56 Włodzimierz Bolecki
ników”, są naznaczeni piętnem mechanizmu i mrowiska. Ich poprzednicy, rozmyśla Bazakbal, robili przynajmniej to, co chcieli, oni natomiast są jedynie emanacją tłumu i masy społecznej.
Atanazy broni się przed zostaniem artystą (mógłby pisać wiersze), ponieważ uważa, że czasy, gdy sztuka była metafizycznym absolutem, minęły bezpowrotnie. Sztuka była kiedyś „święta”, natomiast „zły duch” wcielał się w ludzi czynu, czyli w indywidualistów. Teraz jednak indywidualizm skończył się ostatecznie, ponieważ miejsce jednostek zajęła „zorganizowana masa i jej słudzy” (s. 185). Ostatnim schronieniem dla „złego ducha” są teraz „zdegenerowani, perwersyjni artyści i ich sztuka”. Ale prawdziwą sztuką „współczesnych artystów” nie jest tworzenie (bo to „chimera”), lecz obłęd, toteż prawdziwi artyści — powiada Bazakbal — to po prostu ci, „którzy kończą obłędem” (s. 242). Mówiąc inaczej, zdaniem Bazakbala artyści, którzy uprawiają nadal sztukę w dotychczasowych konwencjach (np. romantycznych czy klasycznych) to pseudoartyści produkujący „śmiecie” i „kłamstwa”, prawdziwymi artystami są natomiast ci, którzy szukają metafizycznej prawdy o całości bytu, którzy stawiają pytania o całość istnienia — tym jednak grozi obłęd. Sztuka jest więc niemożliwa. Zostanie zatem odrzucona przez „przyszłych zmechanizowanych przedstawicieli szczęśliwej ludzkości” (s. 242).
Dla Atanazego koncepcja Tempego jest nudna: „widzę już nie zbytecznych ludzi, lecz zbyteczną ludzkość, która nic nie stworzy, a — to jest gorsze” (s. 277). Bazakbal przyjmuje zatem konieczność „uspołecznienia”, ale nie akceptuje konieczności „zbydlęcenia świadomego”, do czego dąży Tempe. Zdaniem Atanazego ludzkość może „poszarzeć”, co będzie skutkiem „uspołecznienia”, ale nie musi wyrzekać się „zdobyczy kultury”. Ten cel jest możliwy do osiągnięcia, jednak nie zostanie zrealizowany, jeśli ludzkość będzie trapiona „niszczącymi katastrofami, mającymi na celu natychmiastową realizację państwowego socjalizmu” (s. 277).
Inaczej niż dla Tempego, dla Atanazego tylko jednostka jest konkretem, abstrakcją jest natomiast społeczeństwo. Atanazy przyjmuje co prawda argumenty „społecznego” punktu widzenia Tempego, ale pod warunkiem, że w „uspołecznieniu” znajdzie się miejsce dla „metafizyki”. Metafizyka jest bowiem, zdaniem Bazakbala, elementarną potrzebą i warunkiem istnienia jednostki. Społeczeństwa metafizyki nie potrzebują.
Bazakbal odrzuca ideę narodową, choć bił się za nią w czasie wojny: „kiedyś we wczesnej młodości przeżył najszczytniejsze myśli związane z odrodzeniem narodu i tym podobnych rzeczy”. Te myśli i uczucia „zabiła w nim wojna” (s. 489). Uważa, że „narody się przeżyły” i dlatego nie pociąga go faszyzm (jako idea nacjonalistyczna). Postanawia „przyjąć udział w rewolucji niwelistycznej”, bo tylko w niej dostrzega jakąś „wielkość” — nawet gdyby miała się nie udać — choć równocześnie uważa ją za „dno”. Ale sądzi, że ten kierunek przemian jest nieuchronny i staje się nawet „prawem metafizycznym”. Atanazy nie wierzy jednak w „pozytywne wartości przyszłej, zmechanizowanej ludzkości”, czyli w ideę rewolucji niwelistycznej.
Był „nałogowym analitykiem” (s. 152); czuł się „rozszczepiony na kilkunastu sobowtórów” (s. 153). Największym skarbem było dla niego „artystyczne ujmowanie życia”, które „komponował podświadomie jako prawdziwe dzieło sztuki”, czując, że w ten sposób przezwycięża jego „chaos”. Życie Atanazy odczuwał jako nierozwiązywalną sprzeczność: z jednej strony życie to dla niego codzienność, której nienawidzi, ponieważ wydaje mu się płaska i pozbawiona wyższych celów, tajemnicy oraz przeżyć metafizycznych (codzienność to „ordynarne kompleksy przyczyn i skutków”), z drugiej strony Atanazy chciałby jednak przeżywać życie filozoficznie, metafizycznie, znajdować w nim związki funkcjonalne i docierać do „całości Istnienia”. Po samobójstwie żony mówił o sobie: „Jestem gorzej niż nic — jestem jakiś ohydny robak, soliter, czy motylica”, a kiedy indziej, że jest „tylko bohaterem nie napisanej powieści czy dramatu” (s. 334).
HELA BERTZ: lat 22, „przeinteligentniała Semitka o rudych włosach” (s. 157). Narrator porównuje jej dłonie do macek , jakiegoś morskiego potwora” (s. 208), innym razem dowiadujemy się, że wygląda jak ptak, jak uduchowione zwierzę. Była — zdaniem narratora — najpiękniejszą, najinteligentniejszą i najbogatszą i „do pewnych nieprzekraczalnych granic kobietą notorycznie łatwą”. O sobie mawiała: „jestem zwykła, nudząca się bogata panna, cierpiąca nad swoim