towarzysze nieudanej podrozy 14










ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA - Co ja robię w tym kościele (PRL, intelektualiści)








Gazeta Wyborcza - 03/06/2000
 
 
ANNA BIKONT, JOANNA SZCZĘSNA
TOWARZYSZE NIEUDANEJ PODRÓŻY (14)
Co ja robię w tym kościele   W czasach stalinizmu zdarzało im się pisać o reakcyjnym klerze czy religiijako opium dla mas. Teraz wpadają w euforię.
Kiedy w czerwcu 1979 Jan Paweł II przejeżdża w Warszawie Alejami Ujazdowskimi, na trasę wybiegają, by go przywitać, mieszkańcy alei Róż, w większości starzy towarzysze, którzy dostali swoje mieszkania z partyjnej puli. Jest wśród nich Adam Ważyk.
 
Poniedziałek, 16 października 1978 roku, siedziba Związku Literatów Polskich w Krakowie przy Krupniczej 22. Otwarte zebranie Podstawowej Organizacji Partyjnej oddziału krakowskiego ZLP z udziałem władz wojewódzkich. Zaproszony tam wysoki funkcjonariusz SB dzieli się opiniami o opozycji demokratycznej. Z teczki wyjmuje dowody jej przestępstw: pisma, broszury i książki drugiego obiegu (obecni tam partyjni rzucają się je czytać) i przestrzega przed pisarzami, którzy "zbijają na tym swój interes, suto opłacani dolarami za antysocjalistyczną działalność". Zdaniem prelegenta opozycja jest prężna, ale tak nieliczna, że spokojnie można by ją lekceważyć, gdyby nie fakt, że przyłączają się do niej reakcyjni księża, którzy podgrzewają atmosferę. A wśród nich "Karol Wojtyła i jego ludzie".



Akurat kiedy wymienia nazwisko arcybiskupa krakowskiego, na salę wsuwa się bufetowa, pani Muszka, i szepcze coś do ucha Tadeuszowi Hołujowi. Ten podrywa się i obwieszcza:



"Koniec z nami. Radio podało, że Wojtyła został papieżem!".



I dokładnie w tym momencie - jakby to sobie zaplanował rozmiłowany w tanich efektach scenarzysta - rozdzwaniają się dzwony we wszystkich krakowskich kościołach.



Pułkownik SB niemieje i siada, nie skończywszy prelekcji. Redaktor naczelny "Życia Literackiego" Władysław Machejek, jąkając się, oświadcza:



- No to teraz będziemy lizać d... katolikom.



Na to głos z sali:



- Jeśli na to pozwolą.



Machejek wyciąga pół litra, które zawsze nosi w teczce razem z zagrychą - kawałkiem boczku albo salcesonu - i wznosi okrzyk "Na pohybel!". Ale nie ma nastroju do ucztowania. Literaci pospiesznie wychodzą, w zamieszaniu wynosząc pod połami marynarek bibułę, po towarzyszy Machejka i Hołuja podjeżdża samochód i razem z pułkownikiem udają się na naradę w Komitecie Wojewódzkim PZPR, zaś Jan Pieszczachowicz biegnie na górę do biura ZLP, by wysłać w imieniu krakowskich literatów depeszę gratulacyjną do "Karola Wojtyły, krakowskiego kardynała i krakowskiego pisarza".



Ta historia, wzmiankowana w "Kadencji" Jana Józefa Szczepańskiego i dzienniku Mariana Brandysa, a opowiedziana nam ze wszelkimi detalami przez ówczesnego szefa krakowskiego ZLP Jana Pieszczachowicza, obrosła w legendy, a także w apokryfy, jak choćby ten przytoczony w pracy zbiorowej pod redakcją duszpasterza środowisk twórczych ks. Wiesława Niewęgłowskiego "Moje spotkania z Janem Pawłem II". W wersji apokryficznej rzecz miała miejsce w gmachu KW PZPR w Krakowie, a na salę, gdzie naradzano się nad tym, jak postępować z niepokornym krakowskim biskupem, wtargnęła sprzątaczka z okrzykiem: "Panowie, wy radzicie i radzicie, a tu ważna wiadomość: Wojtyła został papieżem".



Ci, co - jak Marian Brandys - słuchali akurat Radia Wolna Europa, dowiedzieli się radosnej nowiny najwcześniej, bo już o 18.55, kiedy to przerwano emisję, by oznajmić: Głową Kościoła katolickiego wybrany został Polak, metropolita krakowski Karol kardynał Wojtyła.



Widzowie głównego wydania dziennika telewizyjnego zobaczyć mogli, jak czyta ją speszony i bynajmniej nie rozradowany spiker. W tym czasie biły już kościelne dzwony w całym kraju, a dobra nowina podawana była z ust do ust. Ludzie w euforii wykrzykiwali ją z okien, na skutek zwielokrotnienia rozmów wysiadała przeciążona sieć telefoniczna, ulicami Warszawy, Krakowa, Wadowic maszerowały radosne, rozśpiewane pochody, a tłumy ciągnęły do kościołów na modlitwę dziękczynną.



