towarzysze nieudanej podrozy 01









ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA - Wiosną 1945 (PRL, intelektualiści)









Gazeta Wyborcza - 15/01/2000

 

SOCREALIZM

 

ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA
TOWARZYSZE NIEUDANEJ PODRÓŻY (1)
Wiosną 1945

 

 

 

Borowski, ofiara stalinowskiego terroru, i Andrzejewski, przedwojenny żarliwy katolik, Konwicki, partyzant z wileńskiej AK, i Ważyk,
świadek sowieckich zbrodni na Wschodzie. Dlaczego tak wielu polskich pisarzy poszło na służbę komunistycznej władzy?


I jak później od komunizmu odchodzili?




 Nasi bohaterowie mogli zginąć w czasie tej wojny setki razy: w obozie koncentracyjnym, na zesłaniu w Rosji, ukrywając się po aryjskiej stronie na fałszywych papierach, w walce z Niemcami, Rosjanami. Ale przeżyli. Za chwilę będą głównymi ideologami nowej wiary, szermierzami socrealizmu. Ich żarliwość pociągnie za sobą innych, ich pryncypialność wzbudzać będzie strach, ich przywileje będą kłuły w oczy. Ale tej wiosny 1945 roku jeszcze wiele spraw potoczyć się może inaczej.Dlaczego właściwie Jerzy Andrzejewski nie miałby, tak jak Jerzy Turowicz, z którym przyjaźnił się od lat (przed wojną wspólnie jeździli na medytacje do Lasek do ks. Władysława Korniłowicza, opiekuna duchowego tamtejszego Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża), trafić do redakcji "Tygodnika Powszechnego"?Tadeusz Borowski nie od razu zdecyduje się na powrót do kraju. Przeciwnie - zapowiada w liście wysłanym z Monachium do Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, redaktora naczelnego "Orła Białego", pisma armii Andersa, że przyśle mu wiersze. Dziś wiemy, że były tam gorzkie słowa o ojczyźnie w szponach NKWD. Czemu więc nie wyobrazić sobie Borowskiego na emigracji, jako współpracownika paryskiej "Kultury"?A Tadeusz Konwicki? Przecież równie dobrze mógł jeszcze chwilę włóczyć się ze swym oddziałem po lasach Wileńszczyzny, aż aresztowałoby go i wywiozło w głąb Rosji NKWD. Mógł zresztą jako były akowiec trafić do więzienia i w Polsce. Albo wyemigrować. Razem z kolegami z partyzantki miał już przecież nawet zblatowaną załogę statku, który odpływał do Anglii.Wiktor Woroszylski uważał się już wtedy za ideowego komunistę. Ale gdyby jego rodzice nie postanowili wyjechać z zajętego przez Sowietów Grodna, czy nie pisałby swoich rewolucyjnych wierszy w języku Majakowskiego? A może później jako rosyjski dysydent znalazłby się w łagrze? I może trafiłby tam na Juliana Stryjkowskiego, tymczasem, w 1945 roku, żyjącego w Moskwie na radzieckim paszporcie, któremu łatwo - gdyby do Polski nie wrócił - mógł przypaść los ofiary kolejnej antysemickiej czystki?Tej pamiętnej wiosny 1945 roku, kiedy przez kraj przetaczała się radziecka ofensywa, a widok uciekających wojsk niemieckich przynosił nadzieję na zakończenie długoletniego koszmaru, chyba tylko Adam Ważyk nie musiał niczego rozstrzygać. Wyboru dokonał wcześniej. W sierpniu 1944 wkroczył w charakterze politruka z I Armią Wojska Polskiego do Lublina już jako zdeklarowany komunista. I jeszcze Kazimierz
Brandys, ukrywający się w czasie wojny, gdyż podpadał pod ustawy norymberskie, uważa, że wiosną 1945 r. jego droga była już przesądzona - nie miał żadnych wątpliwości, że życie zawdzięcza wkraczającej do Polski Armii Czerwonej.
Polska specyfika

