1
Dziesięć miesięcy.
Już dziesięć miesięcy kręcił się po Finnmarku, nie
odnajdując nawet śladu przygody. Przez cały czas usi
łował nie zastanawiać się nad tym, co Raija może my
śleć o jego obecnym życiu. Na próżno.
Dziesięć miesięcy bezsensownej pustki.
Reijo często słyszał, jak ludzie powtarzali, że czas
leczy wszelkie rany.
Nie wiedział tylko, jak długi miał być ten czas. Je
go rany na pewno się nie zabliźniały, a już przecież
minął rok, od kiedy poznał, co to znaczy kochać.
I minął rok, od kiedy jego bezimienna kochanka zo
stała utopiona jako czarownica. Możliwe, że uda mu
się zatrzeć te wspomnienia.
Prawdopodobnie jednak będzie musiał z nimi żyć.
Wymazanie ukochanej z pamięci było ponad jego
siły. Tylko zdolność do panowania nad sobą być mo
że umożliwi mu prowadzenie normalnego życia.
Bez niej.
Nie widział przed sobą żadnego wyboru.
Nie było dla niego nadziei na przyszłe szczęście.
Śmierć nie oddaje z powrotem tego, na kim poło
ży swą zimną dłoń.
Marzenia o umarłej nie mogły ogrzać jego serca.
5
I
Musiał dalej żyć. Tyle wiedział. Za mocno stąpał
po ziemi, aby wierzyć w spotkanie ukochanej na tam
tym świecie.
Na nic się nie zdało szukanie przygód.
Oczywiście, że wróci.
Przypuszczał, że Raija wiedziała o tym, gdy nama
wiała go do wyjazdu.
Ona rozumiała.
Na pewno też zrozumie, kiedy już wróci.
Raija pojmowała więcej od niego.
A Reijo najbardziej na świecie potrzebował teraz
rozmowy z kimś, kto jest w tym podobny do Raiji,
a jednak nią nie jest.
Lato osiągnęło pełnię. Weszło w swą najpiękniej
szą fazę. W czasie wędrówki otworzyły mu się oczy
na piękno natury.
Ludzi unikał. Pozostała mu tylko przyroda. Patrzył
na nieśmiałe kwiatki rosnące na ubogiej tundrze, ki
piące życiem tam, gdzie mało kto by się go spodzie
wał. Radością napełnił Reijo widok lisicy i trojga lisiąt
igrających przy norze. Wzruszyła go pardwa uciekają
ca przed nim i udająca zranioną, byle tylko odciągnąć
go od drżących piskląt ukrytych we wrzosach.
Widział pasące się stadka reniferów. Obserwował
te płochliwe zwierzęta z daleka. Nie był pewien, ale
przypuszczał, że nie należą do tego, z kim chciał roz
mawiać.
Któregoś lata odnalazł go. Był przekonany, że od
najdzie go i teraz.
Raija powiedziała: rok.
Miał dosyć czasu.
6
Szedł na wschód, świadomy cełu.
Prosiła, aby wykorzystał ten rok tak, jak chciał.
Miał tylko pewność, że nie mógł z nią zostać, nie
po tym koszmarze w Bergen.
Reijo nie wiedział teraz nic więcej, i to było niepo
kojące.
Zawsze trzymał się mocno ziemi, przynajmniej tak
siebie oceniał. Umiarkowany. Spokojny na wskroś.
Wierny tej jedynej aż do śmierci, tak sądził...
Aż do chwili, gdy stracił głowę i oszalał dla innej.
Na próżno.
To był tylko rodzaj wolności.
„Rodzaj"...
Słowo to miało nieprzyjemny posmak. Słyszał je
już tyle razy wcześniej...
Za każdym razem, gdy Raija nie chciała go zranić,
za każdym razem, gdy mimo największych chęci nie
udawało jej się uwolnić od głosu serca i płomiennej
nadziei, którą zawsze się karmiła, wtedy nazywała
swe uczucia „rodzajem miłości".
Reijo uśmiechnął się krzywo. Jego twarz nadal no
siła piętno bólu, choć starał się to ukryć.
Może uda im się prowadzić „rodzaj wspólnego ży
cia", gdy wróci. Pasowałoby to do całości.
Pierwszego renifera minął, prawie go nie zauważa
jąc. Martwe zwierzęta nikogo tu nie dziwią.
Najsłabsze zawsze padały, stając się pożywieniem
padlinożerców, to wiedział od dzieciństwa.
Okolica zaczęła wydawać mu się znajoma. Wie
dział już, że idzie właściwą drogą, dlatego ledwie za
reagował na widok drugiego i trzeciego renifera.
7
Jednak gdy w ciągu tego samego dnia napotkał cia
ła jeszcze trzech zwierząt, z których jeden, byk, nie
wyglądał zupełnie na słabego czy chorego, a przeciw
nie, był tłusty, o lśniącej i gładkiej sierści, zaczął się
zastanawiać.
Za dużo napotykał tych padłych zwierząt.
Wydawały się być zagryzione. Zbadał tego byka.
Został ledwo napoczęty.
Odstraszył stadko kruków ucztujących na renife
rze. Wydawało się, że są jedynymi zainteresowanymi
tym kąskiem.
Reijo dumał, spoglądając z dreszczem niechęci na
czujne stadko połyskujących, czarnych, zachrypnię
tych ptaków. Ich błyszczące oczy uważnie śledziły
każdy jego ruch.
Nie widział w nich nic ładnego.
Za nic nie mógł zrozumieć, jak Mikkal mógł ze
wzruszeniem nazywać Raiję Małym Krukiem. Nie
pojmował, jak ona mogła się na to zgadzać. Patrząc
na tych padlinożerców, uważał, że to określenie
brzmiało bardziej jak szyderstwo niż jak imię nada
ne z miłości.
Reijo zamyślił się, coraz bardziej czujny.
Nie sądził, że jest sam na płaskowyżu. Wyobrażał
sobie tylko, że zwierzęta przecinające jego szlak są
równie nieszkodliwe jak on sam.
Wyglądało na to, że szedł śladami okrutnego i żąd
nego krwi łowcy.
N o , może nie okrutnego... Trudno nazwać zwierzę
okrutnym. One nie myślą, a Reijo uważał, że okru
cieństwo to cecha zdecydowanie ludzka.
8
Miał tylko nóż. To mało do obrony przed dzikim
zwierzęciem, które wpadło w szał.
Reijo nigdy nie zdołał nauczyć się odczytywać śla
dów zwierząt. Wiedza tubylców była dla niego nie
dostępna. Stanowiła zamknięty świat. Miał jednak
nadzieję, że to nie jest rosomak. Wspomnienia z tej
ciężkiej zimy, gdy przedzierał się na północ z Raiją
i dziećmi, nadal zalegały w jego pamięci.
Najmniej ze wszystkiego życzyłby teraz sobie spo
tkania z tym zwierzęciem.
Zresztą mógł to być ryś, wilk, niedźwiedź...
Wolałby tego nie sprawdzać.
Najchętniej uniknąłby spotkania z tym mordercą.
Tym bardziej że wydawało się, iż zwierzę oszalało
i zabijało, nie troszcząc się już o zdobycz.
Nadjadało ją tylko, zostawiając resztę dla innych.
Reijo gwałtownie zatęskni! za ludźmi.
Łańcuch zabitych zwierząt prowadził go do ludzi.
Nie minął tydzień, odkąd natrafił na pierwszego re
nifera, aż wreszcie natknął się na kogoś.
Dwie ubrane na brązowo postacie klęczały przy
szarobrązowym wzgórku.
Reijo wiedział, kto to, zanim jeszcze do nich dobiegł.
Wiedział też, dlaczego nie uśmiechnęli się na jego
widok, gdy zdyszany zatrzymał się koło nich.
- Widziałem wiele takich - wskazał na renifera. Był
w takim samym stanie jak te, które mijał.
-Ile?
Reijo wzruszył ramionami.
- Sześć? Dziesięć? Tak, koło dziesięciu. Nie liczy
łem od początku.
9
Mikkal westchnął i odwrócił się od martwego zwie
rzęcia. Wydawało się, że nie zwraca uwagi na roje krą
żących wokół niego owadów.
Mikkal, syn Pehra, miał bruzdy na twarzy i oczy,
w których dawno nie gościł uśmiech. Skończył dwa
dzieścia sześć lat, a już głębokie zmarszczki biegły od
kącików jego ust. Był zmęczony, zobojętniały i bez
blasku w oczach.
Reijo zauważył to i zastanawiał się, czy sam Mik
kal zdawał sobie z tego sprawę.
Jak długo kochał Raiję, nie mogąc jej dostać?
Od kiedy był chłopcem?
- Straciliśmy więcej, niż możemy zliczyć - rzucił
Mikkal zmęczonym głosem. Jego spojrzenie błądziło
daleko.
- Nie widziałeś nic innego? - spytał Aslak. Wyda
wał się o dziesięć lat młodszy od Mikkala, choć w rze
czywistości były między nimi dwa lata różnicy.
Reijo potrząsnął głową i spytał:
- Wiecie, co to może być?
- Niestety, tak - odparł Aslak. - To niedźwiedź
morderca.
Reijo przełknął ślinę. Nawet nic próbował mówić,
jakie to wspaniałe uczucie być razem z nimi.
Dopiero po pewnym czasie do nich dotarło, że nie
wiedzą, dlaczego właściwie tu przybył.
- Czy coś się stało... z nią? - Mikkal zawahał się,
lecz nie był w stanie wymówić imienia ukochanej
w obecności Reijo. - Czy to coś złego? Jest chora?
Reijo potrząsnął głową. Zaśmiał się nerwowo.
Czuł, że gdy powie, że od niej odszedł, że ją porzu-
10
cił, dotknie Mikkala. Tego, który stracił przez nią
swoją młodość.
- Wszystko było dobrze, gdy ją widziałem ostatnio
- odpowiedział wreszcie. Dokończył z trudem: - Ze
szłej jesieni.
- Raija jest sama? - spytał Mikkal z niedowierzaniem.
Reijo przez chwilę nie był pewien, czy Lapończyk
nie rzuci mu się do gardła.
Skinął głową.
- To niemożliwe! - wykrzyknął Mikkal. - To prze
cież niemożliwe! Człowieku, jesteś przecież jej mężem!
- Poprosiła, żebym odszedł - odparł Reijo. - Dała
mi wolność. Właściwie pewien rodzaj wolności.
- Ale nadal jesteś jej mężem?
Reijo musiał przyznać, że tak jest.
- To nie jest wolność. - Mikkal zerwał się na nogi,
zapominając o reniferach i niedźwiedziu. - To nawet
nie jest rodzaj wolności.
Odwrócił się do Reijo. Długo patrzył na niego,
a Reijo nie czuł się najlepiej pod jego miodowożół-
tym spojrzeniem.
- Nawet Raija nie nazwałaby tego wolnością. Mo
ja wolność jej nie wystarczyła, mimo że była drogo
okupiona. W tę twoją na pewno też nie wierzy!
Zacisnął pięści, odwrócił się gwałtownie i odszedł.
Reijo odetchnął.
- Mikkal ostatnio za dużo rozmyśla - wyjaśnił
ogólnie Aslak, nie chcąc zbyt wiele powiedzieć
o przyjacielu. Martwił się o Mikkala. Wyraz twarzy
Reijo powiedział mu, że on też.
- Spotkał Raiję na targu w zeszłym roku... - Aslak
11
zamilkł i zerknął na Reijo. Nie wiedział, ile może po
wiedzieć, żeby nie zdradzić za wiele. W końcu ten Fin
był jej mężem.
- Wiem o tym - mruknął Reijo w roztargnieniu. -
Raija i ja nie mamy przed sobą tajemnic.
- Myślę, że załamała go wiadomość, że wzięliście ślub.
-Jak tam Sigga?
Reijo nie chciał roztrząsać sprawy swego małżeń
stwa. Nie z Aslakiem. Oczywiście, był on porządnym
człowiekiem, ale nie znali się jednak za dobrze. Reijo
nie umiał ujawniać swych uczuć przed całym światem.
- Bez zmian - odpowiedział Aslak. Jego twarz za
mknęła się. Teraz on odsunął się od obcego. Sigga by
ła jego siostrą. Kochał ją, lecz czuł, że do końca ży
cia będzie ona dla rodziny ciężarem.
Reijo westchnął.
Mikkal tymczasem zniknął już za wzgórzem. Re
ijo domyślił się, że tam jest ich obozowisko, gdyż do
strzegł unoszące się smużki dymu.
Mikkal też był związany.
Wobec swoich był wolny, lecz Raiji to nie wystar
czało. Na pewno i jego wolność nazwałaby zgryźli
wie „rodzajem wolności".
- Nie będę pytał, dlaczego tu jesteś - odezwał się
Aslak, gdy podążyli śladem Mikkala. - Ale założę się
o moją czapkę, że to ma związek z Raiją. Nie będę
się dopytywał, żeby nie zostać bez czapki. Już mnie
nie zdziwi nic, co łączy się z tą kobietą.
Reijo uśmiechnął się półgębkiem.
Mógłby zaskoczyć Aslaka, mówiąc mu prawdę, ale
dał spokój. To z Mikkalem miał rozmawiać.
12
- Wiesz, że Mikkal mnie kiedyś pobił, gdy jako zako
chany szczeniak chciałem ją pocałować? - Aslak zaśmiał
się głośno. - Myślę, że mógł mnie wtedy zabić. Była jesz
cze niedorosłą dziewczynką, a już stwarzała problemy..
- Gdzie znajdę Mikkala?
Aslak wskazał na jedną z jurt.
- Nie jest jednak pewne, że go tam znajdziesz. Jest...
humorzasty. No i... - zawahał się, ale postanowił mó
wić dalej: - Mikkal nie mieszka sam. Ma kobietę. Ona
zajmuje się Ailo, jego synem. Kocha Mikkala. Miesz
kają w jednym namiocie, ale czy coś jeszcze dzielą, te
go nie wiem.
- Rozumiem.
Aslak spojrzał na Reijo.
- Nie wiem, czy naprawdę rozumiesz - rzekł po
woli. - Ty też jesteś ślepy, gdy chodzi o Raiję.
- Lubisz ją? Tę kobietę Mikkala?
Aslak zacisnął usta.
- Powiedzmy, że nie życzę jej losu mojej siostry.
Reijo znalazł Mikkala w jego jurcie. Był tam też je
go syn, w wieku Mai, jak pamiętał, i kobieta.
Mimo że Aslak przygotował go na to, z trudem
udało mu się ukryć zdziwienie.
Wydawało mu się oczywiste, że kobieta Mikkala
musi być ładna. Ten, kto nosi w sercu Raiję, nie mo
że żyć z kimś tak się od niej różniącym.
- Nie rozumiem, dlaczego tu przybyłeś - rzucił
Mikkal - ale możesz zostać, jak długo chcesz. To jest
Inga - skinął głową w kierunku kobiety. - On ma na
imię Reijo - powiedział, nie patrząc na nią. - Mąż Ra-
iji - dodał wyjaśniająco.
13
Reijo zauważył, jak dźwięk tego imienia sprawił,
że Inga aż skurczyła się w sobie.
- Więc macie ze sobą coś wspólnego - mruknęła.
Reijo nie był w stanie ocenić spojrzenia, jakie mu
posłała. Poczuł się jednak nieswojo.
-Jak było w Bergen? - spytał Mikkal lekkim tonem,
wyciągając się na skórach pokrywających ziemię.
Reijo nie odpowiedział. Nie od razu. Usiadł. Ścią
gnął plecak. Nie odmówił zaproszeniu Ingi na posi
łek. Pochłonął to, co dostał. Było ciepłe i dodawało
sił, to było najważniejsze.
- Przybywam z powodu Bergen - powiedział po za
spokojeniu pierwszego głodu.
Inga usiadła w drugim końcu namiotu. Nie zano
siło się na to, żeby miała wyjść.
Ailo podreptał na dwór, ale ani Mikkal, ani Inga
nie przejęli się tym zbytnio. Reijo poczuł tęsknotę
ciężko zalegającą na piersi. Chłopiec przypomniał mu
o Mai. Byli do siebie niezwykle podobni.
To przecież nic dziwnego.
Ailo i Maja mieli wspólnego ojca. Urodzili się te
go samego lata i u obojga rysy twarzy ojca były bar
dzo wyraźne. Reijo zatęsknił za Mają. Ona nigdy nie
nazwała Mikkala tatą. Reijo zawsze był jej ideałem.
A on kochał tę dziewczynkę tak, jakby była jego wła
sną córką.
Reijo zrozumiał, że musi zaakceptować obecność In
gi, gdyż Mikkal nie dał jej żadnego znaku do wyjścia.
- Bergen mnie złamało, Mikkal. Nigdy nie przy
puszczałem, że to może się stać, ale Raija przestała
być dla mnie najważniejsza.
14
- I mnie to mówisz? - spytał Mikkal zduszonym
głosem.
Reijo zrozumiał, że się pospieszył.
- To nieważne - rzucił szybko. - Mogę zostać tu
jakiś czas, prawda?
Mikkal skinął głową.
- Potrzebujemy każdej pary rąk. Zwłaszcza teraz,
gdy grasuje ten niedźwiedź. Mamy kopać z Aslakiem
pułapkę. Pamiętam, że kiedyś byłeś niezły w kopaniu
dołów...
- Pomogę wam!
Rozmowa przeszła na codzienne tematy.
Bezpieczne.
Po chwili już się razem śmiali.
Reijo wydawało się, że śni, i cały czas zadawał so
bie pytanie, kiedy się obudzi. I co go wtedy spotka...
To Inga, ta brzydka kobieta, z którą Mikkal dzie
lił namiot, obudziła go.
Poczekała, aż Mikkal wyjdzie na poszukiwanie syna.
Jej jasny wzrok pochwycił Reijo mocniej niż jaka
kolwiek pułapka.
Grubo ciosana twarz kobiety stała się tak bezbron
na, że aż... ładna.
Reijo musiał to przyznać. Tak naprawdę była
brzydka, ale coś pochodzącego z jej wnętrza jakby za
cierało jej nieco toporne rysy twarzy. To niewytłu
maczalne „coś" odciągało uwagę od jej wyglądu. .
- Więc jeszcze i ty kochasz Raiję? - rzuciła sarka
stycznie. - Jeszcze jeden, któremu płomienne uczucie
do niej zniszczyło życie? Powiedz mi, co w niej jest
takiego poza urodą?
15
- Tego nie wiem - odrzekł Reijo szczerze. - Jest po
prostu... wyjątkowa.
- Dlaczego tu przybyłeś? Przecież wiesz, co jest po
między nimi?
Wzrok Ingi przeszywał go na wskroś, aż go to spe
szyło.
- Sądzisz, że oszalałem? - zaśmiał się nerwowo.
Nie przyłączyła się do niego.
- Coś w tym rodzaju. Na twoim miejscu trzyma
łabym się z dała od Mikkała.
- Mikkal i ja jesteśmy przyjaciółmi - wyjaśnił. -Już
od dawna. Sprawa Raiji tego nie zmieniła. Ona rzad
ko rozdziela przyjaciół. Jej pierwszy mąż był moim
najlepszym przyjacielem.
- Mężczyźni są dziwni. - Inga przewróciła oczami.
-Ja... - powiedziała wskazując na siebie - przyjmowa
łam to wszystko dzielnie, dopóki jej nie zobaczyłam.
Dopóki nie zobaczyłam ich razem. Myślałam, że bę
dę w stanie z nią walczyć, że istnieje szansa nawet dla
takiej jak ja. Ale zrozumiałam, że to nie leży w ludz
kiej mocy. Ona jest na to zbyt doskonała. Dlatego za
dowalam się resztkami.
Inga wzruszyła ramionami.
- To jest przykre. Wręcz upokarzające, ale nikt
przy zdrowych zmysłach nie powie, że możliwe jest
mierzyć się z nią. Chyba że to będzie ślepiec.
Reijo wziął głęboki oddech. Polubił ją.
Jego jasnozielone spojrzenie przytrzymało jej bla-
doniebieskie.
- Przyjechałem tu, aby porozmawiać z Mikkalem.
Muszę wiedzieć, jak on żyje, kochając kogoś, kogo
16
nie może dostać, i to od tak dawna. Ja teraz czuję to
samo.
Zamrugała oczami, zdezorientowana.
- Przecież jesteś jej mężem...
- To nie jest Raija. Oczywiście, jestem mężem Ra-
iji, ale jej nie kocham. Kocham inną, nie ją. Potrze
buję jego rady.
- No tak, na ślepego nie wyglądasz - zaśmiała się
Inga wymuszenie. Żart niezbyt się jej udał, ale stwo
rzył pomiędzy nimi poczucie wspólnoty.
Zakiełkowała przyjaźń.
Nie mówili już więcej, ale oboje poczuli, że coś się
między nimi zmieniło. Już nie byli sobie obcy.
2
Codzienność była wypełniona dźwiękami. To ich
brak obudził niepokój Ingi i Reijo.
Cisza na zewnątrz była przejmująca.
Taka, jak bywa przed burzą.
Reijo nie chciał uwierzyć w złe przeczucia, lecz na
gle rozległ się przenikliwy krzyk .
Mikkal poznał, co to strach, gdy dostrzegł swego
synka stojącego kilka kroków od wznoszącego się
nad nim czarnobrązowego kolosa.
Ailo odszedł od obozowiska. Bez specjalnego po
wodu oddalił się od bezpiecznego miejsca i ruszył na
otwartą przestrzeń w kierunku niewielkiego pagór
ka porośniętego brzozowym zagajnikiem, który za
wsze go pociągał z powodu swej niedostępności.
Przyzwyczajony do obecności zwierząt wokół, nie
przestraszył się, gdy w pobliskiej kępie drzew coś za
szeleściło.
Ciekawski czterolatek podszedł bliżej. Jasne oczy
wpatrywały się z natężeniem w zieloną gęstwinę, ale
nie zdołały dostrzec żadnego renifera. Bo to przecież
musiał być jakiś zbłąkany renifer!
Tata opowiadał przecież, że tu nie ma wielu lisów,
bo jest za mało myszy i innych zwierząt, które je lis.
Ailo to rozumiał.
18
To musiał być renifer. Może go złapie i odprowa
dzi do obozowiska?
Szkoda, że jeszcze nie umie rzucać arkanem. Pró
bował już wiele razy, ale zawsze mu się plątało i nie
mógł nim kręcić tak wspaniale jak tata albo wujek
Aslak czy wujek Anders.
Ailo był już w drodze do zagajnika, gdy nagle zastygł
w pół ruchu. Tuż przed nim jak skała wyrósł niedźwiedź.
Z gardła zwierzęcia dobiegał groźny pomruk. Gdy
niedźwiedź stanął na tylnych łapach, Ailo wydawało
się, że sięga aż do nieba.
Chłopiec otworzył usta. Nabrał powietrza, ale nie
odważył się na wydech.
Krzyk utkwił mu w gardle. Wydawało mu się, że to
tylko zły sen, wciągający go coraz głębiej jak bagno.
Ailo zrobił krok do tyłu.
Żadna siła nie zmusiłaby go do oderwania wzroku
od niedźwiedzia. Widział go po raz pierwszy w ży
ciu, ale słyszał o nim tyle opowieści, że nie miał wąt
pliwości, kogo widzi.
Zwierz z zaskakującą łatwością utrzymywał w po
zycji pionowej wielkie, nieforemne cielsko. Przednie
łapy miał uniesione w górę jak do uderzenia.
Pysk rozwarł się do ryku.
Ailo patrzył bezradnie na żółte zęby potwora. By
ły ostre. Jego mocne pazury na pewno rozerwą go na
strzępy.
Gdyby tylko tata tu był!
Tata jest najsilniejszy na całym świecie i na pewno
zabije tego głupiego niedźwiedzia!
Ailo zrobił jeszcze jeden krok w tył...
19
Pomruk ściągnął Mikkala we właściwym kierunku.
Stał właśnie przy namiocie Pawy i zastanawiał się,
czy chłopiec może być u dziadka. Czasami tam cha
dzał, choć starali się trzymać go z dala od Siggi.
Nikt nie był pewien, jak ona zareaguje na widok
syna.
W końcu sam Ailo tam poszedł i obyło się bez ka
tastrofy.
Sigga po prostu wcale nie zareagowała.
Świat Ailo powiększył się.
Ale teraz nikt go tam nie widział.
Gdy do uszu Mikkala doszedł pomruk, wszelkie
rozsądne myśli jakby wywiało mu z głowy.
Nawet nie czuł swoich nóg, gdy rzucił się w tam
tą stronę. Wiedział, że to jest ten niedźwiedź morder
ca, który grasował wśród jego reniferów.
A teraz zagrażał Ailo.
Jego synkowi!
Nie słyszał, że Pawa, Anders i Aslak pobiegli za
nim. Nie poczuł, jak straszna cisza zapadła nad obo
zowiskiem. Istniał dla niego tylko ten widok: jego ma
ły Ailo i ogromny niedźwiedź tak blisko, że chłopiec
mógłby go dotknąć.
Dłoń wyłuskała nóż z pochwy. Mikkalowi zaschło
w gardle, ale zachowując zimną krew skradał się
w ich kierunku.
Jego rodzony syn i dzikie zwierzę.
Przez myśl mu nie przeszło, że on także nie stano
wi godnego przeciwnika dla niedźwiedzia.
Ailo był jego dzieckiem.
Mikkal reagował instynktownie.
20
Pocieszyło go nieco, że mały miał na tyle rozsąd
ku, żeby próbować się ratować.
Na szczęście nie zaczął uciekać. Byłoby to bezce
lowe. Niedźwiedź, z pozoru ciężki i powolny, stawał
się zadziwiająco szybki w ataku.
Ailo wpatrywał się przerażony w zwierzę i cofał
się małymi kroczkami.
Wszystko wewnątrz Mikkala krzyczało ze strachu.
Czyżby to było to dziecko, dla którego nie miał
wystarczająco dużo uczuć?
Ten chłopiec, którego niemal nie uznawał za syna?
Ailo musi żyć! On, ojciec, musi mu zdążyć powie
dzieć, że go kocha. Ailo musi żyć, musi dorosnąć
i stać się lepszym człowiekiem niż on sam.
W głowie miał tylko jedną myśl: Ailo musi żyć.
Musi...
Mikkal chciał powiedzieć coś, co by mogło uspo
koić chłopca, ale się nie odważył. Bał się sprowoko
wać atak zwierzęcia.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność.
Bolesną nieskończoność.
Mikkal nie wiedział nawet, czy oddycha. Czas stał
w miejscu. Pot spływał mu po rzęsach. Szczypały go
oczy, lecz nie odważył się nawet mrugnąć. Nawet na
chwilę nie mógł przestać na nich patrzeć.
Może akurat w tym momencie niedźwiedź zdecy
dowałby się na atak.
Chodziło o życie jego syna.
Zbliżał się do chłopca równie powoli, jak Ailo od
dalał się od zwierzęcia.
Muszę wejść pomiędzy nich, myślał gorączkowo.
21
To było rozwiązanie: wejść pomiędzy Ailo a niedź
wiedzia mordercę.
Ailo będzie wtedy bezpieczny.
Nie zastanowił się nad tym, że taki manewr nara
zi jego samego na utratę życia. Jego jedyną myślą by
ło uratowanie syna. I to, że nie ma zbyt wiele czasu.
Gdy zwierzę czuje się zagrożone, atakuje.
Z jakiegoś powodu zwykły niedźwiedź staje się
mordercą. Nieczęsto się to zdarza. Większość trzyma
się z dala od ludzi, żywiąc się roślinami.
Rzadko jakiś osobnik się z tego wyłamuje. Czuje
chęć na mięso. I atakuje zwierzęta.
W ostateczności - ludzi.
Mikkal wszystko to wiedział. Nie pomyślał jednak,
że może stracić życie, broniąc syna.
Zwierzę obnażyło zęby. Z pewnością miało wiele
reniferów na sumieniu, kto wie, może i ludzi.
Kątem oka Mikkal dostrzegł, że był już prawie
obok Ailo.
Jeszcze parę kroków...
Jeszcze tylko parę kroków...
Ostrożnie wyciągnął rękę w kierunku syna. Chciał
go uspokoić...
Jeszcze tylko kilka kroków...
Ailo się potknął.
Głos, który tkwił mu gdzieś w gardle, wreszcie się
uwolnił.
Przenikliwy krzyk chłopca rozdarł ciszę:
- Tato! Tato! Pomóż mi! Ratuj!
Zwierzę ruszyło do przodu. Jego małe, blisko osa
dzone oczy zalśniły złowrogo.
22
Ailo krzyczał.
Mikkal usłyszał swój własny krzyk.
Ścisnął mocniej rękojeść noża.
Wiedział, że teraz musi zareagować.
Nie zdążył.
Jakaś postać raptownie pojawiła się znikąd i zasło
niła chłopca własnym ciałem.
Głosem łamiącym się ze wściekłości Sigga przekli
nała niedźwiedzia takimi słowami, jakich Mikkal ni
gdy jeszcze nie słyszał z jej ust.
Mikkal zauważył, że czyjeś ręce wyciągnęły się
w stronę chłopca, poderwały go z ziemi i przeniosły
w bezpieczne miejsce.
On sam złapał dłoń Siggi, ale wyszarpnęła mu ją
z ochrypłym śmiechem.
Sekundę później niedźwiedź był już przy niej.
Jedna łapa śmignęła i trafiła w twarz Siggi.
Wykrzykiwała przekleństwa, dopóki jej gardło nie
zostało przegryzione.
Mikkal zachwiał się.
N ó ż w zaciśniętej dłoni nagle wydał mu się niczym
wobec siły tego kolosa. Palce zesztywniały, a dłoń
jakby zwiędła.
Upuścił nóż.
Mlaskanie i chrzęst miażdżonych kości tuż obok
przyprawiły go o mdłości. Chwiał się, jakby miał ze
mdleć.
- Mikkal, uciekaj! Już nic nie pomożesz! Mikkal!
Wołanie dobiegało z oddali, jakby go nie dotyczy
ło. Słowa brzęczały tylko wokół jego głowy razem
z tymi obrzydliwymi dźwiękami, zlewając się w jed-
23
no z tym, co działo się koło niego. Nie chciał na to
patrzeć.
Gdy zamknął oczy, nie widział nawet, dokąd idzie.
Potknął się.
Podniósł się i wyciągnął przed siebie ręce jak śle
piec.
- On idzie prosto na niedźwiedzia. Czy nikt mu
nie pomoże? Nikt się nie odważy?
Znał ten głos, choć nie mógł go rozpoznać.
- Tato! Tato! Uważaj, tato!
To było zduszone przez łzy wołanie Ailo.
Ktoś krzyknął rozpaczliwie:
- Weźcie stąd chłopca! Weźcie go stąd! Nie może
tego oglądać!
- Mikkal! Na miłość boską, uciekaj!
- Niedźwiedź! Mikkal, uważaj!
Zagarnia! garściami trawę. Biegł na czworakach,
oddalając się od koszmarnych odgłosów, aż poczuł
smak krwi w ustach.
Nagły płomień ogarnął mu nogę. Mikkal czołgał
się dalej, ale musiał dotknąć źródła bólu. Było ciepłe.
Szumiało mu w uszach. Nawoływania zlały się
w jedno.
Poczuł czyjeś ręce na ramionach. Słyszał płacz.
Oderwane słowa.
Ktoś go ciągnął za sobą.
Już nie słyszał zwierzęcia.
Oczy nie chciały się otworzyć. Wydawało mu się,
że widzi płomienie, ale nie był pewien.
Wszystko zlało się w czerwieni, aż wreszcie ogar
nęła go miłosierna ciemność.
24
- Rana wygląda brzydko. Będzie mógł chodzić? -
musiał spytać Reijo.
Ravna nie podniosła głowy. Obmyła ranę na nodze
syna, a teraz zakładała opatrunek, przyłożywszy
wcześniej okład z ziół.
- Nie wiem - odrzekła w końcu.
Jednak wiedziała. Tylko słowa nie chciały jej
przejść przez gardło. To był jej syn. Łzy nigdy nie
przychodziły jej łatwo. Teraz też nie płakała.
Miał zerwane ścięgno.
Niedźwiedzia łapa wyrządziła większą szkodę, niż
sądzili ogarnięci ulgą, gdy odciągnęli go od żądnego
krwi potwora.
Ravna potrafiła zatrzymać krwotok. Potrafiła spra
wić, że rana goiła się bez brzydkiej blizny. Jednak na
rozszarpane ścięgno nie mogła nic poradzić.
Zwiesiwszy głowę, z wpółprzymkniętymi powie
kami, Ravna widziała Mikkala biegającego jako dziec
ko po tundrze, śmiejącego się i bawiącego. Zewsząd
nadpłynęły wspomnienia żwawego chłopca wbijają
cego serce matki w dumę.
Mikkal już nie będzie biegał. Nie tak, jak kiedyś.
Ale będzie żył.
Ravna splotła dłonie i zmówiła prostą modlitwę.
Mikkal żył.
I Ailo żył.
Mogło być o wiele gorzej.
Sigga poświęciła za nich swoje życie.
Dziecko, które odsunęła od siebie, gdy cienie ukradły
jej zdrowe zmysły, zajmowało na tyle ważne miejsce
w głębi jej duszy, że poświęciła wszystko, aby je ratować.
25
Sigga rzuciła się pomiędzy niedźwiedzia a Ailo.
Ściągnęła na siebie uwagę zwierzęcia, dzięki czemu
uratowała także życie Mikkala.
Reijo i Aslak zdążyli złapać malca, zanim Mikkal
ruszył w stronę kolosa.
Reijo rzucił płonącą gałąź, aby odstraszyć zwierzę.
Inni poszli za jego przykładem.
Gorejące gałęzie fruwały w powietrzu. Niektóre
zdołały przypalić futro niedźwiedzia.
Wreszcie rzucił się do ucieczki.
Długo potem gasili trawy.
Pawa i jego synowie zanieśli Siggę do namiotu.
To, co jeszcze niedawno było Siggą.
Zycie jej nie było właściwie życiem po tym, jak do
znała pomieszania zmysłów, ale nie takiego końca ży
czyła jej Ravna.
Inga zajęła się chłopcem. Krzyczał bez przerwy.
Wyrzucał z siebie niezrozumiałe słowa - i krzyczał.
Widział, jak matka została rozszarpana, a ojciec
prawie pozbawiony nogi.
Wszyscy jakby zastygli, nikt nie zabrał w porę ma
łego.
Dzięki niech będą Reijo! Ten chłopak zawsze był
rozsądny! Ravnie on wciąż wydawał się chłopcem,
mimo że dawno skończył dwadzieścia lat i że łowił
ryby już niejeden sezon.
Dobrze, że tu jest. Inga nie udźwignęłaby tego
wszystkiego sama.
Bardzo chciała dowiedzieć się czegoś o Raiji, ale
nie śmiała pytać.
Reijo i Ravna siedzieli przy Mikkalu przez całą
26
noc. Nieduża, siwiejąca kobieta i rudawy mężczyzna
o dobrym spojrzeniu. Inga też chciała być z nimi, ale
Reijo niemal wypchnął ją do namiotu Ravny.
Ailo nie powinien słyszeć ojca majaczącego w go
rączce.
Dla Ingi też tak będzie lepiej.
Oboje to pomyśleli, lecz żadne z nich jej nic nie
powiedziało.
- Powinnaś iść spać, Ravna - rzekł Reijo cicho po
fińsku. Nie po norwesku; Ravna rozumiała ten język,
ale nie lubiła go używać.
- Powinnam... - uśmiechnęła się smutno. - Gdy już
będziesz miał dzieci, zrozumiesz, że wtedy nie myśli
się już tyle o sobie. Mikkal jest nadal moim dziec
kiem. Jedynym. Jeszcze kiedyś się wyśpię, Reijo.
- Rozumiem - odpowiedział jej z melancholijnym
uśmiechem. - Maja jest córką Mikkala, ale kocham ją
tak, jakby była moja. Chyba nigdy nie będę miał
dziecka, które byłoby bardziej moje niż ona.
Opowiedział babce Mai o złym człowieku, który
uprowadził małą, o tym, jak sam ryzykował życie,
aby ją uratować.
I wyjaśnił też, dlaczego tu przybył. Dlaczego czuł
aż taką potrzebę porozmawiania z Mikkalem.
Patrzył w rozumiejące wszystko oczy Ravny i na
gle pojął, dlaczego Raija tak kochała tę kobietę. Ona
była mądra. I miała najgorętsze i największe serce ze
wszystkich ludzi, których znał.
- W tej sytuacji - stwierdziła - myślę, że powinie
neś przemilczeć pewne sprawy.
Niektórych rzeczy Mikkal nie powinien wiedzieć.
27
Potrzebuje spokoju. Przede wszystkim musi zapo
mnieć o tym, co wydarzyło się wczoraj. Na pewno
będzie się obwiniał. Powie, że to jego wina, że Sigga
nie żyje. Musi się najpierw z tym uporać.
Ravna spojrzeniem pogładziła twarz syna. Leżał
spokojnie i cicho pomiędzy skórami. Wydawał się
szary pod opalenizną. Dziwnie było widzieć go tak
bez życia. Reijo przyzwyczajony był do Mikkala za
wsze pełnego energii.
- Wiesz, Reijo, że niezależnie od tego, jak bardzo
kocham Raiję, wiem, że przynosi nieszczęście. Ona
tego nie chce, ale to jest nieuniknione. Nieważne, co
zrobi, zawsze będą z tego kłopoty. A ja życzę Mikka-
lowi spokoju. On nie potrzebuje burzliwej namiętno
ści, tylko spokoju.
Reijo oparł czoło o dłonie. Łokcie wsparł o kolana.
- Chcesz powiedzieć - zaczął powoli - że nie chcia
łabyś widzieć Mikkala razem z Raiją?
- Jesteś mądrym chłopcem.
- Lubisz Ingę, prawda?
Ravna uśmiechnęła się.
- Chyba tak.
I dodała z powagą:
- Ona ma dokładnie to, czego Mikkal potrzebuje,
ale on jest zbyt ślepy, żeby to dostrzec. Dla niego naj
ważniejsze są marzenia. Nikt poza Raiją dla niego nie
istnieje. Niebezpiecznie jest żyć marzeniami, prawda,
Reijo?
Wzruszył bezradnie ramionami.
- Nie wiem, Ravno, naprawdę nie wiem. Zacząłem
wierzyć, że pozostały mi już tylko marzenia.
28
Potrząsnęła głową, pełna mądrości i życiowego do
świadczenia.
- Rzeczywistość jest zawsze lepsza od marzeń. Ży
cie zawsze lepsze od śmierci. Żyjący obdarzają więk
szym szczęściem niż martwi. Wyobraźnia jest kuszą
cym, lecz jakże niebezpiecznym towarzyszem...
- Chcesz powiedzieć, że powinienem odejść, zanim
dojdzie do siebie?
- A chcesz tego?
Reijo pokręcił głową przecząco. Mikkal był jego
przyjacielem. Nic odejdzie teraz, gdy mógłby mu po
móc.
- A więc zostań - rzekła Ravna spokojnie - ale nie
mów mu więcej niż to, o co spyta. Nic takiego, co
może mu zaszkodzić...
Reijo obiecał.
Nie była to obietnica trudna do dotrzymania.
Ciemność nie była absolutna. Poruszała się. Nad
chodziła i znikała wraz z bólem. Pełna była szarych
odcieni, z lekkim tonem czerwieni.
Mikkal krzyczał. Udo paliło go żywym ogniem.
Z ciemności wyłaniały się postacie.
Widział Siggę. Była młodziutka, uśmiechała się za
żenowana. Spuściła oczy, zarumieniona - i zakochana.
Gdy podniosła wzrok, zobaczył w nim tylko pustkę
i szaleństwo. I odwagę, tak jak wtedy, gdy rzuciła się po
między Ailo a niedźwiedzia. Mikkal usłyszał jej krzyk...
Sam też krzyczał.
Poczuł coś chłodnego na czole. Słyszał głosy, któ
re dochodziły znikąd.
29
Próbował podnieść powieki, ale były zbyt ciężkie.
Cienie i wciągająca w swoją głębię ciemność zasło
niły wszystko. Znów stał się ich częścią.
Odnalazł go zgarbiony, krzywonogi mężczyzna.
Wpatrywał się w niego badawczo. Mikkal poczuł bez
graniczny smutek. Własny? Tego drugiego? Wiedział,
że zawiódł ojca. Słowa, które chciał do niego skiero
wać, zamarły mu na ustach. W gardle miał sucho. Ję
zyk martwy.
- Nigdy nie stałeś się mężczyzną, Mikkal - rzekł
z pogardą ten, który był jego ojcem. - Zawiodłeś mnie
bardziej niż ktokolwiek. A wszystko przez tę prze
klętą dziewkę Erkkiego Alatalo!
Splunął.
Na Mikkala.
Mikkal poczuł obrzydzenie, gdy gęsta ślina spły
wała mu po policzku.
Poczuł też smutek, bo chciał, żeby ojciec był z nie
go dumny. Nigdy się tak nie stało.
Coś było nie tak. Ojciec nie mógł na niego pluć,
bo nie żył. Mikkal chciał to powiedzieć.
- Ty nie żyjesz - usiłował zaprotestować. - Nie mo
że cię tu być. Nie możesz do mnie mówić. Ty nie ży
jesz, ojcze, nie żyjesz!
Jednak postać ojca przesłaniała mu wszystko jak
nigdy za życia. Mikkal szybko przerósł niewysokiego
Pehra.
- Ona jest twoim przekleństwem, chłopcze - mówił
dalej umarły. - To ona przeszkadza ci dorosnąć. Tak
długo, jak o niej myślisz, nie staniesz się mężczyzną!
Nikomu nie wolno mówić tak o Raiji!
30
Nie do niego!
- Ja się tym nie przejmuję! - rozległ się łagodny
głos, pieszcząc jego ucho niczym wietrzyk.
Ojciec wrócił do cieni.
Ujrzał ją, dumnie wyprostowaną, o silnym, płoną
cym spojrzeniu.
- Sama daję sobie radę, Mikkal. Nikt nie musi nad
stawiać pięści, aby mnie chronić. Nawet ty.
Chciał wziąć ją w ramiona, poczuć ją znów przy
sobie. Wiedzieć, że istnieje dla niego. Ona jednak wy
sunęła przed siebie ręce jak tarczę.
- Tylko tak, nie bliżej.
Nic nie zdołałoby złamać jej uporu.
- Teraz jest inaczej - wyszeptał zachrypnięty. Usta
miał spękane. Bolały go, ale musiał jej to powiedzieć.
To było najważniejsze ze wszystkiego. Jedyne, co się
liczyło. -Jest już inaczej, Raija. Nigdy jeszcze tak nie
było, mój Mały Kruku. Kiedyś byłem związany. Te
raz jestem wolny. Wolny!
Jej oczy były niczym czarne studnie bez dna. Mik
kal wiedział, że można w nich zatonąć. Tak, jak on.
Wreszcie przerwała ciszę.
Wiedział, co powie, zanim jeszcze zaczęła.
Jej twarz znikła w mroku. Ból stał się nie do wy
trzymania.
- Ty jesteś wolny, Mikkal. Ale ja nie...
Ciało Mikkala zwinęło się z bólu pod nożami, któ
re je cięły.
Pogryzł wargi do krwi. Wydał z siebie tylko jęk...
Ravna wycisnęła szmatkę zmoczoną w lodowatej
wodzie i położyła ją na czole syna.
31
Spływał potem. Walczył z tym, co szalało w jego
ciele.
