towarzysze nieudanej podrozy 05









ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA - Dzień, w którym umarł Stalin (PRL, intelektualiści)








Gazeta Wyborcza - 19/02/2000
 
SOCREALIZM
 
 
 
ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA
TOWARZYSZE NIEUDANEJ PODRÓŻY (5)
Dzień, w którym umarł Stalin
      W marcu 1953 roku odbyło się pospolite ruszenie poezji i prozy. Niemal wszyscy liczący się w literaturze musieli odrobić lekcję z peanów i trenów na cześć Stalina. Ale już od kilku lat ćwiczono literatów, że ich twórczość jest wobec potrzeb partii służebna. Wiersze mieli pisać na zamówienie czasem wprost z komitetu PZPR.


 

Kiedy 5 marca 1953 roku Ola Watowa przyszła do warszawskiego szpitala Dzieciątka Jezus odwiedzić swego męża Aleksandra, który leżał tam w separatce po kolejnym ataku nerwobóli, zastała pod jego pokojem lekarzy i personel szpitalny z żałobnymi minami. Przeraziła się, że umarł, zwłaszcza gdy zobaczyła, że nie ma w pokoju jego łóżka. Uspokoiła się, gdy okazało się, że to umarł Stalin, a w pokoiku Wata po prostu zrobiono kapliczkę żałobną: świece, duży portret przybrany kirem, kwiaty. Lekarka mówiła potem radośnie - wspomina Watowa - że to ona dała na udekorowanie kaplicy trzy metry czarnego materiału, który mąż przywiózł jej z zagranicy. Salowa pochlipywała: "Biedny nasz Stalinek, niech pani pomyśli, taki mocarz i też umarł. To co mówić o nas, skromnych ludzikach".
Pieśń nie zawiodła

Pierwszą wiadomość polskie radio nadało 4 marca 1953 r. nad ranem, powołując się na sowiecką agencję TASS: Josif Wissarionowicz Stalin w nocy z 1 na 2 marca miał wylew krwi do mózgu.



Sparaliżowany, nieprzytomny, pozbawiony mowy wciąż jednak ma - i jeszcze długo po śmierci mieć będzie - przemożną władzę nad zwykłymi ludźmi, a też nad pisarzami i poetami w ZSRR i podległych mu krajach.



Z nocy z 6 na 7 marca śni się Marii Dąbrowskiej. Ubrany w paradny mundur, czarne spodnie i białą kurtkę, której jedna poła łopoce niczym chorągiew na wietrze, wydaje się pisarce - która przyszła w swoim śnie do jakiegoś wielkiego gmaszyska na wydawane przez wodza światowej rewolucji przyjęcie - malutki i kruchy. Słyszy, jak ktoś mówi: "On jest ciężko chory i musi iść do klozetu". Następnego dnia Dąbrowska notuje w dzienniku, że jedynym wyrazem prawdziwej opinii publicznej jest dziś "twórczość wychodkowa", i przytacza czterowiersz:



 



Sraj na trumnę Lenina



sraj na trumnę Stalina



sraj na cały ten rząd pieski



ale nie sraj na te deski



 



Maria Dąbrowska musiała mieć świadomość, że z tą opinią publiczną sprawa wcale nie jest tak jednoznaczna, że przynajmniej część pełnych bólu i cierpienia wierszy, którymi po śmierci Stalina zapełniły się łamy polskich czasopism, jest szczera. Podobnie jak płacz zwykłych ludzi, a świadectwa z epoki mówią, że płakały całe wsie i miasteczka. 6 marca do domu Anny i Moniki Żeromskich w Konstancinie przyjeżdża córka przyjaciół, która szlocha z żalu, bo "straciła ojca" (co prawda do Moniki dzwoni też przyjaciółka, Krystyna Hartwig, i oświadcza przez łzy: "Umarł Stalin, jestem taka szczęśliwa, taka szczęśliwa!").



Sama Maria Dąbrowska notuje: "Umiera człowiek, przez którego miliony ludzi wylało z siebie morze łez i krwi. Ale który też stworzył nową potęgę Rosji, a może i w ogóle coś nowego". Pisarka skarży się w dziennikach, że podawane co chwila przez radio informacje o stanie zdrowia Stalina są nazbyt naturalistyczne. Tętno, ciśnienie, analizy krwi i moczu... "Te makabryczne biuletyny o fizjologicznych stanach agonalnych Stalina nie są dobre dla neurasteników" - komentuje i dodaje, że pod ich wpływem zaczęła liczyć sobie ilość oddechów na minutę, co nigdy wcześniej nie przychodziło jej do głowy.



Ale i to najwidoczniej nie we wszystkich wywoływało te same odczucia. Wiersz zatytułowany "4 i 5 marca 1953 roku" wziął na warsztat właśnie owe detale fizjologii. Przykutemu do radioodbiornika podmiotowi lirycznemu ("Przez dwa dni/ siedzimy przygięci,/ zasłuchani przy głośniku") razem z konającym Stalinem podnosi się ciśnienie ("nasza krew oburzenia, trwogi i miłości/ podchodzi do dwustu dziesięciu stopni ciśnienia"), przyspiesza tętno ("od Władywostoku/ do bolejącej Moskwy/ od wsłuchanej Warszawy/ aż do szerokich podzwrotnikowych fal Amazonki/ i do rozdzieranej bombami Korei/ tętno sto szesnaście razy przeskakuje/ przez wyrwy i niespodziewane przepaście/ sześćdziesięciosekundowej minuty"), skraca się oddech ("glob ludzi trudu i mozołu/ oddycha wolniej i ciężej/ minuta w dniu tym mierzy się/ trzydziestoma sześcioma westchnieniami umęczonych płuc"), by wreszcie w finale znaleźć nieoczekiwane wyjaśnienie "bolesnej straty, jaką poniosła ludzkość".



