów Yermeera (jakkolwiek ze znakiem zapytania), autor pisał ogólnikowo o niebezpieczeństwie, w jakim znajduje się szczególnie Lotto, pechowiec i nędzarz, „rozsiewający swoje arcydzieła gdzie popadło, daleki od elementarnego bodaj obwarowania swoich praw malarskich — łatwy żer dla naśladowców (co nie jest przestępstwem) i fałszerzy (co jest zbrodnią)". Artykuł otwierał sprawę i wzywał „szanownych kolegów” do dyskusji.