Ravna i Reijo wiedzieli, że nie była to tylko rana
na nodze.
- Mój biedny chłopiec - wyszeptała Ravna.
Nie słyszał jej. Jego wargi poruszały się bezgłośnie,
ale domyśliła się, jakie imię wypowiadał.
Reijo też to wiedział.
Oboje słyszeli jego majaczenia, i oboje rozumieli.
Nawet teraz ona była z nim.
Raija. Zawsze Raija...
Reijo poczuł nagle falę nienawiści skierowaną w jej
stronę.
Jakim prawem zatruła tak życie Mikkala? Czym
sobie zasłużyła na taką miłość?
- On nic na to nie może poradzić - odezwała się
Ravna cicho.
Dobrze zrozumiała milczenie Reijo.
- Chciałabym, żeby można było coś z tym zrobić,
ale on nic na to nie poradzi. Nie wiem, czy kiedyś
stanie się wolny...
Użyła tego samego słowa, które Mikkal wyrzucił
spomiędzy spękanych warg.
Reijo objął głowę dłońmi. Wplątał palce w jasne
włosy.
- Nie sądzę, żeby mógł, Ravno! - wykrztusił. - To
już trwa zbyt długo.
Spojrzał na nią. Twarz zastygła mu w maskę. Każ
dy mięsień drżał z napięcia.
- Jeżeli Mikkal wyzdrowieje, a, na Boga, mam na
dzieję, że tak, wszystko naprawię. On ma rację: jest
32
wolny. To ona jest związana. Ze mną. Zwrócę jej wol
ność! Wezmę całą winę na siebie, żeby nie musiała się
wstydzić. Oni należą do siebie, Ravno.
Stara otarła łzę. To brzmiało tak prosto. Czy to na
prawdę pomoże?
- Mówisz, że jej już nie kochasz, Reijo... - Potrzą
snęła głową. - Ja uważam, że nadal ją kochasz...
Reijo nie spojrzał na kobietę. Nie chciał się nad
tym zastanawiać. Powziął decyzję.
Tak się musi stać.
Zwróci Raiji wolność.
Będzie wolna - dla Mikkala.
- Mikkal jest moim najlepszym przyjacielem - po
wiedział głucho.
3
Reijo od razu poczuł się lepiej, gdy podjął to po
stanowienie. Musiało tkwić w głębi jego świadomo
ści, od kiedy odszedł od Raiji.
Ten czas, który spędził w samotności, był niczym
innym jak tylko próbą, czy będzie mógł żyć bez niej.
Sam.
Mógł.
Może rozumiał to już wtedy?
To było teraz bez znaczenia.
Nie chciał jej zranić. To było takie trudne: świado
mość, że będzie dobrze dla niego, ale że ją zostawi
z niczym. Teraz odda jej przysługę.
Mikkal był wolny.
Reijo zapragnął odetchnąć świeżym powietrzem.
Musiał wyjść na zewnątrz. Zerknął na Ravnę. Wie
dział, że ona będzie czuwać dalej. Była zmęczona, ale
na pewno nie zaśnie. Nawet gdyby Reijo tam siedział,
nie odpoczęłaby.
- Zawołaj mnie, gdybym był potrzebny... - powie
dział cicho.
Pokiwała głową. Zrozumiała. Reijo zastanowił się,
czy coś zdołałoby ją zaskoczyć. On jej nigdy nie wi
dział zdziwionej.
34
Noc była ciepła. Leniwe chmury przesuwały się
sennie po niebie, jakby ledwo dotykając jasnoniebie
skiego sklepienia. Promienie słońca zaczęły dosięgać
już czubków drzew na wschodzie, dorysowując im
zieloną aureolę. Rozjaśniało się.
Stał tak i patrzył wprost we wschodzące słońce.
Blask oślepił go, kolorowe plamki zatańczyły mu
przed oczami. Dobre usprawiedliwienie dla płaczu.
Reijo patrzył prosto w słońce i płakał.
- Tobie też było duszno w namiocie? - Aslak
chciał, aby jego słowa zabrzmiały wesoło, ale nie uda
ło mu się to.
Reijo przełknął ślinę. Nawet nie usiłował ukryć
łez. Wytarł oczy wierzchem dłoni i próbował coś od
powiedzieć.
- To wszystko nie ma sensu - wykrztusił w końcu.
Wargi miał spuchnięte.
Aslak pokiwał głową. Pociągnął go za sobą w kie
runku ogniska płonącego przy jego namiocie.
Rozpalono wiele ognisk tej nocy. Pomiędzy na
miotami, na obrzeżach obozu. Ogień zapewniał po
czucie bezpieczeństwa.
- Inga chce przy nim czuwać.
Reijo westchnął z dezaprobatą.
- Nie powinna?
Oczy Aslaka były zadziwiająco podobne do oczu
Ravny: rozumiały więcej, niż mówiły usta.
- Nie, nie powinna. Przynajmniej zanim on nie
dojdzie do siebie.
- Jak mam jej to powiedzieć?
Reijo czuł się równie bezsilny jak Aslak.
35
- Ona dobrze wie, że nie powinna. I dobrze wie,
dlaczego. Głupia to ona nie jest...
- Wiem. Ale tak cholernie trudno spojrzeć w te jej
oczy i potwierdzić, że wszystko najgorsze, co tylko
sobie wyobraża, jest prawdą...
Aslak siedział przy ognisku. Znajdował pociesze
nie, patrząc w ogień. Zbliżył dłonie, jakby chcąc je
ogrzać, aż płomienie omal nie zaczęły ich dotykać
niebezpiecznymi pocałunkami.
- Jestem wściekły - rzucił. Czuło się, że ukrywał
całe pokłady tłumionych uczuć.
- Na Mikkala? Na Raiję? Nic na to nie mogą po
radzić...
Aslak potrząsnął przecząco głową, uśmiechając się
krzywo.
- Nie mówię o tym...
Pochylił głowę. Głos stał się zduszony, a słowa
trudne do odróżnienia.
- Sigga. Mikkal... to wszystko. Czuję się bezsilny,
Reijo. Myślę o tym bez przerwy. Ciągle to widzę.
Mam ciągle przed oczami te straszliwe sceny. I za
każdym razem stoję jak sparaliżowany. Dokładnie
tak, jak wtedy. Czy mogłem coś zrobić? Mogłem zro
bić coś inaczej, żeby to się nie wydarzyło? Możliwe,
że Sigga pragnęła śmierci, jej życie nie było najwspa
nialsze. Ale żeby umrzeć w ten sposób...
Trudno było na to odpowiedzieć. Aslak musiał wy
rzucić z siebie to, co wypełniało mu głowę. Plątanina
myśli. Chaos.
Jego mocno zbudowane ciało było napięte. Mięśnie
pod spodniami i miękkim, skórzanym kaftanem drża-
36
ły. Czarna, sztywna grzywka opadała mu na oczy. Re-
ijo nie był w stanie dostrzec, czy tamten płakał, ale
był w stanie to usłyszeć.
- Można oszaleć, czując się tak bezsilnym...
- Niewiele jest do zrobienia - mruknął Reijo. - Te
raz - dodał niezręcznie.
Usta miał suche. Bał się czegoś. Nie mógł nawet
zwilżyć ust.
- Dla Siggi nic, to prawda... - powiedział Aslak po
nuro. Kochał swoją siostrę. - A jednak muszę coś zro
bić - rzucił w desperacji. Jego twarz wyrażała to samo.
Żar w oczach aż przestraszył Reijo. Było w nich wszyst
ko: strach, złość, zdecydowanie... - Muszę coś zrobić,
Reijo. To dla mnie ważne. Ważne dla Ailo, dla nas
wszystkich. Ten niedźwiedź zabija nasze zwierzęta.
Zaśmiał się bezgłośnie.
- Jak to naprawdę niewiele znaczy... Wszystko to,
co nam się wydaje, że posiadamy, bez czego podob
no nie możemy się obejść... Jak to mało w porówna
niu do ludzi, którzy cię otaczają. O których myślisz,
że ich obecność jest oczywista...
Aslak chciał mu przekazać coś ważnego, Reijo to
wyczuwał. Był jednak zbyt zmęczony, żeby móc się
domyślić.
- Powinienem pewnie zaczekać na Mikkala. Ale nie
mogę. Nie dam rady, Reijo. To mnie zje od środka.
Mam całą masę roboty, ale nie wiem, czy będę w sta
nie się nią zająć, jeśli tego nie zrobię. Nikt z nas nie
będzie mógł zachowywać się normalnie.
Aslak wykrzywił usta.
- Zabiję tego niedźwiedzia.
37
Reijo pomyślał, że źle usłyszał.
Ale nie mylił się.
Zielone oczy Aslaka spojrzały na Reijo.
- Zrobię to - powiedział spokojnie. Lodowato spo
kojnie. - Zabiję tego niedźwiedzia. Okażę mu tyle sa
mo litości, ile on okazał mojej siostrze.
- To niebezpieczne. - Reijo poczuł nieprzyjemne
mrowienie w krzyżu. - Boże, Aslak, wiesz przecież,
jak to jest niebezpieczne! Wszyscy to widzieliśmy! Po
drodze znajdowałem pełno zabitych reniferów. Roz
szarpanych na strzępy. To niebezpieczne iść za tym
niedźwiedziem.
- Wiem. Przemyślałem to dokładnie. Wiem, na co
się porywam. Ale muszę to zrobić. Zrobiłbyś to sa
mo, gdyby to była twoja siostra. Ja miałem tylko jed
ną siostrę, Reijo. Wolałbym pójść z Mikkalem -
Aslak westchnął. - Ale kto wie, jak długo jeszcze bę
dzie leżał... Nie mogę na niego czekać.
Reijo chciał powiedzieć, że Mikkal pewnie nie bę
dzie w stanie iść na polowanie na niedźwiedzia, na
wet gdy wyzdrowieje, ale powstrzymał się. Nie trze
ba rozgłaszać złych wieści przed czasem.
- Pójdę z tobą - Reijo usłyszał swój własny głos. -
Pomogę ci zabić tego niedźwiedzia.
Aslak nie zmienił wyrazu twarzy. Trwałby przy
swoim postanowieniu nawet, gdyby Reijo nie zaofia
rował pomocy. Musiał się z tym zmierzyć.
- Pójdziemy, gdy Sigga... gdy ją pochowamy.
Reijo skinął głową. Był równie blady jak Aslak. Ból
tkwił w nim tak samo głęboko.
38
Wszystko odbyło się po cichu. Złożyli ją na wiecz
ny spoczynek bez większych ceremonii. Sigga, która
przez całe życie starała się być dostrzegana i kocha
na, miała pogrzeb równie cichy jak ona sama we
wczesnej młodości.
Było w tym jakby gorzkie szyderstwo.
Aslak myślał o tym, gdy razem z bratem sypali
ubogą ziemię tundry na szczątki siostry. Mocno, aż
do bólu zaciskał zęby, mimo to nie mógł powstrzy
mać płaczu i zdradzieckie łzy spływały mu z oczu.
Ojciec stał koło nich, zgarbiony. Opuścił ramiona.
Wyglądał starzej niż kiedykolwiek. Coś w nim umar
ło razem z tą córką, którą tak bardzo kochał. Pawa
nawet nie czul smutku. Wypełniała go tylko pustka.
Widział, jak jego najstarszy syn walczy ze łzami, i za
zdrościł mu tego. On nie byl w stanie opłakać Siggi.
Oczy swędziały, były suche i zaczerwienione z bez
senności.
Nie miał łez.
Nie czuł żalu.
Ona była jego dzieckiem. Jego córką.
Nie był w stanie uczcić jej pamięci niczym innym,
jak tylko pustką.
Anders kopał tak intensywnie, że twarz spływała
mu potem, który mieszał się ze łzami. Nie chciał po
kazać, że płacze. To nie przystoi mężczyźnie. Musiał
być silny.
Jego czarna grzywka już się zlepiła. Ramiona go
bolały. Pochowali Siggę w głębokim dole. Nic nie bę
dzie w stanie jej odkopać. Spocznie w pokoju.
Sigga nie odnalazła spokoju za życia. Choć było
39
już za późno, czuli, że zasługuje na niego po śmierci.
Jedynymi obecnymi spoza rodziny byli Reijo i In
ga. Stali w odległości kilku kroków od Pawy, milcząc,
z nieruchomymi twarzami. Oczy Ingi przesłaniała zsu
nięta na czoło chusta, Reijo splatał nerwowo dłonie.
Przyszedł bez czapki i nie miał na czym zaciskać rąk.
Nigdy nie lubił żony Mikkala. Nawet jej nie sza
nował. Teraz, gdy stał przy grobie Siggi, było mu jej
żal. Miała stać się częścią tundry. Może właśnie tego
by chciała?
Nikt w tym małym zgromadzeniu nie znał jej na
tyle dobrze, żeby móc to stwierdzić na pewno.
Aslak i Anders ułożyli z powrotem na miejsce
mech i wrzosy. Dobrze okryli ten piaszczysty skra
wek ziemi i miejsce pochówku stało się niewidoczne.
Czuli, że tak właśnie powinno być.
Anders chciał jakoś oznaczyć jej grób, ale ojciec
i Aslak zaprotestowali stanowczo.
Reijo chciał pomóc. Ręce go świerzbiały, by wziąć
się do roboty.
Ale był obcy. Nie należał do nich.
Wreszcie Aslak uznał, że praca została zakończo
na. Podniósł się, rzucił ostatnie spojrzenie na prosto
kąt świeżo przykryty darnią i popatrzył na Reijo.
Obaj byli zdecydowani.
- Nadszedł czas - powiedział Aslak. - Zaczynamy.
Nie było trudno natrafić na ślady niedźwiedzia.
Reijo i Aslak szli szlakiem śmierci. Wydawało się, że
zwierzę oszalało w swej żądzy krwi.
Mikkal i Pawa stracili wiele reniferów. Reijo za-
40
przestał już liczenia ich rozszarpanych ciał. Wiedział
jednak, że Aslak wie to dokładnie.
Jego twarz była nieprzenikniona, ale Reijo czuł, że
jego towarzysz jest równie poruszony i przestraszo
ny jak on sam. Zaledwie jednym z reniferów pożywił
się zabójca. Reszta stała się pokarmem dla lisów, kru
ków i innych zwierząt.
Niedźwiedź tylko mordował, wbijał zęby w świe
że mięso i chłeptał ciepłą, pulsującą krew. Potem tra
cił zainteresowanie i porzucał zdobycz.
Tylko mordował.
Szli piechotą. Mieli ze sobą jedynie najpotrzebniej
sze rzeczy. Żaden z nich nie zamierzał powracać do
obozu, zanim nie zabiją niedźwiedzia.
Tundra była piękna. Zwierz zboczył jednak
z otwartych, przewianych wiatrem przestrzeni.
Znaleźli odciski jego łap prowadzące do zagajni
ków i ku niskim wzniesieniom na skraju płaskowyżu.
Instynkt zaprowadził go tam, gdzie było trudniej
go znaleźć. W kierunku pagórków, niskich skał
i ukrycia, które dwaj mężczyźni musieli odnaleźć.
Coraz ciężej było odnajdywać ślady, gdyż zagajnik
przeszedł w gęsty las liściasty. Zbocza pokrywały krza
ki jagód i paprocie. Ich wielkie liście zasłaniały tropy
niedźwiedzia pozostawiane na miękkim podłożu. Aslak
musiał odgarniać liście i gałązki, aby coś zobaczyć.
Zajmowało im to teraz więcej czasu. Wiele razy my
lili kierunek. Nie mogli już iść według śladów renife
rów. Te zwierzęta wolały trzymać się otwartych prze
strzeni. Ich ulubione pożywienie nie rosło w lesie.
Reijo wiedział, że musi polegać na bystrym wzro-
41
ku i doświadczeniu Aslaka. Sam nie dostrzegał nic po
za tym, co było oczywiste, a uważał się za doświad
czonego w obcowaniu z przyrodą.
Musiał pochylić czoła przed zdolnością Aslaka
czytania z księgi natury. Ten chłopak lepiej niż kto
kolwiek inny rozumiał przyrodę, wśród której
i z której żyli. Umiał dostrzec i ocenić najmniejszy
napotkany ślad. Było to niezbędne do życia na tym
północnym pustkowiu.
Aslak kopnął nogą w ziemię na zboczu. Ukazały
się odchody.
Reijo nigdy by ich nie dostrzegł, chyba że by w nie
wszedł.
- Jest gdzieś w pobliżu - stwierdził stanowczo
Aslak zmienionym głosem.
Reijo przyłapał się na trwożnym spojrzeniu przez
ramię. Nie wiadomo przecież, gdzie przebywa krwio
żercze zwierzę.
v
- Może nas teraz obserwuje...
Aslak nie odpowiedział. Przeszukiwał wzrokiem
otoczenie. Rano pochował swoją siostrę. Teraz cały
był zimnym skupieniem.
Reijo nie pojmował, skąd towarzysz czerpał siły.
Aslak czubkiem buta pogrzebał w odchodach. Jesz
cze nie wyschły.
- Chyba masz rację - Aslak zniżył głos. - On jest
w pobliżu. Był tutaj może przed południem.
Reijo przełknął ślinę. Gardło stało się dziwnie su
che i ciasne.
- Wydaje się, że nasz przyjaciel często tędy prze
chodzi...
42
Aslak przyklęknął i rozgarnął liście paproci.
Reijo odsunął natrętną myśl, że dziki zwierz mo
że ich teraz widzieć, i pochylił się nad ziemią. Zauwa
żył to samo, co Aslak.
Nie były to ślady pozostawione tu i ówdzie. Był to
szlak.
- Czy inne zwierzęta mogą tędy chodzić? - zasta
nowił się Reijo.
Aslak spojrzał na niego.
- Chodziłbyś tropem niedźwiedzia, gdybyś był
zwierzęciem?
Reijo przyznał mu rację.
Aslak nabrał powietrza.
- Mieliśmy szczęście, że na to trafiliśmy - rzucił
zimno. - Nie mogło być lepiej.
- Tutaj? - spytał Reijo. Nie mógł nic na to poradzić,
ale źle się czuł w tym zielonym półmroku. Las był dla
niego za gęsty. Mogło się w nim ukrywać wszystko...
- Tutaj - potwierdził Aslak i zaczął odgarniać ga
łązki leżące na ziemi.
Reijo poszedł za jego przykładem. Mieli to robić
razem. Przecież obiecał, a słowa dotrzymywał.
Im szybciej będą pracować, tym lepiej.
Zbliżał się wieczór. Noc. Jak inne drapieżniki
niedźwiedź zwykł wychodzić nocą. Niebo pozostanie
równie jasne jak w dzień, jednak w lesie będzie cień.
Obaj widzieli tego niedźwiedzia.
Był olbrzymi.
Jama musiała być tak głęboka, żeby się nie mógł
wydostać.
Pozostała im tylko ta resztka wieczoru.
43
Pracowali z zacięciem, gdyż obaj mieli powody do
zemsty. Aslak myślał o siostrze, a Reijo o zmasakro
wanej nodze Mikkala.
I obaj się bali.
Strach skutecznie poganiał.
Nie byliby w stanie się obronić, gdyby niedźwiedź
zaskoczył ich, stojących po ramiona w dole, który
stałby się dla nich grobem...
Nie mieli wyboru - musieli zdążyć.
Natura, będąca świadkiem wysiłku obu mężczyzn,
jakby wstrzymała oddech.
Życie, które powinno pulsować wokół nich, za
marło.
Wiele par czujnych oczu obserwowało ludzi zakłó
cających spokój lasu.
Większe i mniejsze stworzenia wybierały inną dro-
Reijo i Aslak także wstrzymywali oddech, pracu
jąc w jamie.
Mogli polegać tylko na swoim słuchu. Na zdolno
ści oceny docierających do nich dźwięków, na innych
niewidocznych strażnikach, których zachowanie mo
głoby ich ostrzec.
Byłoby najbezpieczniej, gdyby jeden z nich pogłę
biał dół, a drugi przerzucał wykopaną ziemię dalej.
Nie mieli jednak na to czasu.
Aslak spojrzał w górę. Gdyby uniósł rękę, mógłby
dotknąć dłonią krawędzi jamy.
- Wydaje się wysoko. Ale niedźwiedź był olbrzy
mi. Nie możemy ryzykować, że jama będzie za płyt-
44
ka. Albo taka, z której sami nie wyjdziemy - dodał
z wymuszonym uśmiechem.
- Albo że ten potwór nas zaskoczy. - Reijo znów
się pochylił nad dnem ciasnego dołu. - Jeszcze nie
skończyliśmy, Aslak.
Zmagali się z potem i ziemią sypiącą się w oczy.
Na dłoniach mieli pęcherze, w ustach słony smak
krwi. Plecy ich bolały, kolana zaczęły drżeć.
Pracowali w ciszy wydającej się wiecznością. Obaj
walczyli z nieustanną chęcią zerkania w górę. Nie po
winni tracić na to czasu. Lepiej było się powstrzymać,
póki nie uznają, że już dość.
- Wystarczy?
Reijo oszacował wzrokiem kwadratową przestrzeń
ponad nimi. Wydawała się bardzo ciasna.
- Lepiej spytaj, czy mamy szansę się wydostać...
Aslak skinął głową.
- Tak, tyle powinno wystarczyć. Masz rację, Reijo.
Musimy pomyśleć o ratowaniu własnej skóry.
- Ty pierwszy.
Reijo ukucnął, oparłszy ręce o ścianę dołu. Aslak
ostrożnie stanął mu na ramionach.
Obaj opierali się rękoma o ścianę, gdy Reijo
ostrożnie prostował kolana, stając.
Aslak nie mógł pomagać mu inaczej, niż starając
się zachować równowagę. Obaj wiedzieli, że byli już
zbyt zmęczeni na ewentualne powtórzenie tej próby.
Nogi Reijo drżały. Zacisnął zęby i wspiął się na pal
ce.
- Mam brzeg - usłyszał z góry. Zaraz potem ciężar
na jego ramionach nieco się zmniejszył.
45
Aslak złapał za korzenie brzozy i wciągnął się na
powierzchnię. Ulga, jaką poczuł, usunęła obręcz bó
lu ściskającą jego głowę w czasie kopania dołu.
Szybko zawiązał arkan wokół najbliższego mocne
go drzewa i rzucił jego koniec Reijo.
- Dalej, kolego! Chyba nie chcesz zostać tam jako
przynęta?
Reijo szybko wydostał się z dołu. Bez zbędnych słów
zabrali się do splatania kraty z cienkich gałęzi, która mia
ła zasłonić otwór. Położyli ją na miejscu i zamaskowali
wrzosem, paprociami i mchem. Efekt był zadowalający.
- Powinniśmy mieć przynętę - rzucił Aslak. - Mo
że jakąś pardwę czy zająca...
- Tego niedźwiedzia nie skuszą takie drobiazgi -
odparł Reijo. - A krata nie wytrzyma ciężaru renife
ra. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, Aslak. Sam wiesz,
że on przechodził tędy wiele razy. Byłoby dziwne,
gdyby akurat teraz miał zmienić trasę. Musimy wie
rzyć, że będzie się trzymał swoich zwyczajów.
- Albo będziemy musieli wymyślić coś innego -
westchnął Aslak.
Reijo pokiwał głową, zmęczony. Jedyne, o czym te
raz marzył, to odpoczynek i sen...
- Chodźmy z tego przeklętego lasu. - Aslaka cią
gnęło na otwartą przestrzeń. - Widziałem niedaleko
skały, możemy się tam schronić na noc.
Reijo nie sprzeciwiał się. Gęste, ciężkie korony
drzew także jemu działały na nerwy.
Skały okazały się idealnym schronieniem na noc.
Były wysokie i tworzyły rodzaj kręgu o tak ciasnym
wejściu, że mężczyźni musieli mocno wciągnąć brzu-
46
chy, aby się między nimi przecisnąć. Nie przedostał
by się tędy żaden dorosły niedźwiedź. Na skały trud
no byłoby się wspiąć, zwłaszcza że wieczorem stały
się śliskie od wilgoci. Dawały osłonę od wiatru i opar
cie dla obolałych pleców mężczyzn.
Reijo rozpalił małe ognisko. Rozłożyli skóry reni
ferów.
Starali się wziąć ze sobą jak najmniej rzeczy, ale
bez skór nie mogli się obyć. Ogrzewały, zatrzymywa
ły wilgoć, były ratunkiem w zimne noce.
- Już myślałem, że się nam nie uda - wyznał Aslak.
Siedział na jednej skórze, a przykrył się drugą. Jego oczy
rozjaśniły się nieco po opuszczeniu lasu. Reijo uśmiech
nął się lekko, żując twardy kawałek mięsa. Dotąd nie
mieli czasu na jedzenie, więc pierwsze kęsy suszonego
mięsa renifera smakowały mu jak jeszcze nigdy.
- Cały czas sądziłem, że ten przeklęty niedźwiedź
zaraz nadejdzie - zgodził się z nim Reijo.
Teraz już nie musieli ukrywać, że się bali.
Rozmawiali o nieistotnych sprawach. Jedli. Starali
się odgonić od siebie nieprzyjemne myśli.
Podtrzymywali ogień. Północna noc, mimo że ja
sna, nie była ciepła.
Rozciągnęli skóry na ziemi.
Reijo czuł, jak koszula przykleja mu się do pleców.
Bardzo się spocił w czasie roboty, a teraz mokre ubra
nie tylko jeszcze oziębiało ciało. Zazdrościł Aslakowi
jego skórzanego kaftana, który utrzymywał ciało su
che i ciepłe.
Nieważne, nie mógł się nad sobą użalać. Nie wziął
ubrania na zmianę, i już.
47
Leżał pod skórą renifera, podkurczywszy kolana
pod brodę. Tak było cieplej, ale zmęczone mięśnie nie
mogły odpocząć.
Obolały i zmarznięty, długo marzył o śnie. Był
kompletnie wyczerpany. Nie byłby w stanie ruszyć
palcem, nawet gdyby chodziło o jego życie.
Potrzebował odpoczynku, ale nie mógł zasnąć.
Na drugim posłaniu także nie było spokoju. Aslak
przeciągnął się i uniósł na łokciu.
- Też nie mogę zasnąć - powiedział cicho. - Naj
bardziej to bym chciał tam wrócić.
- Chyba nie jesteś tak głupi - sprzeciwił się Reijo.
- Potrzebujesz odpoczynku. Jeżeli on nie wpadnie do
tej pułapki, będziemy musieli kopać następną.
- Nie mów takich rzeczy - stęknąl Aslak, zakrywa
jąc dłonią oczy.
- Powinniśmy mieć porządną broń - myślał głośno
Reijo. Pamiętał, jak kupiec w osadzie wynajął ludzi,
którzy mieli strzelać do Rosjan, handlujących niele
galnie z mieszkańcami. - Powinniśmy mieć strzelbę.
Wtedy moglibyśmy iść na niedźwiedzia.
Aslak nie miał zaufania do tych nowoczesnych wy
mysłów.
- Tacy jak my nigdy nie będą posiadać broni -
stwierdził. - Broń jest dla bogatych. I może tak jest
lepiej...
Reijo nie odpowiedział. Miał na ten temat własne
zdanie. Myślał o innych sprawach niż polowanie.
Na świecie było tyle niesprawiedliwości. Sprawa
broni, którą mieli urzędnicy czy bogaci, to tylko jed
na strona problemu. Reijo z trudem przyjmował do
48
wiadomości, że istnieją różnice pomiędzy ludźmi.
Nie lubił przed nikim giąć karku.
Ale nie było to miejsce ani pora na rozważanie te
go rodzaju kwestii.
- Musimy spróbować zasnąć, Aslak. Nie wiadomo,
co będzie jutro. Może będziemy musieli znów szukać
śladów.
Aslak tylko mruknął coś w odpowiedzi.
- Pierwszy, kto się obudzi, budzi drugiego - dodał
jeszcze Reijo, starając się znaleźć wygodną pozycję
i jednocześnie nie stracić zdobytego ciepła.
Nie było to łatwe zadanie, ale udało mu się w koń
cu zasnąć.
Zmęczenie jest najlepszą poduszką.
Zabłąkany promień słońca obudził Reijo, łasko
cząc go w zarośnięty policzek.
Przeciągnął się leniwie i stwierdził, że jest ciepło.
Koszula nadal przylegała mu do ciała, ale nie
zmarzł, mimo że skóra renifera zsunęła się z niego.
Otaczały go dźwięki. Owady brzęczały na różne
tony, dochodził świergot ptaków.
Reijo zmusił się do otwarcia powiek. Głowę miał
ciężką i obolałą. Ramion i nóg niemal nie dało się roz
prostować.
Początkowo nie rozumiał, gdzie jest. Nie wiedział,
co to za szare kolosy widzi nad sobą.
Nagle przypomniał sobie wszystko. Zesztywniałe
mięśnie przypomniały mu o pułapce, którą z takim
trudem wykopali z Aslakiem.
49
Aslak?
Reijo usiadł i rozejrzał się wokoło.
Kamienny krąg. Wypalone resztki ogniska. Skóry
renifera, w których spał Aslak, porządnie zwinięte
i oparte o kamienie. A gdzie Aslak?
- A niech go szlag...!
Reijo zerwał się na nogi i skrzywił się, gdy mięśnie
nie nadążyły za tempem, które usiłował im narzucić.
Szybko wciągnął sweter, a nóż wsunął za pas.
Powinien się był domyślić, że Aslak będzie się ba
wił w bohatera. Ze ten niedźwiedź go opętał.
Oskarżając się i przeklinając towarzysza, że niepo
trzebnie naraża się na niebezpieczeństwo, biegł w kie
runku lasu.
Nie myślał o tym, żeby być cicho. Nie przyszło mu
do głowy, że zachowuje się równie nierozsądnie jak
Aslak.
Znalazł go przy pułapce.
Brat Siggi promieniał niczym księżyc w pełni.
Zajęty był struganiem dzid z brzózek.
Powód był oczywisty. Jama ziała czernią. Reijo sły
szał dochodzące stamtąd groźne pomruki.
Wstrzymał oddech i podszedł ostrożnie. Nie mógł
odważyć się zerknąć w dół.
- Udało nam się, Reijo! Udało się! - Aslak uśmiech
nął się zwycięsko. Jego spojrzenie skierowane na
schwytane zwierzę było zimne jak mroźna noc. - To
był właściwy trop.
Reijo bezwiednie cofnął się, gdy niedźwiedź pod
niósł się na tylne nogi i załomotał przednimi w ścia
ny jamy. Nic jednak nie osiągnął poza tym, że jesz-
50
cze więcej ziemi posypało się na niego, wzmagając je
go wściekłość i strach.
Był schwytany.
Aslak pewnie posyłał swe dzidy w dół.
Reijo nie mógł na to patrzeć.
Dźwięki wydawane przez niedźwiedzia świadczy
ły o tym, że mężczyzna nie chybił ani razu.
Reijo wiedział, jaki szlak krwi i śmierci zwierzę po
zostawiło za sobą, mimo to nie mógł mu nie współ
czuć. Jego serce było zawsze po stronie cierpiących.
Aslak cisnął ostatnią dzidę, zwierzę wydało ostat
nie stęknięcie i zdechło.
Ciszę odczuwało się niby zimną ścianę, mimo że
przyroda znów ożyła. Ptaki śpiewały, myszy przemy
kały pomiędzy wrzosami, owady brzęczały.
Aslak otarł czoło wierzchem dłoni.
- Zdechła - stwierdził. - Ta przeklęta bestia zdechła.
Zaczął wrzucać do dołu gałęzie i suchy mech. Re
ijo nie rozumiał, dlaczego, dopóki Aslak nie ukląkł
przy krawędzi i nie zabrał się do rozpalania ognia.
- Co, u diabła, chcesz zrobić?
Aslak pracował dalej. Odpowiedział spokojnym
głosem:
- Spalić go, oczywiście.
- Nie możesz go spalić! Nie tutaj. Las się może zająć.
- Ściany jamy na to nie pozwolą.
Aslakowi udało się skrzesać kilka iskier. Zapalił su
che gałązki, odczekał chwilę i rzucił je do dołu.
- Nic nie będzie jadło niedźwiedzia, który zabił
moją siostrę - powiedział twardo. - Nikt nie użyje je
go skóry.
51
Ogień skwierczał. Aslak dorzucał gałęzi.
Płomienie sięgały brzegu jamy, mężczyźni zadep
tywali sięgające poza nią łakome języki.
Przy brzegu zrobiło się tak gorąco, że trudno by
ło ustać.
Reijo cofnął się, ale Aslak został.
Nawet wtedy, gdy w powietrze uderzył smród pło
nącego futra i skóry, Aslak stał i patrzył prosto
w ogień.
Minęła niemal połowa dnia, zanim z nieźwiedzia
mordercy zostały tylko zwęglone resztki.
Wtedy Aslak uznał, że to wystarczy, i zaczęli za
kopywać dół.
Nawet go zamaskował.
Nie chciał, żeby po zabójcy pozostał jakikolwiek ślad.
Wracali w dużo lepszych humorach. Łatwo im się
rozmawiało. Mieli czas na oglądanie kwiatów, jastrzę
bia krążącego na niebie, zwierząt przemierzających
tundrę.
Zatrzymali się przy potoku i ugasili pragnienie lo
dowatą wodą.
Chwilę odpoczęli. Reijo zauważył kilka szarobrą-
zowych kul na zboczu po drugiej stronie. Złapał Asla-
ka za ramię.
- Młode niedźwiedzia?
Aslak wpatrzył się w dal i skinął głową. Szybko ze
rwali się na nogi.
- Nie warto czekać, aż zainteresuje się nami niedź
wiedzica - rzucił Aslak, idąc szybkimi krokami. -
Najwyraźniej jest tu ich więcej w okolicy.
52
- Ale my załatwiliśmy najgorszego.
Pozwolili sobie znów na napawanie się triumfem,
mimo że wspomnienia nie były przyjemne.
Na Andersa natrafili dobry kawałek przed obo
zem. Chłopak był zdyszany i podniecony.
- N o , jesteście wreszcie. Zaczynaliśmy się o was
niepokoić. Zgłosiłem się na ochotnika, żeby pójść
w waszym kierunku - skrzywił się. - Nikt inny nie
mógł iść. Zresztą ledwo mi na to pozwolili. Bali się,
że stracą i mnie. Zaczynaliśmy myśleć, że ten ^niedź-
wiedź już was ma!
- Tu się mylisz, Anders. - Aslak objął brata za ra
miona i potrząsnął nim. -Jest odwrotnie. Niedźwiedź
nas nie złapał. To my złapaliśmy jego.
- C o ?
Aslak zaśmiał się.
- Nie wiedziałem, że masz słaby słuch, Anders. Za
biliśmy go. Złapaliśmy go w pułapkę. Spaliliśmy
ścierwo. Nie pozostał z niego nawet skrawek mięsa.
- Kiedy? - spytał pobladły Anders.
- Złapał się w nocy - oznajmił Aslak dumnie. - Ca
ły dzień go paliliśmy.
Anders przymknął oczy, odwrócił się od nich i po
wiedział z trudem:
- Dziś po południu niedźwiedź zabił nasze cztery
renifery.
Aslak i Reijo popatrzyli na siebie. Przed oczyma
stanęły im bawiące się niedźwiadki.
- Na Boga! - jęknął Reijo zrezygnowany. - Złapali
śmy nie tego niedźwiedzia. Zabiliśmy niedźwiedzicę!
4
Aslak chciał wyruszyć od razu. Przysiągł przecież,
że zabije niedźwiedzia mordercę. Mówił, że jest to wi
nien pamięci Siggi.
To Pawa przekonał go, aby został.
- Nie robisz tego dla Siggi - powiedział spokojnie do
syna. - Robisz to dla siebie. Przyznaj sam. Sigga nie ży
je. Już jej nie pomożesz. Za to my potrzebujemy pracy
twoich rąk. Jesteś nam bardziej potrzebny tutaj niż włó
czący się po tundrze za niedźwiedziem, którego może
nigdy nie spotkasz. Jest zresztą bardziej prawdopodob
ne, że on przyjdzie tu, gdzie są zwierzęta i ludzie...
Pawa nie wyraził tego wprost, ale dał Asłakowi do zro
zumienia, że jego obowiązkiem jest pozostanie w obozie.
- Mikkal nadal leży - dodał Pawa zmartwiony. -
Ravna mówi, że jej zioła nie pomagają.
Aslak poddał się. Postanowił zostać, choć nie wy
jawił, na jak długo. Nie dodał też, że zamierza nadal
tropić tego niedźwiedzia, choćby miał na to poświę
cić całe życie.
Poprzysiągł sobie, że musi go zobaczyć martwym.
- Jak się ma Inga? - spytał, zmieniając temat.
- Dobrze - odrzekł Pawa. - Czuwa przy Mikkalu
na zmianę z Ravną. - Potrząsnął głową i uśmiechnął
się lekko. - Ten chłopak miał zawsze dziwne powo-
54
dzenie u kobiet. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego.
Przecież nie ma w nim nic szczególnego.
- Kobiety są widać innego zdania, ojcze - wzruszył
ramionami Aslak.
Reijo przebrał się w czyste ubranie i poszedł do na
miotu Mikkala.
Przy chorym była Inga.
Reijo był niemal pewien, że Mikkal doszedł już do
siebie. Wiedział, że z nogą nigdy nie będzie tak, jak
kiedyś, ale oczekiwał, że Mikkal już go sam przywita.
-Jak z nim? - spytał bezwiednie ściszonym głosem.
Skarcił się za to w myśli. Brzmiało to tak, jakby Mik
kal już nie żył.
- Gorączkuje - odpowiedziała Inga, zmęczona
i zrezygnowana. Miała podkrążone i zaczerwienione
oczy. Reijo nie wiedział, czy od płaczu, czy od czu
wania. Zapewne od tego i od tego. - Gorączka wcale
nie spada. On spływa potem. Nagle marznie, aż
szczęka zębami. Chwilę później odrzuca przykrycie
i mówi, że go parzy...
- Czy odzyskiwał przytomność?
Inga pokręciła przecząco głową. Jej błękitne oczy
posmutniały.
- On śpi. Śni mu się coś, majaczy. Nie poznaje Ra-
vny. Mnie to już zupełnie nie.
Spuściła głowę.
- Mówi tylko do Raiji - ciągnęła bezbarwnym gło
sem. - Prowadzi z nią jakieś rozmowy. Woła ją. Krzy
czy na nas, że jej tu nie sprowadzamy...
Reijo westchnął. Inga nie zasługiwała na takie trak
towanie, ale Mikkala nie można było za to winić. Je-
55
go umysł przebywał gdzie indziej, tylko ciało pozo
stawało tu z nimi.
- Co z udem?
Inga z trudem przełknęła ślinę. Łzy stanęły jej
w oczach i nie mogła wykrztusić ani słowa.
- Co z jego raną, Inga?
- Sam zobacz!
Wstała i puściła go na swoje miejsce. Odwróciła się.
Ramiona jej drżały, ale z całej siły starała się po
wstrzymać szloch.
Mikkal spal. Nie za głęboko, ale spal. Oddech miał
urywany. Przez mięśnie przebiegały skurcze. Powieki
i nozdrza poruszały się cały czas. Reijo nie widział kro
pli potu na jego czole, ale skóra była wilgotna i gorąca.
Nie był to sen dający odpoczynek.
Reijo odchylił przykrycie. Gdy ranny nie zareago
wał, ostrożnie rozwiązał bandaże.
Pod spodem leżała papka z ziół. Wytarł ją kawał
kiem płótna.
Płacz Ingi był cichy, ale przejmujący. Nie mogła
się zmusić, aby nie patrzeć. Było tak samo źle jak za
poprzednim razem.
Reijo z trudem przełknął ślinę.
Musiał zacisnąć zęby, aby nie zwymiotować.
Zrozumiał Ingę.
Zrozumiał też, skąd brał się ten dziwny zapach,
który uderzył go w nos, gdy wchodził do namiotu.
Długo przebywał z Aslakiem na świeżym powie
trzu i uznał, że jest to zwykły zaduch panujący w za
mkniętym namiocie. No, może zmieniony z powodu
obecności chorego Mikkala.
56
Z niechęcią odwrócił twarz. Nie pomogło skupia
nie wzroku na czymś innym. Nie pomagało zamknię
cie oczu. Ten poharatany kawałek ciała, który stano
wił część uda Mikkala, stał nadal przed jego oczami.
Nie miał zdrowego czerwonego koloru.
Był obrzydliwie zielonożółty. Miejscami bardziej
zielony. Chory, odpychający i chory...
No i ten smród...
Inga wciągnęła powietrze i spojrzała na Reijo szero
ko otwartymi oczami. Łzy spływały jej po policzkach.
- On gnije, Reijo! Jego udo gnije! Zioła Ravny nie
pomagają...
Reijo zmusił się, by znowu popatrzeć na ranę.
Przełykał raz po raz ślinę, aż bolało go ściśnięte gar
dło, a żołądek był jak twarda, lodowata gruda.
- Gnije - przyznał zduszonym głosem. Czul, że
w każdej chwili może zwymiotować. - Ale nie wolno
nam się poddawać!
Przypomniał sobie, jak Mikkal lekko przeskakiwał
przez powalone wiatrem pnie drzew. Zdawał sobie spra
wę, że on już nigdy nie będzie mógł biegać, ale nawet
przez myśl mu nie przeszło, że rana zagrozi jego życiu...
Albo jeszcze gorzej: Mikkal bez jednej nogi...
Było to wręcz niewyobrażalne.
O nieba! pomyślał bezradnie. Raiju, Raiju, jakże
bym chciał, żebyś tu była! Przydałby się twój zdro
wy rozsądek. Twoja zdolność jasnego myślenia
w trudnej sytuacji. Twoja zdolność działania. On cię
potrzebuje, Raiju. Jak on bardzo cię potrzebuje!
- Myłyśmy ranę - mówiła Inga coraz szybciej, jak
by to przynosiło jej ulgę. - Bez przerwy zmieniały-
57
śmy opatrunki. Kładłyśmy inne zioła. Ravna wypró
bowała już wszystkie, które znała. Nic nie pomaga,
tylko się pogarsza. Nie dajemy rady, Reijo, on gnije!
Wykrzyczała teraz to przerażające słowo. Znajdo
wała w rym rodzaj pocieszenia.
- On zgnije!
Reijo nie zaprzeczył. Nie powstrzymywał jej tak
że, gdy zaczęła szarpać się za włosy. Patrzył, jak roz-
oruje paznokciami twarz, pozostawiając krwawe śla
dy. Wydawało się, że ta kobieta nie czuje bólu.
Nie czuje, gdyż jej wewnętrzna rana jest o wiele
bardziej bolesna.
Zgnije...
To niemożliwe!
W ułamku sekundy Reijo ujrzał oczami wyobraźni
Raiję z nożem w drobnych dłoniach. Ona była zdolna
wbić ostrze w ramię Aleksieja i uratować mu życie.
Wtedy Reijo nie był w stanie tego dokonać. Wie
dział, co należy zrobić, ale nie mógł wziąć noża
w swoje ręce.
Raija płakała, ale podjęła się tego, na co jemu za
brakło sił.
Reijo miał już pewność, że teraz nie cofnie się
przed tym, co konieczne.
W czasie zimowych połowów widywał palce u nóg
takiego koloru i tak samo cuchnące. Palce, które gniły.
Wtedy używali noża. Upijali nieszczęśnika do nie
przytomności i odcinali chorą część stopy. Potem
przypalali ranę. Ogień oczyszcza...
Przełknął ślinę.