 



Dla ratunku były ci jedynie potrzebne



małe, ociężałe pijawki,



krwiożercze, ślepe stworzenia.



taki bywa nierozumny kaprys



pogranicznego brzegu życia.



Pijawki nie spełniły poruczonego



im zadania.



Zawiodły.



Nie zawiodła jedynie pieśń,



pójdzie za trumną - żałobnica myśląca.



Trwa i trwać będzie.



Śpiewa ludowi.



 



Autor wiersza Jan Wyka, przedwojenny komunista, uczestnik wojny domowej w Hiszpanii, trzy lata później, w 1956 roku, stanie przed sądem partyjnym za to, że na otwartym zebraniu Podstawowej Organizacji Partyjnej Związku Literatów Polskich porówna szefa partii Edwarda Ochaba do Stalina i będzie domagał się ustąpienia całego KC "jako zadośćuczynienia wobec społeczeństwa za dotychczasową politykę, opartą na metodach zbrodniczych".



Zanim w marcu 1953 odbyło się pospolite ruszenie poezji i prozy, zanim niemal wszyscy liczący się w ówczesnej literaturze odrobili lekcję z peanów i trenów na cześć Stalina, przez kilka lat ćwiczono literatów, że ich twórczość jest wobec potrzeb partii służebna. To był czas, kiedy pisano wiersze na zamówienie składane przez telefon - czasem z redakcji czy wydawnictwa, a czasem wprost z komitetu partii. Nie prowadzono takich statystyk, ale wiele wskazuje na to, że pisarze byli najbardziej "stelefonizowaną" grupą społeczną. W ich dziennikach i wspomnieniach aparat telefoniczny urasta często do złowrogiego narzędzia sprawowania władzy. "Gdy słyszę w słuchawce >>towarzyszka<< - pisała Maria Dąbrowska - od razu wiem, że telefon jest z KC".



- Sensem istnienia poezji - mówi nam Michał Głowiński, autor rozpraw o socrealizmie - stało się podporządkowanie komunistycznemu kalendarzowi liturgicznemu: rocznice, święta państwowe, do tego dochodziły daty okolicznościowe, jak np. wybuch wojny w Korei w 1950 r. czy wyrok śmierci wykonany w 1952 r. na greckim komuniście. Wstrząśnięci poeci z ZSRR i wszystkich demoludów wyrażali wtedy gorący protest przeciw zamordowaniu człowieka, o którym jeszcze dzień wcześniej nie słyszeli. Poetą był ten, kto przyjmował zamówienie. Znana teza rosyjskiego dysydenta Andrieja Siniawskiego, głosząca, że socrealizm wyrasta z tradycji dworskiego klasycyzmu, sprawdzała się w przypadku poezji doskonale.



Poezja służyła jako polityczny komentarz do bieżących wydarzeń. Zawsze znalazł się ktoś, kto potępił biskupa Kaczmarka czy skazanych w procesie szesnastu ("Rycerze srebrników - dolarów,/ Judzący do rzezi nowej,/ Sąd o was wydał Naród, / A wyrok - Sąd Wojskowy" - Józef Prutkowski).



Po nagonce na "odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne w kierownictwie partii" Wiktor Woroszylski napisał poemat "Sierpień", gdzie znajdujemy echa plenum ("Myślę o tej, co źródłem siły/ i ufności była. O Partii. (...)/ o niej, która w płomieniu Plenum/ oczyszczała się,/ hartowała"), potępienia Jugosławii marszałka Tity ("Tego lata, gdy zdrada skuła/ nieszczęśliwy lud Jugosławii"), odcięcia się od Gomułki ("i głosiło zamorskie radio,/ że >>są dobrzy komuniści... niektórzy...<<").



Do klasyki gatunku soc wszedł dedykowany "imperialistycznym agresorom w Korei" wiersz Adama Ważyka:



 



Dobrze wam było pić Coca-Cola.



Ssaliście naszą cukrową trzcinę,



zjadali nasze ryżowe pola,



żuliście kauczuk, złoto, platynę,



dobrze wam było pić Coca-Cola.



My, co z bagnistych piliśmy studzien,



dzisiaj pijemy wodę nadziei.



 



W szczytowym okresie stalinizmu ukazało się kilkadziesiąt antologii poetyckich. O Stalinie, Bierucie (26 autorów wierszy o "towarzyszu Tomaszu"), generale Świerczewskim (za opublikowany tam "Poemat o generale Świerczewskim" Woroszylski otrzyma w 1950 r. nagrodę państwową), Dzierżyńskim, Leninie, Nowej Hucie, Święcie Pierwszego Maja, bitwie pod Lenino itd., itd.



