stój—wielki artysta i mistyk — w Wojnie i pokoju. Książę Andrzej Bołkoński w ferworze walki zostaje ciężko ranny. „Wydało • mu się — czytamy — jak gdyby ktoś z pobliskich żołnierzy uderzył go w głowę kijem. Było to trochę bolesne, a przede wszystkim nieprzyjemne, ponieważ ból odciągnął jego uwagę i przeszkadzał mu widzieć to, na co patrzył.”1
Hierarchia wartości żołnierza podporządkowana woli zwycięstwa jest tak silna, iż przezwycięża on strach przed śmiercią. Bołkońskiemu w pierwszym momencie jest przykro, iż stracił z oczu fragment pasjonującej walki, w której brał udział. Za chwilę jednak wszystko ulegnie całkowitemu przewartościowaniu. Czytamy dalej:
„«Cóż to? Padam? Nogi się pode mną uginają.» — pomyślał i upadł na wznak. Otworzył oczy mając nadzieję, iż zobaczy, jak skończyła się walka Francuzów z artylerzystami, i pragnie wiedzieć, czy rudy artylerzysta został zabity, czy nie, armaty zdobyte, czy ocalone. Lecz nic nie widział. Nie było nad nipa nic poza niebem — wysokim niebem, niezbyt jasnym, lecz mimo to niezmiernie wysokim, z powoli sunącymi siwymi obłokami. «Jak cicho, spokojnie, uroczyście, całkiem odmiennie, niż kiedym biegł — pomyślał książę Andrzej — nie tak, nie tak, jak myśmy biegli, krzyczeli i walczyli; całkiem nie tak, jak wtedy gdy Francuz i artylerzysta wyrywali sobie wzajem wycior, z twarzami rozjuszonymi i przerażonymi — całkiem inaczej suną obłoki po tym wysokim, nieskończonym niebie. Jak mogłem nie widzieć przedtem tego wysokiego nieba? I jaki jestem szczęśliwy, żem je wreszcie poznał. Tak! Wszystko próżność, wszystko kłamstwo poza tym nieskończonym niebem. Nic nie ma, nic — poza nim.»”2
Gdy nieco później z leżącym wciąż jeszcze na polu bitwy Bołkońskim próbuje rozmawiać w miłych słowach sam Napoleon, Bołkoński milczy.
> L. Tołstoj: wojno i pokój, t. I, Warszawa 1973, s. 4il.
s Tamże.
„Tak mizerne wydawały mu się w tej chwili wszystkie sprawy, które zaprzątały Napoleona, tak małostkowy wydał mu się sam jego bohater, z tą małostkową, chełpliwą radością ze zwycięstwa, w porównywaniu z tym wysokim, sprawiedliwym i dobrym niebem, które on widział i rozumiał — iż nie mógł mu odpowiedzieć.”1
Niestety, jak zawsze w tekstach mistycznych, gdy później, leżąc w lazarecie, Bołkoński próbuje zdać sobie sprawę z tego, co. mianowicie zrozumiał, konstatuje, iż właściwie nic z tego ani sobie, ani innym nie potrafi powiedzieć.
Przytoczmy na zakończenie fragment opowieści pisarza radzieckiego Jurija Sbitniewa, który doznaje olśnienia przyrodą podczas podróży przez syberyjską tajgę w dolinie rzeki Awłakan.
■ „Wolno idziemy coraz dalej w górę rzeki. Wydaje się, że czas, sam czas jest zmaterializowany. Oto kroczy obok nas, nie wyrywa się naprzód, nie pozostaje w tyle. Jesteśmy złączeni w jedną całość. Jesteśmy częścią czegoś wielkiego, mądrego, zespolonego z nami. Zniknęło gdzieś niebezpieczeństwo, strach, odwieczny pośpiech, trwoga przed tym, co nas czeka, to co pozostało za nami lub co jest obok. Zniknęło wszystko, ponieważ stanowimy część wielkiej harmonii. Żadna Siła nie jest w stanie zniweczyć tego. Jesteśmy w niej, jesteśmy jej niepodzielną cząsteczką. Czas natomiast jest zupełnie materialny. Mogę go dotknąć ręką. Oto kroczy obok nas, obok mojego serca, zlewa się z tętnem mojej krwi. Jestem częścią tego, co mnie wydało na świat, co mnie zabierze z powrotem w czas wyznaczony, niezależnie od tego, czy będę, czy nie będę chciał. Nie moją wolą zostało wyznaczone moje przyjście i moja śmierć. Tak, nawet śmierć. Jestem częścią natury. Jednym z mgnień w jej wiecznym ruchu odnowy. Teraz jak. nigdy scalony jestem z nią, z moją władczynią.
ł Tamże, s. 429.
169