462 J. ANDRZEJEWSKI, MIAZGA
trwała noc, zdrzemnął się po powtórnym zażyciu uspokajają, cych kropli, i teraz, gdy się rozbudził z uczuciem, jakby wca. le nie spał, i leży z zamkniętymi oczami, z lewym ramieniem aż po palce ciężko odrętwiałym i z nadmiarem mdlącego cię. żaru w lewej piersi, wsparty o wysoko spiętrzone poduszki i z dłońmi na nieskazitelnie równo wygładzonej kołdrze, z lewą prawie martwą, ale w udręczający sposób żywą, i ze dworu, spomiędzy gęsto oszronionych drzew parku docierają szkliste ptasie strojenia zanikających smyczków, teraz - teraz jest gęsta zadymka śnieżna, gdy obudzony w środku nocy w wią. ziennej celi wychodzi w towarzystwie młodego gestapowca na więzienny dziedziniec, a potem wsiada do wielkiej czarnej limuzyny, wśród kurniawy oraz pejzażu zniekształcony pustką, ruinami i płaskimi poblaskami przyćmionych lamp z trudem rozpoznaje znajome ulice, wie jednak w pewnym momencie, że jadą Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, Alejami, aż wreszcie zatrzymują się przy alei Szucha, i potem, wciąż eskortowany przez uprzejmego gestapowca, idzie długimi korytarzami, wchodzi po jakichś schodach i zaraz potem następnymi schodzi w dół, a potem trafia do obszernego pokoju, gdzie jest cisza, przyćmione światło lampy na biurku, na oknach ciężkie zasłony, miękki dywan na podłodze, Obersturmjuhrer Thiess - mówi wysoki mężczyzna w mundurze, podnosząc się zza biurka i uprzejmym ruchem dłoni wskazując nie krzesło po drugiej stronie, lecz jeden z foteli nieopodal, sam siada na drugim, gdy młody gestapowiec opuszcza pokój, po czym, wskazując na butelkę francuskiego wina oraz dwa kieliszki, pyta: napije się pan, panie profeso-tende la vita e li studi umani (wł.) - Jeden popycha drugi. Za pomocą małych klocków przedstawione jest życie i wysiłki człowieka).
rze?, zdaje się, że to niezłe wino, potem (na tle kruchych po-ćwierkiwań bardzo dalekich instrumentów) Thiess, podnosząc ciemny kieliszek: zdrowie Fuhrera. I ja, jakby to było obok i chcąc na serdecznym palcu odnaleźć podwójną obrączką, której od prawie trzydziestu lat już nie mara, Thiess: mogą pana zapewnić, panie profesorze, że to jest naprawdą dobre wino kraju łacińskiego, i ja po chwili wahania siągam po mój kieliszek, ponieważ gardło mam wyschniąte i wargi spieczone, mówi Thiess: zdrowie Fuhrera, i ja piją, i smak wina rzeczywiście wydaje sią znakomity (wrzask kawek gdzieś daleko w głąbi), sile, panno Klaro — mówią, idąc wzdłuż średniowiecznych murów Fryburga - nie zawsze towarzyszy odwaga, i odwrotnie, słabość nie musi być tchórzliwa.
Gdyby pani na przykład, panno Klaro, ujrzała za dnia kawki nagle sią z wielkim hałasem podrywające z drzew, mogłaby być prawie pewna, że psotna wiewiórka, to ulubione przez dzieci stworzonko, dobiera sią do gniazd kawek, aby zmiażdżyć ostrymi ząbkami jajka i wypić ich zawartość; wrony i gawrony są dostatecznie silne, aby odeprzeć atak wiewiórek, kawki są cokolwiek słabsze, ale, mój Boże, nie na tyle, aby nie mogły walczyć, znamy w przyrodzie ptaszki bardzo drobne, a jednak obdarzone dużą siłą bojową, kawki są po prostu ląkliwe, ich obroną jest wrzask, mówi Thiess (jeszcze na tle krzyku kawek): pańska żona, panie profesorze, była, o ile mi wiadomo, Niemką?, i ja mówię: tak, von Beckendorff z domu, Thiess: krewna marszałka von Beckendorff?, i ja na to (szkoda, że nie byłem na wczorajszym koncercie, chciałbym usłyszeć jeszcze raz...), ja mówię: córka wielkiego filozofa, Ernesta Be-ckendorffa, Thiess: zatem Niemka?, ja: matka mojej żony była Angielką (jeszcze pisał Leonardo: „Zważcie tylko! Nadzieja powrotu do siebie i do swego dawnego stanu przypomina urze-