474 J. ANDRZEJEWSKI, MIAZGA
mnieć inne moje opowiadanie z lat pięćdziesiątych, Franek tę historyjkę o chłopcu z miasta zagubionym w lesie, g^’ także ten sam koloryt odgrywa pewną rolę, również w innych moich utworach, ale, przepraszam państwa, oddalam się od zasadniczego tematu. Gdyby natomiast interesowało państwa czy przy tak wielu realiach zaczerpniętych z rzeczywistości również i wydarzenia wiernie zostały odtworzone w tym moim pierwszym opowiadaniu, muszę odpowiedzieć: nie, proszę pań-stwa, już wówczas, jakkolwiek jeszcze nie miałem pewności, że będę pisarzem, byłem nim w sposób tak istotny, iż może nieświadomie, lecz z pewnością intuicyjnie czułem, że tak zwane dzieło sztuki nie odtwarza rzeczywistości, lecz w przewrotny sposób przedstawia jej elementy, przewrotny, bo świadomie odwołując się do osobliwie prywatnych miar sprawiedliwości.
W rzeczywistości nie czamobrewy Polek, lecz Adam odbywał wieczorne przeprawy łódką przez staw, i nie ten drugi, lecz pierwszy, czamobrewy, dręczony był zazdrością o Amel-kę-Maryjkę, zazdrością głębiej, być może, sięgającą, niż pozwala przyjaźń, i tak w rzeczywistości było, że po gwałtownej scenie jednego wieczoru Adam powiedział: dobrze, zostanę, jeżeli tak ci na tym zależy, zostanę, ale ty za mnie pojedziesz i mnie zastąpisz. Wtedy, pamiętam, czamobrewy zbladł i spytał: nie możemy zostać razem? Nie - powiedziałem - jeden z nas musi pojechać, ty tylko albo ja, wybieraj. Więc wybrał i pojechał, i wtedy to się stało, a ponieważ nikogo przy tym nie było, nigdy nie mogłem wiedzieć: czy był to wypadek, czy świadomie V podjęty wybór. Tak było. Lecz teraz, gdy tak nieudolnie staram się przekazać państwu moją pamięć tamtego czasu, przychodzi mi na myśl, że może jednak jego, czamobrewego, nie dość kochałem? Może, gdybym go kochał lepiej, nie postawiłbym go tak brutalnie wobec niedorzecznego wyboru? A może to
mgliste przeczucie kazało mi nie pozostać tego wieczoru i czamobrewym, abym ja nie musiał wyboru dokonać'? Nie I wiedząc, przemilczamy raczej, proszę państwa, odpowiedź jednoznaczną, a zatem więcej niż wątpliwą,
A z pewnych względów wolałbym również przemilczeć i ów odległy okres mego życia, który nastąpił po śmierci czar-nobrewego. Skoro się jednak domagacie ode mnie bezwzględnej szczerości... Ojciec czamobrewego, nieświadomy naszych v tajemnic, chciał mnie zatrzymać u siebie do końca wakacji, nie mogłem jednak zostać, wyjechałem natychmiast po pogrzebie i cały sierpień spędziłem w Warszawie, w domu, który był pusty, matka z ojczymem byli za granicą. Pod ręką miałem ojcowską bibliotekę. Do tej pory nie interesowałem się literaturą i jeśli zdarzało się, że korzystałem z biblioteki ''szkolnej; to poza lekturą obowiązującą były to przeważnie książki podróżnicze albo historyczne. Owszem, w roku 1924,
Iz okazji sprowadzenia do Warszawy zwłok Henryka Sienkiewicza, wygłosiłem na naszej szkolnej akademii odpowiedni referat, podejrzewam jednak, iż namiętność, z jaką zanurzyłem się w świat bitew i przygód, w większym stopniu kierowana była moimi skłonnościami ku osobie rycerskiego ojczyma niż rzeczywistym zainteresowaniem literaturą. Jakkolwiek było, naprawdę czytać zacząłem dopiero owego pamiętnego sierpnia. Czytałem bez wyboru po dwie, trzy książki dzien-I . nie, więc jeśli czułem się wówczas nieodwołalnie usuniętym ze świata ludzi żyjących, to przecież tyle w tej sytuacji napiętnowanego banity osiągnąłem, iż przestrzenie mojego wygnania były rozległe w zakresie nieomal nieograniczonym. 1 tam to właśnie, pośród owych przestrzeni, ulegle, a nawet z hojnym nadmiarem wynagradzających moje ziemskie wygnanie, zacząłem gorliwie i doprawdy bez wszelkiego umiaru uprą-