166 Rozdział 2
a na wykorzystaniu „bezwładu” ludzkiego myślenia, kontekstów sytuacyjnych i szczęśliwych splotów okoliczności. W pamięci czytelnika pozostają zwłaszcza dwa zdarzenia, w których Pryszczyk daje popis swoich wszechstronnych umiejętności „organizowania sobie” życia, oba związane z jego próbami ucieczki z internowania w Rumunii i przedostania się do walczącej Francji.
Pierwszym z nich jest podróż bohaterów Żądlą Genowefy do Bukaresztu w poszukiwaniu dalszych możliwości przerzutu za granicę. Podróż ta odbyć się ma w warunkach całkowitej konspiracji z uwagi na rumuńską policję i żandarmerię, nieustannie poszukujące zbiegów z obozów, w których przebywają polscy żołnierze. Narrator-bohater powieści, kapitan Herbert, oraz towarzyszący mu jego przyjaciel, kapitan Wasilewski, z żelazną konsekwencją przestrzegają zasad „maskowania się” w pociągu i autobusie, starają się niczym nie wyróżniać spośród tłumu podróżnych, tymczasem Pryszczyk, człowiek o nieokiełznanej, „ułańskiej” fantazji, czyni bez mała wszystko, by zostać rozpoznanym jako uciekinier z internowania. Chcąc zaoszczędzić niewielkie pieniądze, jakie zostały mu z ostatniego wypłaconego żołdu, prowadzi nie wiedzieć po jakiemu tajemnicze rozmowy z rumuńskimi konduktorami i żandarmem, który - nie wiedzieć czemu - ostatecznie funduje mu bilet.
Zasłoniliśmy się rumuńską gazetą, żeby go nie widzieć, ale robił tyle ruchu i zamieszania, że skóra na nas cierpła. Najpierw - szarmant, psiakrew -wyrwał jakiejś dziewczynie walizkę, żeby umieścić ją na półce i wyrżnął nią w łeb konduktora. Potem zaczął się przystawiać do swojej sąsiadki, jędrńej, czarnookiej Rumunki, tak natarczywie, że się w to wmieszał jej mąż, drab wielki i groźny jak sam Taras Bulba, i omal nie doszło do awantury. Wreszcie swoim „parle wu franse”, zwróconym do głuchawego starego chłopa, wywołał powszechną sensację i dyskusję całego autobusu na temat, kto to może być ten interesujący turysta (s. 42).
Po dotarciu do Ramnicul Sarat Pryszczyk prowokuje „drakie” z kelnerem i kilkoma osobami w dworcowej restauracji („Povtic mi to, rumuńska twoja niedola - rzekło szczerze [bezczelne indywiduum - A. G.] z warszawskim akcentem, wskazując brudnym paluchem talerz z dymiącą baraniną pod nosem matrony. - Komprene? Parle franse? Dawaj w try miga!”, s. 43), lecz zamiast zostać zatrzymanym lub - przynajmniej - wyrzuconym z lokalu, dziwnym trafem znów zaskarbia sobie sympatię gości, z którycłi jeden reguluje za Polaka rachunek. Potem, kiedy bohaterowie wsiadają do pociągu zmierzającego w stronę Bukaresztu, pierwszym, który wskakuje do wagonu, jest właśnie Pryszczyk, choć jeszcze przed momentem siedział przy restauracyjnym stole i mieszaniną różnojęzycznych zwrotów wzbudzał najwyższe zainteresowanie zgromadzonych. W Buzau, w miejscu przesiadki, „jak tylko wysiedliśmy, wysypał się na peron cały sąsiedni przedział drugiej klasy, w którym ten bęcwał jechał. Paczek [które bohater miał ze sobą - A. G.] było znacznie mniej, natomiast hałaśliwe pożegnania towarzyszyły rozstaniu Pryszczyka z jakąś hałastrą, która popijała z butelek i wznosiła okrzyki na cześć Polski, poklepując go p’o łopatkach” (s. 44). Gdy wreszcie w „torpedzie” jadącej do stolicy okazuje się, że Pryszczyk nie ma biletu na dalszą podróż, stajemy się świadkami misternie, „koronkowo” wręcz przygotowanej sceny poszukiwania zgubionego jakoby dokumentu.
[Pryszczyk] Zajrzał sąsiadowi na prawo, wyjął z kieszeni nadtłuczone lusterko, chuchnął na nie, wytarł chustką do nosa, przejrzał się i zaczął przewracać ślepiami do pani w doskonale skrojonym angielskim kostiumie, która siedziała naprzeciw niego. Ponieważ wszystkie te zabiegi pozostały niezauważone, więc postanowił nieco się posilić. Wstał wtedy i, świadom dobrego wychowania, położył sobie gazetę sąsiada na pluszowej ławce, nim na niej postawił nogę, by sięgnąć na półkę po resztę swoich zapasów. Wyciągnął stamtąd pół tuzina tabliczek czekolady, rozwinął jedną z nich, rozdziawił gębę, błysnął żółtymi, szczerbatymi zębami i zaczął chrupać, mlaskając aż się rozlegało.
To zwróciło wreszcie uwagę jego vis-a-vis. Niewiasta w angielskich wełnach spojrzała nań spod oka i widocznie powstrzymywała uśmiech. Istotnie, Pryszczyk wyglądał pociesznie: sztywne, wybrylantowane włosy wstrząsały mu się nad zmarszczonym czołem, brwi, uszy, grdyka i szczęki - wszystko było w ruchu, a błogość nie opuszczała jego piegowatej gęby.