Kiedy nasi bohaterowie mówili komunistycznej władzy pierwsze "tak", Polska znajdowała się w stanie chaosu, niepewności, destabilizacji politycznej i gospodarczej. Wiadomo było o wywózkach na Wschód, o aresztowaniach akowców, ale też nikt nie negował olbrzymiego wkładu krwi, jaki wnosiła w zwycięstwo nad faszyzmem Armia Czerwona. W lutym na ulicach i w urzędach pojawiły się plakaty "AK - zapluty karzeł reakcji". W marcu zwabiono do ZSRR i aresztowano przywódców Polski Podziemnej, przyszłych skazanych w tzw. procesie szesnastu.Jednak nawet w Warszawie, gdzie gorycz klęski musiała być większa niż gdziekolwiek indziej w Polsce, ta wiosna była z najbardziej ludzkich powodów pełna radości. W gruzach na Marszałkowskiej w zaimprowizowanych knajpkach tańczono do białego rana. Skończyła się wojna. A poza tym wciąż jeszcze można się było łudzić nadzieją, że polski model socjalizmu będzie różny od sowieckiego. Zygmunt Zaremba, przedwojenny PPS-owiec i jeden z czołowych działaczy podziemia w czasie wojny, opisywał, jak zimą 1945 r. w Krakowie zobaczył rozklejony na murach i płotach afisz, na którym robotnik i żołnierz z Armii Berlinga, uzbrojeni w miotły, wymiatali faszyzm, hitleryzm i AK. Uznał, że to bezmyślny wybryk sowieckiego rysownika, nie rozumiejącego nic z polskiej specyfiki. - W końcu - tłumaczono sobie - Polska jest krajem, w odróżnieniu od azjatyckiego ZSRR, europejskim i cywilizowanym.W programowym tekście "Wola Polski", napisanym w 1941 r. i wielokrotnie powielanym w kraju w czasie okupacji, Ignacy Matuszewski, przed wojną związany z obozem sanacji, od 1939 r. na emigracji, przedstawiał, "co czuje, co myśli, czego chce i o co walczyć będzie każdy Polak": "Nie ma ani płachetka ziemi polskiej do odstąpienia. Polski jest Lwów, za który - od strzał tatarskich, od kul austriackich, od bagnetów rosyjskich - oddało życie wielu Polaków. Polskie jest Wilno z Matką Bożą w Ostrej Bramie, z sercem Piłsudskiego. Na wschodzie przez wieki trwał najdalszy nasz szaniec, strażnica naszej wiary, nie do pomyślenia jest, by w przyszłości mogli tam panować obcy albo wrogowie. Polska należy do wspólnoty zachodnioeuropejskiej i nie może mieć żadnej łączności duchowej z krajem, którego
średniowiecze jest tatarskie".Ale i władze podziemne, i zmęczone wojną społeczeństwo wolało myśleć pragmatycznie. Szef Delegatury Sił Zbrojnych pułkownik Jan Rzepecki (który sam zostanie wkrótce skazany przez władze polskie na wieloletnie więzienie) we wspomnieniach pisanych na gorąco w 1945 roku odnotowuje, że wyroki w "procesie szesnastu" przywitał z ulgą: skoro nie było ani jednej kary
śmierci, to znaczy, że wszystko może się jeszcze odwrócić. Zwłaszcza że równolegle dojrzewał kompromis - powstawał Rząd Jedności Narodowej z udziałem Stanisława Mikołajczyka. Profesor Krystyna Kersten uważa zresztą, że powrót Mikołajczyka z Londynu wywołał właśnie dlatego tak żywiołową radość zmęczonego wojną społeczeństwa, że stwarzał nadzieję na rozwiązanie polskich problemów w zgodzie z nowymi realiami, co położyłoby kres represjom i rozlewowi krwi.Podziemne władze miały też
świadomość, że ludziom na nic zda się niezłomność rządu londyńskiego, że trzeba próbować żyć w takim kraju, jaki jest. Rada Jedności Narodowej ("parlament" Polskiego Państwa Podziemnego) 17 maja 1945 apelowała: "Wzywamy was do powszechnej społecznej inicjatywy przy dziele odbudowy kraju. Stańcie samorzutnie do pracy konstruktywnej na wszystkich odcinkach odbudowy, w przemyśle, handlu, rolnictwie, komunikacji, oświacie itp. Słowem wszędzie, gdzie możecie pracować bez naginania swoich poglądów". I też: "Nie dajcie się sprowokować do zbrojnej walki".W 1945 r. komunistom zależy na każdym, kto jest w stanie pogodzić się z koniecznością dziejową. Początkowo tyle im wystarczy. Władza próbuje przyciągnąć i przekabacić pisarzy, używając raczej marchewki niż kija, i kto chce, może się czuć zaproszonym do stołu. Nie gardzi młodymi, ale zależy jej szczególnie na pisarzach starszego pokolenia, już z dorobkiem. Kokietuje Marię Dąbrowską, Zofię Nałkowską, Jarosława Iwaszkiewicza, a nawet, gdy już wróci z oflagu, znanego z przedwojennych endeckich sympatii Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.Po latach wojennej poniewierki i pauperyzacji większość pisarzy przyjmuje awanse władzy wdzięcznym sercem. Fakt, że od razu ich przygarnęła i zabiega o ich względy, jest znakiem, jak to później określi Jacek Bocheński, że "komunizm to ideologia, która nie niszczy i nie otacza tych dziedzin obojętnością na rzecz zysku, handlu i pieniądza".
Prawo zdrady

Przekonanie, że oto wraz z wkroczeniem do Polski wyzwolicielskiej Armii Czerwonej bezpowrotnie kończy się pewna epoka, która zrodziła faszyzm, było tamtej wiosny dość powszechne. Nieliczni spośród późniejszych orędowników socrealizmu komunizowali przed wojną, jednak zdecydowana większość ofiar heglowskiego ukąszenia bynajmniej nie tęskniła do minionych czasów i zapewne podpisałaby się pod tym, co pisał o nich Tuwim w "Kwiatach polskich":



Gdy się szczycili krzepą pustą,A we łbie grochem i kapustą,



Gdy bili Żydów z tej tężyzny,



Tak bili, rozjuszeni chwaci,



Że większy wstyd był za ojczyznęNiż litość dla mych bitych braci.



Przedwojenna Polska kojarzyła się z demokracją bezradną wobec postępującej faszyzacji życia. Z narastającymi, nie rozwiązanymi problemami społecznymi. Z bogoojczyźnianą tromtadracją przypieczętowaną wrześniową klęską. Z gorączką patriotycznych emocji, które miały swój udział w decyzji o Powstaniu Warszawskim i w efekcie przyniosły setki ofiar i zniszczenie miasta.Dla Pawła Hertza, przed wojną panicza z zasymilowanej, zamożnej żydowskiej rodziny, który lata wojny spędził rąbiąc drzewo na Syberii, a po powrocie do Polski związał się z bojowym organem marksistów
"Kuźnica", koniec epoki nastąpił zresztą nie wiosną 1945 r., kiedy Polskę zajmowała Armia Czerwona, ale we wrześniu 1939. Bohater jego opowiadania "Ucieczka z krainy Lambertów" trafia do rodzinnego majątku pod Brześciem, gdzie schroniła się przed Niemcami część rodziny i przyjaciele w przeddzień wkroczenia Rosjan. Patrzy na miałkość
świata, który jeszcze nie wie, że skazany jest na zagładę, na gościa, który zżyma się, gdy służący nie tytułuje go baronem, a przymierza do kradzieży samochodu należącego do niezasymilowanej części rodziny ("im Rosjanie nie zagrażają"), na pułkownika rozprawiającego o rychłym zwycięstwie polskiej armii, który ubiegnie barona i sam ucieknie skradzionym autem."Żegnać, opuszczać skazanych przez historię, opuszczać ich w chwili decydującej, w chwili, gdy los ich jest przesądzony, a nasz wybór może być jeszcze dokonany - pisał Hertz - to nie zawsze jest tchórzostwo lub zdrada. (...) Nikt nie ma obowiązku wierności dla rzeczy i spraw umarłych, gdy wie, że jak z wyjałowionej ziemi nic już z nich nie wyrośnie. Miałem prawo wyboru, miałem prawo zdrady".W tamtym czasie częste było przekonanie, że klęska demokracji jest ostateczna, a do wyboru są dwa totalitaryzmy: faszystowski i komunistyczny.
Jerzy Andrzejewski: to był gniew

