250 Sens bycia
tencji. Czyż moje istnienie, w swym spoczywaniu i w czystym sumieniu swojego conatus, nie równa się zezwalaniu na śmierć innego człowieka? Ja, które w bycie wiedzącym „czego się trzymać”, w jednostce należącej do rodzaju - nawet jeżeli jest to rodzaj ludzki - niszczy spokojną przynależność do uniwersalności bytu, znaczy jako sama problematyczność pytania. Znaczy tak za sprawą dwuznaczności istoty tożsamej, która mówi ,Ja” w apogeum swojej bezwarunkowej i autonomicznej tożsamości, ale która może okazać się również „Ja godnym nienawiści”. Ja to sam kryzys bycia bytu, nie dlatego, że sens tego czasownika powinien być rozumiany w jego semantycznej zawartości i że wymaga ontologii, ale ponieważ ja zapytuję już, czy moje bycie jest usprawiedliwione. Nieczyste sumienie, które nie zakłada jeszcze żadnego prawa. To niespokojne sumienie, to stawianie mnie pod znakiem zapytania, konkretnie - to znaczy w swojej nieprzekraczalnej „inscenizacji” w zjawisku (a raczej w rozerwaniu zjawisk) -przychodzi do mnie z twarzy Innego: jego śmiertelność odrywa mnie od solidnego gruntu, na którym stoję jako zwykła jednostka i na którym naiwnie - naturalnie -trwam. To pytanie nie oczekuje teoretycznej odpowiedzi, mającej charakter „informacji”. Jest starsze niż pytanie zmierzające do odpowiedzi, a przez odpowiedź może do kolejnych pytań, starsze niż te sławne pytania, które, według Wittgensteina, mają sens tylko wtedy, gdy można na nie odpowiedzieć - jakby śmierć drugiego człowieka nie stanowiła żadnego problemu. To pytanie wzywa do odpowiedzialności, która nie jest praktycznym rozwiązaniem „z braku lepszego”, pocieszeniem w sytuacji, gdy wiedza okazuje się niezdolna do adekwatności wobec bytu. Odpowiedzialność nie jest brakiem wiedzy, zrozumienia, ujęcia i opanowania, lecz, w swojej nieredukowalności do wiedzy, w swojej społeczności (dans sa socialite), etyczną bliskością.
5. KU-BOGU
To Samo oddane Innemu: myśl etyczna, relacja społeczna, która jest bliskością lub braterstwem, która nie jest syntezą. Odpowiedzialność za drugiego człowieka, za pierwszego, który przychodzi w nagości twarzy. Odpowiedzialność niezależna od tego, co mogłem popełnić lub czego mogłem nie zrobić dla drugiego człowieka, niezależna od wszystkiego, co może lub nie może być moim problemem, tak jakbym był oddany Innemu wcześniej niż samemu sobie. W autentyczności, której miarą właśnie nie jest to, co moje własne - Eigentlichkeit - to, czego już doświadczyłem, ale czysta bezinteresowność wobec inności. Odpowiedzialność bez winy, kiedy jednak odsłaniam się na oskarżenie, którego nie może znieść żadne alibi, to znaczy nie-współczesność (la non-contemporaneite) [moich działań w stosunku do „czynu”, o który jestem oskarżany], jakby to właśnie ona stanowiła podstawę oskarżenia. Odpowiedzialność, która poprzedza moją wolność, każdy początek we mnie, każdą teraźniejszość. Poprzedza -ale w jakiej przeszłości? Nie w czasie, który poprzedza czas obecny i w którym mógłbym podjąć jakieś zobowiązanie. Moja odpowiedzialność za pierwszego przychodnia odsyłałaby wówczas do umowy, do pewnej współczesności. Gdy teraz odpowiadam za Innego, Inny nie jest już pierwszym przychodniem, ale starym znajomym. Odpowiedzialność za bliźniego poprzedza moją wolność w przeszłości niepamiętnej, nie dającej się przypomnieć, która nigdy nie była teraźniejszością, starszej niż jakakolwiek świadomość czegoś. Jestem zaangażowany w odpowiedzialność za Innego zgodnie z osobliwym schematem bytu stworzonego, który odpowiada na fiat Stworzenia, słysząc Słowo, zanim stanie się ono światem i w świecie.
Radykalna diachronia czasu, który opiera się synchronizującej reminiscencji i antycypacji, wszystkim odmianom przedstawienia, jest wzlotem myśli, nie będącej ogarnianiem treści, myśli, która jest myśleniem za..., która nie sprowadza się do tematyzacji, do wiedzy adekwatnej wobec bytu, do świadomości czegoś.