Wydawano antologie za: pokojem światowym, braterstwem broni ludzi pracy, Gwardią i Armią Ludową, walką o postęp i wyzwolenie społeczne. I antologie przeciw: klerykalizmowi, sabotażystom, kułakom, lokajom z Wall Street ("Dzieci zabijać w kołyskach!/ Marzą panowie z Wall-Street./ Byle jeszcze coś zyskać,/ Byle handelek kwitł!" - Karol Szpalski), rozgłośni Głos Ameryki, imperializmowi etc. Oto klasyk w tej ostatniej kategorii: "Pijcie z wierszy nienawiść do imperializmu" autorstwa Romana
Bratnego:



 



Ja do mej pijalni



za darmo proszę wszystkich towarzyszy.



Choć brudne nieraz wierszy szklanki



to napój w nich klasowo czysty.



 



Mobilizacja czujności w demaskowaniu wroga czy - skromniej - szkodnika albo bumelanta była zdaniem Edwarda Balcerzana jednym z najżarliwiej deklarowanych zadań poezji socrealistycznej. Zespół norm rządzących liryką socrealistyczną nazwał on strategią agitatora.



Były to bowiem czasy działań kolektywnych i podporządkować się temu musiała nawet czynność tak, wydawałoby się, indywidualna czy wręcz intymna jak pisanie wierszy. "Zwiedzaliśmy wszystkie obiekty wspólnie, każdemu odcinkowi pracy przypatrywały się trzy pary oczu, we trzech tłumaczyliśmy sobie wszystkie sprawy (...), razem tworzyliśmy koncepcje wierszy" - czytamy we wstępie do antologii "Wiosna sześciolatki" pod redakcją Andrzeja Brauna, Andrzeja Mandaliana i Wiktora Woroszylskiego.



Dbając o jakość zamawianych wierszy, władze często organizowały konkursy zamknięte, a Ministerstwo Kultury wyznaczało ich uczestników spośród wybitnych współczesnych poetów. I tak do udziału w konkursie na pieśń robotniczą wyznaczono 14 twórców, wśród nich Tadeusza Borowskiego, Adama Ważyka, Wiktora Woroszylskiego (wytypowano również kompozytorów, którzy mieli napisać muzykę do pieśni laureatów). Wytyczne do konkursu głosiły, że należy pokazać jedność i entuzjazm. Podano liczbę strofek i układ. W preliminarzu wydatków przeznaczono środki na zinstrumentowanie na orkiestrę symfoniczną i orkiestrę dętą. Wyróżnienie przyznano Woroszylskiemu za "Barbórkę", a Borowskiemu polecono ponowne opracowanie piosenki o górnikach.
Sam Feliks Dzierżyński

W pierwszym numerze "Trybuny Ludu" z 1950 r. Wiktor Woroszylski publikuje poświęcony pracownikom bezpieczeństwa wiersz "Czuwającym w noc noworoczną".

 

Ale wróg w tę noc



jak w inne czyha.



I wam w tę noc



jak we wszystkie -



czuwać.



Na horyzoncie - socjalizm!



Aby szybciej doń dotrzeć,



dołóżmy:



jedni - węgla serdecznego, drudzy



- wierszy.



A wam -



nerwy napinać nocami,



oczy wytężać dobrze



i dłonią nieubłaganą



dusić gada dywersji.



 



W tamtej epoce był to temat wcale częsty, kilka lat później będzie można ułożyć z tego w PIW-ie całą antologię: "Wiersze i pieśni poświęcone pracownikom bezpieczeństwa" (w części z nutami). Prawdziwy rozgłos zyskuje napisany do PIW-owskiej antologii o Dzierżyńskim i przywoływany później we wszystkich opracowaniach dotyczących tamtego okresu wiersz Andrzeja Mandaliana "Do towarzyszy z bezpieczeństwa", ze słynną sceną, w której przemęczonemu pracą majorowi z łódzkiego UB objawia się we śnie sam Feliks Edmundowicz Dzierżyński.



 



Śpij, majorze,



świt niedaleko,



widzisz:



księżyc zaciąga wartę;



szósty rok już nie śpi Bezpieka,



strzegąc ziemi



panom wydartej. (...)



i przyszedł towarzysz Dzierżyński



do towarzysza majora. (...)



Zazdroszczę wam nocy łódzkiej,



tej,



na Piotrkowskiej,



tej w oczach



znajomej,



ludzkiej,



niespokojnej bezpieczniackiej troski.



 



Pokrzepiony snem i przykładem nabrał znów major sił do przesłuchiwania.



 



Major obudził się,



stanął,



zadzwonił,



kazał wywołać,



i znów padały pytania,



i znów kłamała odpowiedź. (...)



Notuj, majorze, notuj,



szukaj, majorze, nici,



żadna brunatna hołota



nie powstrzyma naszego życia.



Stary przed tobą wróg,



szpieg i kret, (...)



Za nim



wojen wodorowy mit,



dolarami mu kieszeń dźwięczy,



a za tobą jesteśmy my,



nas, majorze, o wiele więcej.