- Ojciec na pewno dowiedział się tego z Wolnej Europy - opowiada nam córka Adama Ważyka, Katarzyna. - W jego lampowym radiu marki Aga w drewnianej obudowie, z jakimiś podwieszonymi drutami na gwoździach, miejsce na skali, gdzie nadawała Wolna Europa, zaznaczone było na stałe czerwonym flamastrem. Pamiętam, że był tym wydarzeniem szalenie podekscytowany, bo przeczuwał, jakie to może mieć reperkusje polityczne.



W dziennikach, listach, wypowiedziach i innych świadectwach tamtych październikowych dni osobista radość ("Jeszcze nie mogę ochłonąć po tym, co się stało. Chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy" - z dziennika Andrzeja Kijowskiego) miesza się ze świadomością wielkiego historycznego wydarzenia ("16 października 1978 roku weszliśmy głównymi drzwiami do historii powszechnej" - Zygmunt Mycielski w odpowiedzi na ankietę miesięcznika "Więź" o znaczenie wyboru Jana Pawła II).



Kazimierz Brandys, który cały październik spędził w nastroju przygnębienia na wizytach w szpitalu u chorej żony, odnotował później w "Miesiącach": "Wskrzeszenie Niepodległej, czy nie było cudem? Sam Pan Bóg zdaje się nas zachęcać. Niby w odpowiedzi na partyjne hasło >>Polak potrafi<< wskazuje palcem Wadowice. Zostać papieżem? Polak potrafi".



Nasi bohaterowie podzielają ogólnonarodową euforię ("Tak ogromna radość, że zda się nie wystarcza serca ludzkiego, aby wzruszenie to ogarnąć" - pisze Julian Stryjkowski; "Nie znajduję słów, żeby powiedzieć, co myślę o tym wydarzeniu i tym Człowieku" - wtóruje mu Wiktor Woroszylski w odpowiedzi na ankietę "Więzi").



Jerzy Andrzejewski dystansuje się lekko wobec "gwałtownych uniesień patriotycznych rodaków": "Rozumiem je, przecież nie mogę ich z otwartym sercem podzielać, chodzi bowiem o sprawy rozgrywające się w rejonach wyższych od rzeczy narodowych i to zarówno w sensie historycznym, jak i ludzkim" - notuje w swoim cotygodniowym felietonie w "Literaturze".



Inne obawy zgłasza Jan Józef Lipski: "Polska megalomania - pisze dla "Więzi" - groteskowa reakcja na narodowe nieszczęścia i poniżenia ma teraz dopiero żer, jakiego potrzebowała. >>My Polacy złote ptacy<<. Dotychczas wyżywać się to musiało na Koperniku i Monte Cassino. Jest obawa, że od takiego Papieża, jak się On zapowiada, dostaniemy zupełnego zawrotu głowy i amoku kosmicznej megalomanii".



"Po raz pierwszy zostaje papieżem kapłan prawdziwie postępowy, który jednocześnie zna się doskonale na całym mechanizmie kłamstw czerwonych" - pisze Marian Brandys, relacjonujący skrupulatnie w swoim dzienniku z 1978 roku wszystkie wokółpapieskie wydarzenia. I przytacza powiedzenie swego przyjaciela, reżysera Jerzego Markuszewskiego: "Polacy mają teraz swego człowieka w Rzymie, mają w Waszyngtonie [chodziło o profesora Brzezińskiego], przydałby się jeszcze swój człowiek w Belwederze". Notuje też: "Przybiegła nadzwyczaj podniecona Krysia Tarnowska. Sprzedawczyni gazet w kiosku kazała jej przeczytać wiersz Juliusza Słowackiego >>Pośród niesnasków Pan Bóg uderza<<. Przeczytała i teraz mi recytuje jego najbardziej wróżebne strofy".



Pośród niesnasków - Pan Bóg uderza w ogromny dzwon

Dla Słowiańskiego oto Papieża otwarty tron. (...)

Wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość; robactwo - gad

Zdrowie przyniesie rozpali miłość i zbawi świat.

Kiedy w prasie zapowiedziano, że 22 października, poczynając od 10 rano, telewizja i radio będą transmitowały na żywo z Rzymu przebieg inauguracji nowego pontyfikatu, Brandys komentował: "Zdecydowano się na to po długich wzdraganiach i namysłach. Ale ktoś w końcu wytłumaczył władzy, że w ogólnym rachunku rzecz się opłaci, gdyż na godz. 12 były zapowiedziane uroczyste sumy w kościołach. Wszyscy pobożni katolicy musieliby więc stanąć wobec dylematu: suma czy telewizja. Ale nie na prymasa Wyszyńskiego takie gierki. Sumy zostały przeniesione na godzinę piątą po południu".
Daj Boże inaczej

Chociaż post factum wielu twierdziło, że przeczuwało, iż krakowski biskup może zostać papieżem, przecież nic na to nie wskazywało.



