90 Dzień 3 (25 marca 1998 r.)
demokracji, co jest pierwszą różnicą, oraz że jest bardziej paternalistyczny niż ja, co stanowi drugą różnicę. Chociaż sprawy te różnią się od siebie na płaszczyźnie konceptualnej, to jednak nie można potraktować ich oddzielnie z punktu widzenia ich implikacji. Obie tworzą łącznie wyidealizowany sektor publiczny Musgrave’a — większy od mojego.
Przypomina mi to znaną anegdotę: dwie osoby patrzą na butelkę wina, jedna z nich uznaje ją za do połowy pełną, a druga za w połowie pustą. Zarówno Musgrave. jak i ja możemy zgodzić się co do tego, że państwo w szerokim ujęciu jest skomplikowanym układem instytucjonalnym, który w ocenie członków politycznej społeczności może dokonać wiele „dobrego", lecz może też oddziaływać negatywnie, tzn. zrobić — w ocenie członków społeczności będących uczestnikami określonego zbiorowego przedsięwzięcia — wiele „złego”. Nasze różnice w poglądach nie mają charakteru ekstremalnego w tym sensie, że nie lokujemy się na przeciwstawnych biegunach. Musgrave kładzie większy nacisk na „dobry" aspekt tego, co można uczynić działaniami kolektywnymi, podczas gdy ja przywiązuję większą wagę do tego, co „złego” może wyrządzić nieograniczone działanie kolektywne.
Biorąc pod uw'agę różnice między nami w ocenie skuteczności działań kolektywnych, muszę przyjąć, że będziemy się różnić również co do skuteczności i celowości ograniczeń konstytucyjnych, jakie mogą być nakładane na władzę rządu. Obaj zakładamy, że takie ograniczenia rzeczywiście limitują zakres działań i z tego względu może nic dojść zarówno do „dobrych”, jak i do „złych” działań. Zadanie, które sam sobie wyznaczyłem w tym wykładzie, polega na przedstawieniu argumentów za wprowadzeniem ograniczeń konstytucyjnych w odniesieniu do sprawowania władzy politycznej przez rządy w zakresie tak zwanej „zwykłej polityki”, rozumianej jako działania wybranej większości parlamentarnej.
Chciałbym poruszyć jeszcze jedną sprawę w swoich uwagach wstępnych. Na temat naszego podstawowego problemu dyskutowałem przez kilkadziesiąt lat w różnych środowiskach i zawsze odnosiłem się z niechęcią do korzystania z materiałów przygotowanych na wcześniejsze okazje. Obecny wykład jest nowy w tym sensie, że w poprzednim ujęciu tych zagadnień uwzględniłem perspektywę roku 1998. Nie roszczę sobie tutaj pretensji do żadnej oryginalności. Dla wsparcia celowości odgrzewania starych argumentów chcę zacytować Herberta Spensera. który we wstępie do
swojej książki The Data of Ethics (Punkty wyjściowe etyki) stwierdził, że „tylko poprzez różne metody powtarzania można zmusić niechętne umysły do akceptacji nowych pomysłów”. Mam nadzieję, że uwzględnienie doświadczeń roku 1998 będzie dostatecznym urozmaiceniem, aby osiągnąć ten cel.
II. Wszyscy jesteśmy konstytucjonalistami
Celem oczyszczenia przedpola niech mi wolno będzie stwierdzić, że niektóre ograniczenia w wykonywaniu władzy politycznej większość uważa za istotne dla właściwego funkcjonowania porządku społecznego i w tym względzie nie ma między nami najmniejszej różnicy. Jeśli chodzi o podstawowe ograniczenia konstytucyjne, które wymagają od przedstawicieli społeczności poddania się wyborom i możliwości oddania sprawowanego urzędu, które dają wszystkim obywatelom jednakowe prawo do głosowania w tych sprawach, które wprowadzają wymogi, jakie należy spełnić celem ubiegania się o wybieralny urząd, które określają zasady głosowania w wyborach przedstawicieli i przy podejmowaniu decyzji w zgromadzeniach ustawodawczych oraz które nakładają restrykcje na władzę niewybie-ralnych urzędników i sędziów, to nie ma między nami sporu czy rozbieżności, uznajemy bowiem konieczność istnienia tego typu ograniczeń w działalności politycznej.
Kwestie, które mogą wywołać spór. pojawiają się wtedy, kiedy wprowadzamy takie ograniczenia na władzę polityczną, które wykraczają poza wspomniane standardy i uzgodnione limity, tzn. poza coś, co moglibyśmy nazwać „ograniczeniami wyborczymi”, które w swej podstawowej roli dają członkom społeczności możliwość „pozbycia się łobuzów", ale nie dają możliwości bezpośredniego oddziaływania na przedstawicieli wybranych zgodnie z regułami wyborczymi.
W poprzednich opracowaniach na ten temat często nawiązywałem do historii, używając określenia „utopia wyborcza", które zdominowało wszelkie rozważania o polityce, zwłaszcza w XIX i XX wieku. W poprzednich epokach, kiedy rządy były zorganizowane w sposób niedemokratyczny, np. za czasów monarchii czy rządów arystokracji, panowało powszechne odczucie potrzeby ograniczenia władzy rządu. Toteż współczesne systemy parlamen-