Nie mógł przedstawić swego pomysłu Indze. Już
58
wystarczająco cierpi. Właśnie kolejny raz opatrywa
ła ranę Mikkala. Te same czynności: oczyszczenie,
nowa papka ziołowa, owinięcie...
Zanim cokolwiek zrobi, musi porozmawiać z Ra-
vną. Może ona jeszcze coś wymyśli. Może to się sa
mo zatrzyma...
Może...
A może jutro słońce wzejdzie na zachodzie!
- Wszystko będzie dobrze - powiedział, by uspo
koić Ingę. Nie mógł patrzeć na jej cierpienie.
Otarła oczy.
- Nie umiesz przekonywająco kłamać - rzuciła.
Reijo wzruszył ramionami.
Usta Mikkala poruszyły się bezgłośnie. Nie było
to zresztą potrzebne. Oboje mogli odczytać imię,
które powtarzał jeszcze kilka razy.
Raija.
Udawali, że tego nie widzą.
- Nie pomoże Mikkalowi, że rozpaczasz, kiedy się
ocknie.
- Kiedy?! - zaszlochala Inga. - Jeżeli, Reijo, jeżeli
się ocknie!
- Widywałem takie rany - burknął Reijo. - I wiem,
że ci ludzie żyją i mają się dobrze.
Nie wspomniał o nożu i ogniu. Dodał tylko:
- Zobaczymy, jeżeli się nie polepszy, zrobimy to,
co potrzeba.
- C o ?
Reijo spojrzał jej w oczy.
- Lepiej, żebyś tego nie wiedziała, Inga - rzucił
twardo, nie spuszczając z niej wzroku.
59
Inga uznała to.
- Pragnę tylko, żeby on żył - wyszeptała cicho,
splatając dłonie. - Niczego więcej nie chcę. Wiem, że
byłabym szczęśliwa, nawet gdyby on był z nią, byle
bym wiedziała, że żyje.
- Rozumiem cię - szepnął Reijo. Przez chwilę był
myślami daleko od północnego Finnmarku i ranne
go przyjaciela. Przez tę chwilę myślał o sobie. O swo
im zamordowanym szczęściu.
-Jak długo jest życie, jest nadzieja - dodał. Dla nie
go nie były to tylko puste słowa. Wierzył, że Inga to
rozumie.
- Dasz radę jeszcze z nim siedzieć? - spytał. - Wy
glądasz na zmęczoną.
- Bo jestem. Ale nic mnie stąd nie wyrwie. Muszę
tu być, i już. To proste.
Reijo pokiwał głową. Rozumiał ją. Nie powiedział
nic więcej. Pogładził ją po włosach, tak jak gładził kie
dyś Maję i Elise. Wydało mu się to tak odległe w prze
strzeni i czasie. Chciał wrócić. Powiedział przecież: rok.
Oboje zgodzili się na to.
Miał spędzić rok - wolny.
Nie pozostało już wiele tygodni tego roku. Powi
nien już być w drodze do domu nad morzem.
Tak bardzo chciał okazać się hojny i wspaniało
myślny. Kiedyś, jeszcze jako nieopierzone młokosy,
fantazjowali razem z Kallem, że gdy już będą boga
ci, dadzą Raiji wszystko to, o czym zamarzy.
Tak naprawdę Reijo nie był dużo bogatszy niż wte
dy, jednak teraz mógł ofiarować jej coś, czego pra
gnęła najbardziej: wolność i Mikkala.
60
A sam zniknie z jej życia.
Tak to sobie obmyślił.
Teraz jednak Raija będzie musiała na niego pocze
kać. W najgorszym razie powie jej, że już nigdy nie
dostanie tego, kogo najbardziej pragnęła.
Reijo musi wiedzieć, jak będzie z Mikkalem. Nie
może odejść, zanim się to nie rozstrzygnie. Reijo wie
rzył z całych sił, że przyjacielowi się polepszy. Ból
sprawiała mu sama myśl, że on mógłby umrzeć...
Albo że stanie się kaleką...
Ravna położyła Ailo spać. Z pozoru wydawała się
spokojna jak zwykle, Reijo czuł jednak, że jest tak sa
mo przerażona jak on. Równie bezradna.
- Byłeś u niego? - spytała, wyprowadzając Reijo
z namiotu. Nie chciała, aby wnuk się obudził i usły
szał coś z ich rozmowy.
Reijo skinął głową.
- Powiedz to! - zażądała Ravna. - Po prostu to po
wiedz, Reijo! Inga nie ma odwagi. Nie wie, że ja ro
zumiem. Sądzi, że ja tego nie widzę. Ze nie wiem, co
się dzieje z moim chłopcem. Zamyka się ze swoim
płaczem i strachem i milczy. Powiedz to, Reijo, po
wiedz to, co wszyscy widzimy! On umiera...
- Inga mówi: gnije...
Ravna pochyliła głowę.
- Nie mam już łez - powiedziała zmęczona. - Nie
mogę już płakać, choć może powinnam.
- Łzy nie uratują jego nogi - Reijo starał się być
chłodny i opanowany, choć nie był pewien, czy to mu
się uda. - Czy wypróbowałaś wszystko? Absolutnie
wszystko? Może coś pominęłaś?
61
- On jest moim synem - westchnęła Ravna. - Są
dzisz, że mogłabym coś pominąć, gdybym przypusz
czała, że to może go uratować? Teraz już tylko się
modlę. - Wzięła głębszy oddech. - Gdybyśmy mieli
tu szamana, poszłabym do niego.
Ravna głęboko wierzyła w Chrystusa, szamanizm
uznawała za godny potępienia.
- Mógłbym czegoś spróbować - zaczął Reijo po
woli. - Skoro nic nie pomogło...
- Nie wolno ci uciąć mu nogi! - zawołała Ravna
zadziwiająco cienkim głosem.
Złapała obiema rękami za ramiona Reijo i próbo
wała nim potrząsnąć.
- Nie wolno ci uciąć mu nogi! Mikkal nie mógłby
z tym żyć. Jeżeli jest to jedyny sposób, aby go urato
wać, nic rób tego. Wolę widzieć go martwym...
Reijo czuł, że jest tak blady jak ona.
- Nie mógłbym tego zrobić, Ravna. To zabiłoby
Mikkala w inny sposób...
Zapatrzył się przed siebie.
- Ale będę musiał użyć noża. Potem będę potrze
bował twoich ziół. No i pomocy mężczyzn...
Ravna długo patrzyła na niego. Nie pytała już wię
cej.
Reijo nie był pewien, czy zrozumiała, ale nie miał
siły, by tłumaczyć. Wystarczająco trudno było o tym
myśleć, nawet bez szczegółów. Gdyby to musiał opi
sać, pewnie nie byłby w stanie tego wykonać. Coś ta
kiego można przeżyć tylko raz. Więcej nie.
- Zrób to! - powiedziała Ravna zdecydowanym to
nem. - Jeżeli sądzisz, że to pomoże, zrób to! Nie mo-
62
żerny nie spróbować. Rób wszystko, tylko nie obci
naj mu nogi!
Uśmiech, który miał być zachęcający i pocieszają
cy, okazał się tylko jego cieniem.
- Poproszę Aslaka i Andersa o pomoc.
Aslak był zaskoczony i przerażony propozycją Reijo.
- Nie mówiłeś, że z Mikkalem jest aż tak źle! -
brzmiało to prawie jak wyrzut.
- Wtedy tak nie było.
- Dopadnę tego niedźwiedzia! - wybuchnął Aslak.
- Choćby to miało być ostatnią rzeczą, którą zrobię!
Anders był młodszy, ale właśnie teraz okazał się
dojrzalszy od swego brata.
- To nic teraz nie da Mikkalowi. On potrzebuje na
szej pomocy, jak mówi Reijo. Ja pomogę.
- Ja też. - Żądza zemsty nie zaćmiła jednak całko
wicie umysłu Aslaka. - Oczywiście, że pomogę. Ale
obiecuję wam: ten niedźwiedź nie będzie już więcej
zabijał ani okaleczał!
- Kiedy to zrobimy?
Reijo spojrzał na Andersa, pobladły, i rzekł:
- Choćby zaraz.
Mikkal nie spał, gdy weszli do namiotu. Spojrzenie,
którym ich przywitał, było szkliste. Nie poznał ich.
- Po co tu są ci obcy? - spytał Ingę.
Spróbował wyrwać się z jej uścisku i usiąść, lecz
musiał się poddać.
- Dlaczego tu siedzisz? Kim jesteś? Mówiłem prze
cież, żebyś przyprowadziła Raiję. Dlaczego nikt po
nią nie pójdzie?
Odpowiedziało mu milczenie.
63
- Czy coś jej się stało? Wiem, że coś się musiało
stać! O n a musi tu przyjść, muszę zobaczyć, że
wszystko jest w porządku. Przyprowadźcie ją!
Aslak trzęsącymi się rękami nalał potężną porcję
wódki do kubka i podał ją Mikkalowi.
Ten spojrzał podejrzliwie na naczynie i dłoń, któ
ra go trzymała.
- Dlaczego dajecie mi to do picia? Myślicie, że zdo
łam zapomnieć o Raiji? Chyba jej nie powiedzieliście,
że jej potrzebuję, co?
Aslak usiadł obok rannego. Przytrzymał go mocno
za ramiona i przybliżył kubek do jego ust. Złapał bru
talnie za włosy i zmusił do wypicia kilku łyków. Mik
kal pluł i kaszlał, ale Aslak powtórzył operację, gdy
tylko chory złapał oddech.
Kubek byl pusty.
Wtedy Aslak spojrzał Mikkalowi prosto w oczy,
nadal trzymając go mocno za ramiona.
- Znasz mnie, Mikkal. To ja, Aslak. Wróć do rze
czywistości. Raiji tu nie ma. Dawno jej tu nie było.
Ona nie wie nawet, że jesteś ranny.
- Nie powiedzieliście jej! Wiedziałem! Wiedziałem!
- To nic nie da, Aslak. - Reijo czuł, że tracą czas.
- On majaczy. Wlej mu więcej wódki!
Aslak usłuchał, ale nadal mówił do rannego. Tłu
maczył, co się wydarzyło i gdzie się znajdują, lecz
Mikkal nie przyjął tego do wiadomości. Ciągle pytał
tylko o Raiję. Była jedyną znaczącą dla niego cokol
wiek osobą. Nie poznawał nawet matki.
- Spróbujmy.
- Czego? - Inga była czujna. Zmrużonymi oczami
64
zmierzyła mężczyzn. - Dlaczego jest was tylu? Co chce
cie zrobić z Mikkalem? Nie wolno wam mu zrobić ni
czego złego! Ravna! Co oni robią? Powstrzymaj ich!
Ravna odciągnęła ją łagodnie.
- Podejmą ostatnią próbę, moja mała. Ja już nic nie
mogę pomóc. Wykorzystałam wszystkie sposoby.
Oni spróbują go ocalić. Uratować mu życie.
-Jak?
Ravna potrząsnęła głową.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała. Nie będziesz na to pa
trzeć. Obie wyjdziemy stąd i zaczekamy, aż skończą.
- Nie! - zaprotestowała Inga, ale Ravna stanowczo
wypchnęła młodszą i silniejszą kobietę na zewnątrz.
- Róbcie to, co musicie - rzuciła.
Nagle wszystko stało się rzeczywiste. Reijo ścią
gnął kurtkę. Czuł, że jest mokry od potu. Ręce mu
się trzęsły, a wiedział przecież, że muszą być pewne.
- Powinieneś wypalić nóż - powiedział Anders, a ton
jego głosu wskazywał, że nie jest już tak odważny.
Reijo wetknął nóż pomiędzy żarzące się polana.
Zostawił go tam na chwilę, która wydłużała się w nie
skończoność.
- N o , trzymajcie go, chłopy!
Może mógł się jeszcze wycofać...
Reijo podjął jednak decyzję. Drżenie rąk minęło.
Umysł stał się lodowaty i przytomny, tak jak powi
nien. Dłoń trzymająca nóż o szerokim ostrzu była
nieruchoma jak skała.
- Teraz.
Aslak i Anders przytrzymali z całej siły ramiona
i nogi Mikkala.
65
Reijo ciął.
Nóż odcinał chore, zgniłe ciało. Mikkal walczył
i krzyczał w dzikim bólu, ale nie zdołał wytrącić Re
ijo z równowagi. Ten widział tylko ranę i koncentro
wał się na tym, co musiał z nią zrobić.
Gdy usunął ostatnią warstwę chorej tkanki i wrzu
cił ją w ogień, Mikkal stracił przytomność.
Może tak było lepiej.
Reijo znów włożył nóż w ogień, a po chwili przy
cisnął rozżarzone ostrze do rany. Była tak duża, że
musiał to powtórzyć trzy razy.
Krew wrzała na gorącym ostrzu. Śmierdziało spa
lonym mięsem.
Anders zemdlał u stóp Mikkala.
Nawet Aslak był blady.
Reijo nie był w stanie utrzymać noża, gdy już by
ło po wszystkim. Upuścił go przy palenisku.
Ręce miał zdrętwiałe.
Wypadł na świeże powietrze. Zderzył się z Ravną.
Wpatrywał się w nią oszołomiony, jakby jej nie po
znawał.
- Dobrze poszło? - spytała kobieta.
Reijo pokiwał głową. Nie zdołał wykrztusić ani
słowa. Cały był jak sparaliżowany.
- Zrobię mu opatrunek.
Dłoń Ravny pogłaskała przelotnie policzek Reijo.
- Posiedzę przy nim. Niezależnie od tego, jak bę
dzie dalej... spróbowałeś. Dzięki ci, Reijo!
Reijo oprzytomniał dopiero przy namiocie Pawy.
Nadszedł Aslak. Skóra jego twarzy miała już normal
ny odcień.
66
- Nadal żył, gdy stamtąd odchodziłem - rzucił bla
do. - Anders ma dreszcze. Inga się całkiem załamała.
Tylko Ravna jest spokojna. Jest chyba najsilniejszą
kobietą, jaką znam.
Reijo pokiwał głową. Czuł potworne zmęczenie.
- Zrobiłeś swoje - rzucił Aslak z uznaniem. - Nie
wiem, czy byłbym w stanie zrobić to samo. Jeśli on
nie przeżyje, to nie będzie twoja wina, pamiętaj.
Reijo pokiwał głową.
Zrobiłem to dla ciebie, Raiju. Dla ciebie.
5
Śniła jej się krew. Strumienie krwi. Noże błyszczą
ce złowieszczo w ogniu. Płomienie wyciągające swe
gorące palce w jej stronę. Nie pozwalały jej dotrzeć
do Mikkala.
Raija nie krzyczała. Nawet przeżywając koszmary
wiedziała, że musi nad sobą panować.
Jej krzyk mógłby obudzić dzieci, a tego nie chcia
ła. Ida łatwo się budziła i wieki całe trwało usypianie
jej na nowo. Była niezwykle wymagającym dziec
kiem. Raija poświęcała jej więcej uwagi niż pozosta
łej trójce, a mimo to czuła, że to jeszcze za mało.
Usiadła na łóżku, drżąc na całym ciele. Podciągnę
ła kolana pod brodę. Koszula kleiła jej się do ciała.
Musiała gryźć palce, żeby powstrzymać łkanie. Noc
była jedynym okresem doby, który miała tylko dla
siebie. Jej błogosławiona samotność.
Ten sen ją zabrał.
Był taki prawdziwy...
Mikkal stał po drugiej stronie płomieni. Po prostu
stał, a ogień lizał go po nogach, coraz wyżej. On nie
zwracał na to uwagi.
Te noże skierowane w jego stronę... Krew, rzeki
krwi płynące pomiędzy nimi.
Wyciągnęła ku niemu ramiona, krzyczała, prosiła,
68
żeby się poruszył, uciekł... On tylko stał. Pozwalał,
żeby noże go przebijały, a płomienie unicestwiały.
Więcej nic nie było.
Wtedy się obudziła.
Przełykała ślinę i szeptała do siebie:
- To był tylko sen. To się nie mogło zdarzyć na
prawdę...
Niepokój nie chciał jej jednak opuścić. Czaił się
w każdym włóknie jej ciała.
Nigdy jeszcze nie doznała takiego koszmaru. Był
przerażająco podobny do przeżyć z uroczyska.
Czuła, jakby była to raczej wiadomość niż sen.
Z Mikkalem działo się coś złego. Potrzebował jej.
Sen był sposobem przekazania jej tego. Zawsze ist
niała pomiędzy nimi więź mocniejsza, niż umysł
ludzki był w stanie pojąć.
Mikkal jej potrzebował. Potrzebował o wiele bar
dziej niż kiedykolwiek, a ona była zupełnie bezrad
na. Nie mogła zareagować na jego wołanie o pomoc.
Nawet nie była w stanie złożyć dłoni i zmówić za
niego modlitwy.
Tak mało mogła zrobić!
Nie potrafiła już nawet zasnąć ani się położyć.
Dręczyła ją niepewność. To miało coś wspólnego
z poczuciem obowiązku, z trwaniem ramię przy ra
mieniu. Wiedziała ponad wszelką wątpliwość, że wła
śnie teraz coś strasznego dzieje się z Mikkalem.
Nie mogła spać.
Wsłuchała się w oddechy dzieci. Elise oddychała
miarowo, Knut cichutko, niemal niedosłyszalnie, a Ma
ja i Ida niespokojnie. Obie sypiały niespokojnie, Ida na-
69
wet bardziej niż Maja. Miały wiele wspólnych cech.
Ich oddechy stały się dla Raiji rzeczywistością, któ
rej kurczowo się uczepiła. Musiała przeciwstawić się
koszmarowi. Musiała zebrać siły, by zwalczyć prze
świadczenie, że zawiodła Mikkala...
Raija walczyła ze zwątpieniem, z wyobraźnią. Nie
dostrzegła łodzi wpływających do fiordu. Nie domy
ślała się, co też przyniosą jej ze wschodu.
Dopiero rankiem, gdy już zebrała się w sobie, aby
pójść do sklepu, dostrzegła żaglowce zakotwiczone
pośrodku fiordu.
Coś w niej drgnęło na widok tych dużych, niezbyt
pięknych statków.
Były rosyjskie.
Rosjanie przypłynęli do wioski.
Szybko przetarła czoło dłonią, jakby odsuwając
dokuczliwe wspomnienie.
Mimo to czuła, jakby para brązowych oczu nadal
wpatrywała się w nią natarczywie, przywołując wspo
mnienia czasu, o którym nie miała prawa myśleć. Te
wspomnienia wyprowadzały ją z równowagi, wzbu
dzały wyrzuty sumienia. Wielu zawiodła, poświęca
jąc młodemu Rosjaninowi swoje myśli. On nie był jej
przeznaczony, miał swoje życie w mieście o trudnej
do wymówienia nazwie: Archangielsk.
A może te statki były stamtąd?
Raija wytężyła wzrok, ale nie mogła odczytać liter
obcego alfabetu. Cyrylica nie przypominała niczego, co
znała. Aleksiej powiedział wtedy, że wiele z rosyjskich
statków nazywanych jest na cześć świętych, zwłaszcza
patrona podróży morskich, Sankt Nikołaja.
70
0 ile mogła dostrzec, wszystkie trzy chyba nazy
wały się tak samo, a już na pewno miały „sankt" na
początku.
1 tak wszystko było bez znaczenia poza tym, że nie
musiała dziś otwierać sklepu.
Nikt nie przyjdzie do niej, kiedy żaglowce Rosjan
stały o kilka pociągnięć wiosłem od brzegu.
Sama chętnie kupiłaby tanio mąkę, ale wiedziała, że
nie stać jej na to. Wszystko, co miała, było w sklepie.
Chciała go utrzymać, choćby tylko do powrotu Reijo.
Jeśli on wróci, zaszeptało coś w niej zdradziecko.
Ostatnio zaczęła w to wątpić. Rok jeszcze nie mi
nął, został ledwo miesiąc, ale prześladowało ją przy
kre przeczucie, że Reijo już nie wróci.
Statki stały z opuszczonymi żaglami, a wokół nich
aż się roiło. Mieszkańcy osady bez skrępowania pły
nęli do Rosjan, aby coś kupić.
Raija uśmiechnęła się lekko. Najwyraźniej jej au
torytet kupca nie był zbyt wielki. Za czasów jej po
przednika Rosjanie cumowali w odosobnionej zato
ce, a ludzie kupowali pod osłoną nocy.
Istniał zakaz handlu na Morzu Białym, ale w tej
okolicy nikt nie byłby w stanie wymóc przestrzega
nia tego zakazu. Tylko Raija mogła na tym stracić,
a jednak nie miała nic przeciwko temu. Coś ją ciągnę
ło w kierunku tych rosyjskich łodzi.
Przyłapała się na tym, że rozważa możliwość pod
płynięcia ku nim.
I co, miałaby pytać o Aleksieja z Archangielska?
Odsunęła od siebie tę myśl. Nie nosiła nigdy branso
lety, którą jej przysłał. Przymierzyła ją tylko raz którejś
71
samotnej nocy. Wzbudzała w niej wyrzuty sumienia.
Na pewno nie oczekiwał podziękowania za nią i na
pewno już tu nie wróci. To miejsce nie mogło wzbu
dzać w nim miłych wspomnień. Nie mogło...
Tak jak inni pociągnęła w kierunku brzegu. Elise
zajmie się młodszymi. Nic nie szkodzi popatrzeć, po
być wśród ludzi. Tak mało się tu działo. Obcy z wiel
kiego świata wnosili nieco życia. Raija chciała wziąć
w tym udział.
- Kupiec nie może handlować z Ruskimi! - zagadnął
Nils, stając nagle przy niej. Zawsze pojawiał się tak nie
oczekiwanie, chętny do żartów i do niesienia pomocy.
Raija już dawno domyślała się, jakie Nils żywi do
niej uczucia, ale lubiła jego towarzystwo. Chciała
z nim rozmawiać. Potrzebowała kogoś, z kim było ła
two obcować. Od czasu odejścia Reijo brakowało jej
kogoś dorosłego do pogawędki. Dzieci zajmowały ca
ły jej czas, ale nie wystarczały za wszystko. Już sama
o tym myśl przyprawiała ją o wyrzuty sumienia, ale
nie chciała się pozbawiać towarzystwa Nilsa. Musia
ła mieć kogoś, z kim mogła dzielić się myślami. A on
był przy niej zawsze, był przyjacielem Reijo i w ja
kimś sensie oparciem dla niej.
Do niczego innego go nie zachęcała, a przynaj
mniej nie świadomie.
A czy on to inaczej odbierał... Raija wolała się nad
tym nie zastanawiać. Wiedziała, że ją bardzo lubi, ale
była przecież żoną jego najlepszego przyjaciela. Nawet
świadomość, że Reijo chyba ją opuścił, nie pozwoliła
by mu zrobić czegoś wbrew własnemu sumieniu.
Raija czuła się stosunkowo bezpiecznie w obecno-
72
ści Nilsa. Miała lekkie podejrzenia, że mianował się
jej osobistą ochroną na czas nieobecności Reijo.
To miło z jego strony, choć irytowało ją to nieco.
Wiedziała, że robił to z dobrego serca, lubiła jednak
poczucie niezależności.
Teraz nazywał ją z uśmiechem „kupcem"...
- Kupcy nie chodzą w spódnicach - odparła szybko.
- Zdążyłeś już sprzedać im swoje zrobaczywiałe ryby?
Szybko przybrał niewinną minę, ale Raija i tak
znała prawdę. Wiadomo było, że Rosjanie nie byli
zbyt wymagający pod tym względem. Dużo zepsutej
ryby szło na wschód.
- Dostarczam tylko najlepszy towar, Raiju. Chyba
nie sądzisz inaczej?
Raija zaśmiała się perliście.
- Widziałam twoje ryby, Nils. Leżały już długo -
powiedziała, kładąc nacisk na ostatnim słowie.
Nils spuścił wzrok. Przez chwilę wydawało się jej,
że się zaczerwienił, ale to pewnie złudzenie, przecież
był dorosłym mężczyzną.
- Ruscy mają dosyć soli - mruknął w końcu, wzru
szając ramionami. - Te ryby łowiłem w pocie czoła.
Byłoby szkoda je wyrzucić. No i...
- Ruscy nie są tacy wymagający - dokończyła za
niego Raija.
Zaśmiał się, starając się nie odsłaniać zębów. Znać
było po nich upływ czasu, choć uświadamiał to sobie
tylko w obecności Raiji.
- Dziś sobota, Raiju, najgorszy dzień na handel
z Rosjanami. Chłopy na pokładzie wypili niejednego
głębszego. Uparcie się targują. Na pewno wiedzą, kie-
73
dy odbiją. Ale dostałem dobrą cenę. Handlowaliśmy
miarka za miarkę.
Raija spojrzała na niego z uniesionymi brwiami,
pospieszył więc z wyjaśnieniem:
- Mąka i ryby, na wymianę jeden do jednego. Obie
strony były zadowolone. Mąka z Wiatki dla mnie,
a nie taka znów stara ryba dla niego. Nie śmierdzia
ła i prawie nie miała robaków. Duża ilość soli na pew
no ją uzdrowi. Dawał mi najlepszą cenę, ten szyper
na łajbie z Kem.
Raija wstrzymała oddech.
- Byłeś na wszystkich łodziach?
- Na wszystkich trzech - odparł Nils, niczego nie
podejrzewając. - Jedna jest z Kem, a dwie aż z Ar-
changielska. Wszystkie nazywają się „Sankt Nikołaj".
Ruscy chyba nie mają zbyt wielkiej fantazji.
Raija odetchnęła. Nils musiałby wspomnieć, gdy
by spotkał kogoś znajomego.
- No i kupiłeś najlepszą mąkę? - spytała od nie
chcenia.
Pokiwał głową, zadowolony.
- Temu szyprowi było wszystko jedno. Miał dobrą
mąkę z Wiatki, to przecież najlepsza.
I zgodził się na handel wymienny. Młody szyper
z Archangielska był o wiele oporniej szy. Bardzo twar
dy typ. N o , ale ten z Kem był może mniej trzeźwy...
Raija zaśmiała się z ulgą. Łodzie nie kusiły już tak
bardzo. Łatwiej jej było podjąć decyzję powrotu.
Powiedziała o tym Nilsowi. Posmutniał i spytał,
czy nie potrzebuje jakiejś pomocy.
Potrząsnęła głową.
74
- Daję sobie radę.
Nils nie uwierzył.
- Nie rozumiem Reijo - stwierdził nie po raz
pierwszy.
Raija uśmiechnęła się odważnie.
- Ja go rozumiem. To wystarczy. On wróci. A ja
dam sobie radę.
- Kobieta potrzebuje mężczyzny.
Raija nie odpowiedziała. Była to najbardziej osobista
uwaga, na jaką zdobył się Nils przez ten cały czas. Mia
ła nadzieję, że nie odczyta jej milczenia jako zgody...
Handel trwał przez cały dzień, Raija widziała to ze
swojego domu. Kilku Rosjan zeszło na ląd. Ludzie
z osady byli gościnni, zwłaszcza gdy nie wiązało się
to z żadnym niebezpieczeństwem. Ciekawie było
mieć gościa z daleka.
Raija sprzątała. Wyszorowała piaskiem podłogę
i skarciła ostro dziewczynki, gdy naniosły jej brudu.
One też żyły wielkim wydarzeniem. Całkiem same
poszły na brzeg i przyniosły po garści rosyjskich cu
kierków.
- Nie mów tak brzydko, mama! - zaprotestowała
Maja. Tak się cieszyła z tych dziwnych kawałków
czegoś słodkiego, co długo rozpuszczało się w ustach.
Mama powinna klasnąć ze zdziwienia, a nie krzyczeć,
że wniosły trochę trawy na podłogę.
Raija już żałowała. Przyciągnęła je obie, ale Maja
i tak wyrwała się z jej objęć.
Było za późno.
A mogło być tak dobrze...
Maja uciekła do pokoju dzieci i zatrzasnęła za sobą
75
drzwi. Ełise poszła za nią. Raija poprosiła tylko, żeby nie
zjadły wszystkich cukierków na raz, choć zdawała sobie
sprawę, że to na próżno. Po prostu musiała to powie
dzieć. To ona miała być ta dorosła i odpowiedzialna.
Była przygnębiona. Maja znów odwróciła się do
niej plecami, bo nie zrobiła natychmiast tego, czego
mała oczekiwała...
O Boże, Reijo, wróć do domu! Tylko ty dawałeś
sobie z nią radę!
Zamknęła oczy. Ta cicha prośba nie pomagała. Już
nawet nie wiedziała, czy sama wierzy w jego powrót.
Nils nie wierzył.
Czy Ida i Knut też się od niej odwrócą, jak uro
sną? Czy to może tylko córka Mikkala trzymała na
dystans oboje rodziców?
Raija była zmęczona. Miała ochotę głośno zapła
kać, ale poczucie obowiązku sprawiło, że się opano
wała. Czuła, że upodabnia się do reszty. Stawała się
częścią ludności osady. To dawało poczucie bezpie
czeństwa, ale tak naprawdę ją przerażało.
Sypiała osobno. Z Idą i Knutem nie było kłopotów.
Mogli spać w pokoju dzieci. Maja i Elise zawsze dzie
liły jedno łóżko. Raija potrzebowała tych godzin od
osobnienia. Noc należała do niej.
Nie miała odwagi zamknąć oczu. Sen z poprzed
niej nocy nadal przepełniał ją nieokreślonym lękiem.
W ciągu dnia nieoczekiwane przypłynięcie rosyj
skich żaglowców oddaliło od Raiji strach. Płonne na
dzieje, którymi napełniło ją ich przybycie, odsunęło
lęk na bok.
76
Ale teraz była noc, a noc była czasem dla myśli,
marzeń, które do pewnego stopnia mogła kontrolo
wać. Nie chciała zasnąć, po zamknięciu oczu otoczył
by ją świat, nad którym nie panowała.
Po raz pierwszy od czasu odejścia Reijo zamknęła
drzwi na klucz. Zwykle tego nie robiła, bo wiedziała,
że ze strony mieszkańców osady nic złego jej nie gro
zi. Teraz jednak była sobotnia noc i załoga trzech
statków na pewno opuściła pokłady. W taką noc na
leżało się bawić i pić. Nigdy nie wiadomo, kto mógł
by się znaleźć w pobliżu jej domu.
Dlatego siedziała, wpatrując się w ciemność i prze
konując sama siebie, że nie jest zmęczona i że nic złe
go nie mogło się Mikkalowi przydarzyć.
Wierzyła mocno, że więź duchowa pomiędzy nimi
była tak silna, że jedno odczułoby, gdyby drugie by
ło w niebezpieczeństwie.
Mikkal już coś takiego przeżył. On jednak nigdy
jej nie wołał. Nigdy wcześniej.
Coś takiego wydarzyło się po raz pierwszy. I nie
była w stanie nic zrobić. Mogła tylko czuwać i drę
czyć się niewiedzą.
Odgłosy świętowania dochodziły aż tutaj. Raija
słuchała dźwięków muzyki, gwaru głosów, śmiechu.
Trochę im zazdrościła. Och, jak dawno nie tańczyła!
Chyba każda dziewczyna w wieku odpowiednim do
zamążpójścia tam była, tańcząc z rosyjskim maryna
rzem. Chociaż nie mówili tym samym językiem, po
rozumiewali się uśmiechami.
Raija była nadal młoda. Mimo że wydawało jej się,
iż żyje już nieskończenie długo, miała tylko dwadzie-
77
ścia lat. Nosiła w sobie jeszcze wiele tęsknot i marzeń.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
Lekko. Tak lekko, że Raija najpierw nie zwróciła
na to uwagi. Hałas z osady zagłuszył stuk.
Wreszcie usłyszała, mimo że ten ktoś pukał tak, jak
by wiedział, że są tu dzieci, których nie należy budzić.
Raija zwinęła się w łóżku z mocnym postanowie
niem, że nie otworzy. Na tyle nie jest nierozsądna.
Nocny gość w końcu powinien odejść, gdy nikt nie
zareaguje na jego pukanie.
On jednak nie rezygnował.
Ktokolwiek to był, miał cierpliwość. Raija poczu
ła lekki niepokój.
A jeśli to coś ważnego?
Może ktoś jej potrzebuje.
Reijo...?
Nie, chyba straciła rozum! Ludzie ze wsi na pew
no by ją zawołali!
Reijo wiedziałby, w które okno ma pukać.
Okazało się, że nieznajomy też wiedział. Po chwili ci
szy, gdy Raija już odetchnęła z ulgą, zastukał w jej okno.
Zerwała się z mocno bijącym sercem.
- Raija! - usłyszała. - Raija, obudź się!
Ten głos? Raija wstrzymała oddech. To przecież
niemożliwe. To nie mogło być możliwe. Takie rzeczy
się nie zdarzają. To tylko wybryk jej wyobraźni. Prze
cież była przemęczona czuwaniem.
- Raija, obudź się! Muszę cię zobaczyć! Musimy
porozmawiać!
To nie był sen. To był jego głos. Ta sama obca in
tonacja, miękko wymawiane słowa.
78
Jak we śnie wstała, założyła spódnicę na koszulę
nocną i zarzuciła szal. Włosy miała rozpuszczone.
Nieważne, że była boso. On już ją tak widywał.
Lekko drżąc, przekręciła klucz i uchyliła drzwi.
Wiedziała, czyj to głos, ale nadal nie mogła w to
uwierzyć.
On usłyszał, że otwiera drzwi, i błyskawicznie zna
lazł się na progu. Wśliznął się do ciepłego wnętrza.
Raija nie wiedziała, które z nich przekręciło klucz
w zamku. Patrzyła tylko na niego.
- Nils powiedział, że jesteś sama.
Wargi mu drżały. Szeroko otwarte oczy wpatrywa
ły się w nią intensywnie. Chwilę później trzymał ją
w swoich ramionach i było to niewypowiedzianie
błogie uczucie.
Jego ramiona.
Raija zamknęła oczy i przełknęła ślinę. Wszelkie
wyrzuty sumienia odpłynęły. Chciała, by ta chwila
trwała. Chciała to przeżyć, nie czując wstydu.
Przyszłość była przed nią. Przyjdzie pora na żal.
Teraz miała prawo, aby żyć.
- Pachniesz rybą, Aleksiej.
Zaśmiał się, odsuwając ją na odległość ramienia. Jego
ciemne, głęboko osadzone oczy rzucały wesołe błyski.
- Nie oczekiwałem aż tak serdecznego powitania,
Raiju.
Ściągnęła usta i uwolniła się z jego objęć. Nie po
winien sądzić, że łatwo będzie ją zdobyć.
Znalazła zajęcie dla rąk, rozgrzebując żar na palenisku.
Dało jej to chwilę na wyrównanie pulsu. Nie chciała na
niego patrzeć, nie mogła uwierzyć, że naprawdę tu jest.
79
Ze nie był tworem jej wyobraźni...
Nie darował jej tej chwili. Przykucnął po drugiej
stronie paleniska. Jego dłonie odnalazły jej ręce. Dłu
gie, szczupłe palce splotły się z jej drobnymi.
- Czy w ogóle o mnie myślałaś? - spytał drżącym,
cichym głosem.
Spojrzała na niego poprzez grzywkę.
- Musiałem tu wrócić. Musiałem wiedzieć, czy na
dal tu jesteś. Nie mogłem żyć, nie wiedząc, co z to
bą. Musiałem cię znów zobaczyć. Nawet gdybyś ka
zała mi odejść, musiałem cię zobaczyć.
- Tak, myślałam o tobie, Aleksiej - przyznała Ra-
ija uczciwie. Nie powiedziała, że tęskniła. Powiedzia
ła prawdę. Myślała o nim wiele razy. - Chciałam po
dziękować ci za bransoletę.
- Dał ci ją? - spytał z zaskoczeniem w głosie.
Raija pokiwała głową, ale nie wyjawiła, po jak dłu
gim czasie ją dostała.
- Jest piękna.
- Nie mogłabyś dostać innej.
Pożerał ją spojrzeniem.
- Minęły prawie dwa lata - rzeki z podziwem - ale się
ani trochę nie zmieniłaś. Masz nadal osiemnaście lat. Mu
siałem odjechać zeszłej nocy, na pewno nie wcześniej...
Raija uśmiechnęła się. Już dawno nikt nie mówił
jej miłych słów. Aleksiej miał większy dar do prawie
nia komplementów niż ktokolwiek inny.
- A ty się postarzałeś.
Powiedziała to z takim ciepłem w głosie, że za
brzmiało to jak pochwała.
Aleksiej uśmiechnął się melancholijnie. Przecią-
80
gnał dłoń przez włosy. Zatoki przy skroniach pode
szły w górę. Jasnobrązowe włosy były rzadsze. I krót
sze. Jako chłopak miał loki do ramion, teraz sięgały
mu do uszu. Szczupłe policzki zapadły się jeszcze
bardziej. Wyraz oczu jednak się nie zmienił. Były czu
łe i wyraziste, mogły ukryć niejedną tajemnicę albo
wyrazić więcej niż słowa.
- Oczywiście, że się postarzałem. - Jego miękkie
usta ściągnęły się. - Myślenie o tobie przez dwa lata
każdemu dałoby w kość.
- Chyba przesadzasz.
Wzruszył ramionami.
- Wtedy pewnie nie wyznałem ci wszystkiego, co
chciałem. Byłem młody i miałem szlachetne porywy.
Teraz jest inaczej. Teraz na pewno nie będę milczał.
Serce Raiji nie biło. O n o waliło. Krew płynęła go
rącymi falami. Była oszołomiona. Może kiedyś będzie
tego żałować, ale dziś chce po prostu czuć.
Zbliżył się do niej i położył dłonie na jej drobnych
ramionach.
- Przyjechałem po ciebie, Raiju. Moje życie bez cie
bie nie jest prawdziwe. Należymy do siebie, rozu
miesz? Jedź ze mną na wschód!
Raija nie od razu go zrozumiała. Znaczenie słów
docierało do niej powoli.
Jechać na wschód...?
Opuścić osadę, sklep...?
Przecież niedługo wróci Reijo!
A Mikkal?!
- Jestem żoną Reijo - wykrztusiła w końcu. - Na
dał jesteśmy małżeństwem.
81
i
Jego dłonie objęły ją w talii. Przytulił ją. Próbował
przekonywać ją z ustami przy jej policzku.
- Na tyle rozumiem nasz rosyjsko-norweski, że do
gadałem się z Nilsem. Mówił mi, że Reijo odszedł
prawie rok temu i że jeszcze nie wrócił...
Raija starała się uwolnić spod wpływu jego głosu,
który mógł być tak miękki i przekonywający jak ko
łysanka.
- Musiał więc ci także powiedzieć, że urodziłam
jeszcze jedno dziecko.
Aleksiej pokiwał głową.
- To nie ma znaczenia. Lubiłem tamte, polubię i to.
Ja lubię dzieci. Chcę mieć dużo dzieci... z tobą.
- Nie mogę jechać.
- On nie wróci.
Były to słowa, które tak często przechodziły jej
przez myśl. Słowa, których nie chciała przyjąć do
wiadomości.
- Co cię trzyma w tym miejscu?
- Wiele.
Miała właśnie powiedzieć mu o sklepie, gdy ktoś
załomotał w drzwi.
- Raiju, musisz tam iść! - wołał Nils. - Boże świę
ty, oni palą sklep! Ruscy palą sklep!
6
Nie wiedziała, co robi. Była wściekła. Jej sklep!
W którym harowała, przez który płakała, o który się
tak martwiła... Nikt nie może go, ot tak, zniszczyć!
Zabębniła pięściami o klatkę piersiową Aleksieja.
Przeklinała go słowami, których nie rozumiał. Nor
weski i fiński przeplatały się ze sobą. Dawno nie uży
wała lapońskiego, rozmowa z Aleksiejem nie szła już
tak łatwo jak kiedyś. Teraz jednak Aleksiej nie mógł
nie rozumieć stanu jej uczuć.
- Uspokój się, kobieto - powiedział i schwycił ją
za nadgarstki jedną ręką. Patrzył na nią nic nie rozu
miejącym wzrokiem.
- Palicie sklep! - krzyczała Raija bliska płaczu. -
Do diabła z wami! Aleksiej, wy palicie sklep!
Wzruszył ramionami, nie okazując poczucia winy.
- To Jewgienij. Jest szyprem na naszym statku.
Wie, co się tu wydarzyło. Łatwo się denerwuje, a pew
nie i nieco wypił. Mówił, że mnie pomści.
Raija słuchała jego tłumaczenia i czuła rosnącą pa
nikę. Boże, czy on nie rozumiał? Nie miał pojęcia, co
robią?
- Uratowałam cię, Aleksiej - usłyszała swój głos. -
Uratowałam cię. Czy to nic dla ciebie nie znaczy? Pra
wisz mi piękne słówka, a oni w tym czasie palą sklep!
83
Jego ciemne brwi ściągnęły się. Nic z tego nie ro
zumiał.
- Przecież to nie ma z tobą nic wspólnego...
- Nie ma nic wspólnego?! - Raija patrzyła na nie
go oszołomiona. Wyrwała się. Stała przed nim jak ja
kaś furia, a jej oczy ciskały błyskawice. - Mnie nie do
tyczy? Boże, przecież to mój sklep!
- Twój?!
Jego otwarte usta przypominały pyszczek ryby wy
rzuconej na brzeg, ale ona nie dostrzegła w tym nic
zabawnego. Tak jak stała, ruszyła w stronę drzwi. Nie
myślała o tym, że jest lekko ubrana, ani o tym, że nie
włożyła butów. Nic nie czuła.
Widziała tylko nienawistny ogień przy brzegu mo
rza. Płomienie sięgające nieba. Czarny dym, który
wiatr, jak na ironię, kierował w jej stronę.
Raija kaszlała i biegła dalej. Policzki miała mokre,
ale nie czuła, że płacze.
Przy sklepie panował chaos.
Raija wpadła pomiędzy ludzi usiłujących ugasić
pożar. Utworzyli łańcuch sięgający od morza do pło
nącego budynku i podawali sobie wiadra z wodą. Nie
stety, szło to zbyt wolno, wiader było za mało, wy
dawało się, że i tak im się nie uda. Ktoś próbował
wejść do sklepu, żeby uratować trochę towaru, ale nie
mógł otworzyć drzwi.
Raija stanęła w szeregu. Odbierała i przekazywała
dalej wiadra, aż bolały ją ręce. Woda morska zdławi
ła kilka ognisk, lecz pozostało ich jeszcze wiele.
Nils dostrzegł ją i stanął obok, włączając się do
pracy. Twarz miał ubrudzoną sadzą.
84
- Jak to się stało?
- Po prostu podpalili - wydyszał.
Uczestniczył w gaszeniu pożaru od chwili, gdy zasko
czony zobaczył kapitana jednej z rosyjskich łodzi, jak
wrzuca zapaloną głownię do sklepu przez rozbite okno.
- Jeden z szyprów. Ten cholernik, który nie chciał
spuścić z ceny.
- O Boże! - wykrzyknęła Raija bezsilnie. A więc
Aleksiej miał rację. To jego brat, pomyślała.
Wyrwała się z szeregu i pobiegła w stronę grupki
rosyjskich marynarzy.
Uniosła drżący palec i zaczęła krzyczeć, na zmia
nę wskazując to na nich, to na sklep:
- To mój sklep palicie! Mój! A to ja uratowałam
waszego człowieka, do diabła! Gdyby nie ja, nie by
łoby go tu dzisiaj!
Rzuciła się na pierwszego z brzegu z pięściami
i kopniakami, nie myśląc o tym, że jej nie rozumieli.