Kwiecień 1945. Jerzy Andrzejewski, 35 lat, szczupły, wysoki, delikatny, w rogowych okularach, wraz z Czesławem Miłoszem przemierza zgliszcza wymarłego Starego Miasta, szukając
śladów po zagubionych przyjaciołach."Alfa chodząc tak ze mną po ruinach Warszawy, czuł, jak wszyscy, co ocaleli, gniew - napisze Miłosz w wydanym w 1953 r. na emigracji "Zniewolonym umyśle", gdzie, opisując mechanizmy akcesu do nowej rzeczywistości, pod łatwymi do rozszyfrowania kryptonimami (Andrzejewski jako "Alfa, czyli moralista") da portrety pisarzy, którzy poszli na służbę nowej władzy. - Gniew Alfy był skierowany przeciwko tym, którzy spowodowali klęskę: oto przykład, do czego prowadzi wierność nielicząca się z nikim i niczym, kiedy spotyka się z koniecznościami historii. Zaiste, on był jednym z odpowiedzialnych za to, co się stało. Czyż nie widział wpatrzonych w siebie oczu młodzieży, kiedy czytał swoje opowiadania na potajemnych wieczorach autorskich? Nie obwiniał Rosjan. Nie zdałoby się to na nic. Występowali oni jako siła Historii. Komunizm walczył z faszyzmem, a między dwie moce dostali się Polacy ze swoją etyką, nie opartą na niczym prócz wierności".Andrzejewski już przed wojną wyrobił sobie pozycję uznanego pisarza i moralnego autorytetu. Pod koniec lat 30. zaczął gorliwie praktykować, jeździć do Lasek. Wydana w 1937 r. powieść 28-letniego Andrzejewskiego, której bohaterem był ksiądz z zapadłej wsi, a oś fabuły stanowiły tragiczne konflikty moralne, zyskała mu miano pisarza katolickiego. Później powie, że jego wiara trwała tyle czasu, ile potrzeba było do napisania "Ładu serca".Przyjął posadę w "Prosto z mostu", trybunie skrajnej prawicy spod znaku ONR, ale odżegnywał się od polityki, pisał, że nakładanie na pisarzy tzw. obowiązków społecznych prowadzi do skarlenia sztuki. W 1938 r. wraz z kilkunastoma osobami ze
świata kultury dołączył do zbiórki społeczności żydowskiej na pomoc dla 17 tysięcy Żydów z polskim obywatelstwem, których władze hitlerowskie odstawiły na polską granicę, a rząd polski przetrzymywał w przygranicznych stajniach. "Prosto z mostu" uczestniczących w akcji Polaków obrzuciło inwektywami "żydoluby, żydochwalcy i żydolizy", pytało, co zrobiono w Polsce dla pozbycia się żydowskiego "robactwa", i oświadczyło, że zrywa współpracę z Andrzejewskim.Latem 1939 Andrzejewski, zauroczony Kresami i związany tam uczuciem, przeniósł się do Lwowa. 1 września, będąc akurat w Warszawie, opuścił miasto z pierwszą falą uchodźców. Rzeczy, książki, przyjaciela - wszystko już miał we Lwowie. Ale gdy dowiedział się o wkroczeniu Rosjan, wybrał niemiecką okupację i wrócił do stolicy. Tu był pełnomocnikiem delegatury rządu londyńskiego, przez jego ręce przechodziły społeczne pieniądze na wspomaganie twórców. Zapamiętano, że w stołówce literatów na Foksal nie podał ręki Janowi Emilowi Skiwskiemu, krytykowi i publicyście wydającemu kolaboranckie pismo "Przełom".Po Powstaniu Warszawskim schronił się w Zakopanem. Tam odnajdują go przedstawiciele rządu lubelskiego i zawożą do Krakowa. Do niezniszczonego praktycznie wojną miasta przybywały wtedy tysiące ludzi, którzy znaleźli się bez dachu nad głową - szli piechotą, jechali na odkrytych platformach w zatłoczonych pociągach towarowych. Nowa władza stara się bardzo o względy pisarzy, znajduje ich po dworach, małych mieścinach, wsiach, proponuje posady, mieszkania, wieczory autorskie, publikacje. Andrzejewski jedzie do Krakowa rządowym samochodem.Tam w początkach maja wraz z Miłoszem w biurze Filmu Polskiego zabiera się do pisania scenariusza filmu "Robinson warszawski", dla którego inspiracją jest opowieść Władysława Szpilmana - pianisty ukrywającego się w opustoszałej po klęsce Powstania Warszawie. (Późniejsze perypetie ze scenariuszem dobrze obrazować będą proces przykręcania
śruby i stawiania pisarzom ideologicznych wymagań. Ale tego wiosennego dnia Andrzejewski jeszcze nie ma powodu przypuszczać, że w scenariuszu po interwencjach władz filmowych i cenzury postacią kluczową stanie się radziecki spadochroniarz, a Miłosz odmówi figurowania w czołówce filmu). Od czasu do czasu podchodzą do okna, gdzie widać od strony podwórka gmaszysko, zamienione niedawno na więzienie. Obserwują młodych mężczyzn, którzy próbują się opalać i za pomocą nitki oraz drutu wymieniają listy z sąsiednimi celami. Wiedzą, że to więźniowie polityczni, przede wszystkim akowcy, którzy - gdyby historia potoczyła się inaczej - chodziliby w glorii bohaterów narodowych. Miłosz uważa, że właśnie wtedy Andrzejewskiemu przemknęła po raz pierwszy myśl o napisaniu książki, którą znamy jako "Popiół i diament".
Adam Ważyk: to był strach