 



- Ten wiersz był pisany z zamiarem przeciwstawienia ówczesnej bezpiece rosyjskiej naszej rodzimej, polskiej, która, jak wtedy wierzyłem, miała czyste ręce - opowiada Mandalian, którego rodzice byli przedwojennymi komunistami, ojciec zginął w czasie wojny zamordowany przez NKWD, matka też przeszła przez sowieckie więzienia. - Ale zacząłem się go wstydzić niemal natychmiast po napisaniu, przede wszystkim ze względu na reakcję matki. Pamiętam też rozmowę z Broniewskim, który spytał mnie, czy wiem, że na UB biją. "W Rosji - wyjaśniłem mu. - Przecież nie tutaj". A wtedy Broniewski popatrzył na mnie i powiedział: "Andrzejku, Andrzejku, to są przecież ci sami ludzie".
Ukręcić łeb kanarkowi

Nie wystarczało pisać wiersze na zadany temat. Równie istotną częścią socrealistycznego obrządku było potępianie tych, którzy takich wierszy nie produkowali. W 1950 r., na V Zjeździe ZLP, Adam Ważyk wystawiał pisarzom cenzurki, łajał ich i poszturchiwał, domagał się "przezwyciężenia smaczków i pięknostek burżuazyjnej poetyki z czasów imperializmu". Skrytykował kilkudziesięciu pisarzy i poetów. Najwięcej dostało się Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu jako przynoszącemu szkodę socjalizmowi:



"Poeta rzeczywiście opowiada się po stronie demokracji ludowej, po stronie socjalizmu, ale na dowód - rozkłada nam przed oczami zdemolowany kramik mieszczańskiego inteligenta. Czego tam nie ma? Jest lamus szlacheckiego baroku z antycznymi bogami, pstrokacizna cudzoziemskich słówek, wyprzedaż całej neoromantycznej starzyzny poetyckiej, cygańskie antyfilisterskie facecje, a spoza tych facecji wyłania się z wierszy Gałczyńskiego filisterski kącik z koteczkiem i firankami. Wszystko to prosi się o zestawienie ze znakomitym wierszem Majakowskiego: >>Czerwona ramka/ Marks na ścianie/ Kot się ociera o Izwiestia stare/ A pod sufitem piszczy nieustannie/ rozwydrzony kanarek<<. Słuszniej by było, gdyby Gałczyński ukręcił łeb temu rozwydrzonemu kanarkowi, który zagnieździł się w jego wierszach".



I dalej apelował Ważyk o "oczyszczenie poezji ze smaczków i pięknostek burżuazyjnej poetyki z czasów imperializmu, ze skłonności formalistycznych i tradycji zepsutego baroku". Gałczyński miał odpowiedzieć zaraz w prywatnym gronie: "Cóż, kanarkowi łeb można ukręcić, ale wtedy wszyscy zobaczą klatkę. Co zrobić z klatką, koledzy?". Ale publicznie składał samokrytykę.



Woroszylski opisywał w "Pokoleniu" spotkanie Gałczyńskiego w świetlicy fabryki Era we Włochach pod Warszawą w kwietniu 1950. Robotnicy krytykowali tam "Zieloną Gęś" za "treść obcą masom pracującym". Mówili: "chcemy, żebyście mocno piętnowali podżegaczy wojennych, wyszydzali bumelantów". Gałczyński przyznał, że "Zielona Gęś" reprezentuje "przeszłościowy żart abstrakcyjny", i przyrzekł, że podejmie wysiłki, by sprostać ich oczekiwaniom.



Do nagonki przeciwko Gałczyńskiemu ochoczo dołączyli inni. Był to zapewne atak płynący z dusz szczerych, nie trzeba było nikogo zachęcać. To, że dawny współpracownik ONR-owskiego "Prosto z mostu", autor ohydnie antysemickich wierszy, ma prawo w nowym ustroju, który miał zadośćuczynić starym krzywdom, spijać te same miody co i oni, musiało wywoływać ich głęboki niesmak.
Słowa powinny przejść w okrzyki

Wydana w 1949 r. przez Czytelnika antologia radzieckich "Wierszy o Stalinie" - wśród tłumaczy są między innymi Gałczyński i Woroszylski - stanie się dla przyszłych piewców generalissimusa rodzajem ściągawki, skarbnicą porównań i metafor, ale też czymś w rodzaju obowiązującej wykładni politycznej poprawności w tym względzie. W Archiwum Akt Nowych jest cała teczka dotycząca obchodów 70-lecia urodzin Stalina w 1949 r. Jak wynika z dokumentów, wszystko ustalano na szczeblu KC: od nakładu okolicznościowych książek (między 100 a 200 tys. egzemplarzy) po hasła na akademie. Zaznaczano, że hasła nie mają być wcześniej publikowane, chodziło zapewne o wrażenie, że powstały spontanicznie na sali (a brzmiały np. tak: "Imię Stalina nierozerwalnie wiąże się z dwukrotnym wyzwoleniem narodu polskiego!"). Są też sprawozdania: razem dodatków ilustrowanych do różnych pism z okazji 70-lecia wydrukowano 3 mln 376 tys. 500 egzemplarzy, a tytułów książek, nut, portretów - 955 tys.



Poza tym ogłoszono konkurs na wiersz o Stalinie, który wygrał Władysław Broniewski (w "Autobiografii na cztery ręce" Jerzy Giedroyc, który mówi zresztą o Broniewskim z wielką sympatią, wspomina, że każde ich spotkanie zaczynało się od pytania: "Panie Jerzy, czy Pan mi poda rękę? Przecież >>Poemat o Stalinie<< był doskonałym poematem").



 



Pędzi pociąg historii,



błyska stulecie - semafor.



Rewolucji nie trzeba glorii,



nie trzeba szumnych metafor,



potrzebny jest maszynista,



którym jest ON:



towarzysz, wódz, komunista -



Stalin - słowo jak dzwon.