Mężczyźni łatwo sobie z nią poradzili. Ten, na któ
rego się rzuciła, przytrzymał jej ręce. Kopniaki, któ
re nadał rozdawała, odnosiły mizerny skutek. Bar
dziej bolały ją jej bose nogi...
Podśmiewając się i wymieniając rubaszne uwagi,
pociągnęli ją w kierunku wysokiej postaci stojącej na
brzegu w pobliżu jednego ze statków.
Raija nigdy wcześniej go nie widziała, ale od razu
poznała, kto to jest. Nie mogła się pomylić. Oczy
miał równie brązowe i głęboko osadzone, szczękę
o tym samym ostrym zarysie, usta, choć bardziej za
ciśnięte, podobne. Był starszy, wydawał się jej o wie
le starszy, niż sobie wyobrażała, lecz to był on.
85
Aleksiej mówił po lapońsku, więc on też powinien.
- Palisz mój sklep, Jewgienij - rzuciła, wyrywając
się z przytrzymujących ją dłoni. Wyprostowała dum
nie kark i podeszła bliżej ciemnowłosego mężczyzny
o zamkniętej twarzy. Z błysku w jego oku zoriento
wała się, że ją rozumie.
- To ja uratowałam twojego brata. Wyjęłam mu
kulę. Pielęgnowałam go. Wydaje mi się, że zasługuję
na inne podziękowanie niż ten ogień.
- Raija! Na Boga! Nic teraz nie poradzisz!
To był Aleksiej. Biegł za nią, ale stracił ją z oczu
w tłumie. Ogień go oślepił, plątał się pomiędzy ludź
mi, obrywając tu i tam kuksańce. Teraz zerwał z sie
bie kurtkę i przykrył dziewczynie ramiona.
Zrzuciła ją z siebie, wściekła, i cisnęła na ziemię.
Posłała mu harde spojrzenie.
- Nie jest mi zimno. A nawet jeśli tak, sama się
ogrzeję. Zrobiliście nam przecież tak wspaniałe ogni
sko!
Podniósł kurtkę bez słowa.
- To prawda? - spytał brata.
Ten westchnął ciężko i odwrócił się w stronę morza.
- Tak - odpowiedział w końcu. Miał niższy głos od
Aleksieja. Mówili nadal po lapońsku. - A więc to ona?
- spytał.
Spojrzenie, które jej posłał, przyprawiło ją o ru
mieńce. Jasne było, że wie o niej dużo więcej niż tyl
ko to, że uratowała bratu życie.
- Tak, to Raija.
Jewgienij oparł się ciężko o łódkę. Nie spuszczał
wzroku z dziewczyny. Raija uświadomiła sobie, jak
86
lekko jest ubrana, ale postanowiła, że za nic nie oka
że zawstydzenia.
- Nie mamy przed sobą wielu tajemnic - rzucił
Jewgienij. To tłumaczyło wszystko.
W następnej chwili wydawał już krótkie rozkazy
po rosyjsku. Był urodzonym przywódcą. W sekundę
później jego ludzie rzucili się do gaszenia pożaru.
Raija drżała z zimna. Łzy i dym szczypały ją
w oczy, ogień oślepiał, ale nie przestawała patrzeć na
to, czemu poświęciła część swego życia.
- Za późno - rzuciła zmęczona, obserwując wysił
ki pół setki ludzi.
Budynek palił się już za długo. Waliły się belki stro
powe. Panowało takie gorąco, że nie można było po
dejść bliżej, aby opróżnić wiadro z wodą.
- To już na nic.
Ostrożnie stawiając bolące stopy, podeszła do łód
ki, o którą opierał się Jewgienij. Też się oparła o bur
tę, na zmianę dając odpoczynek nogom.
- Odwaliłeś kawał dobrej roboty - rzuciła kwaśno
w stronę starszego braci. - To trzeba przyznać.
- Kiedy przejęłaś sklep? - spytał Aleksiej.
- Zaraz po ślubie z Reijo. Chyba ci nie mówiłam
o tym. To nie miało wtedy znaczenia... - Uniosła gło
wę i spojrzała mu w oczy. - Już się nigdy nie mieli
śmy zobaczyć, prawda?
Aleksiej zaklął po rosyjsku.
- To był błąd - powiedział Jewgienij, nie odrywa
jąc wzroku od ognia. - Wielki błąd. Może to mnie na
uczy, że nienawiścią niczego nie osiągnę.
- I tak prawie padał - zachichotała nagle Raija
87
wbrew woli. Opanował ją histeryczny śmiech. - Zo
stały tylko długi - wykrztusiła, zgięta wpół.
Aleksiej wymierzył Raiji policzek, by ją uspokoić,
a ona bez namysłu oddala. Mała pięść trafiła go tak
mocno pod oko, że aż się cofnął.
Gdy zrozumiała, co zrobiła, chciała za nim pójść, ale
nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Podeszwy stóp miała
starte do krwi. Zachwiała się i prawie upadła, lecz przy
trzymały ją silne ramiona. Jewgienij wziął ją na ręce.
- Nie możesz biegać boso - rzucił. - Trzeba będzie
opatrzeć mu oko...
-Ja to zrobię - rzuciła spontanicznie. Jeszcze przed
chwilą gotowa była ich zabić za to, co zrobili, a teraz
ofiarowała swoją pomoc...
Aleksiej szedł przed nimi na sztywnych nogach,
przykrywając dłonią opuchnięte oko. Za nim Jewgie
nij niósł zakłopotaną Raiję.
Ludzie powoli się poddawali. Nils zrozumiał, że
sytuacja jest beznadziejna. Rozejrzał się za Raiją i le
dwo uwierzył własnym oczom, gdy zobaczył, w czy
ich ramionach się znajduje.
Nigdy jeszcze nie biegł tak szybko. Jak oszalały
szarpnął Rosjanina za ramię i oswobodził dziewczynę.
- To on! - krzyknął. - Ten Rusek! Kapitan, który
podłożył ogień!
Raija zsunęła się z rąk Jewgienija. Trudno jej było
stanąć na bolących podeszwach stóp, ale zdołała te
go dokonać bez skrzywienia się.
Łagodnie pogłaskała Nilsa po policzku. Mężczyzna
poczuł, że się rumieni, i w myśli podziękował ogniowi.
Ona nie powinna zauważyć, jak silnie na niego działa.
88
- Wiem o tym - powiedziała, starając się zachować
spokój. - Przypatrz się mu uważnie, Nils.
Posłuchał jej, nie wiedząc, dlaczego ma to zrobić.
Tamten wyglądał normalnie, jak każdy inny Rosja
nin, może trochę lepiej ubrany niż marynarze. Obci
słe spodnie i szeroka koszula, kolorowo haftowana
wokół szyi i nadgarstków. Jemu się nie podobała, ale
Rosjanie widać takie lubili.
- Pamiętasz Aleksieja? Na pewno. Przecież z nim
rozmawiałeś.
Aleksiej wyszedł z cienia, gdy usłyszał swoje imię.
Stanął obok Jewgienija.
Podobieństwo było zauważalne, choć bracia różni
li się między sobą. Aleksiej był po prostu piękny.
Przyćmiewał swego brata do tego stopnia, że ten wy
dawał się przy nim brzydki, sprawiał wrażenie grubo
ciosanego i pospolitego.
Nils gapił się na nich. Widział to samo, co Raija,
ale nie miał jej wyobraźni.
- To brat Aleksieja - wyjaśniła Raija.
Stała jak na rozżarzonych węglach. Jewgienij do
strzegł to i bez zbędnych słów wziął ją na ręce. Raija
nie protestowała.
Nils też nie, choć zacisnął pięści w kieszeniach.
- Mogłabym wypłakać oczy z powodu tego sklepu,
Nils - powiedziała słabo - ale to nie ma sensu. Oni
nie zrobili tego przeciwko mnie. Myśleli, że Hol-
mertz jest nadal właścicielem. To była zemsta za po
strzelenie Aleksieja...
Nils zaklął soczyście.
- Dziękuję za pomoc, Nils - uśmiechnęła się do niego.
89
Wiedział, że mówiła szczerze, mimo to czuł się źle
w tej sytuacji.
- Mógłbyś ode mnie podziękować ludziom za po
moc? I poprosić, żeby już dali sobie spokój? To i tak
się na nic nie przyda. Nie chcę, żeby ryzykowali ży
cie za coś, czego nie da się uratować. Poproś tylko,
żeby nie wszczynali bójek...
Z daleka widać było, że ludzie z wioski już szarpią
się z Rosjanami, co mogło zapoczątkować wielką bi
jatykę.
Nils skinął głową. Nigdy nie był w stanie odmó
wić jej prośbie. Mimo to ciągle miał wrażenie, że zo
stał niesprawiedliwie potraktowany. To on powinien
zanieść ją do domu, a nie ci pomorcy ze wschodu mó
wiący tym dziwnym językiem.
Ale to Raija decydowała...
Odprowadzał ich mrocznym spojrzeniem, gdy szli
w kierunku jej domu.
Jakże by chciał, żeby Reijo wreszcie wrócił. O nie
go nie byłby zazdrosny. To beznadziejne uczucie mu
siałoby mu przejść. Nie pożąda się żony najlepszego
przyjaciela.
Ale dopóki ten przebywał Bóg wie gdzie, mógł
o niej chociaż marzyć. A teraz został odsunięty na bok.
To podziałało jak słona woda wylana na otwartą ranę.
Elise i Maja czekały w kuchni. Rzuciły się w kie
runku matki tak przerażone, że musiała długo je
uspokajać. Jednocześnie czuła wdzięczność, że ani
Knut, ani Ida się nie obudzili. Uśpienie ich na nowo
byłoby trudne.
- Sklep się spalił - tłumaczyła dziewczynkom tak spo-
90
koj nie, jak tylko mogłx - Nie można było ugasić ognia.
Elise nic nie odpowiedziała. Patrzyła na Raiję, na
dal przerażona, i mocno ściskała ją za kolana. To
dziecko straciło już tak wiele w ciągu swego krótkie
go życia, że na pewno bało się, że straci i Raiję.
Maja, przeciwnie, słuchała z zachwytem zmiesza
nym ze strachem.
- Wszystko się spaliło? - pytała podekscytowana -
Wszyściutko? Chcę zobaczyć! Mama, chcę zobaczyć!
To jak takie wielkie ognisko?
Raija mocno przytrzymała swoją córkę.
- Tak, to jest jak wielkie ognisko. Ale ty nie zoba
czysz teraz niczego innego niż swój pokój. Idziecie
spać, moje panie. Nie ma tam nic do oglądania.
Wszystko się spaliło. Zobaczycie jutro.
- Ja chcę teraz!
Maja zawsze była uparta.
- Nie ma mowy! - ucięła Raija stanowczo. Była już
bardzo zmęczona. - Idziecie spać. Już więcej ani sło
wa o tym!
- Kim są ci panowie? - Maja szybko zmieniła te
mat. Zrobiłaby wszystko, byle nie usłuchać matki.
Kiedy już coś się działo, chciała przy tym być.
Pokój pogrążony był w półmroku i żadna z nich
nie poznała Aleksieja. Minęły zresztą dwa lata, a dzie
ci szybko zapominają.
- Znajomi. Mamy porozmawiać o pożarze. Kiedy
już się położycie.
Elise ruszyła posłusznie w stronę drzwi. Maja zo
stała jeszcze chwilę, patrząc naburmuszona na matkę.
- Powiem Reijo, jaka jesteś - zakomunikowała, zanim
91
zeskoczyła z jej kolan i niechętnie odeszła. - Wszystko
mu powiem - rzuciła jeszcze przez uchylone drzwi.
Jewgienij zapalił lampę. Raija zadrżała, gdy zobaczy
ła, jakie kolory przybrał siniak wokół oka Aleksieja.
Poszkodowany uśmiechnął się krzywo i stwierdził
tylko:
- Dam sobie radę. Woda stoi tam, gdzie zawsze?
Raija skinęła głową.
Bez trudu znalazł wiadro z wodą. Zanurzył skraj
rękawa i przycisnął go do twarzy. Zimna woda przy
niosła ulgę.
Jewgienij również nie próżnował. Zdjął koszulę
i podarł ją na pasy. Kilka z nich zmoczył w wodzie.
Zanim dziewczyna zdążyła zaprotestować, złapał ją
za kostkę i zaczął obmywać poranioną stopę.
Co to była za ulga! Zimna woda uśmierzała ból
i czyściła rany. Mocny uścisk i pewne ruchy uspoko
iły rozedrgane nerwy Raiji.
Na koniec Jewgienij zabandażował obie jej stopy
resztą koszuli.
- Zniszczyłeś taki piękny haft! - westchnęła Raija.
Nigdy nie miała talentu do kobiecych robótek
i tym większym szacunkiem darzyła rękodzieło.
Jewgienij ściągnął jeden kącik ust. Raija rozpozna
ła ten grymas. Zupełnie jak Aleksiej!
- Haftowana koszula to nic wobec spalonego sklepu.
Usiadł przed Raiją, nie spuszczając z niej poważ
nego spojrzenia.
- Naprawdę jest mi przykro - mówił dalej. - Nie
jest wytłumaczeniem fakt, że byłem pijany. Na trzeź
wo też bym to zrobił... - Zrezygnowany wzruszył ra-
92
mionami. - To nasza rodzinna wada. My, Bykowo-
wie, działamy, zanim pomyślimy. Ale obiecuję ci, że
jakoś spłacę ci to, co straciłaś przeze mnie tej nocy.
Aleksiej usiadł koło Raiji z miną posiadacza.
- Poprosiłem Raiję, żeby popłynęła z nami na
wschód - powiedział, zerkając na nią. - To nadal ak
tualne. Mamy dla ciebie miejsce. Dla dzieci. Zaopie
kuję się tobą i nimi, wiesz przecież.
Raija nie odpowiadała.
- Został ci tylko dom...
- Tak, tylko dom - westchnęła. - Nie mamy z czego
żyć. Potrzebuję mąki, no i innych towarów, które macie.
Spojrzała Jewgienijowi prosto w ciemne oczy. Ten
zrozumiał prośbę, a właściwie żądanie.
- Zadbam, żebyś dostała to, czego potrzebujesz.
Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić.
- Zima może być długa... - dodała bez wahania.
Jewgienij skinął głową. Miała go w ręku, i oboje
o tym wiedzieli.
Aleksiej poczuł się odsunięty. I to przez tego bra
ta, któremu tyle zawdzięczał i którego kochał. Nie
podobało mu się także to, że Raija patrzy na innego
mężczyznę, że rozmawia z nim, mimo że był to jego
brat, który przecież na pewno nie snuł niecnych pla
nów uwiedzenia jego ukochanej.
Po prostu mu się to nie podobało!
Byli razem i ona nie powinna patrzeć na innych męż
czyzn, tak jak on nie zwracał uwagi na inne kobiety.
- Nie możesz tu zostać! - powiedział i otoczył ją
ramieniem.
Nie odepchnęła go ani się nie odsunęła.
93
- Na statku może nie jest najwspanialej, ale popły
niemy tam, gdzie będziesz miała lepiej. Kupię dla nas
dom. W Archangielsku są mroźne zimy, więc kupię
porządny dom. Oszczędzałem przez te lata właśnie na
to. Przypłynąłem po ciebie. Bądź ze mną! Przecież nie
kochasz Reijo. Nie kochasz go. To tylko rozsądek...
Raija nie odpowiadała. Oparła się o ścianę. Była ta
ka zmęczona...
- Przecież mieszkasz sama. On odszedł. Masz tyl
ko dom. I dzieci. Jak je wyżywisz? To, co Jewgienij
ci da, nie starczy na długo. Ludzie nie będą się zawsze
z tobą dzielić. Nie poradzisz sobie sama! Przyznaj to
przed sobą!
- Nie jestem sama - upierała się Raija. - Może teraz,
ale nie na zawsze. Reijo wróci. Wróci, gdy minie rok.
Aleksiej przewrócił oczami. Lekko zirytowany wy
cofał ramię.
Prawie dwa lata żył marzeniami. Odmawiał sobie
wszystkiego, żeby zaoszczędzić jak najwięcej. Roił
o tym, że stworzy przyszłość dla siebie i dla niej.
Dwa lata temu przeżyli zaczarowaną noc.
Prosiła, żeby o tym zapomniał, jednak nie był
w stanie.
Stała się podstawą całej jego przyszłości. Była
osnową jego marzeń o tym, co miało być ich wspól
nym szczęściem.
O niej nie dało się zapomnieć.
Była czymś najwspanialszym w jego życiu. Ona też
tak czuła. Byli do siebie tak podobni, po prostu dla
siebie stworzeni. Koleje ich losów miały tyle wspól
nych cech, że to nie mogło być przypadkowe.
94
Aleksiej nigdy nie wątpił, zwłaszcza nie po tej no
cy, którą oboje nazwali zaczarowaną.
Już otwierał usta, żeby powiedzieć jej, że karmi się
złudzeniami. Reijo odszedł na zawsze, to każdy roz
sądny człowiek mógł stwierdzić. Nikt o zdrowych
zmysłach nie opuściłby Raiji w ten sposób.
Jewgienij powstrzymał go jednak ostrym, ostrze
gawczym spojrzeniem.
- Uspokój się! - rzucił szybko po rosyjsku. - Nie
widzisz, że już jest jej wystarczająco trudno? Nie do
kładaj jej ciężarów! Myślisz, że sama tego nie wie?
Daj jej trochę czasu. Nie popędzaj, Aleksiej! Daj jej
tylko więcej czasu!
Aleksiej nie był cierpliwy z natury, ale tym razem
posłuchał rady brata. Nie powiedział tego, co cisnęło
mu się na usta.
Zapanował nad sobą, powtarzając sobie, że Jewgie
nij ma rację. To tylko kwestia czasu.
Wziął Raiję za rękę. Dłoń była lodowata, odrucho
wo zaczął ją rozgrzewać.
- Posłuchaj, Raiju - powiedział i poczekał, aż na
niego spojrzy. - Płyniemy na południe. Aż do Helgoy
czy nawet Malangen. Zobaczymy, na jak długo star
czy nam towaru. To może potrwać i kilka miesięcy.
Przerwał znacząco. Raija nie zdradziła się żadnym
grymasem, że rozumie, do czego on zmierza.
- Zawiniemy tu w drodze powrotnej. Jeżeli Reijo
wróci, nie będę cię niepokoił. Ale jeśli nie... - nabrał
gwałtownie powietrza - jeśli nie wróci, to musisz pa
miętać, że moja propozycja jest nadal ważna. Zawsze
będzie na ciebie czekał dom tam na wschodzie.
95
Otwarte ramiona. Serce, które bije dla ciebie. Nie
musisz tu żyć w biedzie. Nad Morzem Białym czeka
cię dostatnie życie, Raiju...
- Wystarczy - przerwał Jewgienij spokojnie. Nie mu
siał podnosić głosu, Aleksiej miał do brata zaufanie.
- Reijo wróci - upierała się Raija.
Wyglądała na małą i bezbronną, ale Aleksiej wie
dział, że ma wolę ze stali. Pamiętał jednak tamtą za
czarowaną noc, dlatego się nie martwił. O n a zostanie
jego księżniczką! Zadba o to.
- Reijo wróci, Aleksiej - zapewniła z uśmiechem. -
Możecie płynąć prosto na wschód. Nie ma sensu nad
kładać drogi. To tylko was niepotrzebnie opóźni.
Jewgienij podniósł się, gotów do wyjścia.
- Możemy to dla ciebie zrobić - stwierdził. - Pa
miętaj, że jestem twoim dłużnikiem. Muszę spłacić
twój sklep. Poza tym boję się, że mój brat przypły
nie tu wpław, jeśli nie zgodzę się zawinąć.
Raija wzruszyła ramionami.
Aleksiej poczuł się niepewnie. To wszystko nie wy
glądało tak, jak sobie wymarzył. Wydawała się cał
kiem obojętna, nie tego się spodziewał...
Objął ją w szybkim uścisku. Usta ich zetknęły się
w szybkim pocałunku, na który ona ledwo odpowie
działa.
- Ja wrócę, Raiju - obiecał, zanim wyszedł za Jew
gienijem. - Czyż ona nie jest wspaniałą kobietą? -
spytał brata.
- Tak - zgodził się Jewgienij. - Ale czy jest stwo
rzona dla ciebie?...
7
Raija nie widziała się już więcej z Aleksiejem przed
odbiciem jego statku.
Z Jewgienijem też nie. Dotrzymał jednak obietni
cy. Trzej marynarze przynieśli jej kilka worków mą
ki, masło, ser, mięso, kupon płótna, herbatę i cukier
ki dla dzieci.
Straciła sklep, ale nie musiała od razu prosić o po
moc sąsiadów.
Niedługo przecież wróci Reijo.
A jeżeli nie...
Wielki kraj na wschodzie w równym stopniu prze
rażał ją, jak i pociągał. Nie wiedziała, co odpowie Alek-
siejowi, jeśli nadal będzie sama, gdy on przypłynie.
Reijo musi wrócić! Musi!
Powrót wydawał się bolesną drogą przez piekło.
Gdyby mógł, może by się cofnął. Niejednokrotnie czuł,
że lepiej byłoby znów zapaść pomiędzy cienie, pogrą
żyć się we mgle spowijającej go przez te tygodnie. Nie
było tam ani bólu, ani szczęścia, ani nawet spokoju. Nie
było tam nic. Gdyby stanął twarzą w twarz z bolesną
rzeczywistością, może by i zawrócił, wybrał nicość...
Wszyscy o niego walczyli: Ravna, Inga, Aslak, An
ders, Reijo...
97
Mikkal o tym nie wiedział. Jednak otworzył oczy
i stawił czoło bólowi.
- Witaj! - Ravna nie ukrywała radości. Już prawie
godziła się z myślą, że straci i syna. Tak wielu z tych,
których kochała, zostało jej odebranych... Ale nie
Mikkal. Jeszcze nie teraz.
Mikkal skrzywił się, próbując usiąść.
2 głębi namiotu dobiegł go głos:
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego. Dobrze, że
po prostu jesteś już z nami. Długo byłeś nieprzytomny.
- Nie wyruszyłeś do domu, Reijo? - spytał Mikkal,
opadając na posłanie ze skór. - Nie powinieneś być
już z Raiją?
- Nie, zanim z tobą nie porozmawiam. Musiałem
się upewnić, że staniesz na nogi. Inaczej odesłałaby
mnie z powrotem.
- Sądzisz... - urwał Mikkal.
- Leżałeś dwa tygodnie - wtrąciła zatroskana Ra-
vna. - Powinieneś teraz jeść i nabierać sił.
Mikkal nie protestował.
Gdy się rozniosło, że wyszedł z gorączki, każdy chciał
go odwiedzić i przekonać się o tym na własne oczy.
Mikkal zauważył, że kogoś brakowało. Gdy w koń
cu znalazł się sam na sam z Reijo, spytał:
- Co z Aslakiem?
Reijo uśmiechnął się blado.
- Poszedł na niedźwiedzia. Przysiągł, że go zabije
bez względu na wszystko.
- Jak już stanę na nogi, też za nim pójdę - rzucił
Mikkal przez zaciśnięte zęby. - Przecież jestem męż
czyzną, pomszczę to.
98
- Powinieneś zająć się Ailo...
Mikkal skrzywił się. Napotkał spojrzenie Reijo.
- Co, uważasz, że nie powinienem wykorzystywać
Ingi? Może... Dużo majaczyłem?
- Dużo.
- Tak przypuszczałem - westchnął Mikkal, wzrusza
jąc ramionami. - Cóż, chyba nie będę mógł niczego
więcej od niej oczekiwać. Już wie, jak jest naprawdę.
Zabrzmiało to niemal cynicznie, ale Mikkal był po
prostu na swój sposób uczciwy.
Reijo zachował własne myśli dla siebie. Nie przypusz
czał, żeby Inga chciała odejść. Inga wiedziała o wszyst
kim, ale trwała u boku Mikkala bez żadnej nadziei na
nagrodę. Inga nie odejdzie, dopóki Mikkal jej o to nie
poprosi. A Reijo wątpił, czy on się na to zdobędzie.
- Nie powinieneś pozostawać tu tak długo. - Mik
kala drażniło, że potrzebował pomocy nawet przy
siadaniu. Rekompensował swą słabość fizyczną mo
cą wydawanych sądów. - Raija nie lubi czekać - do
dał bez goryczy. Trudno mu było, ale w końcu mu
siał pogodzić się z tym, że Reijo był jej mężem. - Po
co w ogóle tu przyszedłeś? - zastanawiał się dalej. -
Powinieneś być tam.
Reijo położył się z rękami założonymi za głowę.
Patrzył w górę na smużkę dymu wyślizgującą się
w noc przez otwór w jurcie.
- Czułem, że się duszę - powiedział cicho. - My
ślałem, że się rozszarpię na strzępy. Czułem do sie
bie obrzydzenie. Prawie znienawidziłem i ją, bo pa
trzyła mi w oczy i rozumiała mnie! Rozumiała i wy
baczała, i zachowywała się tak, jak to przewidziałem.
99
Tak, jak nie chciałem, żeby się zachowywała. Ściany
mnie przytłaczały, Mikkal. Nie zrozumiesz tego. Wo
kół ciebie nie ma ścian. Masz tylko horyzont. Czu
łem, że się uduszę. Musiałem odejść...
Mikkal potrząsnął głową.
- Nie wiem, czy dlatego, że byłem chory, ale nie
rozumiem ani słowa.
Reijo jakby go nie słyszał.
- Jak to wytrzymujesz? - spytał drżącym głosem. -
Jak wytrzymałeś przez te wszystkie lata? Jak można
zachować rozsądek, kochając kogoś, kogo się nie do
stanie? Kiedy to nie mija...
Mikkal był zdezorientowany.
- Chyba nie musisz pytać - odpowiedział. Tym ra
zem jego glos przesycony był goryczą. - Przecież ją
dostałeś.
Reijo zaśmiał się głucho. Nie zdobył się na to, że
by spojrzeć na Mikkala. Musiał go teraz zranić, wy
znając, że nie chciał tej, której Mikkal tak pragnął.
Była jego, ale on nie jej chciał...
- Nie mówię o Raiji. Mówię o miłości, ale nie do
Raiji.
Zapadła przytłaczająca cisza.
- Nie Raija? - spytał Mikkal ochryple. Czyżby miał
nadal gorączkę? Czy to jeszcze jedna z rozmów, ja
kie prowadził, majacząc? - Nie mówisz o Raiji? - pra
wie krzyknął. - Nie kochasz jej?
Nie dodał: „kłamiesz albo oszalałeś", lecz te słowa
zawisły w powietrzu.
Reijo znów uniknął bezpośredniej odpowiedzi na
jego pytania.
100
- Jak możesz z tym żyć? - spytał. - Jak, u diabła,
możesz z tym żyć i zachowywać się w miarę normal
nie? U mnie trwa to już ponad rok i czuję, jakby coś
mnie zżerało od środka. Dla ciebie minęły już lata,
a jesteś taki sam...
- Raija mówi, że stałem się zimny - odpowiedział
Mikkal, oddychając urywanie. - Po prostu musisz z tym
żyć. Już nigdy nie będziesz taki sam. Zresztą, nie pytaj
mnie. Spytaj Raiję. To ona umie z tym żyć. Ja tylko...
- Raija nie jest taka, jak my - przerwał mu Reijo.
Obaj wiedzieli, o co mu chodzi, ale Mikkal nigdy by
tego głośno nie przyznał. - Raija ma wielkie serce,
Mikkal. Mówi, że może być wiele rodzajów miłości.
Obaj się uśmiechnęli. Nigdy nie byli w stanie zro
zumieć Raiji pod tym względem.
- Kim ona jest? - spytał Mikkal. - Musi być wspa
niałą kobietą, skoro Raija przy niej zbladła.
- Była - poprawił go Reijo. Wreszcie odważył się
napotkać spojrzenie towarzysza. - Była wspaniałą ko
bietą. Była... moją Raiją. Ona... nie żyje.
Opowiedział mu wszystko. Tak, jak Raiji, jednak
teraz mógł się nie ograniczać. To, że zwierzył się Ra
iji, uznał za naturalne, ale jednak nie czuł się do koń
ca wobec niej w porządku.
Gdy przestał mówić, zapadła cisza.
Mikkal był oszołomiony. Zupełnie jakby Reijo
rozpalił w nim słońce. Wybuchła w nim nagła nadzie
ja. Nie umiał tego ukryć.
- Co teraz zrobisz? - spytał. Pot perlił mu się na
czole, tym razem nie z gorączki, lecz niecierpliwego
oczekiwania.
101
- A cóż mogę zrobić? - Reijo usiadł gwałtownie. -
Nie jestem całkiem bez serca. Nic już nie będzie dla
mnie takie samo. Raija nie jest już dla mnie. Nie mo
że mi dać tego, co czułem... u tamtej.
Spojrzał na Mikkala.
- Nie mogę jej dać tego, co ty. Po prostu.
Wciągnął gwałtownie powietrze.
- W oczach władzy i kościoła nie może być wolna, ale
to i tak nigdy dla niej nic nie znaczyło. Ale musisz wie
dzieć, Mikkal, że od tej chwili uwalniam ją od siebie.
W moich oczach jest twoja. Zresztą, zawsze nią była.
- A więc... - Mikkal nie mógł znaleźć słów. - Zrze
kasz się jej?
Reijo skinął głową.
- Pójdę do osady. Rozmówię się z nią. Spalę
wszystkie mosty. A potem ją tu przyprowadzę.
- A co z tobą?
Coś w tonie głosu Reijo powiedziało Mikkalowi,
że nie przewidział dla siebie miejsca w tym układzie.
- Ja? - Reijo uśmiechnął się krzywo i wzruszył ra
mionami. - Będę żył tak, jak kiedyś marzyłem. Łaził
tu i tam. Wolny na mój własny sposób...
Zaśmiał się.
- Myślałem o tym, zanim Raija i Kalle się pobrali.
Ale jakoś nie wyszło. I zobacz, do czego to doprowa
dziło. Tym razem będę silniejszy...
Nagle spoważniał.
- Chcę cię prosić, żebyś mi obiecał tylko jedno...
- Co tylko chcesz! - zapewnił Mikkal.
- Wiem, że dobrze zajmiesz się Raiją i dziećmi -
zaczął Reijo lekko zażenowany. - Nie martwię się
102
o to. Chciałbym tylko móc czasem widywać Maję.
Gdy zdarzy się, że będę w pobliżu.
Mikkal zamrugał oczami. Wiedział, że Reijo stał
się tym ojcem dla małej, którym on nigdy nie był. To
go zawsze bolało. Nawet Raija była zazdrosna, że
Maja bardziej lubi Reijo niż ją.
- Maja stała się dla mnie jakby moim dzieckiem -
wyjaśniał niepewnie. - Dzieckiem, którego pewnie ni
gdy nie będę miał. Jest dla mnie kimś ważnym. Nie
wyrzucaj mnie z jej świata!
- Będziesz mógł ją widywać, kiedy tylko zechcesz.
W głębi duszy czuł, że walczyłby z tymi, którzy
mieliby zająć jego miejsce w sercach ludzi, których
kochał, lecz nie mógł tego zrobić wobec Reijo.
On wyrzekł się już tak wiele, mimo że przestał ko
chać Raiję tak, jak mąż żonę. Był Mikkalowi bliższy
niż brat.
Reijo odegnał kilka łez, które osiadły na jego gę
stych rzęsach.
- Nie proszę o nic więcej. Wyruszam jutro. Raija cze
ka. Już i tak długo czekała, a podróż zajmie mi jeszcze
kilka tygodni. Obiecałem, że wrócę za rok. Spóźnię się,
ale gdy się dowie, dlaczego, zrozumie i wybaczy.
- W zimie jesteśmy bliżej morza, na północnym
wschodzie. Raija wie, gdzie. Przyjedziecie jak najszybciej?
Reijo pokiwał głową. Dobrze się czuł ze świado
mością, że kogoś uszczęśliwił.
Nadawało to nieco sensu śmierci dziewczyny
z Bergen. Nie została zapomniana. Zrobił to ku jej
pamięci, tej czarownicy skazanej na śmierć w mieście
na zachodnim wybrzeżu.
103
- Odnajdziemy was. Cieszy mnie, że będę mógł dać
jej to, czego zawsze najbardziej pragnęła w życiu.
Reijo zaśmiał się sam do siebie. Mikkal nie zrozu
miałby go, bo to nie on siedział kiedyś nad fiordem
Lynge, wygadując, czego to nie kupi Raiji za złoto,
które znajdzie. Mikkal był jedynym, który mógł ją
uszczęśliwić bez złota.
- Powinieneś teraz odpoczywać - powiedział i wy
szedł w noc. Czuł, że nie może już dłużej grać miło
siernego. Żaden z niego anioł. Nie czuł się najlepiej,
lecz zrobił to, co należało.
Reijo pożegnał się ze wszystkimi, nie zdradzając
swoich planów. Czuł się jak obłudnik. Tylko on
i Mikkal wiedzieli, że niedługo znów się zobaczą. Nie
wydawało się, żeby Mikkal przeżywał jakieś moralne
rozterki.
To on po dziecinnemu unikał wzroku Ingi. Czuł
się podle. A zdążyli się już zaprzyjaźnić... Zawiódł ją.
Na swój naiwny sposób wierzył, że miłość nie po
winna niszczyć szczęścia innych. A jednak szczęście,
które komuś coś kradło, nie mogło być doskonałe.
Inga będzie nieszczęśliwa, gdy on tu wróci z Raiją.
Złamie ją to.
On brał w tym udział. Obmyślił to. Widział tylko
dobre strony. Ani przez chwilę nie pomyślał o Indze.
Myślał o dobru Raiji, Mikkala, swoim...
Chciał odzyskać wolność, mimo że nie mogła mu
przynieść nic więcej ponad to, co przeżył w ciągu ro
ku wędrowania bez celu.
Może nie warto było o to zabiegać, ale przynaj-
104
mniej był uczciwy. W domku nad morzem czekała
by go ta sama pustka.
Jego przyjaźń z Raiją nigdy nie umrze. Po prostu
nie mieli już sobie nic więcej do ofiarowania. Ten
ostatni gest to jedyne, co mógł jej dać.
Inga będzie płakała, ale nie powinien o tym myśleć.
Raija będzie się śmiała, a jej śmiech zawsze był mu
drogi.
Szedł na północny zachód ścieżkami, które na
uczył się już rozpoznawać. Wdychał powietrze znad
pustkowi i szedł.
Reijo starał się nie myśleć. Skoncentrował się jedy
nie na tym, żeby dać z siebie wszystko tak, aby na
stępnego dnia rano mieć poczucie, że wykorzystał
w pełni każdy mięsień swego ciała.
Szedł jakby w transie. Byle dalej. Dalej. Nie myśleć.
Nie rozpamiętywać przeszłości.
Nie zatapiać się w gorzko-słodkich marzeniach.
Nie wydobywać najpiękniejszych wspomnień i nie
polerować ich, aby błyszczały pełnym blaskiem.
Nie wyobrażać sobie, co ona na to powie. Jak to
przyjmie.
W ogóle nie myśleć.
Tylko iść.
Dalej. Dalej.
Na północny zachód.
W stronę morza.
Do Raiji, do tej, która oznaczała teraz dla niego
wolność.
W odległości trzech dni marszu od obozowiska los
zastawił na niego pułapkę.
105
Reijo znalazł Aslaka. I niedźwiedzia.
Najpierw dostrzegł tylko czarnobrązowy kształt
daleko od ścieżki.
Reijo było to na rękę. Nie miał ochoty spotykać się
z każdym misiem z tundry. Im był dalej, tym lepiej.
Nie mógł sobie pozwolić na opóźnienia. Rok, któ
ry uzyskał od Raiji, już niemal upłynął. Jeśli zmitrę-
ży jeszcze trochę czasu, ona może zacząć wątpić. Nie
za bardzo w to wierzył, Raija zbyt dobrze go znała.
Winien był jej jednak punktualność.
Opóźnienia niczemu dobremu nie służyły.
Reijo ucieszył się, że niedźwiedź się nim nie zain
teresował. Dopiero gdy już go minął, zrozumiał, dla
czego tak się stało. Dopiero wtedy zauważył znaki,
które byłyby od razu czytelne dla tych, którzy żyli
pod gołym niebem. Reijo nie wiedział zbyt wiele
o dzikiej przyrodzie.
Nie znał reguł gry.
Ciemny kształt nie poruszył się. Kruki krążyły nie
cierpliwie na tle błękitnego nieba, czekając na rozpo
częcie uczty.
Poza ich ochrypłym krakaniem panowała cisza.
Dziwna cisza.
Wszystko jakby wstrzymało oddech.
Reijo nie rozumiał. Jeszcze nie umiał czytać w tej
wspaniałej księdze, jaką stanowi natura. Zgadywał
tylko. Przeczuwał.
Pobiegł z powrotem. Kilka razy niemal się prze
wrócił.
Nawet nie zachowywał ostrożności, choć w dziczy
ufanie uczuciom mogło być śmiertelnie niebezpieczne.
106
Ciemny kształt nadal trwał nieruchomo.
Reijo, zdyszany, oddychał ze świstem.
Żadne żywe zwierzę nie leżałoby tak długo, nawet
nie drgnąwszy.
Jednocześnie coś jeszcze trzymało kruki na odle
głość. Coś, co powstrzymywało je przed rozpoczę
ciem uczty.
Myśli kłębiły się w głowie Reijo. Biegł tak, że aż
czuł w ustach smak krwi. Oddech miał urywany, bo
lały go płuca. Nie wydawało mu się, że to aż tak da
leko, może z powodu przejrzystego powietrza.
Co trzymało te padlinożerne ptaki z dala od zdo
byczy?
Zwierzęta, które też żywiły się truchłem?
Reijo brał i taką ewentualność pod uwagę.
Była też inna. Nie wiedział jednak, co spodziewał
się zobaczyć, gdy zbliży się do zwierzęcia.
Sprawdziły się jego najgorsze przeczucia. To rze
czywiście był martwy niedźwiedź.
Wpół ukryty pod nim leżał Aslak.
Reijo obszedł piętrzące się przed nim ciało zwierzę
cia. Zatrzymał się nad mężczyzną, którego poznał tak
niedawno, a który stal się jego dobrym towarzyszem.
Drapieżnik był zimny i sztywny. Padł już chyba ja
kiś czas temu, przygniatając sobą Aslaka.
Oparty plecami o niedźwiedzia, czując jego ostry
zapach, wyciągał Aslaka. Wpierał się w zwierzę z ca
łych sił, aby choć trochę poruszyć przyjaciela. Miał
wrażenie, że jego wysiłki są daremne, ale zacisnął zę
by i ciągnął dalej.
I rzeczywiście mu się udało, uwolnił Aslaka spod
107
ciężkiego cielska. Rozwścieczony przeklinał po firi-
sku. Czuł, jak od słonych łez pieką go zadrapania na
policzkach.
Aslak nie reagował. Leżał jak martwy. Tak samo
sztywny jak ten przeklęty niedźwiedź.
Reijo czuł, że to właśnie ten morderca. Rozpoznał
go. Miał w sobie coś znajomego.
Nad głową krążyły mu kruki, dotykając go niemal
skrzydłami. Reijo wydawało się, że słyszy niezadowo
lenie w ich ochrypłym krakaniu, jakby przeklinały go
za to, że im zabiera część uczty.
- Przecież ją tylko opóźniam, do diabła! - krzyk
nął w ich stronę. Ptaki odleciały nieco dalej, wystra
szone.
Przestraszył też samego siebie.
Czy już zabrnął tak daleko, że zaczyna rozmawiać
z ptakami? Na tyle nie ma nadziei, żeby mówić do
Aslaka?
Twarz leżącego była nieruchoma i jakby z wosku.
Reijo czuł, jak krew lodowacieje mu w żyłach.
Gadał sam do siebie. Słyszał, jak ciszę wypełnia je
go własny głos. Na jednym oddechu opisywał pogo
dę i Maję.
Zanim całkiem nie wyciągnął Aslaka, mówił jakby
ponad nim. Po prostu nie odważył się zatrzymać
wzroku na jego twarzy. Przekonać się, że cały trud
poszedł na marne. Że Aslak już nie żyje.
Ostatnim wysiłkiem uwolnił nogi Aslaka. Upadł
na plecy z towarzyszem w ramionach.
Usiadł, oddychając ciężko. Wciąż jeszcze starał się
odwlec tę trudną chwilę.
108
Odciągnął Aslaka tak daleko, aż nie czuł już zapa
chu niedźwiedzia.
Spojrzał na towarzysza. Kaftan był rozdarty w kil
ku miejscach, przez które mógł dostrzec skórę. Nie
odważył się wsunąć tam dłoni, bał się, że skóra bę
dzie zimna.
Krwi nie widział.
Tylko nóż, który Aslak nadal trzymał w zaciśnię
tej dłoni, był brązowy aż po rękojeść.
Przypominało to rdzę, ale Reijo wiedział, że to by
ło co innego.
Aslak sam zabił niedźwiedzia. Naprawdę tego do
konał, posługując się tylko swoimi dłońmi i nożem.
Reijo poczuł podziw.
Ostrożnie spróbował wyjąć nóż z dłoni Aslaka.
To było niemożliwe.
Cofając rękę, dotknął jego nadgarstka.
Wyczuł lekkie drgnienie.
Wstrzymał oddech. Bał się uwierzyć. Przyłożył
kciuk tam, gdzie widział pod skórą tętnicę.
Zamknął oczy. Do diabła, że też jego palce stały się
tak grube i nieczule przez te lata!
Czy to był jego własny puls, czy tamtego?
Przycisnął mocniej.
To nie był jego puls.
Wyczuwał coś słabego, ale był to puls.
Aslak nie był martwy.
Reijo puścił rękę i pochylił się nad twarzą leżące
go. Przyłożył policzek do jego ust.
Twarz Aslaka była nadal nieruchoma i blada, ale
wyczuwał słaby oddech.
109
Zył!
Reijo od razu zaczął się spieszyć. Rozpalił ogień,
zerwał z siebie kurtkę i rozłożył ją jako posłanie. Jesz
cze trochę przesunął Aslaka w bardziej osłonięte
miejsce, dalej od niedźwiedzia.
Czas stał niemal w miejscu. Reijo nie zwracał na
nic uwagi, ważny był tylko słaby oddech Aslaka.
Zapadła noc i zrobiło się chłodniej. Lato miało się
ku końcowi.
Jesień oznaczała śmierć...
Reijo zadrżał. Nie chciał o tym myśleć. Za dużo
było krwi i gwałtownych śmierci tego lata. Aslak nie
powinien umierać w ten sposób. On musi żyć!
Aslak otworzył oczy, gdy poranna rosa błyszczała
jak klejnoty na wrzosach i trawach wokół nich. Po
znał Reijo.
- Jestem gotów - wyszeptał ledwo słyszalnie.
Reijo obejrzał go szybko. Nie miał żadnej rany po
za kilkoma zadrapaniami.
- Zabiłeś niedźwiedzia.
Reijo ostrożnie uniósł Aslaka i podał mu wodę.
Leżący skrzywił się. Widać było, że cierpi.
- Nawet woda sprawia mi ból - wydusił. - Tak, za
biłem niedźwiedzia, ale on zabiera mnie ze sobą. Po
grzeb mnie razem z nim. Może jest w tym jakiś sens...
Aslak z trudem przełknął jeszcze jeden łyk, za
mknął oczy i opadł na posłanie.
- Warto było - mruknął.
