171
— „Tak jest, niezawodnie; pani L*** skończyła już, swe dm krwawćj boleści. Możesz pan śmiało słowom muim zawierzyć; niema w nich niewczesnego żarto ezy podstępu, ani też żadnej miłosnej intrygi, do którćj, proszę wierzyć, iz jakkolwiek ubolewając nad stanem nieszczęśliwej signory Audzoliny, pewnobym nigdy nie podała ręki.”
— „O! wybacz mi pani, jeślim |ój ubliżył,., blednąc i w murze szukając podpory, niewyraźnym i drżącym głosem wymówił Edward, ręką zasłaniając oczy. . . . Wybacz. . .. Widzisz pani w jakim jestem stanie. . . . wiadomość ta okrutny mi cios zadała. . . t na dziś to już zawinie 1. . . .
Więcćj mówić nie mógł; a mnie się przypomniały Andzoliny słowa, gdy przyrzekła, że z nieba przypatrywać się z radością będzie jego bladości, jak się o jej zgonie dowlć. Szczery m: żal było, żem właśnie musiała ten a me inny obrać do tego dzień, i Lak naznaczony już pożegnaniem Egeryi. Zaczęłam za to przepraszać i prosić, by mi tylko wskazał, gdzie i kiedy mam mu rzeczone odesłać listy.
— „Ja po nie sam przyjdę, jeśli mi wolno będzie. Za wszystko wówczas podziękuję i przeproszę.... dziś już nic me mogę.... słowa w ustach łzy, w sercu zastygły.
I to mówiąc, pocałował mię w rękę, jakby błagając byin mu spokój dała. Ja też zrozumiawszy tę niemą prośbę, powiedziałam gdzie mieszkam, oświadczyłam , iż mi bardzo miło będzie u siebie go widzieć, i zostawiłam napół martwego przy tym murze, z sercem między dwa podzielonóm groby, Andzobny i Egeryi.
Następnego ranka, jak tylko zadzwoniono u drzwi przedpokoju, byłam pewna że to Edward. Układałam co i jakiemi będę mu opowiadać słowy te Andzoliny tysiączne polecenia, tak, żeby i nic nie zataić, i już nowych ran w skrwawionym jego nie robić sercu.
Lecz te wszystkie przygotowania stały się nadaremne. Minął dzień, drugi i trzeci; ja prawie na chwilę nie oddalałam się z domu, by nie chybić tej pożądanćj w>zyty; nakoniec przyszedł hotelowy chłopiec z prośbą od pana Edwarda '** bym mu przysłała przyrzeczone listy, gdyż w łóżku leży, i tak mocno chory, że mi-