- 1 -
Było to w czasie minionej wojny, w czasie pierwszych bombardowań Londynu. Do szpitala przywieziono ciężko rannego młodego żołnierza. Ranny zdołał podać tylko adres swoich rodziców, wkrótce potem stracił przytomność. Ponieważ w każdej chwili trzeba się było liczyć ze zgonem, wysłano depeszę pod wskazany adres. W ciągu niewielu godzin zjawiła się w szpitalu matka rannego. Lekarz zatrzymał ją w progu: Proszę pani, stan jest krytyczny. Najmniejsze wzruszenie w tej chwili może przechylić szalę. Proszę nie wchodzić do pokoju. Matka zatrzymała się na korytarzu patrząc przez szybę na nieruchomą sylwetkę swego syna. Tak stała dwie, trzy godziny. Wreszcie była u kresu sił. Panie doktorze, proszę mi pozwolić wejść. Będę tylko siostrą - pielęgniarką przy synu. Nie wypowiem jego imienia, nie wypowiem ani słowa, nie dam się rozpoznać. Jeżeli każe mi pan stać tu dalej, umrę razem z moim dzieckiem. Jeżeli pani mi to przyrzeknie, to proszę wejść, w imię Boże. Matka żołnierza założyła fartuch i czepek pielęgniarski. Weszła cicho do pokoju syna i siadła przy jego łóżku zastępując siostrę szpitalną. Matka, naśladując pielęgniarkę, wyciągnęła w pewnym momencie rękę i otarła pot z czoła rannego, odwróconego wciąż twarzą do ściany. To jest ręka mojej matki, zawołał nagle walczący ze śmiercią żołnierz.
Ten, kto kocha, zapomina całkowicie o sobie, o swoich sprawach, a chce pomóc - jak umie - ukochanej osobie. Jeżeli nie można pomóc czynem, słowem, to wystarczy, że ktoś, kogo kochamy, jest obok. Stoi blisko i zapamiętuje każde drgnięcie powieki, mięśnia, zapamiętuje ostatnie słowa i oddech. Odczuwa ból identycznie jak ukochana osoba.
O. E. Kowalski CSsR Zawsze obecna s. 125. Materiały Homiletyczne Wrzesień/Pażdziernik nr 152.