 



Jedno z wyróżnień dostał też Wiktor Woroszylski za "Balladę o Stalinie w Krakowie i o krokach rewolucji" ze zwrotką o katowanych w międzywojennej Polsce komunistach:



 



Ale milczeli, oczu nie spuszczali,



o rewolucji chroniąc myśl swą twardą



i w sercu hasło, niby pancerz - Stalin.



 



Już wcześniej zresztą, jako jeden z pierwszych w Polsce poetów, głosił Woroszylski chwałę Stalina w wierszu "Słowo młodych" ("Jest takie słowo,/ synonim wielu pięknych słów (...)/ - Stalin"). Poza konkursem sławili wodza światowej rewolucji inni wybitni poeci, jak
Tuwim.



 



I zakwitniesz, zakwitniesz na strunach,



Twórco ery, radziecki narodzie!



Wieki dadzą ci rangę bajeczną:



Epos - jakąś wszechludzką Bylinę,



Z rewolucją, krasawicą wieczną,



Z wiecznie żywym herosem Stalinem.



 



Przyszły lustrator Jacek Trznadel zachwycał się wtedy wierszem Adama Ważyka "Rzeka", plonem pierwszej fali wierszy o Stalinie z 1949 roku ("Ileż doskonałości w budowie obrazów artystycznych, których oczywistość i prostota łączy się z wielkim uogólnieniem, niejednokrotnie z wielkim symbolem: oto wiersz o Stalinie, w którym mądrość stalinowska została upodobniona do rzeki żyznej, płynącej przez Kraj Rad"):



 



Mądrość Stalina,



rzeka szeroka,



w ciężkich turbinach



przetacza wody,



płynąc wysiewa



pszenicę w tundrach,



zalesia stepy,



stawia ogrody.



 



Reżyseria życia literackiego dotyczyła każdego detalu. Antologie poetyckie traktowane były jako materiał dla akademii ku czci i teatralnych inscenizacji. W antologii "Bój to jest nasz ostatni", wydanej już po śmierci Stalina, czytamy: "W czasie recytacji wiersza o partii, po słowach >>i nawet słabsi, ale we dwoje<< - wszyscy znajdujący się na scenie podają sobie dłonie. Po >>Partii<< Majakowskiego recytacja solowa fragmentów poematu Pablo Nerudy >>Niech się zbudzi drwal<< i zbiorowa - fragmentu >>Słowa o Stalinie<< Broniewskiego. Ostatnie słowa tej recytacji: >>Stalin! Stalin! Stalin!<< - mogą, a nawet powinny przejść w okrzyki, z których bezpośrednio, niejako żywiołowo wypływa >>Kantata o Stalinie<< - zespół".
Wezwanie do współzawodnictwa

W tomiku z 1949 r. "Śmierci nie ma" Wiktor Woroszylski publikuje programowy wiersz-manifest "Na odwrocie nekrologu Wincentego Pstrowskiego", górnika, przodownika pracy, zmarłego w wyścigu o przekraczanie kolejnych norm pracy.

 

UWAGA, POLITYCZNI POECI,



rębacze wyobraźni, ładowacze



wzruszeń,



wzywam was do współzawodnictwa pracy imienia górnika Pstrowskiego.



Kto da więcej, kto da lepiej, lepiej



i więcej



węgla poezji - do rozgrzania



towarzyszy z miast, wsi i zagranicy!



 



On sam próbuje dawać coraz więcej "węgla poezji" i co roku produkuje nowy tomik. Ten ton "wykonywania norm" w literaturze był w owym czasie dość powszechny. "Przegląd Sportowy" przedstawia na przykład Kazimierza Brandysa jako przodownika pracy, a on sam mówi: "W ostatnich trzech latach napisałem 1500 stron druku książkowego, przeciętnie pracuję 10-12 godzin dziennie". "Trybuna Ludu" drukuje list Juliana Tuwima do Bieruta: "Dostojny obywatelu prezydencie, dla uczczenia 60. rocznicy Waszych urodzin zobowiązuję się ukończyć przed 1 maja br. przekład poematu Mikołaja Niekrasowa >>Komu się na Rusi dobrze dzieje << i oddać wydawnictwu gotowy maszynopis".



Latem 1952 r. Woroszylski wyjeżdża do ZSRR na studia. Choć to właśnie tam zacznie kruszeć jego wiara, starczy jej jeszcze na wiersz "Poprzez ból".



 



Może do młodszych On przejdzie



historią



i potrafią, nie dziwiąc się, mówić "był",



ale nam, którym łzy jeszcze w gardle



stoją,



jak uwierzyć w historii prószący pył?...



 



Z opublikowanego w "Nowej Kulturze" tekstu "Ostatni raport z Moskwy" wynika, że Woroszylski razem z setkami tysięcy ludzi radzieckich tkwił w wielokilometrowej, wijącej się przez całą Moskwę kolejce do Sali Kolumnowej Domu Związków Zawodowych, gdzie wystawiono zwłoki Stalina.



"Czwarty już dzień radziecka stolica pokryta jest kirem - pisał. - Czwarty dzień olbrzymie miasto - jak silny mężczyzna, którego opuścił ktoś najukochańszy - drży z bólu i całą siłą woli powstrzymuje szlochania gotowe wyrwać się ze ściśniętego gardła. Czwarty dzień nie ma Stalina. Przez trzy dni i trzy noce płynęła ulicami Moskwy wezbrana Wołga ludzkiego żalu. Słyszałem, jak bije serce tego tłumu".



