425
NAD NIEBIESKĄ WODĄ
sobie jeszcze raz, co wiedział o nim, przypomniał sobie całą jego przeszłość, którą lubił określać terminem prawniczym, jako przeszłość przestępczą.
— To trudny zawód być sędzią — mówił kiedyś Kazio. — Bo czy możemy być pewni, że znamy wszystkie pobudki czyjegoś czynu? — Jak myślisz, tatusiu? —
— Jeśli przekracza się granice prawa...
Gaycewicz nie dokończył w pamięci swej dawnej rozmowy z Kaziem, gdyż posłyszał naraz zdławiony, przejmujący szept Stenia:
— Panie Wiktorze — mówił — ja przez całe życie myślałem o takiej chwili, jak teraz. Kazio sprawił to spotkanie...
I naraz stało się coś, czego nigdy przedtem Gaycewicz nie przewidział i czemu nie mógł dać wiary.
Słuchał oto ze zdumieniem dziejów miłości Herbeńskiego do Kazia. Nie chciał się zgodzić, aby Stenio mógł kochać Kazia tak, jak on, bo czy miał prawo? czy miał prawo? — unosił się gniewem, słuchając obolałych, natężonych męką wyznań Herbeńskiego. Z brzmienia głosu z niepewnych i urywanych zdań, z myśli ciągle tych samych, powracających w coraz to innym splocie słów, — poznawał Gaycewicz miłość Stenia, trudną do wiary i nieuprawnioną. Targnęła nim zazdrość, zwłaszcza wtedy, gdy jednak mimo wszystko, musiał uwierzyć w szczerość tych wrogich zwierzeń, a nade wszystko, gdy musiał się zgodzić, że cierpienia Herbeńskiego przewyższają w jakiś sposób jego własne cierpienia. Nie chciał jednak uznać tej innej miłości, równie pełnej i wyłącznej, jak i jego miłość.
— Czy to możliwe, aby móc kochać kogokolwiek, nie widząc go nigdy, nie znając go? — Panie Herbeński — mówił Gaycewicz tonem wyższości — panie Herbeński — to, o czym pan mówi, nie jest miłością do Kazia. To jest miłość własna, straszna i zaślepiona, która może się sycić sama sobą. Taka rzecz jest nawet czymś wstrętnym! Czy pan słyszy? — czymś wstrętnym!
Pozorny triumf Gaycewicza okazał się później jego porażką. Przebrała się jakaś miara i jakaś rzecz dosięgła swoich nieprzewidzianych granic.
Stenio podjął zarzut, kwestionujący jego uczucia. Nieraz dziwił się swej miłości, podobnie, jak i swojej dziwił się Gaycewicz. Musiał teraz opowiedzieć dzieje całego dzieciństwa, a późnej pobyt u Herbeńskich i dalsze losy, które go wiązały wszystkimi nadziejami z nieznanym synem. Czymś jedynym i niezaprzeczalnym w życiu Herbeńskiego był tylko Kazio, — własna krew i własne ciało. Cóż, że go nigdy nie widział, nigdy nie objął ramionami i nie przycisnął do serca. Tę pełnię miłości miał on, Gaycewicz, nagrodzony niejako za odepchniętą swoją