200 Elżbieta Zakrzewska-Manter^
w odwrotnym kierunku. Innymi słowy, dochodzi do zamieniania się miejscami tekstu i kontekstu. W autobiografii tekstem jest opis pewnych podmiotowych doznań, kontekstem sal — odnotowanie takich słów banalnych, nieważnych, wypowiedzianych mimochodem, które stanowią „wskaźniki* zachodzących procesów. W wywiadach natomiast tekstem są wypowiedzi respondentów, w których ujmowane jest to, co ważne, istotne, co godne opowiedzenia badaczowi. Kontekstem zaś są takie generalne założenia, które sprawiają, że to te właśnie słowa są ważne i istotne, a więc „znaczą" one coś w analizowanej sytuacji, przy czym znaczenia tego mogę się jedynie domyślać na tej podstawie, iż sama przeżyłam w szpitalu kilka dni mojego życia (co zostało opisane w autobiografii).
Owa „podwójna dostępność" rzeczywistości badawczej jest przy cym ważna z pewnego zasadniczego względu. Otóż przystępując do przeprowadzania wywiadów kierowałam się szczególną intencją poznawczą. Nie chodziło mi bowiem o to. aby dowiedzieć się co dzieje się na oddziale noworodków w sytuacji przyjścia na świat dziecka z zespołem Downa.
0 tym wiedziałam już wcześniej, gdyż niespodziewanie i bo żadnego przygotowania zostałam wrzucona w sytuację, loórą później mogłam określić mianem „obserwacji uczestniczącej". Nawiasem mówiąc, moje uczestnictwo w owej sytuacji nie było chyba szczególnie dramatyczne i mieściło się w ramach przyjętych standardów, jako że żadna z respondentek nie przypomniała mnie sobie jako swojej pacjentki sprzed dwóch
1 pól lat, choć ja sama niektóre z tych osób pamiętałam.
Tym natomiast, czego chciałam dokonać przeprowadzając wywiady, była próba odtworzenia schematu „pracy" — mówiąc kategoriami Straussa — jaką wkłada personel szpitala w nicustrukiurowaną. nieuporządkowaną sytuację po to, fojtJttorut narodzin
by uaynić ją uporządkowaną i przcy^y^ąŁ^^io następie. by móc sobie z nią poradzić jak najmniejszym kosztem pflthianym i przy użyciu standardowych procedur znanych j wypróbowanych w innych typowych sytuacjach.
Fakt, że na oddziale noworodków codzienna rutyna dzia-tuiin jest zjawiskiem bardziej może dominującym niż postępowanie z pacjentami na innych oddziałach szpitalnych jest tu*}' do wytłumaczenia. Wynika to bowiem z samej specyfiki oddziału: pacjentami są w przeważającej większości osoby zdrowe: w najwyższym stopniu anonimowe, bardzo do siebie podobne i przebywające na oddziale bardzo krótko — zwykle opuszczają szpital po 4-6 dobach. Stąd więc personel, zwłaszcza pielęgniarki, spełnia przeważnie rolę opiekun-op kąpie i przewija dzieci, nosi je matkom do karmienia m wykonuje rutynowe zabiegi. Pielęgniarka mówi: „Lubię pucować l dziećmi. Pracuję w szpitalu, ale nie mam często do czynienia z chorobą. Ze wszystkich oddziałów oddział no-miodków ma najmniejszy kontakt z chorobami. Noworodek jest osobą, której się nie da nie lubić. To, co się przy nim robi, to jest po prostu miłe, choć mogłoby nie być miłe pe^*starszej osobie”. Inna pielęgniarka: „Zaczęłam pracować t dziećmi starszymi, do 7 lat, w innym szpitalu. Wolałam notą pracę, można było z nimi nawiązać kontakt. Tutaj nam lżej, a poza tym lubię małe dzieci”. Tak więc praca na oddziale noworodków oceniana jest przez tc pielęgniarki jako jniła’ i „łatwa” z tego właśnie względu, ic jest rutynowa, Milko kiedy należy w niej podejmować nieprzewidywane działania, włączać się w procedury ratowania zdrowia i życia -procedur)', które stają się rutyną na wielu innych oddziałach, mających do czynienia z chorymi ludźmi. W moich wspomnieniach również daje się odczuć atmosferę idyllicznego spokoju, wynikającego z tego, iż w szpitalu przebywają