Wiosna 1945. Adam Ważyk spotyka w Krakowie Czesława Miłosza. Rzucają się sobie w objęcia. Miłosz wie o wolnym poniemieckim mieszkaniu przy ulicy
św. Tomasza 26, ale nie ma pojęcia, jak załatwić sobie przydział. Prosi Ważyka o pomoc."Ruszyliśmy w stronę Urzędu Kwaterunkowego, który łatwo było rozpoznać, bo na budynek napierał gęsty tłum. Cywil w biało-czerwonej opasce, żeby wprowadzić trochę porządku, strzelał od czasu do czasu w powietrze. Ważyk szedł przodem i rozganiał tłum: >>My z Lublina<<" - opisuje to spotkanie Miłosz we wstępie do zbioru swojej korespondencji z przyjaciółmi "Zaraz po wojnie".Obraz człowieka niskiego wzrostu, o lwiej głowie, z niebieskimi oczyma, w mundurze oficera Wojska Polskiego i wojskowych butach z cholewami, którego drobną posturę podkreśla nienaturalnie wielki nagan, powracać będzie jako stały motyw wspomnień z tamtych lat. To nie przypadek zresztą, że Miłosz na widok Ważyka pomyślał zaraz o mieszkaniu. Kapitan Ważyk, sekretarz generalny
świeżo reaktywowanego Związku Literatów Polskich, już w lutym 1945 osobiście odzyskał z rąk stacjonujących tam żołnierzy radzieckich, którzy za chwilę ruszali na Berlin, kamienicę przy ulicy Krupniczej 22 na potrzeby ZLP. W tym czasie przez Polskę przemieszczały się dwa miliony radzieckich żołnierzy. Na plantach, wokół kościoła Mariackiego, na każdym skrawku wolnego miejsca koczowało wojsko, wszędzie widać było sowieckie mundury, na każdym kroku można było spotkać enkawudzistów. Aparat propagandowy nowego ładu pracował już pełną parą, z murów Sukiennic patrzyły na przechodniów gigantyczne portrety Rokossowskiego, Koniewa i Żukowa.Adam Ważyk, z żydowskiej inteligenckiej rodziny, poeta (debiutujący w 1924 roku tomikiem awangardowych wierszy "Semafory") i tłumacz, po wkroczeniu Rosjan do Lwowa zostaje reporterem miejskim w "Czerwonym Sztandarze", powstałym z radzieckiego nadania Komitetu Organizacyjnego Pisarzy Lwowskich. Zasiadają tam obok niego Jerzy Borejsza, Władysław Broniewski, Mieczysław Jastrun, Jerzy Putrament, Julian Stryjkowski, Wanda Wasilewska.Był na sali restauracji Aronsona, gdy 24 stycznia 1940 r. miała miejsce głośna sowiecka prowokacja. NKWD zaaranżowało tam kolację z udziałem grona polskich pisarzy, zakończoną pobiciem i aresztowaniem Aleksandra Wata, Władysława Broniewskiego, Anatola Sterna, Tadeusza Peipera. Enkawudziści wyprowadzali z sali kolejnych uczestników i ustawiali po prawej stronie tych przeznaczonych do aresztowania, po lewej - tych do wypuszczenia. Przez następne lata Ważyk będzie robił wiele, by zawsze znaleźć się po lewej, bezpiecznej stronie.Ewakuowany w głąb ZSRR po ataku Hitlera w czerwcu 1941, z chwilą utworzenia w marcu 1943 Związku Patriotów Polskich został jego działaczem."Po raz pierwszy zetknąłem się z poezją Ważyka wcale o tym nie wiedząc - pisał w czasach stalinowskich partyjny wówczas krytyk, a dzisiejszy lustrator, autor "Hańby domowej" Jacek Trznadel. - Było to podczas pamiętnych dni wyzwalania Polski przez Armię Czerwoną i Wojsko Polskie w ofensywie styczniowej 1945 roku. Po raz pierwszy od lat wolne polskie wojsko! Szli żołnierze
śpiewając >>Marsz I Korpusu<<".



Wczoraj łach, mundur dziśŚciśnij pas, pora iść!



Ruszaj, Pierwszy Korpus nasz



Spoza gór i rzek na zachód marsz.



Autor "Marszu", Adam Ważyk, jest wtedy oficerem politycznym armii Berlinga. Odśpiewaniem tej pieśni kończy się sztuka "Ławka w Łazienkach" napisana dla teatru wojska polskiego, w której żołnierze armii Berlinga strzelają do kukiełek "wyobrażających faszystowsko-sanacyjnych winowajców wrześniowej klęski".Kiedy w sierpniu 1944 Ważyk trafił do Lublina, z wojskowego willisa wysiedli wraz z nim major Jerzy Borejsza (przedwojenny komunista) oraz kapitan Jerzy Putrament (debiutował w wileńskich "Żagarach", skąd już przed wojną pożeglował do komunizmu). Każdy z nich spędził okupację po sowieckiej stronie i każdy odegra złowieszczą rolę w dziele sowietyzacji polskiej kultury. Ważyk tymczasem osobiście rozlepia po okolicznych wsiach, na budynkach szkolnych, parkanach plakaty z Manifestem PKWN. Borejsza, typ wizjonera, z rozmachem zajmuje się zakładaniem koncernu prasowego, w ramach którego powstaną m.in.: Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", dziennik "Rzeczpospolita", tygodnik "Odrodzenie". Tamtego wojennego lata 1944 roku wydał w Lublinie cztery tomiki wierszy, które rozpoczęły powojenną działalność wydawniczą, w tym Ważyka "Serce granatu".Adam Ważyk, prócz - skrojonego na fason polskiego - munduru i nagana, przywiózł też ze wschodu język.
Świetny tłumacz (przed wojną przekładał Apollinaire'a i Malraux, po wojnie - Puszkina, poetów francuskich, wreszcie Horacego) jest jednym z pierwszych, którzy twórczo przełożyli na polski radziecką nowomowę. Już w listopadzie 1944 po premierze "Wesela" Wyspiańskiego, pierwszej sztuki granej w Teatrze Wojska Polskiego w Lublinie, pisze w "Odrodzeniu" recenzję, gdzie stosuje wówczas jeszcze całkiem niezużyte sformułowania, jak "patos karłowatego imperializmu", "apetyty żarłocznej kliki", "rojenia głupca obszarniczego o podbojach" czy "niewidzialny dla publiczności prześwietny duch finansjery".
Julian Stryjkowski: to była nadzieja