24 sierpnia 1978 roku Kijowski notował: "Jutro konklawe. Kto będzie papieżem? Benelli - konserwatywny, chłodny, nadzorca Pawła VI? Czy dobrotliwy, ale głupawy Pignedoli?". A dwa dni później: "Ani Benelli, ani Pignedoli, ani zimny Felici, ani >>postępowy<< Bagis, tylko Albino Luciani z Wenecji, duchowny, teolog, który teologię uważa za supernaukę, połączył głosy umiarkowanych i konserwatystów, i przyjął dwa imiona: i Jana, i Pawła, aby nikt nie miał wątpliwości co do jego intencji ani co do jego charakteru. Pomysł ten świadczy o braku intencji i o braku charakteru; na następne 15 lat Kościół znika ze sceny historycznej. Pod nijaką władzą Jana Pawła I dojrzewać sobie będą schizmy, herezje, inkwizycje i zwyczajne głupstwa. Ale może będzie całkiem inaczej. Daj Boże".



Podobny w tonie był zapis w felietonie Andrzejewskiego w "Literaturze". Tak komentował on wybór Lucianiego, papieża, który - jak się okazało - miał sprawować swój urząd zaledwie 33 dni: "Wydaje się, iż w gronie kardynalskim zwyciężył pogląd, że po dwóch papieżach wielkiego formatu nie należy poszukiwać indywidualności szczególnie wybitnej".



Z kolei korespondent paryskiej "Kultury" w Rzymie Dominik Morawski po śmierci Pawła VI streszczał książkę byłego jezuity Malachi Martina (na liście bestsellerów "New York Timesa"). Jej autor pisał, że wedle jego źródeł Watykan przewiduje, iż w latach 80. również w Europie Zachodniej zapanują rządy komunistyczne. Stąd poważna frakcja w łonie Kościoła miała sprzyjać wyborowi nowego papieża skłonnego do współpracy z komunistycznymi reżimami i do zawarcia taktycznego sojuszu z ZSRR, wychodząc z założenia, że to konieczny warunek przetrwania Kościoła w świecie skomunizowanym. Morawski dystansował się wobec tych przepowiedni, pisząc, że jedyne co pewne, to fakt, iż nowy papież będzie krzepkiej budowy ciała i będzie miał "r" w nazwisku. Od 120 lat bowiem takie jest za każdym razem następstwo po papieżu szczupłym i bez "r" w nazwisku. Tego, że przyjdzie papież o krzepkiej budowie i z "r" w imieniu, Morawski jednak nie przewidział.
Wezwanie do odwagi

Partyjne władze zaskoczone zostały wynikiem konklawe podczas posiedzenia Biura Politycznego. I sekretarz KC Edward Gierek miał później powiedzieć do żony: "Wielkie to wydarzenie dla narodu i duże komplikacje dla nas". Odczucia ówczesnej ekipy najlepiej chyba oddają słowa Zygmunta Hertza z listu do Czesława Miłosza: "Dla Gierka wybór Karola Wojtyły na papieża jest tym, czym byłby dla Breżniewa wybór Aleksandra Sołżenicyna na sekretarza ONZ".



"Drastyczną interwencją z zewnątrz w wewnętrzne sprawy Polski Ludowej" nazwał z kolei Timothy Garton Ash, brytyjski pisarz i publicysta, autor znakomitej książki o "Solidarności", to, co partia chciałaby powiedzieć o wyborze papieża, a powiedzieć nie mogła. Nie miała bowiem wyjścia, musiała robić dobrą minę do złej gry. No i robiła: "Wybór Polaka na Stolicę Piotrową to uznanie dla dorobku PRL"; "Jest logiką dziejów, że właśnie Polska socjalistyczna dała światu pierwszego polskiego papieża". Do tego chóru włączył się też Machejek: "Pewne jest jedno. Jan Paweł II pochodzi z Krakowa, które to miasto leży w Polsce budującej socjalizm, zaś Polska budująca socjalizm przynależy do obozu socjalistycznego. Historia, choć posuwa się zygzakiem, to w konsekwencji jednak naprzód" ("Życie Literackie")



Karol Wojtyła na Stolicy Piotrowej z tych samych powodów martwił komunistyczne władze, co szczególnie radował ludzi z demokratycznej opozycji, którzy wcześniej się z nim zetknęli.



Pamiętano jego odważne kazania. Na przykład to z wiosny 1977 roku, wygłoszone po zamordowaniu przez SB współpracownika KOR, krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa, i fali aresztowań, kiedy to prasa prześcigała się w oszczerczych artykułach: "Muszą uważać ludzie piszący, ażeby nikogo nie znieważać w swoich publikacjach, nie ustawiać opinii wobec jakiegoś człowieka czy jakichś ludzi, którzy się bronić nie mogą. Na pewno w interesie władz wszelkich i w Polsce, i w Krakowie również jest, ażeby rozumiano potrzebę poszanowania praw ludzkich, praw obywatelskich, praw człowieka".



Pamiętano, że roztaczał ochronny parasol nad młodzieżą ze Studenckich Komitetów Solidarności i nad organizującym nieoficjalne wykłady Towarzystwem Kursów Naukowych. W Krakowie niejednokrotnie odbywały się one w pomieszczeniach przykościelnych, dzięki czemu ich uczestnicy nie byli narażeni - jak to miało miejsce w Warszawie - na wkraczanie ubeckich bojówek (w czasie papieskiej wizyty w 1979 r. w spotkaniu Jana Pawła II z redaktorami pism katolickich - jak odnotował drugoobiegowy "Zapis" - wzięło udział sześciu współzałożycieli TKN).