Woroszylski zobaczy obok trumny Stalina w Sali Kolumnowej polską delegację aparatczyków z najwyższych szczebli władzy, część zresztą agentów NKWD. I napisze: "Czułem, że kiedy tak stali na warcie, cała Polska z nimi stała, cała ojczyzna nasza, której Stalin dał wolność i szczęście".
Słowo mi dźwięczy jak spiż

Jeden z naszych rozmówców opowiada, jak to redakcje po śmierci Stalina pękały od żałobników. - Zapamiętałem ten tłok literatów z rulonami elegii, trenów i panegiryków. A partia była kapryśna i grymasiła, tak że potem ci, których płodów nie przyjęto, mogli wypinać pierś, że oni się niczym nie zbrukali.



Na palcach jednej ręki można policzyć, kogo po śmierci Stalina nie zagarnęła ta wiernopoddańcza fala. Udało się to między innymi Antoniemu Słonimskiemu i Julianowi Przybosiowi. I jeszcze, oczywiście, "Tygodnik Powszechny", który odmówił wydrukowania czegokolwiek poza suchą informacją, że Stalin umarł. Ceną za ten akt odwagi było zawieszenie pisma, a następnie oddanie tytułu innemu zespołowi. Żeby uprzytomnić sobie bohaterstwo redakcji, trzeba pamiętać, że wiosną 1953 r. nie było jeszcze żadnych podstaw do nadziei, żadnych, najlżejszych nawet zapowiedzi odwilży.



Maria Dąbrowska, do której zwraca się o wypowiedź "Życie Warszawy", próbuje się wykpić zdaniem, że ta śmierć zrobiła na niej zbyt wstrząsające wrażenie, by mogła pisać. Ale redakcja błaga o kilka choćby zdań o pokoju. Dąbrowska dopisuje je, a w dzienniku komentuje: "Wszystko nieważne, skoro umarł ten straszliwy despota". Śmierć Stalina wstrząsnęła nią "jako wstrętna okoliczność zmuszająca natrętnie do tzw. wypowiedzi". Do "Życia" napisała w nadziei, że to ją uchroni od dalszych konieczności, godzi się jednak i na "Nową Kulturę". Ale za to - co podkreśla - powiedziała stanowcze "nie" Julianowi Stryjkowskiemu, który zjawia się u niej, by w imieniu ZLP namawiać ją do wygłoszenia mowy na akademii ku czci Stalina w Teatrze Polskim.



Zapisy w jej dzienniku z tych marcowych dni, jej walki wewnętrzne, uwikłanie w konieczności i dwie bezsenne noce "z rozpaczy, że się znów dała wciągnąć", pokazują te inteligenckie rozterki, poczucie, że się zeświniło, ale z drugiej strony, że się wyłgało, a wszystko to przeplatane pisarską pychą. "Starałam się podać możliwie zimno obiektywne prawdy w ich aspekcie ilościowym, nie kwalifikując jakościowo. I żeby mówić tylko o Rosji, ani słowa o Polsce. Ale mam fatalną właściwość: nie jestem w stanie, nawet w tak przymusowej sytuacji, powiedzieć coś zdawkowego; a nadto, jak Lennie z powieści Steinbecka >>Myszy i ludzie<< nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły fizycznej, ja nie zdaję sobie sprawy z efektu moich słów. Zdaje mi się, że ledwo dotknęłam słowem danej sprawy, a słowo mi zaraz dźwięczy jak spiż lub gong". I przytacza opinię przyjaciółki o swoim tekście w "Nowej Kulturze": "To brzmi jak ryte w marmurze. (...) Wszystkie [inne wypowiedzi] wydają się histerycznym gadulstwem rozmazanym".



Warto zacytować te "ryte w marmurze" słowa Dąbrowskiej: "Grom nieubłaganych praw przyrody zakończył życie Józefa Stalina. (...) Setki milionów prostych, pracujących ludzi zawdzięczają Stalinowi, że wydobył ich z półsnu historycznego do pełni ludzkiego życia świadomie budującego swe dzieje".



Jednak na czytającym te słowa w Nowym Jorku Janie Lechoniu słowa Dąbrowskiej nie robią takiego wrażenia. "Ciekaw jestem, co by powiedziała, gdyby jej to pokazać po >>wyzwoleniu<< - notuje w dzienniku. - Że musiała, że dla chleba? Dlaczegóż więc Parandowski niczego takiego nie napisał?".



A jednak oportunizm własny nie przeszkadza Dąbrowskiej obecnej na akademii żałobnej Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Narodowego w Hali Mirowskiej, tak skomentować przemówienie Jarosława Iwaszkiewicza: "niesmak wstrętny czuło się w gębie słuchając go".



Te wszystkie wykręty i łamańce wielkiej pisarki robią dziś wyjątkowo przygnębiające wrażenie. Ciekawe, czy dotarła do niej krążąca po Warszawie w 1956 r. plotka - powtórzy ją po latach Stefan Kisielewski w swoim "Alfabecie" - że tych kilka wiernopoddańczych zdań kosztowało ją zaprzepaszczone szanse na Nobla.
Śmierć w kompetencji KC

Jeden tylko z naszych bohaterów widział kiedyś Stalina na własne oczy. Julian Stryjkowski w sierpniu 1944 szedł sobie spacerem na plac Czerwony, było pusto i nagle zobaczył stojącego na trybunie Stalina. Zaczął biec z uniesienia, ze szczęścia i naraz, jak w przyśpieszonym filmie, zobaczył Berię zasłaniającego własną piersią Stalina. A jego samego otoczyli tajniacy. Później dowiedział się, że było to święto lotnictwa radzieckiego, na niebie przelatywała eskadra samolotów, a on musiał jakimś cudem ominąć wszystkie odgradzające trybunę od tłumu kordony.



