j
i
/ •
FRANCUZ W SYBERYI.
żenieni bezmiernej melancholii. Zalesienie wybrzeży Obu przejmuje duszę tęsknotą i smutkiem; nic bowiem uie może dać nawet w przybliżeniu wyobrażenia o chaosie i grozie owych dziewiczych borów dalekiej północy, powikłanych krzewami i wywrotami zbielałych pni brzozowych, których .szara roślinność zlewa się z bezbarwnością nieba i nurtów, w jedną mroczną, mglistą całość.
Płynąc wśród mnóstwa wysep olbrzymiej rzeki, nasz autor spotyka Ostyaków, plemię krajowe, które jak twierdzi, ma pewną przeszłość historyczną. Zdaje się. iż przed podbojem rosyjskim posiadali oni niejaką polityczną organizacyę, mieli warownie i miasta regularnie zbudowane. Dziś przestali istnieć jako naród niepodległy, a cofając się przed najezdnikiem, schronili się w puszcze północne, żyjąc z połowu ryb i myśliwstwa, zamieszkując w leśnych lepiankach i pogrążając się w rosnącem zdziczeniu i nędzy. Biedni to bardzo ludzie, o dziecięcej prostocie, wyzyskiwanej okrutnie przez Rosyau i Tatarów. Handlarze futrami głównie się nad nimi znęcają, upajając wódką, ażeby następnie za bezcen wyłudzać, najcenniejsze nawet błamy. Jeśli zaś któremu Ostyakowi przytrafi się zabić niebieskiego lisa, nie wolno mu skóry takowego spieniężyć, wraca ona do magazynów cesarskich, jako własność państwa.
Liczba Ostyaków wciąż się zmniejsza. Już dziś ich niema więcej nad 25.000, rozproszonych po olbrzymiem pustkowiu rozciągaj ącem się między rzekami Ob i Jenisej. Szkoda tego ginącego plemienia, szkoda tych tubylców pełnych łagodnej cnoty i gościnności. Uczciwość i rzetelność Ostyaków mają być nadzwyczajne, żaden nie uchybi danemu słowu. Po większej części są oni poga-uami i z najrozliczniejszyeh słyną zabobonów. Autor opowiada, iż od czasu do czasu składają swym bożyszczom haracz pieniężny, którego nikt się nigdy nie tyka, acz żaden klucz ani stróż nie broni skarbu bogów. Zdarza się atoli, iż Ostyak w biedzie pożyczy czasem małą kwotę od swego bóstwa, ale można być pewnym, iż zaledwie w lepszych odnajdzie sie stosunkach, natychmiast dług zaciągnięty sumiennie wróci i złoży u stóp czczonego bałwana.
Po drodze, statek raz po raz przystawa przy różnych stacyach *
niezmiennie na prawem budowanych wybrzeżu, dla uniknięcia powodzi. Ale ta korzyść z innej strony ciężko bywa opłacaną, zarywaniem się urwiska wraz z całemi nieraz ulicami. Podróż zresztą nie
14*