Pamiętano go jako kapłana otwartego, który odprawił mszę za duszę Jerzego Zawieyskiego. Nie zdecydował się na to kardynał Wyszyński, co odbierano jako dystansowanie się od człowieka, który popełnił samobójstwo (pisarz, zaszczuty przez władze w Marcu '68, półsparaliżowany po wylewie - wyskoczył z okna szpitala).



Jacek Kuroń w autobiograficznej książce "Wiara i wina. Do i od komunizmu" z zachwytem opisuje dwa swoje spotkania z Karolem Wojtyłą: pierwsze w początku lat 70., gdy do pałacu arcybiskupiego zaprowadził go ówczesny redaktor naczelny "Znaku" Bohdan Cywiński, i drugie - po powstaniu Komitetu Obrony Robotników. Z tego pierwszego zapamiętał stwierdzenie, że Kościół powinien stać na straży wartości bez względu na koncesje, które władza gotowa jest dać klerowi, i taki oto dialog:



"No dobrze, a jak wam dadzą już te msze, budowę kościołów, rekolekcje, procesje i wszystko inne, to co?



- Oni nie dadzą - kardynał powiada.



- A jak dadzą? - pytam.



- Oni nie dadzą.



- A jak dadzą?



Wtedy zrobiła się cisza, popatrzył na nas i mówi:



- No tak. Kościołem jesteśmy my wszyscy, tu obecni, i ja, i wy. I wszyscy będziemy musieli walczyć wtedy twardo".



Andrzej Drawicz z kolei, wspominając swoje spotkania z Karolem Wojtyłą, napisze tak: "Sympatię dla krakowskiego Kardynała odczuwaliśmy powszechnie w kręgach opozycyjnych, gdzie ks. Wojtyła uchodził za protektora dysydentów, doskonałego znawcę naszych spraw, człowieka - jak ośmielaliśmy się przypuszczać - o poglądach bliskich ówczesnym kręgom, umownie mówiąc KOR-owskim. Wiedzieliśmy, że władza Go nie znosi".



I dalej opisuje relację jednego z emigracyjnych wydawców, który podczas zagranicznej podróży wtedy jeszcze kardynała zgłosił się do niego w Paryżu z górą zakazanych książek, wśród których Karol Wojtyła przebierał i mówił: "O tym słyszałem. To mam. To dla moich księży. To dostałem. To ważne". Kiedy wydawca wyraził podziw dla jego rozeznania, usłyszał: "Cóż pan chce, ja przecież też jestem dysydentem".



Adam Ważyk zapamiętał, że po podpisaniu Listu 34 (rok 1964) on i inni sygnatariusze dostali sygnał z Krakowa, że gdyby potrzebna była im jakakolwiek pomoc, biskup Wojtyła prosi, by się do niego zgłosić.



Spośród naszych bohaterów osobiście przed 16 października 1978 roku zetknął się z Karolem Wojtyłą jedynie Wiktor Woroszylski.



Był styczeń 1977 roku, w klasztorze oo. Paulinów na Jasnej Górze odbywało się dwudniowe spotkanie poetów i muzyków. W czasie śniadania kardynał Wojtyła minął czekający na niego fotel i usiadł między Anną Kamieńską a Wiktorem Woroszylskim, naprzeciwko mając Marynę i Jerzego Zagórskich. Ksiądz, przedstawiając ich napomknął, że cała czwórka podpisała niedawno apel do Sejmu o powołanie komisji dla zbadania przypadków łamania prawa w stosunku do uczestników robotniczego protestu w Radomiu i Ursusie.



"W ten sposób zdawał się informować Kardynała, że jeśli chodzi o sprawy publiczne, ci poeci wykazują pewną odwagę, bo przecież wiadomo, że ich gest nie spodoba się władzy. Kardynał - wspominać będzie ze wzruszeniem Woroszylski, pisząc, że to spotkanie stanie się dla niego początkiem drogi do wiary - skinął głową i przesunął uważnym spojrzeniem po naszych twarzach, jakby badając, do jakiej jeszcze odwagi jesteśmy zdolni, skoro nauczyliśmy się już praktykować taką, której bynajmniej nie lekceważy, ale wie i pragnie, byśmy także to pojmowali, że istnieją wyższe, trudniejsze drogi".



Tego dnia Woroszylski po raz pierwszy stanął też twarzą w twarz z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. I wtedy właśnie, "podczas oniemiałej mojej współobecności z wzywającym do odwagi przyszłym Papieżem, zaczął wibrować we mnie dźwięk, który, po powrocie do domu, rozwinął się w pierwszy w moim życiu - bo po raz pierwszy pozwoliłem sobie na to, ośmieliłem się, wyzbyłem paraliżującej wątpliwości, czy mam prawo do tego - wiersz-modlitwę" (wielokrotnie potem przedrukowywany i śpiewany na różne melodie).



Matko Boska ciemnolica

przybyła z dalekich stron

spraw by nikt tu nie był obcy

każdy żeby miał tu dom (...)