W Archiwum Akt Nowych zachował się list Janiny Broniewskiej, wówczas sekretarza POP ZLP, do Wydziału Kultury KC, "wystosowany w związku ze skargą towarzysza Stryjkowskiego na towarzysza Jerzego Putramenta", wówczas redaktora "Nowej Kultury". Zamówioną przez redakcję wypowiedź Stryjkowskiego w związku ze śmiercią Stalina tow. Putrament miał wyrzucić ze złamanej kolumny. Broniewska argumentuje, że "sprawa, kto może (...) składać oświadczenie w sprawie tak ważkiej politycznie, kto jest godzien do występowania publicznie na łamach organu prasowego ZLP", została rozstrzygnięta przez Putramenta, podczas gdy "kierunek polityczny pisma podlega wyłącznie, jak mi powiedział tow. Berman, kompetencji Wydziału Kultury KC".



Stryjkowski mógł się poczuć zagrożony, bo zamieszczano wiersze i wypowiedzi tak zwanych wszystkich. Inna rzecz, że jego głos opublikowała już wcześniej "Trybuna Ludu" ("Ci, co przyjdą po nas, zazdrościć nam będą, że żyliśmy i działaliśmy wtedy, kiedy żył i działał Wielki Stalin"), a Putrament w swoich wspomnieniach "Pół wieku" będzie twierdził, że Stryjkowski chciał, by "Nowa Kultura" opublikowała mu ten sam tekst.



"Nasza miłość do Józefa Stalina nie jest abstrakcyjna - pisał z kolei Tadeusz Konwicki. - Bo każdy nasz poszczególny, osobisty los jest ściśle związany z Jego życiem. Bo nawet młody polski literat, który mozoli się nad swoją pierwszą książką, żywi gdzieś tam w głębi serca cichą, niepokojącą nadzieję, że jego książkę przeczyta kiedyś Józef Stalin".



- Pamiętam dzień pogrzebu Stalina - mówi nam Konwicki - padał wtedy śnieg, szedł ponury pochód pod KC, ale nie umiem powiedzieć, czy byłem w tym pochodzie, czy nie. Mogłem w nim iść, a mogłem i nie iść, bo byłem wygodnawy, a była plucha. Moja pamięć ma taką naturę, że pamiętam klimat, nastrój, a nie pamiętam detali. Tak że proszę mi wierzyć, ja się nie wykręcam.



Ten gigantyczny pochód, który sunął Alejami Jerozolimskimi w kierunku Wisły - wzięło w nim udział 350 tys. osób - przetrwał w różnych wspomnieniach. Monika Żeromska opisuje, jak wszyscy nieśli pochodnie, bo rzecz działa się wieczorem, a jej przyjaciel Tadeusz Przypkowski, znany z nonkonformistycznych prowokacji, przepychał się z pochodnią w tłumie, tyle że w przeciwną stronę, pokrzykując: "Gówna tylko płyną z prądem, ludzie przeciwnie, ludzie przeciwnie!".



Utrwalił też ten dzień, a ściślej moment, kiedy na chwilę zamarło życie miasta, Kazimierz Brandys w odwilżowej powieści "Matka Królów". Jej bohaterka Łucja Król patrzy z okien tramwaju na pełne portretów zmarłego ulice i place Warszawy. "Huk dział niósł się nad miastem w wilgotnym marcowym powietrzu. Szoferzy wysiedli z samochodów, rowerzyści znieruchomieli z dłońmi na kierownicach. Wyprężeni milicjanci z palcami na daszkach, woźnica na platformie z batem w jednej ręce, a w drugiej z czapką, konie zdarte wędzidłem o spienionych pyskach. Wszystko zamarło, skamieniało, jakby na chwilę przed Sądem".



Wiadomość o śmierci Stalina zastała Kazimierza Brandysa w domu pracy twórczej Halama w Zakopanem. Wstrząśnięty wrócił do Warszawy. Tam jego żona spotkała Pawła Hertza, który wybuchnął: "Zdechło stare ścierwo".



- Nie wykręcałem się - mówi Kazimierz Brandys. - Napisałem nekrolog, zgodnie z moimi odczuciami w tym czasie dla mnie Stalin jeszcze był postacią opatrznościową. Uważałem, że jego śmierć to wypadek dziejowy, który wstrząśnie światem. Choć nie czułem kultu jednostki, miałem dla niego podziw, że wygrał wojnę, pamiętałem, że to jego wojskom zawdzięczałem ocalenie.



Tekst Kazimierza Brandysa w "Nowej Kulturze" składa się z takich zdań jak: "Wieść o zgonie Józefa Stalina poraziła serca nasze najokrutniejszym bólem"; "Życie nasze było piękniejsze, ponieważ odczuwaliśmy jego obecność"; "Niech się nie łudzą nasi wrogowie, że odtąd ręce nam odpadną. W każdej drobinie naszej krwi, w każdej cząstce naszej woli na zawsze przetrwa mądrość i miłość, jakich uczył nas Stalin".
Patos, służalczość i banał

Tyle już było pieśni, wierszy, poematów o Stalinie z okazji 70-lecia jego urodzin, że przedrukowując je, można by zapełnić wszystkie szpalty. Ale nie, to nie wystarczyło. Bezpośrednio z Wydziału Kultury KC obdzwaniano poetów. Każda redakcja chciała mieć głosy największych literackich tuzów.