Zanim słońce dnia zgasiło klejnoty w trawie, Aslak wy
dał ostatnie tchnienie. Jego twarz była pełna spokoju.
110
Reijo nie rozumiał, co spowodowało śmierć towa
rzysza. Na zewnątrz nie widział nic. Może coś we
wnątrz zostało zgniecione.
Aslak nie wypuścił noża z ręki. Będzie pochowany
razem z nim.
Reijo westchnął.
Raija już na niego czeka.
Musi zaczekać. On powinien pochować Aslaka.
To ma być godny jego grób. Reijo miał tylko nóż,
więc to zabierze mu na pewno dużo czasu, ale dotrzy
ma obietnicy.
Raija zaczeka. Dokąd miałaby odejść?
8
Kilka krzaczków uczepionych mocno skrawka zie
mi nad morzem założyło słoneczne szaty. Letnie, so
czyście zielone liście zeschły i zżółkły, piękniejąc na
chwilę na starość, zanim nie spadną, brązowe i sze
leszczące, oddane na łup wiatru.
Raija nadal czekała, ale pewność, że Reijo wróci,
słabła z każdym dniem.
Powiedział: rok. Nigdy jeszcze jej nie okłamał. To
nie było podobne do niego.
Znała go. Powiedział: rok. Musi wrócić, musi! Ja
kiś głos z głębi duszy zakłócał jej jednak to przeko
nanie. Odzywał się za każdym razem, gdy potrzebo
wała wiary i wsparcia.
„Właściwie to jak dobrze znasz Reijo? - pytał. - Ni
gdy przecież nie sądziłaś, że będzie mógł pokochać
jakąś kobietę bardziej niż ciebie. Możliwe, że myliłaś
się nie tylko w tej sprawie. Powiedział: rok. A może
miał na myśli: nigdy?"
Raija kurczowo trzymała się obietnicy Reijo. On
nie kłamał. Był dla niej stałym punktem oparcia. Był
przyjacielem, który nigdy by jej nie zawiódł.
Ale dlaczego nie nadchodził? Dlaczego?
Musi się zjawić, zanim oni przypłyną!
Jeszcze nic nie postanowiła. Jeszcze nic nie zdąży-
112
ła przemyśleć, ale pewna była jednego: jest bardzo
ważne, aby Reijo wrócił przed Aleksiejem.
Aleksiej miał błysk w oku, który sprawiał, że dresz
cze przechodziły jej po plecach. Szalone, ale zarazem
podniecające i słodkie. Takie, za którymi się tęskni...
Potrzebowała skały, o którą mogłaby się wesprzeć,
żeby móc się im przeciwstawić.
Przecież nie byłoby nic prostszego, niż przyjąć wy
ciągniętą ku niej dłoń...
Kończyła się żywność. Gdy Jewgienij ją dał, wyda
wało się, że jest jej tak wiele. Raija zagłuszyła dumę
i przyjęła więcej, niż sądziła, że się należało.
Rodzina nie była zbyt liczna. Sądziła, że to, co ma
ją, wystarczy im na zimę.
W każdym razie dopóki nie wróci Reijo.
Raija nie wzięła jednak pod uwagę swego charakteru.
Nie była w stanie najadać się do syta, gdy ludziom
wokół brakowało podstawowych rzeczy.
Nie mogła dawać własnym dzieciom jeść, gdy wo
kół małe brzuszki płakały z głodu.
Zaciskając zęby i obrzucając się w myślach wyzwi
skami, dzieliła się tym, co posiadała, z tymi, którzy
mieli mniej szczęścia.
Czyli z resztą osady.
Zapasy skończyły się.
Rok, o którym Reijo mówił, też się skończył.
W mocnych wiatrach północy dni płyną szybko.
Nadzieja, a potem zawód, codziennie uszczuplały
jej dumę. Odwaga i wiara zostały mocno nadszarp
nięte. Chciała wierzyć. Chciała mieć nadzieję.
Każdy kolejny dzień oczekiwania i rozmyślań był
113
coraz trudniejszy. Zastanawiała się. Starała się przypo
mnieć sobie każde słowo, które zamienili od czasu po
znania się wieki temu, gdy ona była dziewczynką, o on,
w jej przekonaniu, dojrzałym młodym człowiekiem.
Próbowała sobie odtworzyć ich rozmowy. Od tego
pierwszego razu, gdy popatrzyła mu w oczy i napotka
ła zielone spojrzenie, aż do ostatniego, gdy odszedł, na
wet jej nie przytulając. Jeśli miałaby go odsunąć, nie
wiedziała, w którym momencie. Równie mało wierzy
ła w to, że świadomie ją oszukał.
Nie mogła przywołać w pamięci niczego, co by
wskazywało, że zamierzał skłamać.
Obiecał, że wróci.
Powiedział, kiedy.
Był szczery.
Zanim statek ze wschodu nie zawinął do ich osa
dy, Reijo był jej jedynym oparciem.
Mikkala nie brała pod uwagę.
On był jej marzeniem, czymś, co nadawało wszyst
kiemu sens. Gwiazdą przewodnią, która sprawiała, że
znosiła swój los.
Nie należał do codzienności.
Był szczęściem, bólem i namiętnością, której ani
nie rozumiała, ani nad którą nie panowała.
Był jej piękną niedzielą, nie przypadającą jednak
zbyt często.
Mikkal nie przybędzie jej z pomocą.
Jedyne, czego była pewna, to jego szczerości.
Powiedział, że od niej będzie zależało, czy go ze
chce odnaleźć. Nie mógł należeć do niej, zanim obo
je nie staną się wolni.
114
Na ile wiedziała, jego sytuacja nie zmieniła się od
czasu, gdy spotkali się ostatnio.
Jej własna sytuacja była równie niejasna.
Nawet gdyby Reijo nie powrócił, nadal nie byłaby
wolna. Oboje z Mikkalem nosili okowy.
Przyszłość była jak mały ptaszek trzepoczący
skrzydłami w podmuchach burzy. Starał się dokądś
dotrzeć, ale nie miał wpływu na kierunek swego lotu.
W końcu nadszedł Nils.
Szybkimi krokami, ze spracowanymi rękami wci
śniętymi głęboko w kieszenie. Nie chciał, aby coś
podkusiło go do zrobienia czegoś nieprzemyślanego,
widać to było w całej jego postaci.
- No i gdzie jest Reijo? - spytał bez ogródek, gdy
znaleźli się sam na sam.
Raija odpowiedziała słowami, które uparcie po
wtarzała już ponad rok:
- On wróci. Wróci, jak tylko będzie mógł, Nils.
- Nie wiesz, gdzie może być?
Wzruszyła ramionami. Nie była tak pewna swego,
jakby chciała pokazać. Nils dostrzegł to. Sądził, że
zrozumiał.
- Jeśli Reijo odszedł, nikt cię o to nie będzie obwi
niał.
- Reijo nie odszedł ode mnie - zaprotestowała. - On
wróci, Nils, nie wiadomo tylko kiedy. Powiedział:
rok... - Nabrała powietrza. - Wróci, kiedy będzie mógł.
- Będziesz tu wtedy?
Raija nie odpowiedziała i umknęła wzrokiem
przed jego spojrzeniem.
- Nie masz powodu, żeby uciekać - mówił dalej
115
stanowczo. Musiał mocno się starać, aby utrzymać rę
ce na miejscu. Nigdy wcześniej myśl o tym, żeby ją
objąć, nie była tak kusząca jak teraz.
- Nie powinnaś uciekać. Nie zrobiłaś niczego, cze
go miałabyś się wstydzić. Sklep spłonął nie z twojej
winy. Nikt tak nie myśli. Uważamy, że należysz do
nas. Jeśli Reijo nie wróci, nie masz się czego obawiać...
Przerwał, nagle zażenowany.
- Zawsze znajdzie się ktoś, kto się tobą zaopieku
je...
Nigdy wcześniej nie powiedział tego tak bezpo
średnio. Przed nikim jeszcze się tak nie odsłonił.
- Polubiliśmy cię. Stałaś się... jedną z nas.
Jej odległy uśmiech zakłopotał go.
- Obawiam się, że się mylisz, Nils - odrzekła ła
godnie. - Oczywiście też was pokochałam. Ale jedną
z was? Nie, Nils, nigdy taka nie byłam. W gruncie
rzeczy zawsze byłam sama.
Zapatrzyła się w morze. Daleko, daleko, tam gdzie
woda i niebo zlewają się ze sobą, bielał żagiel.
Nils dostrzegł go już wcześniej.
Zrozumiał niebezpieczeństwo i robił, co mógł, aby
ją zatrzymać.
- Jedziesz? - spytał ponuro.
Raija nie odpowiedziała od razu. Nie mogła oderwać
wzroku od białej plamki na niebieskim tle. Gdyby
ogień nie był czerwony, powinien być jak morze: pie
niące się zielenią i wszelkimi odcieniami niebieskiego.
- Sądzisz, że powinnam? - spytała, wiedząc, że tyl
ko duma nie pozwala mu błagać ją o pozostanie.
- Nie sądzę, żeby Reijo wrócił - oznajmił przygnę-
116
biony. - Jest moim przyjacielem, ale nie sądzę, żeby
wrócił. Ciężko przeżył to w Bergen.
- Wiedziałeś o tym?
- Nigdy o tym nie mówił. Nie bezpośrednio. Prze
kazywał to na inne sposoby. Nie, Raiju, on nie wró
ci. Odszedł od ciebie i jesteś wolna. Masz prawo żyć
własnym życiem.
- Nigdy jeszcze nie czułam się tak zniewolona -
mruknęła Raija, ale Nils udał, że nie słyszy.
- Liczę na to, że zostaniesz.
Skinęła głową. Nadal patrzyła na statek powoli
wpływający do fiordu.
- Tak naprawdę już postanowiłaś - Nils nie mógł
milczeć.
Raija zrozumiała, że Nils jest bardziej przenikliwy,
niż sądziła.
- Tak, postanowiłam.
Zatopiła swe ciemnobrązowe oczy w jego oczach.
Przez moment prawie zrozumiał motywy jej decyzji.
- Nigdy nie byłam jedną z was. To może nie bę
dzie lepsze, ale będzie inne.
- A jeśli Reijo jednak wróci?
- Powiesz mu wtedy, dlaczego i dokąd pojechałam
- odparła Raija zdecydowanie. - Co oprócz tego mu
powiesz, to twoja sprawa.
Był to tylko jeden statek. Gdy ludzie ustalili, któ
ry to wrócił, szybko domyślili się, dlaczego.
Nigdy dotąd ten sam rosyjski żaglowiec nie odwie
dzał ich dwa razy w czasie jednego rejsu.
Kręcili głowami, podśmiewali się i tylko dobro-
117
dusznie stwierdzali, że ona zawsze była jedyna
w swoim rodzaju, ta Raija. Gdyby tylko jej mężowi
wystarczyło rozumu, żeby to pojąć!
Raija pakowała się. Niemal do tego przywykła. Za
każdym razem, gdy wyruszała w drogę, pozostawia
ła za sobą większość rzeczy. Zawsze podróżowała
z małymi bagażami. Miała niewiele skarbów. Wspo
mnienia, na szczęście, nie zabierały miejsca.
Widziała, jak statek cumuje. Napełniło ją to nie
spodziewanie spokojem. Czekał na nią ocean, o któ
rym nic nie wiedziała. Przyszłość była nieznana, ale,
o dziwo, nie martwiło jej to.
Spuszczono łódkę. Kilku mężczyzn wiosłowało
w kierunku brzegu.
Raija weszła do domu, nie czekając, aż przybiją.
Oczekiwanie nie przyprawiało jej o dreszcze. To
się po prostu działo.
Reijo nie wrócił.
Powiedziała to sobie.
Uznała to.
Nie bez bólu, oczywiście. "
Oczy jednak pozostały suche. Łzy nie były dla niej.
Reijo wybrał. Nie miała prawa, aby osądzać jego
ani jego decyzję.
Wystarczająco dużo jej poświęcił.
Pakowała się. Układała w porządne stosiki to, cze
go ona i dzieci będą tam potrzebować.
Na wschodzie jest zimno. Nie mogła zostawiać
ubrań. Musiała zostawić coś innego. Te kilka książek
Anttiego...
Długo gładziła ich zniszczone okładki. Już dawno
118
brakło jej czasu na czytanie. Jednak znała w nich każ
de słowo, no i miały one dla niej specjalne znaczenie.
Antti przywiózł te książki ze sobą z Finlandii. Kie
dyś czytała je z mozołem...
Niech zostaną. Właściwie należały bardziej do Reijo
niż do niej. Antti traktował ją jak ojciec, ale jednak był
rodzonym ojcem Reijo. Książki należały więc do niego.
Brosza od Mikkala nie zabrała dużo miejsca. Bran
soleta od Aleksieja też. Skórzany worek Kallego byl
po prostu potrzebny. A Reijo nigdy jej nic nie dał.
Świadomość ta dotarła do niej nagle i była gorsza
niż zerwanie.
Nie pozostało nic na pamiątkę tego czasu, gdy by
li razem. Nie dawali sobie prezentów. To, co ich łą
czyło, było zbyt kruche.
Miała tylko świadectwo ich ślubu.
Zwinęła je w rulon i wsunęła pomiędzy ubrania.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi. Po
czuła się zawstydzona jak dziecko, wstała i wygładzi
ła fartuch.
Bracia nawet nie unieśli brwi, widząc skrzynię
i worki na podłodze.
- Jedziesz?
Aleksiej zrobił krok do przodu, wyciągając ręce,
ale zatrzymał się, nie dotknąwszy Raiji.
Dwie pary dziecięcych oczu śledziły go podejrzliwie.
- Jadę - odpowiedziała. - Jedziemy...
Aleksiej pokiwał głową. Zerknął szybko na dziew
czynki, które przybrały wobec niego postawę zdecy
dowanie wrogą. Chyba dopiero teraz zrozumiał zna
czenie faktu, że Rai ja miała dzieci. Gotową rodzinę,
119
która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sta
ła się jego własną.
Jewgienij mówił o tym, ale on bagatelizował to
śmiechem.
Dzieci Raiji będą jego dziećmi, zapewniał buńczucz
nie. Teraz uprzytomnił sobie, że właściwie nie miał
żadnego doświadczenia z dziećmi. Wspomnień z dzie
ciństwa nie mógł brać pod uwagę. Startował z czystej
pozycji. Świadomość tego niemal go sparaliżowała.
Stał na środku pokoju i czuł się niepewnie, ponieważ
nie był przyzwyczajony, żeby jakaś sytuacja go prze
rastała. Zwykle panował nad tym, co się z nim działo.
- Przygotowałaś wszystko? - Jewgienij przerwał
dręczącą ciszę.
Spokojnie usiadł przy kuchennym stole, opierając
ręce o zniszczony blat. Przyciągnął do siebie spojrze
nia dziewczynek i w jakiś tajemniczy sposób wywołał
w nich cień zaufania. Jego wrodzony spokój i poczu
cie bezpieczeństwa, które od niego bilo, podziałały na
otoczenie.
Nawet Aleksiej się odprężył.
Raija usiadła na skrzyni. Podniosła Knuta z podło
gi, posadziła go sobie na kolanach i pogładziła jego
jasną czuprynkę.
- Domem ktoś się będzie opiekował, dopóki nie
wróci Reijo. Jeśli wróci - zdołała się uśmiechnąć. Wy
dawała się teraz równie pewna siebie jak Jewgienij. -
Sklep to zamknięta historia. Mam jakieś długi, ale
długo potrwa, zanim ktoś zażąda spłaty. Wtedy mnie
tu nie będzie. Reijo pewnie też nie. To wszystko.
- Jeśli wróci - Jewgienij wypowiedział te słowa
120
z naciskiem. - Nie chciałbym mieć na karku dyszące
go żądzą zemsty męża. Nie życzymy nikomu źle. Je
steśmy pokojowym narodem. Chcielibyśmy móc tu
jeszcze kiedyś przypłynąć...
Raija unikała jego wzroku. Brat Aleksieja miał
w sobie dużo z Reijo.
- Jeśli Reijo wróci, na pewno zrozumie - zapewni
ła cicho. - Zostawiłam mu wiadomość. Nie popłynie
za mną.
Jewgienij nic nie odpowiedział. Pomyślał swoje, ale
zatrzymał to dla siebie. Nadal wątpił, czy ta kobieta
pasuje do jego brata, ale rozumiał, jak bardzo ten jej
pragnął. Nie miał jednak złudzeń.
Nie sądził, by miało im się udać, ale milczał. Aleksiej
był wystarczająco dorosły, aby decydować za siebie. Ra
ija także powinna wiedzieć, na co się porywa. On nie
będzie przez całe życie grał roli starszego brata.
Raija i Aleksiej byli do siebie tak podobni, że nie
mal dla siebie stworzeni. Jednak życie spiętrzyło po
między nimi tyle przeciwności i wzniosło tak wiele
trudnych do przejścia barier, że nie wierzył w przy
szłość tego związku.
- Pojedziemy do Reijo? - rozległ się dźwięczny głosik.
Jewgienij nie zrozumiał słów, ale domyślił się sen
su, słysząc imię tego, który odszedł od Raiji.
Zobaczył właśnie jedną z tych niebosiężnych barier.
- Nie, Maju, nie jedziemy do Reijo.
Dwie głębokie bruzdy pojawiły się pomiędzy
brwiami małej. Była tak podobna do Mikkala, że Ra
iji ścisnęło się serce.
- Reijo pojedzie z nami?
121
Matka znów potrząsnęła głową.
- Jedziemy bez Reijo. On odszedł. Już nie wróci.
- Kłamiesz!
Maja poderwała się w gniewie. Kopała skrzynię, na
której siedziała Raija. Małe piąstki biły matkę po ko
lanach.
- Kłamiesz, kłamiesz, kłamiesz!
Znów zareagował Jewgienij. Dwie silne dłonie
uniosły małą z podłogi. Jej nóżki nadal rozdzielały
kopniaki. Mężczyzna bez wysiłku trzymał ją z dala
od siebie i przez moment takie latanie w powietrzu
nawet jej się spodobało. Posadził w końcu dziewczyn
kę na stole i przytrzymał, żeby się nie zsunęła.
- Reijo wróci - mówiła Maja pewna swego. - Wró
ci. Musi wrócić.
Raija nic nie odpowiadała.
- Reijo wróci na pewno - powtarzała dalej mała. -
Ja na niego zaczekam.
Miała cztery lata i nic na świecie nie zdołałoby
zmienić jej zdania.
- Chcę do Reijo.
Raija zebrała resztki cierpliwości.
- Nie wiem, gdzie jest Reijo. A ty jesteś za mała,
żeby sama tu zostać. Jedziemy wszyscy.
- Maja nie.
- Nie wiadomo, czy on w ogóle wróci.
- Wróci - odrzekło dziecko z niezachwianą wiarą.
- To może długo potrwać.
- Maja chce być z Reijo.
Raija usłyszała głos z dalekiej przeszłości:
„Poświęcisz swoje dziecko..."
122
To nie może być prawda!
- Maja jedzie razem ze wszystkimi - powiedziała
Raija stanowczo, ucinając dalszą dyskusję.
Odsunęła od siebie cień myśli, że mogłaby jej ustą
pić. Mogłaby ją zostawić. Ludzie w osadzie chętnie
by ją przyjęli. A Reijo przecież kiedyś wróci.
Maja zawsze była bardziej dzieckiem jego niż jej
i Mikkala.
Była w tym odrobina zazdrości.
Bolesna tęsknota...
Ale nie mogła.
Dzieci były jej. Żadnego nie mogłaby opuścić i żyć
ze świadomością, że któreś zostawiła.
- Jedziemy wszyscy razem.
Stanowili dziwny pochód. Ubrani z cudzoziemska
Aleksiej i Jewgienij nieśli pomiędzy sobą skrzynię
oraz po worku na ramieniu.
Potem Elise, z ciasno splecionym warkoczem spły
wającym po plecach. Szła ze spuszczoną głową tak
powoli, jak tylko mogła. Miała nadzieję, że może jesz
cze stanie się coś, co opóźni to wydarzenie, które wy
wróci jej świat do góry nogami.
Jeżeli będzie stawiała małe kroki, może Raija zdą
ży zmienić zdanie. A może ona, Elise, się obudzi i to
wszystko okaże się snem...
A może właśnie wróci Reijo i wszystko będzie jak
kiedyś, dawno, dawno temu.
Zanim nie popłynął do tego Bergen...
Elise niosła Knuta, który nic nie rozumiał z tego, co
się dzieje i uśmiechał się do każdego, kogo zobaczył.
Tylko Elise i Maja rozumiały.
123
Maja siedziała na schodach domu.
Wyrwała się Raiji i popędziła z powrotem. Elise
myślała, że chciałaby być równie odważna, ale nie
śmiała. Przecież nie była rodzonym dzieckiem Raiji.
Zawsze istniała możliwość, że Raija rozzłości się na
nią i zostawi. Mai by nie zostawiła. Dlatego Elise nie
odważyła się na taki protest, chociaż pragnęła tego
z całego zbolałego serca.
Ostatnia szła Raija z Idą na rękach.
Serce miała ciężkie jak ołów, a twarz jak zastygłą
maskę.
Śledziło ich wiele spojrzeń. Nikt nic nie powie
dział, ale twarze zdradzały więcej niż słowa. Były bar
dziej szczere. Nie rozumieli co prawda, dlaczego Re-
ijo odszedł, ale tym bardziej nie rozumieli, dlaczego
ona podjęła taką decyzję.
Pojmowali tylko, że odwróciła się od nich plecami.
Mogliby się przecież nią zająć nie gorzej niż jakiś Ru
sek.
Tego nie mogli jej wybaczyć.
Raija nie była w stanie się obejrzeć. Nie mogła
sprawdzić, czy Maja idzie za nimi, czy uparcie siedzi
na schodach. Nie mogła się odwrócić, zanim nie do
tarła do łódki czekającej wśród kamieni wybrzeża.
Aleksiej i Jewgienij wrzucili jej bagaże do łódki.
Tak rozpoczęła nowe życie.
Raija ukrywajła twarz za dzieckiem. Nikt nie zo
baczy, co czuje.
Maja nie szła za nimi.
Nadal tkwiła nieruchomo pod domem.
Raija z trudem przełknęła ślinę. Co takiego zrobi-
124
ła temu dziecku, które przecież tak kochała, jeszcze
zanim się urodziło?
Dlaczego nigdy nie potrafiła nawiązać z Mają kontak
tu? Przecież niczego bardziej nie pragnęła niż jej dobra.
- Mam po nią pójść? - spytał Aleksiej niezbyt za
chwycony tą perspektywą.
- Sama pójdę - szybko odpowiedziała Raija.
Powstrzymała ją Ida. Była ciężka i protestowała
głośno, gdy matka próbowała ją komuś oddać.
W brązowych oczach Aleksiej a pojawił się niepo
kój. Nie takie sceny widział w swoich marzeniach...
Poszedł Jewgienij.
Ludzie z osady wytężyli wzrok. Dobrze pamiętali,
że to ten silnie zbudowany Rosjanin podpalił sklep.
Milcząc obserwowali, jak usiadł na schodkach obok
ciemnowłosej dziewczynki. Widzieli, że patrzył na
morze i mówił coś w języku, którego dziecko nie ro
zumiało, ale zapewne tonem pełnym ciepła.
Samotna, nastroszona mała dziewczynka wciągnę
ła kolce. Powoli, prawie niezauważalnie przesunęła
się odrobinę w kierunku mężczyzny.
Nie patrzyła na niego. Nie mówiła do niego. Zresz
tą by nie zrozumiał.
Mówił dziwnie, ale udało mu się wypełnić lukę po
Reijo.
Jego głos brzmiał jak głos Reijo.
Wcale nie wyglądał jak on, ale go przypominał.
Wbrew swojej woli Maja zaufała mu.
Mała, miękka rączka wśliznęła się w jego dużą.
Jewgienij odwzajemnił zaufanie, ściskając ją lekko
i puszczając.
125
Długo siedzieli w ciszy. W końcu Jewgienij wstał.
Napotkał jej pytający wzrok.
Maja spojrzała w oczy bardziej brązowe niż jej
własne. Popatrzyła na statek. Nigdy jeszcze nie była
na tak wielkiej łodzi.
Aż się paliła, aby spróbować czegoś nowego. Pły
nięcie takim statkiem byłoby czymś nowym i podnie
cającym.
Miałaby co opowiadać Reijo.
Spojrzała na wyciągniętą ku niej dłoń, wstała i da
ła się zaprowadzić w stronę łódki.
Serce Raiji wróciło na miejsce. Nie rozumiała, jak
Jewgienij sprawił ten cud, ale wiedziała, że na wieki
będzie mu wdzięczna.
Nie oglądała się za siebie, gdy poprzednio wyru
szała w drogę, nie zrobiła tego i teraz.
Wyprostowana usiadła w łódce i otworzyła nową
kartę w księdze swego życia.
Była w drodze na wschód.
9
Przygoda wkrótce straciła swój blask. Jej złoty po
łysk zblakł i stała się bura jak samo morze.
Wiatr delikatnie poruszał żaglami, jakby próbując
sił i lekko popychając niezgrabny statek. Raija, prze
wieszona przez burtę, wymiotowała. Czuła, że jest
bladozielona.
-Źle?
- A na co, do diabła, to wygląda? - prychnęła Raija.
Opamiętała się jednak. Jewgienij nie pytał po to, żeby
z niej drwić. Pokiwała głową zawstydzona. - Zgadnij!
Stanął obok niej przy burcie. Raija wiedziała, że na
pewno jest bardzo zajęty. Był kapitanem. Miał tysiąc
rzeczy do przypilnowania. Mimo to poświęcał jej czas.
- Nigdy nie lubiłam morza - zdążyła wyjaśnić, zanim
nowy skurcz żołądka nie pozbawił jej reszty śniadania.
Nic nie odpowiedział. Uśmiechał się tylko lekko
jak zwykle.
Jewgienij nie miał tak szerokiego ani zawadiackiego
uśmiechu jak młodszy brat, ale to niewielkie podcią
gnięcie jednego kącika ust sprawiało, że wyraz jego twa
rzy, zwykle obojętny, stawał się od razu ludzki i ciepły.
- Pochodzisz z głębi lądu? - spytał, opierając się
przedramionami o burtę. Dłonie złożył jak do modli
twy. Raija pomyślała, że modli się o pogodę.
127
- Nigdy nie widziałam morza, zanim nie przyby
łam do Norwegii - wydyszała. - Świetnie obyłabym
się bez tego widoku... - dodała.
- Ja też składałem daninę Neptunowi przez pierw
sze cztery czy pięć rejsów.
Raija nie wierzyła mu.
- To przejdzie - zapewniał, uśmiechając się nadal bez
szyderstwa - zależy tylko, czy podejmiesz tyle prób, że
byś zdołała to pokonać...
- Mogę przysiąc, że żadnej - zapewniła Raija
z przekonaniem. - Nienawidzę statków. Nienawidzę
łodzi. Nienawidzę morza...
- Nawet żadnej wyprawy z powrotem na zachód?
Raija oderwała wzrok od fal przy burcie. Podnio
sła głowę na tyle, żeby dostrzec wybrzeże przed nimi.
Szare, omywane przez tysiąclecia falami skały i kamie
nie. Wywiane wiatrem i pokryte warstwą soli.
Tę Norwegię porzucała.
A na południu były płaskowyże porośnięte
chrzęszczącymi porostami. Były leniwie pasące się
stada reniferów. Jeziora o czystej wodzie, w której
pływały tłuste ryby. Dojrzałe, złociste maliny mo-
roszki, niebiańsko rozpływające się w ustach. Tam
był wiatr, łagodny w letnie noce, a zabójczy zimą, gdy
noc panowała także w dzień.
Jej Norwegia.
Jej kraj.
Także taką Norwegię porzucała.
Znów czuła, jakby miała serce z ołowiu. Powinna
patrzeć na wschód, na wschód. Tam była jej przy
szłość.
128
- Nie. Żadnej wyprawy na zachód - odpowiedzia
ła twardo, ucinając dalsze rozważania. Odrzuciła
przecież wszelkie powiązania z tym, co było jej do
tychczasowym życiem.
- Dzieci śpią?
- Ida i Knut tak.
Raija nie przypuszczała, żeby Maja i Elise spały.
Dla nich była to czarodziejska wyprawa. Nie wspo
minały ani słowem o tym, co porzuciły.
W ich nowym świecie było tyle rzeczy do odkry
cia, że nie marnowały czasu na tęsknoty. To, że
wszystko w tym nowym otoczeniu owiane było aurą
niebezpieczeństwa, tylko je przyciągało.
Raija już dawno przestała próbować im czegokol
wiek zabraniać.
Załoga statku miała oko na te dwie psotnice. Mary
narze lubili dzieci. Oczywiście, nie byli zachwyceni, że
kapitan i jego brat ciągnęli za sobą kobietę z gromadą
bachorów. Wiadomo przecież, że kobieta na pokładzie
może przynieść nieszczęście. Żadnego też prawdziwe
go wilka morskiego nie łapią za nogawki jakieś malu
chy. Jednak nie okazywali tych uczuć wobec dzieci.
Jeżeli któraś ciekawska dziewczynka stanęła obok
brodatego kolosa i zadała pytanie w języku, z które
go rozumiał jedynie kilka słów, okazywał cierpli
wość. Zakasywał rękawy koszuli, czapkę odsuwał na
tył głowy i podnosił małą, żeby lepiej mogła widzieć
to, co ją interesowało. Tłumaczył jej wszystko w swo
im języku, ale dziecko jakby go rozumiało.
Wspólny język nie był niezbędny w nawiązaniu
kontaktu.
129
Maja i Elise zaskarbiły sobie szczególne miejsce
w przesyconych solą sercach marynarzy.
Co do Raiji nie byli zgodni.
Część z nich widziała w niej dzielną kobietę, któ
ra wszędzie umiała stworzyć dom, do którego każdy
by chętnie wracał.
Inni nie mieli o niej tak wysokiego mniemania. Ro
zumieli jednak, dlaczego Aleksiej tak bardzo nalegał,
aby po nią popłynąć. Wymieniali pomiędzy sobą jed
noznaczne uwagi, które także dotyczyły kapitana.
Stracił rozsądek, od kiedy ta kobieta stanęła na po
kładzie, to było pewne. Nie był już tym samym, twar
dym mężczyzną, do którego przywykli.
- Nie widzisz się często z Aleksiejem... Jest ci przykro?
Raija wzruszyła ramionami.
- On pracuje. Jestem tego świadoma. Nigdy nie są
dziłam, że będę go miała bez przerwy tylko dla sie
bie. Widzę za to ciebie - uśmiechnęła się.
Odwzajemnił jej uśmiech.
- Mam nadzieję, że nie uważasz, że się narzucam.
Raija popatrzyła na niego osłupiała.
- Narzucasz się? Przecież, poza dziećmi, tylko z to
bą i Aleksiejem mogę tu porozmawiać. Jak możesz
tak mówić?
Rzucił wymowne spojrzenie na grupkę mężczyzn
pracujących na dziobie. Jewgienij czuł, że już długo są
obserwowani przez marynarzy. Wiedział, że każdy
ich gest czy krok został zauważony i że będzie dysku
towany jeszcze długo potem. Nie ma bardziej roman
tycznego narodu niż Rosjanie. Albo obdarzonego buj
niejszą wyobraźnią, dodał w myślach.
130
- Może tego nie wiesz - zaczął, ale się poprawił: -
na pewno nie wiesz, ale część mojej załogi wcale nie
wierzy, że wyjdziesz za mąż za Aleksieja.
- A co innego skłoniłoby mnie do tej okropnej po
dróży?!
Jewgienij skrzywił się i odwrócił od niej wzrok.
Rozmowa z kobietą nigdy nie przychodziła mu łatwo,
a co dopiero z kobietą takiego rodzaju jak Raija.
- Wyobrażają sobie, że jesteś tu dla wspólnej... ra
dości mojej i Aleksieja.
Gniew zapanował nad mdłościami. Raija spojrzała
tak ostro na biednych matrosów, że jak jeden mąż
odwrócili wzrok.
- Wspólną dziwką dla was? - spytała wprost tonem
nie wróżącym nic dobrego.
Jewgienij tylko przekazał to, co krążyło wśród za
łogi, jednak poczuł się nagle postawiony w jednym sze
regu ze swymi podwładnymi i tak samo oskarżony.
Raija z całych sil starała się opanować. Z biegiem
lat coraz lepiej jej to wychodziło.
- Kto, u diabła, miałby się przejmować tym, co są
dzi gromada brudnych i nieokrzesanych gburów! -
prychnęła w końcu i wstrząsnęła głową. To ten gest
przekonywał wielu, że jest dumna i uparta. - Niech
sobie sądzą, co chcą! Może choć te myśli dostarczą
im trochę przyjemności - dodała uszczypliwie.
Dyskretnie odetchnął z ulgą.
- Uważałem, że powinnaś o tym wiedzieć. I pamię
taj, że możesz mi ufać.
- Zawsze tak czułam - zapewniła Raija i szybko
pogłaskała go po policzku.
131
Gest nie przeszedł niezauważony.
- Dlaczego miałabym ci nie ufać, Jewgienij? Jesteś
przecież starszym bratem Aleksieja. Opowiedział mi,
ile dla niego znaczysz. Chciałabym, abyśmy też mogli
czuć coś takiego. Że będziesz moim jakby starszym bra
tem. Rzadko kiedy ktoś zajmował się mną w ten spo
sób. Nie mam rodziny... A teraz mam tylko was dwóch.
Jewgienij poczuł się szczęśliwy w imieniu brata. Przed
tem był trochę podejrzliwy w stosunku do tej cudzo
ziemki. Nie myślał o niej zbyt przychylnie. Teraz zaświ
tała mu nadzieja, że może jednak bratu uda się stworzyć
z nią dom, którego tak im brakowało po śmierci matki.
- Musiałem cię tylko zapewnić, że nie miałem wo
bec ciebie zamiarów, które by nie były... przyzwoite.
Te słowa sprawiły, że Raija uśmiechnęła się mimo
woli. Ciekawy typ z tego brata Aleksieja. Czasem
przypominał jej Reijo, a czasem myślała, że nie zna
ła wcześniej nikogo takiego jak on: chłopca i zarazem
władczego mężczyznę. Kogoś, kto nie bał się odsło
nić żadnej ze stron swej osobowości.
- Może to powiesz twoim marynarzom - zapropo
nowała lekko.
- Pomyśleliby, że wypiłem za dużo kwasu, no
i mieliby już pewność, że z tobą spałem.
Skrzywiła się, słysząc nazwę ich narodowego napoju.
Opowiadano jej, że robi się go z żyta, jęczmienia i psze
nicy zmieszanych ze słodem i przyprawionych według
uznania. Żadna z jego odmian jej nie smakowała.
- Czy Aleksiej wie o plotkach?
Niepokój, który poczuła, odmalował się także na
twarzy Jewgienija.
132
- Raczej tak - przyznał niechętnie.
- Nie rozmawiał o tym z tobą?
Jewgienij zaprzeczył.
- On jest w stanie zrobić wszystko dla tych, któ
rych kocha. Trochę mnie to niepokoi. Mam nadzie
ję, że nie upije się przy następnym postoju. Tu na po
kładzie nie ma się siły na emocje. Praca jest zbyt cięż
ka. - Uśmiechnął się prowokująco. - Co pewnie za
uważyłaś...
Raija stłumiła uśmiech. O, tak, zauważyła. I wła
ściwie nie wiedziała, czy ją to smuci, czy cieszy.
- Może mi się uda zorganizować to tak, że w nie
dzielę zakończymy handel. Wtedy nie będzie pil. Dzię
ki temu unikniemy awantur, jakie mógłby wszcząć.
Niedziela była absolutnym świętem dla Rosjan, na
wet gdy przebywali za granicą z dala od swoich. Nie
pracowali wtedy i nie pili alkoholu.
- Mógłbym też się postarać, żebyście mogli spędzić
ze sobą trochę czasu - zastanawiał się Jewgienij na
głos, okazując swą romantyczną stronę. - A może
choćby zaraz? Mogłabyś zaparzyć herbatę w mojej
kajucie, a ja bym podpowiedział swemu choremu
z miłości bratu, dokąd ma pójść...
- Nie przesadzaj - zaśmiała się Raija. - Niech
wszystko toczy się w sposób naturalny. Nie powinie
neś nam niczego ułatwiać.
Ściągnęła usta znacząco, dodając:
- Aleksiejowi dobrze zrobi, jeśli włoży odrobinę
wysiłku w osiągnięcie tego, czego pragnie. Tylko roz
pieszczeni chłopcy dostają cukierki prosto do buzi od
razu, gdy o to poproszą...
133
- Według mnie on nie ma pojęcia, jaki skarb wpadł
mu w ręce - stwierdził Jewgienij.
- Może i nie - przyznała Raija słodko. -Jeszcze nie.
Ale z czasem się dowie.
Później Raija nie była pewna, czy Jewgienij zaprze
stał zabawy w Amora, czy jednak pociągnął za sznur
ki, których nie zauważyła.
Gdy pytała, czy Aleksiej zasłużył sobie u brata na spe
cjalne względy, zdawał się nie rozumieć, o co jej chodzi.
Aleksiej po prostu nagle miał dla niej więcej czasu.
A potrzebowała towarzystwa. Dni ciągnęły się w nie
skończoność. Noce często spędzała bezsennie.
Dysponowała kajutą Aleksieja. Była większa niż
kajuty członków załogi i mogły w niej spać wszyst
kie dzieci. Sam Aleksiej spał w kajucie Jewgienija,
która była największa na statku.
Rozwiązanie było praktyczne, lecz nie dawało im
zbyt wiele okazji do prywatności.
Raija stanowczo odmawiała Aleksiejowi wejścia do
swej kajuty i równie stanowczo dzielenia z nim łoża
w tym samym pomieszczeniu, w którym spał jego brat.
Nadal jeszcze była wstydliwa. Nadal ustanawiała granice.
Poza tym dawałoby to jeszcze więcej powodów do
plotek, które i tak kwitły na pokładzie.
Za każdym razem, gdy rozmawiała z Jewgienijem,
wymuszała na nim niechętnie składany raport.
W jedną z takich bezsennych nocy, po godzinach
męczącego przewracania się z boku na bok, skapitu
lowała. Równe oddechy dzieci nie były w stanie jej
uśpić. Kołysanie i odgłos fal uderzających o burtę tyl
ko pogarszały sprawę.
134
Ubrała się, zarzuciła chustę na głowę i ramiona
i wyszła cicho na pokład. Było zimno, ale nie zwra
cała na to uwagi. Pogoda była dobra, płynęli w stro
nę lądu, jako że zamierzali przybić tam za kilka dni.
Na jeden z ostatnich postojów przed Rosją.
Nie chciała się rozczulać, ale myśl o tym, jak nie
daleko była tego całkiem obcego kraju, wywołała łzy.
Nie była ich w stanie zatrzymać, choć nie zamierza
ła płakać, opuszczając Norwegię, w której nie zazna
ła zbyt wiele szczęścia.
Panowała cisza. Marynarze pracowali w systemie
wacht. Ktoś spał w dzień, ktoś inny w nocy. Każda
koja była zawsze wykorzystana. Warunki życia zało
gi przyprawiały Raiję o dreszcze, ale rozumiała, że
i tak mieli tu lepiej niż na większości statków.
Jedzenie było monotonne. Głównie ryby i razowy
chleb. No i kwas, który pili przy każdej nadarzającej
się okazji.
Kajuty były małe i ubogie. Nie mieli pościeli, ra
czej grube płótno i odwieczny samodział.
Aleksiej twierdził, że to jest jeden z lepszych statków.
Wynagrodzenie ludzie dostawali dobre, chętnie pływali
z Jewgienijem, bo wiedzieli, że dobrze traktuje załogę.
Raija wierzyła w to.
Unikała marynarzy. Kilku siedziało właśnie na po
kładzie i zaintonowało nastrojową pieśń. Cofnęła się
w cień, tak aby jej nie zauważyli, zwłaszcza że świe
cił księżyc w pełni.
Słyszała już tę piosenkę. Nie znała dokładnie słów,
ale wiedziała, że mówi o miłości młodych, która źle
się skończyła.
135
Miała nadzieję, że jej i Aleksiejowi nie wywróży te
go samego.
Tym razem chciała, żeby się udało. Żeby przetrwało.
Postanowiła o to walczyć. Nie będzie biernie czekała,
ale będzie walczyła pazurami.
Postanowiła, że będzie szczęśliwa.
Żegluga nadal nie sprawiała jej przyjemności, ale
gdy wychyliła się najdalej jak mogła i obserwowała
ciemne siły czające się w zimnych głębinach, ze zdu
mieniem stwierdziła, że księżyc sprawił rzecz niewia
rygodną: uczynił morze pięknym. Jego światło kładło
się błyszczącym kobiercem na powierzchni, tworząc
cudowny obraz.
Raija wstrzymała oddech i poczuła, jak jej ciało po
krywa gęsia skórka. Z chłodu. A może i od tej melan
cholijnej pieśni rozlegającej się na pokładzie. Miała
niezwykle dużo zwrotek, jak to rosyjskie pieśni. Lu
bił muzykę ten naród, który miał się stać jej narodem.
- Nie powinnaś być sama w taką noc - rozległ się
za nią ciepły głos.
Schludnie ubrany Aleksiej stał w swobodnej pozie,
na wpół ukryty w cieniu, i patrzył na nią.
Raija uświadomiła sobie, że musiał już tak stać dłu
go, niezauważony.
Czy to był zły znak?
Co jej się stało, że szuka znaków? Już dawno ich
nie potrzebowała.
Wierzyła sobie. Musiała. Miała tylko siebie.
- Powinnam spać w taką noc?
Nid zgodził się z nią. Podszedł cicho, objął ją w ta
lii i przytulił policzek do jej policzka.
136
Poczuła puls Aleksieja. Powoli ogarniało ją ciepło
jego ciała.
„Nie zachęcaj go!" ostrzegł ją wewnętrzny głos.
Głos, który można było tak łatwo zlekceważyć.
Wszystko zostało jakby dla nich stworzone: jasny
księżyc, przyjazne fale, piosenki płynące jedna po
drugiej z pokładu. Marynarze prześcigali się między
sobą, śpiewając coraz piękniej.
Raija odprężyła się i oparła o Aleksieja plecami.
Czuła dokładnie jego ciało. Podobało jej się to. Roz
koszowała się tym.
Fakt ten nie wzbudził w niej najmniejszego poczu
cia wstydu, a jedynie radość.
Byłoby źle, gdyby miało być inaczej. Gdyby podą
żyła na wschód z mężczyzną, który zapewniałby jej
tam tylko dom i utrzymanie. To na pewno nie było
by w porządku.
A tak - było.
- Jewgienij jest wyrozumiały w stosunku do ciebie
- powiedziała z trudem. Usta Aleksieja, błądzące po
jej szyi, sprawiły, że zaschło jej w gardle.
Przesunął ustami po policzku Raiji, odgarnął jej
włosy i dotknął delikatnie ucha.
Noc była coraz zimniejsza, ale Raiji wydawała się
nieznośnie gorąca.
- On ma do mnie zaufanie - odrzekł cicho zachryp
niętym głosem. Drżały w nim ukryte pragnienia. - Ja
jestem kapitanem, gdy on śpi. A on, gdy śpię ja.
Raija nie zauważyła pełnej oczekiwania, znaczącej
pauzy. Nie chciała jej zauważyć.
Powiedział wreszcie wprost:
137
- Jewgienij jest na mostku, Raiju. Mam kajutę tyl
ko dla siebie aż do rana...