Wiosna 1945. Julian Stryjkowski, czyli wówczas jeszcze Pesach Stark, jest w Moskwie. Pracuje w "Wolnej Polsce", organie Związku Patriotów Polskich.Urodzonemu w Stryju w 1905 r. w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej II Rzeczpospolita niewiele miała do zaproponowania. Praktycznie były przed nim dwie drogi: syjonizm albo komunizm. Pesach spróbował obu. Zadecydował, jak sam uważa, przypadek: wysłał swoje opowiadanie po hebrajsku do miesięcznika literackiego w Palestynie i nie dostał odpowiedzi. Mimo doktoratu u profesora Juliusza Kleinera nie miał żadnych szans na posadę nauczyciela polskiego w polskiej szkole. Czas jakiś zatrudniał się w żydowskim gimnazjum. Marzył już wtedy o Kraju Rad, gdzie nie ma bezrobocia, a Żydzi zostają generałami.Wstąpił do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, został aresztowany. Recytowanie "Balladyny" pomogło mu zdobyć pozycję wśród kryminalnych w więzieniu lwowskim Brygidki, gdzie spędził dziewięć miesięcy na przełomie 1935 i 1936 roku.Wojna zastała go w Warszawie. Wyruszył na wschód. Dla "kosmopolity z wyłuskanym polsko-żydowskim sercem" - jak sam mówił później o sobie z tych czasów - 17 września 1939 nie był żadnym wstrząsem. Wierzył w mądrość towarzysza Stalina. Pierwszego spotkanego na drodze żołnierza Armii Czerwonej wyściskał jako przedstawiciela ojczyzny międzynarodowego proletariatu. Tuż po 17 września w Kownie patrzył na idących w szeregu ze spuszczonymi głowami polskich oficerów, w zakurzonych mundurach, ze zdartymi dystynkcjami. Później długo nie będzie kojarzył, że na końcu ich drogi był Katyń.Autor "Wielkiego strachu", wydanej poza cenzurą w 1978 r. powieści o okresie radzieckiej okupacji we Lwowie, sam twierdzi, że się wtedy nie bał. Z pracy w "Czerwonym Sztandarze" zapamiętał Aleksandra Wata, skulonego, z narzuconym na ramiona płaszczem, jakby mu wiecznie było zimno, przerażonego, który - ilekroć otwierały się drzwi do pokoju redakcyjnego - dyskretnie odwracał głowę, czy to już. A także Ważyka, który po zniknięciu Wata czekał na swoją kolej, pokonując strach skrupulatną obróbką polszczyzny nadsyłanych maszynopisów, tak aby nie słyszeć, co się wokół dzieje.Ale Stryjkowski wierzył, że partia jest nieomylna. Także wtedy, gdy został wyrzucony z posady korektora w "Czerwonym Sztandarze", ponieważ przeoczył jedną pałeczkę: zamiast XXI miało być XXII, a chodziło o rocznicę powstania Armii Czerwonej.Tuż przed wejściem Niemców uciekł ze Lwowa. Przebył szlak tysięcy polskich uciekinierów: Kijów, Charków, Stalingrad, Kujbyszew, Taszkient. Jego wspomagał radziecki paszport i legitymacja "Czerwonego Sztandaru".



Do czasu. Ale w 1943 r., w przeddzień transportu, który miał go zawieźć na Sybir, odnalazła go Wanda Wasilewska. Sprowadziła do Moskwy, zatrudniła w "Wolnej Polsce".W Moskwie dowiedział się od znajomego o powstaniu w warszawskim getcie, gazety o tym nie pisały. - Poczułem się znowu Żydem - powie. Przytłoczył go ciężar winy, że nie walczył razem z tamtymi. Zaczął pisać "Głosy w ciemności", pieczołowite wskrzeszenie zamordowanego
świata sztetl, świata dzieciństwa, powieść, która zostanie wydana dopiero w 1956 roku.Wiosną 1945 r. jeszcze wcale nie jest przekonany, czy wyjedzie z Moskwy. Nie
śpieszy się, do Polski nic go nie ciągnie. Jest oczarowany radziecką stolicą, jej Teatrem Wielkim.Po latach powie: "Do komunizmu skierowało mnie kompletne nieuświadomienie i zwykła potrzeba znalezienia sobie miejsca w życiu".
Wiktor Woroszylski: to był patos