Matko Boska ze szramami

rany ducha zasklep nam

krwawe rowy dzielą ludzi

niech się ściągną na kształt szram
Szczególna wymowa faktów

Pod koniec epoki Gierka nasilające się represje wobec TKN oraz podziemnych wydawnictw nasi bohaterowie odczuwają na własnej skórze. W komunikatach KSS KOR z tamtego czasu czytamy: SB zarekwirowało 200 egzemplarzy "Zapisu" z "Kompleksem polskim" Tadeusza Konwickiego i 400 egzemplarzy "Nierzeczywistości" Kazimierza Brandysa; zatrzymano Wiktora Woroszylskiego w drodze na wieczór autorski w Krakowie, przeprowadzono u niego rewizję.



Nasi bohaterowie patrzą, jak nieprzeciętny talent I sekretarza PZPR Edwarda Gierka w zaciąganiu zachodnich kredytów przynosi już swoje owoce: klientów straszą puste półki w sklepach, zapaść gospodarcza, podobnie jak niereformowalność systemu, widoczna gołym okiem.



Nastroje społecznej beznadziei i apatii schyłku epoki Gierka ożywia myśl o planowanej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski. Władza do ostatniej chwili stawiała Kościołowi propozycje nie do odrzucenia, z których zresztą wiele udało mu się ominąć. Rozmowy dotyczyły terminu wizyty (żeby przypadkiem nie 8 maja, bo to święto św. Stanisława, męczennika Kościoła polskiego), trasy (i tak władza nie wpuściła Papieża do Piekar Śląskich, gdzie Karol Wojtyła co roku uczestniczył w pielgrzymce ludzi pracy), spraw bezpieczeństwa, tonu i kierunku jego wystąpień.



Kiedy wreszcie zapada decyzja na "tak", "Trybuna Ludu" napisała: "Szczególnej wymowy nabiera fakt, że Papież przybywa do Ojczyzny, gdy obchodzimy 35-lecie narodzin Polski Ludowej".



Wydawany poza cenzurą przez środowisko KSS KOR "Biuletyn Informacyjny" informuje szczegółowo o przygotowaniach władzy do wizyty Papieża. Mnożą się instrukcje, zebrania, szkolenia partyjne, a "Biuletyn" drukuje przecieki. Z kursu szkoleniowego dla nauczycieli: "Papież jest naszym wrogiem, bo odprawił mszę za Stanisława Pyjasa. Stara się o tanie gesty w stosunku do tłumu, np. nakłada kapelusz góralski na głowę, podaje każdemu rękę, całuje dzieci. Jest to wzorowanie się na amerykańskich kampaniach wyborczych". Z instrukcji dla sekretarzy PZPR województwa zielonogórskiego: "Wiadomo, że przyjazd papieża Jana Pawła II do Polski nie jest podyktowany tylko miłością ojczyzny i chęcią odwiedzenia krewnych. Tej socjalistycznej ojczyzny wiadomo, że on nie kocha, z czego jest znany. Głównym celem jego wizyty jest próba rozmiękczenia ideologicznego naszego systemu. Najważniejszym naszym zadaniem jest więc utrzymanie w dobrej kondycji ideologicznej naszej partii".



Przed przyjazdem Papieża rekwirowano papieskie emblematy i fotografie. Miały miejsce przypadki podpalania kościołów przez "nieznanych sprawców". W maju podłożono ogień w klasztorze w Warszawie przy Piwnej, połączonym z kościołem św. Marcina, w którym dwa lata wcześniej odbyła się głośna głodówka w obronie więzionych członków KOR (bp Bronisław Dembowski, wieloletni rektor tego kościoła, zapytany kiedyś przez nas, czy sądzi, że było to dzieło SB, odpowiedział, że nie może odpowiedzieć, ponieważ po tym podpaleniu przyszedł do niego policjant, a jego obowiązuje tajemnica spowiedzi).



KSS KOR zaproponował, by dla uczczenia pielgrzymki władze ogłosiły powszechną amnestię. Oświadczenie w tej sprawie było szczegółowym raportem dotyczącym stanu więziennictwa w Polsce, sporządzonym na podstawie nigdy nie ujawnionych danych Centralnego Zarządu Zakładów Karnych. Jan Józef Lipski opisał później w książce o KOR toczące się wokół tego spory: czy można przy okazji pielgrzymki zwracać się w tak konkretnej sprawie i jak to zostanie odebrane przez opinię publiczną, skoro wiadomo, że hasło humanitarnej polityki penitencjarnej nie cieszy się w społeczeństwie polskim popularnością? Przeważyło zdanie członka KOR ks. Jana Ziei, który zauważył, że biskup Wojtyła wielokrotnie okazywał zainteresowanie losem więźniów, więc na pewno zrozumie i pozytywnie przyjmie intencje KOR.
Dowód własnego istnienia

Szczegółowy opis dni papieskiej wizyty w czerwcu 1979 r. przynosi dziennik-esej Kazimierza Brandysa "Miesiące". Zaczyna się on w tygodniu przed niedzielną mszą, którą Papież ma odprawić w Warszawie na placu Zwycięstwa. "Przez czwartek i piątek - pisał Brandys - przekrzykiwały się chóry pogłosek, piętrzyły apokaliptyczne wizje. Dwa miliony chłopstwa nadciągnie z wozami i końmi do Warszawy, stratuje miasto, poniszczy ogrody, złupi sklepy... Dwa miliony będą spać pokotem w sieniach, zostawią po sobie choroby, łajno i trupy, co najmniej pięć tysięcy zginie, uduszone, porażone, zmiażdżone... Premier nie żyje, na czas wizyty Papieża zamraża się ciało... Nastąpią rabunki mieszkań, cenniejsze przedmioty trzeba wynieść z domu...".