Musiało być nerwowo. Kiedy "Szpilki" w numerze żałobnym opublikowały do wiersza Majakowskiego rysunek Mieczysława Piotrowskiego przedstawiający robotników studiujących przy lampie naftowej literaturę rewolucyjną, Jerzy Andrzejewski uznał, nie wiedzieć czemu, że rysunek "obraża klasę robotniczą". W naradzie na ten temat brał udział kierownik Wydziału Prasy KC Stefan Staszewski.



Utwory żałobne zapełniły całe numery "Życia Literackiego", "Twórczości", "Nowej Kultury". Dla tej ostatniej Tadeusz Drewnowski sporządził specjalny montaż tekstów literackich radzieckich i polskich, ułożonych według roty przysięgi Stalina nad trumną Lenina, specjalnie przystosowanych potem na użytek młodzieżowych wieczornic. Kto wiersz o Stalinie napisał wcześniej, mógł się wypowiedzieć prozą. W "Trybunie Ludu" pisał Adam Ważyk ("Niczyje słowo nie wypowie do dna tego bólu, niczyje pióro nie ogarnie tej żałoby serca. Miliony prostych ludzi na całym świecie, każdy z oddzielna, straciły ojca") i Julian Tuwim ("Przed taką trumnę przychodzi się z pochyloną głową. Ale odchodzi się od takiej trumny z głową podniesioną. Z ustokrotnioną energią do kontynuowania świętych i wzniosłych trudów naszych"). Wierszy, jak ten Anatola Sterna, powstały setki.



 



Kiedy już o nas wieść najdalsza zginie,



O bezimiennych, o najbardziej



dumnych, -



powiedzą o nas: w wielkim strasznym



roku



Oni dotknęli ręką Jego trumny.



 



Konstanty Jeleński w opublikowanym w maju 1953 w paryskiej "Kulturze" eseju "Notatki o żałobie" porównywał te wiersze z utworami pisanymi po śmierci Piłsudskiego. I choć widział pewne jakościowe różnice, zauważał gorzko, że żargon stalinizmu przyjął się tak łatwo, ponieważ patos, służalczość i banał przećwiczono już wcześniej, w Polsce niepodległej. Jeleński stwierdza, że wszystkie wiersze z marca 1953 pisane są według jednej recepty: najpierw poeta dowiaduje się o tragicznej śmierci, potem chwali Stalina, by na końcu apelować o niepoddanie się rozpaczy - i że ta zbieżność wynika zapewne z gruntownego terminowania w socrealistycznym rzemiośle. Można by autorom pozamieniać zwrotki i nikt by niczego nie zauważył. Na dowód przytacza takie ułożone przez siebie puzzle. "Wyjątek - pisał Jeleński - stanowi tylko Gałczyński, który posiada midasowy sekret przemieniania każdego narzuconego mu tematu na poezję".



 



Do pół masztu zwieszona flaga,



flagę wiatr przedwiosenny targa.



To nie wiatr, to szloch na wszystkich



kontynentach i archipelagach.



Umarł Stalin.



(...)



Jakby nagły grad zboża pogiął,



jakby w biały dzień noc w okno.



Dzisiaj słońce jest żałobną chorągwią.



Umarł Stalin



(...)



Krzyczy Wołga. Szlocha Sekwana,



Woła Dunaj. Jęczą rzeki chińskie.



Broczy Wisła jak otwarta rana.



lamentują potoki gruzińskie.



 



A może zresztą pisał szczerze? Ola Watowa wspomina, że kiedy w grudniu 1953 na wieść o śmierci Konstantego przyszła - zaproszona przez Natalię - do ich mieszkania w alei Róż, w pokoju poety zobaczyła stojącą na biurku za szkłem fotografię Stalina. Aleksander Wat w opublikowanym pośmiertnie eseju "Dziewięć uwag do portretu Józefa Stalina" pisze o tym wierszu Gałczyńskiego jako o jednym z najczystszych wzorów poezji opłakującej śmierć króla.



On sam wtedy, w szpitalu Dzieciątka Jezus, pod datą 6 marca zanotował w kalendarzu: "Nareszcie". Po czym przestraszył się, wyrwał kartkę i wyrzucił. Już wcześniej, w 1940 r., we Lwowie, kiedy pracował jako korektor w "Czerwonym Sztandarze", prześladowały go nocne koszmary, że pomyli się i przepuści "Sralin" zamiast "Stalin".






 






 






 






Korzystałyśmy m.in. z książek: Robert Kupiecki, "Natchnienie milionów. Kult Józefa Stalina w Polsce 1944-56", WSiP, Warszawa 1993; Zbigniew Jarosiński, "Nadwiślański socrealizm", Wydawnictwo IBL, Warszawa, 1999; Teresa Wilkoń, "Polska poezja socrealistyczna w latach 1949-1955", Wokół Nas, Gliwice 1992





GAZETA WYBORCZA - wybór tekstów













Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
index towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy

więcej podobnych podstron