15 marca 1945. Wiktor Woroszylski, któremu do 18 lat brakuje kilku miesięcy, wysiada na dworcu Łódź Kaliska. Pierwsze pociągi z repatriantami ze Wschodu przyjechały już w styczniu, rozpoczynając wielkie przemieszczanie, migracje, które zakończą się wysiedlaniem Niemców z ziem zachodnich i akcją "Wisła". Ale o tym młody Woroszylski nie ma powodu rozmyślać. Najpierw tydzień jechał z Grodna zatłoczoną repatriacyjną tiepłuszką z dymiącą pośrodku kozą. Potem w Kutnie za butelkę samogonu pijany komendant wpuścił go na węglarkę jadącą do Łodzi.Woroszylski za komunistę uważał się od dawna. We wrześniu 1939, gdy do Grodna wkraczali Rosjanie, miał lat 12. Zafascynował go romantyzm filmów rewolucyjnych "My z Kronsztadu", "Czapajew", porwał patos "Dwunastu" Błoka i poezji Majakowskiego. Ojciec, lekarz, robił mu awantury o zawieszony nad łóżkiem portret Majakowskiego, jego chłopięcego idola. Wkrótce zaczęły się wywózki z Grodna, co tylko trochę ostudziło jego entuzjazm.- Nie łączyłem tego w żadną całość. Przy mnie w domu nie rozmawiano o polityce - opowiadał nam przed
śmiercią, tłumacząc, że różne okrucieństwa sowieckiej władzy okupacyjnej, których był
świadkiem, kładł na karb wojny. - Dziś z przykrością myślę, że może rodzice bali się mnie, kilkunastoletniego komunisty.W 1941 r. Grodno przeszło w ręce Niemców. Dwa lata później Woroszylski był na wiecu, na którym schwytany przez okupantów pułkownik armii kościuszkowskiej opowiadał o Katyniu i o swoich przeżyciach, najpierw w łagrach, potem pod Lenino, gdzie posłano Polaków praktycznie na
śmierć. Ale nie będzie przecież wierzył niemieckiemu propagandziście.W Łodzi niemal prosto z pociągu Woroszylski zgłasza się do dzielnicowego komitetu PPR. Tam, wręczając mu kilka dni później legitymację partyjną, pytają: "Dokąd chcecie iść? Do młodzieży? UB?". Ale młody entuzjasta nowego ustroju nie idzie pracować na żadnym z tych odcinków. W zaciśniętej pięści trzyma wiersz "Przed Berlinem", napisany schodkami z Majakowskiego w repatriacyjnej tiepłuszce. Zanosi go do "Głosu Ludu", gdzie zostaje przyjęty do pracy.Woroszylski czuje się rewolucjonistą, uważa, że musi odważnie stawiać czoło większości, której marzy się powrót do Polski pańskiej i niesprawiedliwej."Nienawidziliśmy porządku
świata, w którym przeżywaliśmy ten zły okres między dzieciństwem a młodością - będzie wspominał - gardziliśmy starszym pokoleniem, które nie zdołało
światu temu zapobiec, i tęskniliśmy za wielkim zadośćuczynieniem, za nowym światem, budowanym na gruzach,
światem nie tylko dobrym i sprawiedliwym, ale silnym, atakującym, dławiącym zło, bezlitosnym. Łaknęliśmy wielkiego podziału, w którym moglibyśmy stanąć po dobrej stronie".
Tadeusz Konwicki: to był szpan

9 maja 1945. Partyzancki oddział Tadeusza Konwickiego wkracza do Białegostoku, skąd zabierze się repatriacyjnym pociągiem. Konwicki ma 19 lat. Przed chwilą jego oddział wyszedł z lasu.Prawdziwa przygoda, której nie mógł się doczekać, gdy uczył się na tajnych kompletach w Kolonii Wileńskiej - przygoda z bronią w ręku w VIII Brygadzie Oszmiańskiej AK - trwała krótko. Po rozgromieniu powstania wileńskiego Konwicki, pseudonim "Bóbr", włóczył się po lasach z topniejącym oddziałem "Tura", a po jego rozbiciu - w plutonie, który pod koniec liczył siedmiu ludzi. "Degenerujące się oddziały nie mogły być apetyczne ani podniosłe" - powie później, a swoje doświadczenia przetworzy w gorzką powieść "Rojsty", napisaną w roku 1947, wydaną dopiero w 1956.Doświadczenie AK będzie mieć za sobą niejeden późniejszy apologeta systemu: Roman Bratny, Andrzej Braun, Aleksander
Ścibor-Rylski. Tyle że dla tamtych wrogami byli Niemcy, a dla Konwickiego - również NKWD.- Kiedy jechałem z Wilna do Polski, miałem adresy, kontakty do partyzantki - opowiada nam Konwicki. - Tymczasem zobaczyłem zupełnie inny
świat. Wśród młodych ludzi był wtedy straszliwy głód życia.Tyle razy o tym pisał i mówił, na tyle sposobów przetwarzał tamto doświadczenie, że można jego drogę opisać jego własnymi słowami. Był rozwścieczony, rozgoryczony. I wyposzczony po sześciu latach ascezy, wyrzeczeń fizycznych, materialnych, duchowych, intelektualnych. Wyszedł ze
światka o powierzchni jednego powiatu, zabitego deskami. Zobaczył miasto, kawiarnie, teatry, gazety, stowarzyszenia. Przyłączył się, a wraz z nim setki tysięcy, tak w krajach pod sowiecką dominacją, jak i w krajach Zachodu. "To było w klimacie, w powietrzu. Na lewo - to był wtedy szpan".- Odtworzenie tego czasu, tuż po wojnie - mówi nam - kiedy mojemu pokoleniu zawalił się cały
świat, kiedy zawaliło się człowieczeństwo, kiedy wyszliśmy z krwawej łaźni i trzeba było na nowo budować
świat - nie, tego wszystkiego nie da się przekazać. Mnie się wydawało, że receptą na wydobycie się z tej całej katastrofy, również moralnej, jest utopia socjalistyczna.Podobnie jak bohater "Ucieczki z krainy Lambertów" Pawła Hertza, również bohater wydanej w 1956 roku książki Konwickiego "Z oblężonego miasta" broni prawa do zdrady. Po zapisaniu się do partii spotyka księdza z dawnych wileńskich czasów, który oskarża go o "wbijanie noża bezbronnym w plecy". "Później długo trawiłem w sobie to zdarzenie - monologuje bohater Konwickiego. - Zabolał mnie ten zarzut zdrady. Lecz czemu lub komu ja się sprzeniewierzyłem? Czy sprawie, którą mi narzucono, której nie wybierałem, gdyż nie było możliwości wyboru? Czy głupcy mają prawo domagać się wierności? (...) Aby przyjąć nową wiarę, trzeba bezlitośnie odrzucić stare gusła i zabobony, trzeba w sferze czynności intelektualnych wystąpić przeciw własnym uczuciom, przeciw kruszcom, które się w takim trudzie wyławiało z innej rzeki. A jeśli się nie pomieszczę
śród nich? Śliskie zimno strachu objęło mi piersi. Nie mogę wrócić tam, skąd przyszedłem. Należy konsekwentnie iść naprzód. Nie chcę samotności, nie chcę".
Tadeusz Borowski: to była nienawiść

1 maja 1945. Więźniowie obozu w Dachau, ewakuowani przez Niemców z Auschwitz przed nadejściem Armii Czerwonej, zostają wyzwoleni przez Amerykanów. Jest wśród nich polski poeta Tadeusz Borowski. Waży 35 kilogramów i nie jest w stanie ustać na własnych nogach. Zostaje odtransportowany do obozu dipisów (displaced persons, których wojna rzuciła daleko od domów rodzinnych) na przedmieściu Monachium. Widzi tam demoralizację, złodziejstwo, pijaństwo. Waha się, czy wracać. Po wyjściu z obozu dipisów, we wrześniu 1945, spędza rok w Monachium. Tam powstaje jego pierwsze opowiadanie "Byliśmy w Oświęcimiu". Pisane wówczas wiersze
świadczą o tym, że nie miał złudzeń, czego może się spodziewać po kraju pod sowiecką dominacją.