A więc nadszedł ten moment. Bała się? Myśli kłę
biły jej się w głowie, nie była pewna. Od czasu Reijo
nie spała z żadnym mężczyzną. To było dawno temu.
Tak dawno, że sama myśl, iż będzie blisko z innym
człowiekiem, przerażała ją. To była gra, w której ofia
rowywało się siebie, i nie wiadomo było, ile się w za
mian otrzyma. Tego nie można przewidzieć z góry.
Stopy miała ciężkie.
Czyżby czekała?
Czy to dlatego nie mogła zasnąć? Dlatego wyszła
na pokład?
Czuła się tak dziwnie niepewna!
Odbicie księżyca w falach jakby ją prowokowało.
Aleksiej pieścił jej policzek. Jego palce były stwo
rzone do pieszczot: długie, szczupłe, pełne czułości.
Był czujnym słuchaczem języka jej ciała.
- Trochę się boisz? - spytał. - Trochę się mnie bo
isz, moja Raiju?
Raija zamrugała. Pieśni stały się częścią nocy. Gło
sy śpiewających marynarzy stopiły się z tą księżyco
wą porą.
Raija była pełna niepokoju, wątpliwości i... pożą
dania. Walczyła jednak ze sobą zaciekle.
Nigdy wcześniej nie czuła się tak nielojalna. Tak
nie w porządku.
Nie zrobiłam niczego niewłaściwego, pomyślała
przez moment.
Żyła, i może to było grzechem.
Poddanie się namiętności oznaczałoby odsunięcie
138
wstydu na bok. Zapomnienie o tych ramach, w któ
re chciał ją wtłoczyć świat. Zapomnienie tego, jak ją
wychowano. Porządku i podporządkowania. Niech
tam, nikomu nie była niczego winna! Zapłaciła za to,
co dało jej życie. Więcej niż inni ludzie. Nie zrobiła
jeszcze niczego, czego miałaby się wstydzić.
- Tak, Aleksiej - odpowiedział i wreszcie i odprę
żyła się. Pozwoliła sobie na cieszenie się bez wstydu
jego bliskością. - Jesteś dla mnie jak ktoś nowy - wy
znała. - Spędziliśmy ze sobą zaledwie jedną noc. Noc,
którą nazwaliśmy zaczarowaną. Była zakazana.
Chwila trwała tak krótko.
- Zacznijmy teraz na nowo - wyszeptał. Był po
chłopięcemu intensywny. Nie przemilczał niczego.
Pod powierzchnią żarzyły się węgle. Więcej uczuć niż
ta fala, którą ją teraz obmywał. Chciał więcej, chciał,
aby zalał ich ocean.
Był nieodrodnym synem swego romantycznego
narodu.
Na skórze ramion Raiji znów pojawiła się gęsia
skórka. Z chłodu nocy. Z oczekiwania.
Odwróciła się gwałtownie ku Aleksiejowi. Zarzuci
ła ręce na jego mocny kark i ukryła twarz na jego pier
si. Miło pachniał, co było trudne do osiągnięcia po
dniach i tygodniach na morzu. Postarał się jednak, mi
mo że pewnie był zmęczony po długim dniu pracy.
Takie drobiazgi cieszyły ją. Oznaczały, że był
wrażliwy na potrzeby innych.
- Zróbmy to - usłyszała swój głos. Wszelkie zaka
zy runęły i zatonęły w bezdennym morzu. - Weź
mnie tam, weź mnie do kajuty Jewgienija!
139
Kajuta kapitana zawsze jest największa i najlepsza
na statku. Ta była przyjemna. Miała w sobie coś z sa
mego gospodarza. Przypominała dom.
Urządzona była na obcy Raiji sposób, ale podoba
ła jej się. Poznała do głębi ludzi wielu kultur i nauczy
ło ją to, że na świecie nie ma jedynej słusznej kultury.
Przy jednej ścianie znajdowały się dwie koje. Jew
gienij tłumaczył kiedyś, że poprzedni kapitan często
zabierał ze sobą w rejs rodzinę, a ponieważ jego żo
na była gruba jak beczka, wymagała osobnej alkowy.
Kolorowe, tkane zasłony oddzielały ją od reszty
kajuty.
Pod inną ścianą stało biurko Jewgienija zasłane ma
pami i książkami. Aleksiej z dumą w głosie powie
dział, że on i brat wyróżniali się spośród większości
marynarzy tym, że umieli czytać, pisać i odczytywać
mapy morskie. To także sprawiało, że byli lepszymi
żeglarzami. Tłumaczyło to fakt, że Jewgienij został
kapitanem pomimo młodego wieku.
Wzdłuż kolejnej ściany biegły półki wypełnione
obrusami i serwisami równie pięknymi jak te, z któ
rymi Raija miała do czynienia jako żona wójta w Al
cie. Rosyjski kapitan żaglowca posiadał równie wspa
niałą porcelanę i szkło.
Ponad szafkami wisiała ikona z Madonną i Dzie
ciątkiem Jezus, namalowana intensywnymi kolorami,
ze złotymi aureolami i złotymi akcentami w szatach.
Gdy Raija zobaczyła ją po raz pierwszy, aż zamarła
w podziwie. Ten stylizowany obraz przedstawiający
matkę z dzieckiem wprost zachwycał, mimo że nie był
ani naturalny, ani wierny. Któż by jednak oczekiwał,
140
że osoby boskie będą przypominać zwykłych ludzi?
Nawet dla Raiji, która nie była wierząca bez za
strzeżeń, ikona stała się czymś świętym. Choćby dla
tego, że zarówno Aleksiej, jak i Jewgienij żegnali się
za każdym razem, gdy obok niej przechodzili. Za
wsze, gdy Jewgienij był w kajucie, zapalał lampkę
oliwną przed ikoną.
Złocisty blask dodawał jej jakby nieziemskiego ko
lorytu.
Na szafce obok koi znajdował się mosiężny ruko-
mojnik, czyli umywalka. Składał się ze zbiornika na
wodę, kranu i rodzaju półmiska, w którym się myło.
Wszystko lśniło wypucowane.
Największy jednak skarb stanowił srebrny samowar.
Nie trzeba go było stawiać na ogniu, gdyż przez
zbiornik z wodą przechodził cylinder napełniany ża
rzącymi się węglami, które ogrzewały wodę i czajni
czek z esencją. Nadawał się na morskie podróże. O ile
Raija dobrze zrozumiała, w rzadko którym rosyjskim
domu nie było samowaru.
Do tego obcego, tajemniczego świata wprowadzał
ją Aleksiej.
Paliła się tylko jedna lampa, stojąca przy jego koi.
Wiedział, że Raija zachwyca się ikoną, ale nie mógł
zdobyć się na zapalenie przed nią lampki.
Sprawy cielesne i sprawy duchowe wykluczały się
nawzajem, tak został wychowany.
Posprzątał. Zasłona przy jego koi była odsłonięta.
Na posłaniu rozpostarł świeże prześcieradła. Pomię
dzy nim a Raiją nie mogło być nic nieczystego, ani
dosłownie, ani w przenośni.
141
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, magia zaczęła
działać. Dotychczas dni płynęły podobne jeden do
drugiego. Byli w drodze, i to znaczyło ich każdą go
dzinę. Mało się widywali. Statek stanowił zamknięty
świat, a ona była w nim jedyną kobietą. Trudno na
zwać tę sytuację normalną, nie sprzyjała temu, by się
dobrze poznali. Musiały istnieć wątpliwość i źdźbło
niepewności. Jednak, gdy znaleźli się sami, zaurocze
nie nadal działało. Niemal iskrzyło między nimi.
- Masz ogień we włosach - powiedziała Raija
z uśmiechem, dotykając loków Aleksieja. Stał przed
lampą i dlatego włosy przybrały złocisty odcień, choć
zwykle były po prostu jasnobrązowe.
Tak właśnie powinna działać magia.
-Jestem ogniem - powiedział, trwając nieruchomo.
Pozwolił, aby ona ustanawiała tempo.
Jego uczucia były oczywiste dla nich dwojga. To
dla niej ta sytuacja była nowa. Znajdowała się w dro
dze do obcego świata.
Raija uwierzyła mu. Pod dłońmi czuła jego gorącą
skórę. Nie mogła nasycić się jej dotykiem. Dopiero
wtedy zrozumiała, jak bardzo sama była przemarz
nięta. Jak chłodna stała się ta strona jej natury. Od
sunęła instynkty tak daleko, jak tylko mogła.
Zamroziła je.
Teraz potrzebowała czasu, aby odtajały. Musiała je
wywołać.
Delikatnie, jak gdyby czyniła to po raz pierwszy,
zaczęła rozpinać jego koszulę. Palce jej drżały, to by
ło trudne, ale on jej nie pomagał. Ona zresztą tego
nie chciała. Właśnie to lubiła u niego: że rozumiał.
142
Nie chciała, żeby wszystko potoczyło się za szyb
ko. Żeby skończyło się, zanim naprawdę się zaczęło.
Aleksiej miał na sobie spodnie z miękkiej, garbo
wanej skóry. Opinały ciasno jego biodra, zostawiając
małe pole do popisu dla wyobraźni.
Raija trzymała wzrok na wysokości jego klatki
piersiowej.
Nawet gdy wyciągała mu koszulę ze spodni, nie pa
trzyła tam, gdzie były ręce. Jej dłonie przebiegały po
jego nagim torsie jak dłonie niewidomej. Nawet za
mknęła oczy dla wzmocnienia wrażenia. Najpierw mia
ły poczuć dłonie, dopiero potem mogły patrzeć oczy.
Szerokie barki, twarde muskuły pod skórą, wraże
nie, gdy napinały się pod jej pieszczotliwym doty
kiem, ciepło jego ciała, zapach...
Gdy jej dłonie napotkały miękką skórę spodni,
przysunęła się bliżej. Palce zwiedziły skórę jego ple
ców, zanim nie zdarła z niego koszuli.
Jego ramiona drżały, ale panował nad sobą.
To ona nadawała tempo.
Ciasno obejmując go ramionami w pasie, przytuli
ła się mocno do niego.
Podniosła ku niemu twarz. Uśmiech miała niepew
ny i ostrożny, a w oczach szczęście i zdziwienie tym,
że naprawdę mogła znów czuć ten wszechogarniają
cy żar i namiętność.
Wargi się rozchyliły, język zwilżył szybko pełną
dolną wargę jak wieczorna rosa polne kwiaty. Raija
wspięła się na palce. Musiała tak zrobić, żeby dosię
gnąć jego ust. Dopiero gdy dotknęła jego warg, po
chylił się nad nią i objął ramionami.
143
Pocałunek wyzwolił coś w Raiji. To, co było zaplą
tane, rozwiązało się.
Usta i język Aleksieja pieściły ją. Nie kłamał: on
był ogniem.
Jego uścisk stał się mocniejszy. Solenne postano
wienie, że to ona nadaje tempo, wzięło w łeb.
Aleksiej nie chciał dłużej czekać. Czekał już wy
starczająco długo.
Położył jedną dłoń na jej karku, palce wplótł we
włosy. Usta pragnęły więcej i otrzymały to. Odpowie
działa na jego pożądanie takim samym ogniem, jaki
trawił jego ciało.
Jego usta chciały całować. Obsypać ją dowodami
miłości.
Całował jej policzki, brwi, długie, zagięte rzęsy. Przy
ciskał usta do czoła, wyczuwał nimi puls na jej szyi,
przesuwał językiem wzdłuż ucha, zwilżał skroń, cało
wał linię podbródka i dotykał mięciutkiej skóry szyi.
Na koszuli nocnej miała przykładnie zapięty ser
dak. W szaleńczym tempie rozpiął guziki i zsunął go.
Obsypał pocałunkami jej nagie ramiona, zsunął ra-
miączka koszuli, aby mieć lepszy dostęp. Nie odejmując
od niej ust, rozwiązywał tasiemki i rozluźniał jej bieliznę.
Odkrywał schowane przed nim obszary miękkiej skóry.
Z zamkniętymi oczami badał to, co ubranie tak
bezskutecznie ukrywało.
W przypływie szaleństwa padł na kolana, obejmu
jąc jej krągłe biodra i przytulając policzek do mięk
kiego brzucha.
Jej dłonie w zapamiętaniu gładziły jego włosy.
Księżniczka pieszcząca trolla...
144
Aleksiej podniósł ku niej wzrok. Ujrzał tęsknotę
w błyszczących brązowych oczach. Wiedział, że on
też nie potrafiłby ukryć swej tęsknoty i swej miłości,
i wcale tego nie chciał.
Raija musiała widzieć, musiała wiedzieć.
Pożałował, że nie zapalił wszystkich lamp. Oni po
winni móc na siebie patrzeć.
Ale wtedy oświetliłby Madonnę, a wciąż nie mógł
znieść myśli o tym, że mogłaby być świadkiem ich
cielesnej miłości.
Raija pociągnęła go w górę za włosy i napotkała
ustami.
Poddawała się jego wędrującym rękom, witała jego
pieszczoty całym ciałem, ofiarowywała swoją nagość.
Aleksiej dotarł do brzegu halki, przekonany, że
przejął prowadzenie, gdy nagle poczuł pewne dłonie,
które rozpięły mu spodnie i zsunęły je z bioder. Wy
szedł z nich, z równą pożądliwością zsuwając z Raiji
koszulę i halkę. Innej bielizny nie miała.
Przylgnęła do niego całym ciałem. Poprowadził ich
oboje w stronę koi, która wydała mu się teraz prze
sadnie szeroka, mimo że sam przez tyle nocy przewra
cał się w niej bezsennie i przeklinał jej niewygodę.
Nawet mając Raiję pod sobą, chciał, żeby było jesz
cze ciaśniej. Nie mogli się wystarczająco zbliżyć. Za
wsze oddzielały ich dwie warstwy skóry i to było za du
żo dla Aleksiej a. Gdyby mógł, wpełzłby pod jej skórę.
Jej dłoń wślizgnęła się pomiędzy nich, znalazła go
i pieściła, aż zachłysnął się i przeniósł jej ręce na swój
kark.
Aleksiej chciał przeciągnąć tę chwilę, jak tylko
145
mógł. Chciał, aby wydłużyła się tak, żeby stała się nie
do wytrzymania. Był nieprzytomnie oszołomiony,
dotykając Raiji i czując, że czeka, gotowa na jego
przyjęcie. Przesuwał ustami, odkrywając ją, pieszcząc
oczami, dłońmi i wargami.
Dopiero gdy podniecenie groziło szaleństwem,
wsunął się w nią i pozwolił, aby rytm statku i morza
stał się ich rytmem.
Wspinali się i opadali wraz z falami. Wpływali na
inny ocean, aż Aleksiej musiał otworzyć oczy, aby
się upewnić, że to prawda. I wtedy napotkał falę naj
wyższą.
W tym samym momencie ona uniosła opadające
powieki. Jej spojrzenie przyciągnęło jego wzrok i ra
zem, w tym samym rytmie, minęli szczyt fali i potem
opadali tylko, aż dotarli do lekko wzburzonego mo
rza po drugiej stronie.
- Kocham cię - wyszeptał Aleksiej, zanim położył
policzek na jej ramieniu. - O Boże, jak ja cię kocham,
Raiju!
Uśmiechnęła się, widząc tuż przed sobą jego czo
ło. Pot perlił się wzdłuż linii włosów i smakował sło
no, gdy go polizała.
Chciała sprawić mu przyjemność i powiedzieć to
samo, ale słowa jakby gdzieś utkwiły i nie mogła wy
wołać ich na usta.
- Jesteś wspaniały, Aleksiej - wyszeptała cicho.
10
Zbliżała się sobota, gdy statek „Sankt Nikołaj" do
bijał do lądu. Załoga patrzyła tęsknie w stronę nieda
lekiej osady. Niewiele się różniła od innych: te same
szare domki wzdłuż kamienistego wybrzeża, łodzie
przycumowane przy stromym brzegu.
Mimo to każda osada budziła w nich tęsknotę. Już
dawno nie brali udziału w prawdziwej rosyjskiej za
bawie.
Oczywiście, schodzili na ląd w wielu miejscach na
północy Norwegii, ale byli bez pieniędzy. Zaplata
czekała na nich dopiero po powrocie do Rosji.
Nie mieli czym wprawić się w dobry nastrój, chy
ba że spotkali szczególnie gościnnych Norwegów,
którzy poczęstowali ich koniakiem czy rumem. Tych
mocnych trunków próbowali tylko tu na zachodzie,
w rodzinnym kraju były rzadkością.
Mimo to norweskie zabawy nie mogły się równać
z rosyjskimi. Najchętniej płynęliby już do domu bez
zatrzymywania się w tych dziurach.
Niestety, mieli jeszcze miejsce na ryby, no i trochę
mąki i desek na sprzedaż. Na ile znali szypra, nie
chciałby wwozić z powrotem do Rosji tych towarów.
Także Raija zapatrzyła się na ląd. Uśmiechnęła się
złośliwie do Jewgienija.
147
- To co, dacie sobie wcisnąć jeszcze więcej zroba-
czywialych ryb?
- Nie jesteśmy głupi - odpowiedział sucho. - Wi
dzimy robaki, moje dziecko, ale mamy dużo soli. To
nie my jemy te ryby. Wszyscy, którzy pływali wzdłuż
wybrzeża Finnmarku, wiedzą, co mieszka w tych ry
bach. Dla siebie zostawiamy najlepszy towar.
Raija uśmiechnęła się krzywo. Widać nie tylko ona
patrzyła na świat nieco cynicznie.
- Poza tym - Jewgienij wzruszył ramionami - nie
wszyscy z nas, ludzi morza, są tak prawowierni. - Do
dał w zaufaniu, zniżywszy głos: - Szczerze mówiąc,
jemy czasem mięso w czasie postu.
Kościół w Rosji zakazywał jedzenia mięsa w cza
sie postów, a była ich niezliczona ilość. Większość
Rosjan była wierząca i dlatego istniało tam takie du
że zapotrzebowanie na ryby.
- Nie sądzę, żeby popi jedli robaczywe ryby - do
dał jeszcze. - Dlaczego miałbym być mniej wybred
ny od nich?
Raija nie mogła się nie zgodzić.
- To, mam nadzieję, ostatni przystanek przed po
wrotem do domu.
Serce Raiji skoczyło. Była coraz mocniej związana
z Aleksiejem, ale równocześnie czuła jeszcze więzy
łączące ją z Norwegią. Czuła je tym mocniej, im bar
dziej zbliżali się do tego wielkiego kraju na wschodzie.
- Trochę to przerażające - powiedziała ostrożnie.
- Jeszcze nie mogę przyzwyczaić się do tej myśli.
Jewgienij uśmiechnął się, by dodać jej odwagi, i po
klepał po ramieniu.
148
- Trzeba na to czasu - powiedział. - Tak musi być.
Wszystko, co nowe, potrzebuje czasu, Raiju.
Popatrzył na ląd.
- To dla mnie nieznane miejsce. Nigdy tu nie by
liśmy. Zawija tu inny szyper. Teraz go nie ma, więc
spróbujemy zahandlować.
- Pewnie znajdą się chętni - mruknęła Raija.
Odsunęła się od burty, gdy dobijali. Zgarnęła
spódnice i zeszła pod pokład. Nie chciała rozmawiać
z mieszkańcami tej nadbrzeżnej osady. Nie miała im
nic do powiedzenia. A wścibstwa nie cierpiała. Sta
nowiła osobliwość na statku i już to nie było zbyt
przyjemne.
Znalazła Aleksieja w kajucie Jewgienija. Był pod
ekscytowany, widziała, że aż palił się do zejścia na
ląd. Tak naprawdę nie był żadnym wilkiem morskim.
Poza tym miał przywileje jako brat szypra. Miał pie
niądze.
- Schodzimy na ląd - uśmiechnął się wesoło i za
kręcił Raiją. - Potańczymy sobie, moja Raiju!
Potrząsnęła głową.
- Nie schodzę na ląd.
Popatrzył na nią zaskoczony.
- Będziemy tu aż do poniedziałku - powiedział. -
Nic się wtedy nie dzieje. Moglibyśmy się zabawić, zo
baczyć coś innego niż ta śmierdząca balia. Oczywi
ście, że pójdziesz ze mną. Przecież tam będzie życie,
śpiew, zabawa, taniec! Mogę ci obiecać, kochana Ra
iju, że nie ma takiego mężczyzny na wybrzeżu Finn-
marku, który by się mógł równać ze mną pod wzglę
dem tańca. Norwegowie tylko skaczą, to Rosjanie
149
wymyślili prawdziwy taniec. Nikt nie tańczy tak jak
my, a ja jestem lepszy od niejednego z nas - dodał
z nieskromnym uśmiechem.
Raija nie dała się przekonać.
- Nie chcę się tutaj bawić - oznajmiła z powagą. -
Zostanę na statku z dziećmi.
- Dziećmi może się zająć ktokolwiek z załogi - rzu
cił z pobłażliwym wzruszeniem ramion. - A ja do
prawdy nie mam ochoty na taniec z którymś z ma
rynarzy. To ciebie chcę mieć ze sobą!
Raija była równie nieporuszona jak norweskie nad
morskie skały, których tak nie lubiła.
-Jeżeli podeszwy aż tak cię swędzą, Aleksieju Dy-
mitrowiczu Byków, możesz poprosić do tańca pierw
szą chętną kobietę, którą tam napotkasz. Ja zostaję.
- Ze wszystkich upartych kobiet... - zaczął. Zbliżał
się niepokojąco do punktu zapalnego, ale opanował
się i zdusił w sobie wybuch. Widać było jednak wy
raźnie, że jest zły. Wypadł z kabiny, z całej siły za
trzaskując za sobą drzwi.
Raija westchnęła.
Aleksiej nie dostrzegał tego, co ona. Nie rozumiał,
dlaczego nie chciała pokazywać się ludziom, i nawet
o to nie zapytał.
To zabolało.
Jewgienij i Aleksiej podpłynęli do brzegu z dwoma
marynarzami. Na skraju plaży stała grupka męż
czyzn. Czekali na nich, żując tytoń. Podszedł do nich
Jewgienij, jego towarzysze trzymali się z tyłu. Mary
narze zajęci byli łódką, a Aleksiej rozglądał się za ja
kimś kramikiem.
150
Był zły na Raiję i zamierzał kupić trochę rumu lub
wina dla zwilżenia gardła. Jeżeli Raija nie umie się ba
wić, to on musi to nadrobić.
- Drawsi - odezwał się Jewgienij. Znaczyło to
„dzień dobry" w mieszanym języku używanym przez
Norwegów w przekonaniu, że to rosyjski, a przez
Rosjan, że norweski.
Mężczyźni skinęli głowami bez słowa. Nie zdziwi
ło to Jewgienija. Wiedział, że Norwegowie to mało
mówny naród.
- Deski - mówił dalej, patrząc im po kolei w oczy.
Gdy nie uzyskał pożądanej reakcji, dodał: - Muka.
Na wybrzeżu Finnmarku brakowało zarówno
drewna, jak i mąki, jego oferta powinna być więc in
teresująca.
Mężczyźni popatrzyli po sobie, wzruszyli ramio
nami, odchrząknęli i znów popatrzyli po sobie bez
radnie. Najstarszy splunął i poprzeżuwał jeszcze, za
nim się odezwał:
- Tak, da... Kupić. Co... cena?
Machnął ręką i poszukał wsparcia u pozostałych,
którzy jednak nadal milczeli.
Jewgienij uświadomił sobie, że będą mieli duże kło
poty z porozumieniem się.
Gestami pokazał, żeby zaczekali, i zawrócił do
łódki.
Aleksiej spojrzał na niego przelotnie. Zabijał czas,
puszczając kaczki na wodzie.
- Nie będzie handlu? - spytał nieszczególnie zain
teresowany. Dostrzegł już sklepik i czekał tylko na
okazję, żeby tam zajść. Gdyby ktoś mu postawił kie-
151
%
liszek, na pewno by nie protestował, ale równie do
brze mógł pić samotnie.
- Oni mnie nie rozumieją - westchnął Jewgienij. -
Potrzebuję tłumacza.
Spojrzał znacząco na młodszego brata.
Aleksiej skrzywił się.
- Masz na myśli Raiję?
Jewgienij przytaknął.
- Mało prawdopodobne - zaśmiał się Aleksiej głu
cho. - Gdy próbowałem ją namówić na zejście na ląd,
włożyła lodowatą maskę. Przypuszczalnie nadal ją
nosi. Nie pytałem, dlaczego.
Jewgienija zaświerzbiły palce, aby potrząsnąć tym
braciszkiem, który umiał dąsać się jak baba, gdy świat
robił mu na złość.
- To może ja ją spytam - rzucił i powiosłował w stro
nę „Sankt Nikołaja".
- Postawię ci flaszkę rumu, gdy uda ci się roztopić tę
lodową księżniczkę! - zawołał w ślad za nim Aleksiej.
Jewgienij nie odpowiedział.
Odnalazł Raiję w kajucie, gdzie siedziała wpatrzo
na w ikonę. Dzieci bawiły się na podłodze, tylko Ida
spala. Morska podróż zdziałała z nią cuda. Spała te
raz więcej niż kiedykolwiek w swoim krótkim życiu.
Jewgienija uderzyło nagle odkrycie, że Raija za
chwyciłaby każdego malarza ikon jako modelka. On
bardzo chętnie powiesiłby jej portret na ścianie. Mo
że taka myśl i była bluźnierstwem, ale czasem nie ma
się kontroli nad własnymi myślami.
Wzdrygnęła się, gdy wypowiedział jej imię, jakby
przyłapał ją na przestępstwie.
152
Jewgienij poczuł się nagle o wiele starszy od niej.
- Cieszę się, że podoba ci się ta ikona - rzucił. -
Możliwe, że dostaniecie ją ode mnie z Aleksiejem ja
ko prezent ślubny.
- Sam wróciłeś?
- Potrzebuję twojej pomocy.
Napotkał jej pytające spojrzenie.
- Oni chyba chcą coś kupić - tłumaczył - ale nie
mówią w żadnym innym języku niż norweski.
Pozostawił pytanie niewypowiedziane. Wisiało
jednak w powietrzu.
Raija westchnęła i podjęła wyzwanie.
- No dobrze - pokiwała głową. - Pójdę.
Było to rzeczywiście potrzebne. Gdyby udało im
się sprzedać i deski, i mąkę, szybciej dopłynęliby na
Morze Białe.
Postanowiła odsunąć kierujące nią egoistyczne
względy i pomóc im. Nie mogła odmówić braciom,
którzy byli jej przyszłością.
Aleksiej aż otworzył usta ze zdumienia, gdy Raija
uniósłszy spódnice dotarła do brzegu. Spojrzenie,
którym ją zaszczycił, nie wróżyło nic dobrego.
Raiji nie chciało się go zagadywać. Niech dobry hu
mor wróci mu sam, nie będzie się bez potrzeby tłu
maczyć. Zresztą, źle się rozmawia z kołkiem drewna.
- To co, flaszka rumu? - Jewgienij nie mógł się po
wstrzymać, aby nie podrażnić się z bratem.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Aleksiej oparł się o łódkę i obserwował ich spod
wpółprzymkniętych powiek. Ostentacyjnie skrzyżo
wał ramiona na piersi.
153
Grupka mężczyzn na brzegu powiększyła się. Lu
dzie zauważyli statek i wielu chciało sprzedać swoje
ryby po dobrej cenie.
Rosjanie znani byli z tego, że płacili hojnie.
Ich zdumienie na widok kobiety było spore. Nigdy
nie słyszeli o rosyjskiej kobiecie - kupcu. Nie rozu
mieli też, dlaczego szyper ją tu przyprowadził. Mogli
przecież dogadać się w męskim towarzystwie. Nawet
jeśli Ruscy nie rozumieli wszystkiego, nie był to prze
cież problem.
Jewgienij stanął obok Raiji. Przy drobnej kobiecie
wydawał się imponujący.
Raija nabrała oddechu.
- Sprzedajecie ryby? - spytała. - Suszoną, soloną,
chcą każdą. Z robakami i bez - dodała złośliwie.
-Jesteś nasza? - spytał ktoś z tłumu z niedowierza
niem. - Norweżka? Co, u licha, robisz u Ruskich?
Raija nie zwróciła uwagi na pytania. Przysunęła się
odrobinę w stronę Jewgienija, jakby szukając oparcia.
- Oni mają deski - mówiła dalej. - Mąkę. I dadzą
dobrą cenę.
Zebrani zapomnieli o handlu, byli o wiele bardziej
zainteresowani rolą, jaką Raija odgrywa na statku.
- Co za kobieta włóczy się wzdłuż wybrzeża z Ru
skimi? - wyzywająco spytał inny.
Gdy zrozumieli, że bezpośrednie pytania spływają
po niej jak woda po gęsi, zaczęli wymieniać głośne
komentarze między sobą. I sprawdzali wzrokiem, czy
celnie trafiają.
Były też spojrzenia posyłane z innych powodów. Ra
ija poczuła się rozebrana i pożarta tymi spojrzeniami.
154
- Nawet iadna, ale prosta - oświadczył jeden i scho
wał się w tłumie.
- To coś nowego, że Ruscy dostają kobietę w za
mian za swoją mąkę - zaśmiał się inny grubiańsko,
co wywołało szmer uznania wśród zebranych.
- Pryncypał używa swojej dziwki jako tłumaczki.
Wiedzą, jak się dobrze zorganizować...
Jewgienij zaczął się domyślać, że coś jest nie tak.
Atmosfera stawała się duszna.
Rozlegały się coraz śmielsze głosy i rubaszny śmiech.
A Raija bladła coraz bardziej.
Zacisnęła usta i nic nie odpowiadała. Nie cofnęła
się przed tłumem, nadal patrzyła prosto przed siebie,
ale jakby na wskroś zebranych. Słowa, które rzucali
w jej stronę, odbijały się od niej.
Wzniosła pomiędzy sobą a nimi niewidzialną ścia
nę. Otoczyła murem swoją duszę.
Coś takiego już kiedyś przeżyła.
To nie było nic nowego.
Bolało, ale mogła to znieść. Da sobie z tym radę.
- Co się dzieje, Raiju?
Jewgienij otoczył ją opiekuńczo ramieniem. Rzucił
ostrzegawcze spojrzenie w stronę grupy mężczyzn
i wycofał się z nią w stronę brzegu.
Gonił ich szyderczy śmiech.
Raija potrząsnęła głową.
- To nic - powiedziała sztucznie obojętnym gło
sem. '- Nic nie szkodzi.
- Powinienem był to przewidzieć - westchnął Jew
gienij. - Wybacz mi, Raiju! Teraz rozumiem. Oni nie
mogli być bardziej tolerancyjni niż moja załoga. Wy-
155
bacz, że cię w to wciągnąłem, ale po prostu nie po
myślałem.
- Nie szkodzi.
Jej głos był nadal bezdźwięczny, twarz zamknięta.
Nie przemyślał też tego, co teraz zrobił. Bez żad
nych podtekstów pogładził ją po policzku i ostrożnie
pocałował w czoło.
Z całym szacunkiem.
W tym samym momencie ktoś złapał go za ramio
na i gwałtownie odwrócił.
Aleksiej był blady, oczy pociemniały mu z wście
kłości. Ręce trzymające Jewgienija drżały.
Pięść świsnęła w powietrzu. Jewgienij nawet nie zdą
żył tego zarejestrować, a już połowa twarzy bolała go
i czuł, że przypomina niekształtną masę. Zachwiał się,
ale utrzymał na nogach. Usłyszał śmiech i słowa w ob
cym języku, wypowiedziane szyderczym tonem.
Kobiecy krzyk.
Raija.
Zmieniona twarz Aleksieja.
Jego brat, jego własny brat, którego sam nauczył
się bić. Jego własny brat o niepohamowanym tempe
ramencie...
- Oni już dawno mówili, że wypatrujesz za nią
oczy. - Aleksiej zbliżył się niebezpiecznie, oddycha
jąc ciężko. - Mówili, że pożerasz ją spojrzeniem. I że
nie tylko mnie staje na jej widok...
Rzucił się na Jewgienija, ale ten tym razem był
przygotowany i zasłonił się przed ciosem.
- Posłuchaj mnie, Aleksiej! - prosił. - Mylisz się...
Aleksiej nie chciał słuchać.
156
Plotki zaczęły się od razu, gdy Raija przybyła na
statek. Początkowo je lekceważył.
Ale się nie kończyły. Stawały się coraz bardziej
wulgarne.
Nie umiał dostrzec ich prawdziwej natury. Nie ro
zumiał, że gromada mężczyzn będzie się koncentro
wała na jedynej kobiecie na pokładzie. Nie rozumiał,
że fantazjowali na jej temat i przekazywali to jemu
jako temu, który cieszył się jej względami. Zauważy
li też, że udawało im się go tym drażnić.
Mówili mu, że Jewgienij jest w niej zakochany. Da
wali do zrozumienia, że nawet więcej.
Powtarzali to tak często, że w końcu sami w to
uwierzyli.
Aleksiej śledził Jewgienija. Próbował dopatrywać
się podtekstów w słowach jego czy Raiji. Uspokoił
się po miłosnej nocy. Upewnił się, że była tylko jego.
Mimo to mógł zacząć wątpić, gdy oddalała się od
niego. Zaczął się zastanawiać, za czym tęskniła.
Albo za kim...
To Jewgienij?
Z nim nie zeszła na ląd.
A przecież prosił prawie na kolanach.
Jewgienij popłynął - i wrócił razem z nią.
Obejmował ją z miną posiadacza. Pogłaskał ją i po
całował na oczach jego i tych obcych ludzi.
Czy to nie był wystarczający dowód?
- Zabiję cię, Jewgienij! - wrzasnął i rzucił się na bra
ta. Trafił, nawet nie wiedząc, gdzie. Zadał następny
cios. Poczuł, że uderzył Jewgienija w brzuch. Usły
szał, że ten stęka z bólu, zobaczył, jak się zwinął i cof-
157
nął. Poszedł za nim. Czuł się lekki jak tancerz. Czuł
się niezwyciężony.
Wokół słyszał głosy. Okrzyki, których nie rozu
miał, ale które go podjudzały.
Zadał kolejny cios. Trafił w policzek.
Sam też czuł smak krwi.
- Mylisz się, Aleksiej! Mylisz się! - krzyczał Jew
gienij. - Ja ją tylko lubię! Jak siostrę!
Aleksiej zaśmiał się brzydko.
- Siostrę? Co ty powiesz... Nie urodziłem się wczoraj!
Jewgienij zasłaniał się. Robił uniki przed śmigają
cymi pięściami. Zapewniał Aleksieja, że nie powinien
obawiać się niczego z jego strony. Że nigdy by jej nie
chciał mu odebrać.
Na próżno.
Cały czas uchylał się przed ciosami brata.
Nie śmiał oderwać od niego wzroku ani na ułamek
sekundy, szukał jednak w tłumie tej jednej twarzy.
Nie znalazł.
Zawołał w rozpaczy:
- Na Boga, Raiju, powiedz mu, że się myli!
Kolejny cios odrzucił go do tyłu tak, że aż zadzwo
niło mu w głowie. Upadł. Udało mu się osłabić upa
dek jedną ręką.
Oszołomiony, próbował podnieść się na nogi, gdy
powaliło go kolejne uderzenie. Kopnięcie w żebra po
zbawiło go oddechu. Wił się jak robak pomiędzy ska
łami wybrzeża.
Śmiech nie miał końca. Mężczyźni zakładali się
między sobą, kto wygra. Nikt nie żałował leżącego
w bólu człowieka.
158
Nie był jednym z nich.
Raija krzyczała i krzyczała. Trzymała dłonie na
uszach i krzyczała tak długo, aż nie miała już powie
trza w płucach.
Próbowała zagłuszyć mężczyzn, chciała, aby jej
krzyk dotarł do Aleksieja, ale nie miała na to dość
siły.
Jewgienij wystękał jej imię. Błagał ją, by przemó
wiła bratu do rozsądku.
Rozsądku?!
Szaleństwo w twarzy Aleksieja było bardziej prze
rażające niż cokolwiek, co widziała do tej pory. Nie
sądziła, żeby coś do niego dotarło. Był zamroczony
wściekłością i zazdrością. Nie panował nad sobą.
Jewgienij leżał na ziemi. Zobaczyła, że Aleksiej szy
kuje się do kolejnego ataku. Pochylił ramiona, zaci
snął pięści i ruszył ku bratu na ugiętych nogach. Był
groźny. Wzrok nie zdradzał litości.
On będzie bił i bił, i bił...
Aleksiej nie ocknie się, zanim to szaleństwo go nie
opuści.
Nie może pozwolić, żeby on zrobił coś Jewgieni
jowi.
W momencie gdy Aleksiej miał dopaść Jewgienija,
któremu udało się podnieść na kolana, rzuciła się na
napastnika od tyłu i mocno zacisnęła ramiona na je
go szyi.
- Słuchaj mnie, Aleksiej! - krzyknęła. Wisiała na nim
jak szmaciana lalka, gdy się wyprostował. - Opanuj się!
Przecież to z tobą jadę! Nie zachowuj się jak głupiec!
- Co, wystarczy, że mój brat tak się zachowuje? -
159
zawołał ochryple. - Bronisz go! Oczywiście, że go
bronisz!
Złapał wreszcie Raiję i oderwał od siebie. Wymie
rzył jej siarczysty policzek, aż odrzuciło ją do tyłu.
Stała, przyciskając obie dłonie do bolącego miejsca,
choć większy ból sprawiał jej zawód, jakiego doznała.
- Jak mogłeś? - spytała, jakby nie mogąc uwierzyć
w to, co się stało. - Jak mogłeś, Aleksiej?
- I ty o to pytasz? - zaśmiał się szyderczo. - Ty,
która razem z moim bratem wystawiasz mnie na po
śmiewisko?
Jewgienij ledwo trzymał się na nogach, ale gdy brat
uderzył Raiję, zalała go wściekłość.
Nie bije się kobiet. Nie takich, jak Raija.
- Chcesz się bić, braciszku? - zawołał wyzywająco
i podszedł, słaniając się, w jego stronę. - N o , to do
diabła, bijmy się!
Do tej pory jedynie się bronił. Przyjmował ciosy,
nie oddając ich. Policzek wymierzony przez Aleksie-
ja Raiji przesądził sprawę.
Nauczył tego zapalczywego koguta używać pięści.
Mimo to wiedział, że jeszcze to i owo może temu żół
todziobowi pokazać.
Walka zmieniła charakter.
Mimo że Jewgienij za dużo już oberwał ciosów, że
by być w dobrej formie, wynik walki nie był jeszcze
przesądzony.
Jewgienij był twardy.
I używał rozumu bardziej niż brat.
Aleksiej działał zaślepiony wściekłością.
Jewgienij był rozgniewany, ale myślał o krok dalej.
160
Przewidywał, co Aleksiej zrobi, i dobrze zgadywał.
Posłał bratu kilka celnych ciosów, ale nie zdołał go
pokonać.
Sam nie wiedział, czemu.
Może jednak za wiele oberwał. Może dlatego, że to
jednak był jego brat.
Widział wszystko jak przez czerwoną mgłę.
W uszach miał jednostajny szum.
Aleksiej zaczął iść w jego stronę. Jewgienij zamru
gał, aby pozbyć się kropli potu z rzęs. Chciał lepiej
widzieć. Coś sprawiło, że wysunął ręce, gdy Aleksiej
ruszył do ataku, i uchylił się w bok. Nie widział, gdzie
jest Aleksiej. Pot go oślepiał. Zamknął oczy przed sło
nym pieczeniem. I usłyszał odgłos upadku brata.
Jego stęknięcie.
Potem nastąpiła cisza.
Tylko cisza.
Zachwiał się. Przetarł oczy, a potem usłyszał szum
głosów. Odwrócił głowę i zobaczył, że grupa gapiów
wycofuje się. Na ich twarzach malował się przestrach
pomieszany z satysfakcją.
Jewgienij odwrócił się powoli. Wszystko migotało
mu przed oczami.
Aleksiej nadszedł z tej strony.
Było tak cholernie cicho...
Leżał tuż obok. Tak blisko, że omal na niego nie
wszedł.
Leżał w dziwnej pozycji.
Nienaturalnej.
Jewgienij padł na kolana. Złapał za klapy kurtki
brata, potrząsnął nim. Mocniej.
161
- No już, Aleksiej! Nie wygłupiaj się! Już jesteśmy
przyjaciółmi. Nie strasz mnie tak!
Nic.
Ciszę przerywało tylko morze, regularnie bijące
o brzeg.
Coś zatrzeszczało na piasku i wodorostach. Chłod
na dłoń złapała za dłoń Jewgienija i oderwała od brata.
Owionął go zapach świeżo umytych włosów. Pod
parła go, objęła i odciągała krok po kroku.
- Nie możesz nic zrobić - powiedziała bezbarw
nym głosem. - Nie możesz nic zrobić. On nie żyje.
To nie twoja wina.
Jewgienij już nic więcej nie słyszał.
Nie wiedział, co się dalej działo.
Świat spowiła litościwa ciemność.
11
To był koszmar. Koszmar, który będzie pamiętał
do końca życia.
Walczyli z Aleksiejem. Bili się, a teraz Aleksiej nie
żyje.
On, Jewgienij, zabił swego brata. Brata, którego tak
kochał.
Budził się powoli. Zmysły jakby nie chciały być mu
posłuszne.
Ale przecież czuł kołysanie statku.
Płynęli.
Aleksiej stoi u steru.
Mógł mu ufać. Z czasem z chłopaka będzie dobry
kapitan.
Ale sen go nie opuszczał. Był przerażająco praw
dziwy. Musi go opowiedzieć Aleksiejowi. Uśmieją
się. Potem wyjmą z szafki rum i napiją się po łyku.
Potrząsnął głową.
Czyżby już wypił ten rum?
Spróbował otworzyć oczy. Jedyne, co mu się uda
ło uzyskać, to mała szparka, przez którą wpadło nie
co światła.
Strach go obezwładnił.
Czy sen mógł być aż tak realny?
163
Dłonie chwyciły za brzeg koi. Zabolało go, gdy usi
łował się podnieść.
Knykcie miał poobijane.
Musiał uderzyć w ścianę, gdy spał. Na pewno wa
lił w ścianę, gdy ten koszmar go męczył.
Słaby nacisk na pierś zmusił go do powrotu na po
duszkę.
- Nie próbuj się podnosić! - odezwał się łagodnie
kobiecy głos. To Raija. - I tak nie masz na to sił.
Już nie próbował.
Odrętwiały, formułował pytanie, które w końcu
wypowiedział:
- To nie był koszmar, prawda, Raiju? To nie był
żaden sen?
Nieskończenie smutno odpowiedziała:
- Tak, Jewgienij. To nie był sen. On nie żyje.
Nie zapłakał. Żadna łza nie wypłynęła spomiędzy
zapuchniętych powiek. Smutek był zbyt wielki.
- Płyniemy? - wydusił po długiej chwili ciszy. Ci
sza wydawała mu się górą, którą musiał rozwalić go
łymi rękami.
Raija skinęła głową, ale uświadomiła sobie, że on
nie może jej widzieć, i powiedziała:
- Twoi ludzie uważali, że tak będzie najlepiej. Pły
niemy już drugą dobę.
Nie zdziwił się. Dla niego mógłby to być nawet rok.
- Aleksiej?
- Zaszyli go w stary żagiel - odpowiedziała z tru
dem Raija. - Nie rozumiałam, co mówili, ale było
oczywiste, że chcieli wyrzucić ciało za burtę.
- N i e !
