J. ANDRZEJEWSKI. MIAZGA
468
syna i córkę, oboje byli dorosłymi ludźmi, gdy ja się urodź tern. Mogę zrozumieć ojca, że u progu starości zapragną) wprowadzić do swego domu istotę tak uroczą i atrakcyjną,jąką musiała być podówczas moja matka. Należał do pokolenia po. zytywistów, dzielił z nimi ideały epoki, był niezłym publicystą i przez pewną ilość lat doskonałym, jak mi opowiadano obrońcą sądowym. Gdy ożenił się z moją matką, prawie o czterdzieści lat od siebie młodszą, był już tylko zamożny® rejentem oraz praktykującym badaczem tajemniczych sfer okultyzmu i spirytyzmu. Nie wiem, czy posiadał świadomość I klęski - w Polsce, jak państwo wiecie, każde pokolenie przeżywa klęskę, tylko nie wszyscy o tym wiedzą - i czy uważa! swoje życie za zmarnowane. Nigdy nie miałem okazji rozmawiać z nim na podobne tematy, miałem dziesięć lat, kiedy umarł. Mogę sobie przecież wyobrazić, proszę państwa, że jeśli zda- I wał sobie w pewnych momentach sprawę, jak daleko odszedł j od tak zwanych ideałów młodości i nawet wieku dojrzałego, mógł u schyłku życia ulec złudzeniom, iż u boku drogocennej młodości odnajdzie szczodre źródło, mało wprawdzie skuteczne na sklerozę oraz artretyzm i schorzenia naczyń wieńcowych, zdolne przecież uśmierzyć gorycz, zwątpienie i samotność. Być może wyimaginowane przeze mnie uczucia mego ojca usiłuję wznieść w zbyt wysokie rejony, być może powodował się jedynie starczą namiętnością, lecz jakkolwiek było, powtarzam, iż mogę wyobrazić sobie racje, które skłoniły go do tak szczególnego małżeństwa. Trudniej mi natomiast zrozumieć i ocenić pobudki mojej matki. Nigdy nie mogłem pojąć, a i dziś niewiele więcej rozumiem, co spowodowało, iż młoda dziewczyna, tak ponad miarę szczodrze przez naturę obdarowana, piękna, już popularna i adorowana, gwiazda, jak by się dzisiaj powiedziało, nagle pewnego dnia, i to na zawsze,
CZĘŚĆ II. PROLOG
469
porzuca scenę, jednym, chyba lekkim krokiem schodzi z drogi ęjgflry, odrzuca wszystkie ponętne dary i pokusy losu, stając się żoną człowieka, który na dobrą sprawę mógłby być jej dziadem, a z pewnością ojcem. Gdybyż przynajmniej za wszystko, co odrzucała, jeśli nie gwałtowna i namiętna miłość mia-|g się stać jej przeznaczeniem, złożono u jej stóp magnacką fortunę, pałace, majątki ziemskie, olśniewające podróże i klejnoty, tytuł księżnej lub hrabiny, sławą wreszcie opromienione nazwisko znakomitego twórcy lub wirtuoza! Mój ojciec był człowiekiem zamożnym, lecz tylko zamożnym. Czy byli, czy w ogóle mogli być małżeństwem szczęśliwym? Nie wiem. Cóż się wie o swoich rodzicach? Wiem natomiast, bo tyle z dzieciństwa zapamiętałem, że ojciec coraz więcej czasu poświęca! seansom spirytystycznym, a matka była piękna i młoda, a po śmierci ojca, jakkolwiek była nieźle materialnie zabezpieczona, prawie natychmiast założyła pracownię krawiecką, właściwie dom mody, później, w latach międzywojennych pod firmą Rozalinda cieszący się ogromnym powodzeniem w sferach wojskowo-rządowych oraz teatralnych. Dla realistycznej ścisłości zaznaczam, że Rozalinda obsługiwała wyłącznie płeć piękną. Również chyba wypada państwu wyjaśnić, że klientelę ze sfer wojskowo-rządowych wniósł niejako w posagu, cokolwiek zresztą spóźnionym, bo dopiero po przewrocie majowym, drugi mąż mojej matki, pułkownik Grzegorz Abgar206--Sołtan, a zatem, jak to już miałem zaszczyt państwu zakomunikować, obiekt moich pierwszych uczuć miłosnych.
' Trudno mi, niestety, wywołać jego sylwetkę z owych odległych czasów, gdy gdzieś pod koniec wojny, w dwudziestym roku zaczął bywać w naszym domu, wówczas jeszcze w ran-
106 Panieńskie nazwisko żony Andrzejewskiego brzmiało: Abgarowicz.