Tobie Ojczyzną - spokojny kąt



i kark, który posłusznie się gnie,a mnie Ojczyzną - spalony dom



i rejestracja w NKWD.



Zapewne te właśnie wiersze chciał opublikować w "Orle Białym". Wiktor Woroszylski znalazł je w 1951 r. w jego pośmiertnych papierach; ćwierć wieku później wysłał je do paryskiej "Kultury".Borowski, urodzony w 1922 r. w Żytomierzu na Ukrainie - na terenach, które po rewolucji przypadły Sowietom - wiedział dobrze, o czym pisze. Gdy miał cztery lata, ojca zesłali do łagru w Karelii, budował tam Kanał Biełomorski. Gdy miał osiem lat, matkę zesłali na Syberię, nad Jenisej. Pod opieką ciotki udało mu się przeżyć lata kolektywizacji i głodu. W latach 30. rodzina repatriowała się do Polski. W kilkanaście lat później Borowski napisze: "Miałem szczęście uczyć się w szkole radzieckiej, poznałem tam bohaterstwo Dzierżyńskiego i działalność Marchlewskiego. A potem w sanacyjnej
>>ojczyźnie<< poznałem polski kryzys, karykaturę kryzysu imperializmu".W sanacyjnej ojczyźnie skończył dobre gimnazjum. W czasie wojny uczęszczał na tajne komplety z polonistyki. Na kilka tygodni przed aresztowaniem swój poemat "Gdziekolwiek ziemia" (ze słynną frazą:
"Zostanie po nas złom żelazny / i głuchy, drwiący śmiech pokoleń") odbił własnoręcznie na powielaczu w 165 egzemplarzach. Szukając w konspiracyjnym mieszkaniu swojej narzeczonej Marii Rundo, wpadł w kocioł. Był kwiecień 1943 roku. Na Pawiaku, gdzie go początkowo przetrzymywano, z okna celi przyglądał się płonącemu gettu. I on, i Maria zostali wywiezieni do Oświęcimia.Miłosz w "Zniewolonym umyśle", w rozdziale pod tytułem "Beta, czyli zawiedziony kochanek", pisał o nim: "Był jedną rozjątrzoną raną, bezlitosny i nietolerancyjny.
Świat taki, jaki był, był dla niego nie do zniesienia. Nihilizm Bety wynikał z pasji etycznej, z zawiedzionej miłości do ludzi. Partia odkryła, że jest w nim rzadki i cenny skarb: prawdziwa nienawiść. Beta był pojętny. W miarę jak zapoznawał się z dziełami teoretyków leninizmu-stalinizmu, przekonywał się, że to było właśnie to, czego szukał. Nienawiść, jaka w nim istniała, można porównać do burzliwej rzeki, niszczącej wszystko po drodze. Gnała naprzód bezużytecznie: cóż prostszego, jak skierować jej bieg w pożądanym kierunku, a nawet ustawić nad nią wielkie młyny, które będzie obracać? Cóż za ulga: nienawiść użyteczna, nienawiść w służbie społeczeństwa. Jego talent, jego inteligencja i zapał pchały go do czynu - podczas gdy ludzie mierni i ani zimni, ani gorący, lawirowali, próbując oddawać niemiłemu Cesarzowi tylko tyle, ile koniecznie potrzeba".
Kazimierz Brandys: to było ocalenie

Marzec 1945. Kazimierz Brandys, który okupację przeżył w Warszawie po aryjskiej stronie na fałszywych papierach, jedzie do Krakowa, gdzie zamieszka na jakiś czas w zdobytej przez Adama Ważyka kamienicy przy Krupniczej 22.Kazimierz Brandys studiował przed wojną prawo. Należał do Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, lewicowej organizacji studenckiej. Publikował w lewicującej
"Kuźni Młodych" recenzje teatralne. II RP studentowi z inteligenckiej rodziny pochodzenia żydowskiego kojarzyć się będzie z gettem ławkowym - w proteście stał na wykładach pod
ścianą, razem z nim Marysia Zenowicz, aryjka, która będzie mu towarzyszyć w czasie okupacji i później jako żona przez resztę życia - i z wysłaniem ojca do Berezy Kartuskiej pod fałszywym zarzutem "szerzenia paniki na giełdzie warszawskiej". Kazimierz wysyłał do gazet sprostowania - żadna ich nie wydrukowała.- Bardzo się
źle czułem w Polsce przedwojennej - opowiada nam. - Najgorzej przeżyłem lata uniwersyteckie, gdzie wszechwładnie panował ONR. Biłem się, choć to nie mój temperament, kiedy ONR-owcy na nas napadali. Mieli laski, żelazo, pałki i my na ogół przegrywaliśmy.W czasie okupacji Brandys nie włożył na rękaw gwiazdy Dawida i nie poszedł do getta. Kilka razy szantażowany przez szmalcowników (w tym znajomych sprzed wojny), mógł się uważać za cudem ocalałego szczęściarza."Wyszedłem na wierzch zimą, gdy dobijano Ludojada, i pamiętam, że zacząłem biec przed siebie krzycząc, potykając się w
śniegu i wskazując ręką samolociki lśniące wysoko w zamarzniętym niebie. Po diabła tak biegłem? Zamiast wyłazić na wierzch, może trzeba było poszukać lepszej kryjówki. Przecież szło inne. W innej postaci, ale to, przed czym się ukrywałem. Biegłem, krzycząc ze szczęścia, że Historia okazała się sprawiedliwa, i wpadłem w nią jak królik" - tak wspominać będzie tamten czas w pisanych jako pamiętnik-esej w latach 1978-87 "Miesiącach". Ale wtedy nie czuł się wcale królikiem złapanym w sidła. Jak dla dziesiątków tysięcy ludzi na wschodzie i zachodzie Europy zwycięstwo Stalina pod Stalingradem było dla niego dowodem, że racja jest po stronie Stalina i że tylko on może odwrócić groźbę faszyzmu. Wdzięczność przemieniła się w wiarę.
Z dziejów honoru