164
Usiadła na brzegu koi. Wzrok wbiła w ikonę.
- Nie zrobili tego. Walczyłam o niego. Złapałam go
i nie puściłam. W końcu jeden z nich mnie zrozumiał.
Zrobili dla niego trumnę. Stoi na dziobie. Nie wyda
je mi się, żeby im się to podobało. Boję się ich spoj
rzeń, Jewgienij. Boję się wypuszczać dzieci z kajuty...
- Niedługo stanę na nogi - mruknął, ale nie podjął już
nowej próby. - Nikt nie zrobi ci nic złego, obiecuję.
Splotła palce, wiedząc, że on nie widzi, jak ona na
prawdę się boi. To nie był lęk przed czymś nieokre
ślonym. Wiedziała, że nie może czuć się bezpiecznie,
jak długo Jewgienij nie zacznie wychodzić na pokład.
Dotykali jej, gdy musiała przechodzić obok. Rozu
miała z ich spojrzeń i śmiechu, co mieli na myśli.
- Nie chcę ci teraz zawracać głowy... - zaczęła, a on
zrozumiał, dlaczego głos jej drży.
- Ty naprawdę się boisz - stwierdził. - Jest gorzej,
niż mówisz, prawda?
-Tak.
Poszukał jej dłoni. Próbował mimo swej bezsilno
ści dodać jej odwagi, ściskając ostrożnie jej chłodne
palce.
- Wprowadźcie się do mnie. Teraz już nie ma zna
czenia, co kto powie. Nikt już nie uwierzy, że mię
dzy nami nic nie ma.
- Dziękuję, Jewgienij. - Dodała szybko: - To nie
była twoja wina. Nie możesz się oskarżać. Nie było
w tym twojej winy. Nie mogłeś niczemu zapobiec.
- Popchnąłem go.
- On upadł. Pośliznął się na wodorostach i upadł.
Stałam obok i widziałam. Ciągle to mam przed ocza-
165
mi. Upadłby nawet wtedy, gdybyś go nie dotknął.
Jewgienij zacisnął szczęki, aż zgrzytnęły mu zęby.
- Obawialiśmy się tego przecież - mówiła dalej. -
Baliśmy się oboje, że jego temperament sprawi, iż
straci głowę. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że
obróci się przeciwko tobie.
- Ani tobie.
Jewgienij nadal trzymał ją za rękę. Dobrze było nie
być samotnym.
- Jak twoje oko?
Raija skrzywiła się.
- Obawiam się, że nie jestem zbyt ładna...
Tępy ból przytłoczył pierś Jewgienija.
- Któż by przypuszczał, że to tak się skończy? -
powiedział przygnębiony.
Raija milczała. Czegoś takiego nie przewidział nikt.
Jej nadzieja, jej nowa rzeczywistość, której tak za
ufała, zawaliła się, złamana.
Nadal była w drodze na wschód, lecz teraz czeka
ła tam na nią tylko pustka.
Chciała uciec, ale los dopadł ją i odarł z marzeń.
Nie mogła uciec od tego, co było jej przeznaczo
ne. Nie osiągnie łatwo szczęścia, ono jej się nie nale
ży, czyżby o tym nie wiedziała? Czy nikt jej o tym
nie mówił, gdy była dzieckiem? To było za proste.
- Trudno ci będzie się tu przeprowadzić? - spytał
Jewgienij z troską, wyrywając ją z zamętu myśli.
Raija uścisnęła jego dłoń. Jak miło z jego strony,
że się o nią martwi, gdy sam potrzebuje współczucia
i pocieszenia.
- Dam sobie radę - odrzekła. - Nie mamy dużo rze-
166
czy. Jesteś miły, Jewgienij. Jesteś niemal aż za miły
dla nas.
Wywołał na zmasakrowaną twarz cień uśmiechu.
- Wiele ci zawdzięczam, Raiju. Uszczęśliwiłaś mo
jego brata. A ja spaliłem ci sklep.
- Nigdy nie pozwolisz sobie zapomnieć?
- Jestem człowiekiem, który nie zapomina o swo
ich długach - oświadczył z powagą.
Zycie toczyło się dalej. Nie robiło żadnych przerw.
Nawet nie wstrzymało oddechu, gdy Aleksiej Dymi-
trowicz Byków stracił życie w wieku lat dwudziestu.
Jewgienijowi udało się otworzyć oczy. Zobaczył
odbicie swojej twarzy w lustrze. Królowały na niej
wszelkie ciemne kolory tęczy. Najgorsza jednak by
ła matowość jego spojrzenia. W lustrze napotkał
spojrzenie martwego człowieka.
Opuściła go iskra życia.
Jak Kain zabił swego brata.
Wszedł na pokład. Znów był kapitanem. Przywo
dził załodze.
Był teraz bardziej władczy. Przedtem miał cień
uśmiechu w kącikach ust, żart czający się w oczach.
Był razem ze swoimi ludźmi, nigdy nie stawiał się od
nich wyżej. Często jadł razem z nimi te same ryby,
jadł tę samą zupę. Ubierał się tak, jak oni, chyba że
schodził na ląd. Wtedy lubił się wystroić.
Był jednym z nich.
Teraz oddalił się od nich. Zresztą nie tylko od nich,
ale od całego świata. Przed oczami miał gęstą zasło
nę, która nie przepuszczała nawet słońca.
167
Załoga szeptała miedzy sobą, że nigdy wiece; się
nie zaciągną do niego i że rozpowiedzą o tym rejsie.
Jewgienij Byków będzie miał problemy ze znalezie
niem załogi na swoje wyprawy do Norwegii.
Jewgienij zamknął się przed światem, gdyż uważał,
że to odpowiednia kara dla kogoś, kto spowodował
śmierć brata.
Był swoim własnym sędzią i katem. Skazał swoją
duszę na wieczne potępienie. Na wieczne cierpienie
z powodu tego, co się zdarzyło, czego można było
uniknąć, co było jego winą. Wiedział to z równą pew
nością, z jaką przewidywał przypływ i odpływ.
Raija i Jewgienij siedzieli sami. Czynili tak zwykle,
zanim wieczór nie zmienił się w noc, w czasie któ
rych oboje źle spali.
Dzieci przywykły do rytmu rejsu. Spały w mniej
szym pomieszczeniu kajuty Jewgienija, tam gdzie
przechowywał swe osobiste przedmioty.
Gdy doszedł do sił, wyrzucił większość rzeczy do
morza.
Raija widziała w tym rodzaj ofiary, ale i tak zda
wała sobie sprawę, że to mu nie pomoże.
Bogowie nie dadzą się oszukać skarbami wrzuca
nymi do morza.
Ale nie mogła powiedzieć czegoś takiego sercu zła
manemu przez żal. Nie mogła też mu powiedzieć, że to
było nierozsądne. Większość załogi nie posiadała w ży
ciu nawet polowy tego, co tak bez żalu wyrzucił przez
burtę. Widziała ich twarze i rozumiała ich gorzkie spoj
rzenia. Kto raz przeżył biedę, nigdy jej nie zapomina.
168
Pili herbatę. Przyrządzał ją z całym ceremoniałem.
szych szklanek. Już niczego nie oszczędzał. Nie oka
zywał żadnego respektu dla kosztowności.
Do herbaty jedli pszenne sucharki i kandyzowane
owoce.
Raija polubiła słodycze. Ręka sama po nie sięgała,
ze swojej własnej woli. Dziewczyna zaczęła się po
ważnie obawiać, że utyje.
Nigdy wcześniej nie musiała się tym martwić.
Przecież wychowała się na chlebie z kory. Gdy głód
wgryzał się mocno jak twarda pięść w żołądek, ostat
nią rzeczą, o której się myślało, była talia.
Jewgienij obracał szklankę w dłoniach. Mrużąc
oczy, patrzył przez szkło, jak łodyżki rżniętych kwia
tów łamały światło. Patrzył na Raiję poprzez herba
tę. Prawie jej nie widział, tak mocną zaparzył. Lubił,
gdy język od niej cierpł jak od dobrej wódki. Była tyl
ko mniej niebezpieczna. A oszczędzać nie zamierzał.
Zycie było tak kruche.
Kto może powiedzieć na pewno, że dożyje jutra,
na które zachował dzisiejszą herbatę?
Czy powinien oszczędzać, aby dać innemu więcej
tego, co było jego własnością?
Czy on sam nie powinien cieszyć się tym, co dzi
siaj posiada?
Odkładanie życia na później nie było żadnym roz
wiązaniem. Powinno się z niego korzystać. Cieszyć
się z tego, co ono daje, nie dopuszczając jednak za
blisko innych ludzi. Tylko przejmowanie się innymi
było niebezpieczne w życiu.
169
- Na pewno zamierzałaś powiedzieć mi, że to wca
le nie była moja wina? - spytał wprost.
- To nie była twoja wina - odpowiedziała mu cicho
Raija, patrząc na jego dłonie. Nie była w stanie napotkać
jego zimnego spojrzenia pozbawionego iskry życia, tego
spojrzenia, które napotykała od czasu śmierci Aleksieja.
Miał palce niepodobne do palców brata. Były krót
sze, kwadratowo zakończone. W ogóle go nie przy
pominał. Zagadką pozostawało dla niej, że kiedyś wi
działa między nimi takie podobieństwo.
Jewgienij zaśmiał się bez radości.
Byl to i tak odruch najbliższy płaczu, jego smutek
nie znalazł ujścia we łzach. Całkiem się zasklepił. No
sił wciąż maskę, aż było to przerażające.
- Doprawdy nie poddajesz się! - potrząsnął głową
ruchem przypominającym Aleksieja. A może jej się
zdawało? - Podziwiam twój upór, Raiju. Naprawdę.
Podziwiam twoją silną wolę i chęć oczyszczenia mo
jego sumienia. Niestety, ono nigdy już nie będzie czy
ste. Tak jak nigdy nie będą czyste moje ręce...
Popatrzył z obrzydzeniem na swoje dłonie trzyma
jące szklankę.
- Moje palce są czerwone od krwi mojego brata.
- Ty nie zabiłeś - stwierdziła Raija stanowczo.
Odstawiła swoją szklankę. Bała się, że może ją
zgnieść ze zdenerwowania.
- Aleksiej zginął przez swoje własne szaleństwo. Ty
nawet nie byłeś jego narzędziem. On uderzył głową
o kamień.
- Ależ z ciebie dziecko, Raija! - westchnął Jewgie
nij. - Jesteś tylko dzieckiem.
170
Skrzywiła się pogardliwie.
- Dobre ze mnie dziecko!
- Naprawdę.
Był poważny, wręcz ponury. Zatopił się w swoim
smutku, pielęgnował poczucie winy, jakby było rzad
kim i delikatnym kwiatem. Dawał mu pożywkę i dbał
o nie tak, jak matka dba o niemowlę.
- Wiesz, jak mówić, Raiju, ale tak naprawdę nigdy
nie zrozumiesz, co mnie dręczy. Możesz sobie to wy
obrażać, ale nigdy nie będziesz musiała z tym żyć jak
ja. Musiałabyś zabić, żeby to wiedzieć, musiałabyś
spowodować czyjąś śmierć.
Nie patrzyła na niego. Nie zdołała oderwać wzro
ku od stołu.
Usta poruszyły się. Czuła się jak we śnie, gdy usły
szała własne słowa:
- J a to wiem, Jewgienij. Rozumiem więcej, niż mo
żesz przypuszczać. Ja też zabiłam.
Udało jej się urwać strzęp zasłony oddzielającej go
od świata zewnętrznego.
Wyciągnął ku niej silną dłoń i złapał ją za podbró
dek. Stanowczym ruchem uniósł jej twarz i zmusił,
żeby na niego spojrzała.
Przez kilka sekund widziała tego Jewgienija, które
go już zaczęła poznawać, zanim nie stał się inny.
Patrzył z niedowierzaniem, skamieniały ze zdzi
wienia. Jego brązowe oczy badały jej wzrok. Musiał
odsunąć przesłaniającą je zasłonę, aby móc ją widzieć
wyraźnie. Musiał stać się dawnym Jewgienijem, aby
zajrzeć w głąb niej i sprawdzić, czy mówi prawdę.
- Ty kłamiesz - stwierdził w końcu głucho.
171
Jej twarz pozostała nieporuszona. Także ona umia
ła przywdziewać maski.
- Dlaczego miałabym kłamać? - spytała. - Albo
może: czy ja jestem w stanie tak kłamać?
Puścił ją.
- Tak sądzę - odpowiedział.
Nie umiał odgadnąć, co kryło się pod tą piękną
maską. Aleksiej zawsze lubił tajemnice. Ta kobieta
była jak zesłana z nieba dla niego, jego fantazji i po
tępienia. Nikt nie mógłby poznać jej do głębi. Nie
mógł posiadać jej w całości. Trudno byłoby kochać
taką kobietę.
- Tak, myślę, że mogłabyś kłamać, aby uwolnić
moją duszę od mąk na tym świecie.
Uśmiechnęła się leciutko, z odcieniem ironii.
- Wy, mężczyźni, macie doprawdy wysokie mnie
manie o sobie. Ja nie kłamię. Może bym i mogła tak
zrobić - przyznała - ale to nie jest w gruncie rzeczy
szczególnie pociągające.
Oczy jej pociemniały i błysnęły złowrogo.
- O wiele trudniej jest trzymać się prawdy, Jewgie
nij. Łatwiej jest ją zmienić, opowiedzieć tak, żeby
uzasadnić to, co zrobiliśmy.
Przeciął jej rozważania.
- Kogo zabiłaś, Raiju? Jak? Kiedy? Jeżeli mam ci dać
wiarę, musisz mi opowiedzieć wszystko ze szczegółami,
nawet najgorszymi. Inaczej pomyślę, że fantazjujesz.
Raija wzruszyła ramionami.
- Czemu nie? Najwyższy czas, żebym o tym ko
muś opowiedziała. Wyrzuciła to z siebie. Źle jest
nieść coś takiego samemu, mimo że czasem zdarzało
172
się, że o tym zapominałam. Nie można myśleć
o czymś takim przez cały czas.
Popatrzył na nią wyczekująco. Nadal wątpił.
- Wierzysz w siły nadprzyrodzone, Jewgienij?
Wzruszył ramionami.
- Święta Dziewico, ona pyta Rosjanina, czy on wie
rzy w siły nadprzyrodzone... Moja kobieto: oczywi
ście, że tak! Każdy z nas nawet nie wierzy, że jest in
ny świat. My to wiemy*.
Raija westchnęła. Uznała, że mimo wszystko lepiej
jest trzymać szklankę w dłoniach. Obracała nią, pa
trząc niewidzącym wzrokiem. Nawet nie zauważyła,
że herbata wystygła.
- Ja nie wierzyłam w rzeczy nadprzyrodzone. My
ślałam, że wiem wszystko, ale to okazało się nie tak
proste...
W czasie gdy zapadała noc gdzieś na wybrzeżu Fin-
nmarku, Raija opowiadała o pewnym miejscu na
smaganym wiatrem pustkowiu. O córce szamana tak
lekkiej, że nie pozostawiała za sobą śladu na śniegu.
O zakopanych zwłokach noworodka ze skórzanym
rzemieniem na szyi.
Opowiadała o księdzu z innego kraju. O człowie
ku, który czcił samego siebie i który nie zawahał się
przejść po trupach, aby dojść tam, dokąd chciał.
Opowiedziała o swoim spotkaniu z tym człowie
kiem. O tym, co pamiętała. I o tym, co jej się śniło.
- Leżał na ziemi tuż za drzwiami domu, w którym
ja byłam. Dzieliły nas drzwi. Zostałam wtedy zbita tak,
jak nigdy wcześniej i później. Byłam nieprzytomna.
Ale wiedziałam, że on nie żyje, zanim go zobaczyłam.
173
Wiedziałam, jak umarł. I miałam krew na ubraniu.
Zamilkła.
Jewgienijowi zaschło w gardle.
Zbyt łatwo przyznał, że wierzy w to, czego nie
mógł ujrzeć.
Sądził, że będzie się śmiał z jej opowiadania. Że jej
historia okaże się naiwną bajeczką.
Okazało się jednak, że jej uwierzył.
Może dlatego, że mówiła z taką powagą i przeko
naniem.
Nikt nie mógłby tak się obnażyć tylko po to, aby
ktoś inny mógł uwierzyć w jego kłamstwo.
- Widzisz, Jewgienij - rzekła ze smutkiem - ja wiem,
jak to jest spowodować czyjąś śmierć. Żyłam z tą świa
domością. Pewnie bym go nienawidziła, gdybym go
znała, ale mimo to świadomość, że się przecięło czy
jeś życie, jest koszmarnym uczuciem. Przecięło się cał
kiem dosłownie - dodała sarkastycznie. - No i Catha-
rina. Jestem winna jej śmierci...
Tu załamał się jej głos.
Gdy już była w stanie mówić dalej, rzuciła tylko:
- Ale tu nie usłyszysz żadnych szczegółów, bo ją
kochałam.
Jewgienij poczuł się okropnie.
Co można powiedzieć po usłyszeniu takiej historii?
Czy ona potrzebowała pocieszenia?
Jak mówić do kogoś, kto odebrał komuś życie?
Nie mógł jej zapewniać, że to nie była jej wina, to
na nic.
Któż o tym wiedział lepiej niż on sam...
Zamiast więc ją pocieszać, zajrzał w głąb siebie.
174
Ona opowiedziała to właśnie w tym celu.
Tego właśnie chciała.
Zadał wreszcie to pytanie:
- Powiedz mi, Raiju, szczerze: czy to była moja wi
na? Zabiłem go?
Spojrzała na niego ciepło.
- Czy to nie ty byłeś tego tak pewien? - spytała
przyjaźnie, po matczynemu.
Jewgienij potrząsnął głową przecząco. Wstydził się
tego, że nie wiedział. Dręczyły go wątpliwości i naj
gorsze przeczucia.
- Mówiłam ci, że nie kłamię - ciągnęła dalej. -
Trzymanie się prawdy może być najlepsze. Ty go
nie zabiłeś. Stałeś oślepiony potem, z zamkniętymi
oczami. Wyciągnąłeś przed siebie ramiona w obro
nie, bo usłyszałeś, jak nadchodzi. Aleksie) pędził na
ciebie jak szalony, z zaciśniętymi pięściami. Wi
dział tylko ciebie. Nie patrzył dookoła siebie, nie
patrzył pod nogi. Najpierw jedna noga utkwiła mu
między kamieniami. Kiedy ją uwolnił, potknął się.
Wszedł prosto na śliską masę wodorostów, którą
ostatni przypływ pozostawił na lądzie. On się prze
wracał, jeszcze zanim ty wyciągnąłeś ręce w jego
kierunku. Nawet gdybyś mógł go wyraźnie wi
dzieć, nie zdążyłbyś go złapać i przytrzymać. On
upadł bez twojej winy.
Jewgienij słuchał jej z zamkniętymi oczami. Raija
już mu to opowiadała.
Wiele razy.
Prosił ją o to. Błagał. Rozkazywał.
Za każdym razem była to ta sama historia.
175
Jewgienij sądził, że ujawni w ten sposób jej kłam
stwo z litości.
Ale za każdym razem historia była taka sama.
Może nadszedł czas, żeby się ocknąć. Otworzyć oczy.
- Wierzę ci - wyszeptał z trudem. - Wierzę. Poku
ta nie pomoże. Nie pomoże cierpienie. On jest i bę
dzie martwy.
Przyjęła spokojnie jego stwierdzenie. Dobrze wie
dzieć, że powoli będzie wracał z poczekalni śmierci.
Poczuła, że nadszedł czas, aby mu powiedzieć
o swojej decyzji.
- Teraz, gdy Aleksiej nie żyje - zaczęła - moja wy
prawa straciła sens.
Jewgienij zmarszczył brwi, ale słuchał.
- Zrezygnowałam ze wszystkiego, co miałam, i ni
gdy tego nie żałowałam. Czuję tylko, że nie chcę je
chać sama do obcego kraju. Nie znam języka, oby
czajów. Religia jest inna. Widziałam przed sobą bez
pieczną przyszłość. Miałam zostać żoną Aleksieja.
On chciał się nami zająć. Nauczyć mnie tego, czego
nie umiałam. Zarobić na chleb. Był jedynym, którego
tam miałam. Bez niego nie czułabym się tam w do
mu. Teraz na wschodzie nic nas nic czeka. Nic, po co
miałabym jechać dalej.
- Chcesz, żebym wysadził ciebie i dzieci na ląd? -
Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie.
Jewgienij odczytał odpowiedź w jej oczach. Poczuł
się nieskończenie samotny.
I smutny. Bez powodu.
- Tak. Spaliłam za sobą mosty, nie chcę wracać do
tego, co miałam. Jestem na to zbyt dumna - przyzna-
176
ła. - Ale mogę coś sobie stworzyć w innym miejscu.
Gdzieś indziej, ale po tej stronie granicy. W Norwe
gii. Ona jest moim przeznaczeniem. Nie mogę uciec
przed moim przeznaczeniem, Jewgienij.
Zrozumiał, że naprawdę tak sądzi. I wiedział, że
spełni jej prośbę. Był jej to winien. Był to winien
Aleksiejowi.
- Nigdy nie uważałem, byś pasowała do Aleksieja -
mruknął i potrząsnął głową. - Przynajmniej nie na po
czątku. Potem zacząłem wątpić. Zacząłem cię lubić. Ale
jednak miałem rację: ty nie byłaś kobietą dla niego.
- Chyba to prawda, Jewgienij.
Znów przyszło mu na myśl, że ktoś powinien na
malować ikonę Madonny z jej twarzą.
Raija była doskonała w swojej piękności. Każdy
rys twarzy pasował idealnie do drugiego. Wszystko
było dokładnie zharmonizowane ze sobą.
- Mogłabyś pojechać na wschód, mimo że Aleksiej
nie żyje - usłyszał swój własny głos. - Mogłabyś coś
tam znaleźć dla siebie. Nie musiałabyś być sama...
- Nie posuwaj się za daleko, Jewgienij! - ostrzegła.
- Nie chcę, żebyś mi się oświadczał. Robisz to z przy
jaźni, doceniam to, ale to nie jest słuszne.
- Lubię cię - zapewnił. - Cenię cię bardziej niż ko
gokolwiek innego na ziemi... teraz.
- Ja też cię lubię, Jewgienij - zapewniła Raija ze
smutnym uśmiechem. - Bardzo. Ale to nie wystarcza!
Popełniłam już wystarczająco wiele błędów w moim
życiu. Od teraz nie chcę robić następnych. Chcę być
szczęśliwa. Chcę żyć jak normalny człowiek. Myślę,
że na to zasłużyłam.
177
- Kobiety mają zbyt wygórowane marzenia, jeśli
chodzi o miłość - westchnął. - Ja uważam, że na dłu
żej starcza wzajemne zrozumienie.
Raija wiedziała, że Jewgienij mówi z własnego do
świadczenia.
- Nie wszystkie przyciąga piękna twarz - powie
działa. - Nie każda porzuci cię dla innego. Musisz tyl
ko odważyć się na uczucie.
Jewgienij wychylił do dna resztkę zimnej herbaty.
- Nie potrzebuję nikogo aż tak blisko - odparł. -
Złamane serce za bardzo boli.
Nie spojrzał na nią.
- Znajdziemy dla ciebie jakieś odpowiednie miej
sce, Raiju. Rozpoczniesz nowe życie po tej stronie
granicy, możesz być tego pewna!
12
Znów szedł za gwiazdami na zachód. Znów był
w drodze do zapachu morza i krzyku mew.
Do Raiji.
Do domku przy morzu.
Mikkal zupełnie oszalał, gdy Reijo wrócił. Nawet
gdy usłyszał, co skłoniło go do powrotu, nie wyba
czy! mu tego opóźnienia.
- Ooa czeka na ciebie - powtarzał uparcie. - Raija
czeka. Obiecałeś wrócić po roku, a już masz spore
opóźnienie. Może ty się nią nie przejmujesz, Reijo
Kesaniemi, ale dla mnie ona jest wszystkim. Jest je
dynym powodem, dla którego znoszę to podłe życie,
rozumiesz? Nie powinieneś jej niepotrzebnie ranić.
Jest delikatnym kwiatem, nie depcz jej!
Reijo nigdy nie przyszłoby na myśl porównanie
Raiji do delikatnego kwiatka. Nie znał nikogo inne
go obdarzonego taką zdolnością przetrwania, jak
ona. Najwyraźniej Mikkal kochał w niej inne cechy
niż te, które dostrzegał Reijo.
Mikkal znał ją z tej strony, której nie pokazywała
nikomu innemu.
Reijo przemilczał jego oskarżenia. Bardziej było
mu żal Ingi, która też je słyszała.
179
Jej zranionych uczuć nikt nie bral pod uwagę.
Pawa i Anders poszli z nim razem na to miejsce.
Stanęli przy skrawku ziemi, który okrywał Aslaka.
Tym kawałku tundry, który teraz należał do niego.
- Dziękujemy ci! - rzekł Pawa i wyciągnął do Re-
ijo dłoń.
Niewiele można odpowiedzieć w takiej sytuacji.
Wymienili kilka obojętnych uwag - i rozeszli się
każdy w swoją stronę.
Reijo spieszył się. Odpoczywał tylko wtedy, gdy
już nie był w stanie iść dalej, i stawał na nogi, zanim
wypoczął.
Jadł, gdy szedł.
Nadrabiał minuty i godziny na wiele sposobów.
Musiał skrócić jej oczekiwanie. Tak chciałby zoba
czyć jej twarz, gdy wreszcie ofiaruje jej to, czego pra
gnie najbardziej w życiu.
Byłby to początek czegoś nowego i dla niego. Ży
cia bez Raiji.
Reijo już niemal biegł.
Ku morzu, ku Raiji.
Potem żałował, że niczego wcześniej nie przewi
dział. Chciał powiedzieć, że w pewnym momencie
coś przeczuwał.
Że coś jest nie tak.
Ale tak nie było.
Nie miał zdolności Mikkala, który wiedział, co
dzieje się z Raiją mimo dzielących ich setek mil.
On był tylko Reijo, jej mężem.
Na miejsce dotarł wczesnym rankiem.
Osada wyglądała tak samo. Szara, z cienką war-
180
stewką szronu na kamieniach. Leżała jakby przycza
jona pod ostrymi podmuchami wiatru.
Pierwsze, co zobaczył, to że dym nie idzie z komina.
Aż tak długo spała? Nie mogła przecież nie napa
lić w taki dzień.
Może październik to nie zima, ale też nie lato.
Dostrzegł sklep. A raczej jego resztki. Kilka czar
nych kikutów sterczących złowróżbnie w niebo.
Serce Reijo zamarło.
Pożar?
Opuszczony dom?
Chyba nic im się nie stało?
Rai ja!
Maja!
Dzieci!
Puścił się biegiem, aż zadudniła ziemia.
Jego dłoń zostawiła ślad na drzwiach. Były za
mknięte. Jak oszalały walił w nie pięściami, aż do bó
lu. Wołał jej imię, bliski płaczu.
Opanował się.
Długo stał, oparty czołem o zimne, wilgotne drzwi.
W głowie miał pustkę.
Klucz! Zwykle kładli klucz pod skalną półką przy
schodach.
Ożywiony wspomnieniem poszukał w tym miej
scu.
Klucz leżał, na wpół wmarznięty w ziemię.
Reijo chuchał na niego, aż wreszcie mógł go wyjąć.
Nadal pasował. Przekręcił się ze znajomym szczęk
nięciem.
Drzwi zaskrzypiały tak, jak kiedyś.
181
Owionęło go chłodne powietrze. Było zimniej niż
na zewnątrz. I bardziej nieprzyjemnie.
Reijo chodził po domu.
Zobaczył, że spakowała tylko swoje rzeczy. Nie za
dużo, ale te potrzebne. Swoje i dzieci.
To był dom, który stał pusty dłużej niż kilka dni.
Usiadł za stołem, oparł łokcie na znajomym bla
cie, głowę schował w dłoniach.
Już dawno nie czuł się tak bezradny.
Prawie nienaturalne wydało się, gdy ktoś wszedł do
domu. Jednak nie był to żaden upiór.
To był Nils.
Usiadł przed Reijo po drugiej stronie stołu, rozcie
rając zmarznięte dłonie.
- A więc wróciłeś - stwierdził. - Widziałem cię.
- Dlaczego miałbym nie wrócić? - spytał Reijo
agresywnie, mimo że mógł sobie wyobrazić, co sądzo
no o tym w osadzie.
- Cóż... - Nils unikał wzroku Reijo. - Gdy mężczy
zna opuszcza kobietę w takim stanie...
- W jakim stanie?!
Reijo złapał mocno za ramię Nilsa.
- Co ty gadasz?
- Ona mówiła, że o tym nie wiedziałeś.
Nils zrozumiał, że Reijo nie udawał. Naprawdę nic
nie wiedział.
- Była w ciąży, gdy odszedłeś. Niczego się nie do
myślałeś?
To nie mogła być prawda!
Byłby aż tak ślepy?
Reijo ukrył twarz w dłoniach, mocząc je łzami.
182
Łzy, których nie był w stanie wypłakać w Bergen,
przyszły teraz.
Płakał za nią, za siebie, za Raiję, za to dziecko, któ
rego nie zobaczył...
Jakaż była przebiegła!
Ale potem zrozumiał.
Nie dzielili łoża.
Sądził, że to po tym, jak opowiedział jej o tej drugiej.
Poprosiła go, żeby odszedł, dobrze wiedząc, że zo
stałby, gdyby zdradziła mu tę tajemnicę.
Widziała, jak odchodził w niewiadome. Z obietni
cą, że wróci po upływie roku. Nie mogła być pewna.
Ale nie przywołała go z powrotem.
Cóż to za diabelska kobieta! I to w niej Mikkal wi
dział słabą, bezbronną istotę!
- Co się urodziło? - spytał, nadal z twarzą w dłoniach.
Nils nie słyszał go tak wzruszonego od czasu Bergen...
- Dziewczynka - odpowiedział suchymi ustami.
Nigdy nie powie Reijo, że zaofiarował się jego żo
nie z opieką.
- Kiedy?
- W noc Bożego Narodzenia. Nie ma jeszcze ro
ku. Nazwała ją Ida.
Nils odchrząknął. Nie zwykł mówić o dzieciach,
to były babskie sprawy.
- Jest podobna do ciebie.
Reijo nic nie odpowiedział. Nie był w stanie. Głos
odmówił mu posłuszeństwa.
Ida. Ida.
To brzmi jak pieśń.
Ida.
183
W głowie mu wirowało.
Ida jest do niego podobna.
Ida niedługo skończy rok.
Ida.
Więcej nie wiedział.
Gdzieś na tym świecie było jego dziecko.
Krew z jego krwi.
Ida.
Raija odeszła. Po prostu odeszła z jego dzieckiem.
Dlaczego nie zaczekała? Musiała przecież rozumieć,
że on by jej tak nie zostawił. Ze jego opóźnienie mu
siało mieć jakiś powód.
- Dokąd poszła?
- Pamiętasz tego Ruska, którego uratowaliśmy?
-Nils odpowiedział pytaniem.
- Aleksieja?
Pytanie padło szybko jak strzał. Reijo był blady jak
kreda.
- Aleksiej? Przypłynął tu? Pojechała z nim?
Nils mógł tylko przytaknąć.
- Wierzyła do ostatniej chwili, że wrócisz - powie
dział, gdy dostrzegł oskarżenie w jego oczach. - Wie
rzyła w to bardziej niż ktokolwiek z nas. Broniła cię.
Mało kto dobrze o tobie myślał w miarę upływu mie
sięcy. Ale ona złego słowa o tobie nie powiedziała.
Utrzymywała uparcie, że wrócisz.
- Coś takiego? - Reijo uśmiechnął się krzywo. Miał
ochotę śmiać się w głos, takie to było tragikomiczne.
- Rzeczywiście musiała się tego uparcie trzymać, sko
ro odjechała z tym żółtodziobem.
Nils popatrzył na swoje dłonie. Pamiętał, co sam po-
184
wiedział Raiji. I nie mówił tego jako jedyny. Nikt w osa
dzie nie wierzył, że Reijo jeszcze kiedyś powróci.
- Nawet ona zaczęła wątpić - przyznał w końcu. -
Nie możesz jej o to winić. I tak wytrzymała o wiele
dłużej, niż wytrzymałby ktoś inny w jej sytuacji. To
nie było dla niej łatwe. Handel jej nie szedł...
- Co się stało ze sklepem? - wtrącił pytanie Reijo.
- Ruscy go spalili.
Reijo nic nie rozumiał. Czyżby pojechała z nimi
jako zakładniczka?
Nils tłumaczył, zająkując się nieco. W ogólnych zda
niach, nie wdając się w szczegóły. Reijo tylko zgrzytał
zębami z bezsilności. Wydawało się, że wszystko się
przeciwko nim sprzysięgło. On nie mógł wrócić. Ona
straciła wszystko. Mogła nie widzieć innego wyjścia. Wy
brała to, co choć w części pozwalało jej ocalić godność.
Postanowiła rozpocząć wszystko na nowo. Całko
wicie na nowo.
Popłynęła do Rosji.
Z jego dzieckiem. Z dzieckiem Kallego. Mikkala.
Z Elise.
Z tymi, które kochał najbardziej na świecie.
Wtedy podjął postanowienie.
Raija sądziła pewnie, że spaliła za sobą wszystkie
mosty. Myliła się.
Może i mogła uciec od wspomnień, od tego domu,
ale nie od niego.
Nawet jeśli miałby stracić na to resztę życia, od
najdzie ją. Odnajdzie swoje dziecko.
Raija nie miała żadnego prawa ukraść mu jej. Ma
ła Ida była także jego.
185
- O n a jest nadal moją żoną - powiedział Reijo. -
Jeżeli zamierza wyjść za niego za mąż, będzie to nie
ważne. Małżeństwo to małżeństwo. Tak samo w Ro
sji, jak i tu. Wyjazd nic nie pomoże.
- Wypłynęli dobry miesiąc temu - poinformował Nils.
Nie był pewien, czy życzył Reijo jej odnalezienia.
Nigdy nie polubił tego rosyjskiego szczeniaka. Nie
lubił mężczyzn pięknych do tego stopnia, że aż przy
pominali kobiety. Nie rozumiał też, co Raija w nim
widziała. Ale to tylko wyjaśniało, czemu Nils miał
kłopoty z kobietami. Nie rozumiał ich.
- Rosja jest wielka, Reijo. Nieskończenie wielka.
Reijo o tym wiedział.
To nie miało znaczenia. Nic innego mu zresztą nie
pozostało. Był sam.
Dopóki jej nie odnajdzie, będzie całkowicie sam na
tym świecie.
- Nie możesz pójść do Rosji. Do tego Arch...
- Archangielska? To stamtąd byli?
Reijo uśmiechnął się. To był pierwszy krok. Wie
dział, jak się nazywa to miasto.
W o wiele lepszym nastroju niż kilka chwil temu,
obwieścił:
- Nie, nie mogę pójść do Rosji. Chodziłem już ca
ły rok i wiem. To zresztą jednostajne zajęcie. Ale ja
dotrę do Rosji, przyjacielu. I odnajdę Raiję.
Spojrzał na Nilsa triumfująco. Jego zielone oczy
błyszczały niczym szmaragdy. Siedzieli w drewnia
nym domku na smaganym wiatrami wybrzeżu Finn-
marku, żaden z nich niespecjalnie bogaty.
Reijo jednak postawił sobie cel.
186
- Mogę popłynąć. Oni mogą, to ja też.
- Łodzią handlową? - spytał Nils oszołomiony.
- Nie, raczej zwykłą. Małą. Nieważne. Byle miała
żagiel i mogła mnie zawieźć na Morze Białe.
- Nikt z tobą nie pojedzie - stwierdził Nils ponu
ro. - Powiedzą, że oszalałeś. Nikt nie zamustruje się
do szaleńca.
- A ty?
Z twarzy Nilsa nic nie dało się odgadnąć. Reijo nie
pytał więcej.
Popatrzył na ścianę przed sobą.
Nie było go zbyt długo. Przyjaźń, która zrodziła
się między nimi, z jakiegoś powodu znikła.
Może i Nils zaczął marzyć o Raiji? Reijo nie chciał
pytać, bo nie chciał tego wiedzieć.
- Znam jednego, który ze mną popłynie - powie
dział zamyślony. - Ma równie poważne powody, aby
ją odnaleźć, jak ja.
Nils spojrzał na niego powątpiewająco. Reijo się
temu nie dziwił.
- Muszę tylko najpierw dotrzeć do fiordu Varan-
ger - rozważał Reijo. - Popłyniesz ze mną tam, Nils?
Gdy ten wciąż milczał, dodał:
- Dostaniesz dobrą zapłatę.
-Jaką?
Reijo już dobrze zrozumiał, że zbyt długo go tu nie by
ło. Kiedyś byli bliskimi przyjaciółmi. Teraz musiał poda
wać cenę tego, co kiedyś byłoby przyjacielską przysługą.
Wzrok Reijo powędrował ku wybrzeżu.
Ze sklepu zostały tylko popioły i sterczące w nie
bo sczerniałe kikuty.
187
Nie musiał nawet pytać, czy coś się uratowało, są
dząc po tych smętnych resztkach.
Ci Ruscy dobrze wykonali swoje zadanie.
Miał dom, ale nie mógł go oddać. Pewne poczucie
bezpieczeństwa dawała mu świadomość, że gdzieś
czekają na niego cztery ściany.
Żaden pałac, ale cień domu.
Łodzie handlowe!
On nigdy więcej nie popłynie do Bergen.
Ale ci ludzie potrzebowali kogoś, kto mógłby tam
popłynąć. Tym bardziej że sklep spłonął.
- Mogę ci dać kupieckie łodzie, Nils.
Nils zamrugał oczami. Wpatrzył się w Reijo zdu
mionym spojrzeniem.
Aż rozdziawił usta.
Było w nim coś niewinnego. Reijo pomyślał, że on
się będzie do tego nadawał. Nigdy nie wpadnie na to,
żeby kogoś oszukać.
Możliwe, że sam da się oszukać, ale to przez tych
najgorszych. Inni będą go dobrze traktować właśnie
ze względu na jego naiwność.
- Lodzie handlowe? - powtórzył Nils, akcentując
końcówki, bo nie mógł uwierzyć, że dobrze zrozumiał.
Reijo chce mu dać wszystkie lodzie, nie tylko jedną.
Będzie bogaty!
Będzie miał władzę.
Nigdy wcześniej tego nie czuł.
Nawet o tym nie marzył.
- Czy nie żartujesz? - spytał jeszcze z niedowierza
niem. Podejrzliwie. - Nie naciągasz mnie? Może cze
goś nie zrozumiałem?
188
- Nie zrobiłbym ci czegoś takiego.
Nils nic na to nie odpowiedział.
Reijo był taki porządny. Nieprzekupny. Dotrzy
mywał słowa. Do tej pory.
Dlatego jego zniknięcie było tak niepojęte.
- Nie dasz sobie rady tylko ze mną.
Reijo już o tym pomyślał.
- Daję ci te łodzie, Nils. To wszystko, co mam, po
za tym domem i tym, co mam przy sobie. Domu ni
komu nie oddam. Pomyślałem, że zbierzesz załogę.
Zostaniesz szyprem.
Nils zgodził się i poszedł w kierunku osady. Nadal
nic nie rozumiał. Czuł, że nie pośpi długo tej nocy.
Przed sobą jednak miał intensywny dzień.
Reijo nie chciał tracić ani sekundy dłużej.
Dał Nilsowi trzy dni na znalezienie załogi i wypo
sażenie łodzi, którą mógł popłynąć na wschód.
Nils poważnie się zastanawiał, czy tamten nie stra
cił poczucia rozsądku.
Ale łodzie handlowe kusiły, więc się musi postarać.
Nie weźmie więcej mężczyzn niż to absolutnie ko
nieczne.
Może i jest teraz szyprem, ale nie stał się przez to
od razu bogaty. Musi być ostrożny.
Reijo wszystko poplątał.
Z nim tak nie będzie.
Szkoda, że sklep został spalony. Nils nie wątpił, że
dostałby i skłep. Może mimo wszystko Rai ja była dla
niego błogosławieństwem?
Reijo nie rozpalił w piecu. Leżał z szeroko otwar-
189
tymi oczami w łóżku, które kiedyś dzielili, i przypo
minał sobie te wszystkie chwile, które przeżyli razem.
Gruba derka utrzymywała miłe ciepło.
Bywało, że leżąc tu z Raiją nie potrzebował nakrycia.
Miał nadzieję, że Aleksiejowi nie ogrzewała tak łóżka...
To nawet nie była zazdrość. Po prostu czul, że nie
mogła być tam szczęśliwa. Nie w pełni.
- Uratuję cię, moja mała - obiecał głośno. - Zoba
czysz, jak wpłynę do portu w Archangielsku. Bę
dziesz mnie prosiła, żebym cię stamtąd zabrał. Ale
zrobimy ci niespodziankę!
W innym miejscu, z innego, może nie tak zimne
go posłania, inny mężczyzna także mówił do siebie.
Do niej.
Mikkalem targał niepokój, jeszcze zanim Reijo od
szedł.
Źle było, że tak długo zwlekał z wyruszeniem. Nie
pokój wzrósł jeszcze bardziej, gdy Reijo wrócił.
Teraz po prostu wiedział, że dzieje się coś niedobrego.
Czuł nieokreślone mrowienie pod skórą. Nie mógł
się mylić.
Tak dawno nie próbowali spotkać się w myślach.
Wiedział, że są obdarzeni szczególnymi zdolno
ściami, ale nigdy ich w pełni nie wykorzystali.
Z Raiją łączyły go więzy silniejsze od więzów krwi.
Nic nie mogło ich zerwać. One istniały. Nadal istnia
ły. To, co pozostało mu do zrobienia, to je naprężyć.
Mikkal czul, że ona tak właśnie zrobiła.
Raija próbowała do niego dotrzeć, ale on nie był
w stanie jej odczytać i odpowiedzieć.
190
Jego majaki i wizje z czasu, gdy leżał nieprzytom
ny, męczyły go jeszcze długo potem.
Były zbyt mocne i wyraziste.
Dopiero teraz zrozumiał, że były czymś więcej niż
tylko majakami czy wytworami jego wyobraźni.
To była Raija.
To było związane z ogniem.
Nawet w snach nie był w stanie jej wesprzeć. Nie
mógł jej pomóc.
Teraz chciał odnowić ten kontakt.
Mrowienie przeszło w fizyczny ból. Męczył go przez
ostatnie dwa dni, a nie mógł znaleźć jego powodu.
Był zdrowy.
Wiedział, że nigdy już nie będzie się ścigał z wia
trem po tundrze. Noga pozostanie sztywna na zawsze.
- Pomogę ci, Raiju - powiedział spokojnie, podąża
jąc wzrokiem za dymem unoszącym się przez otwór
w jurcie w noc. - Nie wiem, jakie masz kłopoty, ale
obiecuje, że zrobię wszystko, żeby cię od nich uwolnić.
Dwóch mężczyzn. Ten sam cel. Prawie ta sama na
dzieja. Obaj związani z nią dziećmi. Obaj ceniący ją
ponad życie, gotowi przejść dla niej przez ogień.
Tylko jednemu mogła ofiarować swoją miłość.
Mikkal czuł, że niedługo coś się musi wydarzyć.
Coś związanego z Raiją.
Wiedział, że stracił wszystko, co miał. Teraz pój
dzie za tym, co może go spotkać.