W piątek wieczór, w przeddzień mszy papieskiej, Kazimierz Brandys poszedł spacerem w kierunku placu Zwycięstwa, żeby zobaczyć, co się naprawdę w mieście dzieje. Ze swojego mieszkania na Starym Mieście w zbitym tłumie Piwną i Świętojańską dotarł do placu Zamkowego.



"Parokrotnie mignęły mi - pisał - twarze znajome, niegdyś widywane, jakby po latach wynurzające się z pamięci. Dopiero po jakimś czasie pojąłem, że to nie znajomi, tylko po prostu ludzie o wyglądzie dawnej inteligencji, ci, którzy na co dzień giną w masie, których nie widać. Więc jeszcze są, wylegli całymi rodzinami. Właśnie. Co mnie najsilniej pociągnęło, to był rodzinny nastrój ulicy. Inny sposób chodzenia, nie czuło się naporu, tłum z wolna falował, ludzie szli, nie popychając się, ustępowano sobie w przejściu. Po raz pierwszy od lat szedłem, uśmiechając się do przechodzących.



Tego wieczoru na Świętojańskiej, na Krakowskim, na placu Saskim ludzie przyszli obejrzeć miejsca, które zobaczy Papież. I obejrzeli siebie. Sam fakt równoczesnego przybycia tysięcy ludzi bez wezwania już był mocno zastanawiający. Odzwyczajono ich od tego, że są żywym ogółem, uczyniono wiele, aby ich przekonać, że stanowią bierną masę, której ruchami się steruje. Przyszli tu odwiedzić miasto w przeddzień wizyty Papieża, nie uświadamiając sobie, że swoim przybyciem przeprowadzili dowód własnego istnienia".



KSS KOR wystosował list do Jana Pawła II, w którym zawarł swoje nadzieje na moralne wsparcie działań opozycji, sygnuje go wraz z innymi Jerzy Andrzejewski:



"Ojcze Święty, widzimy w Tobie głosiciela zasad moralności społecznej i wolności wszystkich narodów. Widzimy w Tobie rzecznika godności ludzkiej, rzecznika ludzi, którzy mają odwagę powiedzieć >>nie<< albo też powiedzieć >>tak<<, gdy to kosztuje. Mamy do Ciebie pełne zaufanie i będziemy się wsłuchiwać w każde Twoje słowo, by je rozważyć i w miarę sił wprowadzić w życie".
Niech się odnajdę

Jerzy Andrzejewski miał przed wojną w swojej biografii epizod, kiedy uważany był za nadzieję katolickiej prozy. Tadeusz Konwicki po przyjeździe do Polski z wileńskich lasów przeżył krótki okres zanurzenia się w religię. Poza tym jednak naszym bohaterom obce były religijne uniesienia, w czasach stalinizmu zdarzało im się pisać o reakcyjnym klerze czy religii jako opium dla mas, a i później czuli wobec Kościoła przede wszystkim obcość.



Kiedy w 1966 roku Kazimierz Brandys, Tadeusz Konwicki, Julian Stryjkowski i Wiktor Woroszylski, w ślad za wyrzuconym Leszkiem Kołakowskim, opuścili partię, znaleźli się na czarnych listach i nie mogli publikować. Jerzy Turowicz wykonał w ich stronę gest solidarności i zaproponował im druk w "Tygodniku Powszechnym". Żaden z naszych bohaterów nie przyjął tej oferty. Choć wiedzieli, że "Tygodnik" nie ma nic wspólnego ze stereotypem prasy katolickiej wyniesionym z czasu przedwojennego, prasy endeckiej, wstecznej, zaściankowej, nie byli w stanie się przemóc. Musiało upłynąć dziesięciolecie, nim nasi bohaterowie zagościli na jego łamach.



To tam po pielgrzymce Wiktor Woroszylski opublikował wiersz "Na pobyt Jana Pawła II":



W tej obecności co jak ciepły płaszcz

dla siebie proszę o najprostsze z łask

Niech się otworzę jak na oścież dom

aby przeze mnie wiatr ogromny dął

Niech się rozjaśnię jak okno we mgle

Niech się przełamię jak gorący chleb

Niech się poruszę jak na fali łódź

Niech się odnajdę jak zgubiony klucz

O tym wierszu pisał później: "Podczas pierwszej pielgrzymki, nie zdając sobie jeszcze sprawy, jakim katalizatorem wspólnej odwagi całego narodu, odwagi społecznej stanie się ten pobyt, ale w pojedynczości swojej i odległości od ołtarza coś przeczuwając, czegoś się spodziewając, nie wstydziłem się już modlić za siebie". Wiosną 1983 roku, w przeddzień kolejnej pielgrzymki, napisze:



Co ja tu robię w tym kościele

przed czym ukrywam się w tym lesie

w tym domu pod sklepionym śpiewem

w płaczu i świetle i popiele

Kazimierz Brandys w pośmiertnym wspomnieniu tak utrwalił potrzebę wiary Woroszylskiego, opisując zebranie redakcyjne "Kuźnicy", wojującego marksistowskiego tygodnika, w Warszawie 1949 roku, kiedy to, po zakończeniu dyskusji, ktoś za jego plecami zaintonował pięknym, donośnym barytonem "Wyklęty powstań ludu ziemi!": "Obejrzałem się. Za mną stał dość wysoki, szczupły chłopak z czupryną opadającą na skronie. Wydał mi się podobny do Majakowskiego. To był Wiktor Woroszylski, młodziutki poeta, nadzieja partii". Brandys opisuje dalej, jak przyjechał z Paryża do Warszawy latem 1990 roku i uczestniczył w kościele oo. Dominikanów na Freta w mszy za duszę Andrzeja Kijowskiego. "Podczas nabożeństwa, gdy zebrani powtarzali za księdzem wersety Ewangelii, usłyszałem tuż za sobą gładki, dźwięczny baryton: >>Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata...<<. To był Wiktor".



- Wraz z zainteresowaniem religią żydowską Julian Stryjkowski zaczął się fascynować chrześcijaństwem - opowiada nam Julia Hartwig. - Dlatego tak był uszczęśliwiony i tak przeżywał tę pielgrzymkę.



Kiedy ks. Niewęgłowski zaprosił Stryjkowskiego dziesięć lat później, by napisał o swoich spotkaniach z Papieżem, ten wyzna, że dla niego, jako Żyda, najważniejszy był moment, kiedy Jan Paweł II wiosną 1986 roku przekraczał próg rzymskiej synagogi. "Chwila ta została zapisana w historii judeochrystianizmu". I skorzystał z okazji, by zrelacjonować dzieje stosunków papiestwa z Żydami. Przypomniał haniebną bullę papieską z 1555 roku - dokument fanatycznej nienawiści religijnej. To na jej mocy palono na stosach Żydów maranów, przymusowo chrzczono całe gminy, nakazywano noszenie żółtej łaty i osadzano tych, co zostali przy życiu, w gettach. Ale - dodawał - byłoby niesłusznie na tym poprzestać. "Jan Paweł II ma wielu chlubnych poprzedników. Klemens VI w czasach czarnej dżumy potępił tych, co głosili, że Żydzi zatruwają studnie. Marcin V wydał bullę w obronie Żydów hiszpańskich i zabronił księżom wygłaszać żydożercze kazania. Benedykt XIV skierował list do Episkopatu i Prymasa Polski w obronie Żydów oskarżanych o różne występki przeciw religii chrześcijańskiej. Klemens XIV potępił oszczerstwa mordu rytualnego w Polsce".
Nie lękajcie się

Na warszawskim placu Zwycięstwa, w Gnieźnie, w Częstochowie, w Oświęcimu, na krakowskich Błoniach Papież mówił o wolności, która jest darem Boga, o sprawiedliwości, o godności człowieka pracy, o prawach społeczeństw i narodów do niepodległości i suwerenności. Mówił o historii Polski, o tragedii getta i stolicy opuszczonej przez sprzymierzeńców, o ludziach i narodach, którym odbiera się Chrystusa, do czego nikt nie ma prawa. Na spotkaniu z władzami PRL w Belwederze przypomniał o odpowiedzialności ludzi rządzących wobec historii i własnego sumienia.



I okazało się, że Papież ma dywizje. Ochotnicy ze "straży papieskiej" byli w stanie utrzymywać porządek wśród milionowych tłumów. Miasta nie zostały stratowane, ogrody nie zostały zniszczone, sklepów nikt nie złupił. Tysiące ludzi, opuszczając miejsca nabożeństw, nie pozostawiły po sobie ani jednego papierka. Choć w telewizji "wycinano tłumy" i mogłoby się zdawać, że spotkania z Ojcem Świętym przyciągają tylko siostry zakonne i starszych ludzi, to każdy, kto choć raz uczestniczył we mszy z Papieżem - a uczestniczyło, jak się szacuje, od 8 do 10 milionów ludzi - widział, że bierze udział w wielkim, ogólnonarodowym święcie. Na mszach papieskich, we wszystkich kościołach, na trawnikach, gdzie koczowali przyjezdni, wszędzie rozlegał się śpiew: "My chcemy Boga w książce, w szkole, w godzinach wytchnień, w pracy dniach".



"Równie ważne jak triumfalne wysłowienie wspólnych wartości było doświadczane powszechnie poczucie - nie ma tu lepszego słowa - solidarności - pisał Ash. - Przez dziewięć dni państwo przestało istnieć, działało jedynie jako cenzor zniekształcający transmisje telewizyjne. Dla świata stało się jasne, że Polska nie jest krajem komunistycznym, lecz zaledwie komunistycznym państwem".



