IB cz: l SZKIC DO PORTRETU
1878, PWsz X 118). Bezskutecznie. Ale korespondując na ten temat z bardzo wielu ludźmi stworzy! równocześnie autoko-mentarz dzieła czy wręcz rozpisał je „na przysłowia” i tą drogą „opublikował”. Prócz tego począł „wystrzygać” niektóre utwory z cyklu i drukować lub włączać w inne całości. Pisze np. do Wójcickiego ok. 27 stycznia 1869:
Vade-mecwn — sto (100) poezji dorywczych — nie wszystkie mogą być wszędzie publikowane! ale można to ułożyć, gdyby było się z kim układać. (PWsz IX 386)
Tak więc gotów jest nawet zrezygnować z integralności dzieła; z koncepcji wydrukowania tomu drugiego Poezji jako „tryptyku” (VM, Tyrtej, Aktor) zrezygnował dużo wcześniej, pragnąc ocalić przynajmniej VM — byle to dzieło, obliczone na dokonanie zasadniczego zwrotu w liryce polskiej, doczekało się upowszechnienia. Wobec oporów potencjalnych wydawców obniżał nawet cenę tomu: z 1000 zszedł na 200 franków, a nawet w ogóle w pewnym momencie oddałby je wydawcy za darmo! Nikt się nie zdecydował. Pod koniec r. 1869, po czterech latach bezowocnych starań o druk, VM znika z korespondencji; jego miejsce zajmie na kilka miesięcy krzątanina wokół publikacji traktatu poetyckiego Rzecz o wolności słowa. W liście do Bronisława Zaleskiego z listopada 1869 (PWsz DC 430) powiada: „moje płuca, nie druk, ogłosiły tę rzecz” — chodziło Norwidowi o to, że nakład Rzeczy (500 egzemplarzy) był zbyt niski w stosunku do liczby słuchaczy jego odczytu-recytacji (podobno słuchało go 600 osób), ale i te 500 egzemplarzy okazało się za wiele dla polskich czytelników, skoro nakład oddany „w komis” paryskiej księgami Władysława Mickiewicza przeleżał podobno do początku XX wieku23.
23 Zob. komentarz Gotnulickiego do Rzeczy o wolności słowa, PWsz III 770-772. Poemat ten spowodował jednak ożywienie środowisk opiniotwórczych.
Rzecz o wolności słowa by ta właściwie ostatnią (1869) poważniejszą publikacją Norwidowską aż do czasów Przesmyckiego (do końca życia udało mu się ogłosić jeszcze tylko trochę wierszy lirycznych w różnych czasopismach i parę tekstów dyskursywnych). Na kilkanaście lat przed śmiercią jego artystyczna obecność w kulturze polskiej wkraczała w głęboki regres. Ale Rzecz o wolności słowa obudziła krytykę literacką. Entuzjastyczne przyjęcie utworu przez słuchaczy udzieliło się sprawozdawcom prasowym. Agaton Giller drukuje w tym samym „Dzienniku Poznańskim” (1869, nr 112), który cztery lata wcześniej rozprawił się z Fortepianem Szopena, „apoteozę” Norwida:
Pan Norwid jest poetą wyobrażającym nie żadną szkołę, ale siebie — jest poetą najzupełniej oryginalnym, o wielkiej sile twórczej [...]. Jest on niezrozumianym, bo straciliśmy poczucie poezji „inicjacji”. Jego jakby w kamieniu ryte wiersze nużą umysły nie umiejące rozważać. Pan Norwid potrąca myśli, wywołuje ruch rozumu, który — jak zadania matematyczne — potrzebuje mozołu umysłowego.
Recenzent rozwija dalej teorie, wiele lat temu sformułowane przez poetę; te same, które tyle krwi napsuły krytyce, uznane zostały za najwybitniejsze jego osiągnięcie:
Rozleniwione umysły wyręczaniem autorów, które uwalniają je od potrzeby myślenia, odtrącają poezję, jaka do zrozumienia wymaga wewnętrznego współdziałania i do współpracy powołuje.
Tak więc nareszcie Norwidowska wizja stosunków między autorem a czytelnikiem uzyskała publiczne uznanie.
Jeszcze bardziej uskrzydlony duch ożywia pióro korespondenta „Czasu” (1869, nr 117): „Prelekcja była prawdziwą ucztą dla umysłów światłych”. Pojawiło się nawet zdanie, które zapewne w osłupienie wprawiło przeciwników Norwida:
Dzięki łatwości, z jaką umie władać językiem, dzięki temu, że i dla niego „strofa jest taktem, nie wędzidłem”, mogliśmy zobaczyć a vol d’aigle