Raija była tylko kobietą. Potrzebowała silnego
mężczyzny, który by się nią opiekował.
Nadal była jego zbłąkanym Małym Krukiem. Po
trzebowała go.
13
„Sankt Nikołaj" zarzucił kotwicę. Zabrakło im słod
kiej wody, już długo nie padało i zbiorniki mieli puste.
Trzech z załogi Jewgienija zdecydowało się opuścić
statek.
Na dobre.
Jewgienij opowiadał o tym Raiji, zasępiony.
- Zagroziłem im, że nie dostaną zapłaty. Nie do
trzymali umowy, a ja takim nie płacę. Nie powinie
nem, u licha, brać ludzi, którym nie mogę ufać. Po
wiedzieli, że nie szkodzi. Liczą na to, że wkrótce
nadarzy się inna okazja, z którą zabiorą się na
wschód. Z nami nie chcą już płynąć. Nie lubią pły
wać z babami, dziećmi i zwłokami na pokładzie.
- Ale masz tylu ludzi, żeby móc płynąć dalej?
- Nie o to chodzi. Lubię porządek, Raiju, a to na
pewno nie jest porządek.
Usiłowała uśmiechnąć się do niego pocieszająco,
ale nie mogła. Była zmęczona. Była cały czas zmęczo
na, a teraz potrzebowała więcej sił niż kiedykolwiek.
- Może oni mają rację, Jewgienij. Może twoje kło
poty zaczęły się przeze mnie. Aleksiej powiedział kie
dyś, że jesteśmy do siebie niebezpiecznie podobni. Ze
oboje doprowadzamy do kłopotów, mimo że nicze
go innego nie pragniemy bardziej, niż ich uniknięcia.
192
Jewgienij poklepał ją po policzku.
- Ten mój brat niekiedy zdradzał rozsądek. Byli
ście podobni, ale nie możesz zapominać, że ty masz
coś więcej: umysł osoby dorosłej. On miał swoje ma
rzenia i nie zawsze był w stanie oddzielić je od rze
czywistości. Ty też masz marzenia, ale potrafisz usta
nowić im granice.
Pokiwała głową. Wiedziała, że ją rozumie i że zna!
Aleksieja lepiej niż ktokolwiek.
- Tak naprawdę to go nie znałam - westchnęła me
lancholijnie. - Mimo to rzuciłam wszystko, żeby
pójść za nim... Może ja też czasem zbyt mocno wie
rzę w marzenia?
- Co teraz zrobisz? - spytał Jewgienij. Czuł potrze
bę zaopiekowania się nią, choć coś mówiło mu, że
ona była w stanie sama zadbać o siebie.
Nie miał przed sobą rozmarzonej dziewczynki.
Raija znała wiele stron życia.
- To fiord Varanger, prawda?
Skinął głową.
Raija jakby to już widziała. Przypominało jej to
miejsce, w którym spędzała czas od późnej jesieni do
wiosny przez wiele szczęśliwych dziecięcych lat.
To były obrazy z jej snów, z tych wspaniałych
snów, które przenosiły ją tak blisko Mikkala, że aż
czuła ciepło jego skóry i te wszystkie otaczające go
zapachy. Gdy dotykała go, wpełzała pod jego skórę,
a i tak nie mogła do niego dotrzeć.
To nie był jeszcze właściwy czas, ale się zbliżał.
- Znam tu kogoś, u kogo mogłabym spędzić zimę
- powiedziała niepewnie.
193
Sigga ją za to znienawidzi. Mimo to było to dla niej
jedyne wyjście.
Samotna kobieta nie jest wiele warta.
Nie chciała skończyć jak wiele dziewczyn, które
szły za sezonowymi rybakami i oddawały się im za
pieniądze. Niszczyło je to o wiele szybciej niż głód.
- Nie martw się o mnie, Jewgienij. Dam sobie ra
dę. Już wcześniej wędrowałam. To tylko dla Idy bę
dzie czymś nowym. Wszyscy mamy wędrówkę we
krwi. Nigdzie się na dobre nie zagnieździliśmy.
- A chciałabyś tego?
- Kiedyś myślałam, że tak - odparła ze wzrusze
niem ramion. - Teraz już nie wiem. Niepokój stał się
częścią mojego życia.
I Mikkal nigdy nie przywiąże się do jednego miej
sca, pomyślała. Urodził się, aby wędrować. Aby się
przenosić z miejsca na miejsce. Aby mało posiadać
i nie znać granic innych niż horyzont.
Aby mieć wiatr, deszcz, słońce, zorzę polarną za
przyjaciół, aby czerpać z przyrody to, co niezbędne,
i żeby omijać to, czego nie potrzebuje.
To było życie w wolności.
Odkryła, że za tym tęskni. Bardziej niż przypusz
czała.
Tak długo to tłumiła. Było tak dalekie i nieosiągalne...
A teraz? Czy teraz było też niemożliwe?
Czy to nie ona odtrąciła Mikkala? Uznała, że nie
jest wolny. Ona też nie była wolna, mimo że nie mia
ła najmniejszego pojęcia, gdzie teraz jest Reijo.
Czy była gotowa o tym zapomnieć? Porzucić swo
je sztywne życiowe zasady?
194
Nie odważyła się sobie odpowiedzieć.
Przerażało ją, że była gotowa postawić swoje szczę
ście ponad szczęściem innych.
Ale od czasu śmierci Aleksieja Mikkal stał jej tak
wyraźnie przed oczami...
Był w jej każdym śnie.
Czyżby dawne więzy miały nadal moc?
Czy on starał się jej coś przekazać?
- To chyba ktoś więcej niż znajomy, prawda?
Jewgienij wyciągnął trafne wnioski z jej milczenia.
- Nie byłaś sądzona Aleksiejowi, ktoś inny cię tu
trzyma.
- Można tak powiedzieć.
- Szkoda.
Jewgienij podrapał się po podbródku. Zaczynał za
puszczać zarost w nadziei, że może doda mu to po
wagi, przynajmniej na zewnątrz. Po tym, jak załoga
zaczęła go opuszczać, uznał to za pomocne.
- Będę za tobą tęsknił - stwierdził z prostotą. - Wiem,
że sobie poradzisz. Jesteś takim typem człowieka. Mam
takie przeczucie. My, Rosjanie, bierzemy na poważnie
nasze przeczucia. Możliwe, że cię już nigdy nie zobaczę,
i to mnie boli. Od razu przyszło mi do głowy, że chciał
bym ci pokazać tyle pięknych miejsc. Mógłbym cię tam
zawieźć, a potem moglibyśmy o nich rozmawiać. Powin
naś być na prawdziwej rosyjskiej zabawie. Zdarlibyśmy
sobie buty w tańcu, śpiewali aż do zachrypnięcia..,
- Pili? - wtrąciła nieco żartobliwie Raija, przełamu
jąc nazbyt uroczystą atmosferę pomiędzy nimi.
Mieli się rozstać, ale ona nie chciała, żeby to się od
było we łzach.
195
- Nie wiedziałem, że może istnieć taka przyjaźń -
nie pozwolił się oderwać od tematu. Później mogło
by już nie być okazji do rozmowy.
W pobliżu zawsze byli ludzie. Dzieci. Załoga.
Mieli tak mało czasu.
- Przyjaźń jest właśnie taka - rzuciła, spontanicz
nie chwytając go za rękę. - Może to zabrzmi głupio,
jak przechwałka, ale dawno nie czułam się tak bez
piecznie przy mężczyźnie. Jak przy przyjacielu.
Jewgienij odwzajemnił jej uścisk.
- Tak było też z AJeksiejem - powiedział z przygnę
bieniem. - Chciał być tylko sobą, ale jego urodziwa
twarz uniemożliwiała mu to. Ludzie uważali za oczy
wiste, że jest rozpieszczony, że szuka okazji do flirtów.
A on ich unikał. Kobiety same wpadały mu w ręce.
Patrzył na nią przyjaźnie. Widział, że jest piękna.
Określenia „oszałamiająca" czy „słodka" nie pasowa
ły do niej.
„Ładna" to było za mało.
„Śliczna" może by lepiej odpowiadało, ale nie mó
wiło nic o jej ciemnych, wygiętych rzęsach, o tym,
jak brwi podnosiły się na czoło, o niezgłębionej
i wciągającej głębi jej brązowoczarnych oczu.
Nic nie mówiło o jej uśmiechu, który mógł sprawić, że
się zapominało o ostrym wietrze wiejącym znad morza.
Nic nie mówiło o tym, jak jej krótsze włosy kręci
ły się koło uszu, a pozostałe spływały gęstą falą
wzdłuż wąskich pleców.
„Śliczna" nie mówiło nic o jej dumie, o woli wy
trwania, o umiejętności zaciśnięcia zębów i przetrwa
nia ciężkich chwil, ponieważ w coś wierzyła.
196
Nic nie mówiło o marzeniach, które w każdej chwili
były w scanie wygładzić jej czoło i nadać jej ten rys bo-
skości, dzięki któremu widział w niej model Madonny.
- Zawsze będę miał ze sobą cząstkę ciebie - wyrwa
ło mu się. - Po chwili dodał, sam zdziwiony: - A jed
nak nie kocham cię tak, jak mężczyzna kocha kobie
tę. Kocham cię, oczywiście, ale raczej w ten spokojny
sposób, jak się kocha miłą sercu siostrę. Nie mogę so
bie wyobrazić, że mógłbym ciebie pożądać.
Raija musiała raz po raz mrugać oczami, żeby się
nie rozpłakać.
- To są jedne z najpiękniejszych słów, które ktoś
kiedykolwiek do mnie powiedział, Jewgienij.
- Na pewno dużo ich słyszałaś w życiu.
- O moich oczach i włosach, i uśmiechu, tak.
Raija skrzywiła się z pogardą.
- Ałe to było tylko o tym, co jest na zewnątrz. A ja
składam się także z wnętrza. Nawet w większej części.
- Będziesz mnie pamiętać?
- Oczywiście, że cię będę pamiętać.
Uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem, przy któ
rym białe noce wydawały się blade i bez życia.
- I nie mówię tego z uprzejmości. Już dawno prze
stałam być uprzejma. To ma związek z tym, że pró
buję być uczciwa. Prawda wiele wymaga. Ale tak, bę
dę cię pamiętać.
- Jewgienij: ten, który zabił Aleksieja - powiedział
gorzko. - Tak, masz powody, aby mnie pamiętać.
Gdyby nie ja, byłabyś w Archangielsku...
- Myślałam, że ten temat już mamy za sobą - odpar
ła Raija zawiedziona. - Nie myślę tak o tobie, wiesz prze-
197
cięż. Stałeś się moim przyjacielem. Nie mam ich zbyt wie
lu. Ci, wobec których odważę się na bliskość, stają się mi
drodzy. Wiedz o tym, Jewgieniju Dymitrowiczu Byków.
Następnych dwu marzynarzy zdecydowało się na
opuszczenie statku.
Jeden z nich zakradł się do kajuty Jewgienija i wy
pił znaleziony tam rum. Kompletnie pijany rzucił ja
kąś uwagę szyprowi.
Raija nie mogła zrozumieć wydanych rozkazów,
mimo że już przyswoiła sobie nieco ten język.
Jewgienij rozkazał przytopić winowajcę.
Była to zwyczajna kara w sytuacji, gdy ktoś z za
łogi wypił zbyt dużo.
Marynarza obwiązano sznurem w pasie i bez zbęd
nych ceregieli wyrzucono za burtę. Robiono to nie
zależnie od pory roku.
Raija nigdy tego nie widziała i nie mogła uwierzyć,
że Jewgienij mógł wydać rozkaz zrobienia czegoś tak
okropnego.
- Najszybszy sposób na wytrzeźwienie - rzucił jej
Jewgienij, gdy protestowała przeciw wymierzeniu tej
nieludzkiej kary.
Była to prawda, choć Raija nie mogła się z tym po
godzić.
Przeszywający krzyk bólu mężczyzny wpadające
go w lodowatą wodę długo jeszcze tkwił jej w uszach.
Maja i Elise także to widziały i nie mogły zrozumieć,
dlaczego tego biednego pana wrzucono do wody.
Niepewne wyjaśnienie Raiji, że on zrobił coś złe
go, nie wystarczyło im.
198
One też robiły rxeczy, których zakazywała im Rai ja.
Robiły też rzeczy zakazane im przez Jewgienija.
Obie ucichły i zamyśliły się głęboko. Musiały trzy
mać się razem. Jeśli któryś z dorosłych przyłapie je
na czymś, co uzna za złe, możliwe, że też je przyto-
pią. W umysłach dziewczynek to doświadczenie uro
sło do rozmiarów katastrofy, czegoś przerażającego
i niewytłumaczalnego.
Przytuliły się do siebie mocno w koi i po raz pierw
szy zasnęły, obejmując się; one, które zawsze patrzy
ły na siebie spode łba.
Strach może łączyć ludzi.
Serce Raiji krwawiło.
Płakała, gdy usłyszała wieczorną modlitwę dziew
czynek.
- Kochana Boziu, pozwól nam odejść ze statku, że
by Jewgienij nie wrzucił nas do morza. Spraw, żeby
śmy wróciły do Reijo. Amen.
Czuła się winna.
Wciągnęła je w to. Za jej sprawą przeżywały rze
czy, których dzieci nie powinny przeżywać.
Spaliła za sobą wszystkie mosty i postanowiła za
cząć na nowo.
A na ile pomyślała o nich?
Czy pomyślała, na co je naraża?
Łatwo było teraz się oskarżać. Łatwo brać na sie
bie winę.
Tak jakby jej ból mógł im pomóc!
Jej łzy nie zrównoważą strachu, w jakim zasnęły
dziewczynki. Nie mogły wymazać ich snów, w któ
rych wydawało im się, że spadają i spadają, i prawie
199
topią się w tym zimnym, okropnym, bezdennym mo
rzu. Obie mówiły coś o linie, która pęka.
Gdy znów zasnęły, Raija czuła się wyczerpana do cna.
Nie mogła tego dłużej odsuwać, byłoby to dręcze
niem własnych dzieci. Nie mogła na to pozwolić.
Przypomniały jej się słowa Elle o ofiarowaniu
dziecka.
Czuła, jakby właśnie ofiarowywała nie jedno, ale
wszystkie czworo.
Raija spała na koi Aleksieja. Boso wśliznęła się do
kajuty. Nie chciała obudzić Jewgienija.
Dopiero gdy usiadła na krawędzi posłania, dostrze
gła, że on nie śpi.
Siedział spokojnie przy stole. W ciemności widzia
ła tylko białka jego oczu.
- To przez topienie, prawda? - spytał smutnym gło
sem.
Nie musiała odpowiadać. On wiedział.
Nie chciało jej się spać.
Oczywiście, była zmęczona, ale innym rodzajem
zmęczenia. Żaden sen nie zdołałby go usunąć.
Jewgienij nadal siedział przy stole. Miał na sobie
tylko spodnie.
Wzrok Raiji przyzwyczaił się do mroku i widziała
go całkiem dobrze.
Miał muskularne, mocne ciało, takie jakie lubiła
u mężczyzny.
Wstała i podeszła do wolnego krzesła.
Podobała się jej ta atmosfera wspólnoty.
- Zakładam, że tu zostajesz?
Raija pokiwała głową.
200
Bawił się piórem używanym do prowadzenia zapi
sków okrętowych.
- Jutro odpływam.
Zrozumiał to? Zrozumiał, jak trudno było jej pod
jąć decyzję?
- Jutro wyruszam.
Prawie te same słowa, ale oznaczały ich rozejście
się każde w swoją stronę. Na zawsze.
Noc od razu stała się czarniejsza, cichsza, przytła
czająca.
- Nie będę cię żegnał - powiedział Jewgienij. Raija
słyszała jego wzruszenie. Może nawet płakał? - Mu
szę zachować twarz przed tymi z załogi, którzy zosta
ną. Uważają mnie za twardego człowieka pozbawio
nego uczuć - westchnął ciężko. - Niech sobie nadal
tak myślą. Potrzebuję ich na później, a nie zdobędę
nikogo, gdy zaczną mówić, że jestem mięczakiem.
Zaśmiał się nieprzyjemnie.
Podniósł się i odszedł od stołu. Słyszała tylko,
w którą poszedł stronę.
Zaskoczona usłyszała, że zdejmuje ikonę ze ściany.
Stał chwilę, jakby wpatrując się w obraz w ciemności.
Podszedł do niej. Wyciągnął ku niej ikonę.
Raija nie poruszyła się.
Nie była w stanie wyciągnąć rąk.
Jewgienij położył ją na jej kolanach.
Musiała przytrzymać ikonę, inaczej by się zsunęła.
- Czyżby była za duża, żebyś mogła ją wziąć ze so
bą? - spytał Jewgienij zakłopotany.
- Jest za duża, żebym mogła ją przyjąć!
- Ależ nie.
201
Nadal przed nią stał i nie pozwalał, żeby odwiesi
ła obraz na miejsce.
- Chcę, żebyś ją miała, Raiju. Zawsze ci się podo
bała, musisz przyznać.
- Tak, podziwiałam ją, ale...
- Jest twoja.
- Od podziwiania do posiadania... - Raiji zabrakło
słów.
Jej dłonie gładziły drewno. Niemal wyczuwała po
ciągnięcia pędzla. Było to niezwykłe przeżycie dla ko
goś, kto nigdy nie trzymał pędzla w dłoni.
- Nie możesz mi jej dać, Jewgienij. Nie jestem jej
warta. Nie wierzę w nic...
Zaśmiał się cicho.
- To, że o tym mówisz, dowodzi, że wiara nie jest
ci obojętna.
- Musi być droga. To cale złoto...
- Nie chcę, żebyś myślała o pieniądzach. Czy nie
rozmawialiśmy niedawno o przyjaźni?
Skinęła głową.
- Ta ikona jest słabym dowodem na to, jak bardzo
cię lubię. Jak bardzo mi będzie cię brakowało i jak
często będę o tobie myślał.
- Wiem, Jewgienij. Nie musisz mi nic dawać, żeby
to udowodnić - powiedziała, zraniona. -Ja wtedy mó
wiłam prawdę.
- Mimo to proszę cię o przyjęcie jej. Sprawisz mi
ból, jeśli odmówisz.
Głos mu się załamał.
- Miałem to wam dać w prezencie ślubnym.
Raija z trudem przełknęła ślinę.
202
Nie mogła odmówić.
Pełna czci położyła ikonę na stole.
- Przyjmuję ją. Dziękuję. Zawsze mi będzie o to
bie przypominać.
- Może więc miałem i inny, nie całkiem szlachet
ny powód mojej szczodrości? - uśmiechnął się.
Raija nie wierzyła w to.
Z wdzięczności zarzuciła mu ręce na szyję.
Jego ramiona objęły ją i trzymały mocno. Stali jak
kochankowie, a łzy płynęły im po policzkach. Raija
schowała twarz w zagłębieniu jego szyi i trzęsła się
w spazmatycznym płaczu. Była taka silna, gdy Alek-
siej zginął. Musiała. Potem wydarzenie to stawało się
coraz bardziej odległe wraz z upływem dni. Wspo
mnienie o Aleksieju zblakło tak szybko, że wręcz nie
pamiętała jego rysów twarzy.
Stało się tak, jakby zawsze był tylko ciałem
w trumnie na dziobie statku.
Tylko z Jewgienijem mogła go wspominać. Tylko
Jewgienij mógł zrozumieć jej łzy.
- Trzymaj mnie! - szlochała, tłumiąc płacz. Nie
wolno jej było obudzić dzieci. Nie mogły się już wię
cej bać. - Trzymaj mnie, Jewgienij! Mocno! Pozwól
mi się wypłakać!
Jewgienij obejmował ją.
Pomogła mu przejść przez najtrudniejsze chwile
jego życia.
Jedyne, czym mógł się jej odwdzięczyć, to ten moc
ny uścisk.
Wreszcie szloch ucichł. Ciężki, twardy węzeł w jej
piersi się rozluźnił.
203
Została tylko mała rana.
Raija czuła się oczyszczona.
Zwolniła kurczowy uścisk. Uświadomiła sobie, jak
blisko siebie stoją, i poczuła się zażenowana. Ale tyl
ko przez chwilę. W ich uścisku nie byłoprzecież żad
nego napięcia, żadnego erotycznego podtekstu.
Miała na sobie tylko koszulę nocną, a on cienkie
spodnie, jednak to nie miało najmniejszego znaczenia.
Byli kobietą i mężczyzną, stali tak blisko siebie, jak
to tylko możliwe, skóra przy skórze, a czuła jedynie,
że jest to piękne.
- Dziękuję - szepnęła, ale nie wysunęła się z jego
objęć. Niezwykłe było, że mogli tak stać. Że mogli
coś takiego przeżyć ten jeden raz.
- Naprawdę jesteśmy przyjaciółmi - powiedział
z uśmiechem. Spojrzał na nią, trzymając na odległość
ramienia. - Także to czujesz, prawda? Jesteśmy tak
dobrymi przyjaciółmi, że nie ma w tym nic zmysło
wego, mimo że wszystko temu sprzyja...
Zaśmiał się i potrząsnął głową, jakby odganiał
uporczywą myśl.
- Z czego się śmiejesz?
Po chłopięcemu zmarszczył nos. Jego zamknięta
zwykle twarz stała się jasna i bezbronna.
- Nie spodoba ci się to!
- To zależy. Jeśli mamy być przyjaciółmi, musimy
być szczerzy.
- Na własną odpowiedzialność?
Raija skinęła głową.
- Nie byłem pewny, co będę czuł i jak moje ciało
zareaguje, gdy taka chwila nadejdzie.
204
Uśmiechnął się, aż błysnęły mu zęby.
- Bardzo dawno nie miałem kobiety - wyjaśnił. -
Nigdy nie można przewidzieć, co się stanie.
- Próba wypadła wspaniale! - zapewniła Raija żar
tobliwie.
Zmusiła się, żeby pozostać na miejscu. Nie chcia
ła dać mu do zrozumienia, że swoim nieoczekiwa
nym wyznaniem wprowadził pomiędzy nich coś nie
pokojącego.
Nie chciała pogłębiać tematu, bo to w tej kajucie
kochała się z Ałeksiejem, i wspomnienie powinno po
zostać nienaruszone.
Jewgienij też zrozumiał, że wbrew swojej woli
przekroczył pewną niewidzialną granicę.
Wypuścił ją z objęć.
Łagodnie, delikatnie, tak żeby nie poczuła się od
trącona.
- Dobrze się czujesz? - spytał z troską, odsuwając
tym samym poprzednie słowa w mrok nocy.
- Tak, Jewgienij, dobrze.
- Idziemy spać?
Nadal nie była śpiąca, ale nie odważyłaby się czu
wać dłużej razem z nim.
Ich przyjaźń była zbyt piękna.
Byłoby tragedią, gdyby mieli zniszczyć ją w ciągu
tych ostatnich wspólnych godzin.
Nie mogła całkowicie na sobie polegać i, o ile wie
działa, na Jewgieniju też nie.
W czasie takiej niezwykłej nocy wiele marzeń mo
głoby prysnąć. A chciała móc spojrzeć mu prosto
w oczy przy pożegnaniu.
205
- Tak będzie najlepiej - odparła stanowczo, prze
konując tym samym ich oboje.
Dłonie spotkały się, splatając palcami.
Czuli wspólnotę.
Chwila, która mogła nadejść, odeszła. Mogli
uśmiechnąć się do siebie, zanim rozłączyli dłonie.
- Spij dobrze, Jewgienij! - szepnęła, zanim ułożyła
się na pryczy.
Odpowiedź nadeszła lekka jak tchnienie letniego
wiatru:
- Pięknych snów, miła przyjaciółko!
Ranek spędzili pracowicie. Jewgienij ledwo co
zjadł i już był na pokładzie, wydając rozkazy załodze.
Raija pakowała rzeczy. Tym razem musiała prze
prowadzić jeszcze bardziej ostrą selekcję niż wtedy,
gdy wyruszała z osady.
Miała wtedy przed sobą podróż morską. I ograni
czała bagaże.
A teraz zamierzała iść.
W najlepszym razie mogła prosić o podwiezienie,
gdyby kogoś spotkała.
Raija zacisnęła zęby i rozdzieliła rzeczy na dwa sto
sy: niepotrzebne i potrzebne. Potem zrobiła kolejny
przegląd rzeczy ze stosu „potrzebne". Nie była przy
wiązana do przedmiotów, ale ponieważ zima zbliżała
się nieubłaganie, musiała wziąć wszystkie ciepłe ubra
nia dla dzieci. Dlatego musiała zostawić większość
swoich. Miała nadzieję, że odnajdzie Ravnę i że ona
ją wspomoże. Już wcześniej chadzała w skórzanym
kaftanie i teraz też nie będzie się tego wstydziła.
206
Zresztą nie było cieplejszego okrycia na zimę.
Maja i Elise z wyraźną ulgą przyjęły wiadomość
o końcu żeglugi.
Nie musiały już się bać, że ktoś je wrzuci do morza.
- Pójdziemy do Reijo? - spytała Maja.
Coraz częściej o nim myślała. Coraz bardziej tęsk
niła. Nadal nie rozumiała, dlaczego na niego nie za
czekały.
Raija nie mogła okłamywać dziecka. Jednak praw
da byłaby dla niej za trudna.
- Jeżeli Reijo zechce, znajdzie nas.
- Ale on nie wie, gdzie jesteśmy.
Raija znała niezłomne przekonanie małej o nad
zwyczajnych zdolnościach Reijo. Nie podobało jej
się to, co musiała powiedzieć, ale chciała uniknąć
przedłużającej się rozmowy i łez.
- Reijo wie prawie wszystko, prawda?
Maja zgodziła się z nią bez dalszej dyskusji.
Jewgienij dotrzymał słowa. Dopłynął z Raiją
i dziećmi łódką na ląd, ale nie żegnał się długo.
Lekko poczochrał dzieciom włosy, pogładził je po
policzkach i uśmiechnął się.
Raiji uścisnął dłoń.
Jego oczy powiedziały jej, że już się pożegnali.
Uśmiechnęli się do siebie, zanim wsiadł na łódkę
i powiosłował ku statkowi.
Zamierzał płynąć na wschód.
Raija miała iść na północny wschód.
Boże, Boże, pomóż mi, pomodliła się po cichu.
Przed sobą widziała nieskończone odległości.
Rozpoczęła wędrówkę.
207
Ida leżała w szalu przewiązanym przez jej piersi.
Knuta niosła na plecach. Maja i Elise musiały iść na
własnych nogach.
Nadciągała zima, poddanie się byłoby równo
znaczne ze śmiercią.
Nie mogła się poddać.
14
Wyruszenie w drogę zabrało Reijo więcej czasu,
niż przypuszczał.
Nils, jako przyszły szyper i właściciel łodzi han
dlowych, pokazał się z takich stron, o które Reijo ni
gdy by go nie podejrzewał.
Przekonał się, że nigdy nie należy twierdzić, iż lu
dzie spokojni i małomówni są także łagodni. Był jed
nak zależny od jego pomocy, więc pogodził się z tym.
Płynęli na wschód dwiema łodziami: jedną Reijo
i drugą, należącą do innego szypra, którego wynajął
Nils. Z nim on i jego ludzie mieli wrócić do osady.
Płynęli na wschód i pytali o rosyjski statek „Sankt
Nikołaj".
- A czy wszystkie się tak nie nazywają? - zdziwił
się bezzębny staruszek w jakiejś osadzie. Odczuli bez
nadziejność swego przedsięwzięcia.
Odnalezienie Raiji na wschodzie będzie tak trudne
jak odszukanie igły w stogu siana.
Nils nie omieszkał o tym często przypominać Reijo.
Nie poszczęściło mu się u Raiji i chciał się teraz na
Reijo odegrać, ale nigdy tak, żeby ten Fin się czegoś
domyślił.
Tuż przed fiordem Varanger natknęli się na ślad.
W osadzie liczącej garść domów ludzie opowie-
209
dzieli im o rosyjskim żaglowcu, który stanął u nich
jakiś miesiąc temu. Nadal o nim mówili, bo mało co
dzieje się w tych stronach.
Tak, była z nimi kobieta. I to Norweżka, dodali
niechętnie.
Z pewnością w glosie opowiadali, że była dziwką
kapitana i że Ruscy się o nią pobili.
Szyper wygrał. Ten drugi zginął.
Reijo starał się wyciągnąć od nich więcej szczegó
łów, ale wydarzenia tym bardziej się zmieniały, im
więcej razy je opowiadano.
Jedyna rzecz, która się zgadzała, to Raija. Jej opis
nie odbiegał za bardzo od prawdy.
Poza tym trudno było ustalić, kto był zamieszany
w to wszystko.
Nils uśmiechał się pod wąsem.
Sprawiło mu pewną przyjemność słyszeć, że Raiji
się nie powiodło. A była tak pewna siebie, gdy odtrą
ciła jego wyciągniętą pomocną dłoń...
Ale nawet on, który widział zarówno Aleksieja, jak
i Jewgienija, nie mógł ustalić na podstawie relacji,
który pobił którego.
Obaj uważali, że morderstwo miało tylko ubarwić
całą historię i że zostało dodane przez nudzących się
mieszkańców osady.
- Wygląda na to, że ona potrafi nieźle zamieszać,
gdziekolwiek się znajdzie - rzucił Nils.
Reijo nic nie odpowiedział.
Bal się o nią i czuł niepokój przed spotkaniem
z Mikkalem. Będzie musiał mu powiedzieć, kim był
dla Raiji Aleksiej.
210
Dotarli już na wybrzeże. Lapońskie darniowe cha
ty stały rozrzucone wzdłuż linii brzegowej ciasnej za
toki. Za nimi wznosiły się skały.
Mało kto zawijał do zatoki, dlatego dwie łodzie
wzbudziły spore zainteresowanie. Wszyscy wylegli
na brzeg, żeby patrzeć i zgadywać, co się dzieje.
Tylko Mikkal musiał opanować ciekawość.
Nie lubił chodzić, gdy inni mogli go widzieć. Idąc,
wspierał się na kiju, i miał wrażenie, że wszyscy śmiali się
za jego plecami. Albo gorzej: że szeptali ze współczuciem.
Tylko on nie widział, jak Reijo schodzi na ląd. Do
cierały do niego podniecone głosy, ale starał się nie
nadsłuchiwać.
Nie chciał interesować się zewnętrznym światem.
Ze swoją sztywną nogą wolał samotność. Reijo nie
miał czasu tłumaczyć, dlaczego przybywa tak szyb
ko. Nikt postronny nie wiedział o ich umowie.
Spytał o drogę do chatki Mikkala, choć pewnie
sam by się domyślił, która to jest.
Mikkal mieszkał poza kręgiem utworzonym przez
pozostałe ziemianki, bliżej skał.
Jeżeli przybycie Reijo sprawiło mu niespodziankę,
umiejętnie to ukrył.
- Często się widujemy - rzucił.
Ruchem ręki wskazał Reijo, żeby usiadł.
- Przybywam sam - powiedział szybko Reijo.
Wtedy nadeszła reakcja.
Mikkal aż się skurczył. W spojrzeniu miał coś bez
bronnego.
- Obawiam się, że nas obu zawiodła - dodał Reijo.
- Już jej nie było, gdy przyszedłem.
211
- Mówiłem, że marnujesz czas! - krzyknął Mikkal
i prawie sobie przerwał. - Wyjechała? Dokąd?
Reijo zamilkł. Źle się czuł pod pół pytającym, pół
oskarżającym spojrzeniem Mikkala.
- Pojechała do Rosji.
Cisza aż dławiła.
- Co, u diabła, ona ma do roboty w Rosji! - wy
buchnął Mikkal, gdy już odzyskał dech.
Jakieś zamazane wspomnienie pojawiło mu się
w pamięci. I imię.
- Aleksiej? - spytał z obawą. - Czy to ten Aleksiej?
- Niestety, tak.
- Dlaczego? W imię Boga, dlaczego? - wykrzyknął
pobladły Mikkal. - Co miałaby tam robić? Co czeka
ją tam, czego nie dostałaby tu?
Reijo wzruszył ramionami.
- Ja nic nie wiem. Ja też już jej nie rozumiem.
- Kim on jest? - spytał Mikkal. - Kim, u diabła, on jest?
Reijo potarł ręce.
- Jest w jej wieku. Są do siebie podobni. Rozumie
ją się - powiedział, krzywiąc się. - Tak mi kiedyś mó
wiła. Poza tym jest ładny. Jest chyba najładniejszym
mężczyzną, jakiego widziałem. Dla tych, którzy
zwracają na takie rzeczy uwagę.
- Raija chyba nie jest taka?
Reijo wzruszył ramionami.
- Nie wiem, Mikkal. Ja już nic nie wiem.
Mikkal słuchał ponuro opowieści Reijo o tym, jak
Aleksiej wszedł w ich życie.
- Powinniście pozwolić mu tam zdechnąć - mruk
nął na koniec.
212
Reijo teraz się z nim zgodził, mimo że na począt
ku nawet lubił Rosjanina.
- Nikt nie mógł przypuszczać, że to tak się poto
czy - powiedział.
Mikkal w roztargnieniu pocierał uszkodzoną nogę.
-Jak twoja noga?
- Ty wiedziałeś, że będę kaleką? - rzucił Mikkal
z goryczą. - Pewnie tak, jak wszyscy inni. Wszyscy
o tym mówili, tylko nie ze mną. Ja nic nie wiedzia
łem. Musiałem sam się domyślić. Teraz jestem jak pół
mężczyzny.
Zaśmiał się, użalając się nad sobą.
- Może to i lepiej, że odpłynęła na wschód. Nie zo
baczy mnie takim. Jeżeli w ogóle ma mnie wspomi
nać, niech wspomina mnie z czasów, gdy jeszcze mo
głem biegać.
- Przecież żyjesz - stwierdził Reijo sucho. - Mogło
być gorzej. Byłem z tobą wtedy. Widziałem.
Mikkal nic na to nie odpowiedział.
- Co teraz zrobisz? - zmienił temat. - Zaczniesz
wszystko na nowo, jak ona?
Reijo potrząsnął głową.
- Nie dam jej wolności w ten sposób - oznajmił sta
nowczo. - Mogłem się zgodzić, że odejdzie do ciebie.
To było właściwe. - Nabrał oddechu. - Ale nie do nie
go. W tym wypadku nadal jesteśmy małżeństwem.
- Ona najwyraźniej tak nie uważa - stwierdził Mik
kal, obłamując gałązki z grubszego kawałka drewna.
- Błagałem, żeby ze mną poszła, ale stanowczo od
mówiła. Z czego ona jest zrobiona? Z czego, sądzi, ja
jestem zrobiony?
213
- Mikkal. Jadę za nią do Rosji.
Mikkal zagapił się na Reijo.
Czy on jest przy zdrowych zmysłach?
Rosja jest większa, niż mogli to sobie wyobrazić.
Mógł szukać Raiji przez całe życie, nawet się do niej
nie zbliżając.
- Nie masz szans.
- Pojadę - zapewnił Reijo. - Nawet jeśli zajmie mi
to resztę życia, odnajdę ją.
Mikkal nie zaoferował chęci pomocy.
Reijo był prawie pewien, że to zrobi.
Mimo wszystko Mikkal i Raija byli najbliżej ze so
bą związani. Istniały pomiędzy nimi mocniejsze więzy.
- Miałem nadzieję, że ze mną pojedziesz - powie
dział w końcu.
Mikkal zaśmiał się.
- Co, dwaj odrzuceni idą w pościg?
Reijo nawet się nie uśmiechnął.
- Może nas potrzebuje.
- Pojechała ze swojej własnej woli.
- Nie bądź taki nieczuły, Mikkal!
Reijo przyjrzał mu się uważnie i dostrzegł lekkie
drgania mięśnia przy skroni.
Nie był jednak aż tak twardy, jak by się zdawało.
- Dobrze wiesz, że się nie uspokoisz myślą, że po
prostu odjechała. Też będziesz musiał sam usłyszeć
z jej własnych ust, że woli zostać z tym człowiekiem.
- Wiesz, jak przekonywać...
- Przecież ona nie odjechała sama. Wzięła ze sobą
więcej... Nie muszę ci chyba przypominać, że macie
ze sobą dziecko.
214
- Czy robisz to dla Mai? - zastanawia! się Mikkal.
Reijo aż zgrzytnął zębami.
- Dla Mai też... - zamilkł, aż napotkał pytające, mio
dowe spojrzenie Mikkala. -Jeszcze ci czegoś nie powie
działem. Czegoś, o czym Raija nie powiedziała i mnie.
Urodziła moje dziecko zeszłej zimy. I teraz wzięła ze
sobą moją córkę. Nie wolno jej tak robić. Ja też mam
prawa do tego dziecka. Jest moja w równym stopniu
jak jej. Moja Ida nie będzie się wychowywać w Rosji.
Mikkal aż gwizdnął przez zęby.
- Historia się powtarza - rzucił lekkim tonem,
choć w środku płakał. - Raija lubi robić takie niespo
dzianki swoim mężczyznom.
Mój Mały Kruku, pomyślał. Co też znowu nabro-
iłaś? Czy poiechałaś dlatego, że nic już do żadnego
z nas nie czułaś? Dlatego, że już nie potrzebowałaś
mojej miłości?
Czy to twój upór poprowadził cię do innego kra
ju? Czy to moje sny gnębią mnie w nocy, czy to ty
wołasz mnie z daleka?
- Ja tu mam dziecko, które mnie potrzebuje - po
wiedział.
Reijo orientował się równie dobrze jak on, że to
Ravna i Inga sprawują pieczę nad Ailo. Mikkal nie za
wahał się jednak przed użyciem syna jako wymówki.
- Boisz się? - spytał Reijo wyzywająco. - Boisz się
spotkania z Aleksiejem? Wyzwania? Naprawdę są
dzisz, że go wybierze, jeśli będziesz obok?
Mikkal już nic nie wiedział.
Bał się.
Karmił się tylko marzeniami o niej.
215
Nie miał innego celu w życiu.
Jako człowiek kaleki potrzebował tych marzeń
bardziej niż kiedykolwiek.
To, co do niej czuł, stało się jeszcze silniejsze.
Nadal nosił na szyi woreczek z lokiem jej włosów.
Nawet teraz, gdy zawiodła go i pojechała do Rosji,
nie byłby w stanie go wyrzucić.
Obiecał jej, że będzie go nosił, dopóki nie przesta
nie jej kochać.
Dotrzymywał obietnic.
- Wzięła ze sobą broszkę?
Reijo zmarszczył brwi.
Mikkal powtórzył pytanie.
- Chyba tak - odpowiedział Reijo. - Przejrzałem
jej rzeczy. Broszki tam nie było.
Mikkal odetchnął.
Raija też dotrzymywała słowa.
Nadal nie rozumiał, co mogło spowodować, że
rzuciła się w ramiona obcokrajowca i pojechała z nim
do jego kraju, ale nie czuł się już tak zdruzgotany.
Broszka była znakiem takim samym, jak woreczek
z jej włosami.
Skoro nadal ją miała ze sobą, znaczyło to, że jej
uczucie do niego nie umarło.
Obiecali przecież dać sobie w ten sposób znak.
Raija nie mogła o tym zapomnieć.
Skoro go nadal kochała, nie mógł pozwolić popeł
nić jej największego błędu życia.
Pewnie, że był kaleką, że nigdy nie żeglował, ale
skoro Reijo się tym nie przejmuje, to i on też nie bę
dzie.
216
- Jadę z tobą - powiedział. - Mam nadzieję, że to
przemyślałeś.
- Ona tam nie pasuje - rzucił Reijo stanowczo. -
Obaj o tym wiemy.
Teraz, kiedy podjął postanowienie, Mikkal zgadzał
się z Reijo.
- Ile wiesz? - spytał. - Czy mamy jakiś punkt wyjścia?
- Teraz, ponieważ jedziesz ze mną - zaczął Reijo
poważnie - mógłbym polegać na twojej intuicji, jeśli
chodzi o Raiję. Na tej dziwnej więzi pomiędzy wami.
- Chyba wierzysz w nią bardziej niż ja sam - mruk
nął Mikkal. - Ostatnio słabo działała.
- Na szczęście coś mam - odrzekł Reijo. - Wiem,
jak się nazywa ich łódź. Znam nazwisko kapitana
i wiem, z jakiego są miasta. To Archangielsk.
Nazwę tę wymówił, jakby to było magiczne zaklęcie.
Mikkal słyszał o tym mieście, ale nic poza tym. Ni
gdy by nie przypuszczał, że mógłby tam kiedyś zawitać.
Tundra była jego światem, ale może tundra jest
i w Rosji?
Nie było ważne, gdzie był. Ważna była tylko ta
drobna kobieta, którą obaj stracili.
Wyszli na dwór. Nie protestował, gdy Reijo chciał
od razu pokazać mu łódź.
Reijo nie patrzył na jego nogę. Nie zwrócił uwagi
na to, że utyka.
Obaj myśleli tylko o niej.
Zapatrzyli się na wschód.
Gdzieś tam, daleko, była ona. Kobieta, z którą łą
czyły ich nierozerwalne więzy.
Raija...
15
Wydawało się to takie proste, gdy o tym myślała,
ale po raz kolejny rzeczywistość ją przerosła.
Nie płakała, kiedy dzieci mogły ją widzieć, ale gdy
spały, nie umiała powstrzymać łez.
Miała szansę, mogła popłynąć dalej z Jewgienijem.
Teraz nie udawało jej się odnaleźć krainy dzieciństwa.
Nigdy nie miała szczególnego daru orientacji.
Wspomnienia płatały jej figla.
Wszystko wyglądało tak podobnie.
A wydawało się tak znajome, gdy Jewgienij zarzu
cił kotwicę. Wyglądało jak miejsce ze wspomnień. Są
dziła, że będą musieli tylko trochę podejść.
Może kilka dni, i dotrą na miejsce.
Nadejdą ze stadem reniferów.
Czekała przy wielu zatokach.
Widziała wiele stad reniferów.
Miała nadzieję, choć wydawało jej się, że wyczer
pała ją już całkowicie.
Powinna była popłynąć z Jewgienijem do Archan-
gielska.
Gdyby jej się nie spodobało, mogła wrócić za rok.
Powinna była pomyśleć.
A teraz wędrowała przez pustkowie z czwórką
dzieci.
218
Zima mogła nadejść w każdej chwili.
Spotykała już pardwy o zimowym, białym upierzenia
To był pewny znak tego, co nadciągało.
Coraz trudniej było o jedzenie.
Ludzi nie widziała.
Każdej nocy marzyła, że budzi się w domku nad
morzem i odkrywa, że to tylko zły sen.
Jaka była głupia, powinna była zaczekać na Reij'o.
Zastanawiała się, czy wrócił.
Może się tego nigdy nie dowie.
Sama sobie zgotowała taki los.
- Och, Mikkal - westchnęła w ciemności nieszczel
nej ziemianki, na którą natrafiła. - Mikkal, ja nie wy
trzymam tej samotności! Dlaczego nie mogę was od
naleźć? Tak was potrzebuję! Potrzebuję cię!
Nie było odpowiedzi.
Płacz ukołysał Raiję do snu, ale zdążyła podjąć po
stanowienie, że jutro od rana zajmie się uszczelnia
niem ziemianki.
Dalsza wędrówka nie miała sensu. Ją i dzieci cze
kałaby tylko śmierć.
Znalazła dach nad głową. Powinna wykorzystać tę
szansę.
Sama przecięła więzy.
Sama wybrała Aleksieja i statek ze wschodu.
Przyszłość pokaże, czy będzie miała możliwość
dalszych wyborów.