Wiktor Woroszylski i Julian Stryjkowski uczestniczą we mszy na placu Zwycięstwa (Brandys opisywał, że sekretariat PEN Clubu załatwił mu kartę wstępu na plac, ale dobrze zrobił, że został w domu, bo w telewizji mógł przyglądać się Janowi Pawłowi II z bliska). Poza tym - tak jak pozostali nasi bohaterowie: Jerzy Andrzejewski, Tadeusz Konwicki, Kazimierz Brandys i Adam Ważyk - siedzą w czasie pielgrzymki kamieniem na przemian przy telewizorze i przy Wolnej Europie. Kiedy pierwszego dnia w Warszawie Papież przejeżdża Alejami Ujazdowskimi, na trasę wybiegają, by go przywitać, mieszkańcy alei Róż, w większości starzy towarzysze, którzy dostali swoje mieszkania z partyjnej puli. Jest wśród nich Ważyk.



Woroszylski i Stryjkowski byli też na mszy papieskiej w 1983 roku na Stadionie Dziesięciolecia. Zaś w 1987 roku, podczas trzeciej pielgrzymki papieskiej, znaleźli się w warszawskim kościele św. Krzyża na spotkaniu Papieża z twórcami. To wtedy dowiedzieli się od Jana Pawła II, że jest on ich stałym czytelnikiem.



"Papież wyrażał myśli zgromadzonego polskiego tłumu - zanotował Kazimierz Brandys - myśli i pamięć, które zafałszowano. Papież swoimi słowami dobrego proroka czynił ludziom dostęp do tego, co jest w nich najświatlejsze i o czym wiedzieli od zawsze. Oczyszczał ich ze zmętnień, ze skamienielin naniesionych przez lata nieszczęść i nieprawdy, głosząc idee, jakie Kościół nie zawsze wypowiadał z tak żarliwym przekonaniem. Jak gdyby słowami wskazywał zastawione drzwi i otwierał je na oścież, wpuszczając światło. Słowa wypowiedziane w Oświęcimiu o narodzie żydowskim, powtarzający się akcent tolerancji dla innych wyznań i obrządków, ustęp homilii poświęcony Rosjanom... Gdyby w moich latach szkolnych i uniwersyteckich głos Kościoła brzmiał podobnie, ilu trucizn bym nie zasmakował".



Brandys przywoływał zdanie swojej niewierzącej znajomej, która była na placu Zwycięstwa: "Chciałam uklęknąć i modlić się z nim razem" i dodawał: "Próbuję sobie wyobrazić, co czuli w owych chwilach wierzący katolicy".



"Papież ani na chwilę nie zszedł do poziomu, na jakim przywykliśmy żyć, mówić, argumentować - pisał Andrzej Szczypiorski. - Właściwie w ogóle nie wysiadł ze swego helikoptera. To ludzie osobliwie uskrzydleni wzbili się ku Pielgrzymowi i wraz z Nim szybowali nad krajem na tej wspaniałej wysokości, gdzie żyją wolne ptaki". "Klękając przed Ojcem Świętym, Polska podniosła się z kolan" - przytacza Andrzej Paczkowski zdanie zasłyszane w tamtym czasie.



"Uporczywie przychodzi na myśl określenie Juliana Stryjkowskiego >>drugi chrzest Polski<< - pisał Adam Michnik w "Biuletynie Informacyjnym". - Za czym jesteś - zapytano każdego z nas. Za konformistyczną zgodą na totalitarną przemoc czy też za niepodważalnymi - w porządku Bożym i człowieczym - prawami osoby ludzkiej do życia w wolności i godności? Przytłaczająca większość Polaków wybrała to drugie".



A Wiktor Woroszylski w ankiecie "Więzi" odwoływał się do słów Ojca Świętego: "Bóg działa w historii".



Już niedługo na bramie Stoczni Gdańskiej zawiśnie portret Jana Pawła II.





 





 





 





Korzystałyśmy m.in. z publikacji: ap (pseudonim Janusza Przewłockiego), "Biuletyn Informacyjny" nr 4, maj-czerwiec 1979; Jerzy Andrzejewski, "Z dnia na dzień. Dziennik Literacki 1972-79", Czytelnik, Warszawa 1988; Timothy Garton Ash, "Polska rewolucja. Solidarność 1980-1982", Krąg, Warszawa 1987; Kazimierz Brandys, "Notatki z lektur i życia", "Rzeczpospolita" z 10-11 kwietnia 1999; Artur Domosławski, "Chrystus bez karabinu. O pontyfikacie Jana Pawła II", Prószyński i S-ka, Warszawa 1999; Andrzej Kijowski, "Dziennik 1978-1985", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999; Jan Józef Lipski, "Komitet Obrony Robotników KSS KOR", wydawnictwo CDN, Warszawa 1983; Andrzej Paczkowski, "Pół wieku dziejów Polski 1939-1989, PWN, Warszawa 1998; "Moje spotkania z Janem Pawłem II", Rok Corporation, Warszawa 1991; "Papież i my", Biblioteka Więzi, tom 46, Warszawa 1981




GAZETA WYBORCZA - wybór tekstów












Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
index towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy
towarzysze nieudanej podrozy

więcej podobnych podstron