Nielicznym intelektualistom, którzy pozostając w kraju nie dali się uwieść komunistycznej władzy, Adam Michnik poświęcił zbiór esejów "Z dziejów honoru w Polsce". Jest wśród nich Zbigniew Herbert, Jan Józef Szczepański, profesor Henryk Elzenberg, którego dziennik z lat 50., opublikowany po latach pod tytułem "Kłopot z istnieniem", daje
świadectwo rzadkiego w owych czasach przykładu intelektualnej przenikliwości, niezależności i męstwa. Wreszcie pisarka Hanna Malewska, której dzieło "Przemija postać
świata", umiejscowione w Rzymie w czasach najazdu Longobardów na chylące się ku upadkowi cesarstwo, to czytelna alegoria upadku starego porządku i zaprowadzania Przodującego Ustroju. (Podobnego kostiumu używa Witold Kula w pisanym w 1951 r. eseju "Gusła", gdzie mamy dialog dwóch rzymskich historyków, którzy stają w obliczu ważnych życiowych wyborów wobec najazdu barbarzyńców). To Malewska jest autorką słów, które Krystyna Kersten wybrała na motto swych rozważań o powojennych wyborach polskich intelektualistów: "Jeżeli się nie żyje tak, jak się myśli, zaczyna się myśleć tak, jak się żyje".Ta niezłomność dotyczyła zresztą nie tylko Malewskiej, ale całego
środowiska "Tygodnika Powszechnego". Wyróźniał się w nim Stefan Kisielewski, który nie tylko nie akceptował systemu, ale przez pół wieku toczył z nim bezustanne boje na ostatniej stronie "Tygodnika" - w języku epoki, bez przywoływania Rzymian czy Longobardów. Ale "Tygodnik" przynajmniej tworzył
środowisko, które dawało oparcie. A jeszcze byli przecież niezłomni i osamotnieni. Jak Miron Białoszewski, Leopold Buczkowski czy Kazimierz
Truchanowski.
Sąd obciążony prognozą

Intelektualiści, nawet nie do końca przekonani, gdy stało się oczywiste, że wielkie mocarstwa przesądziły los Polski w Poczdamie i Jałcie, szukali formuły związania się z nowym ładem, musieli zadawać sobie pytanie: na jak długo się zaciągnęło? Na kilka lat? Na stulecie? Jeżeli nie wierzyło się głosowi ulicy, że za chwilę wybuchnie trzecia wojna, nie sposób było sobie tych pytań nie zadawać. Diagnoza, że oto mamy do czynienia z końcem
świata, końcem pewnej cywilizacji, musiała oczywiście narzucać pytanie, czy godzić się z koniecznością dziejową, czy też wybrać jakąś strategię oporu. I jaką.Francuski intelektualista Jean Poulhain, otrzymawszy w czasie wojny od zdeklarowanego faszysty Drieu la Rochelle propozycję stworzenia w Paryżu kolaboracyjnego pisma, pisał w liście do przyjaciela: "Każdy sąd jest teraz obciążony prognozą. Jeśli zwycięstwo i ucisk niemiecki ma trwać sześć miesięcy, próba podjęta przez Drieu jest obrzydliwa. Jeśli jednak ma trwać sto lat, próba ta jest genialna, odważna, niezbędna".W czerwcu 1945 Stefan Kisielewski w "Tygodniku Powszechnym" przyrównywał sytuację intelektualistów pod sowieckim pręgierzem do tych, którzy zdecydowali się służyć hitlerowskiemu okupantowi. Jako przykład przywoływał postać Skiwskiego - tego samego, któremu Andrzejewski nie chciał podać ręki - który tłumaczył wszystkim, że jeżeli Polska nie chce się znaleźć w skazanym na zagładę "ginącym
świecie", musi stworzyć swój własny faszyzm i przyłączyć się do "jedności europejskiej". I dalej opisywał, jak to major Jerzy Borejsza na pogadance dla pracowników
świeżo utworzonego Czytelnika, mówiąc o rządzie londyńskim, posługiwał się tą samą logiką: nie to, że ten rząd nie ma racji, ale nie ma żadnych szans."Wiatr dziejowy przywiał w postaci Armii Czerwonej przekraczającej Wisłę - pisał. - Oto ciekawy moment historyczny, pasjonująca próba charakterów,
światopoglądów, wierności sobie. U intelektualistów z podążaniem za wiatrem historii łączyła się zawsze chorobliwa obawa przed straceniem kontaktu z >>duchem czasu<<, przed znalezieniem się w obozie >>ginącego
świata<<".Już za chwilę snucie tego rodzaju refleksji na łamach cenzurowanej prasy będzie nie do pomyślenia. 



 



 










 



 



Korzystałyśmy m.in. z książek:Drewnowski Tadeusz, Ucieczka z kamiennego
świata, PIW, Warszawa 1972; Fik Marta, Kultura polska po Jałcie. Kronika lat 1944-1981, Polonia Book Fund, Londyn 1989; Kersten Krystyna, Między wyzwoleniem a zniewoleniem. Polska 1944-1956, Aneks. Londyn 1993; Nowicki Stanisław (pseudonim Stanisława Beresia): Pół wieku czyścca. Rozmowy z Tadeuszem Konwickim, Aneks, Londyn 1986; Synoradzka Anna, Andrzejewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987; Szewc Piotr, Ocalony na Wschodzie. Rozmowa z Julianem
Stryjkowskim, Les Editions Noir sur Blanc, Suisse, 1991; Trznadel Jacek, Hańba domowa, Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, 1986; Tranzytem przez Łódź, praca zbiorowa, Wyd. Łódzkie, 1964; Watt Aleksander, Mój wiek, Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, 1981



GAZETA WYBORCZA - wybór tekstów











Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
index towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy

więcej podobnych podstron